Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2013, 22:43   #50
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

„Niech kamieniem rzuci
Wieszcza niech nie szczędzi,
Taki, co mu duszy
Żaden grzech nie nędzi.”
- „Spowiedź Goliarda” pióra Archipoety.

· Gimrahil · Uthilai · Th’amar · Pratibhairava ·


- Tak... To zdecydowanie mój palec... - Zykfryd rozszerzył nieznacznie oczy patrząc na nadgnity kawałek ciała w ręce gnoma. - Włóż go do mojego sarkofagu.

Gimrahil podszedł do ciężkiej, kamiennej płyty grobowca, już zresztą i tak nieco odsuniętej, a następnie zajrzał do niej. W środku widać było ciało, truchło raczej stare i walczące resztkami godności z czasem. Livor mortis jak się patrzy; wtedy ujrzał rękę Zykfryda z brakującym palcem. Postarał się przymocować do siebie paliczki, chociaż w pewnym momencie zmuszony był się cofnąć, gdyż niewyobrażalny smród zwłok pod nim niemal zwalił go z nóg. Słychać było okropny dźwięk odruchu wymiotnego, a ślina wyciekła z jego ust niczym z fontanny, gotując już jego usta do przepuszczenia rzygowin. Nic się jednak nie stało - przynajmniej z gnomem. Zykfryd, stojąc przed nimi wszystkimi, spojrzał na swoją rękę; seledynowy dym zawirował wokół niej, a chwilę potem z obłoków skrystalizował się palec, o wiele lepiej wyglądający niż ten, który jeszcze minutę temu miał w dłoni gnom.

- Dobrze, bardzo dobrze... - Rzekł, oglądając swój błękitny palec ze wszystkich stron, podziwiając go.

- Masz już swój palec... Czy musimy posiadać większą wiedzę o ghulu, który jest w posiadaniu twoich zębów? Jest bardziej lub mniej niebezpiecznym osobnikiem ze swego rodzaju? Zapuszcza się daleko na schody czaszkoszczurów na żer? - Zapytału konstrukt Zykfryda.

- *Nie wiem* tego... - Odparł grobowym tonem. - Nie byłem nekromantą... Ale jest wybredny; porwał moje zęby i uciekł...

- No to chodźmy. Może będziemy mieli szczęście i będzie sam. - Zachęcił towarzyszy Uthilai. - Wszyscy widzicie, czy mam zapalić jeszcze jedno światło?

Th’amar w odpowiedzi uniosła ostrze, które rozbłysło jaskrawym światłem, zwiększając nieco - i wystarczająco - jej pole widzenia. Krypta, do której mieli się oni wybrać, została wcześniej nazwana przez Zykfryda “sekcją zamkniętą”; rzekł, iż znajduje się w korytarzu po prawej stronie rury. Ruszyli tym samym tą drogą, a nikłe światło przedzierało się z trudem przez czerń katakumb. Po kilkunastu metrach spostrzegli dwie rzeczy: po ich lewej stronie widniały trzy wgłębienia w ścianie w kształcie niepełnego półkola. W owych wnękach znajdowały się kolejne półki, dwa piętra konkretniej, na których widniały katafalki z trumnami. Niektóre z nich były otwarte, mogli tam nawet zauważyć jakieś połyskujące w świetle zaklęć przedmioty. Po prawej stronie natomiast zauważyli wybitą z zawiasów bramę, a za nią okrągłą komnatę z pojedynczym sarkofagiem w środku. Jedna ze stron krypty zdawała się być zawalona kamieniami i gruzem. Korytarz w którym się znajdowali zdawał się ciągnąć jeszcze dalej, to jest pomiędzy grobowcem a katafalkami, ale droga ta niknęła w ciemnościach.

- To pewno tutaj. - Powiedział aasimar. - Pani przodem. - Ukłonił się Th’amar wskazując salę po prawej.

Th’amar rozejrzała się dookoła kilkakrotnie, niepewnie - co zdradził przygasający blask ostrza - wchodząc do pomieszczenia, ono zaś rozjaśniło się lepiej, jak tylko światło bijące od karach zostało odbite przez lustro po drugiej stronie. Zawieszone na ścianie, dość wielkie choć wąskie i raczej niezbyt grube. Gruz po jej lewej stronie zdawał się być zawalonym korytarzem, być może schodami w dół, trudno było to stwierdzić. Gdy tylko minęła połowę krypty, ujrzała jak wieko sarkofagu jest delikatnie uchylone, a z wewnątrz wystaje jedynie na wpół odgryziona ręka. Tymczasem dziwny cień mignął jej w lustrze. Zignorowała więc sarkofag, spoglądając w zwierciadło. Th’amar próbowała oświetlić w jakiś sposób obraz przed nią, jednak szkło było popękane w kilku miejscach, a dziwny, magiczny cień zdawał się spowijać widok. Patrząc weń widziała, cóż, przede wszystkim siebie, za nią mocarny grób, a jeszcze dalej ginącego gdzieś w ciemności korytarza Uthilai’a. Miała dziwne, niepokojące wrażenie jakoby coś ją obserwowało. Starała się uchwycić w lustrze jakiś nieznany kształt, co chwila odwracała się spodziewając się li to ujrzeć jakieś zmiany w tym co widzi wewnątrz obrazu a naprawdę, li to zostać zaskoczoną pojawieniem się czegoś. Za którymś w końcu razem jej wzrok skierował się na powrót na aasimara. Spojrzała na ścianę za nim. Światło jej miecza rzucało na nią cień towarzysza. Poruszyła ona ostrzem, przełożyła do drugiej ręki i oddaliła, ale... Cień się nie ruszał. Wnet spostrzegła, jak czarna macka wyrasta z podłogi i dąży ku niemu.

- Uważaj! - Wskazała końcem ostrza w kierunku podłogi i już po chwili biegła w stronę macki, skupiając całą swoją uwagę na wyostrzaniu krawędzi broni.

Gnom nie ruszył za drużyną. Oglądał bowiem ranę zadaną kłami tego... Szczurka. No i miał zniszczony plecak. I nie bardzo wiedział jak temu zaradzić.

- Zykfryd... Oprócz płodzenia królów i bycia Grabarzem, zajmowałeś się czymś jeszcze?... Na przykład... No nie wiem... Krawiectwem? - Spytał Gimrahil jakoś bez wiary w pozytywną odpowiedź. Dopiero krzyk Th’amar zwrócił jego uwagę i warknął w irytacji. - Ani chwili spokoju. - Ruszył w kierunku, w którym ta dwójka się udała, ciągnąc za sobą swój plecak.


Pratibharaiva skinęłu gnomowi, i ruszyłu wraz z nim zbadać przyczyny wydania dźwięku przez githzerai. Aasimar odwrócił się i ujrzał jak ciemny, niewyraźny kształt jego własnej osoby zniekształca się groźnie. Jego ręka, czy raczej ręka jego cienia na ścianie, zaczęła się wydłużać, aż dosięgła jego nogi. Owinęła się wokół niej i zacisnęła mocno. Równie mocno chłopak starał się jej pozbyć. Pałka może nie była doskonałą bronią ale raz po raz zaczęła opadać na mackę. Drugą ręką sigilijczyk sięgnął po nóż, który zawsze miał w bucie. Z początku wydawało mu się, że nie trafił, niemniej zorientował się równie szybko, że pałka, którą próbował uderzyć ciemność, przechodziła przez nią jak masło, i to bynajmniej nie czyniąc żadnej krzywdy. Th’amar precyzyjnym cięciem uderzyła w mackę ostrzem karach, rozcinając tym samym cień; obłoki dymu rozpełzły się dookoła, lecz miała potem zobaczyć, jak cień rusza w przeciwnym kierunku. Po chwili zrozumiała, iż cień towarzysza założył dłonie na szyi jej cienia. Poczuła mocny uścisk na gardle. Zdezorientowana, zaczęła atakować cień na oślep, nadając materii chaosu zupełnie przypadkowe formy. Miecz wydłużył się w tępy kij, który z kolei rozwinął się niczym wachlarz i ponownie zwinął - tym razem jako sztylet. Gnom wpadł pierwszy szorując plecaczkiem o podłogę, cisnął go pod ścianę i zaczął mamrotać pod nosem przywołując oziębły Dotyk Chłodu. Magia otoczyła jego dłoń niebieskim blaskiem. I tak wzmocnioną pięścią Szpicer uderzył w obmacywującego aasimara potwora. Niebieska połać szronu wnet pokryła rękę cienia, jednak zdawało się to nie przynosić większego efektu - czarny uchwyt wciąż nie puszczał, chociaż zdawał się on być teraz nieco mniej energiczny. Pratibharaiva nie przepadału za przemocą, jednak inni użytkownicy tej samej przestrzeni mieli zgoła inne nastawienie, sięgnęłu po swój szczerbaty sztylet, celując w kłębiącą się ciemność. Ostrze przecięło czarną mackę wzdłuż, jednak szczelina powstała tam zasklepiła się czym prędzej, gdy ciemność dusiła githzerai. Aasimar widząc niepowodzenia towarzyszy chwycił się ostatniego pomysłu. Ciemność nie lubi światłości. Skupił się i rozświetlił koniec swojej maczugi jak pochodnię zaklęciem Światło. Czarne macki ściskające uprzednio jego nogę rozluźniły się, gdy tylko przyrżnął w ich powierzchnię mieniącą się światłem maczugą. Kawałki ciemności rozpłynęły się wokół, choć druga część jego sobowtóra wciąż trzymała sztywno kark Th’amar - ta wyglądała, jakby już traciła ostatni dech. Z konstruktu poczęła być słyszana monotonna inkantacja, a jenu metalowe wąskie place o znacznej mobilności zaczęły poruszać się szybko, i z ich czubków zmaterializowała się niestała sfera Rozprysku Kwasu, która wystrzeliła w stronę drugiej części cienia która trzymała githzerai. Paląca poświata oblała kontury cienia, jednocześnie wgryzając się głęboko w niematerialne ciało. Ciemność puściła szyję Th’amar, na której malował się teraz sino-fioletowy bicz. Gnom znów sięgnął po swoje wakizashi i z okrzykiem rzucił się ku przeciwnikowi.

- Bij, zabij! - Ciął ową cienistą materię swoim orężem jak szalony... Czyli w swoim normalnym stanie myślenia, niemniej ostrza zdawały się nie czynić większych szkód czarnej istocie. Mimo to wyglądała ona i wiele “rzadziej” niż przed chwilą, ciemność roztapiała się coraz to bardziej pod wpływem zielonej, magicznej masy oraz zaklęcia Światło rzuconego przez aasimara.

Th’amar łapczywie chwytała powietrze, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w grę świateł i barw dookoła niej. Siny, poskręcany pasek materii chaosu bardzo powoli rozwijał się, nabierając kolorów. Ujrzała jak wokół górnej części jej ostrza zbiera się dokładnie taki sam, ciemno-purpurowy kolor jak na jej szyi, i bynajmniej nie zdawał się chcieć zejść. Odwróciła się w stronę zanikającej ciemności, uderzając w nią własną zmaterializowaną wściekłością, którą aż płonęło teraz ostrze. Mrok dosłownie zapadł się w głąb siebie; ciemne macki wróciły wnet do postaci swojej uprzedniej, to jest kształtu rąk, i zwyczajnie zniknęły, podczas gdy cień Uthilai’a miał się stać taki jak wcześniej.

Nikt już był nie spojrzał na lustro, które wywieszone było po drugiej stronie pomieszczenia, natomiast gnom poczuł dziwną, nieodpartą chęć zaglądnięcia wewnątrz grobowca. Otóż w środku dało się dostrzeć wcale świeże zwłoki diabelstwa, na wpół wybebeszonego, a tak właściwie to kompletnie brakowało mu jelit, żołądka, śledziony oraz nerek. Głowy dostrzec jednak w całości nie był w stanie, głównie dlatego, iż była ona odwrócona w drugą stronę, toteż mógł zobaczyć tylko próchniejące rogi, a i z jego tyłka wystawał długi, wciąż tlący się w ciemnościach czerwienią kij - ogon. Być może to właśnie rzeczony ghul go tak załatwił, niemniej bał się sprawdzić, czy aby martwiak przed nim ma zęby, bowiem już sama myśl o tym, iż jakaś magia ochronna mogłaby przytrzasnąć mu rękę wiekiem sarkofagu zdawała się... Przerażająca.

Koteria Sigilijczyków, oraz tego jednego konstruktu, który nie był wszakże z nimi od samego początku, kierowała się dalej, do jest mijając ścianę katafalków. Przed nimi malował się tylko krótki korytarz, szybki zakręt i stare, drewniane odrzwia, równie rozszargane co ich nerwy, gdy kroczyli wśród porażających ciemności i odoru zgnitych zwłok. Z wewnątrz docierało delikatne światło, niemniej metalowe okucia skutecznie blokowały jego przepływ. Uthilai oraz Pratibhairava chwycili za ciężkie, stalowe klamy i pociągnęli z całej siły. Dało się wówczas usłyszeć świszczący, przyprawiający o ciarki na plecach zgrzyt przesuwającego się metalu o płytowy pawiment, niemniej przed nimi stanęło przejście. Zanim tak się jednak stało, niewyobrażalny *odór* zgnijących trupów przyrżnął w nich niczym monsun wprost w Planu Wody; gnom oraz aasimar z miejsca puścili pawia na pobliskie ściany zwracając co tylko zostało w ich żołądkach po ostatnich dniach. Szczególnie Gimrahil nie trzymał się najlepiej, niewyobrażalny smród wydawał się wręcz przesiąkać do jego gardła i łaskotać go obrzydliwym, ohydnym, odrażającym dotykiem gęstego, skrystalizowanego smrodu. Zbierał się do kolejnej salwy wymiocin, jednak wyrzygał jedynie żółtawe ostatki osiadłe na dnie jego żołądka, a gardło wciąż na przemian próbowało zassać nieco powietrza oraz wykonywać konwulsyjne skurcze. Th’amar trzymała się jeszcze ledwo na kończącej się już sile woli, a jej oczy łzawiły od unoszących się wokół prochów umarłych. Pośrodku krypty, tym razem właściwie pustej, jedynie z kilkoma półkami na kości na ścianach, leżał magiczny, świecący kamień. Palił się on szartrezowym blaskiem, który rozświetlał mroki katakumb jak jeszcze nic co spotkali gdy tutaj przyszli. W środku zdawało się być cicho, a po obu ich stronach widać było przejścia. Po prawej widniały długie schody na poziomy wyżej, prowadzące do krypt Wielojedności, jak powiedział im Zykfryd. Po ich lewej stronie natomiast w masach piasku i kawałków zwłok niknął kolejny z korytarzy. Wszystko zdawało im się zasypane w tych martwych grobowcach.


I wnet, ze szczytu schodów ginących w mroku, usłyszeli pisk szczura, niemal dokładnie taki sam jak te chwile temu dane było usłyszeć Gimrahilowi w sekcji rur. Jakiś obiekt uderzył w ścianę li posadzkę, potem szczur znów zapiszczał, a kolejną rzeczą jaką dane im było usłyszeć, było potężne roztrzaskanie maluczkich kości na drobne kawałki. Obrzydliwy dźwięk wgryzania się w ciało i rozszarpywania go, także ta krew kapiąca po kamieniach sprawiła, iż trupa cofnęła się nieco, stając w rzędzie samoczwart, przygotowawszy się tym samym do ewentualnej obrony. Ostatnim co usłyszeli był tylko głuchy, ohydny ryk ghula na górze, gardłowy i nieprzyjemny dla ich uszu jak mało co. Potem mieli już zobaczyć tylko kształt wychodzący z ciemności po schodach.


Kulił się parszywie, wychudzony do granic możliwości stwór, szczerząc kły i zębiska w wyrazie obrzydzenia, gdy obryzał resztki mięści i ścięgien zalegających wciąż na kości. Jego skóra była odrażająco biała, a śmierdziała akuratnie jak zgnite mleko. Garbił się okropnie spoglądając przed siebie. Jedyne co byli usłyszeli przed jego skokiem do przodu był głośny wrzask.

- Mmmiiięęęsssooo!...

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 15-06-2013 o 23:08.
Ghoster jest offline