Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2013, 22:55   #28
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Bierzcie co chcecie i uciekajcie! Szybko! - Ryknął Jason do pozostałych przy życiu mutantów. Wspiął się na krzyż, by każdy był w stanie go usłyszeć i wyraźnie było widać, że krwią jest zlany znacznie bardziej niż Ocelia. Jej brat zdarł z jednego ze strażników ubranie, bo sam przez swoją transformację, był go pozbawiony.
Moore zszedł z krzyża i mutanci zaczęli zalewać go pytaniami i krzykami, w równym stopniu, co przed paroma minutami robili słudzy Alana za pomocą pięści i broni.
Oliver wkładając jeszcze ciemną koszulkę, podszedł do Ocelii, z dużą dozą niepewności na twarzy i uklęknął przed nią.
- Pies cię ochrania, tak? - Spytał znając już odpowiedź. - Cóż... chyba muszę przeprosić za sporo rzeczy, ale nie powinniśmy tu zostawać zbyt długo - zasugerował.
Pokiwała głową, starając się - bezskutecznie - zogniskować spojrzenie na jego twarzy.
Spojrzał na truchło Alana, którego żyły straciły swoją wypukłość i czerń. Potem znów spojrzał na siostrę.
- Dobrze zrobiłaś... to szaleniec. Kazał robić okropne rzeczy, samemu dopuszczając się jeszcze gorszych - mruknął smutno, wstając i przyglądając się ciału.
Mutanci zaczęli w pośpiechu zgarniać co sie tylko dało. Pod poprzewracanymi stołami walały się pieniądze, portfele, komórki. Prędko brali cokolwiek, co mogłoby im dać szansę na... cokolwiek. Jason w końcu wyrwał się z tłumu i podszedł do Ocelii i jej brata.
- Musimy... - również skierował wzrok na Alana, przyglądając mu się ze smutkiem. - Musimy iść - wysyczał w końcu, zaciskając pięści.
Ocelia pokiwała głową, mechanicznie, ciągle starając się zetrzeć krew.
- Hej... hej! Później to zrobisz! - Husky sam ledwo się otrząsł i oderwał wzrok od Hughes’a, ale podszedł do Ocelii i podał jej rękę, chcąc pomóc wstać.
- Tak - powiedziała, nie ruszając się z miejsca.
- Im bardziej będziesz o tym myśleć, tym gorzej ci będzie. Wierz mi - mruknął klękając przed nią. - Zrobiłaś to co trzeba było zrobić, tego wymagała sytuacja. Nie jesteś zła i niczego złego nie zrobiłaś. To konieczność. Ja jestem zły, Oliver jest, nami kierują instynkty i parę innych rzeczy, ale ty nie możesz się załamać, przynajmniej nie teraz. Więc błagam! Wstań! - Poprosił, patrząc na nią zmartwiony i wstając pierwszemu, znów podając jej rękę.
Jason coś mówił, jego słowa docierały do Celi jak zza mgły. Żył. To dobrze.
- To dobrze - powtórzyła. Zęby jej szczękały.
- Szlag... - mruknął, chwytając ją za ramię i podnosząc do góry. - Weź ją, jest w dość dużym szoku - powiedział do Olivera, który od razu podniósł siostrę. Ruszył za Jasonem, który zatrzymał się jeszcze przy Alanie, uklęknął i wyjął coś z kieszeni jego bluzy. Potem poszli szybko w stronę samochodu.

Na ulicy panowało już spore poruszenie i niezły chaos. W oddali wyły syreny policyjne, szybko jednak doszli do samochodu, gdzie Jason wziął od Ocelii klucze i siadł za kierownicą, gdy jej brat, położył ją z tyłu, siadając obok Husky’ego, który ruszył prędko.
- Gdzie... gdzie jedziemy? - Spytał Oliver, nie mogąc skierować wzroku na Jasona.
- W bezpieczne miejsce. Nic ci nie grozi. Żadnych złych zamiarów nie mam, jasne? - Spytał rzucając mu krótkie spojrzenie.
- Tak... chyba tak... - odparł niepewnie, przyglądając się siostrze z tyłu.
Cela leżała nieruchomo, skulona, zaciskając palce na skraju siedzenia.
- Dobrze. Nie układało się pomiędzy nami najlepiej, ale... paru rzeczy o sobie chyba nie wiedzieliśmy, więc miło by było... puścić w niepamięć stare dzieje - burknął Moore, jadąc szybko i nerwowo obserwując drogę.
- Nie jest łatwo zapomnieć rozliczne momenty, w których stało się o krok od śmierci... - odpowiedział ponuro.
- Okej! Dobra! Zamknij się! Nie będziemy rozmyślać kto zaczął, skupmy się na doprowadzeniu jej do porządku - odpowiedział postanawiając pozostać na razie z Oliverem na dość napiętym, neutralnym gruncie.
Póki Ocelia siedziała w bezruchu, było całkiem ok. Świat przesuwał się jak za szybą, obok niej, wystarczyło zamknąć oczy i już nie przeszkadzał. Potem coś wciągnęło ją do środka, świat zaczął się kręcić, kręcić razem z nią, coraz szybciej i szybciej, jak na jakiejś karuzeli. Cela poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
- Zatrzymaj - wykrztusiła. - Niedobrze mi.
Posłusznie i sprawnie zatrzymał samochód, pozwalając jej zrobić swoje.
Wysunęła się z samochodu i opadła na kolana. Fakt, że nie miała czym wymiotować, wcale nie przeszkadzał jej organizmowi. Suche, bolesne skurcze wstrząsały jej ciałem.
W końcu ustały, Cela podniosła się chwiejnie na nogi i zwaliła na siedzenie.
- Muszę się umyć. Wy też. Śmierdzicie - mruknęła, zamykając oczy, żeby świat przestał się w końcu wirować.
- Żebyś tylko wiedziała jak... - mruknął Jason, kręcąc głową.
Dość szybko dojechali z powrotem do tymczasowej kryjówki.
Cela drzemała na tylnym siedzeniu. Obudziła się gwałtownie, kiedy samochód się zatrzymał. Przez kilka długich sekund nie mogła sobie przypomnieć gdzie jest i co się przytrafiło, zalała ją panika. Pamięć jednak szybko wróciła, dziewczyna pozbierała się z kanapy samochodu, wywaliła bluzę na podjazd i poszła do domu. Było lodowato, w powietrzu czuć było nadciągającą zimę. Weszła do środka. Tu nie było dużo cieplej.
- Idę na górę - powiedziała, trzęsąc się. - Napalisz w kominku, Jasonie?
Stała kilkanaście minut pod gorącą wodą a potem poszła do łóżka. Jason chyba nie napalił, ciągle było jej przeraźliwie zimno. Naciągnęła na siebie całą pościel, ale i to nie pomogło na wstrząsające nią dreszcze.


Trochę musiała czekać, zanim ktokolwiek odważył się zapukać do jej drzwi. Był to Jason.
- Ocelio? Rozpaliłem, jak kazałaś. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Spytał przez drzwi, z troską i strachem w głosie.
Wstała, owijając się kołdrą i podeszła do drzwi. Otworzyła je, wpuszczając Jasona.
- Gdzie Olivier? - zapytała.
- Kąpie się - odparł wchodząc ostrożnie. Sam też już doprowadził się do porządku. - Jest spokojniejszy i cichszy niż bym się spodziewał.
Usiadła na łóżku, podwijając pod siebie nogi i otulając się szczelnie kołdrą.
- Dlaczego posłałeś mnie do tej stróżówki? - spytała, patrząc na niego uważnie - Wiedziałeś, że on tam będzie?
- Nie! - Zdziwił się. - Nie miałem pojęcia. Naprawdę - zapewnił już spokojniej.
- Zależało mu, żebym stała się bardziej... - poszukała słowa - agresywna. Ty nakłaniasz mnie do tego samego. Przyjaźniliście się, działaliście razem... Czy to jakiś test?
- Nie chciałem żebyś stała się bardziej agresywna, tylko żebyś potrafiła sobie poradzić we właśnie takich sytuacjach jak ta, choć przyznaję, że dumny z tego nie jestem... to nie jest żaden test. Nie mam pojęcia co się stało z Alanem, choć rzeczywiście, trochę czasu przyjaciółmi byliśmy - odparł siadając na fotelu obok niej.
Nie wyglądała na przekonaną.
- Co poszedłeś sprawdzić na zapleczu? - spytała. - No, dlaczego mnie wysłałeś na górę, a sam poszedłeś na tył magazynu?
- Z założenia gdy klatki by został otwarte, z tyłu łatwiej byłoby mi ich zajść, eliminować sprawniej i szybciej, uwolnić Olivera... naprawdę tego nie przewidziałem. W ogóle nie czułem Alana, nawet gdy stałem nad jego truchłem...
- Tydzień temu jadłam z nim śniadanie. Żartowaliśmy. Potem... - potarła twarz dłońmi i syknęła, kiedy dotknęła siniaka nad nosem - Nie wiem, co będzie. Nie wiem... nie wiem, co się z tobą stanie za tydzień. Ze mną. Rozumiesz?
- Zanim do nas przyjechał nie widzieliśmy go parę lat. Nie wiem gdzie był, z kim był... ale póki trzymamy się razem, jesteśmy bardziej bezpieczni. Musimy jednak... musimy czym prędzej to zakończyć.
Pokiwała głową, a po twarzy zaczęły jej płynąć łzy.
- O to właśnie chodzi, rozumiesz? Tydzień temu czułam się bezpiecznie z Alanem, bezpieczniej nawet niż z tobą! Skąd mam wiedzieć... Olivier miał być największym wrogiem, zabił moich przyjaciół, a teraz.. skąd mam wiedzieć, czy mogę ci ufać? No skąd??
- Cóż... skoro pozory cię myliły wobec Alana, może i tak samo jest ze mną? Może właśnie ja zasłużę na zaufanie? Staram się, ale nie wiem co mogę ci ofiarować poza oddaniem i słowem honoru - odparł zwieszając głowę.
- Nie zawiodłeś mnie ani razu, ale ja nie chcę tego wszystkiego. Ufam ci, ale Alanowi też ufałam! Może powinnam się zastanowić, jak mnie zostawił samą z Ranem, może powinnam się sprzeciwić.. Nie wiem, co mam myśleć, Husky. Boję się. Ale ufam ci.
Popatrzyła na niego i spróbowała się uśmiechnąć. Marnie jej to wyszło.
- Przepraszam. Nie chciałam, żebyś... Dzięki, że napaliłeś. I naprawdę doceniam, co zrobiłeś dla Oliviera... zwłaszcza po tym, co on wcześniej... wiem, że to niełatwe. - położyła się, kuląc pod kołdrą. - Strasznie tu zimno. Jestem zmęczona. Posiedzisz chwilę ze mną?
- Jasne. Ty się ze mną nasiedziałaś, jak twój brat spuścił mi łomot - odpowiedział rozsiadając się wygodniej. - Za co chyba nigdy ci nie podziękowałem... - dodał zastanawiając się.
- Gdybym wtedy nie uciekała, nie było by żadnego łomotu. Więc to moja wina, poniekąd - mruknęła, już nie patrząc na niego.
Po chwili spała.
Jason postanowił przy niej poczuwać, niczym wierny pies, z tą różnicą, że nie leżał u jej stóp, a siedział obok, nie mogąc jednak zasnąć. Wpatrywał się w ciemne niebo za oknem, na zmianę z podłogą i Ocelią.


Obudziła się dość szybko, zaraz po wschodzie słońca. Nie czuła się wypoczęta, ale przestało jej być zimno. Zawsze coś. Jason ciągle siedział w fotelu, wydawało się jej, że w tej samej pozycji, w której go widziała, jak zasypiała.
- Hej - powiedziała. - Byłeś tu całą noc?
- Nie no, coś ty. Muszę czasem chodzić do łazienki - odpowiedział krzywiąc się.
Uśmiechnęła się.
- I znów musisz iść, bo chcę się ubrać.
- Dobra... - mruknął wstając i rozciągając się. - Tylko szybko. Jakoś mi tak niezręcznie zostawać samemu blisko Olivera. Chyba niedawno wstał - dodał wychodząc.
Wygląda na to, że siedział więc tu całą noc ze strachu, nie z sympatii.. cóż, nie zawsze sprawy są takimi, na jakie wyglądają stwierdziła filozoficznie Ocelia, szybko się ubierając. Zeszła na dół.
Oliver siedział przy niskim stoliku, na kanapie. Wnioskując po brudnych talerzach i pustych opakowaniach, opróżnił im przynajmniej połowę lodówki, teraz jednak leżał, dysząc ciężko ze zmęczenia i przejedzenia. Trzymał rękę na brzuchu. Miał na sobie tylko spodnie, zapożyczone poprzedniej nocy, od któregoś ze swoich byłych strażników. Już i w ludzkiej postaci i nawet w takiej sytuacji, wyglądał dość przerażająco i potężnie. Gdy tylko Ocelia zeszła po schodach, wstał, ożywiając się.
- Miło, że w końcu jesteś. Jak się czujesz? - Powiedział szybko, jakby bardzo długo myślał nad tym co powiedzieć i teraz chciał to z siebie jak najszybciej wyrzucić, by nie zapomnieć.
- Nieźle. Chyba - powiedziała przysiadając na brzegu kanapy. - A ty.. jak? - zapytała, starając się zbytnio na niego nie gapić.
- Jak zawsze po przemianie i wiszeniu na krzyżu przez parę dni... jak nowy - odpowiedział z nieśmiałym uśmiechem... szczerze odpowiedział.
- Że niby zdarzało ci się wcześniej już wisieć? - zapytała.
- Tak, ale nie na krzyżach. Nic o czym warto mówić i co chciałbym wspominać. Mam za sobą trochę nieprzyjemnych przejść, ale nie lubię o tym rozmawiać - odpowiedział, jakby prosząc.
- Jasne... mogę sobie wyobrazić. Olivier.. dlaczego robiłeś.. to wszystko?
- Co... co masz na myśli? - Spytał niepewnie, drapiąc się po głowie.
Z tarasu przyszedł Jason, zasuwając za sobą drzwi. Usiadł na fotelu i wskazał reszcie miejsca.
- Taaak... chyba powinniśmy ogółem porozmawiać, nieprawdaż?
- No wiesz...zatłukłeś moich kumpli. Oraz innych, jak słyszałam. Miałeś jakiś .. szczególny powód? - sprecyzowała, tonem niezobowiązującej, towarzyskiej pogawędki. Nalała sobie kawy z ekspresu i usiadła na przeciw Jasona, ciągle jednak patrząc na Oliviera.
- Po... powody? Czasem... a czasem to po prostu dużo, dużo złości i halucynacji. Czasem je miewam i nie wiem co robić, prócz bronienia się, co często okazuje się raczej mordowaniem... - odpowiedział wstydliwie.
Spojrzała na niego, a na jej twarzy było współczucie.
- Przykro mi - powiedziała. - Teraz pomożesz mi i Jasonowi. Trzeba to skończyć.
- Tak... dobrze. Nie żebym był jakiś zajęty akurat, więc dobrze. Poza tym chyba jednak mamy wspólny cel... - dodał kierując spojrzenie na Jasona, ten jednak tylko spuścił wzrok.
- Wspólny cel, wspólnych rodziców, a dodatkowo ściągnęliśmy cię z krzyża z Jasonem, pamiętasz?
Przeniosła spojrzenie na Moora.
- Mów, Jason.
- Cóż... ogółem zarówno ja jak i Oliver wiemy kim jest Nigr i do czego jest zdolny i... - mówił przygryzając palce. - Wcześniej Serafin mało ci o nim mówił, to co ci pobieżnie opisaliśmy na temat Johannesburga to tylko powierzchnia. To piekło. To najgorsze miejsce na ziemi. Głodni i chorzy są niewoleni, katowani, torturowani dla samej tortury. To absolutnie najgorszy ludzki twór. Codziennie, od wielu lat, umierają tam setki. Choć Nigr nie daje tego jasno do zrozumienia, nie jest taki otwarty to... to jest współczesny Hitler, Stalin i niewiadomo co jeszcze razem wzięte i... i sam osobiście od samego początku mojej vendetty przeciw niemu skierowanej nie mam zbyt dużej wiary w powodzenie tego wszystkiego.
- Do czego zmierzasz? - Spytał Oliver, nie rozumiejąc.
- Że nawet jak nam się uda, zniszczyć jego małe imperium, zabić go, niwelując jego wpływy na ludzi na całym świecie, to całkiem, prawie na pewno, prawdopodobne, że zapłacimy za to życiem, mimo iż udział w tym będzie brać więcej osób niż tylko my - skończył oddychając z ulgą.
- Nie rozumiem - teraz Ocelia potrzasnęła głową. - Jeśli nam się nie uda - to na pewno nas zabiją, ale jeśli by się nam, przypadkiem, powiodło?
- To wtedy setki, tysiące, chciałoby się na nas zemścić, tak jak robimy to my. Z tym, że my chcemy coś powstrzymać, a oni by zakończyć... tak czy siak, szczerze wątpię by... by istniała dla ciebie jeszcze szansa, na powrót do choć namiastki poprzedniego życia i jeśli sądzisz, że już nie dasz rady i chcesz się wycofać, to zrobię wszystko by spróbować zapewnić ci choć namiastkę bezpieczeństwa, dopóki się to nie skończy. Rozmawiałem z Kamilem w nocy, będzie jutro i... cóż. Z tego co wiem, to będzie miał ci coś ważnego do powiedzenia, ale nie podzielił się tym ze mną. Kazał przekazać propozycję i pomoc. Wybacz plątaninę - przeprosił jeszcze, zwieszając głowę.
- Jeśli nie ma znaczenia, czy nam się powiedzie, czy nie, to po co wogóle zaczynać? Dla samej zemsty? Ja już nie mam do czego wracać...
- Nie dla samej zemsty - tym razem odpowiedział jej Oliver. - Nieco czasu spędziłem u jego boku i... to człowiek na swój szalony sposób genialny. Na świecie powstało tyle organizacji, mniej lub bardziej brutalnie zwalczających obecność zwierzoludzi na tej planecie, a on przejął kontrolę nad wszystkimi, z czego sprawę zdaje sobie garstka ludzi. Trzyma na smyczy naprawdę ważne osoby, samemu stojąc na szczycie, jednak z dołu, niewielu go dostrzega. Kontroluje wszystko i nikt nie wie jak go zastąpić, bo za mało osób wie kim jest, a już może parę wie, czym włada. Czasem do stworzenia bądź zniszczenia czegoś wielkiego, wystarczy wola jednego człowieka... jeśli on upadnie... pociągnie to za sobą lawinę wyzwoleń spod represji. Szczególnie w południowej Afryce.
- Miałam nadzieję, że jak go zabijemy, to po prostu wszystko się skończy. Zdam maturę, pójdę na studia, poznam tego jedynego.. normalnie. Ale tak się nie da, tak?
- Niestety... to w czym bierzesz udział, choć jesteś dla całej sprawy ważna, jest znacznie od ciebie większe. Tu już nie chodzi o powrót do normalności, czy o osiągnięcie czegoś. Tylko o... symbol. O nadanie temu znaczenia. O pokazanie, co się właściwie dzieje - mówił Jason. - Dawno zapomniałem jak to jest mieć takie... proste potrzeby. Zapomniałem jak to jest mieć własne potrzeby, bo ten człowiek odebrał wszystkiemu znaczenie. Nie tylko mi - dodał jakby nieświadomie.
- Nie wiem, Jason. Rozumiem, dlaczego chcesz się tym zająć, rozumiem, co Nigr ci zabrał, ale nie wiem, czy ja... czy mam w sobie dość determinacji, żeby walczyć o te symbole. O ideały. Porozmawiam z panem Kamilem, jak przyjedzie. To nie jest wystarczający powód. Nie chcę się poświęcać. Chcę po prostu żyć.
- Właśnie o to chodzi. Powiedziałem mu, że już tego prawdopodobnie nie wytrzymasz i kazał mi powiedzieć, że jest możliwość, by po prostu postarać się cię od tego odsunąć.
Pokiwała głową, powoli.
- Może Lockbell sie pomylił. Pewnie chodziło o inną dziewczynę. Fakt, że moi, że nasi - spojrzała na Oliviera - rodzice byli, kim byli, to może determinować naszej przyszłości. Nie wierzę w przeznaczenie. I masz rację, Jason - posypałam się wczoraj. Może to znaczy, że to za dużo.
- Jeśli chcesz spróbować się wycofać, to możemy spróbować ci pomóc, ale... nigdy nie obiecamy ci całkowitego bezpieczeństwa. Zawsze będzie szansa, że cię znajdą. Jeśli zdecydujesz się jechać z nami, przynajmniej nie będziesz sama.
- W tym świecie żaden mutant nie będzie już bezpieczny, nigdy, prawda? Po mnie... nie widać za bardzo, ale mają sposoby, żeby wykryć mutację. Nie mam już nikogo. I nie powinnam się przywiązywać, bo te osoby giną. Ale to trudne...
Spojrzała na Jasona. W jej oczach była determinacja.
- Chcesz jechać do Johannesburga, tak? Kiedy?
- Termin wciąż pozostaje ten sam. Cztery dni - odpowiedział krótko.
- Ostatnio było dziesięć - uśmiechnęła się do niego. - Odnoszę wrażenie, jakbym żyła obok czasu. Czyli mam cztery dni na decyzje. Wystarczy. Jemy? Czy jakieś przewidujesz.. atrakcje?
- Czas szybko leci, ale żadnych przygód nie planuję - pokręcił głową.
- Będziesz jadł śniadanie? Bo ty Olivier to chyba już nie.. coś w ogóle zostało? - spojrzała na stos pustych opakowań.
- Tak, tak, pomyślałem o was, żeby nie było - odpowiedział kiwając głową.
- Ja podziękuję - mruknął Jason wstając i wychodząc na taras.


Ocelia zalała płatki resztką mleka, zabrała miseczkę i wyszła za Jasonem na taras. Było zimno, ale jesienne słońce przebijało sie przez chmury.
- Nie idziesz spać? - zapytała.
- Niee... nie mogę spać, nie mogę normalnie jeść, nie wiem co się dzieje - mruknął, siadając na drewnianym krzesełku i wyciągając papierosa z paczki.
- Denerwujesz się? - zapytała.
- Nie wiem... nigdy sobie specjalnie dobrze z uczuciami nie radziłem, ale chyba bardziej się boję - odpowiedział niepewnie, nie mogąc znaleźć zapalniczki.
- Czego? Wiesz czego?
- Trochę... hmmm - mruknął, rozglądając się niepewnie. - Może o ciebie... tak, raczej tak. Kogoś mi przypominasz, od samego początku, ale nie wiem kogo...
Odstawiła płatki na murek.
- Jeśli mam z tobą jechać, to nie możesz się o mnie bać. Stracisz na efektywności, jak będziesz myślał o mnie, nie o zadaniu.
Stanęła za nim.
- Zdejmij kurtkę - powiedziała.
- Co? Hm? - Spytał nie rozumiejąc, ale jednak przerwał poszukiwanie zapalniczki i powoli zdjął czarną kurtkę. - Nie stracę na efektywności... nigdy w życiu nie czułem się taki... żywy i silny. Naprawdę.
- Długo to nie potrwa, jak nie będziesz spał i jadł - stwierdziła autorytarnie. - Zamknij oczy. Dawno tego nie robiłam, ale zwykle pomagało.
- Eeem... jak uważasz. Ty tu rządzisz - mruknął niezręcznie i posłusznie.
- Spokojnie. Przeżyjesz - powiedziała, kładąc mu dłonie na ramionach, blisko szyi.
- Strasznie jesteś spięty - powiedziała, rozmasowując mu mięśnie. Uciskała okolice karku i barki, na tyle mocno, żeby mógł czuć rozluźniający uścisk, ale nie na tyle silnie, żeby sprawiać mu znaczniejszy dyskomfort. Palce miała silne i sprawne.
Rzeczywiście był bardzo spięty, jakby nigdy nawet nie próbował rozluźnić mięśni, czy nie wiedział jak to zrobić. Przekręcił głowę chrząkając.
- Całkiem miłe... - mruknął cicho, powoli i nieświadomie ustępując naciskowi.
- Zamknij oczy - powiedziała, uśmiechając się lekko - I myśl o czymś miłym.
- Druga część polecenia jest trudniejsza niż się wydaje - powiedział cicho, starając się zamknąć oczy, co chyba jednak przyszło mu z trudem. Mimo to nie wyrywał się spod jej dłoni.
Schodziła dłońmi niżej, wzdłuż kręgosłupa.
- Na pewno masz takie miejsce, gdzie się czułeś dobrze. Bezpiecznie. Spokojnie - mówiła cicho - Znałeś kogoś, z kim lubiłeś przebywać. Poszukaj takich wspomnień. Poszukaj. Nie musisz mi mówić.
Pod koszulką czuła rozliczne blizny, jęknął cicho, nie wiadomo czy z bólu, czy przyjemności.
- A... a jeśli chcę?
- To możesz powiedzieć. Za mocno?
- Nie, nie... - pokręcił głową. - Kiedyś mieszkałem w Anglii... tam było miło. Byłaś tam? Ale nie w miastach, tylko na równinach. Tam jest miło... - mówił, stopniowo ściszając głos.
- Nie byłam.. co tam robiłeś? - zapytała, nie przerywając masażu.
- Żyłem... z córką i żoną, trochę z bratem. Spokojnie i prosto, coś do czego wrócić bym nie mógł, ale... ale było fajnie - dodał bardziej obojętnie niż by chciał.
- Zawsze możesz tam wrócić.. we wspomnieniach - powiedziała cicho, głos się jej załamał.
- Wystarczy. - dodała, już zwykłym głosem, nawet szorstko, zabierając dłonie. - Idź teraz spać. Ja będę pilnować.
- No dobra... - mruknął odwracając się, choć zwieszał wzrok, nie chcąc, bądź nie mogąc patrzeć jej w oczy. Wziął ze stolika paczkę i podniósł zapalniczkę, którą znalazł na ziemi. - Dzięki - dodał jeszcze w końcu podnosząc spojrzenie na nią i wchodząc do środka.


Ocelia usiadła na krześle zwolnionym przez Jasona i sięgnęła po swoje płatki. Jadła automatycznie, nie czując smaku, patrząc na smagane wiatrem drzewa. Jej myśli krążyły bardzo daleko, starannie omijając Huskyego: wokół ciotki, rodziców, przyjaciół, chłopaków. Cztery dni... Dużo i niedużo. Co by nie wybrała, już nic nigdy nie będzie tak samo.
Jednak choć pozostawała bezsilna wobec przeszłości, to wedle tego, co sądzili inni, mogła mieć spory wpływ na przyszłość - nie tylko swoją. Wszystko zależało teraz od jej własnych decyzji, które ostatnio nabierały większej wagi.

Na razie jednak nie doszła do żadnych konstruktywnych wniosków.
Zmarzła i wróciła do środka. Wstawiała naczynia do zmywarki i usiadła obok brata.
- A ty Olivier - zapytała. - Pamiętasz ich? Rodziców?
- Wiele o nich słyszałem, ale raczej trzymali mnie z zamknięciu, dość daleko od nich... jednak z czasem coraz częściej pozwalano mi się widywać z matką, łącznie widziałem ją pięć razy. Nigr obiecał mi, że jak będę posłuszny to coraz częściej będę mógł się z nią spotykać. Taty jednak nigdy nie poznałem. A potem Nigr powiedział, że uciekli, by jakiś czas potem, już nawet nie wiem kiedy, dodać, że kazał ich zabić, dla dobra mojego i mojej siostry. Tyle - odpowiedział szybko, wzruszając ramionami.
Pokiwała głową.
- Chcesz tam wrócić? Do Nigra?
- Tylko żeby go zabić.
- To macie coś wspólnego z Jasonem... on też o tym marzy. Pojedziesz z nim.
- Nie chcę mieć z nim nic wspólnego, ale cóż... cel uświęca środki - odparł ponuro.
- On podobnie. Ale musisz zapomnieć, co było. Macie wspólny cel - zabić tego skurwiela. Rozumiesz? To on jest winien temu, co się z wami działo. Też temu, że tyle razy walczyliście. To jego wina. Teraz macie działać wspólnie.
- Dobrze, tyle rozumiem, choć łatwo nie będzie... to on cię w to wplątał w ogóle? - Spytał nagle.
- Nie, Olivier - potrząsnęła głową, zdecydowanie. - Rodzice nas w to wplątali. To przez nich jesteśmy... kim jesteśmy. Potem... no, sama się wplątałam. Zorganizowałam marsz, w obronie mutantów, nawet nie miałam pojęcia, że sama nim jestem. Jason tylko pilnował, żebym sobie nie narobiła zbyt dużej krzywdy. Albo ktoś mi.
- Aha... no to nie tak źle - odpowiedział obojętnie, wzruszając ramionami. - Znaczy... mogło być gorzej - sprostował, podnosząc głowę.
- Gorzej, czyli? - spojrzała na niego z ukosa.
- Och zawsze mogłoby być gorzej. Choćby nie wiem co... - odpowiedział, wstając. - Co będziemy teraz robić? Czekać na tego... słonia?
- Elephentmana - poprawiła go. - Chyba tak. Nie wiem. A za cztery dni Jason jedzie do Johanesburga. A ty? Potrzebujesz coś, teraz? No i jak się o mnie dowiedziałeś?
- Och od dawna wiedziałem, że mam siostrę. Tylko nigdy nie wiedziałem jak wyglądasz, ale... ale jak raz szukałem Jasona, wpadłem i na ciebie i jakoś tak od razu wiedziałem, że ty... to ty - odpowiedział uśmiechając się i rozkładając ręce.
- Jason mówi, ze inaczej pachnę. Bardziej. Serio nie wiesz, skąd wiedziałeś, że ja to ja? Może wcale nie jesteśmy rodzeństwem? I to w ogóle przypadek., że sie spotkaliśmy? Nie jesteś do mnie podobny... może to Jason jest twoim bratem, co? - zaczęła się z nim drażnić, trochę dla zabawy, a trochę dlatego, że naprawdę nie miała pewności, czy serio są rodziną.
- Odbieram od ciebie... sygnały podobne do tych matki. Ciężko mi to wytłumaczyć, to jak szósty zmysł. No bo w sumie nim jest...
- No faktycznie, mętnie tłumaczysz - przyznała Cela. - To prawda, że przejmujesz mutacje zabitych?
- Tak, ale nie zawsze adaptuję je na stałe. Proces wydalania takiej, która się nie przyjęła jest dość nieprzyjemne, a asymilacja z taką, która zostanie sprawia, że... czuję się jak zwycięzca - mruknął, uśmiechając się do sufitu.
- To obrzydliwe . Obrzydliwe i potworne.. Nie chce o tym słuchać - wzdrygnęła się. - Jak kanibalizm. A ... Alex? Ten mutant, co był ze mną między magazynami, jak nas goniłeś? - spytała, trochę wbrew sobie, bo przecież znała odpowiedź.
- Nie chciałem go zabijać, ale wtedy chyba uznałem, że stał mi na drodze. Zbyt dobrze go nie przyjąłem, jeśli o to pytasz... - odpowiedział, krzywiąc się.
- Raczej miałam nadzieję, że może... może przeżył - powiedziała bardzo cicho. - A Jean? Ten ze skrzydłami, jak nietoperz?
- Ach ten... to akurat jego ścigałem. Dwa dni wcześniej... no był z policji i się uwziął na mnie. Potem dopiero skojarzyłem, że cię zna.
- Z policji? - spojrzała na niego, niedowierzając. - Z jakiej policji? Coś ściemniasz... I dlaczego go ścigałeś?
Westchnął ciężko.
- Nie, nie ściemniam. Wśród twoich znajomych było sporo ropiarzy, a ścigałem go, bo jak powiedziałem, on ścigał mnie.
- Kłamiesz! - zdenerwowała się - Jak mógł być ropiarzem, jak był mutantem.. co ty mi chcesz wmówić? I po co?
- Co? Spokojnie! Coś ci się pomieszało... pan Jean był policjantem i mutantem, to zakazane nie jest. W twoim towarzystwie zaś było mnóstwo ropiarzy, w tym osoby bardzo ważne, które on miał... inwigilować? Udowodnić winę, no - sprostował. - Chyba... tyle się dowiedziałem przynajmniej.
- Bzdury - stwierdziła, choć bez poprzedniej pewności. - Tomek... Tomek też miał atakować.
- Kto? - Pokręcił głową. - Nieważne. Najlepiej i najbezpieczniej zakładać, że większość osób... no może nie większość, ale spora część, które znasz, jest wrogo nastawiona do mutantów.
- Zastanawiałeś sie może, kiedyś, przez krótką choć chwilę, dlaczego tak jest? No, zastanawiałeś? W przerwie między kolejnym rozpieprzaniem wszystkiego dookoła? Ludzi się nas boją. I mają powody. Mnóstwo pieprzonych powodów - zęby, pazury i inne.. jadowe coś tam, poręczna broń zawsze gotowa do użycia. Pewnie też są. Dałabym wszystko, żebym nie musiała być mutantem. I żeby się mnie nie bali. - westchnęła - Myślałam, że mi się uda, jak Alanowi, że przekonam Nigra.. ale jemu odbiło.
- Jasne, że się boją z dobrymi podstawami. Selekcja naturalna. Nasz gatunek miałby szansę wyprzeć stary, ale Nigr... wątpię, że go przekonasz. To najbardziej chory człowiek jakiego spotkałem, a paru miałem okazję poznać. Cokolwiek byś potrafiła, to on nie da się złapać na mutancie sztuczki - mruknął uśmiechając się smutno.
- Do każdego da się znaleźć klucz.. a ja jestem w tym dobra. Do Nigra pewnie też. Ale teraz juz wiem, że mutacji nie da się cofnąć. Więc nawet nie mam po co szukać - westchnęła.
- Czy ja wiem... słyszałaś pewnie, że dwie istoty zostały stworzone z probówek, przez naszego ojca? Nasza matka i... coś, czy też ktoś. Jason pewnie przez cały ten czas, zakładał, że to ja jestem tym drugim, ale tak jak ty, urodziłem się normalnie - westchnął ciężko, rozkładając dłonie. - Rzecz w tym, że jeśli można to stworzyć, czy też wlepić dla człowieka, to da się pewnie też odczepić. Nie wiem o co chodziło z tym Alanem, wiem tylko, że kiedyś był mutantem, ostatnio przestał, a przed śmiercią stawał się czymś jeszcze innym. Jeśli zależy ci na tym, żeby się tego pozbyć to masz szansę - skwitował, opierając się mocno o fotel.
- Widziałam go przed śmiercią... Nie był normalny. - potrząsnęła głową - Te żyły i w ogóle. Ale przede wszystkim on zwariował. Nie chcę tak.
- “Jedyny nasz ratunek jest w obłędzie. W śrubie, zajobie, pierdolcu i obłąkaniu. Tylko w tym, uwierz mi. To pewne” - mruknął cytując. - To tylko twój wybór, siostro - dodał uśmiechając się do niej.
Wzdrygnęła się.
- Nie nazywaj mnie tak. I nieprawda, nie mam już wyboru. Rodzice go dokonali. Za mnie.
- No dobrze, ale... no nieważne - machnął ręką, nie widząc celu w ciągnięciu tego tematu.
- Skoro nieważne, to nieważne - Cela przewróciła oczami i wyciągnęła się w poprzek fotela, przerzucając nogi przez podłokietnik - Jak coś nie po myśli faceta jest, to zaraz mówi “nieważne”. Dziwni jesteście i tyle. No ja w każdym razie nie wybieram obłędu. Więc ten wiersz też jest durny.
- To tylko kawałek. Reszta też jest fajna... chyba muszę się przespać. Większość nocy jadłem, a to męczące - powiedział wstając z trudem. - Obudźcie mnie gdy przybędzie Elephantman. Proszę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 19-06-2013 o 22:58.
kanna jest offline