Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2013, 21:56   #128
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Ucieczka stała się prawie atawistyczną potrzebą garstki przerażonych ludzi. Z jednej strony mieli nieznane jaskinie, z drugiej pieczarę pełną rozwścieczonych, morderczych potworów! Ale ludzka wola życia nie zna sobie równych. Żadne inne stworzenie na tym świecie nie potrafi z taką desperacją walczyć o przeżycie, walczyć o każde kolejne uderzenie serca, o każdy kolejny oddech.

Taka jest ludzka natura. Takimi desperacko walczącymi o swoje istnienie ludzie się rodzą i czasami tą walkę wygrywają, a czasami przegrywają. Niekiedy decydują cechy charakteru jednostki – jej siła woli, siła ducha i siła owej determinacji, chęć przetrwania. Niekiedy umiejętności – wysportowanie, zdolność reagowania na zagrożenie fizyczne i psychiczne. Ale najczęściej o losie jednostki decyduje zwykły przypadek. Ten właśnie niepoznawalny, niemal mistyczny element, decydujący o tym, że ktoś znajduje się we właściwym czasie i właściwym miejscu, lub wręcz przeciwnie.

Tak. Ślepy los miał wielki wpływ na to, czy ktoś przeżył kilka chwil dłużej, czy też nie.


* * *


Uciekali w stronę wyjścia heroicznie stawiając czoła nieuniknionemu.

James strzelił w tej samej chwili, w której Arturo cisnął w szykującego się do skoku yeti. Kawałek skały trafił bestię w obrośniętą skołtunionym futrem, szeroką i masywną pierś. Kule chybiły celu. Nie wszystkie, ale większość. Spowodowane to było bliską utratą przytomności przez Jamesa i mroczkami latającymi przed jego oczami. Jeden pocisk eksplodował czerwienią na jasnym futrze giganteusa. Potwór ryknął i ignorując profesora, jednym szybkim susem dopadł do Jamesa. Uderzenie szybsze niż myśl zgruchotało czaszkę Mac Dougalla. Młody Amerykanin padł martwy na ziemię, a z bezwładnej dłoni wypadł mu opróżniony do połowy colt.

Han pokusztykał do oszołomionego obrotem wydarzeń Arturo i podał mu zdobyczny pistolet niemal wciskając w dłoń profesora. Chodny dotyk metalu w dłoni otrzeźwił mężczyznę, który w końcu zdolny był oderwać wzrok od tego, co yeti robi z ciałem zabitego Jamesa. Potwór bowiem, wyraźnie rozwścieczony, chwycił trupa w górę i cisnął nim o ziemie, a potem jął skakać po ofierze, łamiąc jej wszystkie kości i zamieniając ciało w krwawą miazgę. Trwało to kilak sekund a potem bestia odwróciła się w stronę Arturo i Hana. Profesor posłał w jej stronę ostatnie kule. Z śmiertelnym skutkiem. Pierwsza trafiła umazanego krwią Jamesa potwora w brodę, a druga prosto w oko. Yeti padł na ziemię w agonalnych drgawkach.

Tymczasem Natasha i Ian stanęli oko w oko z blokującym wyjście yeti. Ian nie zawahał się. Strzelił, nie oszczędzając amunicji, bowiem zależało mu na skuteczności i efektywności, a wiedział już, że giganteusy są naprawdę odporne na zranienia i wytrzymałe. Ciężki kaliber broni zrobił jednak swoje i bestia najpierw z rykiem odsunęła się pod ostrzałem w tył, a potem – po kolejnych dwóch kulach – padła na ziemię. Korytarz był wolny i z wielką ostrożnością ale i pospiechu dwójka uciekinierów minęła okrwawione cielsko yeti. Przechodząc zauważyli, że pierś bestii rusza się jeszcze, ale może był to tylko omam spowodowany złym oświetleniem korytarza. Zagłębili się w korytarz, a im bardziej oddalali się od jaskini, tym bardziej malał żar amuletu od Iny.

Han i Arturo popędzili za ocaloną dwójką zbiegów. Ale nagły ból w plecach spowodował, że Han zrobił jeden krok i osunął się na kolano. Arturo odwrócił się tylko na chwilę i wtedy … ziemia zatrzęsła się ponownie. Tym razem kilka razy silniej, niż wcześniej. Ze sklepienia runęły ciężkie głazy zasypując korytarz.

Han zakrztusił się, wypluł z ust pył i krew. Jakimś cudem nie oberwał żadnym odłamkiem i odpryskiem, ale znalazł się po niewłaściwej stronie korytarza. W jaskini, a wejście … przegradzała chaotyczna sterta potężnych i mniejszych głazów. Han zachwiał się, obrócił w tył. Spojrzał prosto w oczy wściekłego i przerażonego Ratzula i zrozumiał, co się stało. Przeklęty przez duchy Rosjanin … strzelił Hanowi w plecy. Jego nienawiść była silniejsza, niż wola przetrwania. W gruncie rzeczy Han nawet go rozumiał. Ten człowiek był zatruty. Stary mieszkaniec Syberii uśmiechnął się z politowaniem, a wtedy Rosjanin strzelił mu prosto w pierś. Nim Ugawa zamknął oczy po raz ostatni ujrzał jeszcze, jak za plecami pułkownika wyrasta jeden z ludzi – Niedźwiedzi i miażdży mu czaszkę w potężnym pysku. A potem Han Ugawa upadł i ujrzał piękno Drugiej Strony, gdzie czekali na niego przodkowie i duchy totemów jego klanu.

Arturo zakasłał i wygramolił się z pyłu i gruzu. Zawał korytarza o mało nie zmiażdżył go na amen, ale jednak wywinął się cudem spod co większych skał, otrzymując tylko kilka niegroźnych zadrapań i zranień. Szybko podniósł się na nogi, ostatni raz rzucił spojrzenie na zablokowany korytarz i ruszył za oddalającymi Ianem i Natashą.


* * *


Opuścili, jakimś cudem, jaskinie giganteusów razem. Obdrapani, wycieńczeni, ale żywi. Kiedy świeże, lodowate, syberyjskie powietrze owiało ich swoimi zimnymi podmuchami, a oczy poraziły jaskrawe promienie słońca dotarło do nich, jak blisko byli śmierci. Śmierci, którą najpewniej spotkała reszta ludzi.

Nie widzieli, czy zawaliła się cala jaskinia, czy też może tylko jej fragment. Nie wiedzieli, czy yeti będą ścigać uciekinierów, czy też nawet w całym tym zamieszaniu nie zwrócą uwagi na zniknięcie trójki ludzi. Wiedzieli jednak, że przed nimi bezkresna i okrutna, syberyjska tajga, a oni nie mają ani sprzętu, ani odpowiedniego ekwipażu, by rzucić jej wyzwanie.

Nie czekali jednak. Ruszyli, po nadal wyraźnych śladach przemarszu jenieckiej kolumny, przez nieprzebytą bez tej wskazówki plątaninę ścieżek i wąwozów. Potykając się, ślizgając ze zmęczenia na oblodzonych kamieniach, podtrzymując wzajemnie i modląc o wybawienie.
Chociaż wiedzieli już, że modlitwy w sercu Syberii niekiedy wysłuchują istoty, których nikt nie czaiłby ujrzeć na oczy ponownie.

Kiedy, pokonując ból zmęczonych ciał ujrzeli sanie zaprzężone w renifery, którymi giganteusy przywieźli tutaj rannych ludzi, ich serca zalała prawdziwa, nieopisana nadzieja. Pierwszy raz tego koszmarnego dnia, ujrzeli swoje życie w nieco jaśniejszych barwach.
 
Armiel jest offline