Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-06-2013, 10:28   #31
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere dzień 2 poranek

Karczma „Trzy Lochy” stała w samym centrum Fauligmere, obecnie jednej z najgorszych wiosek w Imperium, gdzie każdy czuje smak śmierci na języku i ceni życie mniej niż godzinę spędzoną w cieple bądź porządny posiłek. Front budynku pochyla się w stronę sąsiada po prawej stronie, w poszukiwaniu oparcia, niczym zalany klient szynku. Tył skłania się w przeciwną stronę. Oblicówka z niczym nie pokrytego drewna imponuje trądowymi plamami szarej zgnilizny. Okna zabite są kawałkami desek i uszczelnione szmatami, dach zaś może się pochwalić dziurami, przez które duje przenikliwy wicher wiejący od strony bagien, z których zatęchły smród wdziera się wszędzie. W ubrania, włosy w skórę. Po jakimś czasie staje się niemal niezauważalny – jest tak wszechobecny.

Wiatry od strony rzeki nie są wiele lepsze, niosą ze sobą chłodną wilgoć i jeśli nawet chwilowo przegonią smród bagien, to przez to czuć go bardziej kiedy powraca. A powraca i utrzymuje się tak często, jak gdyby nawet smród był elementem klątwy ciążącej nad wsią. Być może był.

Dzień był zimny, szary, wilgotny, mglisty i ponury, lekki wiatr powiewał z bagien niosąc dodatkowe pokłady smrodu, niemal niezauważalnego przez mieszkańców. Awanturnicy przybyli do Fauligmere poprzedniego dnia, do „mieszkańców” się nie zaliczali, odczuwali więc ten powiew jako dodatkowy dyskomfort.

Gromada podróżników zebrała się w karczmie na śniadaniu. Alex zdążył zajść do kowala jedynie po to, aby przekonać się, iż ten mocno śpi. Postanowił go nie budzić, mógł przecież sprawę strzał załatwić później. W karczmie zagadnięty o to Helvgrim wyjaśnił mu, że wyrobem strzał zajmuje się łowca ośmiornic – Klaus, zaś kowal wytwarza mu jedynie groty.
Zdołaliście zebrać się w piątkę w oczekiwaniu na Tupika i przy późnym śniadaniu. Helvgrim, Vilis, Siegfried, Alex, przybyła nawet Andrea, która pomimo dostępu do kuchni w dworku postanowiła jednak stwarzać pozory zainteresowania walką z ośmiornicą. Śniadanie składało się z jajecznicy smażonej rzecz jasna na mięsie z ośmiornicy, z dodatkiem czegoś co wyglądało jak stary szczypiorek. Co bardziej spostrzegawczy uświadomili sobie, że we wsi nie słyszeli ani nie widzieli kur, psów czy kotów. Nawet myszy zdawały się omijać to miejsce z daleka.

Rankiem usługiwała wam żona karczmarza, pomimo, iż Thomas starał się zagonić ją do łóżka.
- Jeszcześ nie całkiem wyzdrowiała a już się krzątasz po izbie.
- Nie marudź Thomas, już mi lepiej, zioła Saski pomogły.
- Poczekaj no tylko aż dziewczyny z miasta wrócą...


Pomiędzy dwojgiem małżonków zapadła niezręczna cisza i więcej już nie rozmawiali. Karczmarz nalewał piwa koncentrując się także na kilku mieszkańcach wioski którzy przybyli do karczmy. Trzej wysocy płacili miedziakami, do karczmy przybył także mały łasicowaty mężczyzna niosący naręcze szczap drewna. Jego ubranie za dobrych lat można by śmiało nazwać łachmanami. Obecnie nawet wszechobecne na ubraniu łaty były zacerowane.

- Thomas? Czy mogę?
- Do kroćset, czemuż by nie, Maron. Wszyscy na tym skorzystamy.


Ogień w kominku przygasł, pozostawiając stertę szarego popiołu. Maron pognał do kominka, ułożył naręcze przed sobą i zaczął grzebać w węglach, co jakiś czas ukradkowo spoglądając na waszą grupkę.

Helvgrim od razu rozpoznał starego bywalca karczmy. Wiedział , że Thomas nie lubi niskiego mężczyzny. Był to tchórz, złodziej, kłamca i naciągacz, jeden z tych, którzy sprzedaliby własna siostrę za dwa miedziane pensy. Nieustannie narzekał, skarżył się i bał wszystkiego. Niemniej Thomas, któremu również przydałoby się trochę wsparcia, zajął się nim.

Trzaskanie ognia przerwało zapadłą na chwilę ciszę. Zaraz potem wróciliście do rozmów, omawiania strategii oraz oceny szans z ośmiornicą. Jedno było pewne z waszej wyprawy ubyła Klara Iwanowa Czudowska – choć nieliczne gremium osób znało ją w Imperium pod tym nazwiskiem. Wśród nich zapewne jeszcze mniej wiedziało jak narozrabiała i to mając zaledwie kilkanaście wiosen na karku. Być może dlatego nie wytrzymała rosnącego napięcia związanego z polowaniem na ośmiornicę. Nie widziała żadnych szans w upolowaniu stwora bez strat, nie przy braku armat czy choćby najprostszych machin miotających pociskami. Gdy doszły nieprzyjemności związane z magią na efekty nie trzeba było długo czekać. Dopłacając przewoźnikom, aby zmyli się z wioski z samego ranka, byleby nikt nie próbował jej zatrzymać, przesądziła o opuszczeniu wioski. Spoglądając na szare , obskurne zabudowania nie żałowała ucieczki ze wsi, żałowała jedynie, iż nie zrobiła tego poprzedniej nocy, być może ominąłby ją koszmar, który niewątpliwie także był dziełem magii. Stała przed perspektywą powrotu do miasta i poszukiwań bardziej opłacalnych zajęć godnych jej statusu i doświadczenia. Status co prawda musiała ze względów bezpieczeństwa ukrywać, a gwarancji doświadczenia jej szesnastoletnia buźka nikomu nie dawała, nie było to jednak odtąd zmartwieniem niczyim, poza jej własnym.

***

Gdy tylko Tasselhof otworzył swoje oczęta, ruszył w kierunku kuchni pragnąc zamordować lekkiego kaca, który go napadł. I tak była zresztą pora na poranną przekąskę, poprzedzającą zwyczajowe przedśniadanie, które z kolei poprzedzało śniadanie właściwe. O śniadaniu niewłaściwym, pośniadaniu i porannym podwieczorku nawet jeszcze nie myślał – co było wszak dość nietypowe dla jego rasy, która cały zegar biologiczny miała nastawiony na różnorakie posiłki w ciągu dnia. Średnio jakiś posiłek wypadał co godzinę i miał swoją określoną nazwę – obserwacja jaki rodzaj posiłku w danym momencie spożywał halfling, mogła skutecznie zastąpić słoneczny zegar czy przestawianie klepsydr. Brzuch halflinga z dokładnością co do minuty dawał znać, że oto zbliża się kolejna pora posiłku. Burczenie brzucha oprócz wskazówek dotyczących pory jedzenia, dawało też skuteczną poranną pobudkę. Ze śpiochami w oczach, zmierzwionymi włosami i zaschniętym gardłem ruszył w kierunku kuchni, którą jako pierwszą zeszłego wieczoru wskazał mu Tupik , dokładnie instruując gdzie są przyprawy, naczynia kucharskie, spiżarnia, a także taborecik, który umożliwiał halflingowi działania w kuchni przystosowanej na ludzkie rozmiary. Tasselhof zdziwił się nieco widząc Monique. Wszak i ona wyraźnie zmieszana , nawet się nie przywitawszy wymknęła się szybko z kuchni. Nie miał wszak dość orzeźwionego umysłu by jakkolwiek zareagować na tą sytuację, poza tym głód i pragnienie szybko przypomniały mu po co tak właściwie do kuchni przybył. Zdziwił się jednak jeszcze bardziej dostrzegając nieład i bałagan panujący w kuchni, widać było wyraźnie , że ktoś zaniedbał wczorajsze porządki. Halfling dobrze wiedział, że pozostawione w takim nieładzie i niepozmywane rzeczy, aż się proszą o małą inspekcję gryzoni, zwanych szczurami. Wyobraźnia od razu podsunęła mu wyobrażenie tych szkodników krzątających się po kuchni, o dziwo jednak żadnego nie widział ani nie słyszał.



Pod przykryciem leżał czerstwy, wczorajszy chleb, a także resztki z wczorajszej kolacji. Prócz tego kuchnia posiadała niemal wyłącznie różnorakie zioła i przyprawy – w tym także czosnek. Miał swoje zapasy i zamierzał z nich skorzystać, jednakże ilość różnorakich przypraw, aż się prosiła o ich użycie, zwłaszcza , że niektórych do tej pory nie widział. Widać musiały to być specjały regionalne.

Po jakimś czasie przybył i Tupik który aż się wzdrygnął na widok pobojowiska i zanosząc krótką modlitwę do Esmeraldy prosił ją aby nie patrzyła na ten chlew zwany kuchnią.

Tupik do karczmy miał przybyć w południe, choć wszyscy spodziewaliście się z czym przybędzie. Treść umów była wam znana już poprzedniego wieczora i o ile malcowi nie wpadnie do głowy renegocjować wszystko od początku, to praktycznie warunki były wiadome.

Jedynie Tasselhof towarzyszący Tupikowi w drodze do karczmy słyszał jego złorzeczenia i obserwował wybuch złości, gdy ten dowiedział się od jednego z wieśniaków o wybyciu młodej kobiety.

- Wichrzycielka, donosicielka, gorzej sabotażystka! Wredna jaszczurzyca wysłana zapewne przez konkurencję. Musi to być nie inaczej. Przybyła, kontrakt popsuła, zarobki umniejszyła , całą wyprawę na szali postawiła wzburzając najmitów i panosząc się jak , jak ta …

Halflingowie o dziwo zabrakło słowa, lub powstrzymał się w porę przed użyciem inwektyw.

Wyraźnie był wzburzony i obiecywał pomstę, której chęć miała się zapewne w najbliższych dniach wypalić. Pomimo to szedł na spotkanie z zepsutym humorem i zwymyślając samego siebie za głupotę i za to, że tak łatwo dał się podejść panience. Nie pomagały nawet przysmaki których nie kosztował od miesiąca.

***

Thomas zostawił gości w rękach żony i wyśliznął się na zewnątrz. Miał zamiar dostać się do rzeźnika, który musiał mieć nowe zapasy z miasta, najtańsze póki było ich sporo. Gdy towar się kurczył wprost proporcjonalnie rosła jego cena. Z mżawki wyłoniły się niewyraźne kształty. Jeden z nich należał do olbrzyma. Oba pochylały się ku przodowi.
Thomas pognał z powrotem do karczmy. Przechodząc koło żony rzucił cicho
Wychodzę tylnim wyjściem. Nie widziałaś mnie od rana.
- Krege?
Zapytała blednąc
- Krege – przyznał Tomas, pognał przez kuchnie do tylnich drzwi. Dwukrotnie szarpał za zasuwę, zanim zdołał je otworzyć.
Gdy wysunął się na chłód, zobaczył złowieszczo uśmiechnięte usta, w których brakowało trzech zębów. Cuchnący oddech zaatakował jego nozdrza. Brudny palec dźgnął go w klatkę piersiową.


- Wybierasz się gdzieś Thomas?
- Cześć Czerwony, idę do rzeźnika w sprawie jedzenia.
- Nie, nie idziesz
– palec pchnął go do tyłu.
Thomas cofał się przed nim aż znalazł się z powrotem w sali. Zlany potem zapytał.
- Kubek wina?
- To sąsiedzka przysługa z twojej strony, Thomas. Trzy kubki.
- Trzy?
- zapytał karczmarz piskliwym głosem
- Nie mów mi, że nie wiedziałeś, że Krage jest w drodze
- Nie wiedziałem
– skłamał Thomas.
Szczerbaty uśmieszek Czerwonego wskazywał, iż wie on, że Thomas kłamie.

Frontowe drzwi otworzyły się. Do „Trzech Loch” wcisnęło się dwóch mężczyzn. Otrzepali buty i strzepnęli zebraną na ubraniu wodę. Thomas podbiegł do nich by im pomóc. Większy z mężczyzn odepchnął go


mniejszy przeszedł przez salę, odegnał Marona kopniakiem od kominka i przycupnął z wyciągniętymi rękoma.


Goście karczmy spoglądali w płomienie, nie widząc ani nie słysząc nic.
Oprócz waszej gromadki – co zauważył Thomas, zwłaszcza Helvgrima który wyglądał na zainteresowanego i nieszczególnie zaniepokojonego.

Thomasa zalewał pot, Krege odwrócił się wreszcie.
- Nie wpadłeś wczoraj, Thomas. Stęskniłem się za tobą.
- Nie mogłem Krege. Nie miałem nic dla ciebie. Spójrz na moją puszkę z pieniędzmi. Wiesz, że ci zapłacę. Zawsze to robię. Po prostu potrzeba mi trochę czasu.
- Spóźniłeś się w zeszłym tygodniu, Thomas. Byłem cierpliwy. Wiem, że masz trudności. Ale w poprzednim tygodniu również się spóźniłeś. I w jeszcze poprzednim. Przez ciebie sprawiam niekorzystne wrażenie. Wiem, że mówisz szczerze kiedy powtarzasz, że mi zapłacisz. Ale co ludzie pomyślą. Hę? Może zaczną sobie wyobrażać, że oni też mogą zalegać z opłatami. Może zaczną myśleć, że w ogóle nie muszą płacić.
- Krege, nie mogę. Popatrz na moją puszkę. Kiedy tylko zacznie się ruch w interesie...


Krege spojrzał na „nowych” przybyłych do karczmy, takiego ruchu Thomas nie miał od dawna, gdy ich wzrok skrzyżował się na was, karczmarz momentalnie opuścił spojrzenie
- Wiesz … dostałem pieniądze z góry i już je wydałem... wyprawiłem córki...
Krege skinął dłonią. Czerwony sięgnął za ladę.
- Interesy wszędzie idą źle, Thomas. Ja też mam trudności. Mam wydatki. Nie mogę ich pokryć, jeśli ty nie pokryjesz swoich.

Zaczął chodzić powoli po sali przyglądając się umeblowaniu. Thomas czytał w jego myślach. Chciał dostać „Trzy Lochy”. Chciał pogrążyć go tak głęboko, że będzie zmuszony oddać mu lokal. Czerwony wręczył puszkę Thomasa Kregemu. Ten wykrzywił twarz.
- Interes faktycznie idzie kiepsko – skinął dłonią. Potężny mężczyzna, Kolos, złapał Thomasa od tyłu za łokcie. Ten omal nie zemdlał. Krege uśmiechnął się złowieszczo – Przeszukaj go Czerwony, zobacz czy coś ukrywa – mówiąc te słowa opróżnił puszkę na monety – To a conto, Thomas.
Czerwony odnalazł Złotą Koronę, którą wczoraj dał mu Tupik i aż zagwizdał z wrażenia.
Krege potrząsnął głową.
- Thomas, Thomas, okłamałeś mnie.
Kolos boleśnie przycisnął jego łokcie jeden do drugiego.
- To nie moje – sprzeciwił się Thomas, - To własność herr Tupika. Chciał żebym kupił porządne jedzenie. Dlatego właśnie szedłem do rzeźnika.
Krege popatrzył na niego. Thomas był pewien, że Krege wie, iż on mówi prawdę. Brak mu było odwagi by skłamać.
Bał się. Krege mógł go puścić z torbami, zmusić, by oddał „Trzy Lochy”, aby wykupić się od śmierci.
Co wtedy? Zostałby bez grosza wyrzucony na ulicę z żoną, która miewała często napady choroby, zapewne związanej z życiem przy bagnach i którą się trzeba było opiekować. Żona Thomasa przeklinała Kregego. Nikt w tym momencie również Thomas, nie zwracał na nią uwagi. Była niegroźna. Stanęła w bezruchu w drzwiach kuchni, z jedną ręką zaciśniętą w pięść na wysokości ust i z prośbą w oczach. Spoglądała raczej na Helvgrima niż na Kregego czy Thomasa.
- Co mam rozwalić Krege? - zapytał Czerwony. Thomas skulił się. Czerwony lubił swoją pracę. - Nie trzeba było ukrywać pieniędzy, Thomas. Nie trzeba było okłamywać Kregego.
Zadał mu okrutny cios. Thomasowi zebrało się na wymioty. Spróbował upaść do przodu lecz Kolos powstrzymał go. Czerwony uderzył go po raz drugi.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 09:57.
Eliasz jest offline