Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2013, 22:04   #45
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NICOLAYEVA, ZWARCIE, LUVEZZI

Nie ryzykowali konfrontacji z kolejnym potencjalnym zagrożeniem. Poczekali, aż Zwarcie zmajstruje swoje … swoje … swoje … narzędzie zniszczenia i ruszyli, prowizorycznie uzbrojeni, w stronę przeciwną do tej, w której ujrzeli poruszenie.

Korytarz, który wybrali prowadził w stronę, jak się mogli zorientować, rufy SCS HARVESTERA. Zgodnie z tym, co wyświetliły im WKP na poziomie, na którym się znajdowali, idąc w kierunku rufy mijali kajuty załogi oraz tak zwaną „strefę społeczną”, – czyli siłownie, holograficzne automaty do gier, basen i messę. Stamtąd mogli windą dostać się na poziom techniczny – znajdujący się nad nimi, lub też poziom magazynowy – znajdujący się pod nimi.
Na razie jednak mijali pierwszy szereg zamkniętych, nieaktywnych drzwi do kajut. Sześć identycznych grodzi oznaczonych japońskimi znaczkami.
Zaraz za tymi pierwszymi kajutami znajdowało się skrzyżowanie. I tutaj znów SCS HARVESTER zaatakował ich zmysły nagłą grozą.

Zza zakrętu wyłoniło się bowiem … ludzkie ciało. Czy też raczej, precyzując, połowa ludzkiego ciała. Najwyraźniej efekt przecinarki plazmowej lub podobnego narzędzia. Martwy nieszczęśnik miał na sobie charakterystyczny kombinezon Mishimy. Ale nie techniczny, lecz bardziej „militarny”. Takie osłony nosili ochroniarze korporacyjni. Zazwyczaj na ich uzbrojenie składały się pistolety elektryczne. Tak było i w tym przypadku. Dryfujący korpus nadal trzymał w zaciśniętej dłoni swoją broń.

Kiedy zastanawiali się, co zrobić z trupem, palec na spuście nagle drgnął i … pistolet wystrzelił. Wyładowanie elektryczne przeszyło przestrzeń pomiędzy ciałem, a ratownikami, trafiając w ścianę Harvestera. Korytarz zalała fala jaskrawego światła, w której zszokowani załoganci SPACE DRAGONA ujrzeli z przerażeniem … dwójkę ludzi poruszającą się niezgrabnie w ich stronę. Jeden z ludzi ubrany był w zwykły, zamarznięty drelich roboczy w pomarańczowych barwach korporacji MISHIMA, za to druga osoba – pozbawiona jednej ręki, dryfowała w ich stronę w drugiej trzymając … strażacką siekierę.
Ich hełmy i WKP zaczęły szaleć, jakby podano je nagle bardzo silnemu polu zagłuszającemu. Obraz z wyświetlaczy skakał i śnieżył, a w słuchawkach słyszeli dziwne wizgi i piski.

SANCHES, PETRENKO, STEVENSON

Drzwi okazały się nie do sforsowania. Potrzebny by im był ciężki sprzęt, albo jakaś inna, alternatywna droga. WKP jednak nie działały poprawnie i nie dało się na nich odczytać schematów statku. Z każdą chwilą nadzieja na dostanie się do sterówki, a co za tym idzie włączenie systemów podtrzymywania życia i grawitacji, uciekała niczym gaz z przebitego balona.
Jedyną szansą mogło okazać się rozprucie przeszkody. W Modliszkach posiadali odpowiednie narzędzia – rękawice robocze w skafandrach zaopatrzone były w odpowiednie zestawy, a ratowniczy skafander Stevenson też krył kilka przydatnych niespodzianek – od przecinarki, po rozwiertarkę i szczypce rozdzierające metal. Pół godziny pracy i sforsowaliby przeszkodę. Może nawet krócej.

Nagły wizg wypełnił ich uszy bólem. Gwałtowna kakofonia dźwięków zaatakowała ich uszy iście piekielnym jazgotem. Cała trójka zachwiała się na nogach, zatoczyła w tył, wpadła na ściany lub tracąc przyczepność poszybowała leniwie ku sufitowi.

Jazgot w uszach ucichł równie gwałtownie, co się zaczął.
Ratownicy znów odzyskali swobodę ruchów i świadomość. Wszyscy, poza „Bambusem”.

Sanches utrzymywał się pod sufitem, równie bezwładny, co pocięty przez Petrenko po drodze załogant HARVESTERA.

- On nie żyje! – WKP medyczny Stevenson, którego część funkcji – miedzy innymi skanery medyczne – działały bez zarzutu – wyraźnie sygnalizował zgon Sanchesa.

Jednak przeczył temu gwałtowny ruch, który wykonał „Bambus”. Sanches bowiem powoli obrócił się wokół własnej osi i zatrzymał, kiedy magnetyczne buty złapały przyczepność z metalową podłogą HARVESTERA.
I wtedy ujrzeli jego hełm. Szyba wizjera była popękana i okrwawiona, a wielka plama krwi i jakiejś substancji, przypominającej rozbryzgany mózg, nie pozwalała dojrzeć tego, co kryje się za nią.

Sanches ruszył, rozcapierzając łapska i uruchamiając tarczową przecinarkę na rękawicach, prosto w stronę stojącej bliżej Meilisy.
Niezgrabnie, ale zdecydowanie.

KERENSKY, SHROUD



Komunikat chyba nie został usłyszany. Ale dwaj mężczyźni pospieszyli do zniszczonej części SPACE DRAGONA II próbując zrobić wszystko, co w ich mocy, aby zabezpieczyć okręt przed dalszymi zniszczeniami.

Przy pomocy sprzętu ratowniczego i SI, której Shroud wydawał odpowiednie komendy, dziura w kadłubie została prowizorycznie załatana, a pożar ugaszony. Wyłączone silniki chłodziły się dzięki nieszczelnemu kadłubowi.
Całe działania ratownicze zajęły im troszkę ponad pięć minut. Zażegnali najważniejsze zagrożenie dla SPACE DRAGONA II, ale okręt w tym stanie nie nadawał się do podróży międzygwiezdnych, nie licząc tego, że z takimi uszkodzeniami nie miał odpowiedniej manewrowości by przelecieć przez pole kosmicznych śmieci otaczających HARVESTERA.

Drugi okręt milczał i mimo usilnych starań nie udało się im nawiązać kontaktu z nikim z wysłanych na pokład ludzi. Wyglądało na to, że jakieś silne pole nieznanego pochodzenia emituje zbyt poważne zakłócenia i uniemożliwia działanie nie tylko komunikatorom, ale również innym urządzeniom.

ZAŁOGANT OLIVIER SHROUD PROSZONY O NATYCHMIASTOWE UDANIE SIĘ DO POMIESZCZENIA AMBULATORYJNEGO.

WKP Shrouda nadawał komunikat nieprzerwanie.

PROSZĘ O UŻYCIE KAPSUŁY TRANSMEDYCZNEJ. W CELU PRAWIDŁOWEGO UŻYCA KAPSUŁY TRANSMEDYCZNEJ PROSZĘ SKONTAKTOWAĆ SIĘ Z PRZESZKOLONYM PERSONELEM MEDYCZNYM.


A więc to nie było złudzenie. WKP sygnalizował coś, co nie miało prawa się dziać! Organizm mechanika był skażony jakąś bliżej nieokreśloną substancją. Tylko jak, do jasnej cholery, dostała się ona do jego krwioobiegu!? To było niemożliwe!

Jednak pomieszczenie ambulatoryjne pozwalało zająć się Trampem. Znajdowały się tam medpacki, które nawet w rękach niemedycznego personelu, mogły pomóc kapitanowi.

Wydawało się, że obaj mężczyźni – nawigator i mechanik – muszą podejmować decyzje dotyczące ich losów i losu kapitana Trampa samodzielnie.
 
Armiel jest offline