Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2013, 19:50   #23
Blythos
 
Blythos's Avatar
 
Reputacja: 1 Blythos nie jest za bardzo znanyBlythos nie jest za bardzo znanyBlythos nie jest za bardzo znanyBlythos nie jest za bardzo znanyBlythos nie jest za bardzo znanyBlythos nie jest za bardzo znany
Gdy sieć gęsto utkanych pajęczyn zniknęła, oczom Cichego ukazała się zwalista sylwetka całkiem młodego faceta. Dobrze zbudowany, posiadający niemal metr osiemdziesiąt i zapewne słuszną wagę. Gęste, brązowe włosy otaczały ostrą twarz z siwymi, przenikliwymi oczami. Chłopak kaszlnął głośno, a z jego ust wyskoczył jeden z pajączków. Cichy dostrzegł, że coś musiało mu nieźle przywalić w głowę, bo smuga zaschniętej i zalepionej przez pajęczyny krwi zalewała mu tył czaszki i szyję.

Człowiek? Skrzydło był zaskoczony. Cokolwiek znajdowało się tutaj było... złe. Zapalił latarkę i wodził jej światłem po okolicy wypatrując zagrożenia. Skierował jej światło na sufit, ściany, między kokony stojąc tuż przy Cichym i nieszczęśniku którego być może uda mi się uratować.

Sam nie wiedział kiedy dokładnie został wyrwany z letargu w którym spędził, jak mógł się domyślać po spowijających go pajęczynach, całkiem sporo jakże cennego czasu. Że dał się wciągnąć w zasadzkę... ostatnio zdecydowanie nie zachowywał należytego stopnia czujności, po prostu zaczął się rozleniwiać i właśnie teraz pojawiły się tego pierwsze efekty, należy dodać, nie za ciekawe efekty. Przynajmniej miał nauczkę na przyszłość, drugi raz nie popełni tego samego błędu, a przynajmniej miał taką nadzieję. W momencie, gdy powoli zaczął odzyskiwać władze nad zbolałym ciałem oraz poszczególne zmysły wyłączone tak nagle przez cios tą cholerną gazrurką zdał sobie sprawę, pomimo otumanienia, z czegoś, co sprawiło, że jego ciało spowił dreszcz strachu. Czując na sobie dotyk dziesiątek, jeśli nie setek niewielkich, owłosionych odnóży wierzgnął starając się zgonić z siebie te małe bestie biegające chyba po każdym centymetrze skóry, by ostatecznie zamienić go w kokon, jaki czasem dało się zobaczyć podczas podróży metrem. Ku niewysłowionej radości mutanty zeskoczyły jak oparzone, jednak nie mogło to trwać zbyt długo, bowiem uświadomiwszy sobie, że tak naprawdę człowiek nie stanowi dla nich teraz żadnego zagrożenia znów powróciły do pracy. Krzysztof więc szarpał się w miarę możliwości, ale sukinsyny owinęły go niezwykle ciasno, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek bardziej złożone czy silniejsze manewry. Znów szarpnął całą konstrukcją rozrywając kilka wiązań, co ostatecznie nie przełożyło się na nic szczególnego, prócz przyśpieszonego oddechu. Nadal wyglądał jak jakaś poczwarka, więc spróbował znów, i jeszcze raz. Był wręcz przerażony tym w jakiej sytuacji się znajdował. Będzie mimo to walczył, póki starczy mu sił lub nie dopadnie go coś znacznie gorszego... no bo do wyboru została mu jeszcze śmierć w męczarniach.

Czas mijał, a on powoli zaczynał tracić nadzieję na oswobodzenie się, gdy gdzieś niedaleko zauważył przebłysk światła. A może tylko mu się wydawało? Może było to spowodowane zmęczeniem, jakie już wkradało się w jego mięśnie? A może umysł będąc pozbawionym jednego ze zmysłów począł tworzyć własne obrazy? Tak, pewnie to było to... i znów to samo. Teraz dostrzegł nawet jakąś sylwetkę. W takim stopniu chyba nie mogło mu się przewidzieć, ale wędrowcy w miejscu takim jak to? Nagle zza rogu wyszedł jakiś człowiek i po chwili zbliżył do niego pochodnię, która z powodzeniem odstraszyła wszystkie, nawet te najbardziej oporne i zawzięte bestie, a swoim ciepłem jakby poluzowała strukturę sieci. Niewiele myśląc zaczął rzucać się mocniej chcąc wreszcie wyjść z tej okropnej wydzieliny i powolutku mu się to udawało. W końcu po wielu trudach uwolnił skostniałe od panującego wokół zimna ręce i od razu zdarł z twarzy na której murowało się obrzydzenie pajęczynę. Potem przyszła pora na tors oraz część nóg, a w chwili, gdy zwyczajnie miał dość po prostu podciągnął się z obolałą miną i oparł plecami o chropowatą ścianę dysząc nad wyraz szybko... gdy nie fakt, że był zmęczony, zmarznięty i o bolącej głowie to może nawet wydukałby jakieś podziękowania nieznajomemu, który jakby nie patrzeć uratował mu właśnie życie. Teraz jednak delektował się ciepłem płynącym z pochodni oraz swobodnym dostępem do powietrza...

„Ścierwo” - pomyślał Cichy rozrywając lepkie, pajęcze nici. „Że też takie coś istnieje na świecie.” Wydostawszy się z kokonu młody mężczyzna podniósł się i oparł o ścianę. Blady płomień pochodni rozświetlał teraz całą jego sylwetkę. „Kim on jest i jak się tu znalazł?” - ta myśl nie dawała Cichemu spokoju. Chwilę przypatrywał się nieznajomemu, jakby próbował wyczytać z jego twarzy cały bieg wydarzeń, które doprowadziły go do tego, zapomnianego przez Boga, miejsca. W końcu sięgnął do dużej kieszeni spodni, wyciągnął z niej plastikową butelkę z jakąś brązowawą cieczą i podał ją nieznajomemu.

- Pij, to ci dobrze zrobi - powiedział cichym, przytłumionym przez maskę głosem.

“Wszędzie kokony i pajęczyny, gdzie my do jasnej cholery jesteśmy?” Zastanawiał się Skrzydło wodząc latarką wyszukując zagrożenia. Zdawało się, że nic większego tutaj nie było, narazie.

- Dobrze, że jesteś z nami. - powiedział zza maski spoglądając kątem oka na przebudzonego.

- Rozwalmy pare kokonów, może znajdziemy coś ciekawego, a potem puśćmy wszystko z dymem. Są zbyt blisko metra, a dzieli ich tylko ściana...

Poprawił uchwyt na latarce i maczecie. Ciężko było rozwalać kokony i chronić ich plecy. Dopiero jak nowy się ogarnie będzie mógł coś zdziałać. Był ten moment kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nowy nie miał broni.

- Masz... - powiedział wręczając mu kuszę - ...ma pięć bełtów, a te cholerstwa mogą być niedaleko...

Spoglądał przez dłuższą chwilę nieco otępiałym wzrokiem na nieznajomego, który wręczył mu podejrzanie wyglądający napitek. Dziwnie się czuł widząc, że ktoś od tak, dosłownie za nic coś mu daje. Zwykle na wszystko musiał zapracować, gestów miłosierdzia dostępował rzadko lub raczej rzec - niemal wcale, więc nie był oswojony z takim zachowaniem. Pomimo swojego sceptycyzmu z uwagi na sytuację w jakiej się znajdował przyjął butelkę i pociągnął z niej kilka porządnych łyków czując w ustach... powiedzmy, że charakterystyczny posmak. Nie miał jednak zamiaru wybrzydzać, napój to napój, a on był cholernie spragniony. Zresztą, wątpił, że dali mu jakąś trutkę, mogliby zwyczajnie dobić go już jakiś czas temu jedną z tych maczet połyskujących w świetle pochodni, więc choć pod tym względem czuł się bezpieczny. Opróżniwszy sporą cześć zawartości pojemnika oddał ją właścicielowi, musiał przyznać, że tego mu było trzeba. Z miejsca nieco mu się przejaśniło, ale tego, że za moment otrzyma również kuszę to już się nie spodziewał. Pochwycił ją w swoje ręce aktualnie chronione grubymi, skórzanymi rękawicami, które na dodatek były starannie obite metalem. Szczerze mówiąc wolałby do kompletu jakiś kawałek rurki, nie wspominając już o tonfie czy tasaku, ale skoro dają należy brać. Co prawda jego umiejętności w tej dziedzinie były dość wątpliwe, ale cóż - spróbować można. A zawsze mógł przedmiot odrzucić i polegać na własnych pięściach. Zamrugał kilkukrotnie powiekami i chwyciwszy się odstającego kawałka skały dźwignął się z trudem na równe nogi. Niemal natychmiast świat zawirował, a on o mały włos nie przewalił się z powrotem. Na całe szczęście podparł się właśnie owym miotaczem bełtów. Po odczekaniu, aż jego nadwyrężony błędnik odzyska kontrolę powiedział zachrypłym głosem:

- Dzięki za pomoc... gdyby nie Wy te skurwysyństwa pewnie zjadłyby mnie żywcem - odetchnął głębiej i spojrzawszy na dzierżoną przez siebie broń dodał - Uprzedzam, że... zbyt... utalentowany to ja w strzelaniu nie jestem.

Zdawał sobie sprawę, jak mocno musiał oberwać, nawet język mu się jeszcze plątał. Miał nadzieję, że mimo to uda mu się stąd wyjść bez popadania w gorszy stan niż obecnie. Szczególną sprawą były dla niego dwie rzeczy - podziękowanie oraz przyznanie się do niewiedzy w pewnym zakresie. Zwykle skrzętnie ukrywał słabości, ale nie chciał, aby w razie czego ktoś przez niego zginął.

Cichy wziął butelkę i schował ją z powrotem do kieszeni. Jednak jego uwaga nie była już skupiona na nieznajomym, a na pomieszczeniu w którym się teraz znajdowali - na tym dziwnym, pajęczym świecie. Skierował światło pochodni w jedną, a potem w drugą stronę. Rozglądał się uważnie - szukał czegoś, co odpowiedziałoby na pytania, które kłębiły się w jego głowie. „Co to za miejsce? Skąd tu tyle tego ścierwa? I po co ten znak? Miał ostrzegać przed pająkami? A może przed czymś innym? Jeśli tak, to przed czym? A może wcale nie miał ostrzegać.”

- Pójdziemy tam, głębiej - mówił wolno i wyraźnie, żeby dobrze go zrozumieli. - I na razie nie będziemy niczego „rozwalać”. Czy to jasne?.

Spojrzał się na Skrzydło, jakby oczekiwał potwierdzenia, że ten zrozumiał. Jednak zaraz odwrócił się do ich nowego towarzysza.

- A ty - nazywasz się jakoś?

Skrzydło spojrzał na Cichego i kiwnął mu widocznie nieznacznie niezadowolony. Przecież tam mogły być fanty! Jednak Cichy miał rację, w głębi mogło być ciekawiej. Zresztą, sam nie znał się na tunelach, a Cichy wręcz przeciwnie.

Spojrzał niepewnie na nowego, cóż, to było ich dwóch. Tylko czy może mu powierzyć maczetę z dziada pradziada? Może, będzie musiał się zastanowić. Narazie nie strzelał do nich i gadał, więc nie miał powodu by dać mu maczetą przez głowę. Rękawice raczej sugerowały kogoś obytego w walce bezpośredniej.. Wolał jednak poczekać co zrobi i powie przebudzony. Powodził latarką wokoło to na górze, to na dole. Nie czuł się najbezpieczniej w tym miejscu, ale skoro Cichy sugerował zagłębienie się w głąb to chyba wie co robi...

Kiwnął głową słysząc słowa, jak mu się wydawało bardziej obytego w podróżach po metrze od swego towarzysza. Nie uśmiechało mu się słuchać któregokolwiek z nich, ale cóż - na chwilę obecną nie miał specjalnego wyboru. Pozostało, więc grzecznie przytakiwać, póki nie będzie stał równie pewnie, co Ci osobnicy. Wtedy rozmówi się na spokojnie i wyjaśni parę jakże ważkich spraw. Dotarło do niego kolejne pytanie na które odpowiedzi udzielał niemal zawsze tej samej:

- Skoro pytasz... mówią na mnie Bałarz.

Prawdziwego imienia i nazwiska nie zdradzał, bo i po co? Zresztą, wiązało się to z przeszłością o której wolał zapomnieć, a wydawało mu się, że wędrowcom nie zrobi specjalnej różnicy, jak będą się do niego zwracać.

- Bałarz, tak? - odpowiedział machinalnie Cichy. - Jesteś z Centrum

W chwili gdy zadał to pytanie uświadomił sobie, że przeszłość znów niepostrzeżenie wkrada się do jego umysłu. Bo kogo teraz obchodzi, jak się ktoś nazywa i skąd jest? Kogo w tym nieludzkim świecie, interesuje drugi człowiek? Tu, w metrze, liczy się tylko „ja” i „moje”. A przecież tam na górze wydawało się być inaczej. Cichy dobrze pamiętał, czego uczyli go rodzice - „Przedstaw się. Powiedz, gdzie mieszkasz.” Teraz to już nie miało żadnego znaczenia, a jednak... Trudno było o tym wszystkim tak po prostu zapomnieć. „Siła przyzwyczajenia” - jak zwykł mawiać wujek Tomasz. Dlatego teraz, gdy Cichy zdał sobie sprawę, że właśnie uległ tej dziwnej sile, nie czekając na odpowiedź Bałarza, zaczął mówić dalej.

- Zresztą, nieważne. Ważniejsze - jak się tu znalazłeś?

Przejechał po zgromadzonych wpatrujących się w niego z pewną dozą ciekawości. Padło pytanie odnośnie tego jak się tu znalazł. Nie miał zamiaru roztrząsać szczegółów tego co go tu przyniosło i dlaczego, ale co sprawiło, że został niemal pożarty przez pająki mogli już usłyszeć. Czuł się trochę jak na rozmowie o pracę, gdzie stosunek przyszłego szefa zależał od kilku nieopatrznie wypowiedzianych słów. Odezwał się po chwili:

- Szedłem śladem pewnego najemnego zbira... - kaszlnął kilkukrotnie przysłaniając usta wierzchem dłoni - W założeniu to ja miałem zająć się nim, ale wkrótce okazało się, że stało się na odwrót. Gnida urządziła zasadzkę i dostałem gazrurką w potylicę, zemdlałem... a potem mnie znaleźliście.Tyle.

„Czyli niewiele” - pomyślał Cichy, ale zostawił te przemyślenia dla siebie. - „Nadal nic nie wiemy o cholerstwie, które może się tu kryć. Nadal idziemy w ciemno.”

Ta ostatnia myśl niepokoiła go najbardziej. Jednak zdusił ten niepokój w sobie, nie okazując go towarzyszom. Oni mogliby tego nie zrozumieć, a on - Cichy - musiał iść dalej, musiał dowiedzieć się więcej.

- Musimy pójść dalej - jego głos znów stał się pewny i stanowczy. - Wtedy dowiemy się więcej.

- Obyś wiedział co robisz.. - odparł Skrzydło wodząc niestrudzenie latarką. Za cholerę nie podobało mu się to miejsce, a jedyne co go interesowało to kokony. Jeżeli w nich są takie niespodzianki jak ta którą niedawno odkopali to można byłoby się obłowić.

- Mówią mi Skrzydło - przedstawił się nowemu nie przerywając czegoś co można by było nazwać ‘służbą wartowniczą’.

- Idziesz z nami w głąb? Może znajdziemy tego skurwiela co Ci dał przez łeb, co Ty na to Bałarzu?

Bałarz natychmiast kiwnął głową. Możliwość znalezienia człowieka, przez którego nieomal padł trupem wydawało się wspaniała rekompensatą, zwłaszcza, jeżeli pozwolą mu się nim zająć. Inna sprawa, że nie uśmiechała mu się samotna wędrówka przez metro - przeco zgubił gdzieś swoją broń i pozostała mu ta ich kusza z której i tak za bardzo nie umiał strzelać.
 
Blythos jest offline