Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2013, 20:43   #26
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- O żesz... - wytrwało się jej, kiedy już ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. To się nazywa "wpaść z deszczu pod rynnę ". Ale Olivier był tam, ciągle żywy. A wraz z nim pół setki innych mutantów.
- Sorki, pomyłka - rzuciła lekkim tonem w przestrzeń, wycofując się na ulicę.
- Kurwa mać! Złap ją ktoś! - Krzyknął jakiś znerwicowany chłopak. Masa ludu, rzuciła się biegiem w stronę Ocelii, łapiąc w łapy co popadnie, chcąc ją jak najszybciej zatłuc.
Ona sama wypadła na ulicę, uderzając drzwiami, dobijającą się do nich, agresywną dziewczynę i ponownie, powodując jej upadek.
Przeskoczyła, jednym susem, obaloną drzwiami dziewczynę. Rozejrzała się, oceniając możliwe drogi ucieczki. Wszyscy za nią nie pobiegną, ktoś będzie musiał pilnować tego burdelu. Ale niech nawet pięciu ją goni... Jakich pięciu, jeden wystarczy, byle miał pistolet. Musi im zniknąć z oczu... Spojrzała, ciągle biegnąc, w górę, szukając drogi na dach magazynu. Tego, lub innego. Dowolnego. Kurwa zastrzelą ją jak psa. Jak kota, poprawiła samą siebie.
Jedyną drogą na górę, tego magazynu, była trudna, prawie niemożliwa wspinaczka i drabina. Sytuacja na innych też nie wyglądała za dobrze, szczególnie, że numer trzy, był mniejszy od reszty. Mogła próbować zgubić ich w uliczkach, ale nie były zbyt wąskie, krótkie i gęste. Pozostawał jeszcze tłum ludzi, w pobliskim magazynie handlowym, gdzie masa ludzi z wiosek przyjeżdżała sprzedać dobra swoich ziem.
Dopadła do magazynu handlowego, zaraz po wejściu skręciła ostro w bok i przestała biec. Szła powoli, w tempie innych, oglądając jajka, warzywa i inne płody. Rzekomą przesyłkę dla Alana schowała do wewnętrznej kieszeni kurtki.
W tłumie zatrzymało się sporo zagubionych osób, wyraźnie szukających Ocelii.
- Kurwa! Gdzie... przyjrzałeś się jej debilu?! - Warknął ktoś, niedaleko za Celą.
- No... niespecjalnie. Daleko była... - odpowiedział mu ktoś inny, niepewnie, za co dostał plaskacza w tył głowy.
Ludzie przypatrywali się im niepewnie. W okolicy kręciło się wielu innych, dość nerwowo, ale jakoś skutecznie, skrywając broń. Wyglądali ponad tłum, szukając... nie do końca byli pewni kogo.
Ocelia kupiła trochę jabłek, ponarzekała przy warzywach, a potem wdała się w dyskusję z jedną staruszką na temat produkcji sera. Kątem oka spoglądała na rozglądających się w tłumie mężczyzn, ale na szczęście była w magazynie zbyt krótko, żeby ktokolwiek zdążył się jej dobrze przyjrzeć, a co dopiero ją zapamiętać.
- Tfo ona durnie! - Usłyszała nagle, a obracając się, dostrzegła dziewczynę, z rozbitym o drzwi nosem, z którego obficie płynęła krew. Na raz dwóch stojących obok niej chłopaków, w wieku Ocelii, rzuciło się w jej stronę, przeciskając się przez tłum starych babć i dziadków, którzy klęli pod nosem na dzisiejszą młodzież. Młodzież ta zaś wyciągnęła mały pistolet i niemały nóż.
“Trzeba była ją ogłuszyć, albo co.. “ przemknęło Celi przez myśl, ale zanim zdążyła “co” zdefiniować, jej ciało zareagowało automatycznie. Przepchnęła się obok staruszki, wybiła ze stoiska, na którym ta miała rozłożone swoje produkty i skoczyła pionowo do góry. Wzdłuż ściany magazynu, w połowie wysokości biegła metalowa galeryjka. Dziewczyna schwyciła dłońmi jej brzeg, balansowała przez sekundę ciałem, a potem przerzuciła nogi
przez krawędź. Rozejrzała się na boki, szukając drogi ucieczki, lub w ostateczności czegoś, za czym będzie mogła się schować.
Na drugim końcu, przy jednej z krótszych ścian, stała stróżówka, z której ciec budynku, obserwował całe zamieszanie, z całkowitą dezorientacją na swojej pulchnej, czerwonej twarzy. W środku blaszanej konstrukcji były drzwi na zewnątrz, więc pewnie były tam i schody. Wyskoczenie przez któreś z okien, wzdłuż dłuższej ściany mogło być bardzo bolesne, ale szybsze.
Spojrzała na stróżówkę, szacując odległość. Daleko...Nie wiadomo było, jak cieć zareaguje, czy nie ma noża, czy drzwi są otwarte.. zacznie biec, a ten dupek na dole będzie strzelał, widziała to na filmach. Na filmach naboje zawsze odbijały sie od tych metalowych konstrukcja, ale jeśli ją trafią? Zawsze bała się pistoletów, a po postrzale Jasona, kiedy prawie umarł... Okno było dość wysoko, ale jeśli doskoczyła do antresoli, to da też radę bez problemu zeskoczyć z drugiej strony, prawda? Wykopała lepką od brudu szybę, kolejnym kopnięciem oczyściła - z grubsza - dolną krawędź z odłamków. Wsunęła nogi w otwór i po chwili wisiała na rekach, zwieszając się wzdłuż zewnętrznej ściany magazynu. Rozluźniła ciało i puściła się.
Ominął ją trzask łamanych kości, choć lądowanie nie było miękkie i poczuła piekący ból w kościach, od stóp aż do kręgosłupa. Szybko jednak ustępował i nie uniemożliwiał ucieczki.
Syknęła z bólu, jednak ustała. Nie czekając, aż napastnicy wybiegną z hali odbiegła w bok, opuszczając teren dzielnicy. Dogonić jej już nie mieli szans i wkrótce straciła ich z zasięgu słuchu i wzroku, tak jak oni ją.


Wróciła do samochodu i pojechała na Modrą. Trzeba będzie pomyśleć.. Nie da rady sama wyciągnąć Oliviera. Może jak Jason jej pomoże.. w sumie tamtych mutantów uwolnili. Cela nie miała jednak pewności, czy jest gotowa na zabijanie. Żeby tak po prostu wejść i wytłuc wszystkich. A innego sposobu na odbicie brata nie widziała. To było frustrujące. Nie mogła go przecież zostawić.
Wróciła do pustego domu. Klucze były schowane, tam gdzie wcześniej.
Jasona nie było.
Zajrzała do lodówki, żeby sprawdzić, czy znajdzie tam obiecane mleko. To by jej wyjaśniło, czy wrócił i wyszedł (po zorientowaniu się, że jej nie ma), czy wcale jeszcze nie wrócił.
Zanotowała w pamięci, żeby kupić dla niego komórkę. Tu by ułatwiło komunikację.
Na razie była uziemiona. Poszła do kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie.
Kupił to co miał kupić, ale na jego ponowny powrót się nie zapowiadało.

Zjadła, a potem odpaliła laptopa. Zajęła się szukaniem planów magazynu przy ul. Ondraszka. Nie miała gotowości, żeby jeszcze raz, sama, wejść do środka. Na pewno wiedziała, że nie ma dość siły tym bardziej determinacji, aby ot tak, pozabijać wszystkich. Ale gdyby miała wsparcie... Wszystkie klatki zamknięte były na jeden zamek. Prawdopodobnie wystarczyło odciąć prąd, aby mutanci się wydostali. W zamieszaniu, które wtedy powstanie, będzie miała szansę uwolnić Oliviera. Wieczorem, po koncercie, tłum na ulicach powinien im ułatwić ucieczkę.
Zaczeka szukać w Internecie planów instalacji elektrycznej magazynu. Odcięcie prądu otworzy klatki. Taką przynajmniej miała nadzieję.
Właściciel nie udostępnił planów swojego budynku, ale na mapie widać było podstację elektryczną, odpowiadającą za prąd w tej dzielnicy. Była około trzysta metrów od magazynu. Jednak ciężko byłoby się domyślić, po dostaniu się do środka, jak wyłączyć prąd w tym magazynie.
Nie przypuszczała, żeby magazyn miał swój własny agregator. Odcięcie podstacji powinno pozbawić prądu całą dzielnice.
Sprawdziła godzinę koncertu i przewidywaną długość występu. Jeszcze bisy... Przed nią kilka wolnych godzin. Planowała jeszcze kupić kolorową bluzę, żeby zmienić kolor włosów, i jakiś przecinak do kabli. Teoretycznie mogła użyć pazurów, ale nie miała pewności, czy nie porazi jej prąd, jak to zrobi ręką.

Wywabiła plany krwi z kanapy, dywanu i fotela, wrzuciła wszystkie zakrwawione rzeczy do pralki, nastawiła pranie i poszła przespać się kilka godzin przed nocą. Tym razem, dla odmiany, w łóżku.
- Gdzie ten Jason łazi? - pomyślała jeszcze, zasypiając - Miał zaraz wrócić. Trzeba będzie mu uruchomić na stałe namierzanie w tej komórce. Albo jeszcze lepiej gpsa wczipować.
Gdy się obudziła, na dole ktoś się kręcił. Nie budził jej, ani nie zabił, więc pewnie nie był to morderca, lub włamywacz, a Jason. Zaczynało się robić ciemno, pochmurno i ponuro.
Zeszła na dół, gdzie w kółko, wokół kanapy i fotela, chodził Jason, z dłońmi splecionymi z tyłu. Spojrzał na Ocelię i rozłożył szeroko ręce.
- No w końcu! Jakiego mordercę, pojechałaś teraz złapać, beze mnie?
- Miałeś tylko kupić mleko - przypomniała mu. - A potem wrócić i odpoczywać. Gdzie się włóczyłeś?
- Ty miałaś na mnie czekać, nie było wozu, więc poszedłem twoim tropem, ale daleko zajechałaś. Jakieś magazyny, heh? Tam mają twojego brata, wyraźnie czułem - podszedł do niej, nerwowo kiwając głową. - Musimy tam jechać. Szybko, szybko.
- Mamy czas - stwierdziła zdecydowanie. - Uspokój się, bo cię nie zabiorę. Nie wiem, czy tu dobry pomysł, żebyście się spotkali z Olivierem. Poza tym - szedłeś za mną, czy po prostu tu czujesz? Pachnę tym wszystkim?
- Poszedłem za twoim zapachem, do magazynów, a potem z powrotem. Pachniesz zdecydowanie mocniej niż inni... i lepiej - dodał wzruszając ramionami. - Nieważne. Wszyscy w środku są strasznie podenerwowani, a twój brat przybity do krzyża. Policja się trochę pokręciła i jeden wóz został, w okolicy.
- Zawsze mówiłeś, że mocniej mnie wyczuwasz,, to pewnie przez geny mojej matki. - postanowiła grać w otwarte karty - Wiem, gdzie jest Olivier, byłam w środku i widziałam go. Chcę tam wrócić, po koncercie, jak będzie dużo ludzi wychodzić z sąsiedniej hali i wyłączyć prąd Mutanci uciekną, zrobi się zamieszanie i wtedy będę mogła mu pomóc się uwolnić.
- Jak ten... jak prąd się wyłącza? Ogółem brzmi, nieźle, ale bez śmierci się nie obejdzie.
- On idzie kablem, jak się kabel przerwie, to przestaje dochodzić - spojrzała na Jasona podejrzliwie, jakby oczekując, że zaraz się zaśmieje i parsknie "no co ty, przecież wiem, co to prąd", ale nie parsknął, więc Cela dodała zdecydowanie - Nikogo nie będziemy zabijać. Zrobimy tu po cichutku. Użyjemy sprytu. A śmierć to ciebie spotka, jak się nie będziesz słuchał. Jasne?
Chrząknął kiwając głową.
- Jasne. Pełne posłuszeństwo. Żadnej samowolki.
Popatrzyła na niego groźnie, jakby dla podkreślenia wagi słów.
- Olivier też ma przeżyć - doprecyzowała, na wszelki wypadek. - Jak się musisz bronić, albo ja, to atakujemy, jeśli nie będzie innej opcji. Ale żadnego gonienia nikogo. Wchodzimy po cichu i tak wychodzimy. Ja dobrze widzę w ciemnościach, nawet bardzo dobrze.
- Ogarnę się, coś zjem i za godzinę idziemy.
- Może nie jedz... nie wiem czy masz już żołądek odporny na... nieważne - machnął ręką, siadając na kanapie i czekając cierpliwie.
- Na co? - spojrzała na niego podejrzliwie, wrzucając makaron do gotującej się wody. - Coś jeszcze powinnam wiedzieć?
- Ludzie dość obrzydliwie umierają, ale... smacznego - mruknął.
Wyraźnie rozwścieczona jego słowami nie zapanowała nad sobą. Pokrywka od garnka wykonała równy łuk, trafiając w ścianę nad głową Jasona.
- Przestań w końcu gadać o zabijaniu! - krzyknęła, przyskakując do niego - Nie chce już więcej o tym słyszeć ani oglądać! Nie chcę oglądać więcej trupów, tak trudno to zrozumieć?! Jesteś jakiś ograniczony czy co? Ile nam razy mówić, że nie idziemy tam się naparzać! - dźwięk rozbitego o podłogę talerza posłużył do zaakcentowania jej słów. - Nie zniosę więcej takich rozmów! I więcej trupów też nie! I nigdzie nie pójdziesz! Bo nie rozumiesz, ci ja chcę zrobić! Tylko szukasz okazji, żeby komuś przywalić! Nie mogę już oglądać ciał rodzinny i znajomych, rozumiesz! Bo zwariuję! - tym razem na podłogę posłała wszystkie kubki z suszarki. Coś w niej pękło, jakaś taśma i teraz nie potrafiła już z zatrzymać potoku emocji, który się z niej wylewał.
- Jestem normalną dziewczyna, a nie jakimś cholernym cyborgiem! - krzyknęła jeszcze, rzucając talerzem, tym razem w stronę Jasona.
Uchylił się, pozwalając naczyniu uderzyć w kanapę.
- Jasne, że z założenia byłoby miło jakby nikt nie ginął, ale jakiekolwiek plany, z niebezpieczeństwem w tle, są trudne, a wręcz niemożliwe do realizacji w stu procentach, więc musimy się na wszelki wypadek liczyć z ofiarami. Naprawdę. Od tysięcy lat ludzie próbują coś osiągnąć, nie ścieląc sobie drogi trupami, a historia to i tak jedna wielka wojna, miejscami przerywana pokojem, w niektórych regionach. A teraz Ocelio... to co robimy może stanowić ważny element historii.
- Pierdzielenie - warknęła. Jego racjonalne argumenty tylko dodatkowo ją nakręcały. Była tak zdenerwowana, że aż trzęsły się jej ręce - Jesteś kompletnym świrem. Mam gdzieś historię i twoje plany. Idę sama, a ty sobie tu siedź i planuj.
- To głupie! Nie pozwolę ci iść samej! Zginiesz! - Warknął wstając. - Mają broń i to banda wściekłych nastolatków. Zabiją cię bez myślenia przy pierwszej okazji. Jeśli to budynek Alana, to nie jest idiotą i pewnie zabezpieczył go lepiej niż stawiając tam bandę urwisów. Odetniesz prąd, super, ale większość takich magazynów, ma generatory awaryjne. Poza tym jeśli chcesz sobie poradzić ze świrami to... to najlepiej ich rozumiem wedle tego co mówisz. Nie zrobię nic twojemu bratu, dam mu się zabić, jeśli mnie zaatakuje, ale pozwól mi pomóc. Nie mogę cię puścić samej... znowu - dodał bardziej zrozpaczony niż rozgniewany.
Potarła czoło dłońmi, zrezygnowana. Złość uleciała, poniewierała się teraz po podłodze w kuchni pomiędzy skorupami potłuczonych kubków.
- A ja nie mogę cię zabrać, jeśli idziesz tam tylko po to, żeby kogoś zabić, albo dać się zabić. Nie zniosę... nie dam rady patrzeć kolejny raz, jak umierasz. Ale nie mogę też zostawić Oliviera.. nie każ mi wybierać, proszę.
Spojrzała w końcu na niego, zdeterminowana.
- Poradziłam sobie wcześniej, poradzę i teraz.
- Nie będę zabijał bez konieczności. Ostatnio hamowanie się idzie mi lepiej. Naprawdę. Musimy się nauczyć współpracować. Poza tym wcześniej miałaś do czynienia z kimś zbyt pewnym siebie, z jedną osobą i nie zależało od tego życie wielu uwięzionych osób. Teraz jest wiele przeciwników, zbyt zdenerwowanych by odpuścić i zbyt wiele żyć na szali.
- Byłam już w tym magazynie... i wydostałam się z niego bez szwanku - pokręciła głową, ciągle niepewna, ale powoli zaczynała się przychylać do jego zdania. - Dobrze. Olivier nie zrobi ci krzywdy. Jestem o tym przekonana.
- Wyszłaś, ale niewiele zrobiłaś, prawda? Dobrze więc. Ruszymy gdy tylko będziesz gotowa.
Skuliła się i opuściła głowę.
- To prawda, niewiele zrobiłam. Ale nie chciałam nic robić, chciałam tylko.. w sumie nieważne.
Wstała, zgasiła gaz pod gotująca się wodą i pozbierała rozbite naczynia.
- Możemy iść - powiedziała.
- Świetnie - mruknął, podchodząc do szafy. - Znalazłem jakieś ciuszki. Chyba nikt nie będzie miał nikt przeciwko jak se pożyczymy - wziął sobie czarną czapkę z daszkiem, podobną do tej, którą nosił wcześniej i ciemną bandanę.
- Silnie proponuję byś jakoś zakryła twarz. To się później przydaje do wtopienia w tłum, albo w ogóle nie bycia rozpoznanym - wskazał jej szafę, głównie wypełnioną zimowymi, jeszcze niepotrzebnymi rzeczami, ale gdzieś tam walały się też chusty i jedna kominiarka. - Ten dom chyba należał do bandytów... ale to nieważne.
Kiwnęła głową, wyciągając elastyczny komin, który zrolowała na szyi jak chustkę. Jeśli go naciągnie wyżej, będzie mogła zakryć twarz. Do tego założyła bluzę z kapturem, ciemne legginsy i adidasy.
- Potrzebujemy przecinak do kabli - dodała jeszcze.
- Chyba widziałem cos takiego w szopie... w ogrodzie ta. Ukryta w gąszczach. Pełno tam ciekawych rzeczy, ale nie w twoim stylu - powiedział kierując się do wyjścia na ogród.
Poszła za nim, bez zbytniego zapału.
- Nic nie wiesz o moim stylu.
Z ukrytej wśród gąszczy, małej i starej drewnianej szopy, wyciągnął podręczny przecinak. Spojrzał raz jeszcze to na nią, no na rozliczne narzędzia do gospodarowania domem i ogrodem, które miały wspaniały potencjał na narzędzia mordu, ale szybko zrezygnował.
- Powinnaś mieć chociaż coś czym możesz ogłuszyć wroga. Jako, że jednym ciosem w skroń raczej wielu mężów nie powalisz, a podduszenie w grę nie wchodzi to przydałaby ci się jakaś pałka, kij, coś metalowego, żeby walnąć w łeb i pozbawić przytomności. Najbardziej pasowałaby pałka sprężynowa... mocna, podręczna - wspominał w zamyśleniu swoją niedawno utraconą broń. - Kupimy ci.
- O niczym innym nie marzę - Prychnęła. - Może jeszcze tylko podręczny kastet i nóż sprężynowy. Proszę, bardzo proszę.
- Skoro zabijania za wszelką cenę mamy unikać, to jakoś sobie z nimi trzeba radzić. Wszystkich nie przegadasz. Ze mną w sumie też masz już problemy... jakbym się uodparniał... - powiedział nagle, wpadając na nową myśl. Skrzywił się, jakby rozpatrywał różne możliwości i nie był zadowolony z przemyśleń. - Dziwne...
- Pewnie na wszystko da się uodpornić - wzruszyła ramionami - nawet na mnie. Poza tym, nie staram się, świadomie, ciebie przekonywać. Gdybym się na tym skupiła... Kto wie.
- To groźba? - Spytał uśmiechając się i zamykając szopkę. Póki co nie trudził się chowaniem przecinaka. - Ty prowadź, okej?
- Weźmiemy samochód - zdecydowała. - Na wypadek gdybym znów musiała cię tachać - doprecyzowała, uśmiechając się, nieco złośliwie.
- To wykluczone! - Oburzył się. - Ostatnio dostatecznie dużo dawałem sobą pomiatać. Postrzelili, pobili, podźgali, poszarpali, pogryźli, połamali... dostałem swoją dawkę cęgów na dłuższy czas. Teraz musi być passa zwycięstw. Mówię ci - zapewnił ją pewny siebie.
Uśmiechnęła się szczerze, wyraźnie podbudowana jego optymizmem.
- To co, idziemy?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline