Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 15:33   #27
Boreiro
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Franz

Szefuńcio skrzywił się jakby wypił właśnie wypił pół kwarty soku z cutryny. Franz odsunął się odruchowo obawiając się obfitego pawia. Jednak kwaśna mina przywódcy nie zwiastowała powracającego śniadania, a raczej poważne rozmyślania. Intensywnie pocierał skronie, drapał się po tyle głowy i strzelał głupawe uśmieszki. Przenosił niepewnie wzrok z własnej kieszeni na gości i z powrotem. W końcu odsapnął jakby zmęczył się walką z samym sobie i rzekł:
- Niestety nie zaliczy…
- Ale mistrzu. W sumie to dobrze mówił, więc cze..
- Morda w kubeł gruby! – wrzasnął dygotając ze wściekłości, a może strachu – No to ten. Nie wchodzisz do kręgu, boś nie zdał. Przykro mi. Niech pan spróbuje innym razem. Żegnam – odwrócił się do swoich młodocianych wspólników – Chopaki, spiżdżamy!

No i spiżdżyli. Przez tylne wyjście. Wszyscy prócz jednego. Ciężki i szybki przedmiot trzasnął w głowę przywódcy pozbawiając go przytomności. Wszystko stało się błyskawicznie, April nie zdążył nawet przekląć.

Andrzej spokojnie podszedł do bezwładnego ciała, założył masywnego, drewnianego chodaka z powrotem na stopę, wyciągnął znajomo wyglądający mieszek i ruszył ku drzwiom wejściowym. Do umysłu wciąż oniemiałego nagłym zwrotem akcji Franza napłynęło dziwaczne spostrzeżenie „Będą musieli zmienić chyba zmienić nieco symbolikę”. Andrzejowy but pokonał ostatnich trzech wojowników na zębowym placu boju.

Zabójczy nieskuteczny duet dotarł na rynek i długo nie musiał czekać na naganę za niewykonanie zadania. Lothar pokrzyczał trochę, jak na jego możliwości stosunkowo niewiele i nakazał bezzwłoczne wyruszenie w drogę. Podczas gdy Franz i Andrzej użerali się z małomiasteczkową gównażerią krasnoludy nie próżnowały i zakupiły nowy wóz.



Częstochowianin, choć wiedzę o transporcie miał porównywalną z ilością uczciwie zarobionych pieniędzy,stwierdził że nowy nabytek o parę klas przewyższa ten, którego wytrzymałość przetestował niedawno Merkury. A czasu do wydawania osądów miał sporo, bo tak się złożyło, że miał nieprzyjemność pchać całą powrotną drogę.

Dante

Dante, gdy wpadł już w las, ujrzał nie jedną a dwie postacie, a następnie ponownie jedną. Niska, mocarna sylwetka Fagnusa dzierżyła w swoich dłoniach tajemniczo wyglądające narzędzie, a druga pozostawała skryta w cieniu, klęcząc. Krasnolud zrobił użytek ze swojej broni i rozległ się ostry huk, głośny jak kościelny dzwon zwołujący na sumę.

Zara

Jaromir wykazał się dużą brawurą atakując przeważającego przeciwnika. Przypłaciłby swoją decyzję życiem, jednak Los chciał inaczej. I swoje postanowienie oznajmił światu ogłuszającym hukiem wystrzału.

Dante, Jaromir Franz

Mówił Fagnus, bo najwięcej wiedział i był, bądź co bądź, krasnoludem co racjonalizowało jego pogląd na sprawę.
-…i właśnie wtedy zobaczyłem tego typka w lesie. Mówię se niech mnie elficka laseczka w dupę pocałuje jak to nie jest jakiś ważniejszy majcher. No to ruszam w stronę paskuda. Bestyje mnie chciały zeżreć Alem się nie dał byle futrzakom. Chwila moment i widzę gościa już konkretnie. Człowiek. Nie mam pojęcia jak wyglądał, człowieki wszystkie takie same, prawie jak elfy. O! Brody nie miał, to jest pewniak. I klynczał jakby się modlił świętoszek jeden trolem jego mać. Stoję dwa kilofy od niego, a on nic tylko jeno gapi się i coś mamrota. Myślę se magiczne nasienie. No to nic jak tylko wymierzyłem, trafiłem no i ten głowę rozleciałem. No sory, szefie, wiesz, wypadek przy pracy. No! I potem żywotne bestyje gdzieś nawiały,a te ukatrupione się popsuły ani chybi , bo wyciekła jakaś ciemna maź. Koniec.

Margruk Lothar rozejrzał się po pobojowisku, poszedł w głąb lasu zbadać bezgłowe ciało, wrócił, kopnął wilcze truchło, nabrał na palce tajemniczej substancji, powąchał i na sam koniec śledztwa wciągnął łapczywie powietrze przez nos. Wynik dochodzenia był prosty i klarowny. Krasnolud napluł i nasmarkał obficie z obu dziurek. Zwieńczył całą sprawę dźwięcznym bąkiem. Spojrzał na kompanię i wyłącznie przez wyraz twarzy dał rozkaz - ruszamy.

Zbigniew

Obudził się rankiem. Głowa go bolała jakby łupnął nią w kamień. O dziwo, reszta ciała miała się dość dobrze. Pierwszą osobą jaką ujrzał był paplający Merkury. Szedł obok nowego wozu na którym został Zbigniew przeleżał ostatnią noc. Widocznie nieprzytomny najemnik był jedynym członkiem drużyny zdolnym słuchać jego drętwych historii z dzieciństwa i wykładów o teoretycznej stronie magii.

Wszyscy

Kompania dotarła do swojego celu późnym wieczorem, gdy na niebie niepodzielnie rządził Księżyc z gwiazdami.

Zajazd był ogromnym dwupiętrowym przysadzistym gmachem, wybudowanym z grubych dębowych bali, szczodrze pokrytych ochronnym lakierem. Kamienna podmurówka, liczne przeszklona okna, pięknie rzeźbione wykusze, balkony i gzymsy dopełniały obraz bogactwa. Tuż obok stały wielkie stajnie zdające się móc pomieścić cały dwór króla Bronisława. Taki okazały budynek idealnie nadawałby się do stolicy i to nie koniecznie Rzeczpospolitej. Jednak stał w szczerym polu. Sąsiedztwo zajazdu stanowiły pasące się krowy i strachy na wróble. Żadnych ludzi, tylko jakaś zapadła wiocha nieopodal.

W środku było już mniej przepychu, tylko ogrom. Zwykła karczma tylko niezwykle przestronna.



- Dobra nasza. Dotarliśmy na czas. Zdążymy się jeszcze uchlać. Pokoje czekają na górze. Do zobaczenia rano – oznajmił Margruk Lothar i dołączył do towarzyszy delektujących się kolejnym już antałkiem górskiego miodu.

Reszta miała wolny wieczór. O możliwych atrakcjach zawiadomił karczmarz (a przynajmniej ktoś stojący za szynkwasem)

- To tak – począł wymieniać – można się zalać w trupa, można tylko trochę i dołączyć do zabawy w tamtym rogu, można iść do wsi poszukać panienki albo przynajmniej się wybrandzlować –z robił przerwę na podrapanie się po kroczu - no i w sumie to tyle. Mordobicia nie zrobicie, bo nie za bardzo jest z kim.
 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline