Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2013, 23:45   #55
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Bezhaltag, 29 Nachhexen
Noc


Straż przyszła po jakimś czasie. Podpalacz ciągle jeszcze dychał, uratowany w ostatniej chwili przez Almosa, jasne jednakże było, ze bez profesjonalnej pomocy niewiele mu tego dychania pozostało w życiu. Strażnicy zaś nieszczególnie wyglądali na zadowolonych. Bez wielkiego zaangażowania wypytali o szczegóły zdarzenia, czekając aż posłaniec wróci z jakimś cyrulikiem i noszami - zwłaszcza tymi ostatnimi. Bo targać go bez nich nie zamierzali. W końcu był to wyłącznie problem, rozmawiający z nimi jeździec równin mógł odnieść wrażenie, że trochę żałowali, że tamten dychał. Deszcz właśnie zaczynał kropić, nieprzyjemna mżawka i niezbyt wysoka temperatura czyniły pracę na ulicy jeszcze uciążliwszą i nikt nie pragnął zostać na zewnątrz dłużej niż było to absolutnie konieczne. Ostatecznie na medyka się doczekali, a dwóch pomocników wpakowało rannego na nosze i odniosło gdzieś. Podążanie za nimi nie miało sensu. Nawet jak uciekinier miał to przeżyć, niewiele powie przez dłuższy czas.

Klaus tymczasem zdążył go przeszukać, znajdując w kieszeni dwa srebrniki i dziesięć miedziaków. Nic poza tym, być może to właśnie była zapłata za podpalenie. Rex przez chwilę łapał trop, a potem za nim podążył. Niestety, nie posiadając niczego, co do uciekiniera należało, zwierzę nie mogło w pełni zrozumieć o co chodziło jego panu. Owszem wyczuło krew i podążyło za nią, ale gdy ta się skończyła, pies zaczął krążyć wokół, węsząc bez skutku. Pewnie podpalacz jakoś zatamował krwotok, a bym na tyle inteligentny, by nie podążać bezpośrednio do swojego domu, a gdzieś dalej w miasto. Zresztą, może tam nawet mieszkał.
Tak czy inaczej, to okazało się ślepym zaułkiem.


Kapitan Marcus Baerfaust przyjął ich po godzinie od zgłoszenia się pod bramą na tereny zamkowe. Jego twarda, pozbawiona sympatii twarz wyrażała niezadowolenie z faktu, że zawracają mu głowę nie posiadając żadnych konkretów. Co więcej, przychodząc po nie do niego! Z tego też względu odpowiedzi udzielał krótkich i zwięzłych, pomijając szczegóły.
- Mam na głowie wiele różnych spraw. Nie cieszy mnie, że giną ludzie, ale to nie pierwsza wojna gangów w tym mieście, choć szybkość z jaką się toczy trochę zadziwia. Gdybym wiedział, kto naruszył tutejszy porządek rzeczy, zająłbym się tym. Skoro nie wiem, to moi ludzie mają inne rzeczy do roboty. Standardowe patrole wysyłane są tak czy inaczej, tylko tacy mordercy nigdy nie robią tego po widoku. Gdy wskażecie sprawcę, moja straż zajmie się resztą. A jeśli chodzi o ciała zabitych, przekazałem zajęcie się dziwnymi ranami Jego Świetlistości - tytuł, nie do końca formalny, wypowiedział z lekką ironią. - jedynemu u nas arcymagowi - Konradowi Mauerowi. Zdaje się, że jak zwykle nic z tym nie zrobił.
Skwitował to wzruszeniem ramion, nie spuszczając przenikliwego spojrzenia z gęby Klausa i słuchając dalszych pytań. Niewiele usłyszeli odpowiedzi. I niewiele po nich mogli spodziewać się pomocy.
- Słyszałem, że nazywają go zakapturzonym, czy tam Czarnym Kapturem. Tacy jak on często zdobywają podobne przydomki. Fraulein Ketzenblum wspominała mi o nim, jest przedmiotem jej śledztwa. Nic więcej o tym nie wiem. A Adele? To moja stara znajoma. Owszem, miała ostatnio ciężkie przejścia, ale za to wysłała na stos tak wielu heretyków, że nawet nie miałem pojęcia, że tak wielu ich mamy.


Sklepu alchemika nie było. Nie było i już, nikogo bezpośrednio zajmującego się taką profesją. Kiedyś był, ale się zmył. Ot i cała historia. Oczywiście, nie znaczyło to, że w Averheim nie było nikogo, kto posiadał odpowiednią wiedzę. Kilka kramów z przeróżnymi maściami, nie tylko ziołowymi czy buteleczkami zawierającymi tajemnicze specyfiki z niewielkim trudem odnalazł Almos na placu targowym. Chwilę zajęło też sprawdzenie, co z tego nie było zwykłym szarlataństwem i ostatecznie stanął przed starym człowiekiem, będącym tu odpowiednikiem alchemika, choć większość jego produktów dotyczyła zwierząt i poprawy ich zdrowia. Co nie znaczyło, że nie miał innych talentów. Bacznie obserwował jeźdźca równin, który sprawę wyłuszczał, a potem zgodził się.
- Teraz ci nie odpowiem, młodzieńcze. Wiele specyfików kolor może zostawiać podobny, a i działać podobnie. Skoro trucizna, to sił raczej nie dodaje.
Zarechotał i rozkasłał się, ze świstem wciągając powietrze i wycierając ślinę w siwą brodę.
- Przyjdź jutro rano. I zostaw kilka miedziaków za mój trud.

Odwiedziny w mieszkaniu jednego ze wspólników Kellera nie przyniosły żadnych odpowiedzi. Mieszkanie było puste, a co gorsza, obserwowały ich uważnie oczy jakiejś starej baby, która słowa nie rzekła, ale za to wyglądała na całkiem nieprzyjazną w stosunku do obcych. Włamać się lub je wyważyć pewnie, by się dało, ale w dzień narażali się na spojrzenia. Glejt od kapitana im na takie działania nie zezwalał, o ile nie będą mieli niepodważalnych dowodów. A nawet wtedy powinni przeprowadzać to pod nadzorem straży miejskiej.


Kuno Hazelhoff ucieszył się, że może pomóc, gdy tylko Irmina przedstawiła mu sprawę i powiedziała, że przejęcie władzy w dokach może być ściśle związane ze zniknięciem Willa. Wreszcie mógł zrobić cokolwiek, co przynajmniej na chwilo ożywiło jego niemłode przecież już ciało. Szybko, z pomocą swojego sekretarza, przygotował niewielkie pismo, na którym odcisnął swoją pieczęć.
- Dziś do portu powinna przypłynąć barka "Beczka", której kapitanem jest mój dobry znajomy, Bruno. Pokażcie mu to pismo, wtedy udzieli wam wszelkiej pomocy. Przynajmniej tyle mogę pomóc.
Wróciły więc razem z Hanną na nabrzeże, gdzie faktycznie wczesnym popołudniem, gdy już deszcz nieźle zacinał, dopłynęła wspomniana barka, bardzo nawiązująca kształtem do swojej nazwy. Płaskodenny statek był duży i solidny, miał także sporą załogę. Idealny cel dla wymuszaczy haraczu. Sam Bruno okazał się mężczyzną około czterdziestki, już bardziej po niej niż przed, niskim, acz silnie zbudowanym i "wyposażonym" w raczej niewielką ilość tłuszczu. Zdziwił się, gdy przyznały z czym przyszły, ale skinął głową.
- Dajcie znać co proponujecie i gdzie w razie czego można was szybko znaleźć. Ktoś mógłby robić za mojego pomocnika. Lub córkę. Zostanę tu około dwóch, trzech dni. I wiem o czym mówicie. Tacy ludzie zawsze pojawiali się, z każdą wizytą. W każdym większym mieście, trzeba dodać.
Służka do tego zajęcia nadawała się idealnie.

Niestety, niewiele się wydarzyło aż do samego wieczora, kiedy to Bruno wrócił na swoją barkę, gdzie sypiał wraz z rodziną i załogą. Było prawie niemożliwe, że tam odwiedzi go człowiek, którego szukali, więc dalsze czekanie tego dnia pozbawione zostało sensu. Również próba dowiedzenia się czegoś od innych kapitanów spełzła na niczym, bowiem napotykała mur milczenia. Nikt nie chciał opowiadać o takich rzeczach, a wspomnienie o pracy dla straży jeszcze mocniej zatykały usta. Każdy doskonale wiedział, że ten proceder nie zostanie ukrócony. Jeden z kupców nawet wyłuszczył to bardzo krótko i prosto.
- Gdybym coś powiedział, musiałbym od razu wypłynąć i nie wracać. Uszy są wszędzie. Każdy płaci. By mieć spokój i móc prowadzić interes. Zwykle to nie są wygórowane kwoty, ci ludzie to nie idioci - gdyby przesadzili, to nic by nie zarobili, za to zamiast tego wynajmowalibyśmy najemników do ochrony. Nie dla mnie gadanie o tym i ryzyko utraty barki lub co gorsza własnej głowy.
Najwyraźniej znajomy Kuno musiał mieć jakiś dług, lub bardzo lubić Hazelhoffa, że zgodził się na pomoc bez żadnej nawet dyskusji.


Gdy przyszedł wieczór, a później noc, deszcz lał się już z nieba strumieniami. Poziom rzeki szybko się podnosił, występując z naturalnego koryta, a ulice zamieniały prawie w strumienie, płynące ku specjalnym odpływom. Averheim przeżywało takie ulewy regularnie, acz nie wszyscy musieli być do nich przyzwyczajeni. I chyba nikt nie lubił, bowiem ulice wyludniły się zupełnie i po zmroku kogokolwiek można było spotkać wyłącznie pod dachem. Obie karczmy cieszyły się sporym powodzeniem, ludzie zapijali smutki i próbowali przekrzyczeć szumiący za oknami deszcz, jakby go tam w ogóle nie było. W tym tłumie jeszcze jedną wskazówkę szybko odnaleźli - nikt, zwłaszcza biorąc pod uwagę co bardziej zakazane mordy, nie opuszczał przybytku samotnie.
Wieści rozchodziły się przecież błyskawicznie. Grasujący gdzieś w ciemnościach Czarny Kaptur wzbudził już szacunek i strach. Zależnie kogo się pytało.

Hanna, Irmina i nieodłączny Hans spędzali w Czystej Świni raczej spokojny wieczór. Gwar dookoła był duży, a środku znalazło się kilka znanych już twarzy, jak choćby jak zwykle grająca w kości Beatrice, czy Werner Klebb, pijący i palący fajkę wraz z kilkoma członkami swojego gangu. Oni jednakże zmyli się dość wcześnie, wychodząc całą grupą. Ryzykować najwyraźniej nie zamierzali, przynajmniej póki to wszystko nie miało się skończyć.
Było już całkiem późno, gdy do środka weszła zupełnie przemoczona kobieta, zdejmując w wejściu długi płaszcz. Mogła mieć już około czterdziestu lat, ale jej pociągła twarz ciągle jeszcze była urodziwa, choć ostre rysy świadczyły, że nie jest lekkomyślna jak choćby Knox. Wyżęła swój długi warkocz z wody i rozejrzała się. Szybko dostrzegła obie kobiety i ochroniarza, najwyraźniej tego szukając. Podeszła i usiadła obok.
- Jestem Mathilda Durbein. Wydaje mi się, że pośród wielu osób szukaliście również mnie. Więc jestem.
Jej oczy błysnęły, ale na ustach nie pojawił się uśmiech. Za to zamówiła napitek u przechodzącej obok kelnerki.

Ekhart szybko przeklął swój własny pomysł. Na dachu było niewygodnie, zimno a przede wszystkim - cholernie mokro. Aby jego pozycja tam miała sens, musiał na dodatek leżeń na brzuchu, inaczej jego sylwetkę można by było przypadkiem dojrzeć nawet podczas tak ciemnej nocy, jaka panowała wokół. Miał przed oczami wyjście z "Czystej Świni", widoczne doskonale dzięki światłu w karczmie, a także lampie wiszącej tuż przed wejściem, ale jeszcze pod dachem. Mógł dokładnie przyglądać się wchodzącym i wychodzącym, a interesowali go chwilowo głównie ci drudzy. Przez długi czas jednak jak na złość pojawiały się tylko mniejsze lub większe, ale grupki osób, słaby cel dla potencjalnego porywacza czy zabójcy. Aż po chyba kilku godzinach, po których pewien był, że złapie jakieś choróbsko, w wyjściu pojawił się duży, chwiejący się na nogach chłop. Wrzasnął coś do wnętrza Świni i wytoczył się na zewnątrz, kierując w stronę wybrzeża.

Almos tymczasem, oraz krążący gdzieś niedaleko Klaus wraz z Rexem, którego zaszyta rana najwyraźniej wcale już zwierzęciu nie przeszkadzała, zdali sobie sprawę, że patrolowanie tego miejsca będzie bardzo trudne. Woda lała się z nieba, a gruba warstwa chmur nie pozwalała nawet odrobinie światła przedostać się z nieboskłonu do samej ziemi, po której chodzili. Światła na ulicach czy w oknach domów również nie było wiele i pozwalało jedynie wybierać punkty orientacyjne, do których mogli się kierować. Tylko Rex nie przejawiał wielkich problemów z poruszaniem się, chociaż deszcz wyraźnie mu się nie podobał.
Nagle, po dłuższym czasie tego prowokacyjnego przemierzania doków, pies zaczął niespodziewanie warczeć, wpatrując się w ciemność. Potem szczeknął, raz i dwa. Ruszył powoli w sobie znanym kierunku, mniej więcej tam, gdzie właśnie wędrował Almos, ciągle udając pijanego. Już miał rzucić się do ataku ze wściekłym ujadaniem, gdy usiadł na zadzie i zaczął dyszeć, kompletnie dezorientując tym Klausa. Tak jakby uznał, że to co wcześniej wyczuł, okazało się najlepszym przyjacielem.
W ciemności nie dostrzegali nic, a szum deszczu zagłuszał ruch. Jeździec równin swoim niezwykle bystrym wzrokiem dostrzegł jakiś ruch niedaleko przed sobą.

Thomas umiejscowił się przy tylnym wyjściu "Białego Konia", cierpiąc jeszcze bardziej niż jego towarzysze w innych miejscach doków, na zewnątrz, poddani mocy ulewy. On jednak mógł sobie znaleźć nieco suchsze miejsce, kryjąc się pod kawałkiem jakiegoś dachu. Niewiele z tej pozycji mógł zobaczyć, ale jego stare bądź co bądź ciało protestowało bólem we wszystkich stawach i kościach, zaatakowanych wilgocią. Aktywny dzień wymęczył go i teraz oczy same próbowały się zamknąć. Od strony zalanych garbarni, które obejrzał sobie wcześniej, nie dobywał się żaden dźwięk czy ruch, choć ciężko i tak byłoby to stwierdzić w ciemnościach. Obaj ich właściciele ciągle przebywali w karczmie. Domy nadawały się do remontu, spleśniałe, obłupane belki sięgały prawie pierwszego piętra. Do środka dostać się nie dało przez zabite drzwi i okna. Wyglądały bardzo słabo, ale w czasie dnia nic się tam nie działo. Żadnych prac.
Teraz Thomas mógł patrzeć wyłącznie na drzwi karczmy, widoczne dzięki nikłemu światłu ze środka budynku. Aż w jego wyjściu pojawiła się smukła postać w długim płaszczu, z kapturem narzuconym na głowę. Było to w ogóle pierwsze użycie tylnego wyjścia odkąd Thomas zajął swoją pozycję. Osobnik zamknął drzwi i wyszedł w mrok, kierując się na zachód, w stronę nabrzeża.
 
Sekal jest offline