Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2013, 19:19   #50
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Według Mirobora było mało czasu, a ilość drobinek piasku przesypujących się w metafizycznej klepsydrze ubywała coraz prędzej. Joanna natomiast zdawała się mieć zupełnie inny pogląd na wartość pospiechu w obecnej sytuacji. Być może nie wykluczało się to wzajemnie – oboje mieli rację. Istniały dwa czasy – jeden rzeczywisty, który się zatrzymał i drugi upływający – zestrojony z ekosystem świata, w którym Adam chwilowo przebywał. Czyli niedługo miał przyjść koniec wizji. Mężczyzna nie miał pojęcia, czy jest to nadinterpretacja, czy nie – nawet się tym nie przejął, gdyż – najwyraźniej – nie było na to czasu.

Mirobor dzielił się prawdziwymi rewelacjami. Gdy skończył mówić i przyszła kolej na pytania Adama, ten nie do końca wiedział, jakie zadać. Najpierw przyszło mu do głowy „powiesz coś więcej?“, lecz z pewnych względów nie wydawało się odpowiednie. W umyśle wirowały dziesiątki drobnych zagadnień, jednak mężczyzna nie potrafił rozpoznać właśnie tego, na które powinien poświęcić część tej drogocennej, nieuchwytnej waluty, jaką był czas. Waluty przerzedzającej się w jego sakiewce.

Nie rozglądał się po urokliwym krajobrazie, nie pozwolił zaistnieć tęsknocie za spokojem i wypoczynkiem. Nie zaszczycił spojrzeniem krętą rzekę, która z wigorem wypływała ze źródła skrytego w oddalonym wzgórzu. Strumień zresztą i bez jego uwagi dobrze sobie radził, nie udawał zazdrosnej kochanki potrafiącej funkcjonować jedynie przy akompaniamencie niesłabnącego zainteresowania, estymy, miru i rewerencji. Szelest wybrzmiewający wokoło zdawał się odbijać od masywu gór, których szczyty niknęły w białych bałwanach przetaczających się po nieboskłonie. Bałwany spoglądały z wysokości na bujność roślin w pełnym rozkwicie – intensywność koloru sosnowych igieł, sprężystość źdźbeł trwał i mnogość płatków przy koronach kwiatów wyścielających górskie zbocza.

Adam to wszystko przegapił. Zamiast rozkoszować się pierwiastkiem Edenu, w duszy przebywał w szarości nocy otulającej Wrocław. Bo właśnie tam miał powrócić, by odzyskać – a przynajmniej spróbować odzyskać – Lenę i Ewę. Z tego powodu pierwsze pytanie prędko skrystalizowało się w jego umyśle.

- Czy magija pomoże mi uratować najbliższych?

Bo po co człowiekowi magia, jeśli nie może skorzystać z niej w tak istotnej sprawie?

Mężczyzna spojrzał nań przenikliwie. Chwilę nic nie mówił.

- Sztuka magiczna jako i alchemia podlega jednemu prawu - wymiany. Coś dajesz, by coś dostać. Coś dostajesz, lecz płacisz za to. I płacisz niekoniecznie raz. Płacisz po raz wtóry i kolejny... dopóki twój dług nie zostanie spłacony. Jeśli więc chcesz skorzystać z tej sztuki i ocalić czyjeś życie... musisz życiem zapłacić. Nie ma innej drogi.

- Żeby wskrzesić, trzeba zabić, rozumiem. Ale one wciąż… żyją - odparł Adam, ignorując napływające wątpliwości. - Chcę wiedzieć gdzie są. Jaka jest za to cena?

- Nie mów synu o wskrzeszeniu, bo to li inna nauka. Mroczniejsza. Jeśli przegrałeś ich życie lub grę ze śmiercią podjąłeś, strzeż się i ofiarę złóż, by winy odkupić. Jeśli zaś bez winy jesteś, lękać się nie musisz. Magija cudza dostępu do Ciebie mieć nie będzie.

- Jaki rodzaj winy masz na myśli? - zapytał, niepewny tego, czy powinien zwracać się per "ty". Przodek roztaczał aurę szacunku, której Adam nie chciał naruszać. - Nie ma człowieka bez winy. Nikt nie jest nieskalany. O którą z win chodzi?

- Czy zabrałeś komuś życie, mój synu? - mężczyzna mówił zatroskanym głosem, lecz jego oczy pozostawały zimne.

Z początku Adam szerzej rozwarł powieki, lecz po chwili zmrużył je i pokręcił głową.

- Nie tymi rękoma - odparł, po czym wyciągnął przed siebie rozwarte dłonie, jakby chcąc pokazać, że nie są splamione krwią. - A więc wroga magija mnie nie dotknie? Lecz wciąż, nie zapominam o Lenie i Ewie. Czyje życie miałbym poświęcić, aby je odzyskać? Kim jestem, by mieć do tego prawo? Mówiłeś o spółkowaniu z demonią matką... Czym mnie to czyni?

Tyle pytań tak szybko zadanych odcisnęło suchość na jego podniebieniu. Przełknął ślinę - nie tylko po to, by zwilżyć przełyk, lecz by znieść chwilę oczekiwania na odpowiedź mężczyzny wiedzącego o wiele więcej od niego.

- Nie znam twego życia mój potomku. Nie wiem czyś wartościowy człek czy szubrawiec. Nie wiem też, o kim mówisz. To Twoje życie i nikt go za Ciebie nie przeżyje. Tak samo jak nikt nie dokona Twych wyborów. A co do demonicy z którą spółkowałem... Wierz mi lub nie, ale miłowałem ją... - wzrok mężczyzny zmętniał nieco. - Gdyby był sposób... ożeniłbym się z nią. Pytasz jednakoż jaki to ma wpływ na Ciebie. Nie wiem. Pewno minęło wiele lat od kiedyśmy chodzili po tym padole. Może nie ma to na Ciebie wpływu, jak pewno na wielu Twych przodków... a może jakaś część demonich mocy na Ciebie przeszła... Jedno Ci powiem. Ufaj temu, co Twoje serce mówi. Na końcu to ono będzie najsurowszym spośród sędziów.

Adam skinął głową. Poczuł jak dreszcz przebiega mu wzdłuż pleców, by chwilę później spocząć na dłoniach. Mrowienie nie ustępowało. Zapewne rozmowa z Miroborem nie miała trwać długo.

- Czemu ze wszystkich moich przodków rozmawiasz akurat ze mną? Co czyni mnie wyjątkowym?

- Któż powiedział, że rozmawiałem tylko z Tobą, synu? - Mirobor uśmiechnął się kpiąco.

- Jestem tu dzięki... Joannie. Inne pokolenia też miały kogoś, kto pomógł im trafić w to miejsce? - zapytał Moliński. Wątpił, by warto było wymieniać z imienia kobietę, której Mirobor nie miał szans znać.

Wargi Mirobora nieznacznie rozchyliły się, po czym z powrotem zamknęły – jak gdyby ułożona odpowiedź dotknęła języka i już miała uciec, lecz mężczyzna zmienił zdanie. Adam w milczeniu oczekiwał na kolejny ruch z jego strony. Ten w końcu nadszedł – Mirobor uśmiechnął się. Podniósł wskazujący palec prawej ręki, poślinił go niczym wędrowiec w jaskini i wyeksponował, badając kierunek wiatru. Lub – co nieco bardziej prawdopodobne – siły innego rodzaju. Siły, która pochwyciła Adama, po czym niespodziewanie porwała go, wytrącając z okoliczności zielonych wzgórz, rozległych dolin i krętego strumienia skręcającego niewzruszenie po mnogości rozsianych wokoło wzniesień.

- Żegnaj - tylko tyle usłyszał Adam, zanim znów trafił do miejsca pośród ciemności.

Od razu wyczuł panującą wokoło nicość. Wchłonął ją - niczym gąbka zanurzona w occie. Jednakże niedługo potem spostrzegł, że do pustki opieszale przelewa się inne zjawisko – przypominające ciepło ciała. Kończyny zaczęły sztywnieć, wspomożone ciężarem kości. Ostatnia nadeszła krew, której wilgoć obmyła naczynia, po czym wypełniła serce i pomknęła wzdłuż tętnic, rozpoczynając wędrówkę po układzie.

Jednak Adam nie słyszał już głosu Joanny, nie było też lampionów.

Oprócz jednego. Większego od pozostałych i od początku świecącego o wiele mocniej.

Opowiadającego jego własną historią.


Zachłysnął się powietrzem – niczym nurek głębinowy, który wynurzył się z podmorskich głębin z opróżnioną do cna butlą tlenową. Sekundę później odczuł objawy specyficznej, duchowej odmiany choroby kesonowej, towarzyszącej zmianie ciśnienia z niskiego – charakterystycznego dla nihilistycznych ostępów, na wysokie, atmosferyczne. W końcu przeciągle jęknął, gdy migrena wtłoczyła się do umysłu, gwałcąc i rabując.

Pomasował skronie - pełen nadziei, że nieposkromione kołatanie przemieni się w lekkie ćmienie.

Podniósł wzrok na stojącą nieopodal Joannę, sprawczynię całego tego nieboskiego cudu.

W pewnym momencie – gdzieś po drodze – Adam uwierzył. Przestał zaprzeczać, przypisać całą tą dziwność dosypanym narkotykom, halucynacjom, hologramom, czy efektom stroboskopowym. Zresztą od początku nie był naukowcem, który trzyma się jedynie panteonu bogów zgromadzonych w CERN, czy innej większej świątyni nauki. Adam wychował się w atmosferze wiejskiej pobożności, co prawda podszytej obłudną hipokryzją i nie w pełni autentycznej, lecz wciąż niosącej za sobą pewny kapitał "transcendentalnej" wiedzy. Z drugiej strony karty tkwiące w jego kieszeni zawsze przepowiadały prawdę – należało je jedynie odpowiednio zinterpretować. Mirobor mówił o demonach... Demony były w Biblii – której Adam ani razu przeczytał. Może Bóg go za to ukarał?

Daleko idące wnioski – uznał Moliński.

Nawet nie mógł powiedzieć, że znalazł się w zupełnie innym świecie, o którym jeszcze wczoraj nie miał pojęcia. Według Mirobora mógł być naznaczany pewnym zasobem mocy pochodzącej od przodkini – demonicy. Zasobem przynależnym mu od urodzenia. Zasobem, który kazał Tarotowi układać się w odpowiednie konstelacje.

Nawet nie wiedział, czy diabelskie pochodzenie to powód do pychy. Właściwie szczerze wątpił. Wierzył natomiast w to, że natrafił właśnie na perfekcyjny kozioł ofiarny, którego mógł obarczyć winą za to, co stało się z Leną i Ewą. Bo sumienie jest bardziej dotlenione, gdy niesie ciężar winy przodków, nie samego właściciela. Mirobor twierdził, że Adam kogoś zabił. I choć Moliński był pewny, że nie, to jednak – prawie wkradły się wątpliwości. Cholernie nieuzasadnione. Bo przecież nieprawdopodobne było to, by zabił kogoś nieświadomie.

Wciąż – lepiej było winić prawdziwe diabły.

Adam podniósł głowę na swojego anioła stróża - Joannę.

- Jesteś demonem? – zapytał.

Postronny świadek przypisałby do tonu jego głosu pospolitą niepewność, lekką dziecinność, czy niepokój.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_qqUhwwFpGU[/MEDIA]

Kobieta uśmiechnęła się i potrząsnęła przecząco głową.

- Jestem Twoim stróżem, Adamie. Sporo z tobą mam zajęcia...

Adam również odpowiedział niepewnym uśmiechem, po czym wskazał palcem na motor.

- Więc ty prowadzisz - szepnął.


Na wyspie Tamka znajdowały się dwa budynki, które stanowiły oczywiste punkty do sprawdzenia. Zbyt oczywiste - Adam był przekonany, że kryły się w nich pułapki. Jednakże tak naprawdę nie miał wyboru - musiał przeć naprzód. Obecność Joanny dodawała otuchy, choć nie był pewny na ile jest to uzasadnione. Kobieta nie była srebrnym medalikiem, od którego za sprawą boskiej interwencji odbiłaby się kula wystrzelona z bezlitośnie wycelowanego pistoletu. Nie oczekiwał też, że Joanna zrobi czary mary paluszkami i napastnik wyleci w powietrze, zmieciony siłą jej woli. Może po prostu cieszył się z obecności jej - jako drugiego człowieka. Zawsze raźniej we dwoje - to było bardzo ludzkie. I zrozumiałe.

Objechali wyspę dwa razy, kontemplując niewielki rozmiar areału. Zwrócili też szczególną uwagę na wznoszące się na nim budynki. Jeden z nich - z początku XX wieku - obecnie należał do Katedry i Zakładu Chemii Leków Akademii Medycznej. Z drugiego, nieco młodszego, korzystał Wydział Biotechnologii Uniwersytetu Wrocławskiego. W zależności od zachcianki powstałej w psychotycznym umyśle porywacza - Lena i Ewa mogły znajdować się w którymkolwiek. Mogły też zostać rozdzielone i każda z nich trafiła do innego. Adam nie był w stanie wydedukować od którego zacząć, więc postanowił zdać się na los.

Wielkim Arkanom przyporządkował Akademię Medyczną, Małym - Uniwersytet Wrocławski. Joanna nie jechała zbyt szybko, więc bez większych problemów przetasował karty i wyciągnął pierwszą z brzegu.


Sprawiedliwość. Jeżeli Joanna nie będzie miała nic przeciwko, zaczną od katedry chemicznej.

Katedry, z której mogły pochodzić specyfiki, za pomocą których okaleczono Lenę.
 
Ombrose jest offline