Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2013, 23:24   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krople krwi. Strach, ból, wściekłość.
Świat stał się serią migawek podczas tej walki.
Ostrze rozcinające łeb bestii. Monomiecz wpadający do wody. Huk broni. Świst kuli. Kły zbliżającej się śmierci. Desperacki cios. Ból. Krew.
Tylko tyle pamiętał z walki. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do siebie. Poprawił monokl niemal odruchowo, gdy przyglądał się przybyszowi.
Skinął głową i formalnie podziękował Jimo za pomoc. Tak wypadało.

Pojawienie się powietrznego rydwanu Markiza Shim Nijan rozwiało obawy Akhadera. Szlachcic przestał się martwić o niewygody jakie przyszło by im znieść z Dianne zanim dotarliby do cywilizacji.


Słowiczy Dwór był zdumiewający, jak zresztą na siedzibę potężnego Markiza Li Halan przystało.
Ukryte za “papierowymi” panelami światła dawały delikatny blask opromieniający każdy ich krok przez korytarze domu. Pokoje były tradycyjne.


Ascetyczne i piękne w swej ascetyczności. Choć nie w oczach Akhadera. On się już ascetyczności opatrzył dość. Wyruszył w gwiazdy dla bogactwa i splendoru... a nie dla ascezy.
Najważniejsze teraz było opatrzenie rany i oczyszczenie jej. Nie wiedział jakie świństwa mógł mieć ten wilczur na obroży i nie zamierzał się dowiedzieć.
Na razie musiał zostawić Dianne samą. Ale przecież jedna szlachcianka, choćby n buntownicza i kapryśna nie wywróci całego dworu do góry nogami, prawda? Prawda?
Opatrzyła go Azjatka ubrana w białe kimono z wyszytym na nim czerwonym symbolem Sanktuarium Wieczności.Staruszka znała się na swej robocie. A Akhader mógł się zająć innymi pilnymi sprawami.
Spytał gdzie mógłby się udać, by podziękować panu tego miejsca za gościnę i pomoc.
Staruszka się wyraźnie stropiła. Niemniej wskazała osobę Koken Nimi, jako tego, kto zajmuje się takimi sprawami. Czyli ów łysy grubasek z lądowiska.

A on wyjaśnił iż żeby się spotkać ze szlachetnym Markiza Shim Nijan oby gwiazda jego żywota nigdy zgasła, należy mieć jakiś prezent, no i... być cierpliwym. Markiz jest bowiem pracowitym człowiekiem i jego czas jest cenny.
I to by było na tyle. Akhader wyraził zrozumienie i jakoś nie palił się do wizyty. Akurat w kwestii prezentu miał problem.

Pozostała ostatnia sprawa. Uszkodzony monomiecz. Jego jedyny skarb.

Akhader z początku się martwił, że z jego naprawą będzie problem, ale mijając kolejne ślady wysokiej technologii sprytnie zamaskowane ozdobną kaligrafią na jedwabiu, uznał że martwi się niepotrzebnie.

I miał rację.

Znalezienie faktorii Inżynierów nie było trudne, choć budynek pasował stylem do pozostałych, to już chromowane kolumny i wielki emblemat młota zdradzał jego przeznaczenie. Inżynierom musiało wieść się dobrze. Stalowe drzwi były zamknięte, ale to nie zraziło szlachcica. Zastukał w znajdującą się na środku kołatkę w kształcie gwiezdnych wrót, ale gdy tylko dotknął zimnego metalu wrota same się otworzyły napędzane mechanizmem. Gdy wszedł do środka tak samo automatycznie się zasunęły, co ciekawe nie było śladu urządzenia otwierającego je od środka, jakby były to drzwi tylko w jedną stronę. Kolejne pomieszczenie musiało pełnić rolę poczekalni, było w nim wiele niskich foteli dla gości i pasujące stoły, na wypadek gdyby inżynier nie mógł przyjąć natychmiast. Sala była zaciemniona, tylko przez wąskie okna pod sufitem wpadało światło oświetlając zamknięte w kloszach eksponaty, przypominało to trochę galerię, albo wręcz świątynie. Eksponat nie wydawał się aż tak zaawansowany, zwykły zegar napędzany układem trybów i wahadeł, które nieustannie wprawiały wskazówki w ruch, nie posiadał żadnych widocznych elementów służących do nastawiania, czas biegł sam z siebie.

Szczęśliwie Akhader nie musiał czekać, ledwie zdążył się rozejrzeć pojawił się młody czeladnik ubrany w roboczy fartuch dziwnie przypominający fartuch neofity. Powitał gościa i zaprowadził w głąb pracowni. Kolejne pomieszczenie było o wiele jaśniejsze, z stołem w centrum za którym siedział mężczyzna z implantami cybernetycznymi zamiast dłoni...


… zajmujący się konserwacją ozdobnej katany.

W czasie swej wizyty Akhader nie zauważył zwykle towarzyszącego warsztatom inżynierów brudu i bałaganu, pomijając eksponaty, zdobnictwo i samą osobę rzemieślnika miejsce równie dobrze mogło być herbacianym domem. Ale widział tylko część, znacznie więcej mogło być niewidoczne na pierwszy rzut oka.

- Witaj, jestem Mishima, wtajemniczony Zakonu Inżynierów.
-Jestem Akhader Li Halan. - przedstawił si szlachcic i wyjął z owijającego go jedwabiu swój oręż.-Jak dobrze sobie radzisz ze artefaktami starożytnej technologii?
- Miałem już z nimi styczność, części z nich przywróciłem dawny blask i funkcję. Niektóre zniszczyłem na zawsze.
- w jego głosie nie było żalu ani wstydu. Tak jakby ostateczne zniszczenie było tylko jedną z dopuszczalnych opcji.
Akhader odwinął monomiecz ze zwoju jedwabiu w którym go niósł i rzekł.-Czy możesz coś zrobić w sprawie tego?
- Tak.
- pokiwał głową - miałem już do czynienia z tym eksponatem. Choć każdy model jest inny, inna rzemieślnik ma swoje techniki, egzemplarz ma swoją historię i pamięć. Mogę oczyścić mechanizm i wymienić najsłabsze elementy. Będzie znowu technicznie sprawny. - wyjaśnił, a jednak jego odpowiedź niosła wiele niedomówień.
-Ile to zajmie?- spytał ucieszony dotychczasowymi odpowiedziami Li Halan.
- Nie powinno zająć ponad tydzień. - odpowiedział z ociąganiem, jakby czas był czymś zupełnie umownym, a prawdziwa odpowiedź brzmiała "gdy będzie gotowy". - Poślę mojego czeladnika, gdy będzie gotowy.
Ponad tydzień... to długo. Akhader zamyślił się pocierając podbródek. - Czy możesz przygotować oręż zastępczy? Źle się czuję bez miecza, przy obi.
- W zamian? Na chwilę? - rzemieślnik zastanowił się o wiele dłużej niż gdy pytania dotyczyły artefaktu - Jeśli takie jest twoje życzenie szlachetny Panie - wtajemniczony wił się jakby tu uszczęśliwić gościa...

Ale nie dość by pożyczyć jakiś egzemplarz na ten okres. O nie...Jak się okazało, Akhader mógł kupić, ale nie wypożyczyć. Gdyż broń wystawiona w pracowni Mihshimy raczej nie należą do takich "na chwilę". Cały towar był dobrej jakości, ale też nie można za bardzo było wypróbować, bo jeszcze by Akhader użył do złych celów i byłby problem dla samego płatnerza. Nie żeby Mishima podejrzewał szlachetnego Li Halana o jakieś niecne czyny, o nie... Tyle że... właśnie, nie mógł sobie pozwolić na łamanie zasad.
Koniec końców, mając dość patrzenia na uniki Mishimy, Akhader zgodził się kupić któryś z mieczy.

Wybrał jeden z tańszych egzemplarzy o ładnym wyglądzie.



Mishima wytłumaczył co prawda iż ten akurat egzemplarz rozgrzewa ostrze tak mocno, że miecz z łatwością przecina metal o grubości... bla, bla, bla...
Akhader słuchał jednym uchem jego wywodu, bardziej przygotowując się na narzekania Dianne, wszak wydał sporo gotówki na ten oręż. I to tylko po to by godnie się prezentować. Bo i przeciw czemu miałby go używać na Słowiczym Dworze?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-06-2013 o 18:26.
abishai jest offline  
Stary 15-06-2013, 16:57   #12
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rok wcześniej...

Hazard był częścią żywota Akhadera, cześcią bardzo ważną... zważywszy że od szczęścia przy kartach zależała jakość posiłków szachcica.
Karty... Te Akhader lubił najbardziej, jako że nie wymagały tylko szczęścia, ale też i pomyślunku i strategii. Nie można wszak było stawiać życia na sam los.
Akhader był postawnym młodzieńcem o nieco azjatyckich rysach. Długie czarne włosy miał zawsze związane.


A na twarzy nosił monokl. Ubrany w rodzaj ciemnego kimono przechadzał się powoli i majestastycznie po kasynie gildii. Był wysokim mężczyzną i zapewne dość muskularnym, nonszalancko opierał lewą dłoń na pięknie zdobionym monomieczu, artefaktcie z dawnych czasów. Niewatpliwie musiał być bardzo bogaty, skoro posiadał taki oręż...
Niewątpliwie na takiego pozował. Nikt wszaknie musiał wiedzieć, że wartość monomiecza przekraczała wartość lenna Akhadera.
Dianne nie przychodziła często do kasyn. Nie miało to zazwyczaj sensu zważając, że jej przewlekłą chorobę funduszy, jaką był jej brak. Ostatnio jednak trochę gotówki napłynęło do jej portfela, a zachęcona tym sukcesem kobieta postanowiła zwiększyć posiadany "majątek". Najprostszą drogą wydawał się hazard... Co w końcu mogło stać się złego? Przecież miała zamiar tylko trochę go zażyć.
Rudowłosa, szczupła kobieta o delikatnych rysach wydawała się nie do końca pasować do kasyna, jednak czy w takim miejscu aparycja miała większe znaczenie? Musiała się jednak prezentować, więc ostatnio zakupiła ciemno grafitowy krótki płaszcz, który wyglądał lepiej i drożej, niż naprawdę za niego zapłaciła. Była Hawkwood... tylko bez odpowiedniego zapasu gotówki.
Początkowe sukcesy i drobne wygrane zaostrzyły apetyt Dianne. Nie miała na tyle pieniędzy, aby otrzymywać duże wygrane... a passa wydawała się być po jej stronie. Obserwowała grających i obecnych, oceniając zawartość ich sakiewki. Potrzebowała kogoś, kto pożyczyłby jej odpowiednią sumę, którą szybko powiększy i odda dług. To nie mogło być trudne.
Jej uwagę przyciągnął Akhader, swoją grą i wyglądem. Dianne wydawało się, że posiadał wszystkie cechy, jakich potrzebowała kobieta. Był zamożny.
- Szczęście ci dzisiaj sprzyja, panie? - odezwała się do mężczyzny kiedy znalazła się obok niego.
Li Halan spojrzał na rudowłosą kobietę która go zaczepiła i powędrował wzrokiem po jej sylwetce. Była ładna, była bardzo ładna. Akhader skinął głową.- Dosyć dobrze mi idzie, panno?
- Dianne Hawkwood. - przedstawiła się z uśmiechem - Moja passa także dziś świętuje swój triumf. Kim jest osoba, która dzieli ze mną to szczęście?
- Z przyjemnością zaproszę pannę na kolację.- rzekł z uśmiechem Akhader kłaniając się. -Jestem Akhader Li Halan, krewny tego Augustusa Li Halana.
Akhader pominął detal jakim był dalekiego pokrewieństwa z owym Li Halanem.
- Och, od razu przechodzimy do ofensywy? - odparła rozbawiona Dianne.
- Należy uderzać, szybko i gwałtownie... zarówno w boju jak i we flircie.- odparł z uśmiechem Akhader.- Jak i.. w sypialni... ale to już temat na inną rozmowę.
Dianne zaśmiała się cicho.
- Może powinnam się teraz zbulwersować, hmm? - westchnęła jednak - Szybko i gwałtownie powinno się też uderzać w hazardzie, szczególnie jak szczęście jest po naszej stronie. Niestety, ja się obawiam, że będę musiała skończyć szybciej, niż bym chciała. - odparła ze smutkiem.
-Co się stało?- spytał zaciekawiony szlachcic.
- Zabrałam ze sobą mniej funduszy, niż powinnam. Nie sądziłam, że będę chciała zagrać o większe stawki i teraz płacę za ten błąd, a wiadomo, że okazja może się już nie powtórzyć.
-Więc jak mogę pomóc?- spytał usłużnie Li Halan, choć wiedział na co się zanosi. Jednakże jak możne nie ulec prośbie tych oczu.
- Nie wiem czy wypada prosić nieznajomego o coś takiego... - powiedziała nieśmiale, jednak wewnętrznie czuła się bardzo usatysfakcjonowana przebiegiem rozmowy.
-W sumie nie wypada, ale...- zamyślił się Akhader, pocierając podbródek.-Można dać coś w zastaw.
- Coś w zastaw? - zamyśliła się - Jak rozumiem dane słowo nie wystarczy? Nawet jeżeli passa mnie opuści to mam pieniądze, aby oddać dług.
-Słowo wystarczy.... Że będziesz moja, dopóki nie spłacisz długu. To chyba uczciwe, zważywszy że masz pieniądze do spłaty długu?- spytał z uśmiechem Akhader.
- Oczywiście, że mam. - skłamała Dianne - A warunek... Brzmi trochę dziwnie, nieprawdaż? - uśmiechnęła się, rozważając możliwości. Była pewna swego... co złego mogło się stać?
-No to nie ma problemu.- uśmiechnął się Akhader.
- Dobrze więc. - zgodziła się Dianne - Niech i takie będą warunki.
Akhader z bólem serca maskowanym uśmiechem, wysupłał z sakiewki większość swych oszczędności. Więcej niż mógł zaryzykować w kasynie. Ale skoro ta młódka miała zabezpieczenie finansowe to niczym nie ryzykował, prawda?
- Dziękuję. - Dianne wzięła otrzymane pieniądze od Akhadera i zadowolona ruszyła do gry. Mogła w końcu wygrać tak wiele... W końcu wybić się i to nie dzięki pieniądzom rodziny tylko o własnych siłach. To była jej szansa.

Passa wydawała się być po jej stronie... przynajmniej na początku. W pewnym momencie stawiająca duże sumy Dianne zaczęła je przegrywać... Początkowo tylko straciła tyle, że nie miała już całości sumy dla Akhadera, ale chcąc nadrobić stratę tylko bardziej plątała się w wir hazardu i jego niebezpieczeństw. Ani się zorientowała, a nie dość, że nie miała już własnych pieniędzy, to jeszcze przegrała wszystko, co pożyczyła. Zaczęło robić się niebezpiecznie...
Nie tracąc głowy, lawirując między grającymi skierowała się do wyjścia, próbując unikać Akhadera. Musiała szybko się ulotnić, a później... cóż. Później było kwestią na później.
Gdy podążała do wyjścia, z kasyna... Akhader wysunął się z tłumu tuż przed jej obliczem. Pojawił niczym czarny duch, jego monokl błysnął złowrogo, gdy spytał pozornie obojętnym tonem.-Opuszczasz mnie tak wcześnie?
Dianne powstrzymała nerwowy uśmieszek. Próbowała wciąż grać opanowaną.
- Muszę udać się po pieniędze dla ciebie. Wrócę niedługo.
-Ależ jakiż byłby ze mnie szlachcic, gdybym cię nie eskortował.- rzekł Akhader podając dziewczynie swe ramię do objęcia.
- Oczywiście, oczywiście. - Dianne ze ściśniętym gardłem przyjęła ramię - Wyjdźmy więc.
Ruszyli do wyjścia. Akhader wydawał się być skupiony i zamyślony... gdzieś znikł z jego oblicza uśmieszek.
Kiedy wyszli na zewnątrz kobieta skierowała ich kawałek dalej i postanowiła działać. Wybrała odpowiedni, jej zdaniem, moment, chcąc oswobodzić się od Akhadera i uciec w uliczki. Nie mogła ryzykować dalej...
Nie mogła przewidzieć, że fircykowaty szlachcic bynajmniej się spodziewał takie go obrotu sprawy. I pognał za nią, by po chwili docisnąć jej ciało swoim do ściany muru i uniemożliwić jej dalszą ucieczkę. -Że też dałem się podejść...
Szeptał przyciskając ją do ściany swym ciałem. -... jak głupi i naiwny młodzik. Gratuluję Dianne, jeśli to twoje prawdziwe imię. Ale nie myśl, że coś takiego ujdzie ci płazem.
- Puść mnie! - krzyknęła ze strachem w głosie szarpiąc się bezskutecznie - Zostaw w spokoju...!
-Zgodnie z umową należysz do mnie. i wszystko co posiadasz...- mruknął szlachcic muskając ustami szyję dziewczęcia.- Ciekawe jak milutka bywasz w łóżku. No chyba, że masz czym spłacić swój dług?
Dianne była w potrzasku, a wszystko przez zwykłą chciwość...
- Nie mam, nie mam...! Nie mam nic! - odparła drżącym głosem - Błagam, nie krzywdź mnie...
-Nie przesadzaj. Nie jestem grubym brzydkim staruchem...- westchnął Akhader i dodał smętnie.- A ty nie jesteś biegłą kurtyzaną, co? Pewnie jeszcze dziewicą na dodatek.
Dłonią przesunął pieszczotliwie po jej pośladku i muskając językiem szyję mruknął żartobliwie.- Choć warunki, to ty masz odpowiednie.
- Myślałam, że uda mi się wygrać, naprawdę chciałam ci oddać te pieniądze. - przerażone serce waliło jak młotem - Zapomnijmy... Masz przecież dużo pieniędzy, to było nic dla ciebie... Ja nie mam nic. Pozwól mi odejść, proszę...
-Tu cię zaskoczę dziewuszko. Przez ciebie możemy się oboje pożegnać z kolacją i śniadaniem. Dobrze, że stać mnie jeszcze na pokój.- syknął poirytowany szlachcic. Westchnął głośno.- No cóż... dług jest długiem, umowa umową. Należysz do mnie, dopóki nie spłacisz przegranej kwoty.
Cmoknął ją w szyję dodając.- Choć nie wiem, jak mogłabyś to zrobić.
- Ja też nie... - szepnęła wciąż drżąc na całym ciele - Nie chcę być twoją... - urwała, gdy słowo ugrzęzło jej w gardle.
-Mówisz jakbym miał cię zjeść.- mruknął smętnie szlachcic.- Aż tak straszne to by nie było.
Potarł podstawę swego nosa palcami.-A co ty w ogóle potrafisz? Poza traceniem pieniędzy.
- ... nie kłamałam. Jestem Hawkwood... - wydusiła z siebie - Znam... Znam się na etykiecie... - głos wciąż jej drżał, jak i ona sama.
-Dużo z tego nam nie przyjdzie...- uśmiechnął się kwaśno Akhader. Wzruszył ramionami.- Gdzie mieszkasz?
- W hotelu... Avelange... - z tego co kojarzył Akhader był to raczej podły przybytek, ale przynajmniej tani - Mam opłaconą jeszcze tą noc...
-Cudnie... przynajmniej się prześpimy. Zawsze to jakaś oszczędność.- rzekł w odpowiedzi szlachcic lekko puszczając, tylko po to by objąć ją w pasie i przytulić do siebie równie czule co kochanek wybrankę serca.- Idziemy.
Dianne była zrezygnowana. Nie miała szans na ucieczkę, a kto wie, jak mężczyzna zareagowałby, gdyby spróbowała ponownie. Spuściła głowę i zaczęła iść noga za nogą, co pewien czas zerkając na Akhadera i mając nadzieję, że niebawem obudzi się z tego koszmaru.
Jak na razie koszmar czule ją do siebie tulił najwyraźniej bardzo zamyślony. - To co córka Hawkoodów robi w hotelu Avelange?
- Jest daleko od domu na własny rachunek. - stwierdziła powoli się uspokajając - A ten rachunek jest ujemny.
-Kiepsko ci to wychodzi, to bycie na własny na rachunek. A teraz jesteś na moim rachunku.- cmoknął ją w policzek delikatnie.-Więc będę się musiał tobą zająć. Ale pamiętaj, to ty jesteś mi winna pieniądze i masz się mnie słuchać.
Dianne nic nie odpowiedziała, czując uścisk w gardle i dopiero po chwili wydobyła z siebie głos:
- Radziłam sobie do tej pory... Pracowałam tu, czy tam... Żyłam jak chciałam... - odparła wpatrzona w chodnik.
-Zauważyłem.- mruknął Akhader, odetchnął głęboko.- I oszukiwałaś, co?
Powoli zbliżali się do hotelu... starego odrapanego budynku pamiętającego jeszcze Republiki.
- Czasami... - przyznała Dianne - Oddałabym ci kasę, kiedy bym wygrała, naprawdę. Po prostu... nie wyszło.
- Nie oddałabyś. Nawet nie udawaj, że byłoby inaczej. Na twoim miejscu bym z nią uciekł.- zaśmiał się Akhader i klepnął delikatnie pupę szlachcianki.- No to idziemy do pokoiku.

Dotarli do hotelu. Wewnątrz wyglądał on nie lepiej, niż na zewnątrz. Być może kiedyś wystrój prezentował poziom, który nawet średniozamożnym gościom przypadłby do gustu. Teraz jednak odrapane ściany z odchodzącą farbą i wyblakłe tapety były jedynie smutnym wspomnieniem minionej świetności. Przy recepcji zostały nawet ustawione dwa fotele, nie odnawiane i niewymieniane od ich nowości... która zapewne pamiętała dziadków Akhadera. Ciemny dywan zakrywał podłogę... chociaż nie było pewności czy jest on ciemny naprawdę, czy może powód takiej barwy był zgoła inny. W powietrzu unosił się zapach kurzu, drażniący nozdrza gości, chociaż na przyciemnionych latami meblach nie było widać zabrudzeń i kurzu... a przynajmniej nie z odległości, w której znajdował się Akhader i Dianne.
Za batem recepcji siedziała wyraźnie znudzona, na oko dwudziestoletnia, kobieta, oczekująca zbawienia, które wszak musiało gdzieś na nią czekać. Nie ożywiła się zbytnio na widok gości, chociaż oceniła oboje wzrokiem. Po tym spojrzeniu Akhader mógł szybko zrozumieć do jakich wniosków doszła recepcjoniska widząc razem tę dwójkę... szczególnie, iż wcześniej sama Dianne wynajmowała pokój, a teraz wróciła doń z mężczyzną.
Dostali klucze. Wchodząc po skrzypiących schodach Akhader mógł się zastanawiać, czy zaraz któraś z desek się pod nimi nie zarwie, jednakże tak nie było. Dotarli do pokoju bez problemów, idąc przez zatopiony w półmroku korytarz, oświetlany słabym światłem nielicznych działających lamp.
Weszli do środka. Łóżko, wytarty fotel, jeden mizerny stoliczek i niewielka szafa. Łazienka znajdowała się na końcu korytarza i była wspólna dla całego piętra.
Zostali sami.
Akhader przycisnął dziewczynę do drzwi ciężarem swego ciała, delikatnie muskając jej policzek opuszkami dłoni, nachylił się ku jej twarzy i... delikatnie pocałował jej czubek nosa.- Aleś ty delikatna... i taka bezbronna.
Odsunął się i ruszył w kierunku fotelu usiadł w nim i dłonią wskazł jej łóżko.- Siadaj i opowiadaj o sobie.
Dianne przez moment stała spięta, ale w końcu podeszła do łóżka i usiadła na nim. Zdała sobie sprawę, że cokolwiek nie chciałby jej zrobić Akhader, w tym miejscu nikt by się tym nie przejął...
- Co mam o sobie opowiadać? - zapytała tłumiąc drżenie głosu.
-Po pierwsze...-szlachcic splótł dlonie i spojrzał krytycznie przez monokl na dziewczynę.- Dianne skąd pochodzisz i dlaczego uciekłaś. I w ogóle jak znalazłeś się w tej sytuacji. Po drugie... Myślisz, że cię siłą wezmę?
- Mówiłam ci. Z Hawkwoodów, więcej wiedzieć nie musisz. - mruknęła - Dlaczego od razu sądzisz, że uciekłam? A drugie... - zacisnęła zęby - Jest taka możliwość...
-Jesteś ładniutka, przyznaję. Ale może tego nie zauważyłaś... ja też jestem dość przystojny. Wystarczająco, by nie musieć odzierać szat z wyrywających się dziewcząt.- odparł z pewnym znudzeniem Akhader.- Nie jestem desperatem. Natomiast jestem biedny... przez ciebie. I chcę wiedzieć, czy uciekłaś, czy cię pozbawiono majątku, czy ściga cię cesarski wyrok czy może inkwizycja.
- Nie zauważyłam, to prawda. Ale także nadal tego nie widzę. - odparła - Dlatego jeżeli chciałbyś mi coś zrobić... to zrobisz to tylko siłą. - skrzywiła się - Nikt mnie nie ściga i to powinno ci wystarczyć.
-Bo się skuszę na tą siłę. Należy ci się przełożenie przez kolano i pasy na zadek. Jakie mój ojciec na mnie stosował.- pokiwał groźnie palcem Akhader mówiąc te słowa.
- Czego ty ode mnie chcesz? Mówisz, że należę teraz do ciebie, ale nie masz na to nic. Żadnego aktu własności czy umowy.
-No tak... Właściwie to mi cię trochę... żal.- westchął smętnie Akhader, zdjął monokl i wycierając go o mankiet stroju, mówił.- W zasadzie to mnie okradłaś, więc powinienem jakoś odzyskać dług, choćby korzystając z twego... ciała. Ale szkoda mi ciebie. Ze mną mogło ci się udać, ale... co byś zrobiła, gdybyś trafiła na kogoś gorszego ode mnie? W zasadzie to... zamierzałem się tobą zaopiekować. Zatrzymać jako służkę lub wspólniczkę, w zależności od tego jak będzie się to układało między nami.
- Zaopiekować... - mruknęła - Daję sobie sama radę, nie potrzebuję opiekuna, a na pewno nie potrzebuję właściciela.
-O tak... Idealne ci wychodzi, czyż nie ? Siedzisz w obskurnym hoteliku, na którego jutro nie będzie cię stać. I drżysz ze strachu przed mężczyzną...- Akhader wstał umieszczając monokl na swym nosie i ruszył w kierunku dziewczyny z ironicznym uśmiechem.- … bojąc się tego co może uczynić. Czy zabije, czy zgwałci, czy może tylko pobije i zabierze wszystko co masz wartościowego... ? Powiedz mi droga Dianne... czy to wpisuje się w twoje: “Daję sobie radę sama”? Czy dług którego nie masz czym spłacić, poza swym ciałem... również się w to wpisuje?
Dianne zeskoczyła z łóżka i cofnęła się do ściany zerkając w stronę drzwi.
- Nie podchodź do mnie. - syknęła - Nie podchodź, bo pożałujesz!
-Nie tak bardzo jak ty, jeśli będziesz stawiała opór.- sięgnął Akhader po monomiecz i wysunął z pochwy. Ostrze powstałe jeszcze w dawnych czasach, było piękne.... i śmiercionośne. Ponoć przecinało stal jak masło.
Kobieta zbladła. Zdała sobie sprawę, że nie ma żadnych szans i jedynie spoglądała w stronę drzwi.
- Sprzedaj go... Sprzedaj miecz, będziesz miał pieniądze... - wydusiła z siebie.
- Chyba żartujesz. Prędzej sprzedam ciebie.- szlachcic doskoczył do dziewczyny, wykonał szybkie pchnięcie... wbił oręż kilka centymetrów od jej ciała i niezbyt głęboko w ścianę. Akhader ooskoczył do niej, odrywając oręż od ściany, za to pieszczotliwie gładząc ją po policzku.-I właśnie zostałaś zabita. Widzisz jakie to łatwie Dianne? Oczywiście... tylko w moim przypadku. W innym zaś, śmierć byłaby wybawieniem.
Dianne ani drgnęła, kiedy miecz wbił się obok jej ciała. Po chwili zdała sobie sprawę, że zatrzymała oddech, a jej dłonie drżą. Przełkęła ślinę i odezwała się:
- W twoim przypadku...? Twierdzisz, że śmierć byłaby wybawieniem...?
-Inny mężczyzna nie dyskutowałby z tobą. Nie próbowałby cię przekonać. Inny...- nachylił się i przycisnął delikatnie usta do jej drżących warg. Delikatnie całując przesunął po nich językiem, by oderwać usta. Spojrzał jej wprost w oczy szepcząc.- … nie zadowoliłby się pocałunkiem, tylko wziąłby wszystko nie dbając o twe krzyki i ból jaki zadałby ci po drodze. A potem sprzedał cię jak bydło. Ja proponuję... cóż... służbę. Ale nie każę ci chodzić w fartuszku i podawać do stołu. Lub kłaść do łóżka ze mną. No... w każdym razie nie w takich celach jak myślisz.
Spojrzał na łóżko dodając.- Jakoś się na nim pomieścimy we dwójkę, bez... zabaw damsko-męskich w planach.
Akhader miał rację... przynajmniej na razie. Nie uczynił jej krzywdy, a mógł to już dawno zrobić. Mógł brać co zechciał, jednak wciąż z nią rozmawiał. Może dawał tylko złudną nadzieję? Czy mówił prawdę?
- ... jeżeli robiłabym to, co mi każesz... - wyszeptała - ... kiedy spłaciłabym dług... i znowu była wolna...?
-Zapewne tak, byłabyś znów wolna.- stwierdził po namyśle mężczyzna, głaszcząc ją po policzku delikatnie.
- … ale po jakim czasie?
-Jeśli z twoją pomocą odzyskam sumę, którą przez ciebie straciłem, będziesz wolna. Jeśli uda nam się gładko odzyskać ów majątek, to... prędzej będziesz wolna. Jeśli nie, to utkniesz ze mną na dłużej. Jeszcze nie wiem, jak nam pójdzie współpraca. - westchnął Li Halan.
Dianne skinęła powoli głową wciąż przytulona do ściany.
- Dobrze... Tylko... Jaka współpraca...? Jak odzyskać pieniądze?
-Nie wiem. W każdym razie, nie wiem jeszcze.- wzruszył ramionami Akhader.- Gdyby zdobywanie pieniędzy było takie łatwe, oboje nie siedzielibyśmy w tym pokoiku mając tylko siebie za towarzystwo.
- Niech i tak będzie... - mruknęła przybita Dianne - Tylko nie dobieraj się do mnie.
- Tego nie obiecuję... ale też nie myśl sobie, że jesteś jedyną ślicznotką na świecie.- rzekł w odpowiedzi szlachcic cofając się i chowając oręż do pochwy. - Więc możesz się uznać, za bezpieczną.
Dianne wyminęła Akhadera i odeszła od ściany siadając na łóżku. Objęła się rękoma i spojrzała w podłogę.
- Jestem zmęczona... Pozwolisz mi, mój panie, na sen? - zapytała z ironią w głosie.
-Możesz, zresztą ja też idę spać.- westchnął Akhader odpinając miecz od pasa. Odłożył na stolik monokl i ruszył do łóżka.
Kobieta była zbyt zmęczona całym dniem i emocjami, które jeszcze w niej nie opadły, więc prawie bez sił padła w ubraniu na łóżko, zajmując jedną z jego części, na samym brzegu, aby nie stykać się z Akhaderem.
Niestety... on zamierzał stykać się z nią. Bowiem przytulił się do jej pleców i objął ręką w pasie, dociskając jej ciało do swego.- Nie ufam ci jeszcze za bardzo. Więc muszę dopilnować byś nie uciekła.
- Załóż mi od razu kajdany. - furknęła układając się wygodniej.
-Następnym razem tak zrobię.- szepnął jej do ucha żartobliwym tonem.- Dzięki za pomysł. Wolisz obszyte futerkiem, czy obciągnięte tkaniną?
- Sam się obszyj futerkiem. - mruknęła zamykając oczy.
-Zrzęda...- odparł w odpowiedzi szlachcic.- Nie umie doceniać swego szczęścia.


Dziś...

Akhader załatwiwszy podstawowe sprawy ruszył do komnat zajmowanych przez Dianne. Zapukał w rozsuwane papierowe drzwi i czekał na odzew.
- Wejść. - usłyszał dość znudzony głos ze środka.
Szlachcic otworzył drzwi i rozejrzał się po schludnym czystym pokoju.


Pannę Hawkood także traktowano stosownie do jej statusu.
Dianne stała przed oknem i spoglądała przez nie racząc się widokiem... a przynajmniej taką nadzieję mógł mieć Akhader. Inną opcją było, że kobieta ze znudzenia chwyciła się najbliżej możliwej rozrywki. Nie odwróciła się do Li’Halana.
-Na wygody tym razem narzekać nie możesz.- rzekł Li Halan obojętnym z pozoru tonem.
- Tak, tak... Chociaż wolałam te w domu. - mruknęła spoglądając na zewnątrz.
- Z tego z którego uciekłaś, czy z tego w którym cię znalazłem.- odparł ironicznie Akhader siadając na drewnianej podłodze. -Tak czy siak, czeka nas trochę życia na koszt markiza, a potem... kombinowania jakby tu zdobyć kolejne fundusze.
Dianne prychnęła i odwróciła się wreszcie do Akadera.
- Nie uciekłam tylko wybrałam inne życie. - prychnęła.
-Na jedno wychodzi.- odparł Li Halan i dodał poprawiając monokl.- Obejrzałem sobie to miejsce. Całkiem miła twierdza. Dobrze wyposażona.
- A jak tam twoja broń? - mruknęła - Chcę wiedzieć czy wciąż jest co sprzedawać w razie kryzysu.
-Ten tego... broń. Jest naprawiana. I nie zamierzam jej sprzedawać.- odparł Akhader,kładąc dłoń na orężu przy pasie. Nowym orężu.
- Jesteś beznadziejny. - parsknęła i ponownie odwróciła się do okna.
-Nie.. naprawdę miło było narażać życie, by cię ochronić. Nie musisz mi dziękować.- odparł ironicznie Akhader i ruszył do dziewczyny. Stanąwszy tuż za nią, położył dłonie na jej ramionach.- Jesteśmy w Słowiczym Dworze. Tutaj przynajmniej przez jakiś czas będziemy żyć w luksusie, a ty zamiast się z tego cieszyć, boczysz się bez powodu.
- Wiem, że nie muszę ci dziękować, więc tego nie robię. - mruknęła. Zamilkła na moment - Akhader, ja już nie chcę tego robić.
-To nie rób...- westchnął poirytowany szlachcic. -Mnie też zaczyna to męczyć. Nie rób... Sam sobie poradzę.
Delikatnie objął w ją pasie i szepnął wprost do ucha.- Nie mam już zamiaru cię trzymać przy sobie. Długu i tak pewnie nie spłacisz, ale mam dość traktowania jakbym był psem więziennym. Tak czy siak, Słowiczy Dwór to koniec dla naszej... spółki.
Dianne odwróciła się i spojrzała zdziwiona, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu sprawy.
- Naprawdę? - zapytała z niepewnością w głosie - I... Tak po prostu? - ciężko było stwierdzić czy ta wiadomość uradowała ją... czy wręcz przeciwnie.
-Dla mnie to miejsce to okazja na coś więcej niż więcej rundka przy stole karcianym i zgarnięcie kilka feniksów do sakiewki. To okazja do ugrania małej fortuny i życia na poziomie... bez zobowiązań. Nie chcę ciągnąć cię za uszy za sobą. - Rozejrzał się po pokoju.- To ładne miejsce. Radziłbym skorzystać z okazji i wypocząć. A potem zrobisz co chcesz...Dianne.
Cmoknął ją w czoło.- Nie mogę cię ciągle pilnować i strzec, zwłaszcza teraz... zwłaszcza wbrew twej woli.
Dianne patrzyła z niepewnością, po czym wzruszyła ramionami i bąknęła:
- Zobaczę jeszcze.
-Mieszkam blisko ciebie, więc możesz wpaść po poradę i... pomoc też.- ostatnie słowa wypowiedział ciszej. Spoglądał na twarzyczkę Dianne z pewnym zmieszaniem.- To co zamierzasz robić ? Wyjechać nie radzę. Prędzej czy później, pewnie i tak zmuszeni być możemy do opuszczenia Słowiczego Dworu. Na twoim miejscu wykorzystałbym więc okazję do odpoczynku. Mają tu ładne ogródki do medytacji.
- Nie sądzę, abym miała cierpliwość do medytacji. - uśmiechnęła się nieznacznie i wzruszyła ramionami - Ale popatrzeć zawsze mogę.
-Mówię, że bardzo ładne. Nie mówię, żebyś rozmyślała o kamieniu.- Akhader delikatnie rozluźnił uścisk i odsunął się od Dianne.
Kobieta westchnęła.
- Zobaczymy więc co będzie po Słowiczym Dworze jak z niego... pospiesznie się oddalimy. - uśmiechnęła się.
Akhader nie wspomniał dziewczynie, że on się pospiesznie oddalić nie zamierza. No i nie wiedział, czy owo miejsce nie jest początkiem ich rozstania.
-Poszukajmy jakichś rozrywek panno Hawkwood.- zapronował Li Halan.
Dianne skinęła głową.
- Lepsze to od wpatrywania się jak gałęzie gną się na wietrze. - skomentowała.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 17-06-2013, 01:16   #13
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Choć raz dla Dianne coś poszło na jej korzyść, szlachcic łaskawie zwolnił ją z umowy, tym samym była wolna, przynajmniej pozornie, w ciągu najbliższych tygodni nie musiała martwić się o dach nad głową i nie trzeba było słów Adhadera by uwierzyć, iż Dwór niósł wiele możliwości, dla tych którzy gotowi są z nich skorzystać, zaryzykować, i zapłacić cenę jeśli trzeba. Mimo wszystko mogła zasnąć spokojnie.

Przebudzenie przyszło nagle jak wybuch granatu, wyrwana z marzeń sennych chłonęła bodźce, czy huk był jawą czy jeszcze snem? Słyszała przytłumione krzyki ludzi, to już działo się naprawdę. Serce biło coraz szybciej, jakby intuicyjnie wyczuwała pobliskie niebezpieczeństwo. Już całkiem świadoma rozejrzała się po pokoju, czerwona łuna biła od okna. Była ciągle noc, a jednak rozświetlał ją blask płonącego budynku. Pożar nie był jednak duży. Byli bezpieczni, przynajmniej od ognia.

Adhader mógł odnieść wrażenie, że mimo swej świetności Dwór nie oferował, aż tyle atrakcji. Może dlatego, że goście jeszcze się zjeżdżali, planowany był za to turniej, a także pierwsza z większych uczt. Tymczasem mógł odpoczywać w herbacianym domu, lub objęciach dam do towarzystwa, lub też zmierzyć się z jednym z mistrzów go. Mogli też wziąć wierzchowce by zwiedzić to co za murami, choć ostatnie doświadczenia sugerowały, że lasy wcale nie były bezpieczne. Ciągle nie wiedzieli, co było przyczyną katastrofy. Słowiczy Dwór był o wiele bezpieczniejszy.

Poranek przyniósł wieści, które rzucały cień na ich bezpieczeństwo. W wiśniowych ogrodach znaleziono trupa, ciało należało do czeladnika wtajemniczonego Mishimy, zaś ślady na skórze wskazują na zabójstwo. Takie wieści przyniósł przydzielony sługa. Co więcej w nocy doszło do pożaru w warsztacie Inżyniera.

Do ich domku zapukał jak zawsze uniżony Koken Nini, Adhader miał złe przeczucia, a spojrzenie na pucułowatą twarz gościa utwierdziło, że będzie już tylko gorzej.
- Bądź pozdrowiony szlachetny LiHalanie Adhaderze, oby Lexius sprzyjał tobie w twych próbach. Z wielkim bólem muszę przekazać wiadomość od złotorękiego wtajemniczonego Mishimy. - nabrał powietrza i w skupieniu wypowiadał kolejne słowa by nie przekręcić żadnego z nich - "Przedmiot który mi powierzyłeś zaginął. Jestem u dzielnego Keikoku. Zrobię co należy." - westchnął zadowolony z siebie. Zapytany szambelan wyjaśnił, że Keikoku był kapitanem straży porządkowej, a sam Mishima zeznawał w sprawie pożaru i śmierci czeladnika.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 17-06-2013 o 14:02.
behemot jest offline  
Stary 20-07-2013, 22:27   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozrywki... Słowiczy Dwór zapewniał ich wiele. Większość była tradycyjna.
Co nie znaczy że zła.
Gejsze były urokliwe.


Szczególnie dwie z nich spokojna Asami i wesoła Mariko, przypadły Akhaderowi do gustu. Zarówno osobno jak i razem. Przejażdżki jednak po ostatnich doświadczeniach odstraszały.
A występy artystów w herbacianym domu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=dDWKXbtOGV8[/media]

Były piękne i tradycyjne i... odstraszały Akhadera. Li Halan wszak właśnie od tego uciekł. Od tradycyjnych rozrywek, tradycyjnych uczt, turniejów. Od tradycji która go nudziła.
Jedynie posiłki za darmo wraz z dachem nad głową trzymały go na Słowiczym Dworze. Gdzieś tam wśród gwiazd był jego dom. Posiadłość znacznie mniejsza i oferująca podobne rozrywki, choć lichsze od tych tutaj... ale zbyt podobne, by mógł się nimi w pełni cieszyć.
Niemniej posiłki były smaczne, występy znośne, gejsze milutkie.
A goście dopiero się zbierali. Akhader zapadł w półsen. Kolejne dni były milutkie w swej monotonności. Usypiające wręcz.

Ogień był przebudzeniem. Pożar warsztatu i śmierć czeladnika wyrwały z letargu Akhadera, tym bardziej że przy okazji skradziono jego miecz. A ten wszak był dla niego ważnym i cennym przedmiotem.
Nic więc dziwnego, że czym prędzej udał się do owego Keikoku.

Ów.. Keikoku okazał się sztywny formalistą o azjatyckich rysach. Zupełnie jakby ktoś go w młodości wbił w zadek dzidę. i zapomniał wyjąć.Na oko czterdziestoletni mężczyzna, ogorzały od słońca i nieźle trzymający się jak na swój wiek. Cały czas w średnim pancerzu.
Pokoik w krótszym zastał Keikoku okazał się być raczej pustawy. Niski stolik, na ścianie wisiała bardzo straszna maska, a także ikonografia gdzie samuraje łoją Oni ono. Oprócz Akhadera i Keikoku był jeszcze młody żołnierz w lekkiej zbroi z wygoloną głową i warkoczykiem, który zapisywał ich słowa bambusem po tablecie.
Jak się okazało śledztwo dopiero się zaczęło, więc Keikoku nie ustalił jeszcze dokładnego przebiegu zbrodni. Do pożaru doszło w środku nocy. Wiele przedmiotów z faktorii uległo zniszczeniu. Mishima ciągle nie jest pewien co zostało skradzione, a co zniszczone, a co po prostu spalone w pożarze. Jednym z nie odnalezionych przedmiotów była "Maska Szeptów", relikt dawnych czasów. Źródłem pożaru były ładunki wybuchowe. Co najmniej trzy wybuchły w kilku miejscach faktorii. Między innymi w warsztacie, magazynie i sali gościnnej.
Tyle jeśli chodzi o pożar... Poza tym był jeszcze trup czeladnika Mishimy, który za życia nazywał się Yoku . Znaleziono go w wodzie sztucznego jeziorka w Ogrodach. Zanim utonął już nie żył. Autopsja wykazała truciznę w układzie pokarmowym, a także popieszczenie prądem na brzuchu. Prawdopodobnie byłże zginął w nocy, choć woda trochę utrudnia wszystko.

Akhadera zdziwiło nieco przeprowadzenie sekcji zwłok, bo wydawało mu się że wiara w Wszechstwórcę zabrania czegoś takiego. Z drugiej strony mimo że był Li Halanem, nigdy nie był zbyt religijny i teologia go po prostu nudziła.
Poza tym... Jakiś czas temu Mishima skarżył się na nieprzyjemności ze strony nieznanych sprawców. Którzy generalnie wymazali mu faktorię nieczystościami. I umazali wrota "Sługa Onych".
Interesujące... acz zrozumiałe. Kościół wszak potępiał wiele technologii, więc prostaczkowie mogli pójść na skróty potępiając je wszystkie.
Po tej “przyjemniejszej” części rozmowy, przyszła kolej na przepytywanie.
Akhader opowiedział zgodnie z prawdą, czemu i w jaki sposób znalazł się na Słowiczym Dworze. Powiedział też czemu interesuje go pożar warsztatu Miszimy.
I padły kolejne pytania... O miecz.
Akhader wspomniał że miecz jest rodową pamiątką ( o której co prawda ród jego nie wiedział, bo miecz tkwił porzucony na strychu zamku, wśród innych bibelotów) i nie znał nikogo, kto mógłby być zainteresowany jego kradzieżą, choć... to był artefakt, więc ktoś mógl zawiesić na nim oko. Niemniej Akhader nikogo takiego nie znał. Odpowiedział też, że nie ma żadnych znanych mu wrogów i w zasadzie nie zna tu nikogo, poza Dianne Hawkood. Nie wspomniał o Hadjarze Al-Maliku, którego w pojedynku naznaczył dość dużą blizną... na czterech literach. Nie wspomniał o Piotrze Pawłowiczu Decadosie od którego wygrał sporą sumkę. I który nadal był winny jej połowę. I przez to za Akhaderem nie przepadał. Czy też o Anastazji Andriejewnej Decaodos... z którą romansował. A która potem przyłapała go we własnym łóżku z własną służką. Oni raczej nie powinni się pojawić na Słowiczym Dworze.
Podobnie jak Avestianie, którzy mogli by mieć uwagi co do prowadzenia się Akhadera... Ale w tym przypadku musieliby puścić z dymem cały Słowiczy Dwór.
Po tak inspirującej rozmowie Akhader, ruszył do domu dla dam do towarzystwa. By się odprężyć w ich ramionach, a potem... może obejrzeć miejsca zbrodni?
Na rozmowę z Mishimą nie był jeszcze gotów. Poza tym, był arystokratą... nie znał się na technikach śledczych.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-07-2013, 03:15   #15
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Portrety przodków gałęzi rodziny Hawkwood, do której należała Dianne zdawały się zostać namalowane przez jednego artystę wielbiącego ściśle określony styl. Osoby na nich uwiecznione prezentowały się jednocześnie wyniośle, ociekając wręcz szlachectwem, jak i okrutnie zimne... ale może taki był zamysł? Dianne osobiście nigdy nie przypadł do gustu ten sposób portretowania, jednak jej ojciec, William Hawkwood, miał co do tego odmienne zdanie. Inaczej nie wywiesiłby ich tylu w swoim gabinecie, prawda?
A może chodziło po prostu o próbę onieśmielenia rozmówcy...
Dianne nie wiedziała jak się znalazła w tym gabinecie stojąc naprzeciw biurka ojca i spoglądając wprost w oczy Williama, chłodne i kalkulujące, a jednak wydawało jej się, że kiedyś widziała w nich ciepłą iskierkę.
- Dlaczego? - odezwał się William swoim opanowanym aż do bólu głosem.
Dianne zacisnęła zęby. Nigdy nie potrafiła z nim rozmawiać, a i teraz nie miała zamiaru. Wiedziała, że milczeniem go tylko rozdrażni, ale jak zwykle jej to nie obchodziło. Odeszła. To był jej wybór i cokolwiek by on nie powiedział nie zmieni tego. Na pewno nie za jej zgodą.
- Dlaczego? - powtórzył - Hawkwood nie sypia w podłych noclegowniach, nie żyje z dnia na dzień. Nie musi kręcić i oszukiwać, aby zjeść coś ciepłego. Nie jest zależny od nikogo...
- Nie jestem już od niego zależna. - warknęła Dianne.
William uśmiechnął się ironicznie na te słowa i wychylił się w jej stronę.
- Czy nadal chcesz być Hawkwood?


Dianne obudziła się gwałtownie i przetarła oczy. Spojrzała na swoje dłonie i zaklęła chociaż powinna być wdzięczna za to wybudzenie ze snu. Nie musiała przynajmniej znosić go dłużej.
Przez dłuższy czas stała przy oknie przyglądając się szalejącemu pożarowi. Nigdy nie fascynowały jej podobne wypadki, ale teraz ten obraz pozwalał zająć myśli. Dała sobie długie minuty obserwacji zanim wróciła do łóżka.
Położyła się ponownie wkładając głowę pod poduszkę. Miała dość wrażeń dnia poprzedniego, aby jeszcze dokładać do tego sny. Zupełnie jakby nie miała innych problemów na głowie niż martwienie się o życie, które pozostawiła za sobą. Decyzja została podjęta, a żadne nocne mary nie mają mocy, aby ją zmienić... i odwrócić konsekwencje jakie pociągnęły te decyzje za sobą.
Na razie młoda Hawkwood osiągnęła tyle, że Akhader da jej wreszcie spokój z tą niedorzeczną spłatą długu. Dianne nie wiedziała tylko co dokładnie będzie po ich rozstaniu. Zakładała, że wróci do swojego niezależnego życia... które jednak nie było tak usłane różami jak sobie wyobrażała uciekając z domu. Zastanawiała się teraz ile z powodów tej ucieczki była chęć niezależności, a ile zwykła chęć postawienia się zasadom czy ucieczka przed wygórowanymi wymaganiami.

***

Wieści, które przyniósł sługa były zaiste interesujące, a szczególnie fakt, że ukochany miecz Akhadera zaginął. Przynajmniej jedna radosna nowina, chociaż gdyby dało się go sprzedać...
Dianne nie poszła z Akhaderem. Nie miała nastroju na rozmowę z nim, która pewnie i tak szybko przerodziłaby się w przerzucanie się ironicznymi docinkami, a w najbardziej ekscytującym wypadku w zwykłą kłótnię. Zastanawiała się czy Li Halana zainteresował bardziej nocny wypadek, szczególnie po usłyszanych wieściach, i doszła do wniosku, że... prawdopodobnie tak. Przynajmniej sądziła, iż na tyle zdążyła poznać mężczyznę, który miał czelność nałożyć kajdany samej Hawkwood.
Może oboje mieli coś wspólnego ze sobą...

Dianne ruszyła do ogrodów, w których to znaleziono trupa sama nie wiedząc czego się spodziewając.


Dziewczyna przechadzała się po ogrodzie chłonąc słodki kwiatowy zapach i racząc się widokiem pięknej roślinności wypielęgnowanej dla radości obserwatorów. W tym momencie, kiedy słońce oświetlało cuda natury i ludzkich rąk, ciężko było pamiętać o tym, że właśnie tutaj w nocy rozegrał się dramat jednego człowieka i właśnie pośród drzew wiśni wydany został ostatni oddech.
Dianne ruszyła na miejsce zbrodni. Sen wydawał się odległy o lata.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172