Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2013, 09:37   #126
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Ian wyprostował się, pomagając przy okazji Nathalie w powrocie do pozycji wyprostowanej. Tym razem nie musiał jej przekonywać o konieczności ruszenia w stronę wyjścia.
Problem polegał na tym, że między nimi a wyjściem stał giganteus, który zamiast biec i wspomóc swoich współplemieńców w walce z mackowatym stworem stanął blokując im drogę do wolności.
Jeden yeti to mimo wszystko o jednego za dużo. Gdyby go nie było, byłaby większa szansa na wydostanie się z jaskini, zanim ta zwali się im na głowy. Lub zanim potwór z monolitu zainteresuje się uciekającym jedzeniem.
Ian puścił dłoń Nathalie, wyciągnął zza pazuchy zdobyczny rewolwer i, starannie celując, strzelił do giganteusa. A potem jeszcze raz.
Pociski trafiły w cel. Pierwszy niezbyt groźnie - w ramię, wyrywając ryk z gardła bestii. Drugi jednak był celniejszy i pierś giganteusa spłynęła czerwienią. Jednak dwie kule rewolwerow nie stanowiły najwyraźniej większej przeszkody dla potwornej bestii. Ian nie ryzykował i jeszcze dwa razy nacisnął spust.
Trafił tylko przez przypadek bo ziemia znów lekko zadrżała pod ich stopami. Kula najwyraźniej otarła się o bok szarżującej na niego bestii. Ostatni raz zdołał wystrzelić, kiedy giganteus był tuż, tuż! Pocisk trafił w czaszkę. Trysnęła krew. Bestia zachwiała się, zatoczyła w tył łapiąc za głowę. Spod paluchów yeti popłynęła krew.
Giganteus zaryczał przeraźliwie i boleśnie. Przeciągły skowyt przeszył uszy ludzi i zwrócił uwagę innych giganteusów - tych, które nie zajmowały się właśnie walką z “czerwiem ziemi”.
Zraniony giganteus zatoczył się raz jeszcze, oparł plecami o ścianę, jęcząc - prawie ludzko.
Ian nie zamierzał przyglądać się swojej “zdobyczy”.
- W nogi! - zawołał. Ukrywanie faktu ich ucieczki mijało się z celem. Chyba nie było już nikogo, kto by nie zauważył ich brawurowej akcji.
Ponownie chwycił Nathali za rękę i ruszył w stronę wyjścia, szerokim łukiem omijając giganteusa.
Nie było co czekać... Niestety nie od Arturo zależała decyzja. Wspierając się na Jamesie i krwawiąc dość mocno Max podążał za resztą w stronę wyjścia. Analityczna część umysłu profesora próbowała obliczyć ile już stracił krwi i jak długo może przeżyć na zewnątrz.
No cóż... wyliczenia nie były optymistyczne.*

***

Ostatnie chwile w jaskini...
Ojciec uczył Hana, że mężczyzna nigdy nie powinien uciekać, że przeznaczeniem i celem istnienia każdego mężczyzny jest stawiać czoła i walczyć. Han bardzo dobrze pamiętał jego słowa. Równie dobrze pamiętał i to, że jego ojciec był martwy, zginął w walce z silniejszym od siebie, walce, której wygrać nie mógł. Czasem trzeba być wilkiem, a czasem lisem... a czasem trzeba patrzeć i rozumieć, że nie idzie się samemu. Zaatakowane renifery szukają siły w mnogości, nie każdy z osobna w sobie samym. Zbijają się w stado, cielne samice i młode w środku, silni na zewnątrz. Zaatakowane stado uderza w galop, to fala przelewających się ciał. Uciekają, by nagle zawrócić, stratować przeciwnika.

O tym ojciec Hanowi nie mówił, plemię Samagir chętniej łowiło ryby niż strzegło stad. Zresztą, Han był pewien, że w całym swoim życiu, choć zszedł połacie śniegu, gór i pustkowi, jego ojciec nigdy nie musiał stawiać czoła czemuś takiemu. Może i to był powód, dla którego umarł szczęśliwy.

Han rzucił ostatnie spojrzenie na wnętrze jaskini. Czerwono odziana Kobieta-Niedźwiedzica stała już dalej od monolitu, otoczona przez swoich. Krzyczała, pokazywała ręką Jakutów, Rosjan i ich. Han sprawdził szybko, ile kul w spadku umierając zostawił im ojciec małej pani. Dwie. Dwie kule, by uratować dziewczynę, jeśli nie da się uratować wszystkich. Mało... a Han nie mógł złożyć się do strzału. Lewą rękę okaleczył mu mróz, lata temu, a prawą, niedawno, rosyjski pułkownik.
Wetknął pistolet za pasek i chwycił mocno zbyt dużą, nieporęczną włócznię. Jej ciężar miał jednak w sobie coś kojącego i pewnego.
Ostatni biegł ten, którego nazywali Arturo, będzie najbliżej i to jemu Han odda broń, z której sam nie jest władny skorzystać.
Pobiegł za nimi, schylony nisko, na ugiętych nogach.
 
Asenat jest offline