Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-06-2013, 21:20   #51
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Hanna zgodziła się od razu na propozycję Starka, ale zanim wyruszyła razem z nim i kapłanem do Białego Konia, podeszła do żony i córek poszkodowanego, oferując im wyrazy współczucia i zapewnienie, że wszystko się ułoży. Kiedy wreszcie cała grupa osiągnęła karczmę, a kupiec zamówił obiecane napoje, Thomas przeszedł do sprawy która ich tu wszystkich ściągnęła.
- Cóż herr Stark. Dziękujemy raz jeszcze za zaproszenie. Jeśli mogę się tak wyrazić w imieniu nas obojga. - Thomas spojrzał na Hannę i ukłonił się jej lekko. - Zapytam pana wprost, bo czas istotny jest dla nas wszystkich, a i w bawełnę nie ma po co słów owijać. Zatem... dlaczego ci ludzie spalili pana łódź, czy domyśla się pan kim byli i dla kogo pracowali? Wyprzedzę odpowiedziami też pańskie ewentualne pytania. Pracujemy nad sprawą porwań i zabójstw mających ostatnio miejsce w dokach, a śledztwo jest to pod nadzorem władz miasta, ale pewnie pan to już wie, wszak nie wypytujemy ludzi od wczoraj i każdy co sprytniejszy już o nas słyszał to i owo... ale, ale... wrócimy do pytań. Proszę nam pomóc i dać szczerą odpowiedź, wszak o bezpieczeństwo pańskiej rodziny idzie. - Akolita położył dłoń na ramieniu mężczyzny i ścisnął lekko w przyjacielski geście.
Hanna odchrząknęła, z wielkim zdziwieniem słuchając słów Thomasa. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Uśmiechnęła się przepraszająco do kupca.
- Oczywiście, że mamy czas. Wiemy, że to co się panu przydarzyło, jest dla pana trudne. Ale wszystko co pan wie, może okazać się bardzo istotne i zapobiec innym tragediom.
Uśmiechnęła się i gwałtownie dała do zrozumienia kapłanowi, by się uspokoił i nie zachowywał jak ciągle się gdzieś paliło.
- Nie mam pojęcia co tu się dzieje ostatnimi czasy. Nie jestem tutejszy, ale często bywałem w Averheim. - Adolphus wydawał się niezwykle smutny i przygnębiony. - Oczywiście, płaciłem, tak jak wszyscy. Klausowi Kellerowi. Podczas tej wizyty też to zrobiłem, a teraz czekam na spóźniający się towar. Kim byli ci dwaj? Nie mam pojęcia! Wiem tylko, że ledwie może przed dzwonem ktoś ode mnie próbował wymusić dodatkową opłatę, mówiąc, że teraz to oni rządzą, a nie Klaus. Odmówiłem... i tak się to skończyło. A ja jestem bez pieniędzy! Spóźniający się towar może nawet nie pokryć strat spowodowanych tym atakiem.
Spojrzał na swój kufel i pociągnął długiego łyka. Jego żona i córki pozostały na barce, próbując uprzątnąć i uratować co się dało.

Thomas wyłapał karzące spojrzenie Hanny które spoczęło właśnie na starym verenicie. Zmrużył prawą powiekę i uniósł lekko, również prawy, kącik ust... spojrzał na blat stołu, po czym przeniósł spojrzenie na zrozpaczonego kupca. - Przykra sprawa panie Stark. - Akolita posmutniał również na twarzy. - Znawcą prawa nie jestem, ale na pańskim miejscu zwróciłbym się do cechu kupieckiego, zarządcy portu i władz zwierzchnich... i zażądał odszkodowania. Wszak handel niebezpieczny się robi tutaj ostatnio, a to przecież te właśnie władze o porządek powinny dbać. Tym bardziej że opłaty zbirom pan odmówił, a o Kellerze bym nie wspominał. Przecież pańska strata jest stratą miasta i szkatuły elektorskiej. Proszę wybaczyć moje spostrzeżenia... tak tylko głośno myślałem. Pan to zapewne wie, ale dla mnie wydawało się to jakoś... takie logiczne, na tę chwilę. Co pan może powiedzieć o tych zbirach? Wygląd jakiś szczególny mieli, może dziwnie od nich pachniało, poznał pan ich imiona... no i najważniejsze, gdzie się pan z nimi spotkał? - Goethe pociągnął łyk z kielicha i posmakował wino... było cierpkie. Thomas skrzywił usta.
Hanna pokręciła głową i westchnęła. Widać było, że chce coś powiedzieć do Thomasa, ale ostatecznie powstrzymała się i zmilczała.
- Ja bym raczej wolała się dowiedzieć, kto pojawił się u pana z żądaniem zapłaty. Bo ci dwaj to pewnie jakieś zbiry od brudnej roboty, to nawet ja wiem, że do czegoś takiego wysyła się najmniej ważnych.
Aldolphus namyślił się przez chwilę, a może zwyczajnie patrzył w przestrzeń, niezbyt uważnie słuchając ich słów. Dopiero, gdy Hanna zakończyła, ocknął się.
- To nie ci sami, jestem pewien. Inni podpalili, a inny się zjawił. Taki niski był, ale przystojny trochę i ogolony. Wąsa nie miał, krótkie włosy. Szczęka wyrazista. Ale więcej nie pamiętam, zdenerwował mnie tak, że niewiele spamiętałem - przerwał na chwilę, wzdychając głośno. - A do miasta... czyżbyś panie z daleka przybył? W Averheim od dawna nikt za nic nie płaci, a szkatuła elektorska na głucho zamknięta, skoro i elektora nie ma.

Thomas szybko rzucił odpowiedź i zadał kolejne pytanie. - … nie, wcale nie z tak daleka. Z granicy Stirlandu, powiedzieć można... jednak to więcej niż potrzeba by w sprawach wielkich nie mieć orientacji, choć o elektorze nawet i ja słyszałem. Tak czy inaczej, szkoda że pan stracił majątek. Przykre to i ma troska jest szczera, choć wiem że w niczym to panu nie pomaga. Powiedz zatem herr Adolphusie, gdzieś się spotkał z tym niskim człekiem, co ci haniebną propozycję złożył?
- Tutaj - odpowiedział kupiec smutnym głosem, wskazując na wnętrze "Białego Konia".
- Tak więc, niezależnie od tego jak długo w mieście zostaniesz, panie Stark, daj nam znać czy ów człek zjawi się tu znowu. Znaleźć możesz przychylną ci duszę w Trumnie Kowala. Jeśli zaś kolejną propozycję dostaniesz od tego jegomościa, to przystań na nią... chroń rodzinę i znikaj z miasta na czas jakiś, ale wpierw nam daj nam znak jak i gdzie do spotkania dojść ma... tak przynajmniej zemstę weźmiesz jakąś za swój dobytek stracony. Domyślam się że nie powiedział ci ten zbir, jak kontaktować się masz z nim... no, to byłoby logiczne, biorąc pod uwagę dzisiejsze wydarzenia. - Akolita pociągnął kolejny łyk wina i zdał sobie sprawę ze swojego nietaktu. - Wybacz proszę, nie chciałem ci złych wspomnień wracać, taka to już jest stara głowa . - Thomas uderzył się lekko dłonią w prawą skroń.
Dziewczyna nie zmieniła swojego spojrzenia szeroko otwartych oczu. Wpatrzonych w starca, za jakiego miała Thomasa.
- W jednym się zgodzę. Klausa już nie ma, więc tylko zapłacenie nowym lub ucieczka może okazać się skuteczna. Dziękujemy za rozmowę i napitek.
Gdy wstali i oddalili się na tyle, by ich nie słyszał, Hanna dodała, na poły do siebie, na poły do Goethe.
- Na Beatrice również chcieli wymusić spłatę od razu. Ten człowiek w kapturze musi tu budzić prawdziwą grozę - zadrżała.
- Zgadzam się panno Elberg... ktokolwiek pociąga tu za sznurki, musi mieć sporą władzę lub niewiele strachu, albo to i to. Jeśli jednak nie zaczniemy działać szybciej i nie zastawimy sideł na tego kogoś, to zniknie więcej ludzi, lub jeszcze gorszego coś się z nimi stanie. Samo wypytywanie nie zda się na wiele, ci ludzie dbają o swą anonimowość. Jednak skoro tu już jesteśmy to zapytajmy karczmarza i tę dziewczynę, Ute... o niskiego i wygolonego gbura który zgarnia haracze, może oni coś wiedza na jego temat. - Thomas rozglądał się po sali karczemnej i szukał pomiędzy zebranymi tam ludźmi kogoś kto przypominałby opisem tych którzy byli na ich liście poszukiwanych.

Hanna zgodziła się z nim, ale sama nie chciała już w przepytywaniu uczestniczyć.
- Pójdę do Czystej Świni, tam poczekam. Może wróciła już reszta.
Prawdę mówiąc starzec ją nieco przerażał. Mówił bardzo dużo, często chyba zupełnie bez zastanowienia. Potrafiła zrozumieć, że świat to nie było często miłe miejsce, ale jego bezpośredniość... była zbędna. Tak jak wiele innych słów. Poza tym odniosła wrażenie, że rozmawiając tak z nieodpowiednią osobą mógł sprowadzić problemy nie tylko na siebie, ale również na nich wszystkich. No i to co być może nie tylko ona zauważyła - trochę za bardzo obnosili się z tym, że szukają winnych. Sami pakowali się w kłopoty! Wiedziała, że potrzebują zrobić zasadzkę i to w nocy, podczas ulewy. Na tym nie znała się zupełnie. Ale skoro Adolphus otrzymał propozycję... Gdy spotkała się z resztą grupy, przedstawiła swoją propozycję.
- Wiemy, że nic nie da łapanie tych najmniej ważnych. Pewnie nic nawet nie wiedzą. Ale to chyba działa tak, że trzeba piąć się wyżej? Wiemy mniej więcej jak wygląda ten, co wymusza pieniądze. Może powinniśmy odwiedzić innych kupców, z glejtem w ręku. Albo ich śledzić. Gdybyśmy przypadkiem nakryli takie spotkanie, moglibyśmy śledzić bandytę. Lub umówić się z nowo przybyłym do miasta. Towarzyszyć mu, lub mogłabym udawać jego żonę. Gdyby pojawił się ten człowiek, to byśmy się czegoś mogli dowiedzieć. Bo w nocy podczas ulewy możemy nic nawet nie zobaczyć.
 
Lady jest offline  
Stary 11-06-2013, 22:02   #52
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Pościg za podpalaczami zaprowadził ich w końcu w boczną uliczkę, gdzie Rexowi udało się dopaść jednego z nich. Niestety tym razem to nie był chłopiec, drobny złodziejaszek, ale dorosły mężczyzna, bandyta który chociaż ranny, wyjął nóż i postanowił się bronić. Drugi, nie zważając na tarapaty towarzysza kontynuowała ucieczkę.
Widząc to Irmina doszła do wniosku, że może nadszedł odpowiedni moment, by wypróbować jedną z nabytych niedawno umiejętności:
- Łapcie tego drugiego - zawołała do Ekharta i Almosa sięgając do kieszeni i wyciągając z niej niewielki mieszek z komponentami - Pomogę Klausowi - dodała z pewnością, której w sumie do końca nie czuła. Magia zawsze była niebezpieczna. Nawet tak słaba jak jej.
Dziewczyna wyjęła z sakwy niewielki słoiczek, taki jak te, w których eleganckie damy trzymały pomady i kremy do swych delikatnych ciał. Irmina miała w nim niewielką ilość zjełczałego masła. Nie pachniało pięknie, ale do jej celów nadawało się idealnie. Rozsmarowała odrobinę na dłoni i poruszyła nią w kierunku widocznych tylko dla niej słabych, błękitnych smug. Jej wyuczone ruchy spowodowały że linie zaczęły się powoli skupiać w większą, silniejszą wiązkę energii. Słowa towarzyszące ruchom ukształtowały ją zgodnie z wolą młodej czarodziejki. Potem skierowały w kierunku podpalacza owijając się wokół jego dłoni trzymającej broń. Przez twarz mężczyzny przebiegł jakby wyraz zaskoczenia, a potem palce nagle niezdarne, nie zdołały utrzymać broni, która z lekkim plaśnięciem upadła w błotnistą breję ulicy.
Po za Hansem nikt nie obserwował działań dziewczyny. Neuman zajęty był bandytą, bandyta nim i psem, a pozostali mężczyźni drugim uciekającym. Można by nawet pomyśleć że wyśliźnięcie się broni z palców mężczyzny było kwestia jego niezdarności, a może po prostu przestraszył się Tresera?
Nie było to spektakularne użycie mocy. Bez fajerwerków, ognistych błysków czy innych pokazowych efektów, które ludziom mogłyby się kojarzyć z magią. Dla dziewczyny ważne było tylko jedno: Jej działanie okazało się skuteczne. Uczucie było niezwykłe i ekscytujące. Władanie mocą dawało dziwne, pociągające i niezwykłe uczucie oszołomienia.

Wyrwał ją z niego bolesny jęk i widok człowieka nadziewającego się na broń. Kim był Zakapturzony, skoro wzbudzał tak wielki strach w swych sługusach? Irmina doszła do wniosku, ze raczej nie ma ochoty spotykać się z kimś takim, a ich zadanie najwyraźniej zmierzało właśnie w tym kierunku.
Kiery Ekhart zaproponował odejście z tego miejsca ruszyła bez słowa. Widok takiej ilości krwi wywołał w niej nieprzyjemne uczucie mdłości. Dziwne, trupy jakoś tak nie działały, były po prostu martwe, jak przedmioty albo woskowe kukły, ale krew tryskająca za rany i jej metaliczny zapach to nie było przyjemne, choć może powinna się przyzwyczaić do takich widoków? Jej starsze siostry parały się zajęciami w których krew była na porządku dziennym. Ona też się przyzwyczai, ale może jeszcze nie dzisiaj.

Nie zauważyła, że Ekhart zawrócił. Poszła z powrotem na przystań w pobliże barki. Stała cała tylko trochę naruszona, a więc najwyraźniej udało się ugasić pożar. Od znajdujących się na niej kobiet uzyskała informację, że Hanna i kapłan udali się z kupcem do Białego Konia, więc poszła w tamtym kierunku.
Był tam tylko Thomas, z którym dziewczyna jakoś nie miała ochoty rozmawiać, więc ruszyła do Czystej Świni.
- Wiesz Hans – powiedziała do ochroniarza gdy wchodzili do środka – mam wrażenie, że ta praca polega na wiecznym chodzeniu i zadawaniu tysięcy pytań.
Nie uśmiechało jej się czuwanie w deszczu, w nocy, w dokach. Nie miała się ochoty do tego przyznawać, ale taka myśl napełniała ją obawą. Tak jak myśl o spotkaniu z człowiekiem, którego ścigali. Pomysł Hanny wydawał się o wiele bezpieczniejszy.
- Porozmawiam z kupcem Hazelhoffem. Powinien nam ułatwić rozmowy z kupcami. Czasami glejt przedstawiciela władzy nie jest tak dobry jak poręczenie kogoś, komu się ufa lub z kim prowadzi interesy. Zresztą innych kupców z Averheim powinno zainteresować to, czego się dowiedzieliśmy, bo to może źle wpłynąć na ich interesy.
 
Eleanor jest offline  
Stary 12-06-2013, 11:03   #53
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Ekhart, Klaus, Hans oraz Irmina zatrzymali się przy powalonym przez psa zbiegiem, lecz Almos tylko ich minął, nawet nie zwalniając. Pędził co tchu za drugim podpalaczem. Na szczęście znał Averheim dość dobrze, to nie był jego pierwszy spęd bydła. Nomada cieszył się, że nie zabił żadnego z łotrów, gdyż nie narażał się w ten sposób na rodową zemstę. Lekko krwawiąca rana wystarczy, by podążyć tropem uciekającego, nawet gdy straci się go z oczu.
Jeździec równin gnał ile sił w nogach, skręcając w tę samą alejkę, co uciekinier. Tamten jednak trochę to miejsce znał, a na dodatek w przeciwieństwie do Almosa, większość czasu musiał spędzić na własnych nogach. Jasne było, że dystans się nie zmniejsza. Podpalacz mignął mu jeszcze na jednym ze skrzyżowań, a potem gdy już tam dotarł - rozpłynął się w powietrzu. Śladów krwi nie było prawie wcale, a rozmokła alejka miała za to mnóstwo śladów stóp. W każdym z trzech możliwych kierunków.
- Bassza meg! - Zaklął zdyszany Almos po swojemu. - Nie jestem stworzony do biegania.
Jedna szansa na trzy. Cóż, trzeba było spróbować.
Rzucił się pędęm w obskurną alejkę po prawej, bo tam skierował go instynkt.
Bez myślenia biegł do przodu, wpadając po chwili na kolejne skrzyżowanie, przy którym kręciło się kilku ludzi. Żaden jednak nie był nawet podobny do uciekiniera, a nigdzie w oddali Almos nie wychwycił biegnącej sylwetki. Najwyraźniej instynkt go zawiódł. Zrezygnowany powlókł się spowrotem. Po drodze odnalazł jeszcze swoją strzałę i schował do kołczanu.

***

Tymczasem przesłuchanie drugiego podpalacza nie szło wcale gładko. Strach jaki Zakapturzony wzbudzał wśród swoich podwładnych dawał do myślenia. Zbir nawet z przydeptaną stopą i mieczem Klausa przy szyi nie zamierzał sypać. W akcie desperacji spróbował podjąć walkę, a może się wyrwać i nadział się gardłem na ostrze. Krew trysnęła na błotnistą alejkę.
Ekhart patrzył na poczynania Klausa z zaniepokojeniem. Może i był z niego niezły bandzior, ale śledczy marny.
- Klaus, nie wszystko da się załatwić mieczem i szczękami Rexa - kiwnął głową w kierunku wykrwawiającego się zbira. - Teraz już nic nam nie powie.
Rigel bez sentymentów spojrzał na Irminę i Hansa.
- Chodźmy do “Czystej Świni”. Może są tam nasi kompani. Dowiemy się jak im poszło gaszenie. Po za tym wciąż szukam Matyldy i Kurta Gutha. No i musimy ustalić plany na wieczór.
Ekhart nie zwracał już uwagi ani na zbira, ani na Klausa. Neumayer narobił bałaganu, więc niech on sprząta. Bez słowa ruszył w kierunku doków.
Irmina też nie powiedziała już nic. Wyraźnie bardziej nieobecna duchem niż zwykle dała się bez protestów prowadzić tam gdzie szli Hans i Ekhart.
- Ten drugi mi zwiał - zza rogu wyszedł zdyszany Almos. - Ale, ale, co do diabła? - Spojrzał zaskoczony na ściskającego krwawiącą szyję jeńca. - Na miłość Shallyi, czy nie umiecie kogoś przesłuchać bez zarzynania go?! Idioci! Pomóżcie mi!
Nomada czym prędzej wyciągnął z torby szarpie i przyklęknął przy podpalaczu, próbując opatrzeć ranę. Krwi było sporo, ale może ostrze nie przecięło tętnicy.
Rigel zatrzymał się w pół kroku:
- Daj spokój. Nic z niego nie wyciągniemy, a za podpalanie barki z ludźmi na pokładzie nie zasłużył na lepszy los - były strażnik dróg nie miał zamiaru pomagać Almosowi.
Klaus zaś stał nieruchomo przez chwilę, nieco oszołomiony rozwojem wypadków. Po chwili próbował pomóc Almosowi, choć nie widział większych szans na przeżycie zbira.
- Nie przypuszczałem, że będzie chciał się zabić...Ten zakapturzony chyba faktycznie napędził wszystkim stracha - Treser zachował stoicki spokój. - Być może Rex podejmie trop od krwi tego drugiego rannego. Jeśli nie to zawiadomię straż o trupie i wrócę po śladach do podpalonej barki, a stamtąd dalej, tam skąd przyszedł podpalacz.
- Nie sądzę, żeby ten tu zrobił to celowo – koczownik słuchał jednym uchem, próbując zatamować krwawienie – ale chyba tylko wymyślne tortury mogły go zmusić do śpiewania. Cóż, jeśli wyżyje to w lochach Avenburga się nim odpowiednio zajmą.
Ranny na szczęście już się nie bronił, lecz szarpie nasiąkały szybko, a błoto w którym leżał przybierało barwę czerwieni.
- Wezwijcie tutaj straż! Najlepiej z medykiem!- Krzyknął jeszcze Almos za odchodzącymi.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 12-06-2013 o 11:09.
Bounty jest offline  
Stary 12-06-2013, 13:53   #54
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- To nie jest na moje lata u licha. Thomas stał z rękami zapartymi o kolana i oddychał ciężko... kostur leżał na ziemi, rzucony jak zwykły patyk a nie symbol reprezentanta świątyni Vereny. Akolita patrzył na modlitwy spisane drobnym pismem na drzewcu... patrzył i patrzył. Wiedział że to się nie godzi, zebrał resztki sił i schylił się po wspomniany kostur. Wyprostował się i zaczął masować ręką plecy w okolicach nerek. Druga ręką wyciągnął z pod szaty symbol Świętej Siostry Vereny i ucałował go z namaszczeniem, mówiąc.

- Dziękuję przenajświętsza Panienko. Wszyscy Ci dziękujemy. Ty Wielka co sprawiedliwość ludziom dajesz, gdy swe łzy osuszysz, bo wiem co własność Twą - co cierpieć Musisz. Bo już Cię znam.

Goethe zignorował zdziwione spojrzenia ludzi którzy zebrali sie wokół spalonej barki by zobaczyć co się stało. Pewnie nikt z nich nie podejrzewał że akolita będzie głośno się modlił... po tych kilku słowach otuchy dla własnego ducha, Thomas, tak jak Hanna, przyjął z podziękowaniem propozycję by napić się czegoś zimnego. Idąc w stronę karczmy, akolita oddychał głośno i rzucał spojrzenia od czasu do czasu na spaloną barkę i rodzinę kupca, która teraz ratowała co się dało z ich dobytku.

~ Człek to dziwny, nie może być by był uczciwy. Zostawił rodzinę na zgliszczach, a sam idzie koić nerwy. Thomas pokiwał głową i przypominał sobie słowa kapłanów, że całego świata nikt, poza bogami, zbawić nie może, i że dobro i cnoty w serca ludzi trdno jest tchnąć. Tak było... wszystko co mówiły nauki świątyni było prawdą, zawsze. Goethe przekroczył próg karczmy jako ostatni. Dotknął ościeżnicy przy wejściu i poprosił o łaskę dla Adolphusa Starka i o dobrą wróżbę dla panny Hanny... miał nadzieję że nic złego ich w karczmie nie spotka. Sprawiedliwość jednak musi mieć swe miejsce. Zadaniem verenity jest by nauczać, dlatego na swój sposób Thomas postanowił doświadczyć Starka... nie szczędząc go w rozmowie, tak by każde zdanie przypominało mu o klesce, łasce i rodzinie, tak by był lepszym człowiekiem.

***

Verena była łaskawa. Choć herr kupiec, nie wniósł do śledztwa niczego konkretnego, to dał trop, który mógł mieć większy wydźwięk. Thomas wiedział że taka wiedza jak wygląd nikczemnego człeka, co to haracze z ludzi ściągał, jemu samemu na nic się nie przyda... ale Klaus, Ekhart i Almos, bedą wiedzieli jak znaleźć takiego człowieka... i jak z nim rozmawiać. Akolita mógł zadawać jedynie pytania i ścierać się z rzeczywistością odpowiedzi, taką jaka została mu przedstawiona. Sposobu nie było by mógł z kogoś informacje wydobyć, wymusić. Zwykła rozmowa musiała wystarczyć. Fakt, Goethe był uczony jak prowadzić rozmowy i zaklinać słowo w słowie, żałować i pytać, dzielić się w bólu i trosce i czytać między wierszami... ale nikt nigdy nie uczył że z prostym ludem tak się nie da, bo lud taki mowę ma prostą, a arystokracja, choć język rozumie to pycha i duma udawana wszystko zatuszować potrafią. Ot, sztuka szermierki słownej nie jest nigdy łatwa. Thomas słuchał zatem słów Adolphusa i jak zwykle, główkował. Po rozmowie, w kupca widać trochę poczucia rodzinnej więzi wróciło bo do zgliszcz swej barki powrócił by pomóc rodzinie. Hanna udała się do Czystej Świni by tam oczekiwać kompanów. Goethe postanowił wypytać jeszcze karczmarza i muzykantkę o kilka spraw które spokoju mu nie dawały.

Bernard Kurtz, wlaściciel Białego Konia. Człowiek ten nie miał do powiedzenia wiele, zresztą jak zwykle, to akolity nie zdziwiło. Opisywany oprych, który od kupca Starka wymuszał haracz był karczmarzowi znany z wyglądu, ale niczego więcej nie dane było się dowiedzieć o wspomnianym zbirze. Goethe szybko jednak połączył układankę w całość, czy słusznie to tylko czas mógł pokazać, ale Kurtz będąc karczmarzem a i właścicielem, też ofertę ochrony od Zakapturzonego musiał otrzymać. Z zachowania tego nie dało się wywnioskować, karczmarz był kuty na cztery łapy jak to każdy w tym zawodzie, ale Thomas wiedział ze musi podzielić się swymi podejrzeniami z towarzyszami, wszak niektórzy z nich potrafili lepiej wyciągać z innych informacje... choćby Klaus ze swoją zakazaną gębą i psem Rexem, Almos i jego złowieszczy nóż, czy cichy acz konkretny w czynie i słowie Ekhart, który mroził krew innym, samym tylko spojrzeniem. To byli ludzie odpowiedni do tej roboty, Marcus wybrał dobrze... akolita skupił się zatem na myśleniu, mędrkowaniu i logice... wiedział że w walce pożytek z niego jest niewielki i tylko faktem że wpadnie na jakiś trop może pomóc drużynnikom. Sytuacja robiła się jednak niebezpieczna, szczególnie dla starca jakim był Goethe... takie rozmyślanie o zbirach doprowadziło do podjęcia decyzji, akolice potrzebna była broń, choćby do samoobrony, to trzeba było jeszcze przemyśleć, bo pierwej trzeba mieć jak za broń zapłacić.

Chwilę później Goethe rozmawiał już z Ute Herz. To była ich pierwsza rozmowa. Okazało się że Ute nie tylko świetnie gra na fideli, ale i lubi sobie pogadać, zupełnie jak Thomas. Goethe rozmyślał nad tym że teraz mógłby mieć córkę w jej wieku... i o tym jak bardzo by nie chciał by jego córka zarabiała grą na instrumencie w karczmie czy na ulicy. Akolita miał w zwyczaju popuszczać wodze fantazji w czasie rozmowy z kimś, całkiem nie z powodu ignorancji, w żadnym wypadku, a jedynie z wrodzonej i doszlifowanej świątynnym szkoleniem, artystycznej duszy, której świat niestety nie akceptował... przynajmniej nie w jego przypadku. Ute, radosna i wygadana, nawet nie wiedzieć kiedy tematy zeszły na poziom rynsztokowy i wyłonił się z nich adres jednego z ludzi Kellera. Muzykantka nie wiedziala nic więcej na temat wspomnianych ludzi, ale dała do zrozumienia że ludzie ci są powszechnie znani... do przezornych zbirów nie należeli. Goethe nie mógł sobie darować. Prosił dziewczynę by ta trzymała się od kłopotów z daleka, a lepiej jeszcze, by z doków zniknęła na jakiś czas... ale Ute wiedziała lepiej, zamartwianie się staruszka zbyła jedynie uśmiechem. Goethe wiedział że dziewczyna potrafi o siebie zadbać, wiedział że go nie posłucha... ale nie chciał by kolejnego dnia Klaus z pomocą Rexa, odnalazł jej ciało w rynsztoku. Trudno, akolita nic nie mógł zrobić. Pożegnał się z Ute jakby ostatni raz, obiecał modlitwę za nią, błagał bogów by nic jej się nie stało. Odszedł choć nie chciał, nie w taki sposób... ale skoro musiał to zrobił to szybko. Szybko doszedł do Czystej Świni, gdzie zebrali się towarzysze i już obradowali. Szybko podszedł do stolika i właczył się w rozmowę. Wszystko szybko, tak by nikt już ne musiał znikać i umierać przez tę zmianę władzy w półswiatku Averheim. Czuł że szybkość starcza niczego nie zmieni, ale co innego mógł zrobic?! Musiał wierzyć.

***

Wszyscy mówili i planowali. Nareszcie Thomas czuł że coś mogą zmienić. Wcześniej, te dni ciszy i podejrzeń, nikt się nie znał i pewnie miał uprzedzenia, wczorajszego dnia i tego jeszcze przed nim, akolita nie lubił. Wiedział że dobry plan może naprowadzić ich na właściwy trop. Mieli wszystko czego potrzeba... ofiary, trop, pozwolenie i nawet, poniekąd, tożsamość porywaczy, rozumieli pobieżnie co się dzieje w dokach i jak zauważyła panna Hanna, pną się w rozeznaniu hierarchi przestępczej i tam powinni skierować swe wysiłki. Thomas podzielił się swymi podejrzeniami co do dwójki grabarzy przesiadującej w Białym Koniu, Dietera i Linusa i ich domów oraz tej dwójki rybaków, Wolfa i Helmuta, wspólników Jurgena Kilińskiego i podejrzeń o ich współpracę z Zakapturzonym. O tym że być może Bernard Kurtz, właściciel Białego Konia też może opłaca się Zakapturzonemu i o tym że od Uthe, udało się zdobyć adres jednego ze zbirów Kellera, nie było pewne którego, Otto czy Josepha, ale jednego z nich na pewno. Akolita powiedział też o podejrzeniach co do Victora Kellera, o to że może jest on uszami i oczami Zakapturzonego. O tym że Frederic Grosz coś wiedział, to było jasne i nawet nie trzeba było o tym wspominać. Na koniec, już przyciszonym głosem, Goethe opowiedział o podejrzeniach co do Czystej Świni i jej właściciela, o tym że Heinrich, karczmarz, wspominał o neutralności Świni, o tym że większość przykrych zdarzeń ma związek z tym miejscem i o tym że właściciela przeciez nie znają, zatem kim on jest... może samym Zakapturzonym, a jeśli nie to czy Czysta Świania opłaca się już nowym władzom półświatka? Było tego sporo. Thomas nie był głupcem, widział zdziwione twarze kompanów, musieli myśleć że akolita szuka spiskowców wszedzie i że może oszalał, nie było tak jednak. Być może za głośno, może za długo i ze zbytnim podnieceniem Goeteh o wszystkim mówił... ale był szybki, czasu było mało i miał nadzieję że wszyscy mają otwarte umysły.

O truciźnie i swych podejrzeniach co do niej i tego kto z niej korzystał już nie wspomniał, nie chciał wyjść na głupca. Swoje myśli na temat innej strony tego całego śledztwa zachował dla siebie. Goethe był pewien że w Averheim działa jeszcze jakaś inna siła... przeczucie, instynkt, wola boska... niewiadomo, ale w swych starych kościach, Thomas von Ehrlichamnn - Goethe przeczuwał że to co wiedzą i widzą, nie jest jeszcze prawdą... był ktoś jeszcze, ktoś kto nie ujawnił się jeszcze wcale. Szczęście w nieszczęściu, powstał plan działania i to się liczyło. Thomas przywitał te konkrety radosnym uderzenim prawicy o udo. Zachowanie wesołe i jakże niestosowne dla wiernego sługi bożego, ale cóż, Goethe był ekscentrykiem i jak każdy, niepodobny jeden drugiemu.
 
VIX jest offline  
Stary 14-06-2013, 23:45   #55
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Bezhaltag, 29 Nachhexen
Noc


Straż przyszła po jakimś czasie. Podpalacz ciągle jeszcze dychał, uratowany w ostatniej chwili przez Almosa, jasne jednakże było, ze bez profesjonalnej pomocy niewiele mu tego dychania pozostało w życiu. Strażnicy zaś nieszczególnie wyglądali na zadowolonych. Bez wielkiego zaangażowania wypytali o szczegóły zdarzenia, czekając aż posłaniec wróci z jakimś cyrulikiem i noszami - zwłaszcza tymi ostatnimi. Bo targać go bez nich nie zamierzali. W końcu był to wyłącznie problem, rozmawiający z nimi jeździec równin mógł odnieść wrażenie, że trochę żałowali, że tamten dychał. Deszcz właśnie zaczynał kropić, nieprzyjemna mżawka i niezbyt wysoka temperatura czyniły pracę na ulicy jeszcze uciążliwszą i nikt nie pragnął zostać na zewnątrz dłużej niż było to absolutnie konieczne. Ostatecznie na medyka się doczekali, a dwóch pomocników wpakowało rannego na nosze i odniosło gdzieś. Podążanie za nimi nie miało sensu. Nawet jak uciekinier miał to przeżyć, niewiele powie przez dłuższy czas.

Klaus tymczasem zdążył go przeszukać, znajdując w kieszeni dwa srebrniki i dziesięć miedziaków. Nic poza tym, być może to właśnie była zapłata za podpalenie. Rex przez chwilę łapał trop, a potem za nim podążył. Niestety, nie posiadając niczego, co do uciekiniera należało, zwierzę nie mogło w pełni zrozumieć o co chodziło jego panu. Owszem wyczuło krew i podążyło za nią, ale gdy ta się skończyła, pies zaczął krążyć wokół, węsząc bez skutku. Pewnie podpalacz jakoś zatamował krwotok, a bym na tyle inteligentny, by nie podążać bezpośrednio do swojego domu, a gdzieś dalej w miasto. Zresztą, może tam nawet mieszkał.
Tak czy inaczej, to okazało się ślepym zaułkiem.


Kapitan Marcus Baerfaust przyjął ich po godzinie od zgłoszenia się pod bramą na tereny zamkowe. Jego twarda, pozbawiona sympatii twarz wyrażała niezadowolenie z faktu, że zawracają mu głowę nie posiadając żadnych konkretów. Co więcej, przychodząc po nie do niego! Z tego też względu odpowiedzi udzielał krótkich i zwięzłych, pomijając szczegóły.
- Mam na głowie wiele różnych spraw. Nie cieszy mnie, że giną ludzie, ale to nie pierwsza wojna gangów w tym mieście, choć szybkość z jaką się toczy trochę zadziwia. Gdybym wiedział, kto naruszył tutejszy porządek rzeczy, zająłbym się tym. Skoro nie wiem, to moi ludzie mają inne rzeczy do roboty. Standardowe patrole wysyłane są tak czy inaczej, tylko tacy mordercy nigdy nie robią tego po widoku. Gdy wskażecie sprawcę, moja straż zajmie się resztą. A jeśli chodzi o ciała zabitych, przekazałem zajęcie się dziwnymi ranami Jego Świetlistości - tytuł, nie do końca formalny, wypowiedział z lekką ironią. - jedynemu u nas arcymagowi - Konradowi Mauerowi. Zdaje się, że jak zwykle nic z tym nie zrobił.
Skwitował to wzruszeniem ramion, nie spuszczając przenikliwego spojrzenia z gęby Klausa i słuchając dalszych pytań. Niewiele usłyszeli odpowiedzi. I niewiele po nich mogli spodziewać się pomocy.
- Słyszałem, że nazywają go zakapturzonym, czy tam Czarnym Kapturem. Tacy jak on często zdobywają podobne przydomki. Fraulein Ketzenblum wspominała mi o nim, jest przedmiotem jej śledztwa. Nic więcej o tym nie wiem. A Adele? To moja stara znajoma. Owszem, miała ostatnio ciężkie przejścia, ale za to wysłała na stos tak wielu heretyków, że nawet nie miałem pojęcia, że tak wielu ich mamy.


Sklepu alchemika nie było. Nie było i już, nikogo bezpośrednio zajmującego się taką profesją. Kiedyś był, ale się zmył. Ot i cała historia. Oczywiście, nie znaczyło to, że w Averheim nie było nikogo, kto posiadał odpowiednią wiedzę. Kilka kramów z przeróżnymi maściami, nie tylko ziołowymi czy buteleczkami zawierającymi tajemnicze specyfiki z niewielkim trudem odnalazł Almos na placu targowym. Chwilę zajęło też sprawdzenie, co z tego nie było zwykłym szarlataństwem i ostatecznie stanął przed starym człowiekiem, będącym tu odpowiednikiem alchemika, choć większość jego produktów dotyczyła zwierząt i poprawy ich zdrowia. Co nie znaczyło, że nie miał innych talentów. Bacznie obserwował jeźdźca równin, który sprawę wyłuszczał, a potem zgodził się.
- Teraz ci nie odpowiem, młodzieńcze. Wiele specyfików kolor może zostawiać podobny, a i działać podobnie. Skoro trucizna, to sił raczej nie dodaje.
Zarechotał i rozkasłał się, ze świstem wciągając powietrze i wycierając ślinę w siwą brodę.
- Przyjdź jutro rano. I zostaw kilka miedziaków za mój trud.

Odwiedziny w mieszkaniu jednego ze wspólników Kellera nie przyniosły żadnych odpowiedzi. Mieszkanie było puste, a co gorsza, obserwowały ich uważnie oczy jakiejś starej baby, która słowa nie rzekła, ale za to wyglądała na całkiem nieprzyjazną w stosunku do obcych. Włamać się lub je wyważyć pewnie, by się dało, ale w dzień narażali się na spojrzenia. Glejt od kapitana im na takie działania nie zezwalał, o ile nie będą mieli niepodważalnych dowodów. A nawet wtedy powinni przeprowadzać to pod nadzorem straży miejskiej.


Kuno Hazelhoff ucieszył się, że może pomóc, gdy tylko Irmina przedstawiła mu sprawę i powiedziała, że przejęcie władzy w dokach może być ściśle związane ze zniknięciem Willa. Wreszcie mógł zrobić cokolwiek, co przynajmniej na chwilo ożywiło jego niemłode przecież już ciało. Szybko, z pomocą swojego sekretarza, przygotował niewielkie pismo, na którym odcisnął swoją pieczęć.
- Dziś do portu powinna przypłynąć barka "Beczka", której kapitanem jest mój dobry znajomy, Bruno. Pokażcie mu to pismo, wtedy udzieli wam wszelkiej pomocy. Przynajmniej tyle mogę pomóc.
Wróciły więc razem z Hanną na nabrzeże, gdzie faktycznie wczesnym popołudniem, gdy już deszcz nieźle zacinał, dopłynęła wspomniana barka, bardzo nawiązująca kształtem do swojej nazwy. Płaskodenny statek był duży i solidny, miał także sporą załogę. Idealny cel dla wymuszaczy haraczu. Sam Bruno okazał się mężczyzną około czterdziestki, już bardziej po niej niż przed, niskim, acz silnie zbudowanym i "wyposażonym" w raczej niewielką ilość tłuszczu. Zdziwił się, gdy przyznały z czym przyszły, ale skinął głową.
- Dajcie znać co proponujecie i gdzie w razie czego można was szybko znaleźć. Ktoś mógłby robić za mojego pomocnika. Lub córkę. Zostanę tu około dwóch, trzech dni. I wiem o czym mówicie. Tacy ludzie zawsze pojawiali się, z każdą wizytą. W każdym większym mieście, trzeba dodać.
Służka do tego zajęcia nadawała się idealnie.

Niestety, niewiele się wydarzyło aż do samego wieczora, kiedy to Bruno wrócił na swoją barkę, gdzie sypiał wraz z rodziną i załogą. Było prawie niemożliwe, że tam odwiedzi go człowiek, którego szukali, więc dalsze czekanie tego dnia pozbawione zostało sensu. Również próba dowiedzenia się czegoś od innych kapitanów spełzła na niczym, bowiem napotykała mur milczenia. Nikt nie chciał opowiadać o takich rzeczach, a wspomnienie o pracy dla straży jeszcze mocniej zatykały usta. Każdy doskonale wiedział, że ten proceder nie zostanie ukrócony. Jeden z kupców nawet wyłuszczył to bardzo krótko i prosto.
- Gdybym coś powiedział, musiałbym od razu wypłynąć i nie wracać. Uszy są wszędzie. Każdy płaci. By mieć spokój i móc prowadzić interes. Zwykle to nie są wygórowane kwoty, ci ludzie to nie idioci - gdyby przesadzili, to nic by nie zarobili, za to zamiast tego wynajmowalibyśmy najemników do ochrony. Nie dla mnie gadanie o tym i ryzyko utraty barki lub co gorsza własnej głowy.
Najwyraźniej znajomy Kuno musiał mieć jakiś dług, lub bardzo lubić Hazelhoffa, że zgodził się na pomoc bez żadnej nawet dyskusji.


Gdy przyszedł wieczór, a później noc, deszcz lał się już z nieba strumieniami. Poziom rzeki szybko się podnosił, występując z naturalnego koryta, a ulice zamieniały prawie w strumienie, płynące ku specjalnym odpływom. Averheim przeżywało takie ulewy regularnie, acz nie wszyscy musieli być do nich przyzwyczajeni. I chyba nikt nie lubił, bowiem ulice wyludniły się zupełnie i po zmroku kogokolwiek można było spotkać wyłącznie pod dachem. Obie karczmy cieszyły się sporym powodzeniem, ludzie zapijali smutki i próbowali przekrzyczeć szumiący za oknami deszcz, jakby go tam w ogóle nie było. W tym tłumie jeszcze jedną wskazówkę szybko odnaleźli - nikt, zwłaszcza biorąc pod uwagę co bardziej zakazane mordy, nie opuszczał przybytku samotnie.
Wieści rozchodziły się przecież błyskawicznie. Grasujący gdzieś w ciemnościach Czarny Kaptur wzbudził już szacunek i strach. Zależnie kogo się pytało.

Hanna, Irmina i nieodłączny Hans spędzali w Czystej Świni raczej spokojny wieczór. Gwar dookoła był duży, a środku znalazło się kilka znanych już twarzy, jak choćby jak zwykle grająca w kości Beatrice, czy Werner Klebb, pijący i palący fajkę wraz z kilkoma członkami swojego gangu. Oni jednakże zmyli się dość wcześnie, wychodząc całą grupą. Ryzykować najwyraźniej nie zamierzali, przynajmniej póki to wszystko nie miało się skończyć.
Było już całkiem późno, gdy do środka weszła zupełnie przemoczona kobieta, zdejmując w wejściu długi płaszcz. Mogła mieć już około czterdziestu lat, ale jej pociągła twarz ciągle jeszcze była urodziwa, choć ostre rysy świadczyły, że nie jest lekkomyślna jak choćby Knox. Wyżęła swój długi warkocz z wody i rozejrzała się. Szybko dostrzegła obie kobiety i ochroniarza, najwyraźniej tego szukając. Podeszła i usiadła obok.
- Jestem Mathilda Durbein. Wydaje mi się, że pośród wielu osób szukaliście również mnie. Więc jestem.
Jej oczy błysnęły, ale na ustach nie pojawił się uśmiech. Za to zamówiła napitek u przechodzącej obok kelnerki.

Ekhart szybko przeklął swój własny pomysł. Na dachu było niewygodnie, zimno a przede wszystkim - cholernie mokro. Aby jego pozycja tam miała sens, musiał na dodatek leżeń na brzuchu, inaczej jego sylwetkę można by było przypadkiem dojrzeć nawet podczas tak ciemnej nocy, jaka panowała wokół. Miał przed oczami wyjście z "Czystej Świni", widoczne doskonale dzięki światłu w karczmie, a także lampie wiszącej tuż przed wejściem, ale jeszcze pod dachem. Mógł dokładnie przyglądać się wchodzącym i wychodzącym, a interesowali go chwilowo głównie ci drudzy. Przez długi czas jednak jak na złość pojawiały się tylko mniejsze lub większe, ale grupki osób, słaby cel dla potencjalnego porywacza czy zabójcy. Aż po chyba kilku godzinach, po których pewien był, że złapie jakieś choróbsko, w wyjściu pojawił się duży, chwiejący się na nogach chłop. Wrzasnął coś do wnętrza Świni i wytoczył się na zewnątrz, kierując w stronę wybrzeża.

Almos tymczasem, oraz krążący gdzieś niedaleko Klaus wraz z Rexem, którego zaszyta rana najwyraźniej wcale już zwierzęciu nie przeszkadzała, zdali sobie sprawę, że patrolowanie tego miejsca będzie bardzo trudne. Woda lała się z nieba, a gruba warstwa chmur nie pozwalała nawet odrobinie światła przedostać się z nieboskłonu do samej ziemi, po której chodzili. Światła na ulicach czy w oknach domów również nie było wiele i pozwalało jedynie wybierać punkty orientacyjne, do których mogli się kierować. Tylko Rex nie przejawiał wielkich problemów z poruszaniem się, chociaż deszcz wyraźnie mu się nie podobał.
Nagle, po dłuższym czasie tego prowokacyjnego przemierzania doków, pies zaczął niespodziewanie warczeć, wpatrując się w ciemność. Potem szczeknął, raz i dwa. Ruszył powoli w sobie znanym kierunku, mniej więcej tam, gdzie właśnie wędrował Almos, ciągle udając pijanego. Już miał rzucić się do ataku ze wściekłym ujadaniem, gdy usiadł na zadzie i zaczął dyszeć, kompletnie dezorientując tym Klausa. Tak jakby uznał, że to co wcześniej wyczuł, okazało się najlepszym przyjacielem.
W ciemności nie dostrzegali nic, a szum deszczu zagłuszał ruch. Jeździec równin swoim niezwykle bystrym wzrokiem dostrzegł jakiś ruch niedaleko przed sobą.

Thomas umiejscowił się przy tylnym wyjściu "Białego Konia", cierpiąc jeszcze bardziej niż jego towarzysze w innych miejscach doków, na zewnątrz, poddani mocy ulewy. On jednak mógł sobie znaleźć nieco suchsze miejsce, kryjąc się pod kawałkiem jakiegoś dachu. Niewiele z tej pozycji mógł zobaczyć, ale jego stare bądź co bądź ciało protestowało bólem we wszystkich stawach i kościach, zaatakowanych wilgocią. Aktywny dzień wymęczył go i teraz oczy same próbowały się zamknąć. Od strony zalanych garbarni, które obejrzał sobie wcześniej, nie dobywał się żaden dźwięk czy ruch, choć ciężko i tak byłoby to stwierdzić w ciemnościach. Obaj ich właściciele ciągle przebywali w karczmie. Domy nadawały się do remontu, spleśniałe, obłupane belki sięgały prawie pierwszego piętra. Do środka dostać się nie dało przez zabite drzwi i okna. Wyglądały bardzo słabo, ale w czasie dnia nic się tam nie działo. Żadnych prac.
Teraz Thomas mógł patrzeć wyłącznie na drzwi karczmy, widoczne dzięki nikłemu światłu ze środka budynku. Aż w jego wyjściu pojawiła się smukła postać w długim płaszczu, z kapturem narzuconym na głowę. Było to w ogóle pierwsze użycie tylnego wyjścia odkąd Thomas zajął swoją pozycję. Osobnik zamknął drzwi i wyszedł w mrok, kierując się na zachód, w stronę nabrzeża.
 
Sekal jest offline  
Stary 17-06-2013, 16:36   #56
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Goethe był zawiedziony tym że odwiedziny jednego ze wspólników Kellera nie dały żadnych odpowiedzi. Po prawdzie liczył trochę na to że odnają choć jednego żywego człowieka który rzuci odrobinę światła na całą sprawę i skieruje ich na trop Czarnego Kaptura. To jednak się nie stało i trzeba było przyznać że mógł to być ślepy zaułek. Thomas posmutniał i humor psuł mu się co raz to bardziej, w miarę pogarszania się pogody. Ciężkie i ciemne chmury zawisły nad Averheim, zwiastowały zły czas, niepewny i wrogi. Akolita obserwował uważnie niebo tego dnia, czuł że nadchodzący deszcz nie zmyje brudu z ulic miasta a jedynie naniesie jeszcze więcej nieczystości z ludzkich domów, które zasilą chlebodajną rzekę... to było takie ironiczne.

Wkrótce po wizycie u pracownika, poległego Kellera, Thomas odłączył się od Ekharta i obiecał spotkać się ze wszytkimi wkrótce w Czystej Świni. Ruszył wzdłuż rzeki, a za cel obrał sobie sklep Kilinskich. Zamiarował wypytać żonę zaginionego Jurgena o Czarnego Kaptura i haracze. O ty czy może Jurgen postawił się bandziorom i teraz taka spotkała go za to kara? Kto wie, może kobieta też poczyniła jakieś odkrycia względem zaginionego męża, w końcu poszukiwała go dość intensywnie. Podejrzenia akolity okazały się słuszne. W trakcie rozmowy z Olgą, wyszło, że ona i jej mąż opłacali się jakimś przestępcom. Były to małe sumy, ze względu na ich niski zarobek. Co jednak ciekawe... tym przestępcą nie był Klaus Keller, którego ciało zwęszył Rex, dnia poprzedniego. Goethe chciał by kobieta zdradziła kim jest człowiek który pobiera od niej haracz, ale ta nie dała z siebie wycisnąć już ani słowa. Wystraszyła się tego co już powiedziała i kazała akolicie opuścić sklep... była nie tylko załamana nieobecnością męża, ale teraz dodatko, strachem o własne życie. Thomas był pewien że całkiem żałowała odezwania się na temat tego że jest zmuszona się komuś opłacać. Thomas nie drążył tematu... był zadowolony że choć połowa jego podejrzeń, w stosunku co do sklepiku, się sprawdziła. Płacząca Olga Kilinski wróciła jednak grunt pod nogami verenity. Widok zrozpaczonej żony szukającej męża i pogrążającej się w problemach wszelakiej natury, zupełnie odjął zadowolenie starcowi.

Po wizycie w sklepie Kilinskich, Thomas skierował swe kroki na nabrzeże, szukał przycumowanej łodzi, której to w jednej trzecie, właścicielem był Jurgen Kilinski. Podejrzenia że to być może Wolf i Helmut, współpracownicy Jurgena, są odpowiedzialni za zniknięcie tego ostatniego, były dość duże. Thomas postanowił rozmówić się z rybakami. Jednak był to ślepy strzał. Przynajmniej dziś, przynajmniej o tej porze. Łodzi nie było nigdzie widać, tak jak i dwóch mężczyzn, których opis podała Olga Kilinski. Choć Thomas nie znał się na łodziach i łowieniu ryb, to spostrzegł od razu że w taką pogodę wypływać na rzekę, nie było tyle niebezpiecznie, ale bezcelowe. Potwierdzeniem tych domysłów, mogły być inne łodzie, które teraz były przycumowane do pomostu. ~ Gdzie zatem jest Wolf i Helmut, i ich łódź? Zastanawiał sie Goethe.

***

Poszukiwania odpowiedzi na istniejące pytania były tego dnia tak samo ponure jak aura otaczająca miasto. Thomas, choć wciąż pełen pomysłów, potrzebował natchnienia, dobrego głosu, kogoś lub czegoś co może podszyć upadającego ducha, aksamitem słusznych decyzji i działań lub chociaż siły woli do dlaszego śledztwa. Akolita ruszył zatem w stronę świątyni Vereny. Szedł spokojnie i oglądał brudne i mokre miasto. Ludzie okrywali się płaszczami ciasno, wciągali na głowy kaptury i kryli ręce pod sztami lub pachami... większość biegła, każdy chciał skryć się przed ulewą. Zimny wiatr wiał od strony rzeki i niósł ze sobą zapach nieświeżych ryb, krwi spuszczanej w koryto rzeki przez rzeźników, pomyj z karczm, ludzkich odchodów i ścieków z pobliskich garbarni. Mieszanka ta była zaiste poteżna i obrzydliwa. Thomasa aż brał dziw że ludzie nie zasłaniają tu nosów i ust, ale widać przywykli. Akolita naciągnął kaptur ciasno na głowę i szedł... widział z oddali świątynię. Przechodząc pod drewnianą arkadą warsztatu rymarza, Goethe zauważył żebraka, zziębniętego i owiniętego szmatami. Człek ten siedział bezsilnie i patrzył na deszcz padający na brukowaną ulicę... nie miał obuwia, ale na jego szyi zawieszony był kawałek drewna z kilkoma literami skreślonymi w reikspelu, trudno było odczytać koślawe litery, ale akolita domyślał się że człek prosi o łaskę w imieniu Młotodzierżcy. Thomasowi trudno było przejść obok tego osobnika bez żadnej reakcji, wyciągnął zatem kawałek czerstwego chleba i podał żebrakowi, ten nie przyjął go, patrzył tylko beznamiętnie. Goethe widział rezygnację w oczach tego człowieka, kawałek chleba wcisnął siłą w lodowata dłoń i zamknął na pajdzie skostniałe palce biedaka. Ten ostatni nie zareagował, siedział jakby nigdy nic. Thomas odszedł w swoją stronę targany ciężkimi myślami. Kiedy przekraczał próg świątyni rozmyślał o Zakapturzonym, o bogobojnym żebraku, o Barnabasie Goethe i Nuln, o domu. Akolita minął kolumnadę zdobioną płaskorzeźbami rycerzy w służbie Sprawiedliwej Pani i wszedł na główny taras. Stanął przed wyborem... nie wiedział co pomoże mu bardziej w podjęciu decyzji, w poszukiwaniu odpowiedzi... rozmowa z Victorem Glotzzem, kapłanem Pani, czy może modlitwa do Jasnej? Odpowiedź była jasna, a to że zastanawiał się nad nią, zawstydziło go. Usiadł na podłodze, odłożył kostur, zamknął oczy i odpłynął w przestrzeń wiary tłumiącej lęki.

Najprostszy skryba, co robi piórem,
Choćby był on i tak słabowity
I nawet jeśli skryb altdorfskich wzorem,
Miałby on w sercu strach skryty
Nawet jeśli księgę pisze, gdy dławi go żałość,
Oczy widząc własne, w pióra błysku -
Wyuczyć musi w sobie: zmysłu dbałość,
Bez niej nikt nie ma mocy, walki ni błysku.
Zatem pisma zaczątek, pierwsza prac litera,
Tam nie będzie, gdzie dziś niewiasta wesoła
Naucza - tak realna, jak zawsze i szczera -
Pisać sprawiedliwość trzeba, zawsze w pocie czoła.

***

Thomas nie był szczególnie zadowolony z modlitwy, nie tchnęła w niego żadnych konkretnych myśli czy odpowiedzi, a musiał przyznać, sam przed sobą, że trochę na to liczył. Skierował zatem swe kroki na powrót do doków, do karczmy, Czystej Świni, gdzie miał nadzieję spotkać towarzyszy i podzielić się z nimi swymi spostrzeżeniami i odkryciami. Było tego niewiele, ale przecież dzień się jeszcze nie skończył.

Mokry jak kanałowy szczur, Goethe przekroczył próg karczmy i dostrzegł członków grupy śledczej siedzących i dywagujących na wiadomy temat. Ukłonił im się i podszedł do szynkwasu. Karczmarz Heinrich przyjął zamówienie na kielich słabiutkiego wina, a monetę daną mu przez Thomasa za usługę i towar, schował do kieszeni. Thomas napił się łyk wina i poprosił karczmarza o chwilę rozmowy. Neutralność Swini nie dawała mu spokoju, postanowił zatem zapytać o to karczmarza, o to i o to kto kim jest właściciel Czystej Świni, wszak była to persona nie znana jeszcze Thomasowi, a chyba i nikt z najemnych kapitana Marcusa, nie poznał jeszcze tożsamości tego człowieka. Goethe podejrzewał że człek ten może być poważnie połączony z ciemnymi sprawkami Zakapturzonego, bo cóz innego kupiło by mu neutralność takiego przybytku. Przecież Czysta Świnia musiała przynosić spore dochody, aż dziw brał że bandyci nie przyszliby upomnieć się o kawałek z takiej sumy. Akolita wsłuchał się zatem w to co mówił Heinrich... lecz napotkał twardą ścianę, o wiele za mocną na słabowite umiejętności inwigilacyjne jakie posiadał. Na początku Heinrich ochoczo przystał do rozmowy, ale kiedy usłyszał tylko o co idzie sprawa... zmył się od razu. W kilku, hamowanych jedynie spojrzeniami na wisior w kształcie wagi, słowami, dał do zrozumienia verenicie że zadawanie takich pytań zaprowadzić może jedynie do rynsztoka z ostrzem w plecach. Choć Heinrich wykpił się brakiem czasu i tym że to nie sprawy jego, a już tym bardziej akolity... to Thomas i tak zrozumiał...' sztylet, rynsztok, śmierć'. Choć być może łatwo było wystraszyć sługę świątyni? Heinrichowi się udało.

Słowa karczmarza, zamiast dać odpowiedzi to nastręczyły tylko kolejne pytania. Thomas zafrasował się i dosiadł do stołu przy którym siedzieli już jego kompani. Słuchał słów wszystkich uważnie, zresztą jak zwykle. Kiedy przyszedł czas by i on powiedział co myśli i czego się dowiedział, nie ukrywał nic, mówił wszystko o podejrzeniach i odkryciach. Za cel nocnej obserwacji przyjął tyły Białego Konia i garbarni Jochutza i Atzwiga... poinformował o tym wszystkich. Dowiedział się gdzie kto będzie tej nocy. Zazdrościł pannie Irminie i Hannie, gdyż te miały mieć na oku karczmę, będąc w jej wnętrzu. Zdawało się to rozsądnym pomysłem, ale ze względu na pogodę, było to miejsce wymarzone na obserwację.

Wkrótce, po obgadaniu nocnego planu obserwacji, wszyscy zajeli się swoimi sprawami, wątkami które chcieli rozwiązać i pewnie nie dawały im spokoju. Thomas nie wiedział czy tak jest, ale przypuszczenia mogły być prawdziwe, bo on sam czuł się właśnie w ten sposób. Było jeszcze wcześnie, za wcześnie by zająć pozycję i rozpocząć plan Ekharta. Akolita skierował swe kroki do Trumny Kowala, chciał sprawdzić czy któryś z żebraków nie przyniósł jakiejś informacji wartej srebrnika. Kolejna rzecz na którą Thomas liczył tego dnia gdyż sam nie miał wiele szczęścia. W takim, ponurym humorze przywitał wnętrze karczmy w której spędzał ostatnie noce. Herr Wolsh został poinformowany że cała kompania ma sprawy ważne tego wieczoru i nie ma co się martwić ich nieobecnością... jednak jeśli jutro się nie zjawią to powienien poinformować kapitana Marcusa Baerfausta. Thomas poszeł do pokoju i wziął płaszcz z kapturem, flaszkę z wodą i chleb z serem. Wszystko czego potrzebował by wieczorem zasadzić się i obserwować tyły karczmy Bernarda Kurtza. Wychodząc z karczmy, dowiedział się że żadne informacje na niego nie czekały, ani żaden żebrak. Kolejne pytania... czyżby karczmarz przepędzał żebraków, czy to było możliwe? Thomas wiedział że tak, ale z tym już zrobić nic nie mógł.

***

Wieczorem Thomas wszedł do karczemnej izby Białego Konia. Wiedział że wkrótce zacznie się akcja którą planowali. Każdy był już pewnie na swojej pozycji lub w jej pobliżu, tak przynajmniej myślał Thomas. On jednak był już zmeczony, cały dzień biegał to tu, to tam... nie było to już takie łatwe i przyjemne jak dwadzieścia lat temu, ale niestety, nieuniknione. Deszcz wciąż padał a wnętrze karczmy było bardziej niż przytulne w taki dzień jak ten. Akolita siadł w pobliżu potężnego paleniska pod południową ściną oberży i wystawił dłonie i stopy ku płonącym szczapom drewna. Ciepło biło od nich wspaniałe. Ta mała doza komfortu była potrzebna bardziej niż pełna miska jadła... do tego kubek grzańca potrafił zdziałać cuda. Tak więc Goethe siedział, grzał się przy ogniu, pił aromatyczne i ciepłe wino i myślał. Wyciągnął z torby kawałek pergaminu zapisany czarnym atramentem. Prosta mapa Averheim i naniesione na nią czarne punkty, oznaczające miejsca porwań i zabójstwa Kellera... całość stary akolita przybliżył do ognia i suszył uważnie... informacje mogły byc ważne, nie chciał stracić potencjalnych odpowiedzi przez swą nieuwagę. Czekać nie trzeba było długo. Po kilku chwilach karta była sucha, ale zamazana, było widać na niej jednak czarne, mocniej nakreślone znaki i punkty. Goethe sięgnął po kawałek węgla z podłogi, leżało ich tam bez liku. Tym kawałkiem czarnej skamieliny, Thomas połaczył liniami wszystkie punkty, szukał wzoru, szukał czegokoliwiek co mogło przybliżyć całą grupę do rozwikłania śledztwa. Porwani ludzie mogli jeszcze żyć, czas był ważny... ale tak po prawdzie to podświadomość akolity podpowiadała mu że nikłe są szanse by porwani ludzie jeszcze żyli... rozsądek kłócił się z pragnieniem, dobrą duszą i porywami serca. Spoglądając na mapę i szukając wspomnianego wzoru, verenita nic nie znalazł. ~ Narazie. Pomyślał i zakręcił wąs.

Ponury humor tylko się pogłębiał... kolejny ślepy zaułek. Kolejny fałszywy trop. Zupełnie jakby nie było niczego żal, to uczucie przydałoby się w takiej chwili akolicie. Thomas patrzył w ogień, a gdzieś w tle słyszał karczemny gwar, ponad innymi głosami przebijał się głos karczmarza, Bernarda Kurtza. Starszego mężczyzny, tak jak i sam Thomas. Kurtz, człek który dbał o wyszynk jak mało który oberżysta. Fakt, może zapach był paskudny, ale cóż karczmarz mógł z nim zrobić... cóż, właściwie chyba nic. Kiedy Bernard przechodził obok Thomasa, ten ostatni poprosił go o chwilę rozmowy. Widać było od razu że Kurtz nie miał ochoty rozmawiać, może nie tyle nie miał ochoty, co nie miał czasu. Puste miski i kufle w jego rękach świadczyły o nadmiarze zajęć. Oczy karczmarza wodziły, raz na puste naczynia, raz na salę prawie pełną gości, a raz na kapłański symbol zawieszony na szyi Thomasa. Wiara wygrała. Akolita Vereny uśmiechnął się w duchu i podziękował Panience za to że są jeszcze ludzie bogobojni, a co najważniejsze wierni. Goethe nie bawił się w podchody, pytał wprost, przecież obu mężczyznom zależało na czasie, a Kurtzowi jeszcze bardziej kiedy ułyszał pytania. Były niezbyt uprzejme, a na pewno niewygodne. Tak też padło pytanie co to Goethe miał już na myśli od jakiegoś czasu. Czy Biały Koń opłaca się Zakapturzonemu lub jego pomagierom? Verenita nie spodziewał się że karczmarz powie prawdę, albo że powie cokolwiek na ten temat... i miał rację. Kurtz, ostrzegł Goethego że takie pytania są nie na miejscu... i każdy kto na nie odpowie ściąga na siebie wzrok złych ludzi tego miasta, a za tymi idzie śmierć. Chwilę później karczmarz znów był w swym żywiole i rozdzielał jadło i napitek, tylko od czasu do czasu rzucał spojrzenia ukradkiem w stronę akolity... spojrzenia pełne obawy.

***

W końcu, nadszedł ten czas, ta godzina. Akolita w podeszłym wieku opuścił ciepłe schronienie jakim była karczma Bernarda Kurtza i wyszedł w ciemność która okryła Averheim swym całunem. Ciemność była właściwie niczym w porównaniu z deszczem który wziął we władanie miasto, a pewnie i cały region. Chciał nie chciał, wyjść w deszcz musiał. Duże, ciężkie i zimne krople nie znały litości i w kilka chwil, ogrzane i suche ciało Thomasa zmieniło się nie do poznania. Mokre szaty przykleiły się do ciała, broda nasiąkła i emanowała chłodem na starczą pierś verenity, woda przemoczyła sandały... trud było powiedzieć czy na taką pogodę lepsze pełne, wysokie buty czy sandały, to pewnie zależało od temperatury, ale przecież o tej mało kto słyszał... było zimno, a deszcz zacinał nieubłaganie. Goethe idąc na miejsce przez siebie wybrane, spojrzał wzdłuż drogi by dostrzec czy nie ma na niej kogoś podejrzanego lub być może któregoś z jego śledczych towarzyszy. Ulica była pusta. Thomas skrecił przez podwórze i wszedł między drzewa. Przeszedł przez niezagospodarowany teren czyjejś posiadłości i ustawił się pod dachem zagrody, z której wnętrza dochodziły odgłosy bydła. Thomas spojrzał na zagrodę z przestrachem, nie wiedział czy bliskość zwierząt będzie lepsza czy gorsza do takiej obserwacji... przecież zdenerwowane zwierzęta moga go zdradzić... ale z drugiej strony, mogą zamaskować jego obecność. Zdecydował się zostać. Nawet smród nie był taki uciążliwy, deszcz robił swoje... rozmywał nieczystości po podwórzach i drogach, nie spłukiwał ich, jedynie rozciągął, rozmazywał... jakież to było poetyckie w myślach akolity.

Goethe otrząsnął się z dziwnych myśli i zawiązał lniany sznurek pod kapturem, a dłonie schował w rękawy szaty. Rozpoczął obserwację. Od strony garbarni Atzwiga i Jochutza nie było śladu życia. Długie godziny minęły zanim cokolwiek się stało... szcześciem akolita wziął kawałek sera i chleba ze sobą, nie uratowały mu życia, ale jakże ułatwiły nudne zajęcie. Długo wyczekiwana aktywność wreszcie się pojawiła. Człowiek w płaszczu i kapturze wyszedł przez tylne drzwi Białego Konia. Czy był to ten kogo szukali? Tego nie wiedział nikt poza samym człowiekiem w kapturze. Goethe obserwował mężczyznę który przez chwilę stał w świetle świec i lamp, które rozświetlały karczmę. Obserwator musiał podjąć trudną decyzję, iść za tym człowiekiem czy nie... może czekać, może to nie on? Odpowiedź nie nadchodziła... bo skąd, zresztą, odpowiedzi nie było. Thomas postanowił śledzić męzczyznę w kapturze. Obawiał się że może podjął złą decyzję, może to tylko szlachcic wymykający się tyłem gospody przed ciekawskimi oczyma ludu... a może kto inny? Co dziwne, akolita wcale nie bał się tego że może to właśnie jest zbrodniarz, może to Zakapturzony albo jeden z jego ludzi. Ludzi którzy nie znają litości, za to doskonale znają się na porywaniu innych i uśmiercaniu ich. Trudno, akolita nie miał wyjścia. Szedł i wpatrywał się w plecy mężczyzny o nieznanej tożsamości. Szczęściem deszcz doskonale ukrywał brak umiejętności Goethego w skradaniu i obserwacji... kamuflował też odgłos kroków i ciężki oddech verenity. Śledzony człowiek, zniknął za zakrętem. Thomas przyspieszył kroku... nie chciał starcić ofiary z oczu. Rozpoczęło się polowanie, ale czy aby akolita nie był tu przynetą. Thomas spojrzał za siebie i czarne myśli zaległy mu w głowie.
 
VIX jest offline  
Stary 18-06-2013, 20:26   #57
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Treser sam nie wiedział czy się cieszyć czy też nie z faktu, iż podpalacz przeżył próbę samobójczą, choć sam do końca nie był pewny czy to nie jego własna akacja spowodowała odruch który skończył się dodatkowymi ustami na szyi zbira. Strażnicy także nie wyglądali na uradowanych faktem, iż „dobre duszyczki” pomogły podpalaczowi. Trup byłby szybkim rozwiązaniem sprawy, a rannym trzeba się zajmować, leczyć, a koniec końców, zapewne po niepotrzebnym procesie i tak zawiśnie, albo co gorsza trafi na lata do lochów, gdzie jeszcze trzeba go będzie karmić.
Klaus nie chciał jednak uchodzić za bezwzględnego mordercę wśród osób z którymi współpracował.
Szybko jednak pozostawił rannego Almosowi a sam podjął dalszy trop, najpierw w kierunku w którym uciekł jeden z podpalaczy a następnie w kierunku przeciwnym.

Wszystkie drogi prowadzą do … Świni. - Tak przynajmniej wynikało z kolejnego śledztwa jakiego podjął się Klaus ruszając za śladem prowadzącym do miejsca skąd przybyli podpalacze. Nie było nawet sensu zaglądać do środka.

Liczył, że Kapitan rzuci nieco światła, na postać Zakapturzonego, miast tego dodał im jedynie nową ksywkę „ Czarny Kaptur” - było to co prawda niewiele, ale wraz z obietnicą zajęcia się sprawcą po jego wskazaniu, było to więcej niż nic.

W nocy jednak Klausowi przeszły wszelkie resztki dobrego humoru, lejący się deszcz nie był przyjemny. Gdyby miał iść po łupy, to dziękował by bogom za jego zesłanie, do tropienia i zasadzek był to jednak czynnik zdecydowanie niekorzystny a co gorsza niekomfortowy.

Na szczęście Klaus nie należał do ludzi, którzy nie potrafili się wyspać na podłodze, dla których całonocne czuwanie było niemożliwością, czy też osób które dzień bez jedzenia uznawały za wyczyn przerastający ich możliwości. Już dawno nawykł do niewygody i „odrobina” deszczu nie była czymś co mogło go przegonić. Na szczęście potrafił dość dobrze radzić sobie w ciemnościach, nawet tak gęstych jak obecnie panowały w mieście.

Pocieszający był także fakt, iż rana Rexa nie wydawała się tak ciężka jak się obawiał, szwy także trzymały się dobrze, pomimo ciągłego ruchu czworonożnego towarzysza. Tym większym zdziwieniem okazało się jednak zachowanie Rexa podczas nocnej nagonki.
Treser nałożył mu smycz jak tylko pies siadł na zadzie merdając ogonem i pociągnął za sobą w kierunku Almosa, nie uszedł nawet kilku kroków gdy dobiegł go jego okrzyk. Czym prędzej ruszył ku niemu, póki co nie spuszczając psa ze smyczy. Nie wiedział czemu pies tak pozytywnie zareagował, zapewne na zapach, lecz nie mógł ryzykować, iż rzuci się na Almosa zamiast na ściganego.

Na spuszczenie psa zawsze miał czas, po prawdzie jednak nie chciał ryzykować kolejnego zranienia towarzysza, przynajmniej dopóki poprzednia rana w pełni się nie zagoi. Z drugiej strony dobrze wiedział, że w strugach deszczu tropienie na wiele się nie przyda, jeśli przeciwnik oddali się za bardzo...
 
Eliasz jest offline  
Stary 19-06-2013, 12:06   #58
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Potężne kichnięcie omal nie spowodowało, że Ekhart ześlizgnąłby się z dachu. Plan był niezły, ale nie wziął pod uwagę, że będzie lało tak długo. Gęste chmury zasłaniały całe niebo i przez to czerń nocy była jeszcze ciemniejsza. Obserwowanie czegokolwiek poza wyjściem z gospody było niemożliwe. Smętnie pomyślał, ze nawet gdyby jego towarzysze kierowali się jego sugestiami, co do obsadzenia ważniejszych punktów w dokach, to i tak by to niewiele dało.
Miał co prawda leżeć i czekać, ale miał już dość moknięcia, Gdy z „Czystej Świni” wyszedł podpity chłop postanowił zejść z dachu i podążyć jego śladem. Małe były szanse, że na chłopinę ktoś zapoluje. Rigel pomyślał, że najgorszym wypadku odprowadzi chłopa do domu.

Idąc za zapijaczonym, Ekhart zauważy, że kierują się prosto na most. Pochód trwa wolno, w strumieniach deszczu i niemal potoku wody płynącym ulicą. Raz chłop się pojawił w nieco lepszym świetle, na moście i na alei od niego paliło się kilka świateł, choć nie dawały one wiele. Za to idąc za nim, strażnik dróg również mógł ukazać się postronnym, potencjalnym obserwatorom.

Rigel rozejrzał się dookoła, choć niewiele było widać. Na szczęście kilka wizyt w dokach pozwoliło mu dość dobrze poznać teren. Starał się nie wchodzić w zasięg świateł i podążał dalej za mężczyzną.

Mężczyzna wreszcie wytoczył się na most, zmierzając niezbyt pewnie na drugą jego stronę. Ekhart znów stracił go z oczu, gdy nagle dostrzegł coś innego. Po przeciwnej stronie brukowanej drogi, w niewielkiej smudze światła, mignęła mu jakaś mroczna sylwetka.

Pijany najwyraźniej opuszczał tę część doków. Ekhart bez żalu odprowadził go wzrokiem. Był mokry i nie chciał by jego przemoczenie poszło na marne. Chciał już wrócić ogrzać się do "Czystej Świni", ale wpierw postanowił sprawdzić do kogo należała mroczna sylwetka.

Zakapturzona postać poruszała się szybko i pewnie, ale zniknęła Ekhartowi z oczu zanim ten porządnie się zbliżył. Nie poszła za pijanym, może nawet go nie dostrzegła - w końcu tamten odchodził z zupełnie innego kierunku. Strażnik Dróg dotarł do miejsca, w którym przed chwilą była i skierował się w stronę, w którym poszła. Nagle usłyszał coś gwałtownie i szybko poruszającego się z lewej jego strony.

Ekhart błyskawicznie wyciągnął z pochwy miecz. Klinga świsnęła, gdy próbował skierować ją w stronę hałasu lekko przy tym uginając nogi w postawie szermierczej.

Był szybki, ale nie dość szybki. Miecz miał do pokonania długą drogę i przeciął wyłącznie powietrze. W przeciwieństwie do czarnego przedmiotu, który z dużą siłą trafił Ekharta prosto w głowę. Zatoczył się, czując tępy pulsujący ból, gdy przeciwnik pchnął go mocno na ścianę najbliższego domu. Światło latarni oświetliło na chwilę twarz strażnika dróg, a z ust jego przeciwnika, a raczej przeciwniczki, wydobyło się głośne przekleństwo. Rozpoznał ten głos mimo deszczu.
- To ty! Kurwa. - Adele brzmiała na wybitnie niezadowoloną.

Pomimo bólu głowy Ekhart odczuł coś na znak ulgi. Przez chwilę myślał, że pozna los porwanych na własnej skórze.
- Chyba jednak nie jest Ci tak obojętny los zaginionych, skoro w taką psią pogodę chodzisz po dokach. - Rigel przytknął klingę miecza do czoła. Chłodna stal miała zapobiec powstaniu guza, choć pewnie bez siniaka się nie obejdzie.
- A może tak, jak nam wspominał Twój znajomy kapitan Baerfaust szukasz "Czarnego Kaptura"? Co fraulein Ketzenblum?
- Czego szukam, to nie twoja sprawa. Zwyczajnie nie wchodź mi w drogę -
warknęła. - Tej nocy najwyraźniej pęta się tu za dużo sierot, by tamten się w ogóle pojawił. Jeśli ten co za mną szedł to twój znajomy, to powiedz mu, że następnym razem może tego nie przeżyć.
Odwróciła się i odeszła, znikając w ciemności.
- Zaczekaj. - Ekhart podbiegł do znikającej kobiety - Wiem coś co może Ci się przydać. Dziś rano dwoje wynajętych przez "Czarnego Kaptura" ludzi próbowało spalić barkę kupca Starka. Złapaliśmy jednego, ale nic nie chciał powiedzieć prócz tego, kto go wynajął. Jest ranny. Oddaliśmy go straży. Może Tobie udałoby się coś z niego wycisnąć i jeszcze jedno ... - Ekhart przerwał by sprawdzić, czy wiadomość zainteresowała Adele.
Kobieta zatrzymała się, ale nawet nie odwróciła. Mimo tego najwyraźniej słuchała.
- Dzień wcześniej znaleźliśmy w bocznym zaułku ciało Klausa Kellera. Jednego z tutejszych gangsterów. Jego śmierć była na rękę "Czarnemu Kapturowi". Tyle tylko, że zginął od trucizny, ktoś mu ją wbił w plecy, gdy inny walczył z nim posługując się szablą. - Ekhart mówił dalej - Zabójców było co najmniej dwoje. Czy "Czarnemu Kapturowi" ktoś pomaga? Czy zabija w ten sposób?
Rigel miał nadzieję, że uda mu się wciągnąć Adele w rozmowę.
- To prawie na pewno nie on zabija. Nie własną ręką. Jest na to za sprytny. Próbuję się dowiedzieć, czy podczas tego procederu znajduje się w pobliżu - z tymi słowami zupełnie już zniknęła w ciemnościach, odchodząc.

Niewiele się dowiedział, ale przynajmniej nawiązał z łowczynią jakiś kontakt. Nie warczała, a przynajmniej odpowiedziała po ludzku. Ekhart poczuł się znużony. Schował miecz. Wiedział mniej więcej gdzie jest. Choć był przemoczony do suchej nitki miał już dość moknięcia. Poszedł w kierunku "Czystej Świni".
 
Tom Atos jest offline  
Stary 19-06-2013, 20:57   #59
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
To nie był dobry dzień i nie poprawił go nawet całkiem niezły obiad zjedzony w „Czystej Świni”, gdzie kompania ustalała plany na wieczór. Ojciec Goethe mówił o jakiejś brzytwie Ockhama, i trochę to trwało nim wytłumaczył zdezorientowanemu koczownikowi, że ów Ockham nie jest kolejnym grasującym w Averheim mordercą podrzynającym brzytwą gardła, ale altdorfskim filozofem.
Panie zaś nie chciały włóczyć się po nocy i Almos im się nie dziwił, chociaż był trochę zawiedziony, bo lubił mokre kobiety. Wydatny biust Hanny z pewnością prezentowałby się apetycznie pod przemokniętymi szatami. Poza tym chciał zaproponować dziewczynie udawanie zakochanej pary, co mogłoby z kolei zacieśnić ich znajomość. Ogólnie jednak było za dużo gadania i za mało konkretów, jak na gusta nomady. Kapitan Baerfaust też nie powiedział dziś wiele nowego. Jeździec równin zostawił za to trzy pensy staremu zielarzowi, licząc, że ów dowie się czegoś o użytej na Kellerze truciźnie.

***

Jeździecki strój z impregnowanej skóry na szczęście nie przemakał, ale twarz Almosa zalewała lejąca się z nieba woda. Gdzieś zza pleców usłyszał szczekanie Reksa - znak, że Klaus czuwał w pobliżu. Wtem poprzez ścianę deszczu koczownik dostrzegł jakiś ruch. Może spóźniony przechodzień śpieszący do domu, a może...?
Nomada potoczył się chwiejnie w tamtym kierunku i zaczął śpiewać, co było wcześniej umówionym sygnałem, by Klaus dyskretnie zdążał jego śladem:

Kolejny dzień, otwieram swe okno
Za oknem deszcz i wszystko zamokło
Znowu deszcz, znowu mgła
Niech się skończy, znowu sam


Jeździec Równin zawodził smętnie, pełnym pijackiej melancholii głosem, jednocześnie zaciskając jedną dłoń na rękojeści szabli, a w drugiej dzierżąc dobyty pod płaszczem nóż.

Jak wytrzymać wszystko to mam
Świat rozmyty deszczem i ja
Świat rozmyty deszczem we mgle
Niech się skończy wreszcie deszcz ten

Inne słowa na ustach mam
Ciągle czekam, słońca brak
Znowu deszcz, zn...osz kurwa!


Nie pierwszy raz uratował go jego bystry wzrok. Ciemność pozostawała ciemnością, ale przesuwająca się pośród niej czarna plama, ledwie wychwytywana przez oczy, jednak się od otoczenia różniła. Mimo tego Almos zauważył ją dopiero w ostatniej chwili, w tej samej, w której uskakiwał do tyłu, unikając długiego, zakrzywionego ostrza, które śmignęło obok jego uda. Przeciwnikowi nie zdążył się przyjrzeć, ten bowiem znów zniknął w ciemnościach. Czy był zdziwiony nagłą chyżością pijaka, tego Jeździec Równin wiedzieć nie mógł.
- Klaaaus! Tutaj!!! - Wydarł się Almos dobywając szabli i rzucając się co sił w nogach w pościg za napastnikiem. - Dorwę cię psi synu! - Zawołał za czarną plamą znikającą w deszczu.

Klaus zaczął się zbliżać do podejrzanego znacznie wcześniej, pomimo iż pies zachowywał się tak jakby znalazł “przyjaciela” - a właściwie jeszcze bardziej dlatego. W tym mieście było to praktycznie niemożliwe, aż tak długo z nikim nie przebywał, by zdołał go choćby polubić.
Gdy tylko jednak usłyszał zawołanie Alamosa, przestał się skradać i rzucił w kierunku krzyku.
Kimkolwiek zaś był napastnik, był szybki i zaczął zwiewać od razu, gdy zauważył, że Almos wcale zalany w trupa nie jest i zamierza się bronić. A co gorsza, woła wsparcie. Jeździec Równin rzucił się za nim, a gdzieś dalej ruszył Klaus. Niestety, ciemność i lejący się deszcz nie pozwalały na w pełni skuteczny pościg. Almos jakoś jeszcze się trzymał uciekiniera, którego w chwilowej smudze określił jako pochylonego i raczej niskiego, z czarnym zarzuconym na całe ciało płaszczem. Biegnący za nim treser szybko jednak zgubił obu mężczyzn, jego oczy nie przenikały czerni w wystarczający sposób, by dojrzeć z przodu biegnących. A Rex wesoło truchtał obok z wywieszonym językiem, nie próbując podjąć tropu.
Ulewa zmieniła ulice w rwące strumienie, lecz nomada nie zwolnił, choć kilka razy się poślizgnął, a raz o mało nie wywalił na wszechobecnym błocie.
- Straaż! Straaaaż! - Zakrzyknął, choć prawdopodobnie Klaus był jedynym, który mógł go teraz usłyszeć. Almos ścisnął mocniej nóż, zamierzając cisnąć nim w uciekającego, jeśli będzie miał dobrą okazję. Zaklął zdawszy sobie sprawę, że mógł to zrobić na samym początku, ale był wówczas zbyt zaskoczony atakiem.
Klaus miał problem z dogonieniem biegnących, kierował się tylko ich odgłosami, czyli w zasadzie wyłącznie krzykiem Almosa. Na który to nikt nie odpowiedział, co nie zdziwiło nawet nie znającego za dobrze miast Jeźdźca Równin. Tymczasem ten końcu złapał okazję. Uciekinier mocno skręcił, przez co znalazł się nieco bliżej, widoczny słabo, lecz wystarczająco. Nomada cisnął nożem i trafił. Do jego uszu dotarło coś na kształt bolesnego pisku. Ale może się przesłyszał? Spróbował skręcić w tę samą alejkę, ale tym razem pośliznął się i przewrócił prosto w błoto. Noża nigdzie nie było widać. Wstał i pobiegł dalej, lecz uciekinier, mimo, że trafiony, zyskiwał już dużą przewagę.
Odgłos jaki wydał z siebie trafiony sprawił, że Almosa przeszły ciarki. Jednak choć był coraz bardziej zmęczony szaleńczym pościgiem, postanowił dać z siebie wszystko i nie stracić przeciwnika z oczu. Był niemal pewny, że postać, którą gonił miała coś wspólnego z zaginięciem Miklosa i musiał dopełnić rodowej zemsty.
- Tędy Klaus! - Wołał.
W myślach zaś zwracał się o pomoc do Vereny i Ramocsa.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 19-06-2013 o 21:06.
Bounty jest offline  
Stary 19-06-2013, 21:49   #60
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Mijający dzień nie przyniósł żadnych odpowiedzi. Kilka kolejnych tropów, kilka nowych pytań. Świat okazywał się być jeszcze bardziej skomplikowany niż myślała i wiedziała. Mimo, że była jedynie służką, to coraz wyraźniej widziała, że życie oszczędziło jej sporo przykrości. Wychowywanie się w dokach musiało stanowić znacznie większe wyzwanie, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Czuła również, że jest bardzo obca w tym środowisku. Nikt nie chciał nic mówić, nic zdradzić, za to wielu ostrzegało przed wsadzaniem nosa nie w swoje sprawy. Nie dziwiła się im. Podpalona barka pana Starka, mimo iż w jej wnętrzu znajdowała się kobieta i dwie dziewczynki, wystarczyły do uwierzenia, że nikt tu nie rzuca słów na wiatr. Teraz jeszcze bardziej nabrała przekonania, że musi pomóc Beatrice. Kobieta nie mogła kłamać odnośnie swoje długu, bo zbyt wyraźnie się bała. Hanna naiwnie uważała, że nie ma w tym przypadku mowy o jakiejś zasadzce.
Natomiast ich własna się nie udała. Mimo, że służka z zaangażowaniem wczuła się w rolę córki kupca, to nikt do niego nie podszedł z żądaniem haraczu. Może następnego dnia? Postanowiła wstać wcześnie i udać się od razu do doków z samego rana, by w razie czego tego nie przeoczyć. To, że mieli czuwać w nocy na potencjalnego porywacza lub zabójcę, nie zmieniło tego postanowienia. Potrzebowali nowych informacji. Ulewa za oknami dawała mroczną nadzieję na uzyskanie ich. Służka za bardzo się bała, by tam wyjść, ściskała też kciuki za mężczyzn, zapatrzona w szybę.
Gdy nagle ktoś usiadł przy ich stoliku.

Hanna szybko otrząsnęła się z zamyślenia po nagłym podejściu poszukiwanej przez nich kobiety. Uśmiechnęła się nawet z sympatią.
- Ja jestem Hanna a to Irmina oraz Hans - przestawiła ich, używając wyłącznie imion. - I tak, nie ma czego ukrywać. Zakładam, że znasz także powód, dla którego tak rozpytujemy i staliśmy się w okolicy... sławni - ostatnie słowo wypowiedziała żartobliwym tonem. - Szukamy wszystkiego, co może wiązać się z zaginięciami tu w dokach. A słyszeliśmy, że odkupiłaś od zbieraczy znaleziony niedawno nóż. Być może związany z tą sprawą. Chcielibyśmy go odkupić - dodała szybko, by kobieta nie pomyślała, że chcą jej zabrać jakąś jej własność w imię straży.
Mathilda spokojnie poczekała na swój parujący, wydzielający korzenną woń kufel, który postawiła przed nią kelnerka. Pociągnęła łyk czegoś, co po zapachu można było sklasyfikować jako grzane wino.
- Owszem, wiem czego szukacie. Wtykanie nosa w nie swoje sprawy nie przysparza wam popularności - przerwała, biorąc długi łyk i nie spuszczając z nich wzroku, kontynuowała: - Co do noża, to kupiłam go za grosze. Noże zawsze się sprzedają, a ten był dobrej jakości. Mogę was jednak zapewnić, że podpisany nie był. To nawet nie sztylet, a tylko nóż do patroszenia ryb. Nie mam go przy sobie, ale jeśli chcecie kupić to nie widzę problemu.
Hanna odetchnęła, gdy okazało się, że kobieta jest całkiem rozmowna i niekoniecznie negatywnie nastawiona. Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Będziemy wdzięczni, nawet jeśli nic nam nie powie. Nie wiesz pewnie, czy należał do męża Olgi? - służka zerknęła przelotnie na Irminę. Ściszyła głos. - Co ludzie o nas mówią? Ktoś taki jak ty musi dużo widzieć i słyszeć. Może również o zakapturzonym i zniknięciach?
Dziewczyna nie była żadnym szpiegiem, a bezpośrednie podejście Mathildy raczej uniemożliwiało zwykłe zagadanie. W jej dłoni pojawiło się więc srebro.

Durbein poruszyła się na ławie, przyciskając do ściany i opierając wygodnie. Jej dłoń niespiesznie uniosła kufel i kobieta pociągnęła kolejny łyk. Mimo tego, zgarnęła niepostrzeżenie srebrną monetę.
- Nie jestem taką plotkarą jak Ute. Oczy i uszy mam otwarte, bo inaczej nic bym nie zarobiła. Nóż nie wiem do kogo należał, nie zależało mi na zwróceniu go prawowitemu właścicielowi. To tak nie działa - uśmiechnęła się kącikiem ust. - Nie pakujcie się w tą całą kabałę. To taka rada za darmo. Informacja jest natomiast taka, że raczej wątpliwe, by temu nowemu ktoś był w stanie się oprzeć. Działa skrycie i brutalnie, a tutejsze gangi rozleniwiły się ostatnio. Kim jest tego oczywiście nie wiem. Powiem wam jednak, że nie sądzę, by wyrzucano wszystkie ciała do rzeki. Rozmawiałam z kilkoma rybakami, często rzucają sieci, za miastem, w nocy, jak nikt nie widzi. A nikt nie wypłynął, nic też nie złapali. Jedno, dwa mogłoby się prześliznąć, ale wszystkie bez śladu? Nie, nie zostały wrzucone do wody, chyba, że w worku pełnym kamieni.
- Wtedy jednak musieliby mieć miejsce, w którym przetrzymywaliby ciała - Odezwała się milcząca do tej pory Irmina. - Miejsce w którym nie uległyby szybkiemu rozkładowi, bo to zawsze stanowi problem, albo takie w którym taki zapach nie stanowiłby problemu przykryty przez inne. Na przykład garbarnia. To jednak nie mogłoby się dziać bez wiedzy właścicieli.
Mathilda obdarzyła uczennicę czarodzieja nieodgadnionym spojrzeniem, a potem westchnęła.
- To jest możliwe. Dzieje się tu coś niepokojącego. A nikt nie chce stać się kolejną ofiarą. Dlatego też chciałam się z wami spotkać. Z drugiej strony - to niewiarygodne, że ktoś ze starych mieszkańców Averheim robi coś takiego. Garbarze czy oprawcy w większości mieszkają tu nawet od pokoleń - zamyśliła się na chwilę, biorąc łyk wina. - Spodziewacie się dziś kolejnego zaginionego?
Hanna zadrżała wyraźnie, słysząc to pytanie i nie odpowiedziała na nie.
- Myślisz, że to jeden człowiek robi? To znaczy, zabija i porywa? Dlaczego jednych zabiera, a innych pozostawia w takim razie? - służka na poły zastanawiała się na głos, na poły pytała. - Nie tylko garbarnie śmierdzą. Są tu też ubojnie i rzeźnie. Jak się człowieka tak samo jak woła...
- Może dla pewności nie powinniśmy jeść tutejszego mięsa i jego przetworów? - Powiedziała młoda czarodziejka w przypływie wisielczego humoru, na jej twarzy nie widać było jednak nawet śladu rozbawienia.
Hanna zrobiła się biała na twarzy i przełknęła głośno ślinę. Ta wizja była zbyt straszna. Zwłaszcza przy takiej pogodzie, w środku nocy. Wiedziała, że nawet jeśli zaśnie po powrocie do Trumny Kowala, to będzie miała makabryczne sny o ćwiartowaniu ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 19-06-2013 o 21:51.
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172