Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 15:48   #21
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Gnom pojawił się nie długo po północy. Byli wszyscy poza Erykiem, który jeszcze trochę mógł zabawić z nowymi przyjaciółmi. Detektyw oświadczył, że znalazł powiązania porywaczy w Tilei, ale nie z wspominaną już wcześniej rodziną Beladonna. Po chwili zastanowienia i wysłuchaniu raportów z obserwacji gnom rozpoczął burzę mózgów...

- A 'a! To ees baardzo fascynujące, no? Kilka kluczowych znaków sprezentowały się, czyż no? Qui? Co o tym myślicie mes amis? Jaki plan proponujecie, 'ę? – zapytał spokojnie gnom.

- Na początek powiem, że nie spodziewałem się tak wielu ciekawych informacji. Świetnie się spisaliście. - powiedział Bert zastanawiając się nad nowościami. - Mamy zatem pięciu mężczyzn plus psa? Wielki, łysy gość z sumiastymi wąsiskami, blondyn... - Bert wyliczał prostując kolejno palce. - … dwóch czarnowłosych, jeden szatyn. O kimś zapomniałem? - zapytał Winkel patrząc na Josta. - Eryk ładną scenkę odegrał. Ciekawe kiedy wróci...

- Łysego żeśmy nie widzieli. - odparł Jost. - Czterech tylko do kibla na podwórko biegało. I piwo, jak nosili, to też trzy kufle jedynie. Za to pilnowali wejścia tylnego niczym w banku. I stukali parę razy, i opowiedzieć się musieli. A ten, co w kuchni siedział, cały czas na podwórko patrzył. Wejść się tamtędy niepostrzeżenie nie da.

- Ja widziałem z Rudim Łysego. Pukali cztery razy, ale co mówili to żaden z nas nie słyszał. Znaczy ja i Rudi nie słyszeliśmy. Może Eryk z drzewa dosłyszał. Pies oszczekał Eryka i musiał on odegrać scenkę, że jest pijaczyną spod numeru 15. Nieźle mu poszło. Może nawet uda mu się czegoś od tych robotników dowiedzieć. - Bert czekał na więcej wypowiedzi, bo jak zawsze miał pewien plan. - Podejrzewam, że chłopca nie ma na górze, bo straż była zbyt swawolna w tamtej części domu. Z tego co mówicie od waszej strony też go nie było widać. Ani na piętrze, ani na parterze. Najbardziej prawdopodobne zatem, że przetrzymują dziecko w piwnicy. Możliwe, że wiadro, którego zawartość wynosili zostało napełnione właśnie przez chłopca. Nawet bardzo możliwe.

- Łysy stale w domu siedział? Całą noc? Czy też mieszka gdzie indziej, a w tym domu z wizytą bywa? - spytał Jost. - Ktoś im zapasy przynosił? Na zakupy jakieś chodzili? A co do chłopaka to rację masz. Z pewnością w piwniczce go trzymają. Nie ma obawy, że do okna się dostanie i krzyczeć zacznie. Szkoda, że od sąsiadów przekopać się nie można.

- Łysy jest jednym z nich o czym świadczy to, że w ogóle nie wychodził. Jest tam największy i w razie walki to jego trzeba obawiać się najbardziej. - powiedział Bert zastanawiając się. - Ten łysy wypuszczał szatyna po zakupy jakoś godzinę po południu. Wiem, gdzie tamten poszedł i co kupił. I z tym właśnie będzie wiązał się mój wstępny plan, ale o nim jak każdy dopowie to co według niego jest najważniejsze...

Miller odezwał się chyba po raz pierwszy podczas narady.

- Nie masz racji co do łysego Bert. Siła nie oznacza sprawności w walce. Wraz ze mną do barona przyszedł jeden z mieszkańców innej wioski. Duży, silny, postrach wszystkich burd w karczmie. W walce nie dawał rady. A plan nie jest tajemnicą. Mogę wejść dachem. Najlepiej z kimś. No... To część planu.

- W zasadzie to jest jedynie jedna z jego ewentualności. I to późniejszych. - powiedział Winkel. - A co do Łysego na mnie zrobił spore wrażenie. Duży, paskudny gość, który chyba wie jak się robi żelazem.

Miller wzruszył ramionami.

- Monsjer Alfonsie coś jednak i monsiera strapiło. Nie są powiązani z tą dużą bandą to co takiego monsiera przybiło? - rzekł Rudi patrząc na gnoma.

- Rodzina Beladonna miłością szczególną do Alfonso `Erculi nie pała... - strzygnął wąsem. - A jeśli bez wiedzy i zgody familii robotę robią, to Beladonna sojusznikiem naszym się staje. Ułatwić wiele nam może, jako, że teren to jej wpływów i każdy ją opłaca. - powiedział poważnie. - Kupiec jednak może za tę przysługę związać się bardziej z papą Beladonna niż z enfant...

Miller podrapał się po głowie. Chwilę mu zajmowało by poskładać to co mówił Alfons. Nie był głupi, ale ten co raz rzucał dziwne słówka. Sytuacja w mieście zaś wydawała mu się prosta, odnosił ją do swojej rodzinnej wsi. Był baron. Baronowi się opłacało, chociażby w mące. Tak robił jego dziad, ojciec, a jakby został to i on sam. Zrozumiałe było, że jak baron łaskawie pomógł komuś to dawało mu się więcej. Gęś chociażby. Albo więcej mąki. To było miasto, i to duże, więc sprawa wyglądała inaczej. Było paru baronów, rada miejska, rodzina, a może i jakiś wielki rycerz. No i im się płaciło. W końcu dezerter wzruszył ramionami.

- Jak na moje monsierze to sprawa wygląda prosto. Ale i ja jestem prosty chłop przyuczony do mielenia zbóż i rąbania mieczem. My tu robimy za oczy, a jak będzie trza to za rękę dzierżącą miecz. To kupiec musi zdecydować czy chce się opłacić rodzinie czy nie. Ich pomoc by się nam zdała, znają miasto lepiej od nas. My mamy swoje plany. Można im coś dodać do piwska by posnęli, wejść dachem albo i ze wszystkich trzech stron. Albo można i wszystko na raz. I tu możemy coś uradzić, ale to nie nam decydować czy układać się z rodziną czy nie. Ale po mojemu to wypada im chociaż powiedzieć, jeżeli monsier pewny, że nie stoją za tym, że będziemy działać. A nóż sypną koronami za wycięcie im niewiernych ludzi? A nóż powiedzą chociaż ilu tam jest? A tak to mogą mieć do nas pretensje, że działamy bez ich wiedzy. Ale to kupiec będzie płacił i on powinien powiedzieć jak wiele jest w stanie poświęcić by zwiększyć szanse na uratowanie dzieciaka.

- Ymmm... Kupiec, jak wy to mówicie, do łóżka z rodziną Beladonna iść by nie wolał. O zgodę prosić na dziecka ratowanie niekoniecznie trzeba, bo w drogę Beladonna nie wchodzimy. Jak z ich przewagi skorzystać chcecie z głową - gnom spojrzał na Winkela - to musicie iść do Knajpy Morderców w czerwonym berecie. Lokal oficjalnie nazwę nosi „Ciepłe Kluchy”.

- Jak na moje faktycznie nie ma co kupca w tego typu interesy wiązać... - powiedział Bert kiwając głową na słowa detektywa. - Nie wchodzimy rodzinie Beladonna w drogę więc nie ma co ich powiadamiać. Barona od zwykłych reketerów i rabusiów różni to, drogi Rudigerze, że na swoich ziemiach to on stanowi prawo. Oni jedynie starają się dbać o tych co płacą im “za ochronę”. Za tego typu opłatą nie stoi nic innego jak zwykły haracz. A co do mojego planu to zacznę od początku. Poszedłem za szatynem do karczmy znajdującej się na tej ulicy. Nazywa się “Wściekły Wilk”. Do kosza mężczyzna zapakował chleb, pieczone mięso, piwo, wino i spory kawał surowego mięsa z kością. To ostatnie pewnie dla pitbulla. - zastanowił się Winkel. – Pomyślałem, aby załatwić preparat albo usypiający albo paraliżujący i aby dodać im go do napitku i jedzenia. Wszystkim. Można by przekupić karczmarza lub nawet samego kucharza w tej tawernie. Mógłby detektyw załatwić taki preparat aby było ciężko go wykryć w jedzeniu i piciu? Wystarczy by szatyn odebrał kosz z czymś takim, a następnie poczekać aż zjedzą, wypiją co im przyrządziliśmy, a potem wejść dachem. Nie wygląda za solidnie więc trzeba by być ostrożnym. No i nie pilnują tego wyjścia więc może ktoś by sprawdził czy nie ma tam pułapki czy czegoś. To jak z tym preparatem mości detektywie?

- To co enfant zabije, dorosłemu może być niestrawnością. Co dużego powali tym bardziej petit. Skąd wiecie mes amis, że enfant jest głodzony lub na innej diecie? - zapytał detektyw.

- Wybaczta, pieprzony wiatr powiał nie z tej strony, pieprzone bydle woń podłapało i musiałem... no, poradzić sobie jak się dało. - Eryk przetarł ubłoconą twarz wchodząc do pokoju.

Następnie streścił pokrótce skutki swojej obserwacji największy nacisk kładąc na imiona bandytów i ich znak, oraz na pitbulla, bestię zapalczywą. Gdy skończył popatrzył po wszystkich wyczekująco.

- O, Eryk. Nie miałem pojęcia, że tak dobry z Ciebie aktor... - powiedział Bert klepiąc łowcę przyjacielsko. - Panie Alfons, przez wiele lat podróżowałem ze znakomitym łowcą i wiem, że są preparaty, które uśpią rosłego mężczyznę, a kobiecie czy dziecku nie zrobią nic więcej. Wiem, bo kiedyś mieliśmy uśpić drużynę banitów, a wśród nich była kobieta w ciąży... No, ale nie wszędzie znajdzie się takie same specyfiki. Może jednak? Chłopiec dostanie niestrawności najwyżej, ale włos mu z głowy nie spadnie. To bezpieczna metoda i jak się uda obejdzie się bez walki. Może jednak idzie załatwić taki preparat? Dla dobra dziecka... - zapytał z nadzieją w głosie Winkel.

- Specyfik musiał to być magiczny. - westchnął gnom. - Do jutra ciężko być może, jeżeli magus lub alchemik z miejskiej gildii takowy sprzedać zechce. Z czarnego rynku preparaty skorumpowane być mogą, a łowcy czarownic na swych głowach chcieć nie chcemy, oui?

- Nie. Nic z tych rzeczy. Jak nie uda nam się nic załatwić to wielka szkoda, bo raczej nie pozostanie nam nic innego jak wejść tam i rozegrać to w bardziej militarnej wersji. Na przykład poskładać szatyna, gdy pójdzie po żarcie równocześnie z jednym co pójdzie do wychodka. Dwóch mniej zawsze... No i znamy już i hasło i ile razy pukać trzeba. No, ale rozlew krwi nieunikniony niemal... Szkoda, bo plan miałem niezły. No nic... - powiedział Bert z przejęciem. - Nie pozostaje mi nic innego jak oddać pałeczkę naszym wojownikom. Oni na taktyce znają się lepiej ode mnie. Załóżcie przy ataku, że jest ich jednego czy dwóch więcej niż widzieliśmy. Dla bezpieczeństwa i abyśmy nie byli zaskoczeni...

- Dalej zdaniem moim jedzenia zatrucie pomysłem dobrym jest. - rzekł Khazad, który na pomysł ten sam wpadł, jako tylko Bert z Rudim o wiedzy co w karczmie brali porywacze wspomnieć raczyli. - Co by i było, jakoby wszyscy, za pozwoleniem, srania nieludzkiego dostali? Na wyścigi do wychodka łazić by musieli, by w gacie nakitować nie mogli. Cóż to małemu stać się może jako fajdać więcej będzie?

- W sumie bardzo dobry pomysł, Arno. Świetny. - powiedział Bert zastanawiając się czemu sam na to nie wpadł. - Jedynym minusem poza tym, że nie jest mój... - uśmiechnął się Winkel. - … jest to, że jak wszystkim naraz zachce się do wychodka mogą się w całej sprawie połapać i wtedy wzmożyć czujność lub coś zrobić chłopcu. Pamiętam do dzisiaj jak jednemu klientowi Imre porywacze przysłali dłoń jego córeczki... - gawędziarz wykrzywił twarz w okropnym grymasie...

***




Mężczyzna łkał cicho przerywając modlitwę. Spojrzał w kierunku zachodzącego słońca. Szlochał patrząc na czerwone od ostatnich jego promieni kłosy zboża. Zaciągnął się czystym powietrzem i znowu zaczął płakać. Przypominał sobie ostatnie dni, gdy jedynym jego celem było zdobycie pieniędzy...

Wychowany w nędzy rybak nie był w stanie sprostać zadaniu jakie przed nim postawiono. Miał zdobyć 500 Złotych Koron. Sumę tak wielką, że aż niewyobrażalną. Po co mu taka ilość pieniędzy? Bo ktoś się pomylił. Porwał jego czteroletnią córeczkę i wierzył, że biedak jest kimś innym niż w rzeczywistości jest. Początek był trudny, ale rybak zdeterminowany zaczął kombinować. Nie zdobył pieniędzy, a gdy zobaczył odciętą dłoń swej córki wziął linę i poszedł do najbliższej stodoły. Nie miał pojęcia, że obiekt należy do karczmiarza, a jeden z jego klientów zmierzał właśnie zostawić w nim swego wierzchowca. Nim mężczyzna zdążył pomyśleć już trzymał pętlę. Trzęsącymi się rękoma postawił drabinę, wszedł po niej i owinął linę wokół jednej z belek. Sprawdził wytrzymałość konstrukcji i pętlę założył sobie na szyję.


- Kocham Cię córeczko... - powiedział ze łzami w oczach skacząc w dół.

Belka zatrzeszczała, a lina zacisnęła się na szyi dusząc mężczyznę. Rybak nie potrafił rzucić się na tyle umiejętnie, aby złamać sobie kark. Jego ciało drgało na linie. Gdy tracił przytomność, a jego wzrok zaszedł mgłą widział na dole ruch. Widział jak ktoś bardzo szybko wbiega po drabinie niemal nie chwytając jej rękoma. Rybak nie wierzył jak wielkie miał szczęście. A może to był jakiś znak? A może to, że łowca Imre pojawił się akurat w tym miejscu oznaczało, że jest jeszcze nadzieja?

Świat mu zniknął sprzed oczu i pozostała tylko czerń. Gdy się ocknął był w innym miejscu. Lepszym. Mimo iż na ziemi nie wierzył, że w Imperium istnieje jeszcze dobro. Jego szczęście przestało istnieć, gdy porwano jego dziecko. Parę lat wcześniej stracił ukochaną kobietę i gdyby coś się stało jego córce... nie miałby po co żyć. Łowca wypytał go o wszystko poznając go później z kolejnymi dwoma ludźmi. Nie wiedział czemu im zaufał. Może dlatego, że jeden z nich - młody mężczyzna w barwnym stroju - mówił tak, że chciał walczyć. Chciał ją odzyskać. W czasie, gdy jeden go wypytywał dwóch innych wyszło. Po powrocie okazało się, że mają trop. Rybak nie wiedział jak, ale po paru godzinach jego córka była w domu. Niemal cała, ale na pewno bezpieczna.

Słońce zachodziło, a mężczyzna nadał łkał. Przestał, gdy usłyszał radosny śmiech dziecka. Wstał, przetarł łzy i ruszył w jego kierunku. Postanowił już nigdy się nie poddawać...

- Daliście mi siłę... - powiedział patrząc w dal i przypominając sobie trójkę nieznajomych.

***

Bert nie mógł się nadziwić wspaniałości pomysłu krasnoluda. Był prosty, ale bez wątpienia skuteczny. Po prostu dobry. To mogło się udać. Gdy detektyw powiedział, że jest w stanie załatwić preparat przeczyszczający gawędziarz uśmiechnął się szczerze. Zgodnie z dalszymi ustaleniami Bert chciał wymieszać dany preparat z przyprawą i odpowiednio doprawić żarcie rabusi. W czasie, gdy gnom ruszył do karczmy on też nie próżnował. Wypoczywał, a z samego rana zdecydował się iść na targ rozeznać się w towarach i kupić to o co prosił go Rudi. Miller wyjaśnił mu po czym poznać dobrą klingę na przykładzie miecza Josta. Widać, że żołdak się nie lenił i poznał swój fach również od tej strony.

Gdy wrócił Alfonso powiedział, że wynajął pokój na 2 dni oraz, że w karczmie gotuje żona i córka karczmarza. Bert zastanawiał się czy nie podejść odpowiednio córki i nie wejść z nią w bliższe relacje, ale ostatecznie się nie zdecydował. Nie miał na to czasu i nie mógł narażać powodzenia misji. Sam w pełni wierzył w swoje umiejętności, ale nie chciał reszty stawiać przed faktem dokonanym. Zdecydował się sam zająć koszykiem oprychów. Oby się udało...

***

Bert wybrał miecz krasnoludzkiej roboty. Nie był może nadzwyczajny, ale w tej cenie był pewien, że nic lepszego nie znajdzie. Solidna, ostra klinga wykuta w krasnoludzkiej kuźni była w cenie. Za pochwę dał niemal tyle co za miecz, ale było warto. Winkel nie często widywał tego typu robotę. Co prawda do części interesu, cukierków i osełki musiał się dołożyć, ale i tak wytargował spokojnie dziesiątą część na broni i pochwie. Gawędziarz był pewien, że Rudi będzie zadowolony. Biedniejszy o ponad 20 Karli, ale zadowolony…
 
Lechu jest offline