Drwiący uśmieszek utrzymywał się na jego twarzy jeszcze przez kilka chwil. Gdy walka się skończyła, mógł w końcu zobaczyć, co u reszty, a nie było najciekawiej. Elidrin groźne oberwał, jego sytuacja było niezbyt wesoła. Czemu akurat pracodawca musiał oberwać? Cholera, jak elf zemrze, to całe pieniądze przepadną, i na nic się zda cała wędrówka, łażenie po deszczu, babranie się w błocie i użeranie z bandytami (choć właściwie starcie było dotąd jedynym pozytywnym akcentem wyprawy).
Znał się nieco na medycynie. No właśnie - nieco. A taki poziom wiedzy był raczej niewystarczający, by pomóc w tak krytycznej sytuacji. No ale pojawił się dym! I choć dym dla Lorenzo kojarzył się wyłącznie z nieprzyjemnym zapachem, który przenika ubrania i którego ciężko się potem pozbyć, tym razem jednak wydawał się zbawienny, był jedynym znakiem dającym jakąś nadzieję, iskierką światła dla dalszego żywota nieszczęsnego pracodawcy. - No, towarzysze, natnijcie tymi waszymi toporkami trochę gałęzi, zrobimy te nosze jak mówi Max i go zaniesiemy, a nuż się uda -pogonił resztę kompanii do roboty, bo co miał teraz zrobić? Kozikiem to on akurat za wiele by nie narobił, a i tak byłoby mu szkoda na drzewie go tępić i marnować, nie takie było jego przeznaczenie. Heh, akurat w tym tutejsza broń przebijała tą używaną w Estalii, przynajmniej według Lorenzo. No ale nie oszukujmy się, broń ma służyć do walki, a nie do ścinki drzew czy bóg wie jeszcze czego.
No ale żeby nie było, że Lorenzo stoi bezczynnie i czeka, aż elf wyzionie ducha to młodzieniec był skłonny pomóc przy robieniu prowizorycznych noszy, a także pomóc zataszczyć Elidrina do miejsca pochodzenia dymu. |