| Kesa wsłuchała się uważnie w słowa swojego gospodarza.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się, jakich zwrotów użyć, żeby go nie urazić. - Doceniam waszą propozycję i pomoc. Czuję, że leży wam na sercu dobro tego miasta i jego mieszkańców - zaczerpnęła powietrza. - Nie mam jednak pewności, czy dobrze zrozumiałam, waszą propozycje... chcecie, żebym leczyła przestępców w lochach? Utrzymywała ich przy życiu, żeby kat mógł dłużej czynić swoją powinność, bez obawy, że uwięziony umrze? Chcecie, żebym przedłużała ich cierpienia? - zapytała z goryczą. -To nie tak - odpowiedział von Szant. - Chciałbym żeby pomagała pani tym których wypuszczają z lochów... Taki był mój zamysł. Jak już mówiłem do lochów trafia, z powodu wzrostu liczby przestępstw, coraz więcej ludzi niewinnych. Kaci nie zawsze obchodzą się z nimi łagodnie. Na to nic poradzić nie mogę. Ale chciałbym pomóc tym, którzy zwalniani są z zarzutów, tych którzy bez tej pomocy mogą nie dożyć kolejnego dnia... Wiem, że to nie jest popularne myślenie w tych czasach. Jeśli nie jesteś Pani zainteresowana, wystarczy słowo, a nie podniosę więcej tego tematu.
Kesa zamyśliła sie znowu. Nie urodziła się, w końcu, wczoraj. Ani nawet przedwczoraj. Nie dożyła by swoich dwudziestu lat, gdyby wszystko przyjmowała ot tak, bezrefleksyjnie. - To się zdarza? - zapytała, powątpiewająco - Oskarżeni wychodzą z lochów?
- W Denondowym Trudzie cenimy sobie sprawiedliwość, a ja robię co mogę by niewinni nie ponosili niezasłużenie kar.
- A jaką macie skuteczność? Wybaczcie, panie, moją bezpośredniość, nie powinnam pytać gospodarza o takie rzeczy, ale jeśli mam poważnie rozważyć ofertę... Jaka jest wasza pozycja w Denondowym Trudzie?
- Oczywiście. Dobrze, że pytasz, pani. Jestem rajcą. Razem z sześcioma pozostałymi doradzamy grododzierżcy w podejmowaniu decyzji. Tak więc, można rzec, że moja pozycja jest... hmmm... wysoka. - Uśmiechnął się. - Tak pewnie o mnie mówią. Z drugiej strony, w mojej walce jestem osamotniony i... - rozłożył ręce nie kończąc. - W waszej walce o... ? - teraz Kesa zawiesiła pytanie w powietrzu. - W walce o pomoc medyczną tym wszystkim, których wymiar sprawiedliwości uniewinnił. Widzi pani - podszedł do okna spoglądając na panoramę miasta - tam dzieje się wiele zła. Ja wiem, że całego zła nie uleczę. Lecz gdyby chociaż udało mi się usunąć kilka, ba - machnął ręką i zacisnął dłoń w pięść - jeden wrzód z chorego ciała, to mimo, że ciało te dalej toczyć będzie choroba, to może jest to jednak jakiś krok na przód?
Spoglądał dłużej w dal a jego wzrok był nieobecny. Dopiero po chwili odwrócił się do niej i dodał. - Widzę jednak, że panią zanudzam. Niech mi pani wybaczy. Pani ratuje życie mej córki a ja jestem taki niewdzięczny. - Nie nazwałabym tego “niewdzięcznością” - Kesa uśmiechnęła się lekko. - Doceniam pasję. A .. ten wrzód, to macie konkretny na myśli, czy to tylko taka przenoś.. tak wam się powiedziało?
- Nic szczególnego na myśli nie miałem - uśmiechnął się do niej ciepło. - Tak tylko mi się powiedziało.
- Dobrze więc - obiecuję zastanowić się nad waszą propozycją. - nawet nie.. tydzień. Tyle wam dziś mogę dać mojego czasu. Przez siedem dni macie moją pomoc. - wyciągnęła do niego dłoń - Umowa stoi?
Objął jej dłoń swoimi, ciepłymi. - Tak. Dziękuję. - Teraz zjem –powiedziała medyczka - przypilnujcie, proszę, żeby mięsa nie podano - a potem pokażecie mi miasto. Osobiście. Ludzie muszą mnie kojarzyć z waszą osobą. A potem omówimy szczegóły mojego wynagrodzenia.
Rajca dosłownie rozpłynął się w uśmiechu. - Dobrze. Porozmawiam z kucharzem a po posiłku zwiedzimy miasto.
Minęła niecała godzina nim nakryto do stołu. Potrawy wyglądały okazale i bogato. Było ich zdecydowanie więcej niż potrzeba było. Przepych wylewał się ze stołu, długiego, zdobionego stołu. - Wspominałaś pani o zapłacie za pani usługi - zagaił rozmowę. - Proszę powiedzieć, co mógłbym dla pani zrobić.
- Zapłata, to oczywiste... - powiedziała, nakładając na talerz gotowane warzywa. Dawno nie jadła rzeczy tak dobrze przyprawionych - O wysokości poinformuje, jak się zorientuję w warunkach. W zakresie moich usług. Ale jeszcze coś, panie rajco. - odłożyła sztućce i spojrzała mężczyźnie w twarz - Będziecie mi winni przysługę. Pewnego dni poproszę o jej wyświadczenie, a wy mi nie odmówicie.
Von Szant odchrząknął. - No cóż... Tego obiecać nie mogę. Nie zrobię nic niezgodnego z prawem. Jeśli zaś o inne rzeczy chodzi, proście o co chcecie.
- Nie śmiałabym prosić o nic, co przekracza wasze kompetencje. Uchybiłabym wam taką prośbą. Jeśli poproszę, będę wiedziała, ze możecie mi tą przysługę wyświadczyć. Podobnie, jak wy wiedzieliście, że ja mogę wam pomóc. - uśmiechnęła się.
Uśmiechnął się ponownie, swym czarującym uśmiechem. - Jeszcze wina?
Podsunęła mu naczynie, które on zaraz napełnił. - Skoro tak, to nie mogę odmówić.
- Nie stawiam ludzi pod ścianą, panie rajco. Ważę moje słowa. Nie rzucam ich na wiatr, bo wtedy tracą moc. A mocy nie powinno się marnować... - spojrzała na niego przenikliwie i napiła się - Dlatego dobre wino leżakuje w zamkniętych kadziach.
- Proszę jednak nie zapominać - spojrzał na nią z nad kieliszka - że dobre wino przed spożyciem się otwiera, żeby mogło nabrać powietrza i pooddychać. - Upił łyk wina. - Jest pani magiczką?
- Och! - obruszyła się - To jedno z tych pytań, których nie zadaje się kobiecie. Nie pyta się dziewictwo, wiek i magię. Nie wiedzieliście o tym?
- O magii nie słyszałem. Zresztą... to bez znaczenia. Chcieliście zwiedzić miasto, nieprawdaż? Jeśli jest pani gotowa, zapraszam – wstał, wskazując dłonią drzwi. - A jutro pokaże pani nasze lochy. - Zabrzmiało dwuznacznie – zaśmiała się Kesa. – Gdybym miała coś na sumieniu powinnam jak najszybciej opuścić miasto, prawda? Chodźmy więc.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |