Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2013, 21:52   #53
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Dawno nie jadł nic porządnego. Co prawda nie wybrzydzał i nie narzekał na kulinarne umiejętności swoich dotychczasowych towarzyszy podróży, ale nawet najtłustszy i najlepiej przyrządzony nad ogniskiem kawał mięsiwa nie mógł równać się z baranim udźcem o chrupiącej, dobrze przyprawionej skórce. Bo takie właśnie danie młody niziołek sobie wyimaginował i zamierzał spożyć. Nie odpowiadała mu jedynie okolica, nie mógł dłużej przyglądać się surowemu mięsu i krwi. Zapach też robił swoje.

Mimo, że wychował się w mieście, to nigdy nie polubił klaustrofobicznych przestrzeni ulic, smrodu rynsztoków, nadgorliwej straży, murów miejskich, publicznych egzekucji i innych wątpliwych atrakcji motłochu. Mieszkanie w mieście pozwoliło mu jednak spotkać wielu podróżników, artystów i handlarzy. O tak, te spotkania między innymi spowodowały że wyruszył w świat... Zawsze ciągnęło go za miasto, ku bezdrożom i beztroskiej przygodzie, jednak los jak widać postanowił inaczej i zanosiło się na to, że najbliższe dni spędzi właśnie w Denondowym Trudzie.
“Muszę odnaleźć Cathil i Nenę, sam nie dam rady dotrzeć do maga a to jedyna nadzieja na zdjęcie klątwy z dzwonu. Sama Nena, która zna się na czarach to przyznała. Muszę zatrzymać się gdzieś blisko głównej drogi miasta albo rynku, będzie drożej ale może uda mi się dobić jakiegoś targu z właścicielem przybytku albo też zarobić na pobyt a potem... Nie potem. Od razu muszę zacząć poszukiwania, najlepiej po karczmach...” - rozmyślał spacerując.
Postanowił jednak nie pytać nikogo o drogę i sam zaczął kluczyć uliczkami wypatrując karczmiennych szyldów i charakterystycznych miejsc. Chciał dowiedzieć się o tym miejscu jak najwięcej, zapamiętać co tylko mógł i zbudować sobie w wyobraźni jego plan. Czmychał przed groźnie wyglądającymi typami i omijał brudne, ciemne zaułki. Z doświadczenia wiedział co można tam znaleźć, w końcu wychował się w mieście.

Pogoda była wprost idealna na spacer, ładna i rześka, nie było też za gorąco. Słowem - piękny, czerwcowy dzień. Po dłuższym spacerze, podczas którego odwiedzał karczmy o różnej reputacji i klienteli, mijał gorsze i lepsze dzielnice, zaniedbane kamienice i kolorowe domy, trafił w końcu do knajpy Złoty Garniec. Chyliło się już ku wieczorowi a szyld przedstawiający dzban napełniony złotem dodatkowo zachęcał do wejścia.

Tam zmęczony i znużony Orin zamówił dzban piwa i mięsiwo, żeby się posilić i przepłukać gardło z ulicznego kurzu. Większość stolików była zajęta. Jak się później okazało jedzenie było smaczne a ceny nie były powalające, jak na warunki miejskie. Zauważył, że z sąsiedniego stolika przygląda mu się mężczyzna rasy elfiej. Jego ubiór był bogaty a w twarzy coś szlachetnego. Gdy ich wzrok spotkał się, elf wstał i podszedł do stolika przy którym zasiadł Orin. Ukłonił się dworsko.

- Pan wybaczy, że przeszkadzam. Seaghdh Uisdean - przedstawił się. - Czy mogę? - wskazał krzesło i nie czekając na zachętę usiadł na wprost niziołka - Widzę, że pan przybywa z drogi i zajmuje się sztuką. Jestem, widzi pan, można rzec, mecenasem sztuki.
- Och? - Orin wytarł rękawem podbródek, zrobiło mu się trochę głupio chociaż rzadko kiedy uznawał autorytet jakichkolwiek specjalistów, ten elf miał po prostu klasę - Tak to widać? - zapytał niby od niechcenia ale błysk w oku zdradził zainteresowanie rozmówcą.
Był ostrożny. Starał się mimo wszystko zachować ostrożność bo znał się na ludziach, szczególnie tych mieszkających w mieście i wiedział, że nie wszystko złote co się świeci. Doskonale zdawał sobie też sprawę z tego jak wygląda: nieumyty, pobity, w skromnym krzywo zszytym kubraku i z kijem podróżnym przy ławie. Gdyby nie lutnia trudno byłoby go odróżnić od jakiegokolwiek innego wędrowca. Z elfem jednak mieli wspólny temat, o ile oczywiście go nie oszukiwał, więc cóż mogła Orinowi zaszkodzić krótka wymiana zdań z nieznajomym?
- Sorley. Orin Sorley, wędrowny bard i poeta - kiwnął uprzejmie głową i przedstawił się bo wymagała tego grzeczność.
- Nietrudno było zgadnąć - wskazał na lutnię opartą o ławę. - Czy mógłby pan, panie Orinie dać nam próbę swoich talentów? Karczmarz jest moim dobrym znajomym i na pewno nie będzie miał nic przeciwko. Niech pan nie da się prosić.
- Hmm... Talentów - Orin uśmiechnął się przewrotnie, wszystko zmierzało w dobrym kierunku, jednak zbyt szybko i zbyt łatwo ale... - Dobrze, czemu nie - nic mu przecież nie szkodziło raz zagrać, zresztą zamierzał to zrobić prędzej czy później - Ale... przysługa za przysługę... Hmm... Może mały zakładzik? Zobaczysz, że nie możesz na nim wiele stracić - uśmiech barda poszerzył się jeszcze bardziej - Jeżeli gościom się spodoba i będą chcieli więcej - tu Orin wziął opartą o ławę lutnię i zagrał jeden wesoły akord - będziesz mi winien beczułkę piwa i jedną przysługę. A jeżeli się nie spodoba - ciągnął dalej przybierając smutny wyraz twarzy i muskając palcami struny lutni tak by wydały serię melancholijnych dźwięków - Ja będę Ci winien przysługę. No i beczułkę. Zgoda?
Seaghdh spojrzał na niziołka uważnie. Po krótkiej chwili na jego twarzy zagościł skromny uśmiech.
- Bard z ciągotkami do hazardu. No w sumie dlaczego nie. Umowa stoi.
Orin obrócił się i spojrzał na salę przyglądając się ludziom siedzącym w karczmie. Próbował wyczytać z ich twarzy problemy, interesy i historie z jakimi tutaj przyszli. Znał się na ludziach. Najczęściej przychodzili do takich miejsc by utopić wszelkie smutki w kuflu piwa, szukali chwili zapomnienia i radości, którą bardowie i przybytki tego typu powinny im dostarczyć. Byli też tacy, którzy tylko tu nocowali, albo też stali bywalcy lub ludzie interesów, którzy zwykli rozmawiać z kontrachentami przy pieczystym.

Nie inaczej było i tym razem, sala zdawała się być pełna średnio zamożnych mieszczan, drobnych kupców i rzemieślników. Przy stolikach trwały ciche rozmowy o tematyce prawdopodobnie ściśle „biznesowej”. W jednym miejscu zauważalny był troszkę większy gwar a klientela wyglądała na kupców, którzy przyszli się rozerwać po udanym dniu pracy. W jednym z rogów sali niziołek dostrzegł parę zakochanych młodych.

O dziwo nie miał zbyt dużej tremy. Wydarzenia ostatnich dni wystarczająco go doświadczyły, wobec nich publiczny występ nawet przed szerokim gronem odbiorców zdawał się być mało stresującym wydarzeniem. Podczas swoich wędrówek zrozumiał też, że nie tak ważne są dobre wykonanie i technika co umiejętność wpłynięcia na ludzi i porwania ich w rytm muzyki. Istotne było dotarcie do ich serc i trącenie najwrażliwszych strun rozpalających dusze i umysły. Wiedział, że nawet jeśli występ nie spodoba się wielkim znawcom muzyki i szeroko pojętej sztuki, a przypadnie do gustu większości to i tak wykonawca znajdzie się na pozycji zwycięzcy.

Starał się także wypatrzeć jakieś niewiasty, szczególnie zależało mu na tych ładnych i dobrze ubranych, takich coby prawdziwą sztukę i umiejętności poety docenić umiały, jednak oprócz już zajętej białogłowy żadna nie wydała się mu odpowiednia do fortelu, który tworzył się mu w głowie.

Zastanawiał się chwilę jaki utwór wybrać. Mniejszość kobiet na sali wykluczała rzewną balladę miłosną a niedostateczny stan upojenia alkoholowego wśród klienteli z miejsca skreślał filozoficzne i pełne mądrych sentencji i morałów pieśni czy też absolutnie szaleńcze rytmy. Towarzystwo wyglądało jakby dopiero zaczynało się bawić. No tak... na koniec ciężkiego dnia pracy trzeba dobrze wypić i odpocząć.

W końcu zdecydował.

Przesunął danie i kufel z winem, usiadł na blacie a obok siebie przezornie umieścił chustę na ewentualne datki - miał nadzieję że szczodrej - klienteli i wykrzyknął:
- Hej dobrzy ludzie! - to wystarczyło, żeby skupić na sobie uwagę chociaż kilku par oczu - Me serce i dusza radują się, bom z drogi do miasta dotarł cały i zdrów. Czuje się zupełnie jakbym dotarł na drugi koniec tęczy i znalazł garniec złota! O! Ponadtom trafił do tegoż wielce zacnego przybytku i spotkał tak zacnych braci do picia jak wy! Powiadam wam, że nic wspanialszego na świecie przytrafić się mi nie mogło! Pozwólcież zatem, że postawię wszystkim obecnym kolejkę na mój koszt! - tu Orin uniósł w górę rękę a w dłoni przez na krótką chwilę błysnął srebrnik, którym cisnął w stronę barmana – Do tego zagram coś skocznego, coby szerokim strumieniem radość w wasze serca wstąpiła a piwo, równie szerokim i wartkim nurtem, w gardła się wlewało! - tu podniósł w górę kufel - By każdy z nas odnalazł przeznaczenie i dotarł bezpiecznie na drugi koniec tęczowego mostu! Pijmy za podróże, za te małe i za te duże! No i za dobre interesy, by nieustannie nabijały nasze kiesy! - chciał dodać jeszcze coś o kobietach, ale dość było gadania. Krzyknął "Zdrowie!" po czym wypił piwo do dna i nie czekając już dłużej... zaczął występ...
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3QeRu0K-NH8[/MEDIA]

Kołysał wśród zielonych fal,
nasz drakkar wschodni wiatr,
ciekawość wielka niosła nas,
hen w nieznaną dal.
Dwunastu braci niosła łódź,
przy każdym boku miecz,
wbrew przeznaczeniu niósł ich kurs,
na ich ustach pieśń.

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!

A gdy wyprawy nastał kres,
ujrzeli widok ten,
ich oczom się ukazał wnet,
Bifrost most jak sen.

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!

Hej bracia, płyńmy tam, gdzie tęczowy most!
Wydrzyjmy tajemnice te, Bogom z chciwych rąk!
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline