Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-06-2013, 10:28   #31
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere dzień 2 poranek

Karczma „Trzy Lochy” stała w samym centrum Fauligmere, obecnie jednej z najgorszych wiosek w Imperium, gdzie każdy czuje smak śmierci na języku i ceni życie mniej niż godzinę spędzoną w cieple bądź porządny posiłek. Front budynku pochyla się w stronę sąsiada po prawej stronie, w poszukiwaniu oparcia, niczym zalany klient szynku. Tył skłania się w przeciwną stronę. Oblicówka z niczym nie pokrytego drewna imponuje trądowymi plamami szarej zgnilizny. Okna zabite są kawałkami desek i uszczelnione szmatami, dach zaś może się pochwalić dziurami, przez które duje przenikliwy wicher wiejący od strony bagien, z których zatęchły smród wdziera się wszędzie. W ubrania, włosy w skórę. Po jakimś czasie staje się niemal niezauważalny – jest tak wszechobecny.

Wiatry od strony rzeki nie są wiele lepsze, niosą ze sobą chłodną wilgoć i jeśli nawet chwilowo przegonią smród bagien, to przez to czuć go bardziej kiedy powraca. A powraca i utrzymuje się tak często, jak gdyby nawet smród był elementem klątwy ciążącej nad wsią. Być może był.

Dzień był zimny, szary, wilgotny, mglisty i ponury, lekki wiatr powiewał z bagien niosąc dodatkowe pokłady smrodu, niemal niezauważalnego przez mieszkańców. Awanturnicy przybyli do Fauligmere poprzedniego dnia, do „mieszkańców” się nie zaliczali, odczuwali więc ten powiew jako dodatkowy dyskomfort.

Gromada podróżników zebrała się w karczmie na śniadaniu. Alex zdążył zajść do kowala jedynie po to, aby przekonać się, iż ten mocno śpi. Postanowił go nie budzić, mógł przecież sprawę strzał załatwić później. W karczmie zagadnięty o to Helvgrim wyjaśnił mu, że wyrobem strzał zajmuje się łowca ośmiornic – Klaus, zaś kowal wytwarza mu jedynie groty.
Zdołaliście zebrać się w piątkę w oczekiwaniu na Tupika i przy późnym śniadaniu. Helvgrim, Vilis, Siegfried, Alex, przybyła nawet Andrea, która pomimo dostępu do kuchni w dworku postanowiła jednak stwarzać pozory zainteresowania walką z ośmiornicą. Śniadanie składało się z jajecznicy smażonej rzecz jasna na mięsie z ośmiornicy, z dodatkiem czegoś co wyglądało jak stary szczypiorek. Co bardziej spostrzegawczy uświadomili sobie, że we wsi nie słyszeli ani nie widzieli kur, psów czy kotów. Nawet myszy zdawały się omijać to miejsce z daleka.

Rankiem usługiwała wam żona karczmarza, pomimo, iż Thomas starał się zagonić ją do łóżka.
- Jeszcześ nie całkiem wyzdrowiała a już się krzątasz po izbie.
- Nie marudź Thomas, już mi lepiej, zioła Saski pomogły.
- Poczekaj no tylko aż dziewczyny z miasta wrócą...


Pomiędzy dwojgiem małżonków zapadła niezręczna cisza i więcej już nie rozmawiali. Karczmarz nalewał piwa koncentrując się także na kilku mieszkańcach wioski którzy przybyli do karczmy. Trzej wysocy płacili miedziakami, do karczmy przybył także mały łasicowaty mężczyzna niosący naręcze szczap drewna. Jego ubranie za dobrych lat można by śmiało nazwać łachmanami. Obecnie nawet wszechobecne na ubraniu łaty były zacerowane.

- Thomas? Czy mogę?
- Do kroćset, czemuż by nie, Maron. Wszyscy na tym skorzystamy.


Ogień w kominku przygasł, pozostawiając stertę szarego popiołu. Maron pognał do kominka, ułożył naręcze przed sobą i zaczął grzebać w węglach, co jakiś czas ukradkowo spoglądając na waszą grupkę.

Helvgrim od razu rozpoznał starego bywalca karczmy. Wiedział , że Thomas nie lubi niskiego mężczyzny. Był to tchórz, złodziej, kłamca i naciągacz, jeden z tych, którzy sprzedaliby własna siostrę za dwa miedziane pensy. Nieustannie narzekał, skarżył się i bał wszystkiego. Niemniej Thomas, któremu również przydałoby się trochę wsparcia, zajął się nim.

Trzaskanie ognia przerwało zapadłą na chwilę ciszę. Zaraz potem wróciliście do rozmów, omawiania strategii oraz oceny szans z ośmiornicą. Jedno było pewne z waszej wyprawy ubyła Klara Iwanowa Czudowska – choć nieliczne gremium osób znało ją w Imperium pod tym nazwiskiem. Wśród nich zapewne jeszcze mniej wiedziało jak narozrabiała i to mając zaledwie kilkanaście wiosen na karku. Być może dlatego nie wytrzymała rosnącego napięcia związanego z polowaniem na ośmiornicę. Nie widziała żadnych szans w upolowaniu stwora bez strat, nie przy braku armat czy choćby najprostszych machin miotających pociskami. Gdy doszły nieprzyjemności związane z magią na efekty nie trzeba było długo czekać. Dopłacając przewoźnikom, aby zmyli się z wioski z samego ranka, byleby nikt nie próbował jej zatrzymać, przesądziła o opuszczeniu wioski. Spoglądając na szare , obskurne zabudowania nie żałowała ucieczki ze wsi, żałowała jedynie, iż nie zrobiła tego poprzedniej nocy, być może ominąłby ją koszmar, który niewątpliwie także był dziełem magii. Stała przed perspektywą powrotu do miasta i poszukiwań bardziej opłacalnych zajęć godnych jej statusu i doświadczenia. Status co prawda musiała ze względów bezpieczeństwa ukrywać, a gwarancji doświadczenia jej szesnastoletnia buźka nikomu nie dawała, nie było to jednak odtąd zmartwieniem niczyim, poza jej własnym.

***

Gdy tylko Tasselhof otworzył swoje oczęta, ruszył w kierunku kuchni pragnąc zamordować lekkiego kaca, który go napadł. I tak była zresztą pora na poranną przekąskę, poprzedzającą zwyczajowe przedśniadanie, które z kolei poprzedzało śniadanie właściwe. O śniadaniu niewłaściwym, pośniadaniu i porannym podwieczorku nawet jeszcze nie myślał – co było wszak dość nietypowe dla jego rasy, która cały zegar biologiczny miała nastawiony na różnorakie posiłki w ciągu dnia. Średnio jakiś posiłek wypadał co godzinę i miał swoją określoną nazwę – obserwacja jaki rodzaj posiłku w danym momencie spożywał halfling, mogła skutecznie zastąpić słoneczny zegar czy przestawianie klepsydr. Brzuch halflinga z dokładnością co do minuty dawał znać, że oto zbliża się kolejna pora posiłku. Burczenie brzucha oprócz wskazówek dotyczących pory jedzenia, dawało też skuteczną poranną pobudkę. Ze śpiochami w oczach, zmierzwionymi włosami i zaschniętym gardłem ruszył w kierunku kuchni, którą jako pierwszą zeszłego wieczoru wskazał mu Tupik , dokładnie instruując gdzie są przyprawy, naczynia kucharskie, spiżarnia, a także taborecik, który umożliwiał halflingowi działania w kuchni przystosowanej na ludzkie rozmiary. Tasselhof zdziwił się nieco widząc Monique. Wszak i ona wyraźnie zmieszana , nawet się nie przywitawszy wymknęła się szybko z kuchni. Nie miał wszak dość orzeźwionego umysłu by jakkolwiek zareagować na tą sytuację, poza tym głód i pragnienie szybko przypomniały mu po co tak właściwie do kuchni przybył. Zdziwił się jednak jeszcze bardziej dostrzegając nieład i bałagan panujący w kuchni, widać było wyraźnie , że ktoś zaniedbał wczorajsze porządki. Halfling dobrze wiedział, że pozostawione w takim nieładzie i niepozmywane rzeczy, aż się proszą o małą inspekcję gryzoni, zwanych szczurami. Wyobraźnia od razu podsunęła mu wyobrażenie tych szkodników krzątających się po kuchni, o dziwo jednak żadnego nie widział ani nie słyszał.



Pod przykryciem leżał czerstwy, wczorajszy chleb, a także resztki z wczorajszej kolacji. Prócz tego kuchnia posiadała niemal wyłącznie różnorakie zioła i przyprawy – w tym także czosnek. Miał swoje zapasy i zamierzał z nich skorzystać, jednakże ilość różnorakich przypraw, aż się prosiła o ich użycie, zwłaszcza , że niektórych do tej pory nie widział. Widać musiały to być specjały regionalne.

Po jakimś czasie przybył i Tupik który aż się wzdrygnął na widok pobojowiska i zanosząc krótką modlitwę do Esmeraldy prosił ją aby nie patrzyła na ten chlew zwany kuchnią.

Tupik do karczmy miał przybyć w południe, choć wszyscy spodziewaliście się z czym przybędzie. Treść umów była wam znana już poprzedniego wieczora i o ile malcowi nie wpadnie do głowy renegocjować wszystko od początku, to praktycznie warunki były wiadome.

Jedynie Tasselhof towarzyszący Tupikowi w drodze do karczmy słyszał jego złorzeczenia i obserwował wybuch złości, gdy ten dowiedział się od jednego z wieśniaków o wybyciu młodej kobiety.

- Wichrzycielka, donosicielka, gorzej sabotażystka! Wredna jaszczurzyca wysłana zapewne przez konkurencję. Musi to być nie inaczej. Przybyła, kontrakt popsuła, zarobki umniejszyła , całą wyprawę na szali postawiła wzburzając najmitów i panosząc się jak , jak ta …

Halflingowie o dziwo zabrakło słowa, lub powstrzymał się w porę przed użyciem inwektyw.

Wyraźnie był wzburzony i obiecywał pomstę, której chęć miała się zapewne w najbliższych dniach wypalić. Pomimo to szedł na spotkanie z zepsutym humorem i zwymyślając samego siebie za głupotę i za to, że tak łatwo dał się podejść panience. Nie pomagały nawet przysmaki których nie kosztował od miesiąca.

***

Thomas zostawił gości w rękach żony i wyśliznął się na zewnątrz. Miał zamiar dostać się do rzeźnika, który musiał mieć nowe zapasy z miasta, najtańsze póki było ich sporo. Gdy towar się kurczył wprost proporcjonalnie rosła jego cena. Z mżawki wyłoniły się niewyraźne kształty. Jeden z nich należał do olbrzyma. Oba pochylały się ku przodowi.
Thomas pognał z powrotem do karczmy. Przechodząc koło żony rzucił cicho
Wychodzę tylnim wyjściem. Nie widziałaś mnie od rana.
- Krege?
Zapytała blednąc
- Krege – przyznał Tomas, pognał przez kuchnie do tylnich drzwi. Dwukrotnie szarpał za zasuwę, zanim zdołał je otworzyć.
Gdy wysunął się na chłód, zobaczył złowieszczo uśmiechnięte usta, w których brakowało trzech zębów. Cuchnący oddech zaatakował jego nozdrza. Brudny palec dźgnął go w klatkę piersiową.


- Wybierasz się gdzieś Thomas?
- Cześć Czerwony, idę do rzeźnika w sprawie jedzenia.
- Nie, nie idziesz
– palec pchnął go do tyłu.
Thomas cofał się przed nim aż znalazł się z powrotem w sali. Zlany potem zapytał.
- Kubek wina?
- To sąsiedzka przysługa z twojej strony, Thomas. Trzy kubki.
- Trzy?
- zapytał karczmarz piskliwym głosem
- Nie mów mi, że nie wiedziałeś, że Krage jest w drodze
- Nie wiedziałem
– skłamał Thomas.
Szczerbaty uśmieszek Czerwonego wskazywał, iż wie on, że Thomas kłamie.

Frontowe drzwi otworzyły się. Do „Trzech Loch” wcisnęło się dwóch mężczyzn. Otrzepali buty i strzepnęli zebraną na ubraniu wodę. Thomas podbiegł do nich by im pomóc. Większy z mężczyzn odepchnął go


mniejszy przeszedł przez salę, odegnał Marona kopniakiem od kominka i przycupnął z wyciągniętymi rękoma.


Goście karczmy spoglądali w płomienie, nie widząc ani nie słysząc nic.
Oprócz waszej gromadki – co zauważył Thomas, zwłaszcza Helvgrima który wyglądał na zainteresowanego i nieszczególnie zaniepokojonego.

Thomasa zalewał pot, Krege odwrócił się wreszcie.
- Nie wpadłeś wczoraj, Thomas. Stęskniłem się za tobą.
- Nie mogłem Krege. Nie miałem nic dla ciebie. Spójrz na moją puszkę z pieniędzmi. Wiesz, że ci zapłacę. Zawsze to robię. Po prostu potrzeba mi trochę czasu.
- Spóźniłeś się w zeszłym tygodniu, Thomas. Byłem cierpliwy. Wiem, że masz trudności. Ale w poprzednim tygodniu również się spóźniłeś. I w jeszcze poprzednim. Przez ciebie sprawiam niekorzystne wrażenie. Wiem, że mówisz szczerze kiedy powtarzasz, że mi zapłacisz. Ale co ludzie pomyślą. Hę? Może zaczną sobie wyobrażać, że oni też mogą zalegać z opłatami. Może zaczną myśleć, że w ogóle nie muszą płacić.
- Krege, nie mogę. Popatrz na moją puszkę. Kiedy tylko zacznie się ruch w interesie...


Krege spojrzał na „nowych” przybyłych do karczmy, takiego ruchu Thomas nie miał od dawna, gdy ich wzrok skrzyżował się na was, karczmarz momentalnie opuścił spojrzenie
- Wiesz … dostałem pieniądze z góry i już je wydałem... wyprawiłem córki...
Krege skinął dłonią. Czerwony sięgnął za ladę.
- Interesy wszędzie idą źle, Thomas. Ja też mam trudności. Mam wydatki. Nie mogę ich pokryć, jeśli ty nie pokryjesz swoich.

Zaczął chodzić powoli po sali przyglądając się umeblowaniu. Thomas czytał w jego myślach. Chciał dostać „Trzy Lochy”. Chciał pogrążyć go tak głęboko, że będzie zmuszony oddać mu lokal. Czerwony wręczył puszkę Thomasa Kregemu. Ten wykrzywił twarz.
- Interes faktycznie idzie kiepsko – skinął dłonią. Potężny mężczyzna, Kolos, złapał Thomasa od tyłu za łokcie. Ten omal nie zemdlał. Krege uśmiechnął się złowieszczo – Przeszukaj go Czerwony, zobacz czy coś ukrywa – mówiąc te słowa opróżnił puszkę na monety – To a conto, Thomas.
Czerwony odnalazł Złotą Koronę, którą wczoraj dał mu Tupik i aż zagwizdał z wrażenia.
Krege potrząsnął głową.
- Thomas, Thomas, okłamałeś mnie.
Kolos boleśnie przycisnął jego łokcie jeden do drugiego.
- To nie moje – sprzeciwił się Thomas, - To własność herr Tupika. Chciał żebym kupił porządne jedzenie. Dlatego właśnie szedłem do rzeźnika.
Krege popatrzył na niego. Thomas był pewien, że Krege wie, iż on mówi prawdę. Brak mu było odwagi by skłamać.
Bał się. Krege mógł go puścić z torbami, zmusić, by oddał „Trzy Lochy”, aby wykupić się od śmierci.
Co wtedy? Zostałby bez grosza wyrzucony na ulicę z żoną, która miewała często napady choroby, zapewne związanej z życiem przy bagnach i którą się trzeba było opiekować. Żona Thomasa przeklinała Kregego. Nikt w tym momencie również Thomas, nie zwracał na nią uwagi. Była niegroźna. Stanęła w bezruchu w drzwiach kuchni, z jedną ręką zaciśniętą w pięść na wysokości ust i z prośbą w oczach. Spoglądała raczej na Helvgrima niż na Kregego czy Thomasa.
- Co mam rozwalić Krege? - zapytał Czerwony. Thomas skulił się. Czerwony lubił swoją pracę. - Nie trzeba było ukrywać pieniędzy, Thomas. Nie trzeba było okłamywać Kregego.
Zadał mu okrutny cios. Thomasowi zebrało się na wymioty. Spróbował upaść do przodu lecz Kolos powstrzymał go. Czerwony uderzył go po raz drugi.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 09:57.
Eliasz jest offline  
Stary 16-06-2013, 10:40   #32
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
Siegfried wyjmując korbacz, wstał od stołu i zapytał grzecznie - Czy możecie mi kurwa nie przeszkadzać w posiłku i wyjść stąd póki Sigmar wam na to pozwala?

Chwilę później do pytania doszło kolejne tym razem Alexa, który sięgając po miecz zapytał - Nie potrzebujemy czasem paru kawałków ciała na przynętę?

- Kto wy? - zapytał Krage
- To najemnicy pana Tupika, zostawcie ich. - wydyszał Thomas
Krage wymienił spojrzenia z Czerwonym, który wyciągnął wraz z Kolosem broń
- Lepiej by chyba było, gdybyś nie mówił tak do pana Kragego - rzucił Czerwony w kierunku Siegfrieda. Chwilę później robiąc wraz z Kolosem dwa kroki w waszym kierunku.

Vilis odstawiła kufel na środek stołu, coby nie wylać nic przez przypadek. Bez słowa sięgnęła po kuszę, przewieszoną do tej pory beztrosko przez ramię i wycelowała w Czerwonego.

Obaj zatrzymali się zupełnie, a Czerwony nawet zrobił krok w tył patrząc niepewnie na Vilis. Nawet Krage znieruchomiał na moment. Na twarzy karczmaża wymalowało się bezgraniczne przerażenie, i pomimo, że był blady jak sól, pobladł jeszcze bardziej. Gdyby we wsi były jakies psy, to nawet one przestałyby szczekać.

- Czemu zawdzięczamy wizytę panów z samego rana? - Andrea podniosła się lekko z krzesła i posyłając rzezimieszkom jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów kontynuowała - Widzę że zatarg jakiś z naszym szanownym gospodarzem macie. Wytłumaczcie proszę o co wam chodzi, nie chcemy przecież przelewać niczyjej krwi, prawda? Szczególnie jeżeli racja po waszej stronie leży. Widzicie, że my ludzie nerwowi.
Spojrzała na kuszniczkę i westchnęła, wyciągając w międzyczasie własny miecz.

Helvgrim wiedział ze pytania Andrei są retoryczne, zatem uniósł ręce w pokojowym geście, stanął pomiędzy grupami i powiedział co mu na myśl przyszło.
- Krege... słuchaj. - Zwrócił się do herszta bandziorów. - Masz trzy wyjścia, a jak to ma się z wyjściami każde cię gdzieś zabierze. Wyjdź stąd teraz a krew się nie poleję lub podnieś ostrze, a bogowie mi świadkami że jeszcze dziś osiągniesz bramy waszego boga... Morra. Mam dla ciebie jednak inną propozycję. Chcesz złota, tak? Zatem usiądź z nami i wysłuchaj tego jak możesz zarobić więcej w jeden dzień niż na tym co robisz, przez pięć lat... nic nie stracisz, a zyskać możesz. Gwarant bezpieczeństwa daje, a jakby co to załatwimy sprawę na zewnątrz, nie ma co się stołami okładać, niech wtedy stal zdecyduje. Siądziesz?

- Tak … widze, że doszło do małego nieporozumienia, które jeszcze sobie z Thomasem wyjaśnimy, prawda? - rzucił pytanie w kierunku karczmarza, a ten ochoczo pokiwał głową na znak zgody - Tak, tak, oczywiście panie Krege, oczywiście.
Widac było, że najgorsze cisnienie mu przeszła a i nawet zbiry Krega odetchnęły z ulgą, cała ta trójka nie przypuszczała zapewne, że ktokolwiek stanie w obronie karczmarza.

Krege podszedł wolno w kierunku waszego stołu dochodząc do ochroniarzy którzy rozstawili się po jego bokach. Nie podszedł bliżej niż na odległość jaką wczesniej ustanowiła wyciagnięta przez Vilis kusza. Zapewne jej widok nie pozwalał mu zbliżyć się bardziej, a być może po prostu nie chciał usiąść w towarzystwie pięciu uzbrojonych po zęby osób.
- Nie będe się rozsiadał, ale wysłucham co masz do powiedzenia krasnoludzie, kiedy chodzi o złoto, zawsze chętnie wysłuchuje propozycji, takaż w końcu moja praca, prawda Thomasie?
- Prawda, prawda - znów ochoczo zawtórował mu karczmarz.

- Idziemy na bestię z bagien. Szlachetny jegomość płaci złotem za jej pokonanie. Wiemy jak tego dokonać i mamy środki, potrzeba jedynie więcej ludzi. Przystaniesz? - Krasnolud nie bawił się w owijanie słów w bawełnę, walnął prosto z mostu.

Twarz dziewczyny o różnokolorowych oczach nie zdradzała niczego, podobna bardziej do maski z kamienia niż do oblicza żywego człowieka. Obserwowała uważnie trójkę obcych, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Pozwoliła im podejść bliżej, zacząć gadkę z krasnoludem. Uśpić czujność. W głowie Vilis kiełkował już plan. Po co uganiać się za sercami brnąc przez bagna, skoro potrzebne organy same przyszły w odwiedziny? Grzechem byłoby nie skorzystać z łaski, ofiarowanej przez samego Sigmara. W momencie w którym Helvgrim skończył mówić łowczyni wycelowała w herszta bandy i pociągnęła za spust. Raz, drugi. Trzeci.

Siegfried miał nadzieję, że coś takiego się wydarzy. Zawsze gdy przychodziło do dania komuś po ryju, no cóż...zawsze nie wychodziło. Miał walczyć z bestią więc warto było by się rozgrzać. Nie to żeby Sigmarita był żądnym krwi rembajłą czy psychopatą, co by każdego zamordował w imię Młotodzierżcy. Okazja czyni … złodzieja czy jakoś tak. Widząc, że Vilis sięgnęła po kuszę ten zamachnął się po prostu na wielkiego tępego osiłka, co by mu ryj korbaczem rozpieprzyć. Jeśli by osiłek był poza zasięgiem, Siegfried niechętnie, naprawdę niechętnie ale rusza ku niemu z ów korbaczem chcącym złożyć czuły pocałunek na jego twarzy.

Poszło na ostro. Khazad przewidywał że może do tego dojść, ale w tej chwili, kiedy karty były na stole? Cóż... jak obiecał tak zrobił, nie atakował, dał gwarant na spokój w karczmie. Cofnął się od stołu i wymknął w stronę karczmarza krzycząc do niego. - Kryj się!

Karczmarzowi nie trzeba było tego drugi raz powtarzac, choć faktem było iż ocknął sie dopiero po okrzyku krasnoluda. Z jękiem padł na ziemię jak gdyby sam dostał trzy bełty.

Andrea niewiele myśląc rzuciła się z mieczem na osiłka którego wołali Czerwony. Tylko on do tej pory nie był związany walką. Szczęśliwie miecza nie odłożyła, lecz ukryła pod płaszczem, więc marnować czasu na ponowne dobycie broni nie musiała. W mdłym świetle karczmy zalśniła czarna, zębata klinga, krótsza odrobinę od standardowego jednoręcznego miecza.

Alex postanowił chwilowo nie mieszać się do starcia... Tak długo dopóki nie okaże się, że ktoś potrzebuje pomocy. Po co miałby komuś psuć przyjemność.

Vilis błyskawicznie pociągała za spust kuszy, a Krege nie był az tak szybki aby uniknąć pocisku, pomimo to nie stał jak słup soli, błyskawicznie zwinął sie w kłebek i wyskoczył ku Andrei starając się związać z nią w walce i zasłonić przed gradem pocisków. Pierwszy trafił go w lewe ramie jednak bełt ze świstem przeleciał dalej jedynie zachaczając o ubranie bandziora. Kolejny bełt z pewnością wbiłby mu się między oczy gdyby nie skok. Bełt jedynie musnął skroń przeciwnika, zostawiając cienki pasek krwi i ścinając pukiel włosów. Oba bełty ze świstem wbiły się w przeciwległa ścianę, na szczęście nie napotykając na drodze karczmarza który dopiero leciał w strone ziemi. Dopiero ostatni strzał wbił się w prawe ramię Krega

Nim zdążył zadać cios wyskakującej Andrei, ta uderzyła sprawnie mieczem w głowę Krega, próbował uniknąć ciosu, ale bezskutecznie pomimo iż miecz rozorał mu twarz przeslizgując się po kościach policzkowych i uszkadzając szczękę, ten zdążył pchnąć nożem który wyrósł mu w rekach. Celował prosto w żebra. Andrea wysmyknęła się odchylając się do tyłu, sam cios był za krótki aby ją dosięgnąć.

Chwilę później do dziewczyny doskoczył Czerwony, także atakując Andre i celnie tnąc po korpusie. Ten cios jednak przyjęła na miecz który odbijając stal Czerwonego wdzięcznie zabrzęczał. Krege próbując dosięgnąć Andre wystawił nieco za bardzo do przodu prawą noge, która stała się dla niej idealnym obiektem ataku w ostatniej chwili szef bandy zdołał jednak ruchem sztyletu przekierować cios miecza odciągając na bok nadlatujące ostrze.
Do walki włączył się Alex próbując trafić Czerwonego i odciagając go od dalszych ataków na Andre pomimo, iż nie zdołał zadać mu zranienia, nieświadomie uratował dziewczynę od pewnego ciosu nożem. Kregowi niewiele zabrakło by trafić Andre, ta jednak przestała
się dekoncentrować drugim przeciwnikiem i mogła swój czas i zapał poświęcic na szefa.

Kolejny cios łowcy był już dużo skuteczniejszy pewnie leciał w ramię czerwonego trzymające broń, ten jednak zdołał w ostatniej chwili sparować uderzenie odbijając cios swoim mieczyskiem.

Tymczasem na drugim froncie walki Siegfred zamachnął sie korbaczem na Kolosa zrobił to jednak dość niefrasobliwie i gdyby nie fakt, że wielkolud sam podtoczył mu się pod cios, wirujące kule nie zdołały zawrócić by uderzyć ich własciciela. Topór jednoręczny zdołał jednak wyłapać nadlatujący cios z korbacza i uchoronić draba przed solidnym ciosem w ramię. Kolos nie pozostawał dłużny Sigmarycie, po chwili sam zamachnął się toporem który leciał na lewe ramię Siegfreda, ten próbował zasłonić sie korbaczem, była to jednak spóźniona próba osłonięcia się przed ciosem, który wgryzł się w ramię Sigmaryty. Cios jednak zatrzymał się na jego skóżni i pomimo iż Siegfryd poczół ból, był on jednak niewielki, nie równał się temu co sam sobie po wielokroć zadawał w klasztornych murach. Ten rodzaj bólu jedynie pobudzał go do walki.

Kiedy Helvgrim dobiegł do karczmarza zobaczył, że ten jest w głebokim szoku, niemal delirce, dłońmi zasłaniał głowę i jęczał tylko cicho mówiac - nie, nie, nie, nie … Chciał aby karczmarz zawołał strazników, ale widział, że ten do niczego się nie nadaje. Dziwne... Krege musiał w nim wzbudzać większy strach niż ośmiornica...

Vilis odłożyła na stół kuszę i wyciągnęła miecz, przeslizgnęła się nad stołem znajdując sie po chwili z lewej strony Krega. Prawie równoczesnie starła się z nim mieczem, była jednak szybsza. Cios leciał idealnie na dłoń draba, gdyby ją teraz widział jej stary nauczyciel z pewnością zaklaskałby nad kunsztem zadanego ciosu, sztychu właściwie który był bardzo trudny do sparowania. Pomimo to Kreg zdołał odwinąć to co nieuchronne płynnym manewrem sztyletu. powoli zaczynała rozumieć przyczynę wzbudzonego w karczmarzu strachu. W tym czasie Andrea korzystając z przewagi wyprowadziła własny sztych uderzając w rękę z bronią Czerwonego, ten próbował odciągnać rękę, ale było na to już za późno, cios doszedł celu. Zawył żałośnie a silny cios rozorał mu ramię. Krege w tym czasie bezskutecznie próbował ciachnąć łowczynię. Ta odwzajemniła mu się poprawieniem ciosu którego jednak płynnie uniknął. I Krege nie pozostawał dłużny, zadając kolejny cios w uzbrojone ramię Vilis cios jednak został sprawnie odbity mieczem.

W tym samym niemal czasie Siegfred przypuścił nieskuteczny atak na Kolosa wybił jednak dryblasa z równowagi tak że i ten spudłował. Kolejny cios poleciał na korpus, ale Kolos zdołał go sparować.

Czerwony próbował bez powodzenia uderzyć Andreę ta próbowała mu się odwdzięczyć, z tym samym jednak skutkiem.

Więcej szczęścia miał Alex którego ciosu na korpus Czerwony sparować nie zdołał. Cios był jednak zbyt słaby aby przebić się przez skórzana kurtę. Atak był jednak zmyłką, dla znacznie silniejszego ciosu który trafił zaskoczonego zbira wprost w podbrzusze skutkiem czego Czerwonemu aż zabrakło powietrza. Lewą reką chwycił się za bebechy choć widac było, że stracił wszelką ochotę na dalszą walkę.

- Leć babo po straż - ryknął krasnolud na oszołomioną żonę karczmarza kulącą się w rogu. Była chyba bardziej przytomna od męża i pędem ruszyła w kierunku tylnych drzwi karczmy. Obserwował walkę, której szala wyraźnie przchylała się na korzyść najemników.

Vilis rozpoczęła kolejną śmiercionośna serię ataków na Krega, odsłonięta noga pozwalała zadać w nią silny cios, którego Krege nie zdołał sparować cios rozchlastał nogę pod której ciężarem Kreg upadł na ziemię przestając się ruszać.

Na ten widok Czerwony od razu zakrzyknął “poddaję się” i wypuszczając broń wzniósł ręce do góry. Widać było, że i tak nie miał większych szans w tym starciu, a przez rany zadane mu wczesniej ledwo się trzymał na nogach.
Nawet kolos stracił ochotę na walkę, choć w przeciwieństwie do kolegi nie upuścił broni, - okrzyknął jednak - Ja też się poddaję - i cofnął sie o krok.

Gdyby kreda mogła stać się jeszcze bielsza, to tak własnie wyglądałby w obecnej chwili karczmarz. Trzech dryblasów korzystając z chwili wygramoliło się w końcu zza stolika i poczęli pierzchać tylnym wyjściem. Jedynie Maron jak siedział przy kominku tak siedział, zaś jego czujne szubrawe oczęta obserwowały wszystko, zwłaszcza leżącego na ziemi Krega.

Alex w ostatniej chwili wstrzymał się przed zadaniem kończącego ciosu i cofnął się o krok. Na wszelki wypadek jednak trzymał broń gotową do zadania ciosu. Nikt nie wiedział, jakie myśli mogły się kłębić we łbie opryszka. A nuż wyciągnie nóż z rękawa, by zadać niespodziewany cios i zabrać kogoś ze sobą do grobu.

- Maron, widziałeś zajście. Będziesz świadczył przed strażą, rozumiesz? -
Krasnolud zwrócił się do chłopaka kryjącego się w pobliżu kominka. - Thomas, ty też, weź że się w garść człeku... wszak problem masz z głowy, nie? Dobrze to pojmij oberżysto, wybawcy twoi teraz darmo tu śpią i jedzą, zgadza się? Nawet niech ci do głowy nie przyjdzie by od von Goldenzungena choć o jedną koronę teraz prosić. - Helvgrim zagaił do karczmarza, po czym podszedł do Krege’go i sprawdził czy ten jeszcze żyje.

Dopiero kiedy sprawdzał puls Maron odzyskał głos w gębie. Zachował się tak jak przystało na ludzi jego pokroju - Tak widziałem, ta pani z kuszą zaczęła strzelać do Krega … wszyscy widzieli. Chyba … że mam powiedzieć co innego. - Błysk w oku małego szuji wyraźnie wskazywał, że zwietrzył okazję do zarobku. Jednocześnie krasnolud wyczuł puls a pochylając się wyraźnie zobaczył, że szef dycha choć słabo i nierytmicznie.

- Wybawcy? - Karczmarz jęknął siadając na podłodze i chowając głowę w rękach - Nawet nie wiecie coście narobili - wydyszał cicho, tak iż jedynie osoby zwracające nań uwagę mogły to usłyszeć.

Jedynie wredny uśmieszek malujący się na twarzy Kolosa mógł wróżyć początek kłopotów karczmarza. Być może pozostałe zbiry też by się śmiały, gdyby nie ciężkie rany sprawiające, że nie było im do śmiechu.

- Wytłumacz. - Rzucił hardo khazad.

Andrea spojrzała na cwaniaczka, gotowego sprzedać ich za garść srebrników.
- Ślepyś, czy ataku w obronie czci i godności naszego drogiego gospodarza nie dostrzegasz? Wiesz mój drogi - rudowłosa zbliżyła się do nieprzytomnego zbira leżącego na ziemi. Stanęła nad nim zastanawiając się nad czymś. Zmarszczyła czoło, miecz pewnie leżał w jej dłoni. Westchnęła ciężko, prawie boleśnie i uśmiechnęła się do reszty zgromadzonych w sali.
- Nienawidzę zostawiać za sobą niedokończonych spraw. Ci ludzie żyją z gwałtu i przemocy. Ich wyskoki na tym się nie skończą. Wszyscy powinniśmy żyć według pewnych norm i nakazów, to one odróżniają nas od zwierząt. Oni tego nie rozumieją i nigdy zapewnie nie zaakceptują.
Błyskawicznie uniosła broń i wbiła ją w gardło Kerga. Skrzywiła się przy tym z obrzydzenia.

Helvgrim odskoczył szybko od Krege... nie chciał by krew go opryskała, a ta chlusnęła wysoko.

Vilis zaśmiała się ochryple i rzuciła się na najbliższego przeciwnika. Pech chciał, że na jej drodze wyrósł akurat Czerwony. Nie wahała się ani chwili. Korzystając z siły rozpędu zamachnęła się mieczem wprost w jego paskudną mordę. Głupiec nie bronił się nawet, jedynie z rezygnacją w oczach patrzył jak ostrze nieuchronnie zmierza w jego kierunku, zagłębiając się w miękką tkankę gardła i zgrzytaja na kręgosłupie. Przez chwilę pokonywało opór kości by wygrać w końcu i odciąć głowę do końca. Czerep z cichym plaskiem wylądował wprost u stóp dziewczyny. Ta uśmiechnęła się tylko, mrużąc różnokolorowe ślepia i zwróciła się w stronę ostaniego ze zbirów. Ruszyła w jego kierunku.
 
Trollka jest offline  
Stary 16-06-2013, 16:36   #33
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Po tym jak Helvgrim przybył do karczmy wydarzyło się tak wiele, w tak krótkim czasie że musiało to okazać się znakiem od bogów. Widać mieli oni w zamiarze nie tylko pozbyć się ośmiornicy, ale może i wytępić całe zło w Faulgmiere... może zdjąć klątwę z tych biednych ludzi. To mogła być prawda, wszak bogowie nie zawsze kroczą krętymi szlakami, czasem po prostu chcą coś naprawić... ale tego Helvgrim wiedzieć nie mógł, ani on, ani zresztą nikt inny kto żyw był jeszcze i stąpał po ziemi.

Sverrisson tłumaczył wszystko najlepiej jak potrafił, odpowiadał na pytania najemników i mówił o niebezpieczeństwach czyhających na bagnach... jedli śniadanie i wszystko szło ku dobremu, ale jak to bywa gdy jest za dobrze, coś musiało się wydarzyć, coś co dało dobrą lekcję złym ludziom i potwierdziło waleczność najemnych ostrz. Najpierw doszło do pogadanki z bandziorami którzy nawiedzili Trzy Lochy, a później do walki. Sverrisson nie był tym faktem pocieszony, szczerze spodziewał się pomocy Krege i jego ludzi w eskapadzie na potwora z bagien. Fakt, nie byli to dobrzy ludzie, ale zasłużona kara mogła ich spotkać w objęciach ośmiornicy, a tym samym odkupili by swe winy wcześniej pomagając mieszczkańcom wsi. Trudno, tak się nie stało. Siegrfried się postawił, a Vilis zaczeła rzeź.

(...) Uśmiech znikł z twarzy Kolosa gdy zobaczył co zrobiono z jego kamratem oraz szefem. Nie zamierzał czekać aż i jego wykończą w ten sposób. Rzucił się na najbliżej stojącego człowieka, był nim Siegfried. Ten ostatni zaś wstrzymał swój atak, do momentu w którym stało się oczywiste, iż zbir zrezygnował z poddawania się. Wszedł w atak Kolosa dość zręcznie, widać było że jest znacznie szybszy lecz atak okazał się nieskuteczny... może Kolos miał szczęście lub był znacznie bardziej doświadczony niż można było przypuszczać, ale udało mu się zastawić przed atakiem Siegfrieda. Z kolei ów zbir miał nie mniej szczęścia w ataku, cios leciał wprost na korpus fanatyka z korbaczem, ten próbował się zasłonić, jednak zbyt późno. Cios był nieznacznie jednak silniejszy od poprzedniego, przy czym po raz kolejny Sigmaryta docenił warość pancerza otrzymanego ze świątyni.

Łowczyni doskoczyła błyskawicznie do przeciwnika i cięła go z boku, pomimo iż cios nie był najlepszych lotów udało się go skutecznie wyprowadzić, zapewne dzięki przewadze liczebnej i rozkojarzeniu wroga. Vilis była nieco zdziwiona, gdy Kolosowi udało się go w ostatniej chwili odbić. Siegfried nie zdołał wykorzystać przewagi i po chwili sam musiał uważać na lecące ostrze, którego po raz kolejny nie zdołał sparować. O dziwo, Kolos sprawiał wrażenie silniejszego od ciosów które zadawał, ale i znacznie szybszego niż na to wyglądał, parowanie szło mu doskonale. Kolejna drobna ranka pojawiła się na ciele Sigmaryty, dołączając do setek blizn które nań widniały. Vilis włożyła niemały wysiłek w kolejny cios, który zadała prosto w bok zbira, być może dla tego nie zdążył on odskoczyć. Niestety precyzja przyćmiła siłę i zdołała jedynie naciąć kurtę wroga i zadać drobną ranę. Alex i Andrea jedynie obserwowali przebieg walki. Do pełni szczęścia brakowało im przekąsek i wygodnego siedzenia z którego mogliby obserwować krwawe zmagania.

Sverrisson zrobił krok w kierunku łysego olbrzyma. Ten skupiony na walce z zadziorną kobietą, nawet nie wiedział kiedy otrzymał kopnięcie pod lewe kolano. Kiedy tylko obniżył nieco sylwetkę, Helvgrim przerzucił mu lewe ramię nad głową i ściągnął je prawym. Imadło zacisnęło się na szyi Kolosa. Helv nie odpuszczał i ściskał mocniej... zdołał jednak powiedzieć kilka słów przez zaciśnięte zęby.

- Dość. Tego żywego weźmiem.

- Nie tym razem - łowczyni warknęła zadając ostatni cios. Miała ułatwione zadanie, olbrzym nie mógł wydostać się z silnego uchwytu khazada. To było aż za proste. I jak to zwykle w życiu bywa, jesli coś idzie zbyt prosto to zaraz musi się spierniczyć. Być może to przez wierzganie draba, być może przez obawę aby nie uderzyć Helvgrima, spudłowała. Helvgrim twardo zaciskał chwyt sprawiając, iż Kolosowi zaczynało brakować tchu Vilis ponowiła atak tnąc prosto w nogi Kolosa, zapewne dlatego, iż nie ryzykowała takim ciosem uderzenia w Helvgrima. Cięła z całej siły rozcinając mu porządnie prawą nogę. Drugą nogą zajął się Siegfried i strzaskał ją w kolanie, zakręcił młynek bronią i wyprowadził potężny cios korbacza, z prawej, z nad ramienia. Helvgrim poczuł jak opierające się ciało zupełnie bezwładnieje, nie musiał się długo zastanawiać nad przyczyną. Okrutny cios, ciężkiej broni Siegfrieda, mógł przynieść tylko jeden efekt, wbił kość kolanową w podłogę, zmiażdżył ją, powodując szok dla ciała, a chwilę później ogromną utratę krwi na skutek rozerwania żył.

Krasnolud rozluźnił chwyt i wypuścił zwiotczałe ciało, które upadło na podłogę. Spojrzał jeszcze na twarz gigantycznego człowieka i zauważył jak ten wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Krew tworzyła ogromną plamę wokół ciała. Krasnolud wyszedł poza jej obręb. Helvgrim podniósł się z podłogi i ocenił głośno. - … nie jest dobrze.

Jak gdyby na zawołanie do karczmy wparował oddział krasnoludzkich komandosów... a przynajmniej tak to przez chwilę wyglądało, gdy drzwi z łoskotem otwarły się by po chwili wyskoczyły z nich dwa halflingi. Jeden uzbrojony w pistolet i kuszę, drugi - wasz zleceniodawca, z obnażonym mieczem w którym Helvgrim natychmiast rozpoznał własną robotę. Przez chwilę rozglądali się zdumieni, po czym Tupikowi wymsknęło się - Ooo! Krege. - gdy spojrzał na leżące na ziemi trupy.

- Rychło w czas - Vilis wytarła broń o ubranie ostatniego z zabitych po czym schowała ją do pochwy. Obróciła się w stronę halfingów i wycedziła, resztkami sił próbując opanować wściekłość.

- Niech któryś z was leci do tego kurewskiego, długouchego maga i powie mu żeby szykował rytuał. Serca się znalazły, niech się cieszy. Oszczedzi mu to czasu - splunęła pod nogi, rozglądając się po reszcie towarzystwa - Niech ktoś usunie gapiów, to jeszcze nie koniec roboty.

Helvgrim zaciekawił się słowami Vilis, nie wiedział o jakie serca chodzi, ale nie to było teraz najważniejsze dla khazada.

- Herr Tupik, znasz go, tego Krege? - Wskazał na leżące na deskach ciało.

- Kojarzę go, to tutejszy przemytnik, chciał wam sprzedać coś nielegalnego? - zapytał z zaciekawieniem, jednocześnie poprosił Tassa, aby udał sie do elfa. Ten burknął coś w kierunku Vilis, potem do Tupika a następnie wyszedł wyraźnie niezadowolony z faktu iż przegapił całą akcję.

- … nie, to ścierwo z człowieka przyszło po haracz od karczmarza. Tak było herr Thomas? Chodź że tu. - Krasnolud zwrócił się do oberżysty.

- Przyszedł po zwrot pożyczki, którą dawno temu u tego starego lichwiarza zaciągnąłem - odrzekł karczmarz dochodząc powoli do siebie, Maron w tym czasie znikł w kuchni.

Krasnolud zamyślił się. - Har, może i tak właśnie było... tak czy inaczej... do nas zagadli, broń obnażyli, to i mają zasłużoną chwałę. Mogli odstąpić, wiedzieli o tym. Powiedziałem im.

Andrea zaklaskała, gdy ostatni z rabusiów padł trupem. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, gdy przypatrywała się pokonanym wrogom. Potrząsnęła w końcu głową i rozejrzała się po sali.

- Pani z kuszą, wybacz ale nie dosłyszałam imienia, ale ma rację. Przedstawienie skończone, raczcie opuścić na razie ten przybytek i pozwólcie posprzątać - ukłoniła się lekko zebranym nie wypuszczając broni z ręki.

- Bo i mi sie nikt z was jeszcze nie przedstawił - wtrącił się halfling. - A targować się i czmychać z wioski to pierwsi... - Widać było, że był zdenerwowany a zastana w karczmie sytuacja chyba tego stanu mu nie polepszyła . - Wybaczcie - dodał po chwili - Z nerwów wybiła mnie ta... ta .. no własnie nawet nie wiem jak jej na imię było, co to z rana wyjechała i jeszcze, te trupy. Szkoda myślałem, że będzie z nich jeszcze jakiś pożytek - patrząc w strone Vilis dodał - może i będzie...

Dziewczyna odzwajemniła spojrzenie, mrużąc oczy i uśmiechając się pod nosem.

- Jesteś tu kimś ważnym, wiesz do czego potrzebujemy tych ścierw. Załatw żeby nikt nam nie przeszkadzał. W końcu pracujemy dla ciebie... jakby na to nie patrzeć - odwróciła głowę w kierunku karczmarza. - A z wami, wszystko w porządku? Nie oberwaliście przez przypadek? Mimo wszystko wolałabym żebyście nie dołączyli do tych trzech na ziemi.

- Sprawy mogą być ważniejsze na rzeczy. Kto wie gdzie ci przemytnicy siedzą? - Krasnolud wtrącił się i zapytał głośno, tak by wszyscy zebrani w karczmie słyszeli. - ...no, gadać.

- Heh jeszcze nie zaczeliście, kontrakta nie podpisane, a to - ręką wskazał na walające się trupy - to ani moja sprawka ani moje zlecenie. - Odrzekł hardo halfling, nie zamierzając dać się mieszać w rozpoczetą kabałę. - Jak kontrakty podpiszecie to mogę porozmawiać z baronem, bez jego zgody i tak nic nie zdziałam. A przemytnicy - zwrócił się do Helvgrima, - zdaje się, że kryjówkę mieli w zawalonej jaskini, tej coście ją wysadzili. Jednorazowo nie ma ich tu więcej, wiem gdzie domek we wsi mają... mieli... gorzej jak ci z Marienburga zaczną się o nich pytać i sprawy dochodzić.

Helvgrim nalał sobie krzakówki do kielicha i wypił duszkiem.

- Dobra, rozumiem. Upieczem dwie pieczenie na jednym ogniu. Kto chce niech kontrakty ze szlachcicem podpisze. Pójdziemy na bagna. Sprawdzimy jezioro i sami zobaczycie gdzie potwór siedzi... przy okazji rozeznamy się co i jak z tymi bandziorami. Wiecie że musimy tę sprawę do końca doprowadzić? … jeśli nie to spalą nas żywcem w karczmie, w nocy, we śnie. Trza odrąbać głowę temu psu zanim nas ugryzie.

- Ach..więc nagle to nie pańskie zmartwienie? - Andrea również obróciła się w kierunku Tupika - Chciałabym jednakowoż zaznaczyć, że wszyscy jesteśmy tu na twoje polecenie. Sam nas tu sprowadziłeś, więc poniekąd w jednym gównie siedzimy. Bo w końcu wykonujemy tylko twoje rozkazy - ostatnie zdanie powiedziała na tyle głośny by na pewno wszyscy ją usłyszeli. Zaśmiała się perliście i schowała broń - Zawsze możemy zapakować się i odjechać. Jak sam stwierdziłeś kontrakty jeszcze nie podpisane. Może po drodze większego bałaganu...przypadkowo...narobimy. A to jak sie potem będziesz tłumaczył baronowi to już nie nasza sprawa. Nie my kazaliśmy ci nas najmować. A nie wybacz...jeszcze konktraktów nie podpisaliśmy - wzruszyła ramionami.

Halfling wzruszył ramionami.- Ale nie kazałem wam przecież nikogo zabijać, prawda? Jesteście tu aby zabić ośmiornicę, a nie każdego, kto się napatoczy. - Tupik zacisnął zęby i wolną pieść. Dokładnie zmierzył rozmówczynię po czym położył na stole dwa pergaminy. - Więc macie okazje teraz się nająć, na zabicie ośmiornicy, na warunkach wczoraj w nocy uzgodnionych z drobnym uszczegółowieniem kontraktu. Jesli komuś wyprawa na ośmiornice nie pasuje to trzymać na siłę, ani prosić się, nie będę.

- Spokojnie... - Sverrisson uniósł dłoń … - przecież nikt nikogo o nic nie wini. Każdy ich tu ponoć znał, tak? Zbiry jakich mało to i do nas nikt się przyczepić nie powinien, wszak wszyscy wiedzą po co wy przybyliście do wsi, a po co oni. - Helvgrim spojrzał na papiery rozłożone na stole i postanowił zrobić pierwszy, pojednawczy gest. Podniósł nóż, którym wcześniej kroili ser i naciął przedramię. - Ja podpiszę... inaczej nie mogę. Na krew przysięgam z potworem się potykać. - Palcem prawej dłoni nakreślił znak na papierze podsuniętym przez herr Tupika.

Do karczmy przybiegło w końcu sześciu wiejskich strażników wraz z żoną karczmarza. Spojrzeli po zgromadzonych, po czym upewniwszy się, że nie toczy się już żadna walka przystąpili do roboty - czterech zajęło się wynoszeniem ciał, a dwóch rozmową z karczmarzem w jego pokoju.
Tupik w tym czasie podziękował krasnoludowi i czekał na pozostałych najemców - ci którzy potrafili czytać mogli dostrzec tą jedynie różnicę w porównaniu z wcześniejszymi ustaleniami, iż gdyby cześć ciała potwora była pojedyncza i miała przypaść do podziału - na przykład oko, to przypadała ona halflingowi, podobnież z większą ilością, która była nieparzysta nadmiar przypadał zleceniodawcy.

Alexowi nie zależało na takich drobiazgach jak oko. Umowa gwarantowała mu taki udział w potworze, jak chciał.

- Zgadzam się - powiedział, po przeczytaniu całego dokumentu. Wziął od Tupika pióro i podpisał. Na szczęście - bez robienia kleksów.

- Alex - przedstawił się.

Sverrisson patrzył na Alexa podpisującego kontrakt z von Goldenzungenam... ten fakt dobrze wróżył. Helvgrim czuł że za przykładem swoim i Alexa wszyscy pójdą w ich ślady, lub bądź co bądź, pójdą na bagna walczyć z kreaturą z otchłani. Krasnolud musiał się przygotować, postanowił co musi zrobić i przemówił głośno.

- Dziś, kiedy słońce przekroczy zenit, spotkajmy się przy północnej furcie. Ruszymy na bagna. Rozeznacie się co i jak na tym grzęzawisku jest. Pójdziemy pod Usta Morra, to ta jaskinia zawalona o której już mówiliśmy. Tam sprawdzić możemy tych przemytników, a w bagnistym jeziorze u stóp tej groty, potwór siedzi. Jeśli bedziemy mieć szczęście to go zobaczymy. Wrócimy przed zmierzchem. Tymczasem ja będę w kuźni... muszę się przygotować. Jeśli wszyscy się zgadzają, to do zobaczenia wkrótce pod bramą. - Helvgrim złożył zaciśniętą pięść na sercu, ukłonił się herr Tupikowi i począł wychodzić z karczmy, zatrzymał go jednak gest von Goldenzungena... Sverrisson spytał wyrazem zdziwionych oczu o co chodzi, ale halfing zatrzymał go jedynie, proisił by khazad został. Helv nie pojmował dlaczego, ale postanowił poczekać.

Łowczyni nie skomentowała słów niziołka. Szkoda jej było czasu na małego pokurcza. Podchodząc do stolika znalazła się obok rudowłosej kobiety.

- Vilis - mruknęła cicho po czym dodała - Dowiedz się gdzie zabiorą zwłoki, ja zajmę się resztą. To była dobra rozrywka, trzeba to powtórzyć.

Dziewczyna oddaliła sie czekając na reakcję rozmówczyni. Wzięła leżący na blacie dokument, przeczytała go uważnie i podpisała. Przez chwilę korciło ją żeby pozostawić na papierze swoje pełne imię i nazwisko. Mina Tupika byłaby zapewne wielce zabawna, jednak chwila złośliwej radości mniej jest warta od spokoju i bezpieczeństwa. Napisała więc jak zwykle w takich przypadkach "Vilis" i odsunęła się do tyłu. Czekała na ruch Siegfrieda, bębniąc palcami o udo.

- Chodź za mną gdy skończysz te bzdurne formalności - rzuciła w jego kierunku, łapiąc przy okazji kuszę, leżącą w zapomnieniu tam gdzie ją pozostawiła. Broń wylądowała na swoim miejscu i Podła skierowała się do wynajętego pokoju.

- Andrea - rudowłosa skinęła głową po czym rzuciła do pleców drugiej kobiety, uśmiechając się wyjatkowo wesoło - Trzeba będzie.

Poczekała na swoją kolejkę, papier podpisała i karczmę opuściła. Miała zamiar przypilnować denatów. Tak na wszelki wypadek.

***

Sverrisson obserwował caą sytuację w spokoju. Najpierw walkę do której nie chciał się mieszać, obiecał gwarant Krege że go w karczmie nie zrani, słowa dotrzymał. Później podpisywanie kontraktów przez najemników, które bądź co bądź, też było nerwowe. Khazada cieszył fakt że opatrzność sprawiła że słowa dotrzymał. Krege spotkał się już dziś ze swymi bogami a krwi mu upuszczono. Prawdą było że Kolosa chciał wziąć na spytki... ale nad jego losem nie uronił łzy czy nawet wspomnienia szczerego... człek ten dostał finał swego żywota na jaki zasłużył. Kiedy walka w karczmie wrzała, krasnolud obserwował wszystkich walczących uważnie, i tak: Siegfried był ewidentnie dobrym wojownikiem, opanowanym i walczącym w iście khazadzkiej ciszy, Alex nie rzucał się w wir walki bezmyślnie, wszystko miał wykalkulowane i każdy ruch był dziełem wcześniejszego planu szermierza, Vilis była dzika i niepohamowana, ale bezwzględna i niebezpieczna... Andrea, to była osoba zupełnie inna... widać było gołym okiem że lubowała się w mordzie i krwi, dobiła rannego z zimnym wyrazem twarzy, a jej ogólne zachowanie mówiło że cała sytuacja, krew i mord, sprawiają jej radość. Ta infantylna postawa Andrei była dziwna, ale zwiastowała skuteczność najwyższej klasy... i to khazadowi wystaczyło. Przybyli do Faulgmiere naprawdę doskonali najemnicy, warci swej ceny, którą Tupik wyłuskać musiał z własnej kierdy. Co zatem z Klarą... Helvgrim podejrzewał, że to nie cena czy brak artylerii lub wojsk zaciężnych ją zniechęciła... jej decyzja musiała być podszyta strachem. Strachu Helvgrim nie szanował, nie lubił i wyzbywał się go... każdy kto strachem się kierował był w oczach krasnoluda tchórzem, ale z drugiej strony... Klara była młoda, przed nią jeszcze długa droga i wiele niebezpieczeństw, kto wie, może mądrzejsza jest niż Helv i cała reszta najemników razem wzięta... może ocaliła życie dzięki swej decyzji. Kto wie jak inni zareagują kiedy zobaczą kreaturę z otchłani bagien?

Na razie jednak Helvgrim poznał imiona drużynników: Andrea, Vilis, Siegfried i Alex oraz Tasselhof, o tym ostatnim trudno było cokolwiek powiedzieć... na razie nic poza nienawiścią do brodatego ludu nie pokazał, ale miał przychylność herr Tupika, a tej pewnie nie zdobył przypadkiem. Choć halfiński najemnik nie lubił Helva, to ten ostatni nie miał powodu do zatargu z Tasselhofem, póki się sprawa nie wyjaśni, Helv postanowił nie być wrogo nastawiony, to by tylko obniżało morale grupy, a takie zachowanie nie przystoi khazadowi z takim rodowodem jak Sverrisson. Zadanie jest najważniejsze, ważniejsze niż waśnie i zatargi, niż złoto i klejnoty, a nawet niż honor. Raz przysięga złożona może być dokonana przez zwycięstwo lub krew próby... Helvgrim nie mógł pozwolić sobie by kłótnie z niziołkiem stanęły mu na drodze do chwały i dopełnieniu przeznaczenia.

Najemnicy rozchodzili się, każdy widać miał swoje zajęcia. Tak jak było ustalone, wczesnym popołudniem, wszyscy mieli spotkać się przy północnej bramie w palisadzie. Krasnolud zastanawiał się o co chodziło z magiem i sercami, o których mówiła Vilis, początkowo na myśl mu przyszło że to jakaś forma przenośni... świeże serca... ale im dłużej o tym khazad myślał tym bardziej mu coś tu nie pasowało. Obiecał sobie porozmawiać o tym z herr Tupikiem, musiał to wyjaśnić. W tej jednak chwili nie czas był na to. Von Goldenzungen wręczył Sverrissonowi kartę papieru, zrolowaną umiejętnie... była to kopia kontraktu który niziołek spisał z najmitami. Helvgrim rozejrzał się po karczmie i wiedział że na niego już pora. Strażnicy zajeli się ciałami, herr Tupik rozmową ze strażnikami, Andrea, co dziwne, zerkała raz po raz na zaszlachtowanych ludzi. Khazad pokiwał tylko głową, czyżby kobieta była tak zafascynowana śmercią... zresztą, to już nie było zmartwienie krasnoluda. Wychodząc z karczmy, khazadzki kowal zapewnił karczmarza Thomasa, że wszystko będzie dobrze, zawsze jakoś się to ułoży. Obiecał mu pomóc i pogadać z przemytnikami którzy obozują w Ustach Morra. W kiepskim nastroju, Helvgrim opuścił karczmę.

Stojąc przed nią spojrzał na swe dłonie, umazane we krwi Krege, Kolosa i Czerwonego. Papierowy kontrakt który niósł w rękach też już był pokryty czerwienią. - Jakież to wymowne. - Powiedział sam do siebie i odłożył zwój na stopień schodów. Schylił się i podniósł dwie garście piachu. Spoglądał jak krew złoczyńców miesza się z jego własną, tą która wypływała z rany na przedramieniu, z kałamarza użytego do podpisania kontraktu. Znacznie jaśniejsza odcieniem czerwieni krew khazadzka zetknęła się z ciemną, ludzką czerwienią. Helvgrim wtarł w dłonie i przedramiona piach i pocierał aż krew nie zniknie. W końcu, rozrzucił czerwone grudki wokół siebie mówiąc.

- Ten jeden raz, tacy jak wy byli równi takim jak ja... i choć życia zawsze szkoda, to was nie żałuję. Waszych rodzin, matek, ojców, córek i synów... ich żałuję. Dla was mam tylko to. Helvgrim strzepnał z palców trochę własnej krwi na ziemię... podniósł zwój i ruszył w stronę kuźni. Więcej nic nie mógł zrobić... złożył ofiarę z krwi... dla życia, nie dla ludzi.

***

Zwoje znalazły swoje miejsce pod łóżkiem Helvgrima, spod łóżka też wyłoniło się zawiniątko, skrzynia w rozmiarach niewielka. Sverrisson otworzył ją i spojrzał na dwie sakiewki w środku. Jedna mniejsza i brązowa, druga znacznie większa i w kolorze czarna. Sięgnął po czarną. Skrzynie zamknął i chował na powrót pod łóźko. Rozsupłał rzemień i zajrzał do środka, a było tam nieco czarnych grudek metalu, kilka ołowianych kul, srebrny pierścień, kuchenny nóż, zasuszony czerwony kwiat i złota moneta. Wziął wszystko i wszedł do właściwej kuźni. W saganie znalazły się wszystkie komponenty z czarnej sakiewki poza czerwonym kwiatem... całość Helv dopełnił rudą żelaza i wstawił do pieca. Kwiat odłożył na stół. Po tym, Sverrisson poinformował Wiegersa że idzie na bagna i by ten nie czekał na niego... niechaj jednak sagan zostawi w ukropie do momentu aż khazad nie wróci... zaznaczył słowa, były ważne. W palenisku, zawartość naczynia zaczęła się topić, aby gotowy bulion był, potrzeba było więcej niż dnia... a był to bulion o specjalnym znaczeniu dla Sverrissona.

O wyznaczonym czasie, Helvgrim syn Svergrima, czekał przy północnej furtce, tak jak było uzgodnione. Siedział na jednym z pięciu plecaków - czterech wielkich tobołów i jednego mniejszego... poza tym, leżały tam dwie wiązki włóczni o stalowych grotach, a w każdej takiej wiązce było dziesieć drzewców. Kiedy tylko wszyscy zaczeli się schodzić, krasnolud założył jeden z dużych plecaków na plecy... po czym to samo zrobił z drugim... a na koniec poprosił by założyć mu na to wszystko jeszcze jedną wiązkę z włóczniami i przytwierdzić rzemieniami. W każdym z czterch plecaków był jeden, ogromny łańcuch o wielkiej wadze. W piątym były żelazne kliny i narzędzia do przytwierdzenia łańcuchów. Sverrisson był odziany lekko. Lniane spodnie, lniana koszula i płaszcz z kapturem... podkute buty, W dłoniach trzymał, wielki, dwuręczny młot kowalski, dobry do wbijania klinów w skałę i krwi w błoto. Blond broda, sięgająca sporo za pas, była w nieładzie, rozpuszczona i brudna. Kiedy wszyscy już się zebrali powiedział.

- Idziemy na bagna, odziejcie się lekko ale szczelnie. Komary nie dadzą wam spokoju, a jest tu duszno i mokro. Zaniechajcie ciężkich pancerzy... bagna was wciągną, tu nawet iść jest trudno. - Mówiąc to nacierał sobie twarz błotem, a widząc zdziwione sojrzenia wytłumaczył. - Jest na to maść... na komary, ale dziś pójdziemy bez niej, musicie wiedzieć jak tu jest. Poczuć bagna. Nasmarujcie się błotem, na początku ściągnie to chmary tych paskud, ale kiedy wyschnie zrobi warstwę nie do przebicia dla ich żądeł. Zaniesiemy łańcuchy i przytwierdzimy je, usiedlimy nimi bestię z bagien kiedy pryjdzie pora. Proch zabierzemy następnym razem. Musimy zbadać Usta Morra i załatwić sprawę przemytników, inaczej nam łańcuchy skradną. Wiecie co to znaczy? Pewnie będziemy musieli ich zabić. - Krasnolud nie skrywał intencji co do bandy stacjonującej w pieczarze. - Szykujcie się. - Rzucił na koniec.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 16-06-2013 o 21:30.
VIX jest offline  
Stary 19-06-2013, 11:21   #34
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Villis + Siegfried

Vilis bez pośpiechu weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi i usiadła na łóżku. Czekała, a czekać nie lubiła. Palcami nerwowo bębniła o ramę łóżka, zwrok utkwiła w oknie. Potyczka była przyjemna, zabawa jednak już się skończyła i jeżeli mieli dalej działać parę rzeczy trzeba było załatwić. Miała tylko nadzieję że jej towarzysz wykaże się obyciem i nie postawi na umowie koślawego krzyżyka. Rzucałoby to, poniekąd, złe światło także i na nią. W końcu kto z kim przestaje...

Siegfried podpisał papier jakimś bohomazem, nie w głowie mu teraz były formalności. Był zły. Raz że dostał wpierdol prawie. Dwa, że jego szefowa zachowała się jak psychopatka pragnąca krwi. Trzy...dzień był chujowy i wszystko go wkurwiało. Nie odezwał się słowem gdy wszedł do pokoju i zamknął drzwi. Spoglądał tylko na Łowczynię zastanawiając się czy ją jebnąć czy nie. Takie zachowanie urągało komuś kto nosił znak Symbolu Płomienia, lecz nie powiedział tego na głos. Milczał wpatrując się w kobietę.

Dziewczyna siedziała bez ruchu, obróciła jedynie głowę w kierunku biczownika gdy ten znalazł się już razem z nią w pokoju i zamknął za sobą drzwi. Różnokolorowe ślepia wpatrywały się niego bez żadnych emocji. Dwa lodowato zimne punkty w bladej twarzy.
- Kiepsko ci idzie unikanie - prychnęła wstając z łóżka i powolnym krokiem podeszła do niego, trzymajac dłonie z dala od broni.

Dyplomacja nie należała do najmocniejszych stron Sigmarity, który prosto z mostu wypalił:
- No na pewno nie tak dobrze, jak Tobie mordowanie złodziei.. - prychnął przy tym

- Więc o to chodzi? - spytała mrużąc oczy. Nie przestając się sztyletować spojrzeniem swojego ochroniarza kontynuowała - Aż tak Ci żal tych paru głupców, którzy całe swoje życie opierali na wyzysku, głęboko w dupie mając jakiekolwiek ludzkie odruchy? Zasługiwali na śmierć. Działamy z ramienia Świątyni Sigmara, wspieramy prawo i porządek ustalony przez mądrzejszych od nas. Jeżeli całe życie bruździsz prawowiernym obywatelom Imperium i plujesz na zasady moralne to kończysz na szafocie. Tak było, jest i będzie. Ta trójka zasługiwała na karę, a gdybyśmy jej im nie wymierzyli to dalej ciagnęliby swój niecny proceder, szkodząc ludziom. Ty i ja - zrobiła krok po przodu i zadzierając wysoko głowę, by móc spojrzeć sigmarycie w twarz. Mówiła cicho, bez emocji jakby tłumaczyła działanie koła w wozie - chronimy wiernych nie tylko przed wpływami Mrocznych potęg, ale i przed zbłąkanymi owieczkami w stadzie. Bo czym innym wytłumaczyć niegodne myśli, czyny, lęgnące się w prostych czy uczonych głowach, jak nie podszeptami Nieprzyjaciela?

Milczał podczas całej tej tyrady zastanawiając się czy aby “damulka” nie pomyliła profesji.
- Nie żal mi nikogo, ani tym bardziej głupców, lecz chyba pomyliłaś zawód Vilis. Chcesz ścigać morderców, gwałcicieli, złodzieji to zapisz się do straży miejskiej. My nie pilnujemy porządku, zwykli zbrodniarze nas nie interesują dopóki nie stwierdzimy że są podejrzani o konszachty z chaosem. Kultyści, nielicencjonowani magowie, czarownicy czy potwory zrodzone z Chaosu to jest nasz cel. Chcesz pomagać ludziom to zapisz się do klasztoru Shallyi, ale mnie Ci “zbrodniarze” średnio mnie interesują. Mamy zdobyć, pokonać i ujść z życiem i mam zadbać by Twoja dupa nie pobiła się za mocno, gdy spierdolisz się ze schodów. Więc chcesz sobie poużywać to polecam poranne bieganie na rozładowanie energi. - rzekł dając do zrozumienia że dla niego to koniec tego tematu.

Wysłuchała tego co Siegfried miał jej do powiedzenia. Z każdym słowem, wydobywającym się z ust mężczyzny, jej szczęki zaciskały się coraz mocniej i nawet nie wiedzieć kiedy zaczęła szczerzyć nienawistwie zęby
- Właśnie dlatego ty tu jesteś od bicia - warknęła chwytając go jedną ręką za długie włosy i mocnym szarpnięciem dała znak że jeszcze nie skończyła. Nie zrobiła tego jednak przesadnie silnie, ot żeby zabolało i żadnego zbędnego kłaka nie stracił - Pamiętasz co ten wąskodupy skruwysyn mówił? Potrzebujemy serc, świeżych serc istot najlepiej humanoidalnych, a znajdujemy się na bagnach objętych klątwą dzięki której nie znajdziemy żadnego większej zwierzyny, możemy o tym zapomnieć. Chcesz czekać do usranej śmierci, aż miejscowe wsiury zapełnią chuj wie ile wiader sercami ropuch czy innego tatałajstwa? Nie chcę spędzać tu więcej czasu niż to konieczne. Jak sam stwierdziłeś naszą rolą jest robić coś kompletnie innego, ale dostaliśmy rozkaz więc musimy go wykonać. Nie lubię zarzynać nic nie znaczących ludzi, nie bawi mnie ani bycie strażnikiem miejskim ani świętojebliwą kapłanką. Myślę jednak przyszłościowo, spójrz na to w ten sposób. Pozbyliśmy się chwastów, zdobyliśmy te cholerne serca, zaoszczędziliśmy czas - puściła jego włosy i na chwilę zamknęła oczy, oddychając pozowli, a gdy podjęła przemowę była już spokojna - Siegfried...cholera, cel uświęca środki. Nie rozumiesz? Im szybciej to załatwimy tym szybciej się mnie pozbędziesz, bo jak widzę moje towarzystwo nie jest ci miłe.

Ręka poleciała ku włosom. Przyjął to spokojnie. Tyradę również, lecz jej tok rozumowania był mu całkowicie obcy. Choć w jednym miała rację, im szybciej załatwią te wielkie badziewie tym szybciej się uwolni od niej.
- Ty rób swoje, ja robię swoje i nie wchodźmy sobie w drogę. Dla twojego i mojego dobra. - po tych słowach nacisnął klamkę i zaczął otwierać drzwi by wyjść - Co do tych serc. Mnie w to nie mieszaj i nie licz na moje poparcie w tej sprawie. Babraj się sama w tym.. - “widzę że dobrze Ci to wychodzi i czerpiesz z tego radosć” ale tego nie dodał głośno.

- Czekaj - westchnęła ciężko, kładąc ręke na jego przedramieniu. Żeby sięgnąć wyżej musiałaby chyba podskoczyć, a tego nie chciała - Nie odwracaj się i nie uciekaj, mam dość warczenia na siebie, dość kłótni w które zamienia się jakakolwiek rozmowa. Rzygam już tą wiochą, ludźmi, ośmiornicami, elfami i całą resztą. Sam się w to wmieszałeś, zgłaszając się do Mortena. Teraz nie zwalaj wszystkiego na mnie. Sądzisz że sikam po nogach ze szczęścia na myśl, że muszę wykonywać polecenia nieludzia? Jesteś w błędzie. Też mi się to nie podoba, ale skoro ma to przyspieszyć nasz wyjazd to jakoś daję radę przełykać swoją dumę - zagryzła wargi spuszczając wzrok - Nie jesteś tępym mięśniakiem, doskonale o tym wiem. Starasz się stwarzać pozory, ale akurat na tych sztuczkach znam się jak mało kto. Nic nie jest takie jak się wydaje. Powiedz mi...jak ty byś to załatwił? Co byś zrobił na moim miejscu? Zamknij te pieprzone drzwi i pomyślmy wspólnie jak z tego burdelu wyjść .

Siegfried zatrzymał się. Łowczyni chciała znać jego zdanie, co mu schlebiło lecz tylko na chwilę. Zamknął drzwi i rzekł:
- Za dużo pierdolicie “to tamto siamto”. Mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi to nie zwracajmy, a po dzisiejszym mało kto uwierzy że jesteś szlachcianką szukajacą przygody. Ośmiornicę trzeba zabić ale nie zrobimy tego przez bezpośrednią konfrontację, poza tym nawet jak się uda to nie wiemy kim tak naprawdę są mieszkańcy tamtej dziury. Rytuał...może się udać, może nie ale to magia...nieprzewidywalna równie co chaos. Nie lubię magów. Bardzo. - zamilkł i ruszył w stronę łóżka. Usiadł na jego krawędzi i podrapał się po brodzie - Pogadać trzeba z Herr Tupikiem co by załatwił beczkę oliwy przynajmniej jedną, na stalowe liny zakończone hakami nie ma co pewnie liczyć. Pierw z tym Halfingiem trzeba pogadać i zobaczyć co może załatwic a co nie. Karczmarz może beczkę oliwy da, w podziękowaniu. Konfrontacja twarzą w twarz z bestią skazana jest na porażkę. Trzeba pierw poznać mieszkańców tej dziury, wywiedzieć się co i jak by … nas nie zdradzono gdy przyjdzie pora próby. Bestię poznać, jej zwyczaje i zachowanie, poddać ją próbom, osłabić...To moje zdanie. Za dużo słów, za mało czynów ludzie. - odgarnął włosy do tyłu i wstał z łóżka.

Dziewczyna poczekała aż biczownik przejdzie obok niej i skieruje się w stronę łóżka. Pozwoliła sobie na uśmiech, patrząc na jego plecy, a gdy się odwrócił w jej kierunku ponownie przybrała beznamiętny wyraz twarzy
- To oni pierdolą, jakby wieczność mieli na załatwienie swoich spraw, przy okazji zamęczając nas i nudząc. Normalną rozmowę mogę prowadzić tylko z tobą - kręcąc głową podążyła za Siegfriedem z tym że nie usiadła. Oparła się plecami o ścianę na przeciwko niego - Zaczynam działać i też ci się to nie podoba. Możesz nie zgadzać się z moimi metodami, szanuję to. Co się stało to się nie odstanie, ważne że mamy serca, do wieczora zobaczymy gdzie się bestia chowa, a rano możemy brać się za poważną robotę. Ominęło nas bezsensowne ganianie po bagnach za żabami...choć widok Ciebie skaczącego za małymi płazami mógłby być warty uwagi - zaśmiała się cicho. Ugięła kolana i kucnęła, nadal opierając plecy o ścianę. Patrzyła na niego spode łba, ale o dziwo, nie robiła tego z wrogością, a z uwagą i zainteresowaniem, jakby naprawdę liczyło się dla niej to co mężczyzna mówi.
- Wiesz co jeszcze osiagneliśmy? - spytała drapiąc się po nosie - Zachowałam się jak rozwydrzona i rozpuszczona jak dziadowski bicz jaśnie pani szlachcianka, co to gardzi wszystkimi dookoła, ma się za lepszą. Taka rasowa arystokratka z Middenheim, co wykształcenie bojowe tatuś jej zafundował, w sprzęt wyposażył i wypchnął z domu bo nie mógł na nią patrzeć. Uwierz mi, wiem co mówię. Ja...znam się na tym, znam tych ludzi. Ich sposób rozumowania, cele, fantazje, pragnienia. Ludzi niższego stanu traktują jak gówno i okazują to na każdym kroku - prychnęła i splunęłaby, gdyby w porę nie przypomniała sobie, ze znajduje się we własnym pokoju - Lepiej powiedz mi czy mocno oberwałeś. I nie bagatelizuj tego...idziemy na bagna. Trzeba opatrzeć wszelkie możliwe rany i zadrapania, żeby nie miały kontaktu z tą syfiastą wodą. Nie chcesz chyba paść z gorączki, gdy zakażenie krwi wyniszczy cię od środka i nie pozwoli walczyć. - również wstała.

Siegrfried pokręcił głową:
- Nic mi nie jest. Będę żyć ale dziękuje za troskę - odpowiedział - Ruszmy się może, bo Khazad pójdzie bez nas a chciałbym jeszcze wioskę zwiedzić sobie dokładniej. Cóż...trzeba poznać mieszkańców tej uroczej mieściny - dodał z uśmiechem

- Krasnal nie zając, nie ucieknie - parsknęła stając pomiędzy biczownikiem a drzwiami i skrzyżowała ręce na piersi, szczerząc się wesoło - Zresztą jest jeszcze masa czasu do umówionego spotkania. Widziałam że dostałeś, będę spokojniejsza wiedząc że mam za plecami w pełni sprawnego towarzysza. Spokojnie, pamiętam że mnie nie lubisz, preferujesz towarzystwo chłopców...albo coś pomieszałam, nieważne w tym momencie. Chociaż to wódką przemyj - wskazała brodą na niedopite resztki wczorajszego alkoholu, parujace samotnie tuż przy łóżku - Mam cię wytargać za uszy i przez kolano przełożyć, żebyś wreszcie zadbał o siebie? Nogi mogą mi się przy tym połamać.

Siegfried usiadł więc spokojnie na łóżku, ówcześnie zdejmując z siebie zakrwawioną koszulę. Nie mówił nic. Spojrzał wymownie, że “czyń swoją powinność”. Cóż, alkohol powinien odkazić rany by nie wdała się w nie żadna gangrena czy inne robactwo. Twarz również była lekko opuchnięta, ale cóż takie życie. Czekał więc spokojnie, aż łowczyni zrobi swoje.

Vilis wytrzeszczyła oczy, kiedy zdała sobie sprawę że przez własną niewyparzoną gębę wciągnęła się w niesienie pomocy. Porkęciła głową, próbując powtrzymać się od śmiechu. Nie wyszło jej to jednak. Rechotała przez chwilę, po czym ruszyła w stronę biczownika i rozpoczęła intensywne grzebanie w swoich rzeczach, próbując znaleźć coś, co przydałoby się jej w tej sytuacji. O dziwo wyciągnęła kilka bandaży i nie mówiąc już nic więcej rozsunęła uda biczownika i uklękła przed nim. Zimne palce badały przez chwile rany, ściskając ich krawędzie, by następnie powędrować w kierunku jej nosa. Mruknęła zadowolona, nie wyczuwając śladów trucizny bądź zwykłego, prostackiego obornika w którym lud ciemny lubił uszlachetniać swój oręż. Wylała resztkę wódki na kawałek szmatki i delikatnie przetarła zranienia wraz z ich najbliższymi okolicami, po czym sprawnie zabandażowała je, starając się nie robić tego na “odpierdol się”. Pracowała w ciszy, aż w końcu efekt swojej pracy uznała za zadowalający.
- Zostało coś jeszcze, co kwalifikuje się do natychmiastowego udzielenia pomocy? Zarobiłeś dzisiaj kolejne blizny do swojej kolekcji - westchnęła, wycierając dłonie o spodnie Siegfrieda. Jak gdyby nie widząc nic niezręcznego w swoim położeniu, oparła przedramiona o jego kolana, przyglądając mu się uważnie. Nie spieszyło jej się do wstania z klęczek - Sporo ich masz...

Siegfried milczał podczas wykonywania zabiegu przez Vilis. Miał nadzieję że wie co robi. Nie zwracając uwagi na to że dziewczyna oparła przedramiona o jego kolana wstał, lecz w ostatniej chwili złapał ją by nie upadła na tyłek.
- Trochę - rzekł jakby nieobecnym głosem - Życie nie zawsze pieści... - podsumował
Milczał bowiem każda z tych blizn przypominała mu o przeszłości. Przeszłości, która odcisnęła na nim swoje piętno i zmieniła go. Ból towarzyszył mu każdego dnia i poczucie winy, że on żyje a Oni nie. Nie zamierzał jednak się rozczulać. Zadanie miał do wykonania.

- Chyba że używa do tego wideł - parsknęła patrząc wymownie na jego ręce wciąż zaciskające sę na jej ciele. Może i chciał dobrze, ale dla Vilis kontakt fizyczny stanowił coś, na co bardzo rzadko miała ochotę. Milczała jednak nie chcąc po raz kolejny zaczynać kłótni,a gdzieś w głębi serca poczuła przyjemną satysfakcję. Nawet leżeli zrobił to mechanicznie, to nawet tak drobny gest troski stanowił miłą odmianę od ciosów, które zwyczaj wymierzali jej ludzie, gdy już udało im się podejść odpowiednio blisko.
- Już mnie tak nie ściskaj bo się w sobie zamknę - ze śmiechem uniosła głowę, wlepiając różnokolorowe ślepia w oczy Siegfieda - Kto by ci wtedy dupę truł? Umarłbyś z nudów.

Wzruszył lekko ramionami i odpowiedział:
- Zawsze jest ktoś, kto dowodzi. Kiedyś była Elyn Weber, przed nią Ojciec Wilhelm, teraz jesteś Ty. A i tak wszyscy trafili do Morra... - zaśmiał się i puścił jej ręce - A wybacz.

- Więc zdażyło ci się już służyć pod kobietą, ciekawe. Teraz już wiem, skąd ten profesjonalizm. Mężczyźni mają zazwyczaj duży problem z tym, żeby słuchać poleceń chodzących cycków - kiwnęła głową, zamyślając się na moment. Wygięła zaraz jednak wargi w dość szczerym uśmiechu i ciągnęła dalej - Stój w miejscu przez chwilę i nie ruszaj się.
Stanęła na palcach, jedną ręką przytrzymując się jego torsu podczas gdy drugą dotknęła opuchniętej twarzy. Przejechała po niej delikatnie zimnymi palcami, badając uszkodzenia, a gdy skończyła mruknęła zadowolona:
- Przeżyjesz i raczej nie powinieneś spuchnąć tak, by mieć problemy z widzeniem. Druga sprawa: jeżeli zauważysz cokolwiek niepokojącego, będziesz miał jakieś sugestie czy po prostu nabierzesz ochoty by wszystkich powyklinać to nie krępuj się i gadaj. Mówiłam ci już, jestem tylko człowiekiem, a co dwie pary oczu to nie jedna. Tak samo jak głowy. Poza tym przyjemnie będzie posłuchać kogoś, kto nie pieprzy po próżnicy

- Chodzące cycki mogą dowodzić byle to potrafiły - skwitował stwierdzenie Vilis.
Osobiście miał gdzieś czy ma cycki, czy ma fiutka byle podczas walki umiała się zachować godnie i właściwie. Nie wiele osób to potrafiło, natomiast kobiet jeszcze mniej. Zadanie było proste i nie zamierzał sobie go utrudniać. Zwykła chłodna kalkulacja. Dotyk zimnych palców Villis przejeżdżających po jego twarzy był dziwny. Dawno już go żadna kobieta nie dotykała, no ale można od tego się odzwyczaić jak widać. Wzdrygnął się i dodał:
- Spokojnie, buźki ładniejszej już mieć nie będę więc jest dobrze - uśmiechnął się, chyba, bowiem jego usta delikatnie uniosły się do góry i w bok i przypominało to uśmiech.

- Ale zawsze może być gorzej - dziewczyna udała że nad czymś się zastanawia i dodała, odwajemniając uśmiech - Chyba. Nie mnie to oceniać
Przyłożyła wierzch dłoni do policzka biczownika, chłodząc jego skórę. W duchu po raz kolejny zadziwiła się zaletami posiadania zimnych rąk. Na mrozie może i szybciej kostniały, ale posiadały wiele innych, ciekawych zastosowań.
- Gotowy na wycieczkę krajoznawczą? - spytała unosząc brew. Musiała oprzeć się mocniej o mężczyznę. Stanie na palcach nie należało do wygodnych pozycji na dłuższą metę.

- Tak. Im wcześniej zaczniemy tym szybciej skończymy. Poza tym chętnie poszwędam się po bagnach. A ty...może skorzystasz z okazji i zarzyjesz kąpieli błotnej.. pomaga na cerę - zaśmiał się lekko.

- Tak samej mam się kąpać? - Vilis zmrużyła oczy, przekrzywiając głowę w bok i wydęła usta - Chyba że wejdziesz ze mną. Okłady z błota ściągają obrzęki, pomagają w leczeniu stłuczeń i obić. Same plusy.

- Wybacz ale takie zabawy nie są w moim stylu. Dobra...zbierajmy dupska bo czas nagli a Khazad nie należy pewnie do zbyt cierpliwych - mruknął na koniec Sigi.

- Czyżbyś obawiał się że coś zaatakuje cię w tym błocku, niewinności i czci pozbawiając? - spytała niewinnie klepiąc go po policzku. Z każdym słowem jej uśmiech stawał się coraz szerszy i coraz bardziej zębaty - Trzeba być otwartym na nowe hmm...doznania, poznawać rzeczy dotąd nieznane. Nie można ograniczać się tylko do tego co wiadome. Ileż to interesujących doświadczeń cię omija w ten sposób. Otwórz heh, umysł.
Vilis stanęła pewniej na nogach, kończąc niesienie pomocy. Zabrała rękę i cofnęła się trzy kroki do tyłu, by dać biczownikowi przestrzeń potrzebną mu do ubrania się.
- Mam gdzieś tego brodatego kurdupla - prychnęła poprawiając swój ekwipunek - Ale co racja to racja. Trzeba się zbierać, ośmiornica nie będzie czekać. Jeszcze pomyśli że ją ignorujemy, obrazi się i polezie w cholerę, a tego byśmy nie chcieli. prawda? - nie czekając na odpowiedź towarzysza odwróciła się i podeszła do drzwi. Nim opuściła pokój z jej twarzy zniknął uśmiech. Zastąpiła go standardowa zimna maska. Tak przygotowana wyszła przed karczmę, by tam czekać na Siegfrieda.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-06-2013 o 14:37.
Zombianna jest offline  
Stary 19-06-2013, 13:51   #35
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niech cię demony porwą, pomyślał Alex, gdy Vilis, pozbawiona najwyraźniej szarych komórek, nie rozpętała karczemnej awantury. Czyż nie lepiej było załatwić wszystko po dobroci? Skaptować kilku oprychów, by pomogli w łowach na zmutowanego głowonoga? Mięso armatnie zawsze było przydatne, szczególnie gdy płacił za nie kto inny.
Ale nie. Oczywiście Vilis zabrała się za mordowanie i to w chwili, gdy zaczynały się rozmowy pokojowe.
I żeby chociaż jeszcze umiała dobrze strzelać, oferma jedna.
Dobrze chociaż, że wynagrodzenie było ustalone w taki sposób. Gdyby była wyznaczona kwota do podziału między tych, co przeżyją... Łacno by się mogło okazać, że po skończonej zabawie na placu boju pozostałaby tylko Vilis i jej przydupas, a reszta leżałaby z bełtami w plecach albo ze śladami korbacza.
Ta... Trzeba było na nią uważać.

Początkowo Alex nie zamierzał się mieszać do całej awantury, bowiem nie sądził, by pokonanie trzech łachudrów mogło sprawić jakiś kłopot jego towarzyszom. Gdy jednak okazało się, że tak nie jest, poczuł się zobligowany do wzięcia udziału w bijatyce. W końcu wspomożenie Andrei nie było czymś złym.

Wymiana ciosów z Czerwonym nie była zbyt długa i zakończyła się trafieniem tamtego w dość obszernych rozmiarów brzuch. I Alex nie dziwił się, że tamten rzucił broń i się poddał.
Miał biedak pecha.
Co prawda Alex uważał, że wrogów należy zostawiać metr pod ziemią, ale bezbronnego zażynać nie zamierzał. Vilis jednak miała odmienne zdanie i bez wahania wysłała Czerwonego (nazwa była już podwójnie słuszna) do Ogrodów Morra. Po raz kolejny potwierdzając zdanie Alexa co do jej paskudnego charakteru.
Rozsądne to było, bez wątpienia, ale poza tym...

Posiłki w postaci dwóch niziołków, tudzież przybycie strażników w niczym nie zmieniły sytuacji. Do dwóch trupów dołączył trzeci, gdyż i Kreg podzielił los swych kompanów.
Trzy trupy, trzy serca... Jednak sposób ich zdobycia nie był zgodny z charakterem Alexa.

***

Mimo niezbyt pochlebnych opinii na temat części towarzyszy Alex postanowił zaryzykować i wybrać się na bagna, by - jak to powiadają - zbadać teren. Warto było nieco wcześniej się dowiedzieć, w jakich warunkach przyjdzie im stoczyć walkę.
Przyniesione przez Helvgrima informacje o komarach średnio przypadła Alexowi do gustu. Kiepsko się strzela, gdy robactwo włazi w oczy i gryzie gdzie popadnie. Szlag człowieka trafia, chyba że ma skórę nie wiadomo jak grubą.

Babranie się w błocie nie należało do ulubionych zajęć Alexa. Ale - nie da się ukryć, krasnolud miał wiele racji.
Lepiej być brudnym, niż pokąsanym, dlatego też Alex bez zbytniego wahania poszedł w ślady Helvgrima i zaczął smarować twarz błockiem.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-06-2013, 09:56   #36
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere dzień 2 południe

Ekipa która przybyła do Fauligmere ruszyła w końcu na rekonesans po bagnach. Zebrali się niemal wszyscy brakowało jedynie Klary która o poranku opuściła wioskę , oszczędzając sobie wątpliwej przyjemności taplania się w błocku oraz Tasselhofa który postanowił zostać przy boku kamrata. Sam Tupik – jak oznajmił Helvgrimowi stracił zainteresowanie podróżą przy boku kogoś, kto mu oficjalnie groził i sam krasnoludowi doradzał baczenie na takie osoby. Jedynie Helvgrim dostrzegł nieznaczne symptomy poddenerwowania a i to wyłącznie dlatego, że znał już halflinga kawał czasu. Na odchodnym dodał jeszcze, że będzie musiał zająć się bajzlem, który narobili w karczmie i w najgorszym razie zwalić całą winę na przyjezdnych... Przekazał jednak, iż elf zajął się pozyskaniem „składników” dostarczonych mu przez ekipę.

Po wiosce z szybkością pioruna rozeszły się wieści o wymordowaniu przemytników. W przytłaczającej większości wywołało to falę oburzenia i powszechnej wzgardy dla nowo przybyłych oberwało się także i tym, którzy już w wiosce zdołali niemalże zapuścić korzenie. Zapewne karczmarz mógłby brać „wyzwolicieli” pod obronę, gdyby nie kilku świadków – gości karczmy, którzy swe relacje rozpuścili nader żywo i dokładnie, może nieco przerysowując obraz obu stron konfliktu, jak to zwykle bywało gdy obdarzało się kogoś sympatią czy antypatią.

Nawet gdyby historia o walce była przedstawiana korzystnie na rzecz grupy – a nie była , nie zmieniało to generalnego obrazu sytuacji.

Przemytnicy byli jedną z nielicznych źródeł utrzymania wioski. O ile do niedawna przed wioską roztaczała się wizja biedy, beznadziei i głodówki, o tyle w chwili obecnej przed Fauligmere zagościło widmo pomoru. Spośród ludzi którzy mijali ekipę zmierzającą na bagna, nieliczni ośmielili się splunąć na ich widok i pożegnać ich nienawistnymi spojrzeniami. Większość jednak poprzestała na ostentacyjnym odwróceniu się i odejściu od grupy.

Spośród dwóch przewodników którzy mieli wyruszyć z ekipą na bagna jeden zwyczajnie nie stawił się na wyprawę i długo zajęło odnalezienie kolejnego, nawet pomimo oferowanych pieniędzy. Waszymi milczącymi na ogół towarzyszami podróży okazali się "Okoń" i "Lis"

Pierwszy był rybakiem i łatwo było się domyślać w połowie jakiej ryby się specjalizował. Odkąd klątwa objęła wieś musiał przerzucić się na „połowy” ośmiornic. Podobnież drugi – niegdyś myśliwy, w którego chatce można było kiedyś znaleźć stos lisich futer zatrzymanych na czarną godzinę. A że czarne godziny odmierzane były w Fauligmere niemal tak często jak te zwykłe, z futer pozostały jedynie resztki z których można by uszyć co najwyżej czapkę.

Tupik dwoił się i troił, aby jakoś uspokoić nastroje, lecz w tej chwili przekraczało to jego możliwości. Przynajmniej póki źródło powszechnej niechęci znajdowało się w wiosce.

Thomas gorzko przystał na „szczodrą” ofertę utrzymywania najemników oraz podzielenia się z nimi drogimi zapasami oliwy. Bardziej ze strachu i rezygnacji niż z wdzięczności, widział przecież co zrobiono z Czerwonym który się poddał, Kregiem który leżał nieprzytomny, czy Kolosem obezwładnionym przez Helvgrima. Najemnicy nie stanowili jednak najgorszego źródła strachu, dobrze wiedział, że te trzy zgony w jego karczmie nie pozostaną bez odpowiedzi. Co gorsza gdzieś tam w Marienburgu przebywały trzy jego córeczki i powoli tracił nadzieje, na to że kiedykolwiek je jeszcze zobaczy. W chwili obecnej był zbyt przerażony by móc cokolwiek wymyślić a każde działanie zdawało mu się pozbawione sensu i nadziei.

W dobrą klepsydrę po całej akcji kiedy zwłoki zostały już dawno wyniesione do kapłana, swój nos w karczmie wściubiła Monique. Widać było, że zaloty względem hrabiego musiały przybrać desperackie próby gdyż przefarbowała włosy na kolor żywej czerwieni. Nie mogąc uzyskać jakichkolwiek odpowiedzi od żonatego karczmarza, udała się na poszukiwanie pozostałych świadków.

***


Czterogodzinna podróż do jeziora na bagnach nie nastręczała większych i nieprzewidywanych wydarzeń. Dziesiątki, setki małych komarzyc, muszek, pijawek, kleszczy i wszelkiego małego łażącego lub fruwającego badziewia wdzierało się jak mogło i gdzie mogło w podróżników. Po paru godzinach przedzierania się przez bagno, niektórzy mieli już ukąszenia komarów na wyhodowanych bąblach po poprzednich atakach. Do tego wilgoć połączona z nienaturalnym wręcz ukropem sprawiała, iż na bagnach było wyjątkowo parno, każdy pocił się nadmiernie co stanowiło jeszcze większy lep na wszelkie insekty. Jedynie Helvgrim i Alex oraz dwaj łowcy – przewodnicy, prowizorycznie zabezpieczyli się jako tako przed ukąszeniami. Z czasem jednak błotko odpadało i nawet pomimo ponawianych zabiegów stanowiło tylko częściową zasłonę przed insektami, nieprzyjemną samą w sobie lecz z pewnością o wiele przyjemniejszą od użądleń. „Szczęśliwie” dotarli do jeziorka zatrzymując się na dobre sto metrów przed nim. Vilis natknęła się jednak na ślady co najmniej dwójki osób kręcących się w okolicy w której stało, być może obchodzących jeziorko w bezpiecznej odległości – gdyż szły wzdłuż niego mniej więcej w miejscu gdzie grupa się zatrzymała. Ślady prowadziły od „Ust Morra” - a przynajmniej tego co z nich zostało czyli kupy kamieni widocznej już z miejsca w którym stali. Widząc badającą ślad łowczynię także Alex przyjrzał się odciskom stwierdzając po głębokości i wielkości śladów, iż musiały to być orki, zapewne czterech i prawdopodobnie jeden goblin – sądząc po wyraźnie mniejszych i lżejszych śladach.


Gdzieś tam, całkiem niedaleko, musiała znajdować się grupa zielonych – potencjalnych niedobrowolnych dawców organów. Na wyciągnięcie ramion, a właściwie macki znajdowała się ośmiornica. Zmęczenia i wielu drobnych ran po insektach nie trzeba było nawet szukać, były już z wami.

***



Kaprawe oczęta Marona co rusz zerkały za plecy spodziewając się pościgu nieznajomych. Rozglądał się zwłaszcza za rudowłosą, której słowa zmroziły Marona. W tej chwili jednak jej nie było a szubrawcze myśli małego łasicowatego człowieczka były o wiele dalej.

- Proszę, Kary, dowieź mnie do Marienburga – błagalno lizusowski ton, aż bił z jego podłej twarzy. Błysk w oku, nerwowe pocieranie rąk o siebie i mimowolne tiki na twarzy burzyły jednak zupełnie z trudem wypracowany wyraz człowieka proszącego o litość. Maron był zbyt podły nawet na to. Udawało mu się wzbudzić litość jedynie wtedy gdy naprawdę jej potrzebował – a i to u nielicznych, jak na przykład Thomasa, którego właśnie gotów był zdradzić.

- Chybaś się z głupim przez ścianę macał – odrzekł krótko Kary spoglądając spode łba na rozmówcę. - Zapłać to inaczej pogadamy – powiedział bardziej na odczepnego, dobrze wiedząc, że Marona nie stać na taką podróż.

Zakręcił się jeszcze wokół kilku rybaków, z tym samym skutkiem. W końcu jednak determinacja wzięła górę nad strachem, wyczekał dogodnej okazji i ukradł łódź. Nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę zasłoniętego płaszczem oddalającego się od nadbrzeża. Kiedy zaś wrócił właściciel łodzi, było już za późno na pogoń za znikającym w oddali punktem. W główce małego kombinatora, nawet przez chwilę nie zawitała myśl o tym co może się stać Thomasowi i jego rodzinie, myślał wyłącznie o korzyściach jakie sam otrzyma. Z pewnością pieniądze, a może nawet jakieś stanowisko ? Choćby podrzędne, najgorsze nawet … Byle tylko mieć coś... Słyszał o Kruku od samego Krogana, nie bezpośrednio oczywiście, z takimi jak Maron ludzie pokroju Krogana nie rozmawiali. Jednak czasem wystarczy uważnie nasłuchiwać co mówią rozwiązane alkoholem języki.

Wiedział tyle aby się bać, aby srać w gacie na myśl o spotkaniu z tym człowiekiem. Jednak wiedział też , że warto do niego się udać z wieściami o zamordowaniu Krega.

Czerwony i Kolos właściwie się nie liczyli , ale informacje o walce i możliwościach grupy na pewno też były warte kilku srebrników … musiały być. Maron stawiał na szali własne życie, o życiu innych których rzucił na jeden sztos nawet nie myślał.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 10:04.
Eliasz jest offline  
Stary 24-06-2013, 18:59   #37
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Krasnolud był cały mokry od potu i bagiennej wody. Oblepione błotem nogi zdawały się być niczym z kamienia. Trudno było się poruszać i bez obciążenia, a z dwoma plecakami i naręczem włóczni, droga wydawała się katorgą a nie rekonesansem na bagniskach. Insekty nie dawały spokoku, a warstwa błota odpadała wciąż z twarzy, wymieszana z potem tworzyła swego rodzaju powłokę, ale komary i muszki ciągneło do tej brei jak pszczoły do miodu. Po twarzach kompanów, khazad dostrzegał że i tak, on sam, wydaje się być w dobrej kondycji i humorze. Inni zdawali się mieć jeszcze gorzej.

Helv prowadził grupę drogą dobrze już sobie znaną. Okoń i Lis wiedzieli że Helvgrim zna drogę i nie wtrącali się co do kierunku pochodu. Szli na flankach i przeczesywali zarośla, widać znali się na rzeczy bo odganiali sękatymi drągami co większe węże i ropuchy o trującym jadzie. Przeklęte Bagna to nie było miejsce dla tych którzy stworzeni byli z czegoś innego niż kamień i stal. Szczęściem wszyscy obecni teraz w grupie byli twardzi i to cieszyło khazada. Wszak jeśli same bagna odstraszyć dałyby radę najemników, to co dopiero ośmiornica sama w sobie? Ekspedycja miała szansę powodzenia, tak przynajmniej myślał krasnolud.

Najpierw na północ, a potem nieco na zachód. Tak wędrowali, a Okoń, Lis i Helv upewniali się że wszyscy zapamiętują drogę powrotną do Faulgmiere... tak na wszelki wypadek, gdyby się rozdzielili z jakiegoś powodu. Jednak znajomość drogi wcale nie pomagała w męczarniach. Głębokie kałuże zielonkawej wody, nieliczne wysepki o niepewnym gruncie, pojedyńcze, chylące się do mętnego lustra bagiennej wody drzewa, nie dające schronienia czy nawet suchego gruntu pod stopami. To dało się znieść, ale wciąż mokre buty i zapadająca się pod nogami droga, w połączeniu z niebezpieczeństwami tego miejsca i niemożnością wygodnej podróży ze względu na bagaż, sprawiały że khazad czuł się nieswojo.

Sverrisson sapał ciężko, zresztą podobnie jak reszta towarzystwa. Kiedy jednak znalazł się w miejscu dobrze sobie znanym zatrzymał pochód i przemówił.

- Uważajcie tutaj. Ostatnim razem opadły nas tu chmary robactwa, a po nich nadeszła gromada pająków bagiennych. Daliśmy im odpór, ale kosztem krwi i życia kompanów. - Po tych słowach khazad ruszył dalej, a samo wspomnienie wielkich pająków wzbudziło w nim wzmożoną ostrożność i dreszcz, który przebiegł mu po plecach.



Chwilę później, Lis zatrzymał podróżnych gestem dłoni. - Stać. - Dodał. - Okoń , sprawdź to, tam, po lewej, nie dalej jak sześćdziesiąt, może siedemdziesiąt stóp przed nami.

Okoń wytężył wzrok i ruszył cichaczem, skradał się... po kilku krokach, rozsunął geste trawy o zgniłym kolorze i wpatrywał się w dal przez chwilę. Helvgrim przykucnął na tyle na ile było to możliwe i również szukał śladów zagrożenia... jednak nic nie dostrzegał. Kilka chwil później, Okoń wstał i wrócił już idąc normalnie do grupy najemników.

- Miałeś rację Lis. Dobre oko. To pajęczyca. Matka obładowana jajami. Była sama. Ruszyła na zachód. Zbierajmy się stąd... na razie nam nic nie grozi. Jeśli pająk był sam to nam nic nie zrobi jeśli go nie zaatakujemy, a mniejsze zwierzęta wyczuwają te pokraki ośmionożne i też opuszczają obszar. Idźmy już. - Wyjaśnił Okoń i zajął miejsce na szpicy. Lis również ruszył i wszedł w zarośla po prawej stronie od Okonia.

Helvgrim takżeruszył, ale nie widział ni śladów pająka, ni samego pajęczaka. ~ Co doświadczenie to doświadczenie, tego nic nie pobije. Myślał khazad o obu tropicielach i szedł swym ciężkim i pokracznym krokiem. Dopiero teraz, cała grupa, mogła usłyszeć plusk wody i odgłos spruchniałego pnia, łamanego pod dużym ciężarem. Odgłos dochodził gdzieś z lewej strony, tam gdzie Okoń wskazywał że odszedł potężny pająk. Obaj łowcy nawet się nie owrócili. Sverrisson rzucił spojrzenie przez ramię, ale kojarząc szybko fakty, również ruszył w ślad za tropicielami.

Wkrótce oczom wszystkich ukazało się jezioro w którym mieszkała i żerowała potężna ośmiornica. Kiedy Vilis znalazła podejrzane ślady i razem z Alexem zbadała je, Helv wcale się nie zdziwił, wiedział że muszą to być współpracownicy Krege. Dużym zaskoczeniem dla krasnoluda było kiedy Alex, również doświadczony łowca i tropiciel, tak jak Okoń i Lis, stwierdził że to ślady orków. Sverrisson przecisnął się między zebranymi i spojrzał na nie. Zdjął plecaki z pleców i rzucił je na kawałek wątpliwie suchej ziemi. Po tym położył się na podmokłym gruncie i powąchał ślady.

- Świeże. Muszą tu gdzieś być. - Stwierdził konkretnie khazad. - Ze mnie jest żaden tropiciel, ale ślady wrogów mojej rasy rozpoznam wszędzie. Macie rację, to orki. - Helvgrim rozejrzał się uważnie po okolicy. Kiedy Alex stwierdził że ślady prowadzą do zawalonej jaskini, Helvgrim ucieszył się jakby... kto wie, może wspólników Krege spotkał przykry los z łap grobi i Uru'kazi, a teraz zieloni dostaliby sprawiedliwość ostrzami najemników? To byłaby zmazana uraza w iście khazadzkim stylu.

- Jaskinie i tak musimy sprawdzić żeby nam się rabusie czy zieloni na łby nie zwalili kiedy zabierzemy się do ośmiornicy. Wy... - Helvgrim zwrócił się do Okonia i Lisa -... zostańcie tutaj i pilnujcie dobytku. Orki poszły tam ... - krasnolud wskazał na Usta Morra -... zatem nie macie się czym przjmować. Jednak skryjcie się na wszelki wypadek i zważajcie na zielonych maruderów. Moga się tu kręcić. Zresztą, sami wiecie. - Sverrisson podopinał sprzączki i rzemienie. Chwycił mocno w dłonie kowalski młot i spojrzał na kompanów.

- To co ruszamy? - Zapytał. - Ja pójdę z tyłu, żaden ze mnie leśnik jest... hałasu sporo robię, ale przy wyłomie skalnym dajcie mi przewagę. O kamieniach i jaskiniach mam już lepszą wiedzę. - Sverrisson przetarł rękawem pot z czoła i zakrecił styliskiem młota w dłoniach w sposób przypominający zwijanie kart papieru.
 
VIX jest offline  
Stary 25-06-2013, 20:29   #38
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Alex był przekonany, że gdzieś istnieją miejsca gorsze, niż bagna z okolic Fauligmere. Ale był też pewien, że nie miałby ochoty się w takich miejscach znaleźć. Już tutaj było wystarczająco nieprzyjemnie - za dużo wody pod nogami, za dużo wilgoci, za dużo latającego i gryzącego paskudztwa różnej maści, by można było to miejsce uznać za chociażby znośne. I miał nadzieję, że płyn przeciw owadom, o którym to specyfiku wspominał wcześniej Helvgrim, będzie skuteczniejszy niż błocko, którym się smarowali.

Taplając się w mniejszym czy większym błocku i targając na plecach pokaźnych rozmiarów i wagi plecak Alex miał czas na zastanawianie się nad sytuacją, jaka aktualnie panowała w wiosce.
Wyglądało na to, że dzięki Vilis przestali się cieszyć sympatią mieszkańców. Jeśli oczywiście wcześniej się nią cieszyli. Widać to, że wysłali do Ogrodów Morra kilku obwiesi, wymuszających haracz na Thomasie, nikomu się nie spodobało. Nawet karczmarzowi. Cóż... Interesy z przemytnikami bywały intratnym zajęciem, pewnie na tym nieszczęsnym zadupiu również. W takiej sytuacji ponure miny wieśniaków nie powinny stanowić zaskoczenia.
No i jeszcze pozostawała te reszta przemytników, którzy zapewne nie będą zbyt szczęśliwi z powodu śmierci swych kompanów. Ale to by się zapewne dało załatwić. Jeśli nie oni, to Tupik. A jeśli nie tak, to inaczej...
Poza tym nie pobędą tu, taką miał przynajmniej nadzieję, zbyt długo.

Jak się okazało, bagno było dość uczęszczane. Nie dosyć, że mieli tu być przemytnicy, to jeszcze kręciły się orki i gobliny. Na razie piątka, ale wiadomo było, że gdzie jest parę tych stworów, tam może się ich znaleźć dużo więcej.
- Pójdziemy za nimi. - Alex skinął głową. Sięgnął po łuk. - Nie można ich zostawiać w pobliżu. Mogę iść przodem - stwiedził.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-06-2013, 01:00   #39
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Małe, bzykające kurwiesyny gęstą chmarą latające wokół jej głowy, stanowiły kolejny dopust boży, na który nic nie mogła poradzić. Mimo wszystko insekty były mniej irytujące niż reszta kompanii, tak więc Vilis bez słowa skargi brnęła przed siebie, od czasu do czasu zabijając co bardziej bezczelne robactwo i mrucząc pod nosem coraz mniej cenzuralne słowa. W całej sytuacji widziała jednak jeden, bardzo duży plus. Przynajmniej robale potrafiły zamknąć paszcze i nie wkurwiać jej pieprzeniem o dupie przysłowiowej Maryni. Nie były przesadnie ugrzecznione, niczego nie udawały. Każdy dokładnie wiedział czym są i czego się po nich można spodziewać. Po drodze zerwała długą , giętką gałązkę, opatrzoną sporą ilością liści i od czasu do czasu okładała się nią po plecach oraz ramionach. Gdy nikt nie widział puściła Siegfriedowi oko i jego również zdzieliła parę razy witką, uśmiechając się lekko. Zaraz jednak spoważniała. Trzeba zachowywać profesjonalizm gdy inni patrzą.

Wycieczka na bagna stanowiła miłą odskocznie od siedzenia w wiosce. Łowczyni wiedziała że wystarczy parę dni, a potyczka w karczmie przybierze rozmiar rzezi niewiniątek, co to bez skrupułów i litości, zarżnięte we własnych łóżkach zostały. Plotka rzecz potężna, a znudzone życiem wsióry uwielbiały plotkować. Każde zadupie rządzi się swoimi prawami, czasem trzeba było ludziom przypomnieć, że wszystkich obowiązują również inne prawa i zwyczaje.

" Po powrocie trzeba będzie ustalić warty i spać na zmianę" , pomyślała odganiając wyjątkowo natrętnego komara. Nie uśmiechało jej sie zarobienie kosy miedzy żebra podczas snu. Tchórzliwe szczury najchętniej w ten sposób załatwiały swoje porachunki.

Nim dotarli w pobliże jeziora zdążyła spocić się jak mysz. Ubranie lepiło się nieprzyjemnie do skóry, podrażniając pokąsane miejsca. Ze wszystkich sił starała się ich nie drapać, zaciskając z szczęki i walcząc z uporczywym swędzeniem. Skupiła się na tym co przed nimi i po jakimś czasie dostrzegła ślady na ziemi. Kucnęła obok nich, badając je pobieżnie. Po chwili dołączył do niej Alex, zajęty do tej pory błogim nic nie robieniem. Vilis skrzywiła się, mężczyzna zachowywał się jakby przyszli to na popołudniowy spacerek, a nie na rozpoznanie. Widać że spostrzegawczy był w takim samym stopniu jak waleczny. Pozerstwo zawsze ją denerwowało, zresztą jak całą masa innych rzeczy. Splunęła z pogardą, wstając na nogi i cofnęła się w tył, by dać mu miejsce do popisu. Niech się chłopak na coś przyda, zamiast puszyć się jak kogut przed kurnikiem. Mieczem wywijał z wprawą dotkniętej podagrą staruszki, więc może chociaż w tym się wykaże, łowca taka jego mać.

Wysłuchała spokojnie tego co miał do powiedzenia i parsknęła złym śmiechem. Już miała coś odpowiedzieć, ale dała sobie spokój. Upał męczył. Kiwnęła więc głową w kierunku w którym podążały ślady.
- Tu się zgodzę - prychnęła stając obok Alexa - Ruszmy się. Kurwicy dostaję od tych robali.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 28-06-2013, 14:41   #40
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
Andrea + Siegfried

Andrea szła jako ostatnia z grupy, z każdą sekundą coraz mocniej żałując, że nie pozostała w wiosce, a najlepiej we dworze barona, konkretnie w jego łóżku. Jego ukąszenia były stokroć przyjemniejsze od ugryzień komarów. Wybór dzisiejszego dnia na wędrówkę okazał się bardzo niefortunną decyzją. Kobieta wciąż czuła w sobie działanie narkotyku, a także potworne zmęczenie po aktywnie spędzonej nocy i poranku. Powłócząc nogami ciągnęła się z tyłu, skupiając wzrok na badaniu podłoża. Upadek twarzą w błoto pogrążyłby ją całkowicie. Nie była brudną świnią żeby taplać się w kałuży, godność jej na to nie pozwalała.
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, postanowiła więc umilić sobie czas rozmową. Rozejrzała się po grupie, obserwując uważnie każdego jej członka z osobna. Wieśniacy jej nie interesowali, byli tylko dodatkiem do krajobrazu. Khazad przez całą potyczkę w karczmie stał z boku, widać wolał nie rozwiązywać problemów metodą siłową. Po swoim pokazie Andrea postanowiła na razie nie narzucać mu się swoją osobą. To samo tyczyło się Alexa, choć blondyn o ładnej buźce pomógł jej podczas walki, to wydawał się nie być zadowolony z konieczności zabijania rabusiów. Jemu również dała spokój, przynajmniej na razie, odnotowując w pamięci, by przy okazji zaprosić go na piwo lub cztery i zapoznać bliżej. Pozostawała Vilis, lecz rudowłosa miała nieodparte wrażenie, że rozmowa z nią skończy się kolejnym mordobiciem. Nieprzyjemne to było dziewczę, niski wzrost skutecznie nadrabiało paskudnym charakterem, a od pogardy którą hojnie obdarzała wszystkich dookoła aż cierpła skóra. I jeszcze wielkolud z korbaczem, podążający za nią niczym milczący cień. Andrea zorientowała się, że w ferworze wydarzeń nie poznała w końcu jego imienia, o ile w ogóle się przedstawił. Przyspieszyła kroku i po chwili zrównała się z mężczyzną
- Mam nadzieję że nie przerywam rozmyślań - uśmiechnęła się promiennie, klepiąc go lekko w ramię by zwrócić na siebie uwagę - ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Wybacz ze o to pytam, lecz nie dosłyszałam jak masz na imię. Moja wina, w tym całym rozgardiaszu trudno było o jakąkolwiek namiastkę kultury. Zdradzisz mi tą tajemnicę, czy pozostaniesz milczącym nieznajomym? Pracujemy razem, warto by było porzucić anomimowość.

Siegfried szedł tuż za Villis niczym cień. Robactwo choć go kuło nie ruszało go to. Ból ciała nie był niczym nowym dla niego. Marsowa twarz Sigmarity sprawiała, że ten wyglądał niczym pochmurny Bóg Wojny którego nic nie rusza. Korbacz trzymany w dłoni mienił się złowrogo, a sam mężczyzna nie odzywał się do nikogo. Nie czuł takie potrzeby, mógł sobie w tym czasie wiele rzeczy przemyśleć. Również swoje stosunki z “szefową”.
Nagle z rozmyślań wybudził go głos kobiety. Siegfried spojrzał spode łba i zobaczył kobietę, co mu promiennie się uśmiechała, jakby to miało jakieś znaczenie dla niego;

- Siegfried. Zwą mnie Siegfried - głos mężczyzny był twardy i oschły - A Ciebie? - dopełnił formalności

- Andrea - kiwnęła mu głową, nie przestając uśmiechać się z wyraźnym zainteresowaniem - Siegfried to dobre imię. Mocne, wzbudza szacunek. Skąd pochodzisz Siegfriedzie?
Szła obok niego, jakby nie zauważajac dystansu w jego głosie.

- Z Imperium. Z małej miejscowości, która już nie istnieje. - nawet nie zlustrował porządnie kobiety, jakby nie interesowała go jej uroda. - A co tu robi taka dziewczynka jak Ty w takim miejscu - zapytał, nawet nie zwróciwszy uwagi na komara, który usiadł mu na uchu i zaczał ssać jego krew. No nie zwrócił uwagi przez chwilę by po sekundzie, może dwóch pacnąć na śmierć upierdliwego owada.

- Kto wie, może szuka wrażeń? Może okazji do zarobku? - zaśmiała się, odganiając krążące wokół jej głowy robaki - Widocznie ta dziewczynka nie jest zbyt mądra, skoro błąka się po bagnach i pozwala zjadać się żywcem. Powiedz, jak jest z tobą? Co przygnało cię do tej zabitej dechami wioski?

- Przybyłem tu z prostej przyczyny. Podążam tam gdzie moja “Pani” - w tych słowach nie było niczego co by sugerowało bliższy związek jego z Villis - Służę jej ramieniem i orężem. Cóż nie mądre dziewczynki, często szybko źle kończą. Głupcy w naszym świecie, krótko żyją - odpowiedział sucho

- Pani? - wyraźnie się zainteresowała tym stwierdzeniem. Mówiła dość cicho, tak by tylko mężczyzna mógł ją usłyszeć - A kimże jest ta twoja pani? Nie wydaje się być przyjacielską duszą. Musi Ci być ciężko, przebywanie z kimś takim przez dłuższy czas jest niezdrowe. Wydajesz się być porządnym człowiekiem. Jak ktoś taki jak ty wplątał się w służbę komuś takiemu jak ona?

Gdby spojrzenie mogło zabijać Andrea była by trupem. Siegfried spojrzał właśnie tak na nią. Dziewczyna była zbyt wścibska jak na jego gust. Za dużo pytań a nic od siebie. Nie zamierzał jej o jej osobę pytać, bo i tak pewnie by skłamała. Wszyscy kłamią i oszukują. Hipokryci.
- To akurat nie Twoja sprawa wydaje mi się - rzekł obojętnie

- Masz rację, nie moja. Wybacz ciekawość, intrygujesz mnie to wszystko - wruszyła lekko ramionami - To chyba nic złego, prawda? Wysoki jak dąb, dobrze zbudowany mężczyzna o kamiennej twarzy wzbudza zainteresowanie kobiet, nic na to nie poradzisz. Nie chciałam cię urazić, to tylko ciekawość. Cały czas milczysz, podczas gdy reszta dyskutuje. Stoisz z boku niby mając wszystko gdzieś, a tak naprawdę cały czas uważnie obserwujesz. Mam nadzieję że nie gniewasz się za ten potok pytań. - spojrzała Siegfriedowi głęboko w oczy, po raz kolejny ignorując jego wrogie nastawienie.

Dziewczyna spojrzała w oczy mężczyźnie a ten zignorował to. Cóż mógł powiedzieć. Życie w ascezie uczy pokory i samokontroli. Był teraz na misji i nie w głowie mu żadne harce, amory czy zwykłe pierdolenie. Scisnął mocniej korbacz i rzekł cichym szeptem:

- Nie przeszkadza ale jak przez twoje paplanie orki nas dorwą to oddam Cię im za darmo albo urwę Ci potem język. Panienko, nie przyszlismy tu na plotki i podziwianie krajobrazu a ujebać coś dużego i wrednego, więc może zamiast mi tu naskakiwać orientuj się w terenie. - pokręcił głową

“Dzieci na jatkę wysyłać. Do czego to doszło Sigmarze. Ja pierdolę, żadnej profesjonalności. Amatorzy” - w myślach dodał.

Andrea stłumiła śmiech, przesadny pragmatyzm mężczyzny stanowił ciekawy kontrast z jej zwyczajowym podejściem do życia
- Skoro do tej pory nie natknęliśmy się na nic większego od komara to możemy odetchnąć głębiej. Mamy przecież dwóch tutejszych łowców i Alexa. Jeżeli zagrożenie się do nas zbliży dowiemy się o tym na czas. Po za tym, co byś zrobił z oderwanym językiem? Gwarantuje ci, że przyczepiony do mojego ciała jest o wiele bardziej przydatny, a jego magia nie kończy się tylko na słownej gimnastyce.

Prychnął. Dziewczyna go rozbawiła lecz nie zamierzał komentować. Cóż, skoro chciała narażać swoje życie to jej sprawa. On ścisnął mocniej korbacz i zaczął się rozglądać dookoła. Co do łowców i Alexa miał swoje prywatne zdanie, lecz na razie nie było sensu go ujawniać. Położył palec na swoich ustach pokazując dziewczynie by siedziała cicho. I dlaczego doczepiła się właśnie jego. Miał co innego na głowie, a jeszcze dziewucha mu się zwaliła ze swoim poczuciem humoru i chęcią dyskusji na tym zadupiu świata.

Ta pokręciła głową, wzdychając wręcz boleśnie, i przysunęła się do Siegfrieda. W marszu raz po raz ocierała się o niego ramieniem, bądź udem. Wydawało się jej to nie przeszkadzać.
- Nie ściskaj tak tej broni, jeszcze ktoś pomyśli że portkami zacząłeś trząść. Spokojnie, nie ma tu nic z czym byśmy sobie nie poradzili. Twoja pani jest bezpieczna, możesz na chwilę oderwać myśli od trudów codziennej służby i najzwyczajniej w świecie porozmawiać, to dobrze robi. Jeżeli chcesz to przepatruj lewą stroną, ja się zajmę prawą.

Siegfried starał się być miły, jednak kobieta robiła się nie tyle co męcząca co irytująca. Miał priorytety a ona do nich nie należała. Zatrzymał się czekając aż reszta oddali się ale na tyle by móc mieć ich w zasięgu wzroku. Spojrzał na Andree i rzekł:
- Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzał. Teraz nie w głowie mi rozmówki z Tobą, ani gierki więc zajmij się pracą a nie zawracaniem mi dupy. Staram się być miły. Czy jaśnie Pani zrozumiała, czy mam być bardziej dobitny ? - warknął

- To kiedy jaśnie pan zamierza wyjść do zwykłego plebsu i zaszczycić go chwilą swego jakże cennego czasu? - również odwarknęła - Skoro cały czas siedzi zamknięty, lub lata za tym dziwnookim czupiradłem? Nie pokazujesz się sam, zawsze towarzyszy ci tak dziewczyna, nie ma jak porozmawiać. Może ta tym przeklętym bagnie nie jest za romantycznie i piwa też tu nie uświadczysz, ale wreszcie mogę cię odciągnąć na bok bez konieczności narażania się na zarobienie bełtem w oko. Jak prowadzisz tryb życia nornicy to nie dziw się, że jak już wyleziesz z nory to ktoś chce z tobą porozmawiać, boś mimo wszystko intrygujący człowiek.

- Może kiedyś a może nigdy. Na razie zostaw mnie w spokoju dziewczynko. Nie mam czasu ani nastroju na pierdoły. A to kim jestem nic Ci do tego - odpowiedział i ruszył przed siebie. Nie miał czasu na dyskusję. Orki czekały.
Idąc przed Andreą nie mógł dostrzec złego, pełnego zimnej satysfakcji spojrzenia jakim wpatrywała się w jego plecy. Nie mógł wiedzieć, że to jeszcze nie koniec. Na razie jednak rudowłosa postanowiła pozostawić go w spokoju i skupić się na odganianiu komarów. Na wszystko przyjdzie czas.
 
Trollka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172