Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 10:18   #22
Mrsanczo
 
Mrsanczo's Avatar
 
Reputacja: 1 Mrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znanyMrsanczo wkrótce będzie znany
Shao Wei

Mnich przebijał się już przez kolejne pomieszczenia. Były wyjątkowo dobrze zadbane dzięki pracy golemów. Ludzie tutaj tylko stali i ładnie wyglądali.

Tym razem zadanie było trudniejsze. Strażnicy tego okrągłego pomieszczenia byli przygotowani. Trzymali w dłoniach halabardy, a zbroje mieli mocno ściągnięte rzemieniami. Pokonanie ich w pojedynkę było by wyjątkowo heroicznym czynem. Lecz było drugie wyjście spiralne schody. Mnich nie znał tego budynku więc ryzyko było podwójne. Nie miał również igieł. Walczyć czy uciekać?



Fioletowy - Shao Wei (marcuseq)

Szary - Klawisze
Ruch: 6 Obrona: 4 Wytrzymałość: 6

Hellscythe; Roland Rockwood

Smród bagien doskwierał i przeszywał nos. Choć suchej pogodzie ustępował deszcz to nie był on zbyt przyjemny. Ciałą poległych powoli zaczęły wgłębiać się w bagna. Co co poniektóre wampiry walczył na tyle dzielnie, że zostawiały tylko puste puszki z krwawą zawartością. Miąższ wylewał się z puklerzy jak w jakichś biednych horrorach klasy B a nawet C.

Wampiry nigdy nie był przyjaźnie nastawione na to co było im nie znane. Przynajmniej tak było z tą parką i ich ekipą. Zaczęli się domyślać, że coś tutaj nie pasuje. Dlaczego on nosi puklerz do cholery. I ta dziwna broń, kim on jest? Skoro to nie nasz wampir to kim on jest?

Rolandowi zaczęło świtać, ze to jednak nie musi być wampir. Coraz mocniejszy zapach ludzkiego mięsa dochodził do jego umysłu. Może to człowiek? Hellscythe była by zadowolona jakbym dla niej upolował choć parę litrów smacznej krwi – myślał Roland.

Hellscythe za to podeszła do sprawy o wiele bardziej impulsywnie. Wyszczeżyła zęby przy okrzyku, a nieznajomy przeraził się nie na żarty . Wojowniczy nastrój zniknął z jego twarzy, tak szybko jak broń z dłoni. *Bżdęk* miecza o kamienie był mocno metaliczny. Czy on przypadkiem przed momentem nie walczył, a teraz chce uciekać? Zrobił parę kroków do tyłu i potykając się omal nie wpadł do bagna. Upadł na tyłek i wystraszony zaczął się jąkać.

-aaalle – wziął głęboki wdech – wy nas zabiliście – mówił z takim spokojem jakby był walczącym o życie szczurem, którego właśnie banda dzieciaków miała przybić do drzewa

Nieznajomy zabierał im cenny czas. Mogli już dawno biec za wozami. Co było ważniejsze?



Chryzoberyl; Khamirs

Dzień minął, a znajomych i rodziny zostawiliście za sobą. Dwie duże łodzie popłynęły w stronę Cataractanium gotowe do podboju. Trójkątne karmazynowe żagle rozbijały światło na tafli wody. To był was czas aby płynąć w stronę chwały i bogactwa. Choć często pierwsze wykluczało to drugie. Mróz i śnieg zaczął się zmieniać w ciepły wiatr i deszcz.



Wiedzieliście, że już dawno przestano was traktować jak najemników lecz głupota prezydenta zza morza była bezdenna. Liczył na waszą pomoc. Przeliczył się i to bardzo, wiosłowaliście z zamiarem podboju Cataractanium. Było dość ciasno na statku lecz wam to nie przeszkadzało. Troll jak zwykle skręcał statkiem, a Krasnolud go denerwował. Choć rozkazy były proste:

-jesteśmy barbarzyńcami – krzyczał dowódca floty – tak?
-tak – odkrzyknęli mu barbarzyńcy
-walczymy dla złota, tak? - nawoływał dalej
-tak – krzyczeli podekscytowani coraz bardziej
-więc zabierzmy im to co mają dopóki są bezbronni
-tak – krzyczeli bezmyślnie barbarzyńcy

Młody Pit na walał w bębny wojenne gdy odpływaliście, a wy ciągnęliście liny i ruszyliście ku przygodzie. Wasze wojska zbliżały się do brzegu. Zeskoczyliście ze statku. Piasek wzbił się w powietrze pod ogromnymi butami barbarzyńców. Na was czekał już orszak powitalny. Paru z was rzuciło się na nich. Poderżnęło im gardła, a jucha rozlała się po cały pokoju. Dwójka chłopów wyturlało z łodzi beczkę wypełniona ogórkami kiszonymi. Ogórki były specjałem północy specjałem do zagryzania przy wódeczce. Chryzoberyl i Khamirs jednak mieli inne zadanie. Pilnowali dowódcy floty. Który wyglądał jak wściekł zabójca, bo nim właśnie był. Trzymał w jednej dłoni dwuręczny miecz. Na plecach wisiała mu ciężka niedźwiedzia skóra.



Byliście jego przybocznymi. Tak szybki awans był czymś zwykłym. Zastąpili ludzi którzy mieli zbyt długie języki i zbyt małe mózgi, aby zrozumieć, że dowódca jest ponad nimi. Ich ciało posłużyło do wykarmienia wilczurów. Teraz wy byliście na ich miejscu i mieliście zdobyć wielkie miasto Cataractanium. Nawet dla was był zbyt ogromny do zdobycia. Ogromne mury wysokością przekraczały rozmiary jakichkolwiek budynków z waszych domostw. Wy to wiedzieliście, ale dowódca nie. Był skupiony tylko i wyłącznie na rozkazach. Brnął w głąb lądu i zabijał ludzi, którzy byli na tyle głupi lub nie rozsądni aby wbiec mu pod miecz. Krew rozpływała się w kałużach deszczówki, a wielkie buciory barbarzyńców rozchlapywały kawałki ciał. Był to wielki mroczny marsz w stronę prezydenta Cataractanium. Nikt nie mógł was powstrzymać.

Oddział zbrojnych bronił bramy. Mieliście za zadanie bronić swojego dowódcy i to właśnie zrobiliście. Rzuciliście się za nim w wir walki.





Niebieski - Chryzoberyl (Plomiennoluski)
Żółty - Khamirs (Khamirs)
Indygo - Dowódca (Stoi za wami)


Szary - Strażnicy (grupka uzbrojonych w halabardy strażników. Nie wyglądają na silnych, ale ich broń wydaje się bardzo dobrej jakości.)
Statystyki
Ruch:4 Obrona: 4 Wytrzymałość: 5


Jounaji Rass

Zaczął padać deszcz, a draby skupił się nie na tym na czym powinni. Nie zrozumieli, że ten którego mieli pilnować właśnie uciekł w nieznaną im stronę.

Jounaji biegł właśnie przez bagna i uciekał przed żołakami. Po drodze ktoś rzucił go butem wołając za Markusa. Markus był handlarzem, którego Jounaji zostawił na pastwę Mari. Teraz nie miał wyjścia tylko uciekać. Przy wyjściu nikt nie stał. Błąd wyjścia pilnowały dwa trupy, nie byli znajomymi Jounaji lecz byli tak niewyobrażalnie powykrzywiani, że nawet jego to ruszyło. Przypominali wyciśniętą cytrynę, tak jakby jakaś ogromna siłą połamała ich z wyjatkową lekkością.



Bagna były zdradzieckie szczególnie dla kogoś tak bogatego jak on. Zewsząd mogli wyskoczyć bandyci. Ktoś taki był dla nich wręcz jak krew dla wygłodniałego rekina. Kroki handlarza jednak były coraz szybsze, a losowy kierunek nieprzyjemny. Krzaki ocierały się o jego ciało. Jounaji nie wiedział, że to droga do wampirów ale teraz nie miał znajomych ani przyjaciół bo jedyne co mu zostało było przy nim. Gonili go żołdacy* i nikt mu nie mógł pomóc. Ludzie zamykali drzwi gdy tylko go widzieli. Nie mieli zamiaru nawet rozmawiać z uciekinierem.

*żołdacy – może i byli uważani za beznadziejnych i bezużytecznych. Oczywiście tacy byli. Lecz poza tym mieli zawsze przewagę liczebną. Mocy tym oddziałom dawały porcelanowe golemy. Idealnie nadawały się do walki, jednym ciosem potrafił niszczyć całe oddziały przeciwników i były tak wytrzymałe, że prawie nic poza ogniem nie potrafiło ich powstrzymać. Dzięki temu sprawiali przynajmniej wrażenie groźnych.
 
__________________
"Ignorance is bliss." ~ Cypher

Ostatnio edytowane przez Mrsanczo : 17-06-2013 o 09:18.
Mrsanczo jest offline