Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2013, 09:08   #56
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Kawałeczek ciasta nabity na srebrny widelczyk zastygł w powietrzu na wysokości czerwonych usteczek, rozchylonych łakomie w pragnieniu sprawienia sobie rozkoszy tą odrobiną słodyczy. Ale ta prosta, niespełniona potrzeba zostawiła po sobie jedynie tęsknotę, zaś wargi zamiast posmakować w kremie, otworzyły się szerzej w wyrazie gwałtownego zaskoczenia. Także i błękitne oczęta stały się przeogromne w osłupieniu zupełnie nieoczekiwanym wtargnięciem Włoszki. W milczeniu sunęła wzrokiem za jej kształtną posturą płynącą nerwowo przez salonik, jak gdyby w niedowierzaniu widziała jaką psotną marę, zamiast swej drogiej przyjaciółeczki przynoszącą dary pogłosek.

Dopiero, kiedy minął pierwszy szok, a śpiewaczka przysiadła nieopodal Marjolaine na kanapie, ta zamknęła usteczka, niechętnie odsunęła widelczyk i odstawiła talerzyk na blat stolika.






Następnie rozejrzała się w poszukiwaniu jakichś niechcianych uszu mogących podkraść przeznaczone dla niej ploteczki. A to przecież było nie do pomyślenia! Z tego powodu przysunęła się bliziutko Giuditty i pochylając ku niej główkę, szepnęła w równie konspiracyjnym tonie -Możesz mówić. Słyszałaś coś o wężu?
-Mój przyjaciel jest dobrym znajomym pewnego drukarza o zacięciu artystycznym. Ów drukarz przygotowuje ozdobną papeterię dla różnych arystokratów, którzy lubią by ich papier listowy wyróżniał się.
- szepnęła konspiracyjnym tonem artystka również nachylając się ku hrabiance.- Wygląda na to, że nasz biedny markiz Étienne D’Rochers, którego niedawno pogrzeb się odbywał głównymi ulicami Paryża, zamawiał papier listowy ozdobiony takim wężem właśnie. Nie on jeden zresztą. Mój przyjaciel nie poznał co prawda wszystkich nazwisk, ale... pewnie cię zainteresuje jeszcze jedno.-Giuditta nachyliła się i szepnęła wprost do ucha Marjolaine.- Bénédict Deupont.
Marjolaine odruchowo wzdrygnęła się na sam dźwięk tego nazwiska. Kolejny nieboszczyk. Coś te węże jadowite się jakieś okazały. Ci którzy ozdobili papier listowy Uroborosem ginęli tajemniczymi śmierciami.

-Myślisz, że.. to jakiś wyjątkowo zły omen? Ten wąż? Spodziewałam się, że jeden zwyrodnialec wysyłała swym ofiarom listy oznaczone tą gadziną nim zabije każdego z adresatów. Ale skoro rzeczywiście jest więcej miłośników tego węża.. - to było zbyt wiele dla jej niewieściego umysłu. Jedyne intrygi na jakie była wystawiana, to komplikacje relacji międzyludzkich wśród szlachty, kwestie dziedzictwa oraz powiększania majątków, a czasem zwyczajowe planowanie zrzucenia kogoś z drabiny arystokratycznej hierarchii. Tajemnicze morderstwa nie były czymś, na czym znała się hrabianka d'Niort. I niekoniecznie chciała się zapoznać, choć ciekawość była silniejsza.
Przymarszczenie brwi i pewien grymas na twarzyczce świadczyły o niemałym wysiłku umysłowym, gdy próbowała połączyć wszystko w logiczną całość -Po co mieliby sobie wzajemnie przesyłać wieści tak zabójcze w skutkach?
-Tego to ja nie wiem moja droga.
- odparła Giuditta, biorąc w dłonie ciasteczko.- Wiem tyle, że ten wąż to jakiś... filozoficzny symbol... czegoś tam. I że jego miłośników było kilku, albo... kilkunastu. A skoro szlachcie mowa to... jak tam twój ogier? Podobno dokazywaliście na balu Henrietty de Ligonnes ? Jakiś intrygujący skandalik się wydarzył ?

-Żaden skandalik. Zaledwie jedna tłusta krowa za bardzo przymilała się do mojego narzeczonego. Jednak jej próby mizdrzenia się do niego nie były ani intrygujące, a i także dalekie od dostarczających rozrywki. Oraz wyjątkowo nieskuteczne, skoro to ja skończyłam wieczór z Gilbertem w pokoju, a nie ta ladacznica
– wyrzucała z siebie te gniewne słówka, z których aż spływał jad, jakby Marjolaine sama była takim wężem przeznaczonym dla tamtej kobiety lekkich obyczajów. Prychnęła pogardliwie -Mam nadzieję, że tamta żenująca porażka nauczy Réginę d‘Poitou, aby nie zbliżać się do mojej własności.
-A więc... jaki jest twój ogier w alkowie? Sądząc po plotkach jakie o was krążą, musi być narowisty.
-rzekła cicho Giuditta z trudem hamując ciekawość.- Ponoć zbezcześciliście rasem salę trofeów rodu de Ligonnes, oraz ulubiony sekretarzyk męża Henrietty, przy okazji gubiąc garderobę.

-Jest nieokrzesany. I niestrudzony. Dziki. Niezaspokojony. Drapieżny. Zwierzęcy. Gwałtowny. Nieustępliwy..
- chociaż początkowo wyrzucała z siebie te słowa dość rozeźlonym tonem, to im dalej się zapuszczała w opis zachowania Maura, tym coraz bardziej popadała w bezwolne rozmarzenie. Szczególnie, gdy mniej więcej przy wypowiadaniu „drapieżny”, napadło ją w myślach echo półnagiego mężczyzny z kropelkami wody spływającymi po załamaniach umięśnionej klatki piersiowej..
Wzdrygnęła się cała przez tą pobudzającą, zaskakującą wizję, z której przyjemne ciepło rozlało się po jej filigranowym ciałku i skupiło się na podbrzuszu. Pośpiesznie skrzyżowała ręce na piersi, powstrzymując dreszcz, po czym dodała wzburzona -Gdyby nie moja stanowczość, to rzeczywiście nie pozwalałby mi wychodzić z łóżka albo opuszczać alkowy. Ciężko mu przychodzą próby wytrzymania do ślubu.
-Do... ślubu ?
- wydukała zaskoczona Giuditta, zakrywając dłonią usta.- Myślałam, że miał być tylko twoim kaprysem. Kolejnym młodzianem, którego miałaś zwodzić słówkami, posmakować w chwilach kaprysu i porzucić, gdy już ci się znudzi. Ot, miłą odmianą tylko po pałacowych pudelkach.
Uśmiechnęła się dodając.- Kto by pomyślał, że zadurzysz się w swoim narzeczonym. Ale cóż poradzić, są wierzchowce z których nie chce się z siadać. Widać twój ogier już cię porwał. Opowiadaj, jak to jest gdy cię tuli, gdy całuje, gdy bierze w swe posiadanie...

-Tak jak w przypadku każdego innego mężczyzny, non? Na kształt drobinki w jego silnych ramionach, otulona jego męskim zapachem i niby duszona zaborczymi, namiętnymi pocałunkami.
. - odpowiedziała Marjolaine najpierw z zamiarem bycia lakoniczną, niekoniecznie chcąc się dzielić z przyjaciółką szczegółami swego niepokojącego pożycia. Skończyła jednak pomrukiem zadowolenia, a jej palce z czułością musnęły naszyjnik, który nie opuszczał jej szyi od wczoraj.
-I wcale nie ma, ani nie bierze mnie w posiadanie, jakkolwiek bardzo by tego chciał. A zaś dla mej maman byłoby to ziszczenie jej najgorszego koszmaru – dodała nieco bardziej przekornym tonem, co by Włoszka nie pomyślała, że popadła w jakieś niewieście romanse godne powieści o przystojnych piratach i umięśnionych ogrodnikach. Westchnęła ciężko -Możesz sobie wyobrazić, jaką radością wypełnia mnie, a już szczególnie Beatrice, posiadanie takiego duetu pod jednym dachem mego dworku.
-Oui, domyślam się. Mam też wrażenie że lubisz być tą drobinką w jego ramionach.
- zachichotał przekornie Giuditta przyglądając się uważnie swej rozmówczyni. -Więc co planujesz uczynić z tym ogierem w twej stajni. Bo przejażdżki na nim muszą być nie lada przeżyciem, non? Moja droga, nie z każdym mężczyzną będzie tak... niezwykle. Tylko wyjątkowe okazy tej płci zapierają dech w piersiach. Wy-ją-tko-we.

-Oh, zapewne nie mogę narzekać na nadmiar snu ostatnio. Jeszcze kilka dni i pojawią mi się cienie pod oczami.. - aż błękitne niczym niebo tęczówki zaszkliły się, kiedy popatrzyła na Giudittę z przerażeniem samą myślą zbezczeszczenia swej ślicznej twarzyczki takimi przywarami zmęczenia.
-A co do mych planów wobec Gilberta.. - ponownie nachyliła się do niej konspiracyjnie, jak gdyby szeptem przeznaczonym tylko dla uszu Włoszki chciała się podzielić swymi wielce lubieżnymi planami wobec Maura i tego co niezbyt chętnie trzymał skryte pod swymi egzotycznymi strojami. Niestety dla śpiewaczki, prawda nie była tak smakowita -To sądzisz, że powinnam powiedzieć mu o moim znalezisku w gabinecie markiza? Może wiedziałby coś o tej gadzinie, non?
-Ufasz wybrankowi swego serca. Temu dzikiemu, nieokrzesanemu i gwałtownemu ogierowi ?
-spytała cicho Giuditta.- Ufasz swemu narzeczonemu ? Jeśli tak, to mu powiedz.
Przez chwilę zamyślona Włoszka dodała.- Wygląda zresztą na takiego, co bronić się potrafi... także i obronić damę swego serca, przed bandytami.
Zachichotała.- Non, nie bronić. Twój narzeczony sam wygląda jak bandyta wkradający się do damskiej alkowy, by skraść jej pocałunki, cnotę i serce. Niekoniecznie w tej kolejności. A potem porywający w ciemną noc do swej kryjówki. Zazdroszczę ci Marjolaine, mnie już nikt nie porwie.
-A to dopiero zbieg okoliczności. Jednej z ostatnich nocy właśnie odkryłam, że radzę sobie też i z bandytami chcącymi nawiedzić mój dworek.- Marjolaine uśmiechnęła się z dumą, jak mała dziewczynka pokazująca swej rodzicielce namalowany przez siebie obrazek lub taneczne piruety zawracające w głowie -Bo słyszałaś o wymuszonej wizycie de Aveniera u mnie, non? I jak to ściągnął mi na głowę poszukujących go bandytów, a następnego dnia zaś grupkę muszkieterów? Bezczelny staruch.
-Non... Nie słyszałam. Opowiadaj, opowiadaj.
-zainteresowała się Giuditta ciekawa szczegółów owego sensacyjnego wydarzenia. To słuchanie nie przeszkadzało jej w ogałacaniu stoliczka z wystawionych na nim łakoci.

-Wracałam z Gilbertem z tamtego balu i akurat przejeżdżaliśmy przez las, kiedy o mało co jakiś włóczęga prawie wpadł pod koła mojej karety - zaczęła opowiadać Marjolaine, a pragnąc sobie nieco osłodzić mękę wspominania tamtych wydarzeń szargających jej nerwy, sięgnęła po talerzyk z wcześniej niedokończonym kawałkiem ciasta. Co samo w sobie było czymś nie do pomyślenia -A przynajmniej z początku sądziłam, że to włóczęga. Na takiego wyglądał. Ale okazało się, że to mój drogi przyjaciel, markiz de Avenier, którego podobno napadli bandyci. Aż zadziwiające, że zdołał im uciec, zważywszy na jego wiek – z zadowoleniem wpakowała sobie w usteczka niewielki kąsek słodyczy rozpływającej się na języku i wypełniającej rozkoszą brzuszek. Jednak coś zepsuło tą istną Idyllę hrabianeczki, wkradło się gdzieś w trakcie czajenia się na kolejny kawałeczek i dodało rozdrażnienie do radości z jedzenia.

-Nie powiedział nawet jednego „proszę”, żadnego „jestem zdany na Twą łaskę”, tylko bez pytania wpakował się do karety. A potem wręcz się wprosił do mojego domu! Już dawno nie miałam do czynienia z taką bezczelnością, a przecież jestem narzeczoną Maura! - mówiąc to z niemałym oburzeniem, gniewnie zacisnęła dłoń w piąstkę na trzymanym widelczyku -Został na noc, przyprowadzając za sobą grupkę bandytów. Chcieli bym ich wpuściła, bym go im wydała, bo podobno to on im coś skradł. Udało mi się ich przegonić, zaś następnego dnia przybyli muszkietery mający eskortować go do samego króla - rozdrażniona pochłonęła kolejny kąsek ciasta, by następnie w zdenerwowaniu pomachać w powietrzu widelczykiem -Najgorsze, że pomimo tylu nerwów i nadstawiania mojej główki, aby chronić perukę tego pudla, ja nic z tego nie dostałam! Nawet jednej błyskotki mogącej wynagrodzić mi moje trudy i nieprzespaną noc!
-Oui... Co za bezczelność i niewdzięczność ze strony Markiza.
-zgodziła Włoszka, ale po chwili zainteresowała się innymi sprawami.- Ach... Ależ jakaż to musiała być ekscytująca i pełna napięcia noc. Ja nie mogłabym później zasnąć. Chyba, że... utulona do snu w silnych męskich ramionach i obsypana pocałunkami.- zachichotała dziewczęca i przyłożywszy dłoń do swych piersi spytała.- Jak więc całuje twój narzeczony?

Panienka nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego w zadumie poszukiwała odpowiedniego słowa mogącego określić naturę pocałunków Maura. Szukała na malowanych ścianach saloniku. Na podłodze wyłożonej najlepszej jakości drewnem. Na stoliczku zastawionym talerzykami z ciastami i etażerkami z ciastkami. I w głębinach gorącej czekolady.

-Obezwładniająco. I odurzająco – wymruczała powoli i ostrożnie, jakby nie do końca pewna swego wyboru. Aczkolwiek zaraz uśmiechnęła się stwierdzając w myślach, że rzeczywiście dobrze trafiła, bo co jak co, ale pod pocałunkami Gilberta rzeczywiście stawała się wiotka i bezbronna -Niestety, nauczył się to wykorzystywać przeciwko mnie.
Zamoczyła wargi w popijanej czekoladzie, a gdy ucieszona je oblizała, to zwróciła się do przyjaciółki z nagłym pomysłem -Powinnam was sobie kiedyś przedstawić. Jeśli.. oczywiście.. nie gustujesz w tego typu czarnych barankach -psotne nuty tańcowały w tonie jej głosu, ale nie można było nie dostrzec nieco podejrzliwego spojrzenia jakim zerknęła na kobietę -Nie chciałabym i w Tobie widzieć rywalkę, Giuditto.
-Moja droga, w moim wieku nie jestem już dla ciebie żadną rywalką.
- westchnęła smutno Włoszka i uśmiechnęła się ciepło.- Widzę, że twój czarny baranek cię zauroczył całkowicie. A inne pocałunki, czułaś już jego usta na szyi, piersiach... brzuchu ? Złożył ci już francuski pocałunek?
Zachichotała cicho zerkając na Marjolaine i nie kwapiąc się z wyjaśnieniami dodała.-Moja droga, pocałunki to tylko przedsionek rozkoszy, jakie może dać kobiecie, tak ognisty kochanek..

Hrabianeczka pokiwała głową zachęcając przyjaciółkę do dalszych opowiastek i podzielenia się tajnikami wykorzystywania mężczyzn do własnych przyjemności. Nie to, żeby się tym interesowała. Wszak sama miała swe własne sztuczki do manipulowania żądnymi kawalerami, nawet jeśli jej pragnienia zaczynały się i kończyły na podarunkach, zamiast na erotycznych uniesieniach. Jednakże wiedziała dobrze, że Włoszka czerpała niebywałą radość z nauczania swej młodej przyjaciółki uroków dorosłości. Ona zaś bardzo ładnie potrafiła udawać zainteresowanie, w czasie gdy jej własne myśli już wędrowały ku własnym ścieżkom, wcale nie tak odległym od rozmowy z Giudittą.
Bo czymże właściwie był ten „francuski pocałunek”? Oboje żyli we Francji, oboje mieli czystą krew francuską w żyłach ( chociaż Gilbert jakąś taką wymieszaną ) i wiele razu już miała możliwość, często przymuszoną, zasmakować w jego wargach. Czy to już był ten francuski pocałunek? Tylko czemu śpiewaczka miałaby się ekscytować tak prostą pieszczotą, a tym bardziej dopytywać się hrabianki? Wszak prawie cały Paryż już słyszał opowiastki o tym jak sobie z narzeczonym otwarcie i publicznie okazują uczucie. Nie było to żadnym sekretem. A może to był jakiś bardzo, bardzo wyjątkowy pocałunek, jakim mężczyzna mógł obdarzyć swą wybrankę na dowód swego oddania?
I tu w myślach Marjolaine zrodziło się niepokojące pytanie – czy Maur już złożył jej taki pocałunek na ustach, a jeśli nie, to dlaczego? Czyżby nie była warta tego „francuskiego pocałunku? Czyżby znaczył on zbyt wiele, a ona dla niego.. zbyt niewiele?

Pomysł bycia dla niego niczym więcej niż zaledwie fałszywą narzeczoną był.. przygnębiający. Tak samo i kolejna myśl, która szybko zaświtała w jej głowie. Czy ufała „wybrankowi swego serca”? Pozwoliła mu zostać w swym domu, wpuszczała go półnagiego do swej sypialni i spała potem wtulona w jego ramiona. To było dużo, ale czy ufała mu na tyle, żeby powiedzieć o swym znalezisku w salonie Etienna? To nie był właściwie sekret dotyczący jej samej, jednak nad śmiercią młodego szlachcica oraz nad słowami odczytanymi z nadpalonego listu wisiało coś bardzo ponurego. Ciężko jej było poruszać ten temat, z obawy o ściągnięcie na siebie jakiejś klątwy. Nie mogła też być pewna reakcji Maura na wieść o wężu, prawdopodobnym otruciu jego klienta czy tajemniczej intrygi oplatającej arystokrację. Nie było to coś, o czym gawędziło się beztrosko pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Czy mu ufała? Podobno ani razu jej jeszcze nie okłamał, podobno także ani razu nie zdradził. Jedynie bawił się nią, aby osiągnąć swoje cele. Zwykle dość zbereźne, jak na przykład wtedy w karocy, lub ten cały pomysł z wyścigiem, w którym miał wygrać...

Marjolaine otworzyła gwałtownie oczka. Oraz lekko usteczka, w którymi akurat przeżuwała kawałek ciasta.
Wyścig!




***




Po pośpiesznym pożegnaniu się z Giudittą, hrabianeczka skierowała się do swej biblioteczki. Zwykle nie było to pomieszczenie figurujące wysoko w jej ulubionych miejscach pałacyku, ale to już miała być tam jej druga wizyta w przeciągu zaledwie kilku dni. Ktoś mógłby pomyśleć, że Maur wpływa pozytywnie na nią i przy nim panieneczka rozwija się intelektualnie, skoro tak ochoczo biegnie chować się wśród ksiąg i regałów. Błędne to było myślenie. To z jego powodu zapuszczała się w te rejony swego domostwa, ale niewiele to miało wspólnego z zapoznawaniem się z twórczą płodnością wielkich pisarzy czy tam filozofów. Poprzednim razem skusił ją tajemnicami i chęcią zadziwiająco zwyczajnej rozmowy.. która i tak potem zmieniła się w typowe dla niego próby namieszania w jej serduszku.

Teraz zaś przyszła do biblioteki, bowiem na szali stała jej słodka niewinność, którą w razie przegranej Gilbert chciał już na zawsze uwiecznić na płótnie. Było to nie do przyjęcia, szczególnie gdyby narzeczony okazał się być mało umiejętny w machaniu pędzlem i przedstawiłby ją wyjątkowo szkaradnie.
Wprawdzie wierzyła w swe umiejętności jeździeckie i dopisujące sobie szczęście, szczególnie w przypadku wszelkich zakładów, ale chciała je odrobinę.. wspomóc. Zapewnić sobie to zwycięstwo, nawet jeśli miało to być nieco brudne zagranie z jej strony. Wszak nawet tego pałacyku nie wygrała grając uczciwie z de Avenierem.

Zostawił on jej w biblioteczce nie tylko nie małą kolekcję ksiąg, ale także map wszelakich. Chociaż.. „zostawił” to wyjątkowo grzeczne i eleganckie określenie tego, że zwyczajnie nie miał wyboru. Marjolaine wprowadziła się prawie od razu po swojej wygranej, nie dając biednemu pudelkowi możliwości na zabranie wszystkich swoich rzeczy. Nie to, żeby kiedykolwiek w nich grzebała, nazbyt się obawiała skażenia swego niewieściego umysłu jego obłudnymi sekretami, ale bywały wyjątki. Takie jak ten dzisiejszy.

Sprawdziła dokładnie, czy gdzieś pomiędzy regałami nie ukrywa się jej narzeczony, albo któryś z jego ludzi, albo jakaś jej służka, tak na wszelki wypadek. Niejako jedynie tego pierwsze mogła podejrzewać o zaszycie się tutaj i przeglądanie kolejnych ksiąg majątkowych. Ani Hugon ze swoimi towarzyszami nie sprawiali wrażenia miłośników literatury, ani jej roztrzepane służki. Ewentualnie przedstawiciele obu stron mogli wykorzystywać zwykle pustą biblioteczkę do wielce niegodnych zachowań z dala od oczu panieneczki. Na szczęście ich wszystkich nikt nie zagrażał jej planom.

Kucnęła przy starej, drewnianej skrzyni i uniosła ciężkie wieko. Błękitnym oczkom ptaszyny ukazało się wnętrze wypełnione do połowy mapami pozawijanymi w rulony. Przedstawiały one szczegółowo rozrysowane miejsca, w którym stary markiz, a także pewnie i te, do których jedynie tęsknie wzdychał wyobrażając sobie swe przyszłe podróże. Miasta we Francji, których nazwy Marjolaine kojarzyła, obce kraje, które brzmiały i wyglądały jak wyjęte z historyjki dla dzieci.




I włości, oczywiście. One też były rozrysowane z ogromną dbałością o szczegóły. Każdy las i łąka przynależące do jej ślicznego Le Manoir de Dame Chance, chociaż na mapie błędnie ciągle widniała nazwa jakiej używał poprzedni właściciel dworku. Powinna przy odrobinie czasu zwrócić się do jakiegoś.. artysty tworzącego mapy, aby rozrysował nową, właściwą tylko dla niej.

Teraz jednak musiała się zadowolić tym co miała. Po chwili poszukiwań więc wyciągnęła ze skrzyni odpowiedni rulon, po czym rozwiązała rzemyczek i rozłożyła mapę na blacie pobliskiego stoliczka. Wszystko było na tym płaskim krajobrazie jej ziemi. Każdy lasek, każda łączka, co ważniejsza ścieżka, strumyk i miejsca lubiane przez konkretną zwierzynę łowną. Nie było jednak zaznaczonych zwodniczych mokradeł ukrytych w cieniach drzew. Pozornie soczyście zielona trawka, która pod nieodpowiednio stawianymi krokami zrzucała swą maskę, stając się moczarami wciągającymi nieostrożnego przechodnia prosto w gęste błoto. Marjolaine osobiście tego doświadczyła i ani myślała powtarzać. Ale dzięki temu znalazła je, poznała, i teraz mogła wykorzystać przeciwko Gilbertowi w wyścigu. Wystarczyło zaledwie wyznaczyć trasę przez kawałek lasu z mokradłami. I nie wspomnieć mu o nich ani słówkiem. Bo i czyż mógłby podważać zdanie swej uroczej gospodyni? Wszak był na jej ziemiach i to ona ustalała warunki.

A wieczorem, także i jego piękny wierzchowiec będzie należał do niej.
 
Tyaestyra jest offline