Choć sytuacja na początku wydawała się tragiczna, to teraz tragizm w całości przeszedł na nieszczęsnych bandziorów. Brudna zasadzka okazała się niewystarczająco dobra, by załatwić drużynę. Bandyci przejechali się na tym całkowicie, ginąc w walce którą ukartowali. Szermierzowi nie było w ogóle żal ich marnego losu. Nawet nie potrafili dobrze zrobić pułapki...
Lorenzo kierował się w stronę walczących towarzyszy, którzy najwyraźniej kończyli dzieła. Gdy doskoczył do nich, Max właśnie wbijał swe ostrze w przedostatniego bandziora. Młody Cabanera miał teraz świetną okazję, by zabić ostatniego z nich. Ten już był poraniony, co w połączeniu z jego niezbyt wysokimi umiejętnościami władania ostrzem czyniło z niego niemal bezbronną owieczkę, a przynajmniej Lorenzo śmiał tak twierdzić. Szermierz wykonał zamaszyste cięcie ostrzem, które jednak nie trafiło w cel. Natychmiastowo po tym wykonał półobrót i z rozpędu wymierzył cios lewakiem. Ten atak był już o wiele bardziej precyzyjny, trafił bowiem w serce. Wyśmiewany kozik kolejny raz zebrał żniwo w tej walce.
Cabanera uśmiechnął się drwiąco i odrzekł nonszalancko do konającego. - Heh, dzięki za walkę...
Najszczęśliwszy dzień w życiu zbirów. Dla nich trud skończony... |