Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2013, 07:07   #24
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszyscy coś robili, gdzieś lecieli, coś planowali. On nie. Nie dlatego, że nie miał planu. Nawet go przedstawił. Nie został przyjęty. Ale Miller nie miał o to pretensji. Nie on. Jego towarzysze, przyjaciele mieli większe doświadczenie zdobyte na szlaku. On był tylko mieczem.
Gdy wszyscy latali i gadali on został na posterunku. Milcząc. Zawsze w pracy milczał. Lubił żartować i się śmiać ale na to było miejsce w karczmie przy kuflu dobrego ale. Zabiłby teraz za dobre ale.

Zabił... Ta myśl nie dawała mu spokoju. Szczególnie jak w okularu lunety mignął mu któryś z bandytów. Podzielał chęć Berta by załatwić to bezkrwawo ale jakieś przeczucie, instynkt mu mówił, że nie ma na to szans. A on nigdy nikogo nie zabił. Nie skrzyżował ostrza z drugim człowiekiem inaczej niż na dziedzińcu. Ale wtedy on i jego "przeciwnik" mieli stępione, ćwiczebne miecze owinięte jeszcze skórą a na sobie przeszywanice i kolczugi. Siniaki, złamania... Raz nawet jeden z nich, Levin stracił uchu. Odcięli mu, chociaż patrząc na ostrość broni raczej oderwano.

A teraz będzie musiał kogoś zabić. Albo sam zginie. On, jego przyjaciele, niewinny chłopiec. Próbował sobie przypomnieć jak czuł się podczas polowania na bandytów, gdy też miał kogoś zabić i natrafili na niedźwiedzia. Tak samo? Też czuł tę dziwną pustkę w żołądku, mdłości pomieszane z lekkością gdy organizm już wiedział, że zaraz dostanie kopa adrenaliny? Nie pamiętał.

I nie mógł się podzielić tym ze swoimi przyjaciółmi. Muszą mu ufać. Ale czy mogą? Oby podczas walki Sigmar prowadził jego miecz a Ranald pozwolił uniknąć ostrza przeciwnika. Bo wojaczka to w dużej mierze los, przypadek. Dlatego Miller przed nią modlił się też do boga oszustów. Ale nie do Morra, niech on się od niego trzyma z daleka. Jeszcze nie był czas Millera. Jeszcze nie. Nie po to uciekł baronowi.

Gdy Winkel przyniósł mu miecz, dezerter podziękował przyjacielowi. Spisał się nieźle. Rudi nigdy nie miał takiej broni. Nie pięknej, nie lekkiej jak piórko. To był solidny miecz a taki należy czuć w ręku. Musi dobrze leżeć i być w stanie przebić się przez kolczugę, przeciąć ciało i strzaskać kości. Nie są potrzebne zdobienia, nie jest potrzebna lekkość. Od szybkości wyprowadzonych ciosów był wojownik. Klinga była szersza o jakiś palec albo dwa od tej jaką posługiwał się u barona. Do tego dłuższa i elegancko przechodząca w sztych, ostry nie zaokrąglony z starości jak poprzedni miecz Rudiego. Rękojeść miał owiniętą skórą aby dłoń się nie ślizgała. To było ważne. To była dobra broń. Ostra. Prosta zaokrąglona głowica. Ciężka. Można taką wybić zęby. Miller miał nadzieje, że będzie godnym jej szermierzem.

Usiadł oparty o ścianę i powolnym ale płynnym ruchem zaczął ostrzyć nóż. Znana czynność uspokajała. Pozwalała skupić myśli.
Alfons... Gnom ze śmiesznym akcentem. Jak Rudi lubił myśleć i powtarzać był prostym człowiekiem. Nie znał świata ani języków. Pisać potrafił tylko dwie litery a i w rachowaniu nie był za dobry. W bitce też nie, niezły ale znał lepszych. Mimo to nie był głupi. Detektyw równie dobrze mógł wplatać wymyślone na poczekaniu słówka. Do tego ktoś kto go zauważył, niemal wyczuł już po wejściu do pomieszczenia był dobry. Bardzo dobry. Może i Rudi nie potrafił się jakoś świetnie skradać i ukrywać ale stał bez ruchu już dłuższą chwilę. Jeżeli wierzyć jeszcze Alfonsowi, że jest tak sławny to czemu wynajął ich. Zgraję ewidentnie nie śmierdzącą groszem, bez renomy o niesprawdzonych umiejętnościach. Albo powinien sobie poradzić sam albo nająć kogoś kogo wierności i umiejętności mógł być pewny. Albo niesprawdzonych ale nie mówić im tyle. Miller nie ufał ich pracodawcy.

Gdy przyjdzie czas Rudi miał nadzieję, że da radę. Że nerwy go nie zawiodą. Nie bał się wspinania, robił to od dziecka. Temu zawdzięczał znienawidzony pseudonim, który zdawał ciągnąć się za nim wszędzie. Brakowało mu tarczy i kuszy ale teraz i tak by się na nic nie przydały. Podobnie kolczuga. Musiał wejść do środka sprawnie i cicho. I pewnie będzie musiał zabijać. Da radę. Musi dać. Nie zawiedzie przyjaciół. Nie zawiedzie tego dzieciaka.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline