Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2013, 23:58   #23
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Sytuacja była na pewno lepsza niż jeszcze przed momentem, jednak wciąż niekomfortowa. Eryk siedział u świeżo przyszytej rodziny, nie będąc pewnym, jak się zachować, jednak było to lepsze od spotkania z bandytą i jego psem. Mężczyzn było trzech, dwóch starszych, bracia, i syn jednego z nich, tak przynajmniej wykoncypował. Milczał i rozmyślał, co też może zrobić w obecnej sytuacji. Wstać i wybiec? Mógł zaryzykować, gdy młody był w piwniczce, ale teraz... Wysoki i barczysty, doskoczyłby do niego w dwóch krokach i kark przekręcił bez wysiłku i zastanowienia. Przyznać się też nieciekawie, kto wie, jak zareagują na obcego w domu? I jak im wytłumaczy, że pijanego udawał? Prawdy całej przecie powiedzieć nie może... Ludzie ci poczciwymi się być zdawali, jednak kto wie, co zrobią?

Odpowiedź przyszła wraz z kuflem grzanego piwa. Musiał udawać dalej.
Aktorstwo łatwą sztuką nie jest, a i talentu specjalnego Bauer nie miał, więc musiał włożyć sporo serca w opróżnianie kufla, wszakże to był bardzo ważny moment- czuł na sobie spojrzenie całej trójki, presja podczas picia jak nigdy. Noc do upalnych nie należała, więc grzane piwo przyjął wręcz z ulgą w gardle. Wychyliwszy połowę, opracował już plan działania. Odjął napitek od ust i zaczął przedstawienie.

- Uuueh, kurde, Vincent, ty toś zawsze, no, no, no po prostu zawsze wiesz, czego nalać. Akurat na grzańca ochotem miał, no kurde, a ty mi tu tego ten...
- Trącił po przyjacielsku siedzącego obok mężczyznę, po czym ponownie wychylił kilka łyków. Gospodarze zerknęli po sobie, aż najstarszy, trącony, odezwał się.
- A gdzie inne chopaki, tyż się plątają po podwórzu gdzie? Bośta razem przyjechali, nie?
- Aaaa, nie, znaczy ten Fela, co o tych burakach słodzonych opowiadał, do wygódki pognał, słabo konine znosi, aleśmy przeca tylko we dwóch Vincek przyjechali. Ileśty wypił, jak takie głupkowate pytania zadajesz, stary...
- Kurt, weź no skocz, czy tam który w sraczu nie zaspał, udusi się jeszcze i nieszczęście kolejne.
- A gdzie twój kufel, zabrały gnidy?
- kontynuował Eryk.- Toć tak być nie może... Teee, barman, gdzie kufel mojego przyjaciela?
Gospodarz zmarszczył brwi, zerknął na drugiego.
- Nikogo, tatko. Nawet podwórze przeszłem, to w nikogo nie wlozłem. Może podwórza pomylili?
- Zara, synek, zara, bo cosik tu śmierdzi.
- E tam, Vicek, nie bądź taki wysoko urodzony i tu gospodarza nie obrażaj, bo ci kufla nie odda.
– Przeniósł wzrok na siedzącego w kącie mężczyznę.- Ładnie śmierdzi, chciał kolega powiedzieć. To co, kufelek się znajdzie?
Dopił piwo, czując, że zbliża się czas ewakuacji.
- Kurna w rumpel, cóże ty wygadujesz, chopie?
- A tatko, a może mu to grzane piwo na łeb padło? Bo jak takie pić...
- Nosz ci kurwka blada mówię, że oni tak lubieją. I wypił ze smakiem, widziałeś!
- A zara... Co Ci się Vicek we włosy stało? Jakoś tak... mniej...?

- Jam jest Jahwe, młody, wuj twój rodzony. A ty który z Tomasowych jesteś?
- Ja Eryk, ale nie Tomasowy, on tylko mój stryj był przeca.
- Stryj? A, to ty jesteś syn...
- zmrużył oczy, zapatrzył się daleko za okno.- Cholera go wie, czyj ty jesteś? Tyle ich tam narobili...
- Ale... Czemuś ty Vicek taki ochrypnięty, przeca jeszcze dzień nie minął, jak pijemy.
- Jam nie Vicek żaden, chłopie. Synek, weź dolej mu piwa, bo mu się jeszcze nie poukładało.
- A co, jak to nie on? Bo gada jak gupi, i jak nie swój-
spytał nagle siedzący w kącie.
- No ale z ryja podobny, no nie powiesz, nie? A i ze Strilandu, bo kto inny by takie grzane wypił, eee?
- Młody, na pogrzeb żeś przyjechał? Pogrzeb Tomasa?
- Co? Pogrzeb? Po pięciu latach? Tośta my go już dawno zakopali, po kiego tera pogrzeb jeszcze jeden robić?

Mężczyźni spojrzeli na siebie.
- To kimże, do mućki chędorzonej, jesteś i coś w naszym błocie robił?- spytał wreszcie Jahwe, zabierając Bauerowi kufel spod nosa.
- W jakim błocie? Przeca z Vincentem siedzimy tu w karczmie pewno od obiadu, bośmy się jeszcze na świniaka załapali. I pyszny był, panie karczmarz, pyszny. Tylko gdzieś się Vicek podział, przed chwilą był... Pewnie do sławojki polazł.
- Przeca do mnie żeś Vicek mówił.
- No jakże to, nic żeś panie nie podobny, a i wiosen ze dwa raza tyle masz, jakem się mógł pomylić.
- A to nie jest karczma, niemoto jedna.
- Jak to, nie karczma? Nawet piwo żem dostał. Wyszłem się odlać, wracam, i mi Vicek grzańca podsunął.
- To jam ci piwa nagrzał, bom cię z krewniakiem omylił. W której karczmie żeś balował?
- A „Wścieknięty Wilk” to był, pamiętam, bo ten tego, no, właśnie, pamiętam.
- Tatko, to on tak szedł się odlać, że do nas zawędrował?

Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie, po czym wybuchli śmiechem.
- No, toś się ładnie musiał zaprawić, chłopie- zagrzmiał Jahwe, klepiąc Eryka po ramieniu.
- Czyli to nie jest karczma... Wiedziałem, kurde, wiedziałem. To... gdzie ja jestem?
- Ano, trochę żeś przeszedł, ale niedaleko. „Wściekły Wilk” jest na tej ulicy, tyle że tam, trochę na tego...Prawo.
- Na lewo, tatuś.
- O, paczta, wielki uczony gejolog się znalazł. No to na lewo. Jakieś... No, trochę kroków będzie, ale jak nie wpadniesz w jakom uliczkę, to trafisz w chwilę.
- No to chyba nie wypada żebym tu panom dobrodziejom czas po nocy marnował...
- Eryk zaczął grzebać w kieszeniach w poszukiwaniu szylinga, dawno nie pił już grzanego piwa, a i za kłopot chociaż tak mógł odpłacić. Wreszcie wyjął i położył na stole.
- Jest jeszcze jedna cholera. Proszę, za gościnność waszą, pany drogie, i za wskazanie drogi to karczmy.
- A, nie trza, my skromne chłopy jesteśmy
- powiedział Jahwe, po czym ugryzł darowaną monetę.
- Szerokiej drogi, jak to mawiają.
- A i panom niech Sigmar świeci młotem, i... tego... Za piwko dziękuję.

Uścisnąwszy całej trójce dłonie, Eryk wyszedł chwiejnym krokiem frontowymi drzwiami. Na wypadek, gdyby go jeszcze obserwowali, ruszył wolno w stronę karczmy, zawracając się dopiero kilkanaście metrów dalej, gdy światło w domu numer piętnaście zgasło.


- Tatko, a co z tym zagrzanym piwem?
- Weź przelej do beczki i zostaw, do rana wystygnie.



Eryk nie spóźnił się bardzo, a przynajmniej nie odczuł tego spóźniania- rzetelnie streszczono mu efekty obserwacji pozostałych towarzyszy. W połączeniu ze zdobytymi przez niego informacjami mieli dość dobry pogląd na sytuację. A nie przestawiała się ona różowo. Na szczęście drużynowi pacyfiści wymyślili podstęp, który mógł im znacznie ułatwić wydostanie chłopca z domu. Podtrucie jedzenia nie było jednak proste. Jak się później okazało, gotowaniem zajmowały się kobiety właściciela, żona i córka. Raczej nie będą chciały narażać rodzinnego interesu, a i własnego bezpieczeństwa, za garść monet. Jednak i pomysł o dosypaniu przyprawy już do koszyka niesionego przez bandytę nie był bez wad. Bo najtrudniejsze w nim było... wykonanie. Jak dosypać trucizny do koszyka trzymanego przez właściciela, i to jeszcze tak, żeby niczego nie podejrzewał?

- Hm, a może tak sypnąć z góry tą trutkę? Tylko Bert musiałby zagadać tragarza w konkretnym miejscu, pod daszkiem jakimś, tak, żebym mógł z góry sypnąć w kierunku koszyka trochę tego tałatajstwa. Tylko wtedy sypkie musi być i najlepiej mało widoczne, i dużo też, bo a to wiatr wiunie i nici z planu, będę musiał sypać dalej... Tak czy siak, jestem z Tobą- poklepał Berta po ramieniu, jak starego druha. Niejedno razem przeszli i, pomimo kradzieży sprzed dwóch lat, był pewien, że na Winkelu można polegać, a i jeśli chodziło o fortele czy nawijkę, nie miał sobie równych.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline