Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 16:57   #12
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rok wcześniej...

Hazard był częścią żywota Akhadera, cześcią bardzo ważną... zważywszy że od szczęścia przy kartach zależała jakość posiłków szachcica.
Karty... Te Akhader lubił najbardziej, jako że nie wymagały tylko szczęścia, ale też i pomyślunku i strategii. Nie można wszak było stawiać życia na sam los.
Akhader był postawnym młodzieńcem o nieco azjatyckich rysach. Długie czarne włosy miał zawsze związane.


A na twarzy nosił monokl. Ubrany w rodzaj ciemnego kimono przechadzał się powoli i majestastycznie po kasynie gildii. Był wysokim mężczyzną i zapewne dość muskularnym, nonszalancko opierał lewą dłoń na pięknie zdobionym monomieczu, artefaktcie z dawnych czasów. Niewatpliwie musiał być bardzo bogaty, skoro posiadał taki oręż...
Niewątpliwie na takiego pozował. Nikt wszaknie musiał wiedzieć, że wartość monomiecza przekraczała wartość lenna Akhadera.
Dianne nie przychodziła często do kasyn. Nie miało to zazwyczaj sensu zważając, że jej przewlekłą chorobę funduszy, jaką był jej brak. Ostatnio jednak trochę gotówki napłynęło do jej portfela, a zachęcona tym sukcesem kobieta postanowiła zwiększyć posiadany "majątek". Najprostszą drogą wydawał się hazard... Co w końcu mogło stać się złego? Przecież miała zamiar tylko trochę go zażyć.
Rudowłosa, szczupła kobieta o delikatnych rysach wydawała się nie do końca pasować do kasyna, jednak czy w takim miejscu aparycja miała większe znaczenie? Musiała się jednak prezentować, więc ostatnio zakupiła ciemno grafitowy krótki płaszcz, który wyglądał lepiej i drożej, niż naprawdę za niego zapłaciła. Była Hawkwood... tylko bez odpowiedniego zapasu gotówki.
Początkowe sukcesy i drobne wygrane zaostrzyły apetyt Dianne. Nie miała na tyle pieniędzy, aby otrzymywać duże wygrane... a passa wydawała się być po jej stronie. Obserwowała grających i obecnych, oceniając zawartość ich sakiewki. Potrzebowała kogoś, kto pożyczyłby jej odpowiednią sumę, którą szybko powiększy i odda dług. To nie mogło być trudne.
Jej uwagę przyciągnął Akhader, swoją grą i wyglądem. Dianne wydawało się, że posiadał wszystkie cechy, jakich potrzebowała kobieta. Był zamożny.
- Szczęście ci dzisiaj sprzyja, panie? - odezwała się do mężczyzny kiedy znalazła się obok niego.
Li Halan spojrzał na rudowłosą kobietę która go zaczepiła i powędrował wzrokiem po jej sylwetce. Była ładna, była bardzo ładna. Akhader skinął głową.- Dosyć dobrze mi idzie, panno?
- Dianne Hawkwood. - przedstawiła się z uśmiechem - Moja passa także dziś świętuje swój triumf. Kim jest osoba, która dzieli ze mną to szczęście?
- Z przyjemnością zaproszę pannę na kolację.- rzekł z uśmiechem Akhader kłaniając się. -Jestem Akhader Li Halan, krewny tego Augustusa Li Halana.
Akhader pominął detal jakim był dalekiego pokrewieństwa z owym Li Halanem.
- Och, od razu przechodzimy do ofensywy? - odparła rozbawiona Dianne.
- Należy uderzać, szybko i gwałtownie... zarówno w boju jak i we flircie.- odparł z uśmiechem Akhader.- Jak i.. w sypialni... ale to już temat na inną rozmowę.
Dianne zaśmiała się cicho.
- Może powinnam się teraz zbulwersować, hmm? - westchnęła jednak - Szybko i gwałtownie powinno się też uderzać w hazardzie, szczególnie jak szczęście jest po naszej stronie. Niestety, ja się obawiam, że będę musiała skończyć szybciej, niż bym chciała. - odparła ze smutkiem.
-Co się stało?- spytał zaciekawiony szlachcic.
- Zabrałam ze sobą mniej funduszy, niż powinnam. Nie sądziłam, że będę chciała zagrać o większe stawki i teraz płacę za ten błąd, a wiadomo, że okazja może się już nie powtórzyć.
-Więc jak mogę pomóc?- spytał usłużnie Li Halan, choć wiedział na co się zanosi. Jednakże jak możne nie ulec prośbie tych oczu.
- Nie wiem czy wypada prosić nieznajomego o coś takiego... - powiedziała nieśmiale, jednak wewnętrznie czuła się bardzo usatysfakcjonowana przebiegiem rozmowy.
-W sumie nie wypada, ale...- zamyślił się Akhader, pocierając podbródek.-Można dać coś w zastaw.
- Coś w zastaw? - zamyśliła się - Jak rozumiem dane słowo nie wystarczy? Nawet jeżeli passa mnie opuści to mam pieniądze, aby oddać dług.
-Słowo wystarczy.... Że będziesz moja, dopóki nie spłacisz długu. To chyba uczciwe, zważywszy że masz pieniądze do spłaty długu?- spytał z uśmiechem Akhader.
- Oczywiście, że mam. - skłamała Dianne - A warunek... Brzmi trochę dziwnie, nieprawdaż? - uśmiechnęła się, rozważając możliwości. Była pewna swego... co złego mogło się stać?
-No to nie ma problemu.- uśmiechnął się Akhader.
- Dobrze więc. - zgodziła się Dianne - Niech i takie będą warunki.
Akhader z bólem serca maskowanym uśmiechem, wysupłał z sakiewki większość swych oszczędności. Więcej niż mógł zaryzykować w kasynie. Ale skoro ta młódka miała zabezpieczenie finansowe to niczym nie ryzykował, prawda?
- Dziękuję. - Dianne wzięła otrzymane pieniądze od Akhadera i zadowolona ruszyła do gry. Mogła w końcu wygrać tak wiele... W końcu wybić się i to nie dzięki pieniądzom rodziny tylko o własnych siłach. To była jej szansa.

Passa wydawała się być po jej stronie... przynajmniej na początku. W pewnym momencie stawiająca duże sumy Dianne zaczęła je przegrywać... Początkowo tylko straciła tyle, że nie miała już całości sumy dla Akhadera, ale chcąc nadrobić stratę tylko bardziej plątała się w wir hazardu i jego niebezpieczeństw. Ani się zorientowała, a nie dość, że nie miała już własnych pieniędzy, to jeszcze przegrała wszystko, co pożyczyła. Zaczęło robić się niebezpiecznie...
Nie tracąc głowy, lawirując między grającymi skierowała się do wyjścia, próbując unikać Akhadera. Musiała szybko się ulotnić, a później... cóż. Później było kwestią na później.
Gdy podążała do wyjścia, z kasyna... Akhader wysunął się z tłumu tuż przed jej obliczem. Pojawił niczym czarny duch, jego monokl błysnął złowrogo, gdy spytał pozornie obojętnym tonem.-Opuszczasz mnie tak wcześnie?
Dianne powstrzymała nerwowy uśmieszek. Próbowała wciąż grać opanowaną.
- Muszę udać się po pieniędze dla ciebie. Wrócę niedługo.
-Ależ jakiż byłby ze mnie szlachcic, gdybym cię nie eskortował.- rzekł Akhader podając dziewczynie swe ramię do objęcia.
- Oczywiście, oczywiście. - Dianne ze ściśniętym gardłem przyjęła ramię - Wyjdźmy więc.
Ruszyli do wyjścia. Akhader wydawał się być skupiony i zamyślony... gdzieś znikł z jego oblicza uśmieszek.
Kiedy wyszli na zewnątrz kobieta skierowała ich kawałek dalej i postanowiła działać. Wybrała odpowiedni, jej zdaniem, moment, chcąc oswobodzić się od Akhadera i uciec w uliczki. Nie mogła ryzykować dalej...
Nie mogła przewidzieć, że fircykowaty szlachcic bynajmniej się spodziewał takie go obrotu sprawy. I pognał za nią, by po chwili docisnąć jej ciało swoim do ściany muru i uniemożliwić jej dalszą ucieczkę. -Że też dałem się podejść...
Szeptał przyciskając ją do ściany swym ciałem. -... jak głupi i naiwny młodzik. Gratuluję Dianne, jeśli to twoje prawdziwe imię. Ale nie myśl, że coś takiego ujdzie ci płazem.
- Puść mnie! - krzyknęła ze strachem w głosie szarpiąc się bezskutecznie - Zostaw w spokoju...!
-Zgodnie z umową należysz do mnie. i wszystko co posiadasz...- mruknął szlachcic muskając ustami szyję dziewczęcia.- Ciekawe jak milutka bywasz w łóżku. No chyba, że masz czym spłacić swój dług?
Dianne była w potrzasku, a wszystko przez zwykłą chciwość...
- Nie mam, nie mam...! Nie mam nic! - odparła drżącym głosem - Błagam, nie krzywdź mnie...
-Nie przesadzaj. Nie jestem grubym brzydkim staruchem...- westchnął Akhader i dodał smętnie.- A ty nie jesteś biegłą kurtyzaną, co? Pewnie jeszcze dziewicą na dodatek.
Dłonią przesunął pieszczotliwie po jej pośladku i muskając językiem szyję mruknął żartobliwie.- Choć warunki, to ty masz odpowiednie.
- Myślałam, że uda mi się wygrać, naprawdę chciałam ci oddać te pieniądze. - przerażone serce waliło jak młotem - Zapomnijmy... Masz przecież dużo pieniędzy, to było nic dla ciebie... Ja nie mam nic. Pozwól mi odejść, proszę...
-Tu cię zaskoczę dziewuszko. Przez ciebie możemy się oboje pożegnać z kolacją i śniadaniem. Dobrze, że stać mnie jeszcze na pokój.- syknął poirytowany szlachcic. Westchnął głośno.- No cóż... dług jest długiem, umowa umową. Należysz do mnie, dopóki nie spłacisz przegranej kwoty.
Cmoknął ją w szyję dodając.- Choć nie wiem, jak mogłabyś to zrobić.
- Ja też nie... - szepnęła wciąż drżąc na całym ciele - Nie chcę być twoją... - urwała, gdy słowo ugrzęzło jej w gardle.
-Mówisz jakbym miał cię zjeść.- mruknął smętnie szlachcic.- Aż tak straszne to by nie było.
Potarł podstawę swego nosa palcami.-A co ty w ogóle potrafisz? Poza traceniem pieniędzy.
- ... nie kłamałam. Jestem Hawkwood... - wydusiła z siebie - Znam... Znam się na etykiecie... - głos wciąż jej drżał, jak i ona sama.
-Dużo z tego nam nie przyjdzie...- uśmiechnął się kwaśno Akhader. Wzruszył ramionami.- Gdzie mieszkasz?
- W hotelu... Avelange... - z tego co kojarzył Akhader był to raczej podły przybytek, ale przynajmniej tani - Mam opłaconą jeszcze tą noc...
-Cudnie... przynajmniej się prześpimy. Zawsze to jakaś oszczędność.- rzekł w odpowiedzi szlachcic lekko puszczając, tylko po to by objąć ją w pasie i przytulić do siebie równie czule co kochanek wybrankę serca.- Idziemy.
Dianne była zrezygnowana. Nie miała szans na ucieczkę, a kto wie, jak mężczyzna zareagowałby, gdyby spróbowała ponownie. Spuściła głowę i zaczęła iść noga za nogą, co pewien czas zerkając na Akhadera i mając nadzieję, że niebawem obudzi się z tego koszmaru.
Jak na razie koszmar czule ją do siebie tulił najwyraźniej bardzo zamyślony. - To co córka Hawkoodów robi w hotelu Avelange?
- Jest daleko od domu na własny rachunek. - stwierdziła powoli się uspokajając - A ten rachunek jest ujemny.
-Kiepsko ci to wychodzi, to bycie na własny na rachunek. A teraz jesteś na moim rachunku.- cmoknął ją w policzek delikatnie.-Więc będę się musiał tobą zająć. Ale pamiętaj, to ty jesteś mi winna pieniądze i masz się mnie słuchać.
Dianne nic nie odpowiedziała, czując uścisk w gardle i dopiero po chwili wydobyła z siebie głos:
- Radziłam sobie do tej pory... Pracowałam tu, czy tam... Żyłam jak chciałam... - odparła wpatrzona w chodnik.
-Zauważyłem.- mruknął Akhader, odetchnął głęboko.- I oszukiwałaś, co?
Powoli zbliżali się do hotelu... starego odrapanego budynku pamiętającego jeszcze Republiki.
- Czasami... - przyznała Dianne - Oddałabym ci kasę, kiedy bym wygrała, naprawdę. Po prostu... nie wyszło.
- Nie oddałabyś. Nawet nie udawaj, że byłoby inaczej. Na twoim miejscu bym z nią uciekł.- zaśmiał się Akhader i klepnął delikatnie pupę szlachcianki.- No to idziemy do pokoiku.

Dotarli do hotelu. Wewnątrz wyglądał on nie lepiej, niż na zewnątrz. Być może kiedyś wystrój prezentował poziom, który nawet średniozamożnym gościom przypadłby do gustu. Teraz jednak odrapane ściany z odchodzącą farbą i wyblakłe tapety były jedynie smutnym wspomnieniem minionej świetności. Przy recepcji zostały nawet ustawione dwa fotele, nie odnawiane i niewymieniane od ich nowości... która zapewne pamiętała dziadków Akhadera. Ciemny dywan zakrywał podłogę... chociaż nie było pewności czy jest on ciemny naprawdę, czy może powód takiej barwy był zgoła inny. W powietrzu unosił się zapach kurzu, drażniący nozdrza gości, chociaż na przyciemnionych latami meblach nie było widać zabrudzeń i kurzu... a przynajmniej nie z odległości, w której znajdował się Akhader i Dianne.
Za batem recepcji siedziała wyraźnie znudzona, na oko dwudziestoletnia, kobieta, oczekująca zbawienia, które wszak musiało gdzieś na nią czekać. Nie ożywiła się zbytnio na widok gości, chociaż oceniła oboje wzrokiem. Po tym spojrzeniu Akhader mógł szybko zrozumieć do jakich wniosków doszła recepcjoniska widząc razem tę dwójkę... szczególnie, iż wcześniej sama Dianne wynajmowała pokój, a teraz wróciła doń z mężczyzną.
Dostali klucze. Wchodząc po skrzypiących schodach Akhader mógł się zastanawiać, czy zaraz któraś z desek się pod nimi nie zarwie, jednakże tak nie było. Dotarli do pokoju bez problemów, idąc przez zatopiony w półmroku korytarz, oświetlany słabym światłem nielicznych działających lamp.
Weszli do środka. Łóżko, wytarty fotel, jeden mizerny stoliczek i niewielka szafa. Łazienka znajdowała się na końcu korytarza i była wspólna dla całego piętra.
Zostali sami.
Akhader przycisnął dziewczynę do drzwi ciężarem swego ciała, delikatnie muskając jej policzek opuszkami dłoni, nachylił się ku jej twarzy i... delikatnie pocałował jej czubek nosa.- Aleś ty delikatna... i taka bezbronna.
Odsunął się i ruszył w kierunku fotelu usiadł w nim i dłonią wskazł jej łóżko.- Siadaj i opowiadaj o sobie.
Dianne przez moment stała spięta, ale w końcu podeszła do łóżka i usiadła na nim. Zdała sobie sprawę, że cokolwiek nie chciałby jej zrobić Akhader, w tym miejscu nikt by się tym nie przejął...
- Co mam o sobie opowiadać? - zapytała tłumiąc drżenie głosu.
-Po pierwsze...-szlachcic splótł dlonie i spojrzał krytycznie przez monokl na dziewczynę.- Dianne skąd pochodzisz i dlaczego uciekłaś. I w ogóle jak znalazłeś się w tej sytuacji. Po drugie... Myślisz, że cię siłą wezmę?
- Mówiłam ci. Z Hawkwoodów, więcej wiedzieć nie musisz. - mruknęła - Dlaczego od razu sądzisz, że uciekłam? A drugie... - zacisnęła zęby - Jest taka możliwość...
-Jesteś ładniutka, przyznaję. Ale może tego nie zauważyłaś... ja też jestem dość przystojny. Wystarczająco, by nie musieć odzierać szat z wyrywających się dziewcząt.- odparł z pewnym znudzeniem Akhader.- Nie jestem desperatem. Natomiast jestem biedny... przez ciebie. I chcę wiedzieć, czy uciekłaś, czy cię pozbawiono majątku, czy ściga cię cesarski wyrok czy może inkwizycja.
- Nie zauważyłam, to prawda. Ale także nadal tego nie widzę. - odparła - Dlatego jeżeli chciałbyś mi coś zrobić... to zrobisz to tylko siłą. - skrzywiła się - Nikt mnie nie ściga i to powinno ci wystarczyć.
-Bo się skuszę na tą siłę. Należy ci się przełożenie przez kolano i pasy na zadek. Jakie mój ojciec na mnie stosował.- pokiwał groźnie palcem Akhader mówiąc te słowa.
- Czego ty ode mnie chcesz? Mówisz, że należę teraz do ciebie, ale nie masz na to nic. Żadnego aktu własności czy umowy.
-No tak... Właściwie to mi cię trochę... żal.- westchął smętnie Akhader, zdjął monokl i wycierając go o mankiet stroju, mówił.- W zasadzie to mnie okradłaś, więc powinienem jakoś odzyskać dług, choćby korzystając z twego... ciała. Ale szkoda mi ciebie. Ze mną mogło ci się udać, ale... co byś zrobiła, gdybyś trafiła na kogoś gorszego ode mnie? W zasadzie to... zamierzałem się tobą zaopiekować. Zatrzymać jako służkę lub wspólniczkę, w zależności od tego jak będzie się to układało między nami.
- Zaopiekować... - mruknęła - Daję sobie sama radę, nie potrzebuję opiekuna, a na pewno nie potrzebuję właściciela.
-O tak... Idealne ci wychodzi, czyż nie ? Siedzisz w obskurnym hoteliku, na którego jutro nie będzie cię stać. I drżysz ze strachu przed mężczyzną...- Akhader wstał umieszczając monokl na swym nosie i ruszył w kierunku dziewczyny z ironicznym uśmiechem.- … bojąc się tego co może uczynić. Czy zabije, czy zgwałci, czy może tylko pobije i zabierze wszystko co masz wartościowego... ? Powiedz mi droga Dianne... czy to wpisuje się w twoje: “Daję sobie radę sama”? Czy dług którego nie masz czym spłacić, poza swym ciałem... również się w to wpisuje?
Dianne zeskoczyła z łóżka i cofnęła się do ściany zerkając w stronę drzwi.
- Nie podchodź do mnie. - syknęła - Nie podchodź, bo pożałujesz!
-Nie tak bardzo jak ty, jeśli będziesz stawiała opór.- sięgnął Akhader po monomiecz i wysunął z pochwy. Ostrze powstałe jeszcze w dawnych czasach, było piękne.... i śmiercionośne. Ponoć przecinało stal jak masło.
Kobieta zbladła. Zdała sobie sprawę, że nie ma żadnych szans i jedynie spoglądała w stronę drzwi.
- Sprzedaj go... Sprzedaj miecz, będziesz miał pieniądze... - wydusiła z siebie.
- Chyba żartujesz. Prędzej sprzedam ciebie.- szlachcic doskoczył do dziewczyny, wykonał szybkie pchnięcie... wbił oręż kilka centymetrów od jej ciała i niezbyt głęboko w ścianę. Akhader ooskoczył do niej, odrywając oręż od ściany, za to pieszczotliwie gładząc ją po policzku.-I właśnie zostałaś zabita. Widzisz jakie to łatwie Dianne? Oczywiście... tylko w moim przypadku. W innym zaś, śmierć byłaby wybawieniem.
Dianne ani drgnęła, kiedy miecz wbił się obok jej ciała. Po chwili zdała sobie sprawę, że zatrzymała oddech, a jej dłonie drżą. Przełkęła ślinę i odezwała się:
- W twoim przypadku...? Twierdzisz, że śmierć byłaby wybawieniem...?
-Inny mężczyzna nie dyskutowałby z tobą. Nie próbowałby cię przekonać. Inny...- nachylił się i przycisnął delikatnie usta do jej drżących warg. Delikatnie całując przesunął po nich językiem, by oderwać usta. Spojrzał jej wprost w oczy szepcząc.- … nie zadowoliłby się pocałunkiem, tylko wziąłby wszystko nie dbając o twe krzyki i ból jaki zadałby ci po drodze. A potem sprzedał cię jak bydło. Ja proponuję... cóż... służbę. Ale nie każę ci chodzić w fartuszku i podawać do stołu. Lub kłaść do łóżka ze mną. No... w każdym razie nie w takich celach jak myślisz.
Spojrzał na łóżko dodając.- Jakoś się na nim pomieścimy we dwójkę, bez... zabaw damsko-męskich w planach.
Akhader miał rację... przynajmniej na razie. Nie uczynił jej krzywdy, a mógł to już dawno zrobić. Mógł brać co zechciał, jednak wciąż z nią rozmawiał. Może dawał tylko złudną nadzieję? Czy mówił prawdę?
- ... jeżeli robiłabym to, co mi każesz... - wyszeptała - ... kiedy spłaciłabym dług... i znowu była wolna...?
-Zapewne tak, byłabyś znów wolna.- stwierdził po namyśle mężczyzna, głaszcząc ją po policzku delikatnie.
- … ale po jakim czasie?
-Jeśli z twoją pomocą odzyskam sumę, którą przez ciebie straciłem, będziesz wolna. Jeśli uda nam się gładko odzyskać ów majątek, to... prędzej będziesz wolna. Jeśli nie, to utkniesz ze mną na dłużej. Jeszcze nie wiem, jak nam pójdzie współpraca. - westchnął Li Halan.
Dianne skinęła powoli głową wciąż przytulona do ściany.
- Dobrze... Tylko... Jaka współpraca...? Jak odzyskać pieniądze?
-Nie wiem. W każdym razie, nie wiem jeszcze.- wzruszył ramionami Akhader.- Gdyby zdobywanie pieniędzy było takie łatwe, oboje nie siedzielibyśmy w tym pokoiku mając tylko siebie za towarzystwo.
- Niech i tak będzie... - mruknęła przybita Dianne - Tylko nie dobieraj się do mnie.
- Tego nie obiecuję... ale też nie myśl sobie, że jesteś jedyną ślicznotką na świecie.- rzekł w odpowiedzi szlachcic cofając się i chowając oręż do pochwy. - Więc możesz się uznać, za bezpieczną.
Dianne wyminęła Akhadera i odeszła od ściany siadając na łóżku. Objęła się rękoma i spojrzała w podłogę.
- Jestem zmęczona... Pozwolisz mi, mój panie, na sen? - zapytała z ironią w głosie.
-Możesz, zresztą ja też idę spać.- westchnął Akhader odpinając miecz od pasa. Odłożył na stolik monokl i ruszył do łóżka.
Kobieta była zbyt zmęczona całym dniem i emocjami, które jeszcze w niej nie opadły, więc prawie bez sił padła w ubraniu na łóżko, zajmując jedną z jego części, na samym brzegu, aby nie stykać się z Akhaderem.
Niestety... on zamierzał stykać się z nią. Bowiem przytulił się do jej pleców i objął ręką w pasie, dociskając jej ciało do swego.- Nie ufam ci jeszcze za bardzo. Więc muszę dopilnować byś nie uciekła.
- Załóż mi od razu kajdany. - furknęła układając się wygodniej.
-Następnym razem tak zrobię.- szepnął jej do ucha żartobliwym tonem.- Dzięki za pomysł. Wolisz obszyte futerkiem, czy obciągnięte tkaniną?
- Sam się obszyj futerkiem. - mruknęła zamykając oczy.
-Zrzęda...- odparł w odpowiedzi szlachcic.- Nie umie doceniać swego szczęścia.


Dziś...

Akhader załatwiwszy podstawowe sprawy ruszył do komnat zajmowanych przez Dianne. Zapukał w rozsuwane papierowe drzwi i czekał na odzew.
- Wejść. - usłyszał dość znudzony głos ze środka.
Szlachcic otworzył drzwi i rozejrzał się po schludnym czystym pokoju.


Pannę Hawkood także traktowano stosownie do jej statusu.
Dianne stała przed oknem i spoglądała przez nie racząc się widokiem... a przynajmniej taką nadzieję mógł mieć Akhader. Inną opcją było, że kobieta ze znudzenia chwyciła się najbliżej możliwej rozrywki. Nie odwróciła się do Li’Halana.
-Na wygody tym razem narzekać nie możesz.- rzekł Li Halan obojętnym z pozoru tonem.
- Tak, tak... Chociaż wolałam te w domu. - mruknęła spoglądając na zewnątrz.
- Z tego z którego uciekłaś, czy z tego w którym cię znalazłem.- odparł ironicznie Akhader siadając na drewnianej podłodze. -Tak czy siak, czeka nas trochę życia na koszt markiza, a potem... kombinowania jakby tu zdobyć kolejne fundusze.
Dianne prychnęła i odwróciła się wreszcie do Akadera.
- Nie uciekłam tylko wybrałam inne życie. - prychnęła.
-Na jedno wychodzi.- odparł Li Halan i dodał poprawiając monokl.- Obejrzałem sobie to miejsce. Całkiem miła twierdza. Dobrze wyposażona.
- A jak tam twoja broń? - mruknęła - Chcę wiedzieć czy wciąż jest co sprzedawać w razie kryzysu.
-Ten tego... broń. Jest naprawiana. I nie zamierzam jej sprzedawać.- odparł Akhader,kładąc dłoń na orężu przy pasie. Nowym orężu.
- Jesteś beznadziejny. - parsknęła i ponownie odwróciła się do okna.
-Nie.. naprawdę miło było narażać życie, by cię ochronić. Nie musisz mi dziękować.- odparł ironicznie Akhader i ruszył do dziewczyny. Stanąwszy tuż za nią, położył dłonie na jej ramionach.- Jesteśmy w Słowiczym Dworze. Tutaj przynajmniej przez jakiś czas będziemy żyć w luksusie, a ty zamiast się z tego cieszyć, boczysz się bez powodu.
- Wiem, że nie muszę ci dziękować, więc tego nie robię. - mruknęła. Zamilkła na moment - Akhader, ja już nie chcę tego robić.
-To nie rób...- westchnął poirytowany szlachcic. -Mnie też zaczyna to męczyć. Nie rób... Sam sobie poradzę.
Delikatnie objął w ją pasie i szepnął wprost do ucha.- Nie mam już zamiaru cię trzymać przy sobie. Długu i tak pewnie nie spłacisz, ale mam dość traktowania jakbym był psem więziennym. Tak czy siak, Słowiczy Dwór to koniec dla naszej... spółki.
Dianne odwróciła się i spojrzała zdziwiona, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu sprawy.
- Naprawdę? - zapytała z niepewnością w głosie - I... Tak po prostu? - ciężko było stwierdzić czy ta wiadomość uradowała ją... czy wręcz przeciwnie.
-Dla mnie to miejsce to okazja na coś więcej niż więcej rundka przy stole karcianym i zgarnięcie kilka feniksów do sakiewki. To okazja do ugrania małej fortuny i życia na poziomie... bez zobowiązań. Nie chcę ciągnąć cię za uszy za sobą. - Rozejrzał się po pokoju.- To ładne miejsce. Radziłbym skorzystać z okazji i wypocząć. A potem zrobisz co chcesz...Dianne.
Cmoknął ją w czoło.- Nie mogę cię ciągle pilnować i strzec, zwłaszcza teraz... zwłaszcza wbrew twej woli.
Dianne patrzyła z niepewnością, po czym wzruszyła ramionami i bąknęła:
- Zobaczę jeszcze.
-Mieszkam blisko ciebie, więc możesz wpaść po poradę i... pomoc też.- ostatnie słowa wypowiedział ciszej. Spoglądał na twarzyczkę Dianne z pewnym zmieszaniem.- To co zamierzasz robić ? Wyjechać nie radzę. Prędzej czy później, pewnie i tak zmuszeni być możemy do opuszczenia Słowiczego Dworu. Na twoim miejscu wykorzystałbym więc okazję do odpoczynku. Mają tu ładne ogródki do medytacji.
- Nie sądzę, abym miała cierpliwość do medytacji. - uśmiechnęła się nieznacznie i wzruszyła ramionami - Ale popatrzeć zawsze mogę.
-Mówię, że bardzo ładne. Nie mówię, żebyś rozmyślała o kamieniu.- Akhader delikatnie rozluźnił uścisk i odsunął się od Dianne.
Kobieta westchnęła.
- Zobaczymy więc co będzie po Słowiczym Dworze jak z niego... pospiesznie się oddalimy. - uśmiechnęła się.
Akhader nie wspomniał dziewczynie, że on się pospiesznie oddalić nie zamierza. No i nie wiedział, czy owo miejsce nie jest początkiem ich rozstania.
-Poszukajmy jakichś rozrywek panno Hawkwood.- zapronował Li Halan.
Dianne skinęła głową.
- Lepsze to od wpatrywania się jak gałęzie gną się na wietrze. - skomentowała.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline