Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2013, 08:59   #55
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Zgubiła go.
Niczym błyskotkę, pierścionek, jeden kolczyk z pary lub szpilkę podtrzymującą pukle jasnych włosów. Non, to kłamstwo. Wszak hrabianka d'Niort bacznie strzegła swych drogocennych drobiazgów, zawsze odkładając je do zdobionych pudełeczek zamykanych na niewielkie kluczyki. Jej malutkie skarby. Nie miały prawa się nigdzie zgubić.

Jego jednak zgubiła.
A szukała przecież w całym Le Manoir de Dame Chance! Przeszukała dokładnie swoją alkowę, zerknęła do garderoby i nawet pod łóżko sprawdzając, czy nie czai się na nią. Zajrzała nieśmiało także i do jego sypialni, a korzystając z okazji, że i tam go nie było, wtuliła na moment policzek w miękki, egzotyczny materiał zostawionej koszuli. Sprawdziła w stajniach, czy aby nie knuje czegoś dla zapewnienia sobie wygranej w ich małym wyścigu. Była nawet w kuchni, aby przekonać się, czy nie baraszkuje ze służkami w białych chmurach mąki. Nie było go tam, na jego szczęście i jej zaniepokojenie. Bo gdzie w takim razie był?

Czyżby odszedł? Zostawił ją? Czy powiedziała coś, co w końcu przelało jego czarę goryczy i cierpliwości? Czy doszedł do wniosku, że na nic się zdają te jego próby dobrania się pod jej spódnicę? A może aż tak zła była w tym całym strzelaniu, że zażenowany wymknął się później bez choćby pożegnania? To były ponure myśli, które męczyły i przytłaczały biedną hrabianeczkę, czyniąc ją zadziwiająco niezadowoloną. Zadziwiająco, bowiem zwykle ucieczki kawalerów przyjmowała z ulgą, a teraz jednak czuła się wyraźnie porzucona. A może nawet zdradzona?
Jeśli jego nagłe zniknięcie miało związek z posiadłością niedawno zmarłego markiza? Jeśli pomimo swych słodkich i jakże przekonujących zapewnień, jednak postanowił trzymać się swego planu bez względu na jej troskę o niego? Jeśli sobie zakpił z jej obaw i złamał słowo dane swej fałszywej narzeczonej?
Bycia oszukaną, była dla panieneczki jeszcze gorsza niż wizja zmierzenia się ze wstydem porzucenia. Brak pewności był drażniący, domagała się zatem odpowiedzi. A te spodziewała się uzyskać od jedynej osoby, która plany Maura mogła znać równie dobrze co on sam. A przynajmniej taką Marjolaine miała nadzieję.

Znalazła go.
Dokładnie tam, gdzie spodziewała się go zastać. Być może powodem był rozciągający się stąd widok, który obejmował dziedziniec jej dworku aż ku murom, bramie i częściowym fragmentom dzikiego, zielonego terenu ogrodu. Strategicznie idealne miejsce do pilnowania kto wchodzi do środka, kto kręci się na zewnątrz i kto chciałby zajrzeć przez bramę na włości hrabianki. A może w posiadłości d'Eon także przesiadywał na tamtejszych schodach, niczym grzeczny piesek strzegący domostwa swego pana, gotowy ujadać groźne na każdego intruza. Być może przyniósł ze sobą ten zwyczaj i tutaj.
Faktem było, że schodki prowadzące do Le Manoir de Dame Chance wyjątkowo przypadły do gustu Hugonowi. A dzięki temu, przynajmniej jego łatwo było odnaleźć. Bo i kogóż innego spokój mogłaby zakłócać w chwili tak jawnego zniknięcia jej narzeczonego, jeśli nie jego zaufanego chłopca na posyłki? Kto jak kto, ale to właśnie on powinien znać miejsce pobytu Gilberta, nawet jeśli to była ta nieszczęsna posiadłości zmarłego markiza. Musiała jedynie tę informację.. przekonująco z niego wyciągnąć. Z odpowiednią dozą dziewczęcego czaru, tak jak zawsze przecież. Wszak to właśnie dzięki swemu anielskiemu urokowi dowiadywała się o tak wielu sprawach od Maura, non? Non?

Postukując cicho obcasikami zeszła po schodach, które jeszcze ją oddzielały od dość aroganckiego młodziana. Przystanęła obok, dłonie splatając za plecami i w ciszy, bez choćby przywitania się, powiodła wzrokiem po swoim kawałku hrabiowskiej ziemi. Czekała, spodziewając się zapewne, że to jej przymusowy towarzysz uderzony nagle ją obecnością, zacznie śpiewać o wszystkich tajemnicach swego pana.
Jednak po chwili postanowiła przerwać to milczenie, niezadowolona, że Hugon sam z siebie nie potrafi odpowiedzieć na pytanie krążące po jej jasnowłosej główce. Odchrząknęła sobie wdzięcznie, po czym pochylając się sztywno ku niemu, zapytała na tyle uprzejmie, na ile pozwalała jej wzbierająca w niej niecierpliwość -Gdzie on jest?
-Kto?- spytał Hugon skłaniając się dwornie panience.- Kogóż ma mademoiselle na myśli?
Czekał w milczeniu na to, aż hrabianka wyjaśni bardziej powody swego nadąsania. Nie dopytywał się, ani wnikał jej w humory. Jak cichy i niezauważalny sługa. Jak cień swego pana.

Marjolaine nadęła usteczka. Zatem w ten sposób zamierzał się z nią bawić, żartując sobie i unikając odpowiedzi. Jakże umiejętnie udawał, że nie wie kogo jej chodzi. Sprytny chłopiec.
Zgromiła go krótko spojrzeniem, po czym żachnęła się – Bertranda, évidemment.
-Bertrand? Któż to taki?
- Hugon wydawał się zaskoczony jej odpowiedzią. Właściwie mocno zbity z tropu. Uśmiechnął się dodając.- Chyba nie zostaliśmy sobie przedstawieni, ów Bertrand i ja.
-To mój pies. Twoja konkurencja w strzeżeniu mnie i mego domostwa, choć.. on jest zabawniejszy. I pogłaskać można, i rozbawić potrafi, i natarczywego adoratora pogoni
– odparła z dość krnąbrnym, wesołym uśmieszkiem rozpromieniającym jej gniewną dotąd twarzyczkę. Ale szybko przypomniała sobie, że przecież nie przyszła tutaj podroczyć się z nim, jakkolwiek kuszącym to zawsze było pomysłem. Zatem zaraz pochmurność przesłoniła jej porcelanowe liczko, dłonie położyła buńczucznie na biodrach i rzekła stanowczo -Chce wiedzieć, gdzie zniknął chevalier.
-Panicz d’Eon ? Panienka nie wie?-
zdziwił się zaskoczony Hugon. Spojrzał prosto w oczy hrabianki próbując sprawdzić, aby nie dworuje sobie z niego.-Wydajecie się być ze sobą w wielkiej zażyłości. Panicz wydawał się panienką zainteresowany, bardziej niż innymi kobietami jakie spotkał na swej drodze.
-Oui... - mruknęła powoli i ostrożnie, zmieszana nieco jego pytaniem – Ale to nie oznacza, że chodzimy za sobą kroczek w kroczek przez całe dnie. Oboje mamy własne życie i obowiązki poza naszym narzeczeństwem, więc to pozostawia odrobinę miejsca na niewiedzę..
Przygryzła delikatnie dolną wargę, starając się ukryć niemądry uśmieszek wpełzający na jej usteczka. Odwzajemniła spojrzenie młodziana -Jak bardzo zdawał się być zainteresowany?
-Zdecydowanie za bardzo, jak na zwykły romans.
-rzekł w zastanowieniu Hugon, pocierając podbródek.-Nigdy o żadną się nie troszczył tak bardzo... Nigdy, żadnej nie uczył. No i... z żadnej nie obiecał ożenku. Z początku myślałem, że to żart... z jego, z twej... z waszej strony.
Wzruszył ramionami. -Ale... jestem tu. Panienka trzyma go na krótkiej smyczy. No i... szturmuje tylko drzwi twej alkowy, pani. To do niego niepodobne, zafascynować się jakąś kobietą.

Ptaszyna poczuła jak jej serduszko trzepocze i rozgrzewa się tym ciepełkiem płynącym ze słów młodziana. Tak niewieście i naiwne, godne tych wszystkich romantycznych bajeczek jakimi karmią się panienki w jej wieku. W tej radości przeszkadzały jedynie dwie drzazgi – natura Marjolaine pogardzająca takimi uniesieniami, oraz...
Uniosła rękę i w zawstydzeniu przesłoniła dłonią wargi.
-Ah.. zbyt dużo wiesz... - burknęła, znad smukłych palców spoglądając z wyrzutem na Hugona. Choć to pewnie z Gilbertem powinna się rozmówić, że dzieli się ze swymi ludźmi tak intymnymi szczegółami ich narzeczeńskiego pożycia jak odwiedzanie po nocach jej sypialni. Nawet, jeśli to szturmowanie drzwi nie kończy się w sposób wart chwalenia się przez mężczyznę. Jeśli ten oczywiście nie zmyśla jakichś lubieżności.
Już sama myśl, że mogłaby mieć główną rolę w jego fantazjach, przywołała lekki rumieniec na jej policzkach. Ale też zatrzepotała czarująco rzęsami, korzystając z takiej okazji do ponownego zapytania – Zatem pewnie wiesz też, gdzie się dzisiaj podziewa mój narzeczony? Non?
-Przeceniasz mnie pani. Po prostu zauważyłem pewne różnice między dawnymi podbojami,a obecnym. Ten wydaje się być poważniejszy.-
odparł Hugon skromnie. Po czym zerkając na zaczerwienione lico niewieście, dodał.- I niestety nie wiem, gdzie jest obecnie kawaler Gilbert d’Eon.

-Nie wiesz? - powtórzyła Marjolaine z niedowierzaniem. I mocnym zawodem dotyczącym jego niewiedzy, a jednocześnie podejrzeniami dotyczącymi możliwości, że młodzian zwyczajnie kryje niecności swego Pana przed nią. Pod jej własnym dachem! Niedoczekanie.
-A sądziłam, że jesteś jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Czy nie tak? - pukle miękkich, jasnych włosów opadły delikatnie na jedno z ramion, gdy przechyliła główkę w zadumie. Pośpiesznie też jej dłoń ponownie zasłoniła wargi rozchylone w teatralnym zdziwieniu – A może wręcz przeciwnie i dlatego Cię do mnie przysłał?
-Panicz d’Eon nie zdradza wszystkich swych zamysłów podwładnym, zwłaszcza gdy...
- Hugon uśmiechnął się nieco ironicznie zerkając na hrabiankę.- ... w pobliżu jest osóbka potrafiąca, takie sekrety wykradać, non mademoiselle d’Niort?

Napięcie na twarzyczce Marjolaine złagodniało nieco, acz na jego miejsce wstąpiła niewiele lepsza emocja, bowiem cień przygnębienia zasnuł jej arystokratyczne rysy. Ze smutkiem szklącym się w błękitnych jak niebo nad nimi oczkach, odwróciła główkę z wyrzutem i zapytała -Czy to takie złe, Hugonie? Że martwię się o mego narzeczonego? Czy Ty byś się nie troszczył o damę swego serca słysząc o tak wielu.. niespodziewanych, wielce pechowych zdarzeniach w ostatnim czasie?
- Oczywiście że bym się troszczył. A i memu panu wielce leży na sercu twe bezpieczeństwo, skoro tu jestem.
- odparł ciepłym tonem Hugon. I zapewnił żarliwie.- A i pewnie panicz d’Eon ucieszy twoja troska o niego. Ale... zapewne albo nie chciał cię martwić, albo szykuje kolejną niespodziankę dla ciebie panienko, skoro nic mi nie powiedział.
Nic nie wiedział. Maur zapewne przewidział, że hrabianka znajdzie sposób na pozyskanie informacji od jego ludzi. I dlatego nie podzielił się z nimi jej planami.

Nie czuła się przekonana. Wprawdzie odrobinę połechtały ją słowa młodziana, przywołując uczucie ciepła podobne do tego mającego miejsce chwilę wcześniej, ale nie na tyle, by czuła się zadowolona z tej ciągłej niewiedzy dotyczącej natury niespodzianki Gilberta. Równie dobrze mogło to być zawiadomienie o jego ciele znalezionym w pałacu markiza, co i kolejna przepiękna błyskotka dla niej. Już druga tego samego dnia.
-Très bien! - zadecydowała równie żarliwie co Hugon. Ale zamiast podarować mu ulgę odejścia i pozostawienia swym własnym myślom pozbawionym jej kaprysów, Marjolaine z szelestem sukienki przysiadła na schodku. Po uprzednim sprawdzeniu jego czystości, oczywiście. Zaplotła ręce na piersi i wpatrując się bacznie w bramę, dodała stanowczym tonem -Zatem poczekam i sama go wypytam.

-Czy przywołać służbę z przekąskami i przynieść jakąś poduszką?- spytał usłużnie Hugon. Dobrze, że nie był Beatrice. Ta by spojrzała, krytycznie... Na swą hrabiankę, która na zimnym schodku czeka na swojego ukochanego. Nie martwiąc się jakie choróbsko mogło się przy okazji przypałętać. Ona by nie pytała, tylko od razu posłała po poduszki.
-Non, nie trzeba – odparła panieneczka, trochę się przy tym unosząc swą dumą. Tak po prawdzie, to opadnięcie na schodek swą wydelikaconą częścią ciała, nie było najlepszym posunięciem z jej strony. Bardziej przyzwyczajona do miękkich poduszeczek i wyściełanych aksamitami krzeseł, aż zbyt dotkliwie odczuwała teraz twardość i chłód kamienia, nawet poprzez liczne warstwy swej sukni. Gdyby to była jej ochmistrzyni, bądź jakakolwiek służka, to bez zawahania kazałaby sobie zapewnić odpowiedni luksus w czasie oczekiwania na przybycie narzeczonego. Ale jednak w towarzystwie Hugona miała opory przed otwartym okazywaniem swych kaprysów dotyczących wygórowanego poczucia komfortu.

Zatem siedziała i cierpiała w milczeniu, udając przed nim mniej zniechęconą tymi niewygodami niż było naprawdę. A determinacja była tym, co silnie podtrzymywało ją w tym przekonaniu. Chciała przyłapać narzeczonego na powrocie z jego tajemniczej eskapady. A jak już przyjdzie o twarzy pokrytej śladami po szmince innej kobiety, jak pojawi się śmierdzący arystokratycznymi trupami, to ona będzie pierwszą osobą, którą zobaczy i pierwszą, z którą będzie musiał się zmierzyć. Tak właśnie będzie. I ani twarde schody, ani deszcz, ani śnieg, ani noc jej w tym nie przeszkodzą.

Ale.. mógłby już przyjść. Ile właściwie miała czekać?
Schodek był twardy, widok mało interesujący, a i Hugon, pomimo swego chłopięcego uroku i bliskiego jej wieku, też nie był idealnym towarzyszem na spędzenie tutaj kilku godzin. Także i z czasem, sama idea grzecznego oczekiwania na przybycie jaśnie pana, zaczęła jej się wydawać co najmniej absurdalna. Nie była przecież jedną z tych usłużnych kobiet, które tylko czekały na wybranka serca i same niczym nie potrafiły się zająć.

Nie minęło więc nawet piętnaście minut, kiedy jej tak żarliwa przecież determinacja, zwyczajnie.. odeszła. Wtedy panieneczka podniosła się z godnością i jak gdyby nigdy nic, otrzepała sukieneczkę z niewidocznego pyłu. Następnie wymruczała coś niewyraźnie o jakże ważkich sprawach czekających na nią w domu.
Jeszcze biedactwo nie wiedziała, jak bezpieczniej byłoby dla niej zostać na tych zimnych schodkach.




***




Znalazła go. Znalazła.. nawet więcej niżby chciała. I niekoniecznie tam, gdzie spodziewała się go znaleźć. Sytuacja nie działała na jej korzyść.

Wpatrywała się w niego, jak złapane w pułapkę zwierzątko. Ale to nie jego oczy czy twarz przyciągały jej spojrzenie, oj nie. Najbezpieczniej było powiedzieć, że jej będąc w takim wielkim szoku, jej uwaga skupiła się na wyeksponowanym torsie Maura. Tak twardym, wilgotnym, z kropelkami wody sunącymi rozkosznie po skórze.. I to właśnie na jedną z nich się tępo zapatrzyła, tę najbardziej obłudną w swej wędrówce. To jak ześlizgiwała się po liniach jego mięśni było.. wręcz hipnotyczne. I godne pozazdroszczenia.

Jego ciało na pewno było gorące, wszak już kilka razy dotykała go dłońmi, gdy przychodził do jej sypialni taki półnagi. Czuła wtedy pod opuszkami palców to przenikające ją ciepło męskiej skóry, unoszenie się klatki piersiowej w oddechu, rytm bijącego serca. To było niemądre myślenie, jednak jakże przyjemnie byłoby stać się taką kropelką wody na torsie Gilberta.. Odnajdywać się w załamaniach jego mięśni, z zaciekawieniem przesuwać się wzdłuż blizn, tych dowodów jego barbarzyńskiej natury. Bo tak naprawdę, to nigdy nie miała okazji się dowiedzieć, gdzie się ich nabawił, non? Czy sam był tak gorącokrwisty i rwał się do szabli? Czy może jego klienci szukali gwałtownych sposobów do uniknięcia zapłaty za jego usługi? A może zazdrości mężowie w swym gniewnym szale próbowali usunąć z drogi dzikiego kochanka ich żon? Pochodzenie jego blizn było wielką niewiadomą dla panieneczki. Bo i tak bezpośrednia rozmowa o jego ciele mogłaby się stać.. zapewne zbyt dużą pokusą dla niego, aby przeciągnąć ją ku bardziej lubieżnym ścieżkom. Wolała nie ryzykować.

A kropelka coraz niżej zostawiała swój mokry ślad, akurat zsuwając się gładko po brzuchu mężczyzny. Nie pomna na wiadome niebezpieczeństwa, coraz bardziej zbliżała się do przekroczenia granicy jego intymności. Jeśli Maur w ogóle taką posiadał. I gdyby nie ręcznik, którym zadziwiająco przyzwoicie otulił swe biodra, to ciekawska zagłębiłaby się w te zapewne jeszcze gorętsze i bardziej twarde rejony męskiego ciała. Przerażające i fascynujące jednocześnie.

Ten widok, a raczej psikus bujnej wyobraźni, wyrwał głuche tchnienie, prawie niemy jęk spomiędzy warg panieneczki. Po chwili także zarumienia się, zdając sobie sprawę, że to jej przyglądanie się było o wiele zbyt jawne. I może trwało zbyt długo.
Z głośnym szczęknięciem zębów zamknęła usteczka, które przez całe trwanie tej wędrówki rozchylały się coraz bardziej. Szczęśliwie, że nie zaczęła się przy tym ślinić, bo potrzeba otarcia kącika warg tylko zwiększyłaby zażenowanie jakie obecnie czuła.
Zamrugała gwałtownie wybudzając się z tego nazbyt słodkiego snu na jawie. Jedynie po to, by wprowadzić w życie swój plan, który niewiele miał wspólnego ze skontrowaniem swych sił z Maurem. Nie miała też zamiaru tłumaczyć się ze swojego zachowania, które z pewnością przywołało na jego twarzy cyniczny uśmieszek. Nie mogła tego potwierdzić, wszak teraz ani myślała podnosić na niego spojrzenie, pośpiesznie wbite w posadzkę łazienki.

A gdy się odwracała do jej uszu doszły słowa.
-Uciekasz Marjolaine?- spytał cichym głosem Gilbert.- Rejterada nie pasuje do ciebie ptaszyno. Wszak stawiłaś czoło bandytom. Ja nie mogę być od nich straszniejszy, non?
-Ahh.. nnn.. non... nie uciekam
– zająknęła się improwizując w obliczu tak oczywistego zagrożenia ze strony drapieżnika jakim był Gilbert. A już w szczególności prawie nagi Gilbert. Z trudem przełknęła głośno ślinę -Tylko przypomniała..aaalam sobie.. że nie mam.. nie mam.. ochoty na kąpiel.
Oui, to było sprytne rozwiązanie, z którego mogła się czuć dumna. Teraz jedynie pozostała jej elegancka ucieczka, więc nacisnęła klamkę otwierając drzwi.

-Nie szkodzi moja droga ptaszyno. Z chęcią cię odprowadzę, wszak ja już jestem po kąpieli. A poza tym, twoje towarzystwie jest zawsze czymś miłym.- on się zbliżał, z każdym słowem Maur robił niewielki kroczek w jej kierunku. Z każdym słowem był coraz bliżej, półnagi i z kropelkami wody spływającymi po umięśnionym torsie. Podchodził ją jak doświadczony myśliwy zwierzynę.- Chyba poświęcisz swych kilka minut na rozmowę z narzeczonym?
-O.. o.. oczywiście. Jak się ubierzesz, bo.. bo.. inaczej się przeziębisz. Właśnie.. właśnie tak
– wymruczała niewyraźnie, coraz ciszej im bliżej słyszała kroki mężczyzny na podłodze. A każdy jeden odgłos jego stóp stawianych na posadzce przyprawiał hrabiankę o lodowate dreszcze, tak bardzo kontestujące z ciepłem i wilgocią unoszącymi się w powietrzu łazienki.

-Później! - krzyknęła w końcu w popłochu Marjolaine i sztywnym, przesadnie eleganckim krokiem wyszła z pomieszczenia. I z rozmachem zamknęła za sobą drzwi. Zostawiła za nimi nie tylko wiadome zagrożenie w postaci półnagiego narzeczonego, ale także cały swój spokój, dumę i opanowanie. Nawet jeśli i tam były one jedynie śliczną maską, założoną by ukryć swe niewieście przerażenie. Teraz, nie posiadając żadnej publiczności, w pełni zawładnęło ono ciałem i duszą panieneczki. Eksplodowało wręcz wypełniając ją niezrozumiałym strachem, jak gdyby stanął przed nią potwór z najgorszych koszmarów, a nie Gilbert w swym prawie pełnym majestacie skrytym jedynie maleńkością ręcznika. Acz czy aby na pewno, to tego potwora powinna się bardziej obawiać, miast obłudnych pragnień narzeczonego? Albo co gorsza – swych własnych wobec niego?

Nie potrafiła się odnaleźć w takiej sytuacji. Popadała w istny popłoch. Wystarczyło, że zaledwie wypuściła z dłoni klamkę, a pchana jeszcze tak świeżym wspomnieniem nagości Maura, zrobiła to co każda szanująca się arystokratka na jej miejscu – rzuciła się do ucieczki.

Stukot obcasików odbijał się echem wśród ścian korytarzy pałacyku. Biegła, jak gdyby goniły ją same czarty piekielne, co zapewne właśnie tak wyglądało w oczach zaskoczonej służki, prawie wywróconej przez rozpędzoną Marjolaine. Sunęła przed siebie nie zważając na nic i na nikogo, a kotłujące się zwały materiału jej sukienki upodobniały ją do białej, rozwścieczonej chmurki. Biegła przed siebie ani myśląc o zmęczeniu, ani o czymś tak nieznanym jej jak spoceniu się, ani też po prostu o tym, jak niegodnym błękitnej krwi było takie zachowanie. Toż to służba mogła biegać po domu, aby szybko spełnić zachcianki gospodyni! A przynajmniej tak było w opinii drogiej maman, wybudzonej gwałtownie ze swej popołudniowej drzemki.

Biegła, aż znalazła się w azylu swej sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi. Dopiero wtedy zdołała odetchnąć, choć bliskość półnagiego Maura ciągle była żywa w jej wyobraźni i dla jej zmysłów. Tak żywa, że tej nocy wyjątkowo przekręciła kluczyk, nie wpuszczając do środka żadnych niezdrowo pociągających ją potworów.
 
Tyaestyra jest offline