Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 12:52   #27
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Otworzył jej furtkę i drzwi do samochodu, wcześniej szybko zamykając dom.
- W zasadzie to nam się trochę śpieszy, nieprawdaż?
- Mhm - potwierdziła, siadając za kierownicą - Chcę zdążyć na koniec koncertu. Będzie ciasno na ulicach wokół.
- No nieźle... mój zmysł węchu będzie nieco... oszalały przez tłok, ale raczej nie zemdleję, o ile nie będzie to koncert hip-hopu. Ci ludzie śmierdzą... - rzucił niewesoło, wsiadając obok i otwierając okno.
- Ci od hip-hopu bardziej? - zainteresowała się, włączając do ruchu. - Jak jesteś bez tłumu też bywasz oszalały - mruknęła.
- Po prostu... może i jestem szalony, albo po prostu głupi, ale są rzeczy, które są jak bezpieczniki w broniach czy granatach. Czasem nie wytrzymuję. Stare nawyki, wymuszone przez instynkt przetrwania - odparł wzruszając ramionami.
- Nie lubię, jak tak wpadasz w takie klimaty - potrząsnęła głową. - Zaczynam się bać.
- Jakie klimaty? Albo nieważne... - machnął ręką szybko, nie chcąc drążyć nieprzyjemnego dla niej tematu.


Jechali więc dalej w milczeniu, Ocelia prowadziła szybko, pewnie, ulice były juz dość opustoszałe. To było dziwne, ale towarzystwo Jasona nie dodawało jej pewności - wręcz przeciwnie, obawiała się, jak zachowa się w czasie spotkania jej brata. Oczywiście obiecywał i zapewniał.. ale to nie zmniejszało jej niepokoju.
Ale może to dobrze, że przejmowała się co będzie PO uwolnieniu Oliviera, jakby od razu, z góry, zakładając, że jej plan się powiedzie. Bo niby czemu miałby się nie powieść?
- Chyba jesteśmy... - usłyszała jego ściszony głos, gdy wjechali na ulicę, na którą inni się wylewali, tak głośno i tłoczno jak się tylko dało. Z hali koncertowej leciała już tylko muzyka z wielkich głośników, jako zapełnienie czasu pomiędzy dwoma koncertami, była jednak cicha na zewnątrz, a na następny występ, nie zostawało i nie zbierało się tak wiele ludzi. Masa zatrzymywała się właśnie na fajkę, albo wchodziła w różne boczne uliczki, by wyładować energię którą nazbierali na koncercie, poprzez bójki, czy szybki seks. Sporo kierowało się też w stronę magazynu pełnego niewolników, parę osób, nawet tam weszło, a dwie kolejne, paląc fajki i dopijajc piwo z plastikowych kubków, jeszcze stało i rozmawiało, śmiejąc się głośno. Chłopak starał się uwodzić punkową dziewczynę, która wyglądała na taką, która dużo uwodzenia i zalotów nie potrzebuje.
Cofnęła samochód, zeby zaparkować nieco dalej od magazynu.
Wysiedli, Cela rozejrzała się.
- To co, zabieramy się za stację elektryczną? To chyba tam będzie.. po prawej. - wskazała kierunek.
- Myślę, że drzwi damy radę otworzyć. Ale żeby coś tam odłączyć, to będziemy musieli pozbawić prądu sporą część dzielnicy, a raczej tylko magazyny, mogą mieć swoje własne, zapasowe zasilanie. Ludzie są uzależnieni od prądu, to się zabezpieczają, nie? Twój wybór. Bo z drugiej strony... sporo ludzi teraz wchodzi do tego magazynu, chyba fani tego zespołu... może uda nam się wtopić w tych, których mamy na celowniku?
- Myślisz, że możemy się podszyć pod klientów? - zapytała, nie w pełni przekonana. - Te wszystkie klatki mają jeden zamek, widziałam. Wystarczy otworzyć.. i już.
- Mam na myśli, że większość tych idiotów jest pijana, naćpana i napalona, wchodzą tam masowo, wracając z koncertu. Z tego co ja widziałem wcześniej, mają tam taki burdel, że możemy wejść jako jedni z nich... na przykład zaraz za tą romantyczną parką - skinął głową, na coraz śmielszą i bliższą siebie dwójkę pod drzwiami.
- No nie wiem... Ostatnio jak weszłam, to od razu chcieli strzelać... a może miałam jakąś niezaspokojoną potrzebę? - żart niespecjalnie jej wyszedł, ale obniżył trochę napięcie. - Nawet nie pytali, co chcę. Ale możemy spróbować..
- Tylko żeby nie było, jak wejdziemy, nie gadamy z nikim, trzymamy się cieni i ścian. Szukamy przełącznika, wcześniej eliminując jak najwięcej strażników. Jesteśmy mamy zrobić tak, to idziesz za mną i starasz się robić to co mówię. Jeśli odetniemy prąd, wzmożemy ich czujność - powiedział wysiadając z wozu, nakładając czapkę i zaciągając chustę na twarz.
- Jason - zatrzymała go - chcesz zarzynać wszystkich, którzy ci wejdą w drogę?
- Ogłuszać, już o tym mówiliśmy. Pozbawienie przytomności w sposób cichy i stosunkowo bolesny dla ofiary - wytłumaczył jej najprościej jak potrafił. - Nie umrą od tego, a może się czegoś nauczą. Bardziej niebezpieczne, bo jeszcze wstaną i walną nas w plecy, ale eliminując strażników, łatwiej jest się skradać. Uciekałaś kiedyś z jakiegoś miejsca, czy co? Podstawowa wiedza.
- Pewnie, setki razy uciekałam z różnych miejsc - przewróciła oczami. - Z tym, że nikt mnie nie gonił... Regularnie, uciekałam, w poniedziałki z matmy, często z mszy.. Dobra, już słucham normalnie. Mam ich walić w głowę pałką?
- W tył lub skroń, jeśli wychodzą ci zza rogu. Bardziej skomplikowane techniki obezwładniania sobie na razie odpuścimy.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Nie umiem. A jak walnę za mocno i umrze? Albo za słabo i się odwinie? Chodź, lepiej wyłączymy ten prąd...
- To nie są nawet dorośli ludzie, pakerzy. Jeśli adrenalina pompuje czyjeś żyły, to ciężko ogłuszyć. Jeśli ktoś łazi sobie znudzony, w śmierdzącym hangarze, to mocny cios pałą pośle go spać. A jeśli zabijesz kogoś jednym ciosem, to będziesz musiała mnie tego nauczyć. Ludzie często przeceniają lub skrajnie nie doceniają wytrzymałości organizmów innych - wyjaśniał swoje stanowisko, spokojnie i trochę obojętnie. - Jeśli jednak wolisz prąd, to prąd... tylko ja nie wejdę do środka tej budy - rzucił jeszcze ponuro, patrząc w stronę niskiej wieży energetycznej.
- Tu nie chodzi, co wolę, chodzi żeby wyciągnąć Oliviera! - zdenerwowała się znowu, a może po prostu dotarło do niej, że jest zdenerwowana od dawna - Skoro twierdzisz, że tak będzie lepiej... zakładam, że wiesz, co mówisz. Wchodzimy.
- Och w zasadzie to po prostu nie lubię kabli, sznurów i tym podobnych, ale tak nawet lepiej. Coś na czym się znam. Trzymaj się blisko - mruknął jeszcze, wkładając ręce w boczne kieszenie bluzy, naciągając dodatkowo głęboki kaptur i idąc w stronę magazynu.
Ocelia poszła za nim, ciągle nie do końca przekonana. Ale nie można było już dłużej zwlekać.


Gdy się zbliżali, parka zaczęła się nagle i ostro całować, wcale nie krępując się z dotykiem. Coś szepnęli i otworzyli drzwi, weszli do środka, a Jason i Ocelia za nimi, jakby nigdy nic.
Rzeczywiście profesjonalna ochrona to nie było. Ważne jednak, że w razie czego nie bali się zabijać.
Nie wzmożyli ochrony od ostatniego razu. Osób było więcej, jednak nie wszyscy należeli do personelu, bądź obsługi.
- I co? Tu ich sprzedajecie? - Spytała opalona dziewczyna, stojąc obok nastolatka, prawie, że dorosłego człowieka, który za pasem miał słabo schowany pistolet.
- No coś ty... - odpowiedział, gdy razem przyglądali się skulonemu w klatce mutantowi, z błoniastymi miniskrzydłami.
Dziewczyna zbliżyła nieco dłoń, do klatki, w której był trzymany i cofnęła nagle, przywierając do chłopaka, gdy mutant zaskrzeczał, nastroszył skrzydła, który zmienił barwę, z zielonej na czerwonej i zaskrzeczały. Po chwili wrócił do normalnego koloru.
- Uważaj - powiedział dzielnie, przytulając ją mocniej. - To wciąż tylko zwierzęta, ale szef nam zawsze powtarza, że da się je udomowić.
Jason pociągnął Ocelię dalej, w stronę lewej ściany. Muzyka zagłuszała znacznie huczniejszą imprezę niż ostatnio, z większą ilością postronnych, ale nie niewinnych osób. Husky skinął głową na roześmianych dwóch najlepszych przyjaciół, którzy wchodzili do pomieszczenia, które chyba były łazienką. Gdzieś na podłodze walała się butelka po piwie. Podniósł ją i skierował się do łazienki, pewnym jeszcze krokiem, specjalnie się nie kryjąc.
Poszła za Jasonem, spokojna i pozornie rozluźniona dla oka postronnego obserwatora. Rozglądała się dookoła, nie nachalnie, ale i specjalnie się z tym nie kryjąc. Wydawać się mogło, że jest pierwszy raz w takim miejscu i po prostu kieruje nią ciekawość. Cela szukała jednak Oliviera. I wyłącznika do klatek.
Jej brat wciąż wisiał na krzyżu, wyglądało na to, że go nie zdejmowali. Na półpietrze, a raczej metalowej kładce biegnącej wokół ścian, znajdowała się mała budka, niby stróżówka, do niej też po ścianie biegły kable.
Jason stanął pod drzwiami do łazienki, poczekał chwilę i wziął dwa głębokie oddechy, na chwilę zamykając oczy.
- Pojedynczo. Spróbujemy się czegoś dowiedzieć od tych dwóch co weszli, ty pójdziesz na górę i zwolnisz klatki. Ja w zamieszaniu będę pomagał tym którzy się uwolnią, a ty spróbujesz uwolnić Olivera. Jeśli jest przybity gwoździami, wydłubiesz je pazurami. Jasne? Ale najpierw tutaj - dodał jeszcze, kiwając głową w stronę drzwi.
Olivier ciągle tam był. To była ta dobra wiadomość. Wyglądał, jakby wisiał od dawna - człowiek na jego miejscu nie miałby prawa żyć.
- Co chcesz.. czego chcesz sie dowiedzieć? - zatrzymała go, zanim wszedł do łazienki - O Alanie?
- Dokładnie, tak - pokiwał głową.
- Husky, przyjdzie jeszcze czas na zemstę. Ja też mam swoje rachunki z nim do wyrównania. Ale uwolnijmy najpierw tych tutaj.
Westchnął.
- Tak czy siak, dobrze będzie pozbyć się tych dwóch co weszli do środka. Im ich mniej przytomnych, tym lepiej.
Przez chwilę biła się z myślami, ale w końcu uznała, że Jason wie, co robi. Miał przecież 500 lat doświadczenia w tych sprawach, prawda?
- Okej, spokojnie - mruknął zdejmując chustę i delikatnie otwierając drzwi przed Ocelią, wchodząc za nią, z cwaniackim, ale i naturalnym uśmiechem na twarzy.
Jeden z chłopaków, z długimi, czarnymi włosami, właśnie wychodził z kabiny, skąd dochodził dźwięk spłukiwanej wody i zapinał rozporek. Drugi, całkiem łysy i dość wysoki, ze śmiesznie małą głową, rozłożył na umywalce pojemniczek na wizytówki, nasypał do niego trochę białego proszku i zaczął dzielić na równe ścieżki. Obaj spojrzeli przelotnie na Celę i Jasona.
- O, siema. Chcecie trochę? To koka, nie żaden speed jak poprzednio, szef zadbał - powiedział skupiając wzrok na Ocelii. A raczej jej odrębnych kawałkach.
- Nie dzięki - powiedziała. - Za mocne dla mnie. A szef jest?
- Ma być... sporo spraw ma, to ważny człowiek... - mruknął łysol, skupiając się na proszku.
- Dawaj, dawaj, dawaj, dawaj... - szeptał drugi, myjąc ręce dwie umywalki dalej.
- Ja się poczęstuję - powiedział Jason podchodząc.
- Spoko. Tyle tego mamy, że do kąpania się w tym nie szkoda - odpowiedział wesoło, wyjmując z kieszeni banknot i zwijając w cienki rulonik. Długowłosy ustawił się w kolejce za Husky'm.
- A co, jakaś nowa dostawa? - dopytała Cela, ustawiając się tak, żeby za plecami mieć ścianę.
- Tyle kasy ostatnio napłynęło, że widać się szarpnął... - odpowiedział, spoglądając za przez ramię Jasonowi.
Łysol przeczyścił dziurki w nosie i nachylił się. Zanim jednak zdążył cokolwiek wciągnąć Husky chwycił jego głowę i pomógł jej powędrować w dół, ze znacznie większą prędkością i siłą, uderzając nią w umywalkę, która wydała z siebie bolesny, skrzypiący dźwięk. Zanim jeszcze ćpun zaczął się próbować czegoś chwycić, padając na ziemię, Jason obracając się do połowy, kopnął stojącego za nim chłopaka w rzepkę. Zawył okrutnie ledwie przez chwilę, gdy Jason kopnął go jeszcze w szczękę, posyłając na zimną, mokrą podłogę. Znów się obrócił i poprawił kopnięciem czaszkę łysego, na tyle mocno by na dobre pozbawić go przytomności. Uklęknął jeszcze nad drugim, jedną ręką zatkał mu usta, z których ledwo wydobywał się pomruk. Dokładnie wycelował i dwoma najbardziej wysuniętymi knykciami, trzasnął w jego skroń, posyłając do krainy snów.
Wziął pudełeczko na wizytówki, zamknął i podał Ocelii, razem z banknotem.
- Dobra... weź to i idź się przymil do ewentualnego strażnika na górze. Ogłusz przy pierwszej okazji, o ile w ogóle będzie i spróbuj wyłączyć klatki. Pójdę na tył magazynu - powiedział spokojnie, patrząc jej w oczy, jakby chcąc się upewnić czy rozumie.
- Jasne - powiedziała, przełykając ślinę i patrząc kątem oka na leżących na podłodze. Krew płynąca z rozbitej twarzy powoli mieszała się z brudem na podłodze. Był szybki. Cholernie szybki. Mogło im się udać.
Zdjęła bluzę, i zawiązała ją sobie w pasie, zostając w samym topie. Przywołała na twarz nieco nieobecny uśmiech.
- Na razie - powiedziała, kierując się w stronę drzwi od łazienki.
- Ach i ten... - mruknął jeszcze, nieco spuszczając głowę i drapiąc się po karku. - Jeśli coś pójdzie nie tak, to skup się na Oliverze. Jest znacznie ważniejszy, skoro Nigr tak go chce.
- Będzie dobrze - zapewniła go, znikając za drzwiami.


Szła powoli, trzymając się dość blisko ściany i patrząc dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Schody były nieco z boku.
Przyciągnęła nie jedno spojrzenie, wszyscy jednak mieli na tyle dużo zajęć, by ograniczyć się do komentarza na jej temat, za jej plecami.
Cała platforma mimo pozorów i wyglądu była dość stabilna, prawdopodobnie jak i buda na jej końcu, gdzie świeciło się pojedyncze światło.
Weszła po schodach, ciągle się nie śpiesząc. Z góry Olivier był doskonale widoczny, przemknęło jej przez myśl, że taki sposób więżenia kogoś musi być strasznie nieekonomiczny, a dodatkowo grozi utratą zdobyczy...
Podeszła do budki i, delikatnie, żeby nie zdenerwować osoby wewnątrz, pchnęła drzwi.
Zakapturzona postać siedziała do niej plecami, paląc fajkę i pochylając się nad książką leżącą na biurku. Książka w tym miejscu była czymś przedziwnym. Obok leżał odtwarzacz muzyczny, z którego kable biegły pod kaptur. Musiał się postarać, żeby przebić się przez muzykę ogólną. Z boku na ścianie był zasłonięty klapą, zamkniętą na małą kłódkę panel. Zapewne kontrolka do cel.
Pomyślała, że szczęście jej sprzyja. Podeszła cicho, wyciągając rurkę zza paska. Zamachnęła się, celując w tył głowy, nisko, nad karkiem.
Szybkością przypominał Jasona. Wstał, obrócił się, chwytając jej uzbrojoną dłoń w nadgarstku i wykręcając, drugą ręką waląc mocno w brzuch. Nie zwaliła się na ziemię tylko dlatego, że Alan był na tyle uprzejmy, by ją podtrzymać, przygniatając do ściany.
- Rurką?! Serio?! Nie masz pistoletu?! Widziałem na nagraniach co zrobiłaś Milesowi, a teraz co?! Żadnych pazurków?! - Warknął, nachylając się nad nią i ściągając kaptur. Oczy miał potężnie przekrwione, żyły na jego twarzy, wydawały się być czarne.
- Miało cię nie być... - wysyczała, a potem ruchem nadgarstka wysunęła pazury w wolnej dłoni i zamachnęła się, celując w jego bok.
Nie uchylił się do końca, krzyknął dość głośno, gdy przeorała mu skórę, udało mu się jednak rąbnąć kolanem w podbrzusze. Pochwycił jej drugą ręką i gdy bardziej zaczęła upadać, dodał jeszcze wściekłe kopnięcie w brzuch.
- Znacznie lepiej! - Wysyczał, tłumiąc ból w głosie. Przełknął głośno ślinę, przyciskając jej ręce do ściany na tyle mocno, by nie mogła znów nimi zaatakować. Zbierało się jej na wymioty. - Chyba nie jesteś sama, co?
- Myślałeś, że zabiorę tego świra, żeby mi utłukł brata? - jęknęła, dziękując sobie - Jasonowi - w duchu, że ją odwiódł od jedzenia kolacji. Szarpnęła się, próbując go kopnąć.
Swoją własną nogą przyjął sprawnie uderzenie, wciąż ją mocno trzymając i oddał tym samym, trafiając w piszczel.
- Znacznie lepiej! Kwitniesz na mych oczach!
Miała nadzieję, że nie pękła jej kość, noga bolała jak diabli, a dupek wydawał się mieć świetną zabawę. Rozluźniła mięśnie wiotczejąc w jego uchwycie.
- Dlaczego mnie wypuściłeś? - spytała, starając się nie jęczeć..
- Mówiłem ci! Pan potrzebuje silnej kobiety, a nie cipkającej się dziewczynki. Twój brat już jest silny, musisz go dogonić. Choć jest starszy - kiwnął głową. - Czemu nazwałaś Jasona świrem? Chyba go uratowałaś... poza tym chyba źle pojmujesz szaleństwo - zaśmiał się wesoło, ale nie złowieszcze. Wydawał się być wspaniale ubawiony, choć krew gęsto mu ściekała z boku. Przyglądając się mu bliżej, nie miała wątpliwości, że wszystkie żyły i tętnice pod cienką, suchą i bladą skórą, są całkiem czarne. Nie przypominał człowieka.
- Przemoc rzuciła mu się na mózg. Odpierdzieliło mu. Myśli tylko, kogo by utłuc.. ale ty też nie za dobrze wyglądasz... czyżby mutacja wracała? Jaka szkoda, miałam nadzieję, że twój pan pomoże mi się pozbyć mojej. Ale wygląda na to, że cię oszukał. Biedny Alanek.
Zachichotał wesolutko, ale jego twarz ledwo się poruszała.
- Mój pan ma ci do zaoferowania o wiele więcej niż ci się wydaje. Jasonowi mniej, choć jest zdecydowanie kimś więcej niż maszynką do zabijania, mimo iż uważa wręcz odwrotnie od dłuższego czasu. To biedna, skrzywdzona, wrażliwa duszyczka... - dodał słodkim tonem głosu. - A to co mi się dzieje, to po prostu kolejny, wspaniały krok na drodze ewolucji. Tego co chce tobie i twojemu bratu dać pan Nigr. Myślę... myślę, że jesteś gotowa... taaak... - przechylił swoją upiorną głowę na bok, przyglądając się jej. - Będziecie mieli tyle do obgadania...
Drgnęła, nagle przestraszona, bardziej chyba jego wyglądem, niż słowami. Jeszcze tydzień temu to był miły, normalny facet, a teraz...
- Ewolucja, hę? - zapytała, wysuwając brodę do przodu, dla dodania sobie animuszu - Zamieniasz się w małpę. To jest deewolucja. Reewolucja.
Czy jakoś tak. Nie był to dobry moment na ćwiczenia leksykalne.
- Regresja jak coś... - poprawił ją cwaniacko. - Nie masz zielonego pojęcia czym się staję, ale... najwyższa pora by posłać w niepamięć to miejsce, stworzone jako przykrywkę specjalnie dla ciebie. Podobało ci się to co zrobiłem z Oliverem? Dobrze się trzyma - powiedział waląc ją czołem w górę nosa, i w końcu puszczając, zamroczoną, na ziemię. Jak przez mgłę widziała, że otwiera klapkę panelu, podnosi z biurka mikrofon, taki jaki mieli w supermarketach i klika coś. Muzyka ucichła, a w całym magazynie rozległ się jego głos.
- Moi drodzy! Chyba poznajecie głos! Najwyższy czas by zapewnić wam małą niespodziankę. Wyjmijcie kutasy z cip i ust, i słuchajcie uważnie, bo to wam się spodoba! Otworzę teraz każdą jedną klatkę i macie prawo i obowiązek, zabić każdego mutanta, który się w niej znajduje! Nie tykać Dzieciątka Jezus na krzyżu! Macie piętnaście sekund, na chwycenie ostrych i twardych przedmiotów... albo chuj! Jazda! - Zawył, naciskając coś znowu, po czym rozległ się metaliczny dźwięk rozsuwanych klatek. A następnie krzyki i strzały, Alan podszedł do barierki, patrząc w dół.
Kiedy wrzeszczał do mikrofonu, Cela podniosła się na kolana i zaczęła przesuwać w stronę drzwi. W głowie jej huczało.
Na dole to co widziała, musiało być jeszcze gorszą rzezią niż tą na marszu. Ludzie byli bardziej wściekli, bardziej podnieceni, a mutanci chcieli stawiać opór. Miękki i mokry odgłos wnętrzności wypadających z brzuchów torturowanych naprędce animalmanów, zagłuszany był przez krzyki bólu i radości, szaleństwa i miłości do śmierci na niewinnych i bezbronnych. Dostrzegła też Jasona, który przebijał się wściekle, z kijem bejsbolowym ręku, w stronę krzyża, na którym wisiał Oliver. Husky był brutalny, szybki i skuteczny. Jednak nie zabójczy.


Alan, upajający się widokiem na dole, wydawał się nie zwracać na nią uwagi. Cela starała się natomiast nie patrzeć na rzeź i nie słuchać jęków. Zobaczyła jednak Jasona i przestała się bać o Oliviera, miała nadzieję, że Alan go przegapił. Potrząsnęła głową, odganiając mgłę otulającą jej mózg. Z bólem w brzuchu nie mogła na razie nic zrobić. Podniosła się na nogi i ruchem nadgarstka uwolniła pazury również w drugiej dłoni. Skoczyła w stronę Alana, tym razem celując w tętnicę szyjną i krtań. Nie wahała się już.
W jednej chwili spokojnie oparty o barierkę Alan, wykonał obrót, lekko się schylając, tuż pod jej prawym ramieniem. Walnął ją łokciem w plecy, podciął nogi i... popchnął posyłając w dół.
- Może ostatnia próba! - Krzyknął za nią.
Też krzyknęła, zaskoczona, a potem rozluźniła mięśnie, przygotowując ciało na upadek.
Wychodzenie sprawnie z takich upadków, już nie było dla niej trudem. Całkiem naturalnie udało się jej wykonać przewrót tuż przy zderzeniu z ziemią, przetaczając się i znacznie zmniejszając siłę uderzenia.
- A za tego przy krzyżu, będziecie, kurwa, obsypani złotem! - Rozległ się głos Alana z wielkich głośników.
Jason, o którego oczywiście chodziło, był już bezpośrednio przy Oliverze, który obserwował go ze wściekłym wyrazem twarzy, szybko jednak skierował spojrzenie na Ocelię i jego wzrok przybrał bardziej troskliwy wymiar.
Husky rzucił w kogoś kijem, idealnie ratując jakiegoś mutanta, przed morderczym cięciem prowizorycznej maczety, zablokował cios nożem od jakiegoś wściekłego młodzika i skierował jego ostrze przeciw niemu, wbijając je w udo, choć znacznie łatwiej byłoby mu włożyć je w krtań. Przez chwilowe siłowanie się dostał od innego przeciwnika, metalową rurą w plecy. Zawył i prawie upadł na ziemię, ale zdołał się obrócić i przechwycić kolejne uderzenie, wjeżdżając swoim czołem w skroń podstępnego wroga, doprawiając jeszcze jego cierpienia, kopnięciem w krocze. Zmierzało w jego stronę coraz więcej osób, ale nieliczni już mutanci uwolnieni z klatek, gdzieś z tyłu, sprawiali udolny opór. Niektórzy korzystali ze swoich naturalnych przywilejów, jak kły, pazury, kolce czy ogony, inni przechwycili tradycyjną broń.
Ocelia znajdowała się blisko wysokiego krzyża. Miała szansę przemknąć pomiędzy falą zalewającą Jasona, szybko wspiąć się na konstrukcję i wydłubać gwoździe przytrzymujące jej brata.
Poderwała się na nogi, ogarniając jednym spojrzeniem sytuację.
- Jason! Broń się, masz nas stąd wyprowadzić! - krzyknęła ścinając jednego napastnika, a potem następnego. Nie certoliła się już, było ich zbyt dużo, nie było czasu na humanitaryzm.
- Na górze! - krzyknęła do mutantów, stłoczonych pod ścianami - Dopadnijcie tego skurwiela na górze, a ci tutaj rozpierzchną się jak stado kaczek.
Doskoczyła do krzyża, po drodze ktoś usiłował ją zatrzymać, ale przekroczyła już pewną granicę. Nie było zza niej powrotu. Cięła precyzyjnie, nie zastanawiając się.
- Olvier! - uwolnię cię, ale masz pomóc Jasonowi. Obaj macie stąd wyjść, rozumiesz? Żywi. - powiedziała, wyciągając gwoździe.
- Nie rozumiem, ale zrobię jak mówisz - odpowiedział uśmiechając się do niej, mimo sytuacji w jakiej się znajdowali.
Tymczasem na kładce, Alan przełożył kołczan przez plecy i chwycił swój łuk bloczkowy. Z znacznie bardziej szaleńczym śmiechem niż poprzednio zaczął strzelać. Strzelać do mutantów, strzelać do ludzi. Starał się raz czy dwa trafić Jasona, ale ten za bardzo mnożył się wśród tłumu wściekłych i zdezorientowanych przestępców. Niektórzy tarzali się już po ziemi, jęcząc i krzycząc z bólu. Paru krzycząc coś w stylu:
- “To potwory! Kurwa!!” - poczęła uciekać, tylko po to by nadziać się na mutantów, którzy rzeczywiście kierowali się w stronę Alana, chyba go kojarząc.
Skrzydlaty, nieco przypominający Ocelii Jean’a wystrzelił w powietrze, lecąc w stronę Hughes’a. Ten jednak wziął krótki rozpęd, skoczył odbijając się od barierki na kładce i spotkał się z mutantem w powietrzu, strzelając do niego w locie, co choć wydawało się być niemożliwe, to tylko jeszcze bardziej rozbawiło Alana, który wylądował na truchle skrzydlatego.
Oliver zaś spadł na ziemię z krzyża, zwijając się w kłębek i dysząc ciężko.
- W końcu... dziękuję... dziękuję... - starał się mówić głośno, ale tylko dzięki lepszym zmysłom, Ocelia słyszała jego szept.
Jej domniemany brat, całe jego ciało zaczęło trzeszczeć i chrupać, puchnąć, rosnąć, nabierając masy mięśniowej, obrastało w łuski i sierść. Okropna i iście obrzydliwa abberacja, zaczęła mierzyć ku trzem metrom wysokości i dwóm rozpiętości w barkach, ilość jego kończyn, ich kształt i rodzaj były tragicznie niesynchroniczne i niesymetralne. Jego twarz nie przypominała zupełnie żadnego zwierzęcia, żadnego obiektu, zupełnie niczego ludzkiego. Nie przemawiała jednak przez nią agresja, lecz czysta żałość i okropny ból. Jakby utrzymanie każdego milimetra swojego cielska, kosztowało go niepomierne pokłady cierpienia.
Zamarła na moment, przyglądając się, zszokowana, tej straszliwej przemianie. Jeśli ją tak bolało wyciągnie pazurów, to mogła się tylko domyślać, jak on musiał cierpieć. Kiedy działo się.. to wszystko z jego ciałem.
Jednak w jednej chwili, wielkolud odwrócił się od Ocelii i z rykiem zaczął łapać, odrzucać, uderzać, kopać i odpychać zalewających Jasona gangsterów i terrorystów. Raz i drugi wbiła się w niego strzała z łuku, jednak grzęznąc w plecach, nie wywarły one żadnego efektu na Oliverze, którzy ślepo i poddańczo wykonywał prośbę Ocelii.
Otrząsnęła się i ruszyła na pomoc Olivierowi i Jasonowi. Tnąc napastników szukała wzrokiem Alana.
Zobaczyła go, stał ze swoim łukiem, celując do jej brata.. i do wszystkich. Oszalał. Zaczęła przedzierać się w jego stronę, bokiem, żeby nic wpaść mu w oczy, skupiona i zdeterminowana.
Szło jej zadziwiająco dobrze. Instynktownie poruszała się na tyle szybko by zranić wiele osób, samej unikając uszkodzeń.
Zaszła Alana od boku, przykulona, żeby zejść z linii jego wzroku. Nie wydawał się jej dostrzegać, skupiony na swoim szaleństwie.
Zamachnęła się, celując w jego bok.
Tym razem był zbyt skupiony na czym innym, by się ustrzec przed atakiem. Dostał w ten sam bok co wcześniej, tym razem jednak nie skończyło się na zewnętrznym uszkodzeniu, a rozcięciu organów wewnątrz.
Padł na ziemię wypuszczając łuk i wrzeszcząc z bólu, począł tarzać się po ziemi, wkładając kawałki skóry i mięsa z powrotem na swoje miejsca. Już i tak wyglądał jak trup i ta rana od razu powinna zakończyć jego żywot, ale mimo to, miotał się jeszcze wściekle w agonii.
Cela zacisnęła zęby i cięła go przez krtań, przecinając tchawicę.
Krew trysnęła gęsto i ostro, oblewając twarz i klatkę piersiową Ocelii, która odskoczyła do tyłu, z przeraźliwym krzykiem. Czuła się, jakby obeszły ją jakieś insekty - zaczęła nerwowo ścierać krew Alana z siebie. Fontanna szybko osłabła i ze strzępów szyi, coraz wolniej sączyła się krew, z wiotczejącego ciała.
Jason i Oliver z pomocą pozostałych przy życiu i znośnym zdrowiu mutantów, zyskiwali znaczącą przewagę nad sługusami Alana, którzy w większości przypadków nie żyli, byli nieprzytomni, albo próbowali uciekać, z mizernym skutkiem. Cała rzeź, która tym razem była dokonywana bardziej na korzyść zwierzoludzi, zmierzała do końca.
Alan leżał nieruchomo, kawałek poszarpanego ciała. Cela zsuneła się plecami po ścianie i usiadła na ziemi. Schowała pazury, bezwiednie, a potem trzęsącymi się rękami odwiązała swoją bluzę i skupiła się na wycieraniu jego krwi ze swojego ciała.
Choć krew była jeszcze świeża, to większość wciąż na niej pozostała, rozmazana. Bluza sama w sobie zaczęła nieprzyjemnie pachnąć i potrzebowała bardzo dobrej pralni. Cela zdawała się nie zwracać na to uwagi, trąc skórę coraz mocniej i mocniej.
Tymczasem pośrodku magazynu, było coraz mniej krzyków, a ogromne monstrum, które było jej bratem, zaczęła wracać do normalnej postaci.
- Udało się - pomyślała. Powinna czuć radość, czy satysfakcję, ale nic nie czuła. Poza przemożną, atawistyczną potrzebą pozbycia się krwi z ciała. Siedziała tam, patrząc jak Olivier zaczyna coraz bardziej przypominać człowieka. Choć nic ludzkiego w nim już nie było. W niej też coraz mniej. Zmusiła się, żeby poruszyć głową, i poszukała wzrokiem Jasona.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline