Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2013, 14:26   #51
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kesa wsłuchała się uważnie w słowa swojego gospodarza.

Milczała przez chwilę, zastanawiając się, jakich zwrotów użyć, żeby go nie urazić.
- Doceniam waszą propozycję i pomoc. Czuję, że leży wam na sercu dobro tego miasta i jego mieszkańców - zaczerpnęła powietrza. - Nie mam jednak pewności, czy dobrze zrozumiałam, waszą propozycje... chcecie, żebym leczyła przestępców w lochach? Utrzymywała ich przy życiu, żeby kat mógł dłużej czynić swoją powinność, bez obawy, że uwięziony umrze? Chcecie, żebym przedłużała ich cierpienia? - zapytała z goryczą.

-To nie tak - odpowiedział von Szant. - Chciałbym żeby pomagała pani tym których wypuszczają z lochów... Taki był mój zamysł. Jak już mówiłem do lochów trafia, z powodu wzrostu liczby przestępstw, coraz więcej ludzi niewinnych. Kaci nie zawsze obchodzą się z nimi łagodnie. Na to nic poradzić nie mogę. Ale chciałbym pomóc tym, którzy zwalniani są z zarzutów, tych którzy bez tej pomocy mogą nie dożyć kolejnego dnia... Wiem, że to nie jest popularne myślenie w tych czasach. Jeśli nie jesteś Pani zainteresowana, wystarczy słowo, a nie podniosę więcej tego tematu.

Kesa zamyśliła sie znowu. Nie urodziła się, w końcu, wczoraj. Ani nawet przedwczoraj. Nie dożyła by swoich dwudziestu lat, gdyby wszystko przyjmowała ot tak, bezrefleksyjnie.
- To się zdarza? - zapytała, powątpiewająco - Oskarżeni wychodzą z lochów?
- W Denondowym Trudzie cenimy sobie sprawiedliwość, a ja robię co mogę by niewinni nie ponosili niezasłużenie kar.
- A jaką macie skuteczność? Wybaczcie, panie, moją bezpośredniość, nie powinnam pytać gospodarza o takie rzeczy, ale jeśli mam poważnie rozważyć ofertę... Jaka jest wasza pozycja w Denondowym Trudzie?
- Oczywiście. Dobrze, że pytasz, pani. Jestem rajcą. Razem z sześcioma pozostałymi doradzamy grododzierżcy w podejmowaniu decyzji. Tak więc, można rzec, że moja pozycja jest... hmmm... wysoka.
- Uśmiechnął się. - Tak pewnie o mnie mówią. Z drugiej strony, w mojej walce jestem osamotniony i... - rozłożył ręce nie kończąc.
- W waszej walce o... ? - teraz Kesa zawiesiła pytanie w powietrzu.
- W walce o pomoc medyczną tym wszystkim, których wymiar sprawiedliwości uniewinnił. Widzi pani - podszedł do okna spoglądając na panoramę miasta - tam dzieje się wiele zła. Ja wiem, że całego zła nie uleczę. Lecz gdyby chociaż udało mi się usunąć kilka, ba - machnął ręką i zacisnął dłoń w pięść - jeden wrzód z chorego ciała, to mimo, że ciało te dalej toczyć będzie choroba, to może jest to jednak jakiś krok na przód?
Spoglądał dłużej w dal a jego wzrok był nieobecny. Dopiero po chwili odwrócił się do niej i dodał.
- Widzę jednak, że panią zanudzam. Niech mi pani wybaczy. Pani ratuje życie mej córki a ja jestem taki niewdzięczny.

- Nie nazwałabym tego “niewdzięcznością” - Kesa uśmiechnęła się lekko. - Doceniam pasję. A .. ten wrzód, to macie konkretny na myśli, czy to tylko taka przenoś.. tak wam się powiedziało?
- Nic szczególnego na myśli nie miałem
- uśmiechnął się do niej ciepło. - Tak tylko mi się powiedziało.
- Dobrze więc - obiecuję zastanowić się nad waszą propozycją. - nawet nie.. tydzień. Tyle wam dziś mogę dać mojego czasu. Przez siedem dni macie moją pomoc
. - wyciągnęła do niego dłoń - Umowa stoi?
Objął jej dłoń swoimi, ciepłymi.
- Tak. Dziękuję.

- Teraz zjem –powiedziała medyczka - przypilnujcie, proszę, żeby mięsa nie podano - a potem pokażecie mi miasto. Osobiście. Ludzie muszą mnie kojarzyć z waszą osobą. A potem omówimy szczegóły mojego wynagrodzenia.
Rajca dosłownie rozpłynął się w uśmiechu.
- Dobrze. Porozmawiam z kucharzem a po posiłku zwiedzimy miasto.

Minęła niecała godzina nim nakryto do stołu. Potrawy wyglądały okazale i bogato. Było ich zdecydowanie więcej niż potrzeba było. Przepych wylewał się ze stołu, długiego, zdobionego stołu.
- Wspominałaś pani o zapłacie za pani usługi - zagaił rozmowę. - Proszę powiedzieć, co mógłbym dla pani zrobić.
- Zapłata, to oczywiste...
- powiedziała, nakładając na talerz gotowane warzywa. Dawno nie jadła rzeczy tak dobrze przyprawionych - O wysokości poinformuje, jak się zorientuję w warunkach. W zakresie moich usług. Ale jeszcze coś, panie rajco. - odłożyła sztućce i spojrzała mężczyźnie w twarz - Będziecie mi winni przysługę. Pewnego dni poproszę o jej wyświadczenie, a wy mi nie odmówicie.

Von Szant odchrząknął.
- No cóż... Tego obiecać nie mogę. Nie zrobię nic niezgodnego z prawem. Jeśli zaś o inne rzeczy chodzi, proście o co chcecie.
- Nie śmiałabym prosić o nic, co przekracza wasze kompetencje. Uchybiłabym wam taką prośbą. Jeśli poproszę, będę wiedziała, ze możecie mi tą przysługę wyświadczyć. Podobnie, jak wy wiedzieliście, że ja mogę wam pomóc.
- uśmiechnęła się.
Uśmiechnął się ponownie, swym czarującym uśmiechem.
- Jeszcze wina?
Podsunęła mu naczynie, które on zaraz napełnił.
- Skoro tak, to nie mogę odmówić.
- Nie stawiam ludzi pod ścianą, panie rajco. Ważę moje słowa. Nie rzucam ich na wiatr, bo wtedy tracą moc. A mocy nie powinno się marnować..
. - spojrzała na niego przenikliwie i napiła się - Dlatego dobre wino leżakuje w zamkniętych kadziach.
- Proszę jednak nie zapominać
- spojrzał na nią z nad kieliszka - że dobre wino przed spożyciem się otwiera, żeby mogło nabrać powietrza i pooddychać. - Upił łyk wina. - Jest pani magiczką?
- Och!
- obruszyła się - To jedno z tych pytań, których nie zadaje się kobiecie. Nie pyta się dziewictwo, wiek i magię. Nie wiedzieliście o tym?
- O magii nie słyszałem. Zresztą... to bez znaczenia. Chcieliście zwiedzić miasto, nieprawdaż? Jeśli jest pani gotowa, zapraszam
– wstał, wskazując dłonią drzwi.
- A jutro pokaże pani nasze lochy.

- Zabrzmiało dwuznacznie – zaśmiała się Kesa. – Gdybym miała coś na sumieniu powinnam jak najszybciej opuścić miasto, prawda? Chodźmy więc.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 16-06-2013, 21:39   #52
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
O Bogowie, jak bardzo bała się chwili takiej jak ta. Uwięziona w klatce jak nieszczęsne zwierzę, za czyn, którego nie popełniła, z dala od ukochanego słońca, natury i wolności. Już prędzej wolałaby zginąć marnie. A pewnie jeszcze szykują dla niej tortury jakieś, albo i gorsze niespodzianki.

Spojrzała smutno na stojącego strażnika i zagadnęła zrezygnowana.

- Czytaliście panie akt mego oskarżenia... co mi zarzucają? Za co jestem zamknięta jak przestępca najgorszy? Nikt mi niczego powiedzieć nie chce. - w oczach Neny zaszkliły się łzy.

Strażnik odchrząknął.

- Ano, z aktu wynika, że czarostwem się paracie, prawda to?

- Czarostwem? - Nena spytała smutno - Druidem jestem.... kocham naturę i zwierzęta. Potrafię z nimi rozmawiać i znam się dość dobrze na zielarstwie. Czy to właśnie nazywacie czarostwem strażniku? Bo jeśli tak to według waszego prawa jestem winna...

Kulawy patrzył na nią zaciekawiony.

- Nie mnie oceniać. Ja was przepytywać nie będę. Nie moja to rola. Nie wy pierwsza zarzekacie się, żeście niewinna. Nie wy ostatnia przyznacie się na mękach. - Spojrzał na nią uważnie. - A tego człowieka zabiłaś? Zawinił ci co?

- O kim mówicie? Kogo niby zabić miałam? - Nena zmarszczyła gniewnie czoło

- Eee... tego nie wiem. W piśmie nie stało. A zabiliście kogo? Wielu ich było?

- Oglądacie mnie jak cudaka jakiegoś.... -Nena pokręciła głową - ja nawet mięsa nie jadam, bo stworzenia żadnego krzywdy nie uznaję. Ale po co mi zaprzeczać, skoro i tak każdy o winie od razu mej orzekł... a jeśli jeszcze nie orzekł, to w bólu zeznanie wymusi. Piękne i sprawiedliwe to wasze prawo jest strażniku.

Wzruszył ramionami.

- Nie ja je ustanawiałem. A o mięsie powiem kucharzowi, jeśli to prawda. Trzeba wam czego? Rodzinę powiadomić?

- Rodzina moja daleko stąd, ale dziękuję wam za troskę.. niczego mi nie trzeba. - zastanowiła się chwilę i dodała - Powiedzcie mi tylko kiedy to kata mam się spodziewać?

- Do trzech dni. Jeśli im się spieszyć będzie, to może jutro. Sprawa o morderstwo idzie, to pewnie i spieszyć im się będzie. A moją ciekawość wybaczcie. Lubię z oskarżonymi porozmawiać, gdy jeszcze mają ochotę na rozmowę. I póki jeszcze rozmawiać mogą.

Nena w życiu nie przyznałaby, że na samą myśl o czekającym ją spotkaniu z katem nogi robiły jej się miękkie jak z waty, a w głowie odzywał się głos wzywający do ucieczki. Tylko dokąd mogła uciec?
Pokiwała więc głową ze smutkiem dodając cicho.

- Nie straszcie mnie... ja i tak wiem, że żywa stąd nie wyjdę panie.

Znowu wzruszył ramionami.

- Pewnie tak. Chociaż... Różnie to bywa. Czasem świadek się trafi, co oskarżeniom zaprzeczy. Różnie bywa. Różnie... No, na mnie czas. Gdybyście czego potrzebowali, to powiedzcie strażnikom co was będą doglądać, żeby posłali po Kulawca, tak mnie tu zwą, ze względu na moją przypadłość - postukał dłonią po chromej nodze. - Zresztą, zajrzę tutaj do was za jakiś czas.





Została sama.

Ze swoim strachem i swoimi myślami. Najchętniej rozpłakałaby się jak dziecko. Najgorzej jej było myśleć, że ojca swojego więcej nie zobaczy. Gdyby nie ten przeklęty tatuaż i tajemnicza tęsknota za Kryształowym Miastem, w ogóle by jej tu nie było. Chadzałaby z ojcem po Lawendowych Wzgórzach i obcowała z tym, co dawało jej radość i wkładało siły w jej ciało.

Uwiesiła się krat w geście bezsilności.

To wtedy po raz kolejny zabrzmiały jej w uszach dawno usłyszane słowa jej wychowawcy

Wiele trzeba mocy, by umieć żyć wiedząc, jak bardzo życie i niesprawiedliwość są z sobą złączone Neno

Tylko czy naprawdę miała w sobie tę moc?

I nagle zrozumiała. Jej mocą byli jej przyjaciele. Przyjaciele, którzy mogli świadczyć na jej dobro, którzy mogli zaprzeczyć kłamliwym oskarżeniom.

Ta myśl dodała jej sił i przywróciła nadzieję. Nadzieję na to, że ją odnajdą i nadzieję na to, że zdążą zanim kat uczyni swoją powinność.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 18-06-2013, 21:52   #53
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Dawno nie jadł nic porządnego. Co prawda nie wybrzydzał i nie narzekał na kulinarne umiejętności swoich dotychczasowych towarzyszy podróży, ale nawet najtłustszy i najlepiej przyrządzony nad ogniskiem kawał mięsiwa nie mógł równać się z baranim udźcem o chrupiącej, dobrze przyprawionej skórce. Bo takie właśnie danie młody niziołek sobie wyimaginował i zamierzał spożyć. Nie odpowiadała mu jedynie okolica, nie mógł dłużej przyglądać się surowemu mięsu i krwi. Zapach też robił swoje.

Mimo, że wychował się w mieście, to nigdy nie polubił klaustrofobicznych przestrzeni ulic, smrodu rynsztoków, nadgorliwej straży, murów miejskich, publicznych egzekucji i innych wątpliwych atrakcji motłochu. Mieszkanie w mieście pozwoliło mu jednak spotkać wielu podróżników, artystów i handlarzy. O tak, te spotkania między innymi spowodowały że wyruszył w świat... Zawsze ciągnęło go za miasto, ku bezdrożom i beztroskiej przygodzie, jednak los jak widać postanowił inaczej i zanosiło się na to, że najbliższe dni spędzi właśnie w Denondowym Trudzie.
“Muszę odnaleźć Cathil i Nenę, sam nie dam rady dotrzeć do maga a to jedyna nadzieja na zdjęcie klątwy z dzwonu. Sama Nena, która zna się na czarach to przyznała. Muszę zatrzymać się gdzieś blisko głównej drogi miasta albo rynku, będzie drożej ale może uda mi się dobić jakiegoś targu z właścicielem przybytku albo też zarobić na pobyt a potem... Nie potem. Od razu muszę zacząć poszukiwania, najlepiej po karczmach...” - rozmyślał spacerując.
Postanowił jednak nie pytać nikogo o drogę i sam zaczął kluczyć uliczkami wypatrując karczmiennych szyldów i charakterystycznych miejsc. Chciał dowiedzieć się o tym miejscu jak najwięcej, zapamiętać co tylko mógł i zbudować sobie w wyobraźni jego plan. Czmychał przed groźnie wyglądającymi typami i omijał brudne, ciemne zaułki. Z doświadczenia wiedział co można tam znaleźć, w końcu wychował się w mieście.

Pogoda była wprost idealna na spacer, ładna i rześka, nie było też za gorąco. Słowem - piękny, czerwcowy dzień. Po dłuższym spacerze, podczas którego odwiedzał karczmy o różnej reputacji i klienteli, mijał gorsze i lepsze dzielnice, zaniedbane kamienice i kolorowe domy, trafił w końcu do knajpy Złoty Garniec. Chyliło się już ku wieczorowi a szyld przedstawiający dzban napełniony złotem dodatkowo zachęcał do wejścia.

Tam zmęczony i znużony Orin zamówił dzban piwa i mięsiwo, żeby się posilić i przepłukać gardło z ulicznego kurzu. Większość stolików była zajęta. Jak się później okazało jedzenie było smaczne a ceny nie były powalające, jak na warunki miejskie. Zauważył, że z sąsiedniego stolika przygląda mu się mężczyzna rasy elfiej. Jego ubiór był bogaty a w twarzy coś szlachetnego. Gdy ich wzrok spotkał się, elf wstał i podszedł do stolika przy którym zasiadł Orin. Ukłonił się dworsko.

- Pan wybaczy, że przeszkadzam. Seaghdh Uisdean - przedstawił się. - Czy mogę? - wskazał krzesło i nie czekając na zachętę usiadł na wprost niziołka - Widzę, że pan przybywa z drogi i zajmuje się sztuką. Jestem, widzi pan, można rzec, mecenasem sztuki.
- Och? - Orin wytarł rękawem podbródek, zrobiło mu się trochę głupio chociaż rzadko kiedy uznawał autorytet jakichkolwiek specjalistów, ten elf miał po prostu klasę - Tak to widać? - zapytał niby od niechcenia ale błysk w oku zdradził zainteresowanie rozmówcą.
Był ostrożny. Starał się mimo wszystko zachować ostrożność bo znał się na ludziach, szczególnie tych mieszkających w mieście i wiedział, że nie wszystko złote co się świeci. Doskonale zdawał sobie też sprawę z tego jak wygląda: nieumyty, pobity, w skromnym krzywo zszytym kubraku i z kijem podróżnym przy ławie. Gdyby nie lutnia trudno byłoby go odróżnić od jakiegokolwiek innego wędrowca. Z elfem jednak mieli wspólny temat, o ile oczywiście go nie oszukiwał, więc cóż mogła Orinowi zaszkodzić krótka wymiana zdań z nieznajomym?
- Sorley. Orin Sorley, wędrowny bard i poeta - kiwnął uprzejmie głową i przedstawił się bo wymagała tego grzeczność.
- Nietrudno było zgadnąć - wskazał na lutnię opartą o ławę. - Czy mógłby pan, panie Orinie dać nam próbę swoich talentów? Karczmarz jest moim dobrym znajomym i na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Niech pan nie da się prosić.
- Hmm... Talentów - Orin uśmiechnął się przewrotnie, wszystko zmierzało w dobrym kierunku, jednak zbyt szybko i zbyt łatwo ale... - Dobrze, czemu nie - nic mu przecież nie szkodziło raz zagrać, zresztą zamierzał to zrobić prędzej czy później - Ale... przysługa za przysługę... Hmm... Może mały zakładzik? Zobaczysz, że nie możesz na nim wiele stracić - uśmiech barda poszerzył się jeszcze bardziej - Jeżeli gościom się spodoba i będą chcieli więcej - tu Orin wziął opartą o ławę lutnię i zagrał jeden wesoły akord - będziesz mi winien beczułkę piwa i jedną przysługę. A jeżeli się nie spodoba - ciągnął dalej przybierając smutny wyraz twarzy i muskając palcami struny lutni tak by wydały serię melancholijnych dźwięków - Ja będę Ci winien przysługę. No i beczułkę. Zgoda?
Seaghdh spojrzał na niziołka uważnie. Po krótkiej chwili na jego twarzy zagościł skromny uśmiech.
- Bard z ciągotkami do hazardu. No w sumie dlaczego nie. Umowa stoi.
Orin obrócił się i spojrzał na salę przyglądając się ludziom siedzącym w karczmie. Próbował wyczytać z ich twarzy problemy, interesy i historie z jakimi tutaj przyszli. Znał się na ludziach. Najczęściej przychodzili do takich miejsc by utopić wszelkie smutki w kuflu piwa, szukali chwili zapomnienia i radości, którą bardowie i przybytki tego typu powinny im dostarczyć. Byli też tacy, którzy tylko tu nocowali, albo też stali bywalcy lub ludzie interesów, którzy zwykli rozmawiać z kontrachentami przy pieczystym.

Nie inaczej było i tym razem, sala zdawała się być pełna średnio zamożnych mieszczan, drobnych kupców i rzemieślników. Przy stolikach trwały ciche rozmowy o tematyce prawdopodobnie ściśle „biznesowej”. W jednym miejscu zauważalny był troszkę większy gwar a klientela wyglądała na kupców, którzy przyszli się rozerwać po udanym dniu pracy. W jednym z rogów sali niziołek dostrzegł parę zakochanych młodych.

O dziwo nie miał zbyt dużej tremy. Wydarzenia ostatnich dni wystarczająco go doświadczyły, wobec nich publiczny występ nawet przed szerokim gronem odbiorców zdawał się być mało stresującym wydarzeniem. Podczas swoich wędrówek zrozumiał też, że nie tak ważne są dobre wykonanie i technika co umiejętność wpłynięcia na ludzi i porwania ich w rytm muzyki. Istotne było dotarcie do ich serc i trącenie najwrażliwszych strun rozpalających dusze i umysły. Wiedział, że nawet jeśli występ nie spodoba się wielkim znawcom muzyki i szeroko pojętej sztuki, a przypadnie do gustu większości to i tak wykonawca znajdzie się na pozycji zwycięzcy.

Starał się także wypatrzeć jakieś niewiasty, szczególnie zależało mu na tych ładnych i dobrze ubranych, takich coby prawdziwą sztukę i umiejętności poety docenić umiały, jednak oprócz już zajętej białogłowy żadna nie wydała się mu odpowiednia do fortelu, który tworzył się mu w głowie.

Zastanawiał się chwilę jaki utwór wybrać. Mniejszość kobiet na sali wykluczała rzewną balladę miłosną a niedostateczny stan upojenia alkoholowego wśród klienteli z miejsca skreślał filozoficzne i pełne mądrych sentencji i morałów pieśni czy też absolutnie szaleńcze rytmy. Towarzystwo wyglądało jakby dopiero zaczynało się bawić. No tak... na koniec ciężkiego dnia pracy trzeba dobrze wypić i odpocząć.

W końcu zdecydował.

Przesunął danie i kufel z winem, usiadł na blacie a obok siebie przezornie umieścił chustę na ewentualne datki - miał nadzieję że szczodrej - klienteli i wykrzyknął:
- Hej dobrzy ludzie! - to wystarczyło, żeby skupić na sobie uwagę chociaż kilku par oczu - Me serce i dusza radują się, bom z drogi do miasta dotarł cały i zdrów. Czuje się zupełnie jakbym dotarł na drugi koniec tęczy i znalazł garniec złota! O! Ponadtom trafił do tegoż wielce zacnego przybytku i spotkał tak zacnych braci do picia jak wy! Powiadam wam, że nic wspanialszego na świecie przytrafić się mi nie mogło! Pozwólcież zatem, że postawię wszystkim obecnym kolejkę na mój koszt! - tu Orin uniósł w górę rękę a w dłoni przez na krótką chwilę błysnął srebrnik, którym cisnął w stronę barmana – Do tego zagram coś skocznego, coby szerokim strumieniem radość w wasze serca wstąpiła a piwo, równie szerokim i wartkim nurtem, w gardła się wlewało! - tu podniósł w górę kufel - By każdy z nas odnalazł przeznaczenie i dotarł bezpiecznie na drugi koniec tęczowego mostu! Pijmy za podróże, za te małe i za te duże! No i za dobre interesy, by nieustannie nabijały nasze kiesy! - chciał dodać jeszcze coś o kobietach, ale dość było gadania. Krzyknął "Zdrowie!" po czym wypił piwo do dna i nie czekając już dłużej... zaczął występ...
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3QeRu0K-NH8[/MEDIA]

Kołysał wśród zielonych fal,
nasz drakkar wschodni wiatr,
ciekawość wielka niosła nas,
hen w nieznaną dal.
Dwunastu braci niosła łódź,
przy każdym boku miecz,
wbrew przeznaczeniu niósł ich kurs,
na ich ustach pieśń.

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!

A gdy wyprawy nastał kres,
ujrzeli widok ten,
ich oczom się ukazał wnet,
Bifrost most jak sen.

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 22-06-2013, 16:50   #54
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
W mieście - Dzień drugi


Nena Deacair.




Nena padła wyczerpana na lażące w kącie posłanie ze słomy. Nadzieja na ratunek przez przyjaciół była wciąż żywa w jej sercu. Leżąc na wznak patrzyła w sufit pozwalając myślom płynąć. Tak... przyjaciele musza ją odnaleźć. Muszą zaświadczyć na jej korzyść. Przecież nie będzie można tak po prostu odrzucić ich słów które beda przemawiały za druidką. Kt miał się pojawić do trzech dni. Mają jeszcze czas na to by dostać się do miasta i ją odnaleźć.
Tylko czy będa mieli okazję? Jeśli oskarżycielom będzie zależało na jej śmierci to przyjaciele mogą nie zostać dopuszczeni do głosu...
Nękana tymi pochmurnymi myślami zapadła w niespokojny sen. Co chwila budziła sie słysząc jakiś hałas. Nie nawykła do nocowania w murach. Nie słyszała szumu drzew, nie wyczuwała zwierząt. Tak mijały jej godzina za godziną. W pewnym momencie, nie wiedżac dokładnie ile czasu tak przeleżała usłyszała jaiś hałas inny niż te które ją otaczały. Brzmiało to jakby ktoś szedł przez lochy. Dzwięk przybliżał się coraz bardziej i już po chwili mogła rozpoznać kroki. Można było wyłapać iż jest to więcej niż jedna osoba. Czekała w napięciu pewna, ze już za chwilę wszystko się wyjaśni. Nie pomyliła się. Moment później bowiem przed jej celą stanął Kulawiec z dwoma żołnieżami.
- Kat już was oczekuje - powiedział tylko i wyciągnął klucze by otworzyc drzwi.
Gdy te się otwarły żołnieże weszli do środka i złapali Nenę za ręce i wyprowadzili na korytarz. Ruszyli w kierunku wyjścia z lochów o ile się nie myliła. MIjali kolejne korytarze aż stanęli przed solidnymi drzwiami. Kulawiec otworzył drzwi po czym odsunął się. Strażnicy wprowadzili druidkę do środka. Tam zobaczyła dwóch ludzi, z których jak podejrzewała jeden był jej katem.


Cathil Mahr.



Gdy już zawarli umowę Rolf wypytał Cathil o to co wie. Opowiedziała mu o tym co zdarzyło się przy bramie opisując miejsce gdzie spotkała przemytnika oraz to jak wyglądał. Powiedziała również o wspólniku przemytnika, którego spotkali w zagajniku. Strażnik zastanowił się chwilę po czym powiedzial do Cathil
- Wskaż nam prosze w którym miejscu w mieście wychodzi tunel.
Udali się tam we trójkę - Rolf, Ona i jeszcze jeden strażnik którego imienia nie znała.
Wychodzącz domu lekarza zauważyła, że w jednym z pomieszczeń przez które przechodzili sa delikatnie uchylone jakieś boczne drzwi, których framuga pobrudzona jest krwią.Nie zauważyła tego jak wchodzili, ale mogło to być spowodowane osłabieniem organizmu.
Dotarli do zaułka i znów ogarnęła ją złość na wspomnienie tego co się stało. Niewątpliwie miała szczęście, w całym tym ogromie pecha, który towarzyszył jej w tej podróży. Żyła. To było najważniejsze.
Weszli do chatki i wskazała strażnikom miejsce w podłodze gdzie znmajdowało się wejście do tunelu. Rolf szepnał cos na ucho swojemu towarzyszowi po czym ten skinął głową i wyszedł z pomieszczenia.
- Dobrze teraz musimy zająć się Tobą - strażnik od momentu zawarcia umowy przestał używać oficjalnej formy.
- Jutro rano będziemy chcieli się zasadzić na tego przemytnika. Chciałbym żebyś poszła z nami żeby nie było sytuacji, w której oskarżymy niewłaściwą osobę a on nam ucieknie. Do tego czasu musimy Cię gdzieś ulokować. Mam znajomego karczmarza, który... powiedzmy jest mi coś winien. Ma jedną wolną izbę przygotowaną na nagłe wypadki. Tam spędzisz noc, a rano złapiemy tego sukinsyna.
Okazało się, zę do karczmy nie było daleko. Był późny wieczór i na ulicach nie było gapiów. Szli wąskimi, brudnymi uliczkami nie niepokojeni przez nikogo. Gdy dotarli do karczmy Rolf poprowadził ją na tyły by nie przechodzić przez główną salę skąd dobiegał gwar rozmów. Weszli na zaplecze gdzie spotkali dziewkę pracującą w kuchni.
Strażnik kazał jej sprowadzić właściciela. Było widać, że dziewczyna znała go. Bez szemrania wypełniła polecenie. Chwilę potem w drzwiach zaplecza pojawił się typowy karczmarz. Gruby, z fatruchem na opasłym brzuchu i ciemną brądą okalającą twarz. Cathil słyszała jak Rolf powołując się na dług, który ma u niego karczmarz załatwia jej nocleg i posiłek.
Izba, jak się okzazało, była w dalszej części zaplecza. Niewielka z siennikiem, ale z pewnością wygodniejsza niż nocleg w lesie na twardej ziemi.
- Przyjdę po Ciebie rano. - rzucił strażnik na odchodnym, po czym zostawił łowczynię samą.
Drzwi nie zdążyły dobrze zamknąć się za Rolfem a już rozległo się pukanie i do srodka weszła poznana wcześniej dziewczyna niosąca miske cienkiego gulaszu w którym pływało kilka niewielkich kawałków mięsa.
Cathil ostrożnie odebrała miskę po czym obwąchał zawartość. Nic w potrawie nie wygladało dziwnie, a nie miała podstaw by nie ufać strażnikowi, który ją tu zostawił twierdząc że będzie bezpieczna. Zaczęła jeść ostrożnie. Gulasz nie był wybitnym dziełem kulinarnym, ale kobieta była bardzo głodna. Zjadłszy całość ułożyła się do snu mysląc o dniu jutrzejszym.
Nie wiedziała nawet kiedy zasnęła. Pamietała że kładzie głowę na siennik, a zaraz potem ktoś zaczął budzić ją ruszając jej ramieniem. Obudziła się, gwałtownie siadając na sienniku. Przy niej kucał Rolf.
- Ruszamy - powiedział krótko po czym wstał.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 22-06-2013, 18:11   #55
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Bernard Wolner.

Wolner pojawił się w sali tortur przed wschodem słońca. Sprawdził stan narzędzi, rozpalił palenisko, powkładał do niego szczypce i kołki. Lubił być dobrze przygotowany. Dbał o swój warsztat pracy.

Niedługo później pojawił się sekretarz. Kranz Wolbrom, starszy pan o surowej twarzy poznaczonej plamami wątrobianymi był długoletnim pracownikiem. Bernard lubił z nim pracować. Kranz był cichy, do przesłuchania się wtrącał rzadko i nie narzucał katu sposobu w jaki prowadził śledztwo.

- Jak się masz Bernard? - spytał.

- Nie narzekam. A co u ciebie?

- Za gorąco. Ten żar mnie dobija. Wolę już siedzieć tutaj.

Wolbrom podał Wolnerowi papier.

- Papiery na wiedźmę. Z listą pytań.

Kat zaczął czytać pismo. W chwili gdy skończył drzwi katowni otworzyły się i do środka weszło dwóch strażników, wlokąc między sobą podejrzaną.



Orin Sorley.


Orin przykuł zaciekawione spojrzenia bywalców. Darmowa kolejka spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Gdy zaczął grać i śpiewać, wszyscy przerwali rozmowy, które prowadzili i zaczęli słuchać ballady o dwunastu braciach płynących w siną dal na drakarze.

Gdy ballada dobiegła końca rozległy się wiwaty i oklaski.

- Brawo! Jeszcze!

Niziołek po cichu liczył na dobre przyjęcie ale takiego poklasku się nie spodziewał. Seaghdh Uisdean wstał i klaskał. Gdy napotkał wzrok Sorleya ukłonił się lekko i ruszył w kierunku szynkwasu.

- Orin Sorley, wędrowny bard - ukłonił się niziołek brzdąkając jednocześnie w struny.

Karczmarz wtoczył beczkę na salę.

- A to - wskazał Orin na beczułkę - mój podarek dla was. Pijcie na zdrowie!

Owacje trwały czas jakiś, po których bard zaczął znowu grać. Publiczność ucichła i znowu słuchała. To była długa noc. Późną porą lokal był wypełniony klientelą, beczka się skończyła, otworzono następną. Piwo się lało, kuchnia pracowała na pełnych obrotach.

W przerwie między jedną beczką a drugą, w drodze do wygódki w celu opróżnienia pęcherza, już trochę chwiejnym krokiem Orin natknął się na elfa.

- Gratuluję świetnego występu, zdaje się, że karczmarz będzie mi winien przysługę. Utarg dzisiaj ma jak nigdy.

- Dziękuję. A właśnie, pro po przysługi...

- Pamiętam. Co mogę dla was zrobić? Pracę w gospodzie macie już pewną a i z wiktem i opierunkiem problemu być nie powinno.

Niziołek uśmiechnął się.

- Szukam przyjaciółki.

W krótkich słowach nakreślił całe zajście. Mecenas słuchał uważnie, podpytując czasami o szczegóły.

- Niczym się nie martwcie - odrzekł na koniec. - Spotkamy się jutro. Z rana. Może będę miał dla was jakieś informacje.

Biesiadowanie trwało długo w noc. Nie pamiętał już jak znalazł się w pokoju. Obudził się z bólem głowy. Jasne słońce wpadające do pokoju raziło go w oczy. Usiadł na brzegu łóżka. Pragnienie paliło żywym ogniem. Wtedy dopiero dojrzał chudą, piegowatą dziewczynę, ubierającą się w pośpiechu. Zasłaniającą małe, sterczące piersi. Miała może piętnaście lat. Podbiegła do niego, pocałowała w czoło i chichocząc czmychnęła z pokoju.

Zwlókł się z posłania, obmył i ciężko poczłapał na dół. Sala była pusta lecz przy szynkwasie natrafił na karczmarza.

- Wyspaliście się? - ryknął.

- Oj, gospodarzu miły, nie krzyczcie tak - jęknął Orin, krzywiąc twarz w grymasie.

- Ktoś na was czeka - wskazał stolik. - Idźcie a ja przygotuję coś...

Przy wskazanym stoliku siedział Seaghdh Uisdean. Oparty wygodnie przyglądał się z lekkim uśmiechem niziołkowi. Gdy ten klapnął ciężko na siedzenie odezwał się cicho.

- Ciężka noc?

- Oj...

- Nena Deacair...

Na dźwięk tych dwóch słów uwaga niziołka się wyostrzyła.

- Co z nią?

Na stół wpłynęła misa pełna jajecznicy i gliniany kubek.

- Maślanka - wyjaśnił gospodarz. - Najlepsza na wasze dolegliwości.

Gdy karczmarz odszedł mecenas podjął zaczęty temat.

- Wiem gdzie ją trzymają - spojrzał na niziołka. - Bardzo wam na niej zależy?




------------------------
Kostnica: 3 (rzuciło mi się kilka razy nim się zorientowałem o co common - pierwszy rzut uznałem za wiążący, a właściwie powinno wyjść 1)






Kesa z Imarii.

Warownia była ścisłym centrum Denondowego Trudu. Malownicze uliczki między strzelistymi budynkami z czerwonego kamienia, kwieciste klomby. To wszystko komponowało się w piękny obrazek, który na Kesie zrobił pozytywne wrażenie. Centralną część warowni stanowił ratusz, siedziba grododzierżcy wraz z całą administracją.

Jak wytłumaczył jej Kirrstof, wewnętrzne mury zajmowała administracja, koszary ze zbrojownią, lochy a zamieszkana była tylko przez grododzierżcę, rajców i co zamożniejszych mieszczan. Do ścisłego centrum Trudu dostęp miała więc ograniczona liczba osób a spoza tej listy tylko te, ze specjalnymi glejtami. Z murów Warowni roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na pozostałą część miasta, usytuowaną poniżej i schodzącą kaskadowo aż do zewnętrznych murów.

Za wewnętrzne mury wyszli w obstawie trzech mieczników. Wypielęgnowane i zadbane uliczki, obsadzone zielenią zastąpiły szare, wąskie ulice gwarnego miasta. Miasto żyło. Ludzie przepychali się wąskimi uliczkami, uchodząc jednak z drogi nadchodzącemu rajcy, rzucając im ukradkowe spojrzenia. Ludzie rozmawiali, wykłócali się głośno, klęli. Brudne, bose dzieciaki biegały między przechodniami. Wóz wyładowany towarem złamał ośkę tarasując przejazd. Żebracy siadali w cieniu świątyń, wyciągając pokrzywione, chore członki, ukazując garbate plecy, żebrząc o kawałek chleba, o kilka miedziaków. Rynsztoki śmierdziały kałem i odpadami. Czarny, wychudzony kot starał się z nich wygrzebać coś co go zaciekawiło. Może był to jakiś smakowity kąsek?

Wrócili gdy już się zmierzchało. Od ilości wrażeń szumiało jej w głowie. Po krótkiej toalecie położyła się w czystej, przyjemnie miękkiej pościeli i zasnęła mocnym, twardym snem.

W drodze na śniadanie spotkała Martę. Starsza kobieta najwidoczniej czekała pod drzwiami aż Kesa się obudzi i wyjdzie z pokoju.

- Pani - ukłoniła się niezdarnie - chciałam przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Nie wiedziałam... Myślałam, że pani... a pani uratowała moją panienkę. Dziękuję. Przepraszam.


***


Śniadanie było równie wytworne co kolacja. Bogactwo smaku zachwycało. Na śniadaniu pojawiła się blada jeszcze i osłabiona Mira. Przywitała się z zielarką i podziękowała jej za uratowanie życia. Kirrstof von Szant zabawiał je rozmową, jednak zauważyła w nim pewne spięcie, wydawał się być poddenerwowany.

Przed udaniem się do lochów była świadkiem krótkiej kłótni między Mirrą a Kirrstofem. Rajca kategorycznie zabronił jej wychodzić z domu, co spotkało się z ostrym sprzeciwem dziewczyny. Obiecał, że wrócą do rozmowy później.

***

Lochy były ogromnym gmaszyskiem usytuowanym pod ratuszem. Ich niekwestionowanym władcą był kulejący człowiek, z poprzypinanymi do pasa pękami kluczy. Kulawiec, bo tak kazał się nazywać, prowadził ich schodami i korytarzami po swoim królestwie, otwierając kolejne kraty i bramy. Przechodząc wzdłuż cel słyszeli krzyki ludzi, jęki, brzęk łańcuchów. Lochy, tak jak przypuszczała, były przygnębiającym miejscem. Zmęczona oparła się o mur. Był zimny i wilgotny. Woda spływała po ścianie wąską strużką.

Nagły hałas w celi obok spowodował, że odskoczyła raptownie. Wychudzona postać doskoczyła krat, złapała za nie szponiastymi palcami.

- Zabiję! Zabiję! Zabiję! - zaharczała gardłowo szczerząc poczerniałe zęby i rzucając się na kraty i próbując sięgnąć stojącej przed nią Kesy. Klucznik odciągnął ich dalej, w kolejny korytarz.

- Sami widzicie jak to wygląda - odezwał się von Szant. - Niektórzy z uniewinnionych nie nadają się do wypuszczenia ich na wolność. Co o tym myślicie?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 22-06-2013, 22:08   #56
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
W Denondowym Trudzie ludzie bali się wielu rzeczy.

Bali się noża wbitego nocą w plecy, żelaza przy gardle, francy na kutasie, pustej sakiewki i pustego brzucha. Bali się morowego powietrza, zarazy niesionej zachodnim wiatrem zza Góry Umrzyka i Trupich Jam. Dzieci chowały się przed mieszkającymi w opowieściach rodziców pomornicami, krwawnikami i ciemnością cicho czającą się na dnie wyschniętej studni przy Północnej Bramie. Gdy kupcy drżeli o wysokość podatków, bezpieczeństwo karawan i posagu swoich córek, chłopów z okolicznych wsi nawiedzało widmo nieurodzaju, gdy z zadartymi głowami wpatrywali się w niebo, szukając sinych chmur, które mogły zasiać ziarna niszczącej zasiewy burzy. Mads bał się jednak najbardziej suchego kaszlu swojej żony i kaprysów szlachetnego Dunstana, którego wszyscy za plecami nazywali Kurwidołkiem.

Dunstan Kurwidołek Cadwallader, pierwszy tego imienia i drugi tego przydomka, kultywując uświęcone przez ojca oraz stryja tradycje, dochody czerpał z kopalni srebra, hojnie łożył na lokalne burdele, w wieku trzech dziesiątek lat skosztował ponoć każdej, nawet najtańszej dziwki, miał na fiucie każdego, nawet najbardziej swędzącego syfa i rozmiłowany był we wszelkiego rodzaju kuriozach. Właśnie to upodobanie do dziwactw, osobliwości i wybryków natury sprawiło, że Mads stał teraz nachylony nad stołem, garbił swoje długie, kościste plecy i najnormalniej w świecie się bał. Bo Cadwallader był jak spadająca moneta, która upaść może na ziemię po równo awersem euforii jak rewersem jadowitej furii. W jego podkrążonych, wiecznie zagniewanych oczach kryła się niemal paląca gotowość, by za byle uchybienie życie drugiego człowieka przemienić w spływający krwią i potem koszmar. I tylko łut szczęścia, iście kobieca zachcianka kapryśnej natury pozwalały temu gniewowi przemienić się w tryskającą srebrem szczodrość i chłopięcy niemal zachwyt.

Taki kaprys skierował łaskawy wzrok Kurwidołka na głowę niedźwiedzia, której Mads w pijackim widzie doprawił rogi i pociągniętą ponurą, lśniącą czerwienią drugą parę oczu. W ten sposób szlachetny Dunstan zyskał wątpliwej urody trofeum, a wypychacz zwierząt sakiewkę pełną brzęczących monet i martwego, tężejącego już kocura.


* * *


Teraz sierściuch stał na jego stole. Skóra rozcięgnięta na szkielecie z drewna i miedzi, kształt pieczołowicie wypełniony gałgankami i drobnymi trocinami, szczerzący do świata nieliczne, żółtawe zęby.
Jako żywy, wypychaczu” wycedził przy ich ostatnim spotkaniu Kurwidołek, a w jego głosie wiła się śliska i nieprzyjemna groźba.
Mads pokiwał wtedy głową, a gdy w pracowni otworzył wyłożoną pluszem skrzynkę, zaczął kląć. Lżył potem tą przeklętą padlinę, gdy zdejmował z niej pociętą, poprzerywaną ranami skórę. Lżył, gdy wygotowywał czaszkę. Lżył, gdy pobierał miarę z połamanych butem Cadwalladera kości. I lżył ją teraz: stojącą na jego nieoheblowanym stole, przypominającą bardziej swoją własną karykaturę niż zwierzę, którym kiedyś była. Kurewski pech.

- Nieszczęście ci to przyniesie, chłopcze - odezwała się nagle siedząca przy otworze okiennym starucha, jakby zgadując jego myśli.

Przycupnięta na rozchwierutanym zydlu przypominała ciemne, nastroszone ptaszysko i nachylony nad robotą wypychacz niemal czuł, jak wbija w niego ciężki od przygany wzrok.

- Martwe powinno pozostać martwym. Padlina padliną. Ślepą. Bezbronną. Rozdzieloną na wiele, by złe w nią wejść nie mogło - sarkała do jego pleców z jakąś surową troską, gdy przymierzał do pustych oczodołów rezane z gałęzi olchy kulki. - A ty dajesz tym wypatroszeńcom oczy i kości z drewna. Dajesz wnętrzności z materiału i trocin. Dajesz im kształt. A potem wciskasz białorękim głupcom.

- Ostatnie miesiące były ciężkie, a ci głupcy mają srebro - burknął ponuro, nawet się ku niej nie obracając.


Gdy pokręciła głową, ozdoby wplecione w długi, siwy warkocz, zastukały o siebie cicho, matowo.

- Srebra za szczęście nie przehandlujesz.

- Za to nędza mnie uwzniośli. Bez ochyby
- prychnął, mocując jasne kulki oczu w kociej głowie. - Na chleb nie będę miał, na dom nie będę miał, ale zapewne będę szczęśliwy jako świnia w ciepłym błocie nawet, gdy mi się ostatnia kapota na grzbiecie rozpadnie, a dzieciaki z głodu pomrą.

Popatrzył w końcu na nią i jak zwykle uderzyło go, jak bardzo była stara i jak bardzo pełna jakiejś cierpliwej żywotności, która zdawała się pochodzić już z drugiej strony czasu. Ile mogła mieć lat? Wiek prawie skoro pomogła przyjść na świat pięciu kolejnym pokoleniom. Akuszerka, piastunka, znachorka, mądra kobieta. Mads jednak słyszał jak ją nazywała mieszkająca na skraju miasta biedota: szeptunka, zamawiaczka, widząca. Mówiono, że przynosi szczęście i potrafi odegnać pecha. Mówiono, że potrafi czytać linie losu. Mówiono wiele rzeczy, z których część starą Irgę nieodmiennie bawiła, a jego samego wprawiała w ostrożną konsternację.

Nie potrafił uwierzyć w te opowieści. Nie we wszystkie. Nie tak jak potrafili to zrobić zabobonni chłopi.

- Złe wróżdy odmawiasz jak jaki klecha pacierze - dodał po chwili. - Ale ja to wiem przecież, bo ten kurewski pech od zimy nie chce mnie opuścić. Tylko co innego mogę zrobić? Po pożarze to jedyny fach jaki mi w rękach pozostał. Więc co? Biedę klepać dobrowolnie?

Skrzywiła brązową, pomarszczoną jak łupina istavadzkiego orzecha twarz, zgramoliła się ze stołka i podeszła do niego: przygarbiona, krucha jak pokryty patyną, wiekowy bibelot. Nachyliła się lekko, zapatrzyła w matowe oczy wypchanego zwierzęcia i zadrżała zaraz pod spojrzeniem drewnianych oczu czarnego, martwego kocura. Cofnęła się o krok.

- Zaniechaj - poprosiła Madsa ponownie. - A jeśli zaniechać nie możesz, spal to ścierwo. Spal je i znajdź nowe. A jeśli nie spalisz i nie znajdziesz nowego - odmów, gdy on cię poprosi. - Sięgnęła do jego płóciennej koszuli, odruchowym, matczynym gestem strzepując z niej kilka drobnych trocin. - Zaufaj przeczuciu, starej kobiety. I odmów.


* * *


Zostawiła go tam. W zagraconym, pachnącym klejem, sierścią i drzewnym pyłem warsztacie, wczepionego wzrokiem w tego przeklętego wypatroszeńca, który nie mógł przynieść mu niczego oprócz zgryzoty i zimnego, północnego wiatru dmącego prosto w twarz. Zostawiła go tam, a sama wyszła na zewnątrz.

Dzielnica biedoty, otaczająca zewnętrznym pierścieniem Wewnętrzne Miasto, pełna była słońca, smrodu i pyłu.

Na przypominajacych spękane klepisko, wąskich uliczkach przecinających bezładny labirynt ubogich zabudowań, zastygały kałuże nieczystości. Od garbarni starego Hesla cuchnęło uryną, zwierzęcym gównem i gnijącym trupem. W kierunku pustej studni szedł korowód żałobników, głośnym lamentem oznajmiając żałobę. Niesiona jak proporzec końska czaszka kłapała żuchwą umocowaną za pomocą twardych rzemieni, a wiatr wplątywał się w doczepione do niej kolorowe, postrzępione wstążki. Gord, zjadacz grzechów, z pokrytą bielidłem twarzą sunął na samym końcu jak milczący cień.

Irga odprowadziła go spojrzeniem, zaciskając mocniej pokrzywione palce na okutym zimnym żelazem kosturze. Szukała znaków. Czekała.

Ale wiatr milczał, a w melodii ludzkich głosów brak było tej przedziwnej nuty, która kazałaby szeptunce składać z nich kruchą melodię wróżby. Cienie, lot kruków, gołębi i wróbli, jasny dym zza murów Wewnętrznego Miasta, czy taniec pyłu w promieniach letniego słońca, wszystko to było puste, pozbawione znaczenia. Nie omen. Nie znak. Nie ziarno przeczucia. Nie było kręgów na wodzie. Tylko ludzie, tylko wiatr, tylko pył. Nic więcej i nic mniej.

Szeptunka jednak była cierpliwa, mogła poczekać.
Na coś. Na kogoś.
Tak jak czekała już od momentu, gdy spadły pierwsze śniegi.


* * *


W okolice Denondowego Trudu zaprowadził ją północny wiatr i krzyki czarnych ptaków. Jesienne liście skończyły już opadać i drzewa były ciemne i nagie na tle zimowego nieba. Irga zadzierała ku nim głowę, tuląc do siebie gliniane naczynie z żarem, i czuła się znużona, zbyt stara, by tego roku walczyć z zimą i śniegiem. Potem jednak zaczęła dostrzegać pierwsze omeny, które rozchodziły się po świecie jak kręgi na wodzie.

Zobaczyła toczone przez próchnicę drzewo, które ożyło, w mroźnym powietrzu wypuszczając zielone pąki. Zobaczyła martwe niemowlę, które zaczerpnęło pierwszego oddechu na przekór odczytanego przez nią losu. Zobaczyła dym, wijący się jak żywe stworzenie i klucze ptaków, kreślące na niebie znaki, których nie potrafiła odczytać. Zobaczyła przygasające ognisko, które nagle buchnęło ciepłem i światłem. Jego iskry długo tańczyły w nocnym powietrzu.

Coś zmieniało przeznaczenie. Coś rozchodziło się - jak kręgi na wodzie - od strony Denondowego Trudu i kryjących się za nim gór.

Zamawiaczka, wsłuchując się w szept tamtych płomieni, zrozumiała jedną rzecz: to był cel jej trwającej ponad siedem dziesiątek lat podróży.

A potem płomienie zaszeptały: “czekaj”.
Więc czekała.

Czekała całą zimę, przechodząc z domu do domu, żyjąc z cudzej wdzięczności i pod cudzym dachem. Pilnowała rytuałów zimowych narodzin, piastowała dzieci, pomagała leczyć proste dolegliwości równie prostych ludzi. Czasem zaklinała szczęście, zamawiała pomyślność dla tych, którzy jej najbardziej potrzebowali, rozpruwała podbrzusza i gardła zwierząt, by z płynącej krwi spleść wróżdę czyjegoś losu. Czekała, trzymając się z dala od wewnętrznych murów miasta, pełnego bogactwa, pieniądza i wiedzy, która była jej obca.

A gdy w końcu nadeszła wiosna - czekała dalej.
Na coś. Na kogoś.
Na znak, że powinna ruszyć dalej.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 01-07-2013 o 20:55.
obce jest offline  
Stary 25-06-2013, 22:18   #57
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Kiedy straż wprowadziła dziewczynę, Bernard znów zdał sobie sprawę, jaka ona jest mała i drobna w porównaniu do więziennych strażników. I jak jej delikatność ostro kontrastuje zarówno z ponurymi ścianami lochu, jak i wagą zarzutów, wyłuszczonych w papierach. Dotknął dłonią piersi: wyczuł amulet, który miał chronić przed urokami, zawieszony pod koszulą. Uspokoił się; wiedźma go tak łatwo nie zwiedzie...

Odkaszlnął lekko i spojrzał na niższego mężczyznę.

- Możemy zaczynać, sekretarzu? - zapytał. Głos miał niespodziewanie głęboki i przyjemny.

Zapytany, starszy człowiek zajął miejsce przy biurku stojącym pod jedną z wolnych ścian, tej nie zajętej przez rozłożone katowskie narzędzia. Poprawił knot w zapalonej lampie, przesunął kałamarz, rozłożył papier na blacie, złapał za pióro.

- Czyńcie swoją powinność - odrzekł formalnie

Bernard kiwną na strażników, by posadzili oskarżoną na krześle i odstąpili kawałek. Podszedł, stając tak, by nie zasłaniać widoku skrybie. Chwilę przyglądał się siedzącej dziewczynie, jakby coś oceniając. Młode to i delikatne...może nie trzeba będzie szarpać, ino postraszyć starczy...

W końcu wyrecytował urzędową formułę:

- Prawem nadanym mi przez radę miejską Dendonowego Trudu, będę pytał cię na okoliczność zbrodni, których się dopuściłaś. Oskarżona jesteś o czarostwo, rzucenie klątwy i wywołanie zarazy w wiosce Trzódka, która nastu ludzi zabrała, jak i za umordowanie niejakiego Skiby, takoż mieszkańca Trzódki - przy wzmiance o rzucaniu czarów mimowolnie się wzdrygnął tfu, tfu zaraza na czarowników i ich pomiot, tfu...

- Jeśli nastanie obawa, iż wzbraniasz się odpowiadać, kłamiesz, lub inaczej nas zwodzisz, by śledztwo gmatwać, w mej gestii jest użycie wszelkich sposobów, by prawda wyszła na jaw, a sprawiedliwości stalo się zadość - westchnął przy ostatnim zdaniu. Za każdym razem, gdy to powtarzał, wierzył w to chyba coraz mniej.

- Niech panienka odpowiada szczerze i bez jakowyś wykrętów, tedy wszystko będzie i przyjemniejsze, i prostsze. I rychlej się sprawimy... - dodał ciszej. Co tu mówić, żal mu było trochę dziewczęcia - Oskarżona wszystko pojmuje i będzie odpowiadać z własnej woli, czy od razu przechodzić mam dalej...? - dodał już głośniej i stanowczo. Niech Kranz zapisze, że wszystkim etapom śledztwa stało się zadość. Mniej potem będzie sąd się krzywił, że kat coś przeciągał.

- Do ukrycia nic nie mam panie kacie, przeto pytać możecie, a ja odpowiem, jeśli odpowiedź na wasze pytanie znać będę – odpowiedziała dziewczyna
- Tedy nie ma co zwlekać. Wasz miano, panienko, skąd żeś jest i jaki wasz fach?
- Zwą mnie Nena Deacair panie, pochodzę ze Wzgórz Lawendowych, a fachu nauczył mnie mój opiekun i wychowawca. Druidem jestem panie.
- Druidem? - Bernard był szczerze zdziwiony. Coś tam o druidach, leśnych dziwakach posłyszał, ale raz, że panna do wyobrażenia tego nie pasowała, dwa – co taka borowa baba robiła w mieście, z dala od dziczy?

- Tedy przyznajecie się, iż paracie się czarostwem, urokami i magiją wszelaką? Z tego żyjecie...?
- Nie rzucam uroków nijakich, moim życiem, miłością i zajęciem jest przyroda. Potrafię ze zwierzętami dzikimi obcować tak, aby mi krzywdy nie uczyniły, czytam aury i zmiany w ich zachowaniu. Leczę też rany i choroby wszelakie ziołami. Na tym się znam, lecz nie utrzymuję jak twierdzicie. Pieniądz dla mnie znaczenia żadnego nie posiada. Pomagam jak mnie kto poprosi i nie żądam zapłaty. Skrzywdzić żadnego stworzenia nie potrafię, czy człowiek to czy zwierzę.
- Czyli na czarostwie się znacie. I chorobach wszelakich - powtórzył głośniej na użytek skryby. Do czarostwa się sama przyznała, to znacznie upraszczało całą sprawę - Coście w Trzódce robili?
- Do wsi wieśniaki mnie i moich towarzyszy z drogi sprowadzili. Syn jednego z nich zachorzał podobno i o ratunek dla niego proszono. Tom poszła. Ludziska stosy z martwymi zwierzętami we wsi palili. Dzieciaka w chałupie już nie było. Jego matka powiedziała, że chłopak umarł i że jego ciało już zabrano. Po wyjściu z chaty zaczepił nas sołtys, który twierdził, że w jego chacie ów Skiba, o którym mówiliście, chory leży. Poprosił o leczenie, więc poszłam do niego razem z kobietą, która mi towarzyszyła. Ale zanim do łoża podeszłam dostrzegłyśmy, że mężczyznę tego ktoś udusił. Na szyi pręgę siną widać było, a ciało już zimne było jak lód. Kiedy na zewnątrz wyszłyśmy i do sołtysa zagadnęłam, ten wrzasnął że to my mordercami jesteśmy i wieśniaków na nas napuścił. Dwóch moich towarzyszy w starciu zginęło. Mnie i jeszcze dwojgu poszczęściło się w ucieczce.

Historia brzmiała jak bajka jaka. Gdyby Bernard posłyszał ją od kogo innego, bez chwili wahania dałby go na męki. Ale lata pracy wyczuliły katowskie ucho na to, kiedy kto łga bezczelnie, by skórę ratować, a kiedy prawdę szczerą mówi. W głośnie dziewczyny, mimo słyszalnego strachu, brzmiało nic innego, jak tylko niezachwiana pewność.

Podszedł do Neny i złapał ją za ramię. Chwyt był stanowczy, ale na tyle delikatny, by nie sprawić bólu.

- Panienka pozwoli - poprowadził ją bliżej paleniska, do stołu, na którym leżały rozłożone w idealnie równych rzędach metalowe narzędzia. - Wskazał na nie dłonią - Mam tłumaczyć, który przyrząd czemu służy? Panienka nadal się upierać będzie, że takoż to wszystko wyglądało...?

Nena spojrzała katu prosto w oczy. Nie ze strachu czy złości. W spojrzeniu jej smutek tylko i spokój widać było. Jasnobłękitne oczy kata nie wyrażały nic, prócz uważnego skupienia. Może strach jej do rozsądku przemówi i otrzeźwieje...

- Nic innego jak tylko prawdę powiedzieć wam mogę. Jeśli zeznania inne w bólu wymusić zechcecie, to zmienić tego nie mogę. Ale gdybyście panie zechcieli towarzyszy moich sprowadzić, to oni poświadczą jak było.
- Sekretarzu - zwrócił kat się do skryby - zapiszcie proszę, iż oskarżona, mimo okazania narzędzi, nadal się swego zdania trzyma. A panienki towarzysze - skierował pytanie do Neny - są w mieście tera...?
- Taką mam nadzieję. Kiedy mnie straż w lesie siłą pojmała z oczu ich straciłam, ale wierzę, że podążyli za mną by dowiedzieć się co się ze mną stało.
- Tedy panienka opisze ich dokładnie i ze wszelką starannością tu obecnemu sekretarzowi. - podsunął Nenie krzesło z drugiej strony stołu skryby - W jego też woli jest zarządzić, ile czasu trwać mają poszukiwania. Kranz - zwrócił się do skryby - na świadków chcesz czekać, czy indagować mam pannę dalej...?
- Eee.... tego, co? - staruszek oderwał się od papierów. - A... Myślę, że na dziś wystarczy. Mistrzu.
- Słyszeliście, co sekretarz powiedział. Teraz wróci panna do celi. I niech się panna lepiej namyśli...Jak się bowiem ci towarzysze nie znajdą, albo inne słowo dadzą...Oj, to już przyznać się lepiej, sąd na skruchę łaskawiej patrzy. Kiedym się drugi raz zobaczymy, to już nie słowami będę panienkę pytał, a tamtymi narzędziami...

- Opis dam panie, dokładny na ile potrafię. A namyślać się nie muszę. Prawdę rzekłam i wierzę w sprawiedliwość - odpowiedziała, niezbita z tropu dziewczyna

Bernard uśmiechnął się krzywo w duchu na tą deklarację. Ciekaw był, co by panna powiedziała, jakby się wywiedziała, że w tym mieście jest chyba jedyną, co żywi taką wiarę niezachwianą w te wytarte słowa?

Gdy wyprowadzono przesłuchiwaną, Kranz podszedł do Wolnera.

- Wiesz, że jeśli świadkowie się nie znajdą, te zeznania nie wystarczą?

Bernard wzruszył ramionami. Tyle ile mógł dla ocalenia skóry dziewczyny i swego sumienia, to zrobił. Nie było potrzeby dalej się litować, ani igrać z prawe i cierpliwością rajców.

- To na stół pójdzie...Wiem, Kranz, wiem. Nie pierwszą będzie, którą towarzysze w potrzebie prędko opuścili....Przynajmniej szansę jakąś ma, choć wiary nie mam, że ich ktokolwiek odszuka...Dałbyś ze dni trzy, cztery na to...? Ja i tak mam dość roboty tutaj, a z wiedźmą się nie pali chyba? - zażartował cierpko.

- Nikt mnie nie naciska. Na razie... Jeśli jednak chcesz rzeczywiście świadków odnaleźć, powinieneś sam się tym zająć.

Bernard obruszył się na tą sugestię.

- Co to, ja jej brat czy swat? Jakbym miał się nad każdym litować, kto tu trafia, to by mi i życia, i kiesy na to nie starczyło...Zresztą, wiesz Kranz, co ja magiji myślę...toć to wynaturzenie jakie, tfu. Z porządkiem natury niezgodne. Panienka wyglądać może niewinnie, ale kto wie, jakie to ziółko jest...te druidy, słyszałem, że faktycznie żywią do ludzi nienawistne myśli. Że im szyszka jaka czy inna wiewióra bliższa niż człek żywy...no, sam powiedz, jak kto z bydlętami gada, toć on normalny...? - machnął ręką - tej zarazie mogę dać wiarę...ino czemu człeka własnymi rękami umordowała, nie rozumiem. I że żywina padła, też dziwne...Nic to. Niech sąd się tym głowi. A! - przypomniał sobie coś na koniec - który chłopek z tej wioski jest na miejscu? Jak panna o bitce mówiła, dziw, że nikt tego nie wspomniał...a to też gardłowa sprawa...

Ja tam nie wiem - skryba wzruszył ramionami, pakując swoje manatki. - Raport przedłożę gdzie trzeba a reszta... Po chłopów trzeba by było kogo posłać do Trzódki. Ale czy kto tam jechać zechce skoro tam zaraza? Wątpię. A co do bitki, wiesz jak jest. Jeśli prawdą jest co mówi, to jak sami sprawiedliwość wymierzyli, to i nikomu nie spieszno, żeby o tym powiadomić. Bo po co sobie kłopot robić? No po co?

Bernard pokiwał głową. - Ano racja. Dość mam już swoich zmartwień, coby jeszcze czyjeś na łeb brać...Przyjdą, nie przyjdą, nie mój to kłopot. Jak się znów zobaczymy, to będziesz miał już na piśmie jej winę, i po sprawie całej... - Bernard pożegnał się ze skrybą.

Mimo spokoju, jaki przed Kranzem okazywał, coś go gryzło od środka. Z jednej strony – powtarzał sobie – nie kata robota to szukać jakiś łapserdaków po mieście. I nie kata zmartwienie, czy kto głowę da słusznie czy nie. Sądem nie jest, sprawiedliwość to nie u niego. Z drugiej...dość widział, by przywołać w pamięci tyle spraw, co to były kaprysem jakim którego rajcy, sądu, czy możniejszego mieszczanina. Ot, może panna komu zabruździła i teraz głowę ma dać za coś, czego i może nie popełniła?

Z drugiej żarła go złość, że tak się miękki zrobił. Że w ogóle takie myśli rozważa. Może się dał tej niewiastce po prawdzie oczarować? Urok jaki rzuciła? Oczętami niewinnymi katowskie serce skruszyła? A może ludzka słabość właśnie..Tfu, tfu. Ciapa się na starość robisz, Bernard – upomniał sam siebie. I żeby to nieprzyjemne uczucie zmyć, do kolejnych swych „gości” przyłożył się nadzwyczajnie. Do wieczora po lochach niosły się krzyki przesłuchiwanych, a kat bardziej niż zwykle był dociekliwy i nie dowierzał wyjaśnieniom.



Gdy skończył robotę i szorował narzędzia (przenigdy nie zostawiał tego pomocnikom, jeszcze gotowi coś popsuć, partacze), miał nadzieję, że dobrze wykonana robota odegna od niego wątpliwości. Ale licho nie dało się tak łatwo ubić.

Wrócił do domu, zjadł i zasiadł nad księgami. Do swojej pracy potrzebował zajrzeć do kilku starych inkunabułów, dzieł klasycznych w jego fachu. Traf chciał, że wertując jedną z nich, natrafił na opis poprawnego ułożenia stosu, tak by nie zaczadzić dymem ofiary, a jednocześnie nie rozbuchać zbyt wielkiego płomienia. Myśli Bernarda znów powędrowały do przesłuchania wiedźmy...Wstał, zniechęcony i nalał sobie solidny łyk orzechowej nalewki. Nie pomogło...jasne spojrzenie dziewczyny i pewność, z jaką wypowiadała swoje słowa wisiały wciąż przed oczami rozdrażnionego kata.



W końcu, zły jak osa, wybrał się do karczmy. Był już późny wieczór, kiedy wychodził z domu. Spytam się tylko, nic i tak z tej hecy nie będzie – tłumaczył się sam przed sobą. Ot, ciekawość zwykła, przeca nie będę za skazaną się wstawiał....I to wiedźmą, wiedźmą przecież!

Sam nie miał gdzie zasięgnąć języka; ze złodziejskimi gildiami miał dawne spory, nawet żebrak spod muru odmówiłby katu przysługi, choćby płacić miał szczerym złotem. Ale Bernard domyślał się, że jego kompan Angus pewnikiem powinie wiedzieć więcej z tego, co w miejskich murach się dzieje...A i sam Bernard czuł, że potrzebuje czegoś mocnego na swoją skołataną głowę...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 25-06-2013 o 23:50.
Autumm jest offline  
Stary 25-06-2013, 23:04   #58
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Kiedy wywlekli ją z celi po prostu modliła się o cud. Wciąż jeszcze miała w sobie tą wiarę, że nagle ktoś zawoła na korytarzu jej imię, że przyjaciele pojawia się z odsieczą. Ale nic podobnego się nie wydarzyło i Nena stanęła oko w oko ze swoimi oprawcami.
Serce ją bolało na taka niesprawiedliwość, ale ze spokojem skazańca patrzyła na obu mężczyzn.

Wyższy z nich był ubrany w czarną koszulę i ciemne spodnie. Miał na sobie skórzany fartuch i rękawice. Gdyby nie kaptur na głowie, odsłaniający tylko oczy i usta, można by pomyśleć, że jest jakimś rzemieślnikiem - kowalem lub kimś podobnym. Mimo ponurych kolorów, strój kata był nienagany: zadbany, czysty, bez śladu brudu czy krwi i dokładnie wykrochmalony. W dłoni kat trzymał zwinięty pergamin. Wskazał nim strażnikom na drewniane krzesło z okowami, stojące pod ścianą lochu. Drewno było wyszorowane do czysta i pachniało ługiem, skóra pasów była starannie natłuszczona, a okowy nie nosiły najmniejszego nawet śladu rdzy. Nie dało się jednak nie zauważyć wytarcia drewna i metalu, powstałego od regularnego używania.

Kat odkaszlnął lekko i spojrzał na niższego mężczyznę.


- Możemy zaczynać, sekretarzu? - zapytał. Głos miał niespodziewanie głęboki i przyjemny.

Zapytany, starszy człowiek zajął miejsce przy biurku stojącym pod jedną z wolnych ścian, tej nie zajętej przez rozłożone katowskie narzędzia. Poprawił knot w zapalonej lampie, przesunął kałamarz, rozłożył papier na blacie, złapał za pióro.

- Czyńcie swoją powinność - odrzekł formalnie

Kat kiwnął na strażników, by posadzili oskarżoną na krześle i odstąpili kawałek. Podszedł, stając tak, by nie zasłaniać widoku skrybie. Chwilę przyglądał się siedzącej dziewczynie, jakby coś oceniając, aż w końcu wyrecytował urzędową formułę:

- Prawem nadanym mi przez radę miejską Dendonowego Trudu, będę pytał cię na okoliczność zbrodni, których się dopuściłaś. Oskarżona jesteś o czarostwo, rzucenie klątwy i wywołanie zarazy w wiosce Trzódka, która nastu ludzi zabrała, jak i za umordowanie niejakiego Skiby, takoż mieszkańca Trzódki - przy wzmiance o rzucaniu czarów kat lekko się wzdrygnął - Jeśli nastanie obawa, iż wzbraniasz się odpowiadać, kłamiesz, lub inaczej nas zwodzisz, by śledztwo gmatwać, w mej gestii jest użycie wszelkich sposobów, by prawda wyszła na jaw, a sprawiedliwości stało się zadość - weschnął przy ostatnim zdaniu - Niech panienka odpowiada szczerze i bez jakowyś wykrętów, tedy wszystko będzie i przyjemniejsze, i prostsze. I rychlej się sprawimy... - dodał ciszej - Oskarżona wszystko pojmuje i będzie odpowiadać z własnej woli, czy od razu przechodzić mam dalej...? - dodał już głośniej i stanowczo.

Nena wysłuchała oskarżeń w spokoju. Nie żeby miała w zamiarze przyjąć na siebie niezasłużoną winę, ale w oczach kata dostrzegła gdzieś głęboko ukrytą ludzką stronę. Liczyła na to, że pozwoli jej przynajmniej opowiedzieć własną wersję wydarzeń.

- Do ukrycia nic nie mam panie kacie, przeto pytać możecie, a ja odpowiem, jeśli odpowiedź na wasze pytanie znać będę. – odpowiedziała z pokorą.

- Tedy nie ma co zwlekać. Wasz miano, panienko, skąd żeś jest i jaki wasz fach?

Jak opowiedzieć w kilku słowach kim jest? Jak przekonać co kryło się w jej sercu i jak czyste były jej myśli?

- Zwą mnie Nena Deacair panie, pochodzę ze Wzgórz Lawendowych, a fachu nauczył mnie mój opiekun i wychowawca. Druidem jestem panie.

- Druidem? - w głosie kata dało się usłyszeć zdziwienie - Tedy przyznajecie się, iż paracie się czarostwem, urokami i magiją wszelaką? Z tego żyjecie...?

Gdyby nie powaga sytuacji Nena roześmiałaby się perlistym śmiechem.

- Nie rzucam uroków nijakich – tłumaczyła - moim życiem, miłością i zajęciem jest przyroda. Potrafię ze zwierzętami dzikimi obcować tak, aby mi krzywdy nie uczyniły, czytam aury i zmiany w ich zachowaniu. Leczę też rany i choroby wszelakie ziołami. Na tym się znam, lecz nie utrzymuję jak twierdzicie. Pieniądz dla mnie znaczenia żadnego nie posiada. Pomagam jak mnie kto poprosi i nie żądam zapłaty. Skrzywidzić żadnego stworzenia nie potrafię, czy człowiek to czy zwierzę.

- Czyli na czarostwie się znacie. I chorobach wszelakich - powtórzył głośniej, pewnie na użytek skryby - Coście w Trzódce robili?

Kat chyba opacznie jej słowa pojmował, ale w sumie parała się magią i wyprzeć się jej całkiem nie mogła. Tyle, że użytek z niej inny czyniła, niż jej zarzucano.

- Do wsi wieśniaki mnie i moich towarzyszy z drogi sprowadzili. Syn jednego z nich zachorzał podobno i o ratunek dla niego proszono. Tom poszła. Ludziska stosy z martwymi zwierzętami we wsi palili. Dzieciaka w chałupie już nie było. Jego matka powiedziała, że chłopak umarł i że jego ciało już zabrano. Po wyjściu z chaty zaczepił nas sołtys, który twierdził, że w jego chacie ów Skiba, o którym mówiliście, chory leży. Poprosił o leczenie, więc poszłam do niego razem z kobietą, która mi towarzyszyła. Ale zanim do łoża podeszłam dostrzegłyśmy, że mężczyznę tego ktoś udusił. Na szyi pręgę siną widać było, a ciało już zimne było jak lód. Kiedy na zewnątrz wyszłyśmy i do sołtysa zagadnęłam, ten wrzasnął że to my mordercami jesteśmy i wieśniaków na nas napuścił. Dwóch moich towarzyszy w starciu zginęło. Mnie i jeszcze dwojgu poszczęściło się w ucieczce.

Kat podszedł do Neny i złapał ją za ramię. Chyba jej nie uwierzył. Chwyt był stanowczy, ale na tyle delikatny, by nie sprawić bólu dziewczynie.

- Panienka pozwoli - poprowadził ją bliżej paleniska, do stołu, na którym leżały rozłożone w idealnie równych rzędach metalowe narzędzia. - Wskazał na nie dłonią - Mam tłumaczyć, który przyrząd czemu służy? Panienka nadal się upierać będzie, że takoż to wszystko wyglądało...?

Nena spojrzała katu prosto w oczy. Nie ze strachu czy złości. W spojrzeniu jej smutek tylko i spokój widać było. Jasnobłękitne oczy kata nie wyrażały nic, prócz uważnego skupienia.

Przecież musiał to czuć? Z je serca płynęła prawda, nic ponad to co naprawdę się wydarzyło tamtego dnia.

- Nic innego jak tylko prawdę powiedzieć wam mogę. Jeśli zeznania inne w bólu wymusić zechcecie, to zmienić tego nie mogę. Ale gdybyście panie zechcieli towarzyszy moich sprowadzić, to oni poświadczą jak było. – głos Neny drżał lekko kiedy odpowiadała. Jak mogła przekonać inaczej tych obcych ludzi?

- Sekretarzu – kat zwrócił się do skryby - zapiszcie proszę, iż oskarżona, mimo okazania narzędzi, nadal się swego zdania trzyma. A panienki towarzysze - zwrócił się do Neny - są w mieście tera...?

Iskierka nadziei ponownie rozbłysła w sercu druidki.
- Taką mam nadzieję. Kiedy mnie straż w lesie siłą pojmała z oczu ich straciłam, ale wierzę, że podążyli za mną by dowiedzieć się co się ze mną stało.

- Tedy panienka opisze ich dokładnie i ze wszelką starannością tu obecnemu sekretarzowi. - podsunął Nenie krzesło z drugiej strony stołu skryby - W jego też woli jest zarządzić, ile czasu trwać mają poszukiwania. Kranz - zwrócił się do skryby - na świadków chcesz czekać, czy indagować mam pannę dalej...?

- Eee.... tego, co? - staruszek oderwał się od papierów. - A... Myślę, że na dziś wystarczy. Mistrzu.

- Słyszeliście, co sekretarz powiedział - kat zwrócił się do Neny - Teraz wróci panna do celi. I niech się panna lepiej namyśli...Jak się bowiem ci towarzysze nie znajdą, albo inne słowo dadzą...Oj, to już przyznać się lepiej, sąd na skruchę łaskawiej patrzy. Kiedym się drugi raz zobaczymy, to już nie słowami będę panienkę pytał, a tamtymi narzędziami...

- Opis dam panie, dokładny na ile potrafię. A namyślać się nie muszę. Prawdę rzekłam i wierzę w sprawiedliwość.
To powiedziawszy skrybie szczegółowy opis Cathil i Orina podała modląc się w duchu, o to by przyjaciół jej odnaleziono.

Odesłano ją z powrotem do celi. Ale jakże inna to była droga niż jeszcze ta sprzed kilku chwil.
Jeśli dobrze wyczytała współczucie i trochę człowieczeństwa w oczach kata, to właśnie ten człowiek spróbuje odnaleźć jej towarzyszy.

Tonący brzytwy się chwyta – tak powiadano kiedyś w jej stronach. Lecz choćby ta brzytwa poranić ją miała, to była w tej chwili jedynym ratunkiem na jaki mogła liczyć.

W swojej małej, nieprzytulnej celi Nena pogrążyła się w medytacji na długie godziny.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 28-06-2013, 22:54   #59
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil szybko przeszła od głębokiego snu, do całkowitego wybudzenia. Zerwała się na równe nogi, skinęła strażnikowi głową na zgodę i zapytała profilaktycznie.
- Dasz mi jakąś broń? - jakakolwiek by się jej przydała.
Rolf zawahał się przez moment.
- No nie wiem - odpowiedział dziewczynie - będą z Tobą uzbrojeni strażnicy... Umiesz się w ogóle posługiwać bronią?
- Byłam łowczą - wzruszyła ramionami - Daj mi łuk, a nie pożałujesz.
Strażnik nie wyglądał na zdecydowanego.
- Zastanowię się - odpowiedział - A teraz chodźmy. Moi ludzie już czekają.
Cathil przeciągnęła dłonią po nagle spiętym karku.
- To niebezpieczni ludzie - mruknęła pod nosem. Zdecydowanie wolałaby mieć coś do obrony, ale wzruszyła ramionami bez specjalnego przekonania - Chodźmy.
Wyszli z karczmy tą samą droga którą dostali się do środka. Na zewnątrz czekał na nich Kurt.
- Idziemy - zakomenderował Rolf po czym poprowadził ich między domami biedoty.
- Czy wiesz ilu z całej bandy możemy się spodziewać poza murami miejskimi? - spytał Cath.
Pokręciła głową.
- Nie jestem pewna. Jeżeli chodzi o ludzi, to jestem mało spostrzegawcza. Na pewno dwóch, czy ktoś jeszcze? - wzruszyła ramionami.
- Dobrze - strażnik mówił idąc - moi ludzie mają czekać na pozycjach. Zameldowałem moim przełożonym o akcji i otrzymaliśmy wsparcie od innych patroli. Chciałbym pozbyć się tej bandy od razu ale zdaję sobie sprawę, że to nie bedzie możliwe. Dlatego zależy mi na tym by dopaść któregoś z nich żywcem i móc go przesłuchać.
Szli brudnymi ulicami i na ile Cathil mogła się zorientować kierowali się w stronę bramy, przez którą w pierwszej wersji planu łowczyni chciała dostać się do miasta.
Po chwili dołączył do nich kolejny strażnik niosąc coś co podał Rolfowi.
Ten odwrócił się w stronę Cathil i powiedział:
- Proszę, ubierz to. mam nadzieję że przez to mniej będziesz rzucała się w oczy i nasz cel nie zauważy Cię zanim my zlokalizujemy jego.
Tym co podał jej strażnik okazał się być płaszcz z kapturem, który po założeniu dobrze zacieniał twarz. Podobne płaszcze były bardzo często używane przez podróżnych dlatego też Cathil ubierając go nie rzucała się w oczy.
Rolf powiedział coś po cichu do strażnika, który dostarczył płaszcz, po czym ten skinął głową i udał się wgłąb miasta.
- Już blisko - lepiej załóż płaszcz. Powiedział strażnik
Cathil narzuciła odzienie na plecy i przez chwilę bawiła się jego skrajem. Dawno nie miała nic tak ładnego i dobrego. Mogłaby sobie go zachować. Wciągnęła kaptur na twarz i postarała się wyglądać, jak zmęczony podróżny.
- Musimy zaczekać jeszcze chwilę. - powiedział Rolf po czym uśmiechnął się do siębie.
NIe czekali długo. Po chwili bowiem wrócił strażnik, który dostrczył płaszcz z kolejnym pakunkiem. Podał go Rolfowi, a ten dał go Cathil. Było to cos podłużnego zawiniętego w materiał. Gdy Cathil rozwinęła wierchnią warstwę jej oczom ukazał się łuk i kołczan strzał. Nic nadzwyczajnego. Zwykły żołnierski łuk bez żadnych zdobień i kołczan z dwudziestoma strzałami.
- To pożyczka. Po akcji łuk wraca do nas. Daję Ci to bo z jakiegoś powodu Ci ufam. Postaraj się tylko nie zastrzelić nikogo z nas. Pamiętaj to akcja straży a Ty nam pomagasz.
Zacisnęła palce na łuku i skinęła głową. Wolała nic nie mówić, bo by jeszcze jej się głos załamał, albo wymsknęło jej się coś równie żałosnego. Zarzuciła kołczan na ramię i sprawdziła łuk. Żaden porządny łucznik nie lubił strzelać z nieprzetestowanej broni, ale na to nie było już czasu. Poza tym strażnik mówił, że nie będzie musiała. Mimo to, czuła ogromną wdzięczność i powracający spokój, gdy trzymała broń w ręku.
Klet gdzieś zniknął. Rolf, drugi strażnik i Cathil ruszyli dalej zbliżając się do bramy.
- Wyjdź pierwsza -powiedział do Cath - na zewnątrz znajdziesz Kleta. W sumie to on znajdzie Ciebie. Wskażesz mu dyskretnie kogo mamy złapać, a potem już my zajmiemy się resztą.
Cathil zrobiła jak kazał. Z jakiegoś dziwnego powodu i ona mu ufała. Gdy tylko przekroczyła bramę, zaczęła się rozglądać za przemytnikiem i jego towarzyszem. Starala się nie machać łbem, jak wzburzona klacz tylko powoli taksowac spojrzeniem tłum. Nie zatrzymywała się też, bo wiedziała, że i to może zwrócić uwagę. Szła powoli, nigdzie się nie spieszyła.
Nagle poczuła że ktoś się do niej zbliża. Inna postać w płaszczu podróżnym. Podchodziła coraz bliżej. W końcu podniosła głowę i Cath zobaczyła w głębi kaptura twarz Kleta i jego pytające spojrzenie. Podszedł bliżej i zapytał:
- Znalazłaś go?
Pokręciła powoli głową i ponownie omiotła spojrzeniem tłum. Szukała tych, którzy nie mogli się dostać do miasta. Może wśród nich będzie się kręcił ten sęp.
I dostrzegła go. Bardzo blisko - o ile była w stanie stwierdzić - miejsca w którym spotkała go po raz pierwszy. Stał nie rzucając się w oczy i lustrował tłum szukając kolejnej ofiary. Zauważyła też, że do strażników przy bramie dołączył Rolf z towarzyszem.
- Tam, z boku, stoi i obserwuje Rolfa - syknęła i wkazała dyskretnie kierunek. Odruchowo zacisnęła dłoń na łuku. Gotował się w niej gniew - To on.
- Zostań tutaj powiedział jej Klet po czym ruszył poprzez tłum znajdujący się przy bramie oddalając sie od obwarowań. Rzucił spojrzenie przez ramię w stronę Rolfa, który to spojrzenie zauważył. Klet podszedł powoli do przemytnika i zaczął z nim rozmowę. W tym samym czasie dowódca strażników wraz z dwoma ludzmi również zaczęli się kierować w tamtą stronę. Tłum rozsępował się przed nimi jak morze które przecina dziób okrętu. To poruszenie w tłumie zwróciło uwage przemytnika, który zauważył zbliżających się strażników. Strach zagościł na jego twarzy. Rzucił spojrzenie na rozmawiającego z nim Kleta po czym rzucił się do ucieczki przewracajac strażnika w płaszczu. Pozostała trójka żołnieży rozpoczeła pogoń za uciekającym. Tłuszcza rozstepowała się robiąc im przejście.
Cathil, widząc ruch przemytnika, rzuciła sie za nim, jak pies gończy. Szkoda że nie miała psa gończego. Te bestie były dobre w przyciąganiu unieruchomionej, ale wciąż żywej zwierzyny. Łowczyni mogła jednak liczyć tylko na siebie. Skupiła cała swą uwagę na uciekającym celu, był tylko oddalający się przemytnik, ona i malejąca między nimi przestrzeń.
Pech znów dał o sobie znać gdyż tłum, ktory rozstąpił sie przed strażnikami zatarasował drogę łowczyni. Musiała przeciskać się przez ludzką masę. Strażnicy zdołali ją wyprzedzić i pobiec za przemytnikiem. Ten uciekał w stronę zagajnika do którego wcześniej prowadził Cathil i matkę z dzieckiem.
Łowczyni w końcu wydostała się z tłumu. Przemytnik wciąż uciekał. Zbliżał się do ukrytego tunelu, a strażnicy wciąż go nie dopadli. Cathil swędziła ręką. Cięciwa śpiewała do niej swoim kuszącym głosem. Łowczyni obiecałą sobie jednak, że poczeka do ostatniej chwili. W końcu miała nie strzelać. Poza tym efekt nie był pewny. Równie dobrze, celując w kolano z obcego łuku mogła przeszyć ofiarze czerep.
Wpadła w otaczające zagajnik krzaki. Nie zważając na zadrapania i smagające po twarzy witki wyrwała się wreszcie z drugiej strony. Strażnicy byli blisko uciekiniera, a ona była blisko strażników. Przez chwilę oceniała sytuację. Gdzie ten drugi?
Widziała jak strażnicy dobiegają do polany na której grupa innych przedstawicieli tej profesji trzyma szamoczącego sie przemytnika. Musieli czekać tam na niego.
Cathil zwolniła kroku i zobaczyła ruch kątem oka. Z krzaków za strażnikami łucznik którego wcześniej wypatrywała mierzył w plecy Rolfa.


Nie myślała, wyrwała strzałę z kołczanu i naciągnęła cięciwę. Krzyknęła, by choć na chwilę odwrócić uwagę napastnika i strzeliła. Celowała w sam środek korpusu. Miała nadzieję, że strzała mocno nie zboczy z planowanej trajektorii.
Wystrzeliła. Cała sytuacja rozgrywała sie bardzo krótko choć wydawało się że trwa całe wieki. Jej krzyk przykuł uwagę straników, jednak widać było ze nie zdekoncentrował strzelca. Ten napinał łuk do granic jego mozliwości. Strzała z łuku Cathil nieznośnie wolno leciała do celu.
Jęk bólu. Świst strzały.
Łowczyni ujrzała jak jej pocisk trafia napastnika pierś. Impet uderzenia sprawił że ten puścił cięciwę i wystrzelił. na szczęście ten sam impet spowodował że ręka trzymająca łęczysko przesunęła się i strzała o bardzo niewiele minęła głowę zaskoczonego Rolfa.
Dopiero w tym momencie strażnicy zauważyli co faktycznie się stało. Podbiegli do strzelca by sprawdzić czy żyje. Strzał Cathil był jednak zbyt dobry. Martwy łucznik leżał w miejscu z którego wcześniej celował. Rolf wypuścił powietrze z płuc. Widać było że dopiero teraz dotarło do niego, że ledwie uniknął śmierci.
- Dzię.. dzię...kuję - wydukał w stronę Cathil - uratowałaś mi życie... Jestem Twoim dłużnikiem.
Cathil opuściła łuk i patrzyła na niego, czując wielką radość, że przeżył.
- Hn - mruknęła - Żebyś potem nie żałował tych słów.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 30-06-2013, 16:42   #60
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kiedy nieszczęśliwa postać rzuciła się do krat, wrzeszcząc i sięgając w stronę Kesy, ta odskoczyła gwałtownie. Nie przestraszyła się kobiety, ale swoich wspomnień, wspomnień dziwnego snu-niesnu w znikającej chatce.

Ludzkie miasto. Krzykliwe. Ciasne. Wąskie uliczki. Żebracy pod świątyniami. Wychudzony,czarny kot. Chromi. Kalecy. Śmierdzące kałem rynsztoki.
Schody. Kraty. Brama. Wilgoć cel. Krzyki ludzi. Brzęk łańcuchów. Wychudzona postać łapie szponiastymi palcami za kratę. Szczerzy poczerniałe zęby. Warczy.
- Zabiję! Zabiję! Zabiję! - wrzeszczy i rzuca się na kraty próbując dosięgnąć. Opętana.


Zbladła, opierając się o ścianę. To było TO miasto. To o nim mówił sen, to od niego chciała uciec.
Ale przeznaczenie na powrót ja tutaj sprowadziło. Czy inni też tu są? Carthil wtrącono do lochów? Zastrzeliła kogoś, jak to ona? Ktoś śnił o postaci w lochach... Zamknęła na sekundę oczy, powściągając emocje.
- O coś pytaliście, prawda? – uświadomiła sobie, że von Szant wpatruje się w nią.

- Tak - rajca popatrzył na nią zaniepokojony. - Wszystko w porządku? Zbledliście...
- Nie przyzwyczajona do miasta jestem, to wszystko. Myślę, ze mogłabym pomóc tej kobiecie.. i innym więźniom też. Jak duże są te lochy?


- To świetnie - rozpromienił się. - Duże. Niestety duże. Podejrzewam, że ponad wasze możliwości, żeby wszystko ogarnąć. Jednak jeśli chociaż kilka ludzkich istnień uratujemy, to już będzie coś. Od czego i kiedy zechcecie zacząć? Czego potrzebujecie? Mówcie, postaram się pomóc jak tylko mogę.

Kesa odgoniła niepokojące wspomnienia.
- Oprowadźcie mnie. Przedstawcie ludziom. Muszą wiedzieć, kim jestem. Nie chcę, żeby mnie przypadkiem gdzieś zamknięto... albo ingerowano w moje leczenie. Przydała by sie izba, gdzie bym mogła tymi nieszczęśnikami się zajmować. Taka - poszukała słowa - mniej więzienna. Czysta woda, płótno. Potem dam wam listę potrzebnych ziół.. nie, raczej sama wybiorę. Mogłabym pójść nazbierać, ale szybciej będzie kupić od miejscowej zielarki. Znam się na tym.
- Słusznie, słusznie. Najlepiej zrobimy prezentację w południe, przy przekazaniu warty. Izbę można zorganizować. Zakupami się zajmę ale to chyba dopiero jutro. Przydzielę wam kogoś do pomocy, bo
- wskazał w kierunku celi, z której nastąpił atak - sama możecie sobie nie dać rady, a nie chciałbym, żeby wam się coś stało. Czy coś jeszcze mogę dla pani zrobić?
- Nie potrzebuję nikogo do pomocy
- pokręciła głową, zdecydowanie. - Niepotrzebnie podeszłam za blisko krat, to wszystko. Będę się pilnować. Idąc ze strażnikiem nie zdobędę niczyjego zaufania, a to podstawa leczenia. Uwalniani nie mogą kojarzyć mojej osoby z siłą i przemocą.
- Proszę mi pokazać lochy.



- Dobrze - von Szant zatarł ręce. - Pozwoli pani, że pozostawię ją w rękach najbardziej kompetentnej w tym temacie osoby, mianowicie strażnika lochów - ukłonił się w kierunku Kulawca. Ja zaś oddalę się.
Rajca ukłonił się raz jeszcze po czym opuścił ich towarzystwo. Kulawiec odchrząknął.

- Pragnie pani zwiedzić lochy? No cóż. Doprawdy nie ma tutaj zbyt wiele do zwiedzania. Budynek jest kilkupoziomowy. Pierwszy poziom nadziemny to sale przesłuchań, biura i pomieszczenia gospodarcze. Na niższych, podziemnych poziomach znajdują się cele. Czym niżej tym cięższe przypadki. Co chciałaby pani zobaczyć?
- Porozmawiajmy
- zaproponowała Kesa - Wyglądacie na człeka obeznanego w swojej pracy. Jak się nazywacie? Kulawiec to przecież nie imię..

- Tak dawno nikt mnie inaczej nie nazywał, że się przyzwyczaiłem i traktuję je jak swoje imię.
- Dobrze więc.. mnie zwą Kesa. Czym się zajmujecie?

- Jestem zarządcą lochów. Wiem wszystko co się dzieje. Przyjmuję nowych więźniów, wypuszczam uniewinnionych, zarządzam wszystkim co związane z lochami od strażników do kuchni.
- Zdarza się to?
- Kesa popatrzyła sceptycznie - Zdarza sie, że ktoś zostaje uniewinniony i wypuszczony? Czy trafienie tutaj nie jest od razu wyrokiem skazującym?
- Zdarza się. Ma pani przed sobą żywy przykład. Dawne dzieje. Nieuczciwy wspólnik oskarżył mnie niegdyś o kradzież mienia. Świadków przekupił. Nogę
- wskazał ręką - przetrącono mi podczas przesłuchań. Nigdy dobrze się nie zrosła.
- Mogłabym pomóc..
- spojrzała na nogę - Przynajmniej spróbować. Ale potrzebuję na to cały dzień. A potem od nowa się będzie wam zrastała, pewnie z sześć niedziel.


Machnął ręką.
- Szkoda zachodu. Przyzwyczaiłem się już. Jak by to wyglądało, gdyby mnie dalej zwali Kulawcem? - zarechotał. - Kat już mi nogę nastawiał, ale widać za dużo wtedy wypił i niewprawnie mu wyszło. Większą wprawę widać miał w łamaniu.
- Czy większość uwalnianych wychodzi.. w podobnym stanie? Z naruszonym zdrowiem?
- Przesłuchania... no cóż. Tak to właśnie wygląda.


Pokiwała głową, powoli.
- Na 10 .. na 10 ilu wychodzi?
Zastanowił się, jakby kalkulując.
- Dwóch? Widzi pani, większość z nich jest winnych. System może nie jest najlepszy ale niech pani wyobrazi sobie, co by się działo, gdyby nad wszystkimi mentami nie wisiało zagrożenie w postaci katowskiego topora?
- Tak, oczywiście, moralność nie jest najlepszym strażnikiem porządku. Po przesłuchaniu zbiera się sąd?
- Tak pani. Lecz najczęściej bez obecności oskarżonego. Czytają protokoły i decydują o winie.
- Rozumiem. Długo zabawić nie mogę, ale jeśli macie osoby, które otrzymały uniewinnienie to je zobaczę. Pomogę.


Kulawiec coś mówił, ale Kesa pogrążyła się w swoich myślach.
Dwóch na dziesięciu... Pewnie pokiereszowani bardzo mocno. Złamania, rozcięcia, zerwane ścięgna, może nieopatrzone kikuty. Zakażenia. I zmiany w umyśle, bez dwóch zdań. Czy da się przeżyć w takich lochach, przeżyć katowskie przesłuchanie, ból, opuszczenie, upokorzenie i nie zwariować? Pozostać przy zdrowych zmysłach, zawłaszcza, kiedy człowiek wie, że nie jest winien stawianych zarzutów?
Kesa nie wiedziała, czy jej by się udało. Ale nad tym wolała się nie zastanawiać. Nie w tej roli tu się znalazła, na szczęście.

Potrafiła leczyć i ciało, i duszę. Da radę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172