Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2013, 16:28   #93
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Boże, mój Boże, czemuś mi to uczynił...

Aoife rozpaczliwie machała skrawkiem materii przesączonej krwią z jej własnych zwłok i garścią włosów wyrwanych z własnej głową. Powiewała nimi przed oczami jej własnego kochanka, ostatniego mężczyzny, z którym jej stygnące w jaskini ciało doznawało miłosnych uniesień. Jeszcze wczoraj z twarzą zanurzoną w tych włosach szeptał jej o rzeczach pięknych i cennych. Teraz ona machała pękiem kłaków i nie szeptała. Wrzeszczała, choć nie mogli jej usłyszeć.

- Stójcie! Nie wchodźcie tam! Stójcie! Naaaaaath! Zatrzymaj ich!

Zatrzymali się wreszcie, by w zdumieniu obejrzeć gwałtowny taniec szmaty i włosów w powietrzu. Któryś wreszcie skojarzył kolor szmaty i kolor kłaków. Padło wreszcie jej imię, poruszyła energiczniej skrawkiem sukni i garścią włosów, po czym wypuściła je na ziemię. Zamiast tego ujęła w dłoń dwa małe kamyki.

PUK

Uderzyła jednym o drugi i miała nadzieję, że mężczyźni zrozumieją. Żyjemy przecież w czasach hipnotyzerów, magnetyzerów, miazmatów wydobywających się ze wszystkich otworów ciała takiego czy innego medium, to epoka fascynacji światem zmarłych, epoka wirujących stolików! Każdy choć raz był na seansie medium, to przecież największe towarzyskie atrakcje! Wszyscy na nie chodzą, wszyscy wiedzą, że duchy pukają jeden raz na TAK i dwa razy na NIE. Wszyscy to wiedzą, prawda? Prawda?!

Nath okazał się człowiekiem innej epoki, albo po prostu innej kultury... zamiast zastanawiać się nad stukotem kamyków, zmarszczył brwi i wbił w nią wąską igłę magyi, boleśnie sondując tajemnicze dla niego jestestwo. Aoife wrzasnęła. Wypuściła kamyki i z rozmachem pchnęła go oburącz w piersi. Zaskoczony, zatoczył się do tyłu i usiadł na ziemi, czekając chyba na powtórkę ataku i sposobiąc się do obrony.

Nic takiego nie było potrzebne. Dwa kamyki powtórnie wzleciały w powietrze. Aoife z trudem panowała nad chęcią urwania komuś głowy.

PUK PUK

Nie. Nikt nie będzie sprawiał mi bólu. Nawet ty.

Przestał. Podnosił się pomału, oszołomiony. I chyba zaczynał rozumieć, choć bardzo się bronił przed prawdą.
- Aoife?! - wykrzyknęli jednocześnie Nath Rao i James Darlington.

Kamyk stuknął o kamyk.
PUK
Tak, to ja. A przynajmniej najważniejszy fragment mnie. To, co niektórzy nazywają duszą.
- Panno O’Brian?! - zawtórował im doktor Bennett.
PUK
Przecież mówię, że tak.
- Ale co ty... - Porucznik szukał właściwych słów.

PUK PUK PUKPUKPUK
Kamyki rozterkotały się wściekle. Nie czas na to. Żal mi cię, Nath, i żal mi nas, ale to nie jest odpowiednia chwila.

- Niestety obawiam się, że panna O’Brian... - Zaczął Bennett.
- … została duchem. - Dokończył Darlington. - Prawda?

PUK

- Aoife. - Tyle smutku można zawrzeć w jednym, krótkie słowie, które padło z ust porucznika.

Kamyki drgnęły, ale nie spotkały się w powietrzu.

- Nie pora na to. - Doktor położył mu rękę na ramieniu. - Może ona wie, gdzie jest Meg, to znaczy pani Twisleton i panna Darlington. - Wie pani?

PUK,

chwila ciszy
PUK PUK
Cholera, teraz to mogą być wszędzie...

- Tak nie da rady, panie Bennett. - Porucznik Rao zwrócił się do Werbena. - Za długo to będzie trwało.
- Ma pan inny pomysł? - zainteresował się lord Darlington.

Pomysł, tak, proszę. Bardzo nam potrzeba teraz pomysłów. Ja nie mam żadnego. To jedna z wielu rzeczy, których nie mam.

- Tak, nie na darmo znam się na duchach - odparł Hindus.
Po czym usiadł na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Zamknął oczy i zaczął nucić jakąś melodię.
Ze swej pozycji Aoife widziała wzbierające, kolorowe wiry wokół porucznika. Niestety kilkukrotnie owe wiry rozwiewały się i porucznik musiał wszystko zaczynać od nowa. W końcu po kilkunastu minutach stał przed nią porucznik Rao.


- Aoife! - Powiedział stajać koło niej. Ze swoimi rozpuszczonymi włosami sięgającymi mu poniżej ramion, nawet poniżej łopatek. Wyciągnął swoją dłoń by dotknąć jej twarzy.

Otworzyła usta. Spomiędzy cienkich jak igły zębów dobył się ten cienki, upiorny wizg, żałobne zawodzenie banshee. Zdusiła ten krzyk, przyciskając do twarzy pazurzaste dłonie, aż scichł i skonał w jej wnętrzu. Szarpnęła głową w tył, unikając dotyku wyciągniętej dłoni.

- Ta. To ja. To ciągle ja - powiedziała ostro i twardo. Powinna pewnie coś poczuć, powinno się coś w niej poruszyć, zadrgać czule i lekko. Tyle że wszystkie takie uczucia umarły razem z ciałem, pozostawionym w jaskini jak porzucona przez ślimaka skorupa. Czuła tylko żal, żal za tym, co się skończyło, nim się na dobre zaczęło. - To ja. A ty nie powinieneś mnie takiej oglądać. Ani, kurwa, płakać.
- O bogowie. - wyjąkał mag. - Ale co się stało? Jak...? Gdzie...? Kiedy...? - pojedyncze słowa-pytania padały z jego ust. Właśnie rozsypywał się jej w oczach w drobiazgi.
- Dobrze, spójrz na mnie - westchnęła zrezygnowana, opuściła ręce wzdłuż bladego, nagiego ciała. - Patrz, cholera, bo ci to chyba pomoże. Nie żyję. To, co widzisz, to nie jest i nigdy już nie będzie ciało, które chciałbyś wpuścić pod swoją pierzynę - mówiła wolno i bezlitośnie. - Umarłam. Zabito mnie. Obudziłam się po drugiej stronie. I spierdoliłam spod wrót zaświatów. Mówiłam ci o Nephandi. Seamus wyszedł mnie przywitać, skurwiel jeden. Zostawiłam go i pobiegłam z powrotem. Mam tu coś do załatwienia, Nath. To, co widzisz, to nie jest duch. To jest banshee, ja jestem banshee. Upiorem, pokutującą wśród żywych duszą. Chujowa sprawa. Pomóż mi.
Pokiwał tylko głową w odpowiedzi przesuwając jednocześnie dłonią po jej twarzy.
- Jak? - zapytał cicho. - Jak mam ci pomóc? I czy wiesz, gdzie są pozostali? Pani Twisleton, panna Darlington i pan Attenborough?
- To trochę diablo jest skomplikowane - oznajmiła, a potem opowiedziała wszystko od początku. Poczynając od tego, że jej osobisty ojciec, Etherington, obiecał że zostawi jej tutaj, w tej jaskini pieniądze, poprzez to, co tu zastała, gdy przyszła, aż do samego końca. Że schowała gdzieś chłopca zanim demon ją zabił, ale nie pamięta, gdzie. Że Julia, Meg i Attenborough weszli do jaskini, że rozmawiała z nimi, a potem odciągnęła demona, by mogli uciec.
- Chyba pofrunęli w świat duchów, Nath... bo ich w jaskini już nie ma. Tam nie wolno czynić czarów, to dziedzina demona, to się mści. Musimy zamknąć wejście. Musimy znaleźć gówniarza, i Julię, Meg i tego rąbniętego Kultystę. I musimy spacyfikować Etheringtona. Bo na moje to wychodzi, że on z tym demonem paktuje!
- Ale przecież słyszeliśmy ich nawoływania, nawet twoje.
- Ehe. Moje też słyszałeś. Demon się bawi. Chce pożreć więcej magów... może. Wyglądał mi na kogoś, kto lubi pożerać. Chcesz, to wejdę tam jeszcze raz i się upewnię, że ich tam nie ma. On mnie chyba nie widzi.
- To by tłumaczyło wcześniejsze zgony Przebudzonych w tej okolicy. - Zastanowił sie chwilę Mówca Marzeń, odgarniając jednocześnie kosmyk z jej twarzy.
Okazało się, że zdolność do jeszcze jednego uczucia udało się Aoife przenieść nietkniętą przez bramy śmierci. Skłonność do gniewu i irytacji. Pochwyciła ciemną dłoń Mówcy błądzącą po jej twarzy zanim zorientowała się, że to w ogóle robi. Szarpnęła tą ręką w dół, mocno, jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego, jaka była silna. Rozorała mu skórę zaciśniętymi pazurami.
- Co ty wyprawiasz? - warknęła z furią. - Sam się kaleczysz. Masz przestać. Ja nie żyję. Masz się z tym pogodzić. Nie będzie żadnego potem dla nas, Nath. Nie będzie żadnych nas. Będziesz tylko ty. I dla własnego dobra teraz przestaniesz, a wkrótce o mnie zapomnisz. Zbudujesz swój dom. Rozgryzłam twoją fikuśną zagadkę, spisałam wszystko... masz wskazówki w torbie w swoim pokoju. Śniłam o tobie w twoim domu. Julia też tam była. Myśl o tym, jak przeżyć, byście mogli tam zamieszkać... a nie czepiasz się martwej miłości jak pijany płotu. Słyszysz?! To się, kurwa, słuchaj!
Cofnął rękę i zakrył ranę drugą dłonią.
- Mylisz się moja droga. - Przycisnął obie dłonie do piersi. - Wy ludzie Zachodu myślicie, że śmierć jest końcem. Że przekreśla wszystko. A ja wiem, że gdzieś, kiedyś odrodzimy się. I ty. I ja. I spotkamy się znowu. Zobaczysz.

Boże... Dobrze, Nath. Oszukuj się, jeśli nadzieja, która nigdy się nie spełni ma ci teraz pomóc. Ale to się nie uda. To, co się zatrzymało między światami, odrodzić się nie może. Nie było pełnej śmierci, nie będzie i narodzin.

Umilkł na chwilę.
- Teraz jednak nie czas o tym. Muszę pomyśleć jak ich odszukać i wyciągnąć. A ty, musisz oszukać młodego Etheringtona. Może uda ci się coś przypomnieć.
- Dupa - burknęła Aoife. - Nie pamiętam momentu... pamiętam tylko wierszyk, który mówiłam. Musiałam robić magię, a nie po prostu gdzieś go upchać w jakimś wykrocie. Julia próbowała zajrzeć mi do głowy, ale też łajno z tego wyszło - rozłożyła bezradnie ręce.
- Ale jest coś... skoro robiłam czary, musiał zostać ślad, a to było niedawno, powinien być dość wyraźny. Ślad, że ktoś mieszał rzeczywistość, pruł zasłony, zawsze zostaje, utrzymuje się jakiś czas. To musi być gdzieś blisko! Byłam sama, wlokłam gówniarza za sobą albo go niosłam. To nie mogło być daleko, nie dałabym rady. Drzewo władców, tak było w moim wierszyku... drzewo władców to dąb, zawsze tak było. Szukamy dębu. Ale ja nie mogę szukać, Nath. Ja nie mogę czynić czarów. Zgubiłam moją Molly... Musisz powiedzieć bratu Julii i doktorowi, żeby go szukali. Ja też pójdę, ale... niewiele mogę zrobić.

- Dobrze, powiem im.

Wyciągnęła ukradkiem rękę, kiedy odwrócił się plecami. Kosmyk smolistych włosów prześlizgnął się jej pomiędzy palcami.

- Ja to czułem, Aoife.
- Powiedziałam, że lepiej dla ciebie, żebyś o mnie zapomniał. Nie powiedziałam, że ja nie będę tęsknić. Idziemy.
 
Asenat jest offline