Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2013, 15:14   #2
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Hallex, z poważną miną, podszedł powoli do łóżka i bez słowa podniósł pieniądze. Spojrzał na swojego nowego towarzysza, zauważając rusanamańskie rysy twarzy, ale nic nie powiedział, tylko odetchnął głęboko w zrezygnowany sposób. Obróciwszy w palcach monety, wyczuwając ich nierówne krawędzie i odciśniętą w złocie podobiznę Gubernatora, rzucił jedną zakapturzonej postaci.
Zakładam, iż jesteś samotny. Kolejny... samotny wilk, hę? — powiedział bez humoru. — I nawet masz łuk, oczywiście. — Zamilkł na chwilę, wyglądając przez okno na ponurą okolicę, która w tej chwili doskonale odzwierciedlała stan jego umysłu. — Ja mam jeszcze kogoś pod moją opieką, więc podzielimy się tak, jak właśnie zrobiłem. Jak chcesz, to popytaj o tego kupca. Ja mam coś do załatwienia, ale potem wracam tutaj.

Zajrzał za przepierzenie, za którym znajdowała się garderoba; przerzucił kilka rzeczy, aż na samym dnie znalazł powycieraną sakiewkę. Schował do niej swoje dwa trejany i przypiął ją sobie do pasa, następnie wyszedł, milcząc. Kierował się do pałacu Trejanusa, gdzie przed wyruszeniem na spotkanie z Princepsem pozostawił Julię, aby poznała ludzi, którzy tam bywają, i może zdobyła jakieś kontakty. Miał nadzieję, że uda im się jeszcze zdobyć względy kogoś z wyższych sfer, bazując na jego osiągnięciach lub nowej ziemi, jej starym mężu urzędniku albo po prostu czystych pozorach — jeśli nie to, mogłaby mu przynajmniej załatwić jakąś dobrą pracę w kancelarii. Ale teraz był coraz bardziej przekonany, że nic z tego nie wyjdzie. Ostatecznie, spodziewał się, pozostanie mu tylko praca dla tego Princepsa; wszystkie wielkie możliwości, jakie miało mu zaoferować miasto, jakoś się ulotniły.

Doszedł do siedziby rządu Trejanusa, ledwo zwracając uwagę na swoje otoczenie, za co się zganił w duchu, bo miał spróbować zapamiętać drogę do zielonego domu. Przynajmniej nie zniknęła mu sakiewka z pieniędzmi. Wszedł po utłuczonych marmurowych schodach do gmachu i zaczął rozglądać się po wielkim holu, ale gdy tylko dotarł do drugiej strony, gdzie znajdowały się podwójne odrzwia prowadzące w głąb i pilnowane przez dwóch legionistów, natknął się na tego samego urzędnika, z którym rozmawiał dzień wcześniej.
Ach... Livius Hallex — powiedział zanim Hallex zdążył cokolwiek zrobić. Trzymał w rękach olbrzymią stertę zwojów pergaminu i najwyraźniej przed chwilą gdzieś zmierzał. — W sumie dobrze, że się spotkaliśmy. Gubernator chciał wiedzieć, jak postępują plany kolonizacji.
Kolonizacji — powtórzył Hallex z twarzą bez wyrazu. Nie był pewien, czy miało to wyjść ironicznie, po prostu był przygnębiony i nie w nastroju na rozmowę z tym człowiekiem.
Tak, kolonizacji... — Starzec spojrzał na niego przenikliwie. — Założenia kolonii na terenach pomiędzy rzekami Darei i Bei.

Hallex wciągnął powietrze do płuc, jakby szykował się do skoku w wodę, po czym rozłożył ręce.
Brakuje środków na kolonizację. Nie mamy żadnych ludzi, ani pieniędzy, by jakichś zatrudnić. Nie ma nic, co by miało tam przyciągnąć osadników. W dodatku inni... właściciele gdzieś wyjechali...
Wyjechali?
Tak, ale nie do... wideł rzeki Darei i Bei. Mają jakiś interes związany z magią. Nie utrzymuję z nimi kontaktów.
Ale jesteście współwłaścicielami tych ziem...
Na to wygląda.
Widzę... Widzę... — mruknął urzędnik.
Oczywiście jeśli wielki Trejanus byłby skłonny mi pomóc, sprawy wyglądałyby inaczej. Gdyby tylko użyczył nam kilku oddziałów swojego wojska — Hallex zaczął się nagle ożywiać — ludzie zobaczyliby, że podchodzimy do tego w poważny sposób. Może kilkudziesięciu... lub kilkuset niewolników, aby zacząć budowę. Wolni ludzie zaczęliby się wtedy schodzić; wystarczyłoby zaoferować im ulgi od podatków...

Usłyszał coś w rodzaju westchnięcia i spojrzał na urzędnika, który z kolei nie patrzył na niego, tylko rozglądał się dookoła ze zniecierpliwieniem.
Ale oczywiście... — zaczął Hallex i zamilkł.
Bądźmy realistami — oznajmił starzec, który wcześniej raczej znudzony, teraz zdawał się być nieco poirytowany. — Gubernator potrzebuje wszystkich dostępnych rąk do pracy i do dzierżenia miecza, nie może po prostu użyczyć ci tego wszystkiego... Otrzymaliście niezwykłą szansę i olbrzymie bogactwo w formie rozległych terenów, stańcie więc na wysokości zadania i sami zdobądźcie potrzebne środki. Jeśli nie potraficie tego zrobić, jeśli nawet nie potraficie się między sobą porozumieć, to może sprzedajcie swoje akty własności komuś, kto umie rozwiązywać problemy, i idźcie do domu. — Urzędnik poprawił trzymane naręcze papierów, szykując się do odejścia. — Gubernator nie będzie zadowolony ze stanu spraw, więc nie masz co prosić go o przysługi. Przyjdź dopiero, gdy będziesz miał do zaoferowania coś w zamian.

Hallex nic nie odpowiedział; patrzył się na rozmówcę spojrzeniem bez wyrazu, jakby nagle znowu opadła na niego ta zasłona, która przed chwilą się na krótką chwilę rozchyliła. Jeśli miał jeszcze jakieś nadzieje, co do całego interesu z kolonizacją, to teraz się one rozmyły. Przypomniał sobie słowa Princepsa — oczywiście, że te ziemie nie należały nigdy do Trejanusa. Gdyby tak było, to nie oddawałby ich byle łajzom, którym udało się odzyskać trochę złota od dzikusów. Gubernator chciał wzbogacić się zerowym kosztem — nie oferował żadnej pomocy w rozpaczliwie trudnym procesie osadnictwa, ale gdyby jednak im się udało, będzie się domagać swojej dziesięciny i innych zapłat. A gdyby mu odmówiono, ma do dyspozycji wszystko to, co pozostało z legionów, by wymusić posłuszeństwo. W najgorszym wypadku — zabije ich i przejmie osadę, kradnąc to, co udało im się samym zbudować.

Hallex. Hallex!
Jakby z oddali usłyszał głos Julii; wątpił, by zdobyła jakiekolwiek kontakty w tym miejscu wypełnionych petentami bez szans na zobaczenie się z kimkolwiek. Gdy spróbował jej odpowiedzieć, poczuł dziwną szorstkość w gardle, więc musiał odchrząknąć.
Chodźmy — rzekł wtedy cicho.

Do zielonego domu zmierzali w milczeniu, bo Julia i jej dzieci chyba wyczuły nastrój Halleksa, a on sam się nie odzywał. Bardzo pasowała mu ta cisza, choć ku swemu utrapieniu musiał ją przerwać, gdy przypomniał sobie o zadaniu od Princepsa.
Przepraszam, kobieto, znasz może niejakiego Pedro Mendosę? — zapytał kobieciny w burych szatach, która zamiatała chodnik przed skromnym domem.
Pan legionista? — Spojrzała na niego z lekkim przestrachem.
Co? Tak, tak. Ważne sprawy... z rozkazu samego Gubernatora.
Hmm... W takim razie... Mendosa... Mendosa... Nie jestem pewna.
To jest... kupiec — pomógł.
Ach! No tak. Wydaje mi się, że moja córka o kimś takim kiedyś wspominała. Ona zazwyczaj robi zakupy. — Hallex rozejrzał się, patrząc, czy córka znajduje się gdzieś w pobliżu. Było tu kilku ludzi, w tym młoda kobieta siedząca na ławeczce pod domem i karmiąca dziecko. — To ona. Aurelia.

Hallex podszedł do młodej matki i zapytał ją o to samo.
Tak, znam go — usłyszał w odpowiedzi. — To kupiec w zachodniej części miasta. Ma taki dom złączony z magazynem. Sprzedaje ubrania, materiały...
On ma duże wpływy w mieście?
Nie, nie sądzę. Chyba nie jest bardzo ważny. Jest wielu bogatszych handlarzy. A co?
Niestety nie mogę powiedzieć — odparł, starając się zabrzmieć ważnie. — Do widzenia.

Gdy tylko opuścili uliczkę, Julia zapytała go o to samo.
Pedro Mendosa?
Nie pytaj.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 12-06-2013 o 15:54.
Yzurmir jest offline