Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2013, 10:19   #102
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Potem mówiono, że nic nie przeżyło.


- Cześć Alice - te słowa, wypowiedziane przez niepozornego, łysiejącego gościa w garniturze przywołay ją z niebytu. Nie rozumiała. Jeszcze przed chwilą wybuch rozrywał ją na miliony kawałeczków i palił każdy z nich, aż nie zostało nic.

A teraz? Teraz siedziała w staroświeckim fotelu, obitym jakimś obrzydliwie żygopodobnym materiałem, a naprzeciwko niej, w podobnej abominacji siedział ten gość. Gdy minął pierwszy szok, uświadomiła sobie, że skądś zna jego głos.

- Kyr’wein? - zapytała słabo, niedowierzając - Jak?

- Jak? - wzruszył ramionami - Jestem tym złym. Nigdy tak naprawdę nie umieram.

- Ale - zawahała się - Ja …

- Tak, teraz ty też jesteś tą złą - uśmiechnął się szeroko - Najwidoczniej to zaskakująco zaraźliwe.

Chwila milczenia, mogła być równie dobrze wiecznością.

- Czy musze być teraz zła? - zadała pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy.

- Nie wiem, a musisz? - mężczyzna sięgnął do butelki whiskey na stoliku pomiędzy nimi. Dlaczego go nie zauważyła wcześniej? Po chwili w ręku miała już szklaneczkę aromatycznego, bursztynowego płynu, choć nie pamiętała by po nią sięgała.


- Mysłałam, że jesteś wielką czerwoną bestią - powiedziała słabo, pociągając delikatny łyczek dymnego alkoholu.

- To tylko na pokaz - wytłumaczył - Nie chcesz wiedzieć co się stało?

Alice westchnęła.

- Nie wiem, a chcę?


Agentka Lee zdawała sobie sprawę, że nie wszystkie nanobyty zostały zniszczone w wybuchu, ale wiedziała też, że tylko ona zna odpowiednie kody by aktywować ich destrukcyjne właściwości, a gdyby to zrobiła, wydałaby wyrok również na siebie. Uznała, że trzyma się w szachu i jest jedyną osobą zdolną nad sobą zapanować.

Społeczeństwo nie musiało przecież o tym wiedzieć.

- Niech te wydarzenia będą dla nas nauką - mówiła do lasu mikrofonów i towarzyszących im skupionych dziennikarzy - Gdyby nie bohaterowie, którzy polegli w tej walce, co piąty z nas padłby ofiarą tej czystki. Wasi bracia, siostry, mężowie, żony, dzieci, przyjaciele, sąsiedzi, każdy kto ma choćby jeden zmutowany gen, mógłby zginąć w męczarniach lub ulec tyranii kilku zdeprawowanych jednostek.

- Gdyby nie ci wspaniali ludzie i kosmici - nie wspomniała o demonach, uznała że i o tym społeczeństwo wiedzieć nie musi - Bylibyśmy zdani na łaskę komórek rządowych, które wykazały się w tej sytuacji podatnością na korupcję i skrajną nieudolnością.

- Kim oni byli? - krzyknął ktoś, w odpowiednim momencie korzystając z chwili gdy Lee zaczerpnęła oddech. Agentka uśmeichnęła sie do siebie. Zadarła brodę w górę, spojrzała w dal i tak jak to ćwiczyła godzinami przed lustrem powiedziała z mocą.

- Superbohaterami.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/tumblr_m3cbr9iixe1r6m7qeo1_r1_500.gif[/MEDIA]

Lloyd Lowery drugi raz w swoim życiu siedział w białym pokoju bez klamek. Jasne światło niemal go oślepiało, więc skulony w rogu próbował schować twarz w miękkim obiciu. Szybko doszedł do wniosku, że tym razem tego nie przeżyje. Puste pomieszczenie, pozbawione jakiejkolwiek stymulacji pozostawiało jego umysł samemu sobie. Myśli zaczynały bładzić w niechcianych kierunkach, zapętlać się, obracać przeciw sobie i pożerać w kanibalystycznych walkach. Do głowy przychodziły mu bardzo złe rzeczy. A myślał, że już to w sobie zdławił.

Próbował zaśpiewać jakąś piosenkę, ale pamiętał tylko te o śmierci.

Nie zauważył kiedy ktoś wszedł do środka. Poczuł dopiero, gdy wiązania z tyłu poluzowały się i mógł wreszcie wyprostować ręce.

- Proszę ze mną, doktorze Lowery - powiedziała azjatka. Lloyd nie protestował. Wreszcie coś się wydarzyło. Wstał na chwiejnych nogach i ruszył za kobietą. Tuż za nim szło jeszcze dwóch, wielkich jak góry agentów. Nie żeby Lloyd chciał uciekać. Lloyd cieszył się, że opuścił pokój. Tak bardzo się cieszył, że prawie nie zayważył jak mijali oszkloną przestrzeń, gdzie tłum analityków badał szczątki jego robotów.

W końcu azjatka się zatrzymała, a Lloyd wpadł na nią z rozpędu. Spojrzała na niego z niechęcią i przesunęła na bok wskazując ogromny zbiornik wypełniony mleczno-błekitnym, jedynie częściowo przeźroczystym płynem.

- Oh, to chyba mój żel stabilizujący - zainteresował się - Co tam trzymacie?

Azjatka podeszła do konsoli i włączyła ostre podświetlenie. Postać unosząca się w żelu była nieprzytomna i to było miłosierne rozwiązanie, zważywszy na stan ciała mężczyzny. Prawa noga oderwana był tuż nad kolanem, lewej nie było wcale, podobnie jak lewej ręki i prawej dłoni. W lewym boku ziała ogromna wyrwa, ukazująca żebra i część połatanych wnętrzności. Cała lewa część ciała była poparzona.

- To nanotechnologia - mruknął Llowery przyglądając się pracy, jaką wykonano by uratować organy wewnętrzne mężczyzny - Partactwo.

- Tak - przyznała azjatka - Nie jesteśmy w tym dobrzy.

- Tak - skinął powoli głową. Jego umysł zaczął już pracować. Gdyby tylko mu pozwolili wypróbować parę pomysłów.

- Czy mógłby pan go uratować, doktorze? Mamy wobec niego dług wdzięczności.

Lloyd milczał.

- Gdybym zostawił go w rękach waszych rzeźników, po obudzeniu byłby bardzo niezadowolonym kosmitą - Lowery uśmiechnął się szeroko i zastukał w szybkę.

- Nie martw się Ink, ja cię naprawię, ja mam technologię, będziesz lepszy, szybszy, silniejszy …


Gdzieś w kanałach miasta dalo się słyszeć klekot miliona malutkich szczęk. Niewidoczne gołym okiem mechaniczne pajączki pracowały ciężko i bez wytchnienia. Od ostatecznego rozproszenia i anarchii uratowało ich najbardziej podstawowe oprogramowanie, które wsczepiono im jeszcze w fazie eksperymentalnej. Zawsze zwyciężał w nich instynkt żądający podporzadkowania impulsom z zewnątrz. Pozbawione rozkazów z góry odpowiedziały na pierwszy głos, który usłyszały.

A ten głos żądał kokonu, dużego zielonego kokonu z półprzeźroczystej plazmy.
- Nie martw się George - nanoroboty nie rozumiały tego przekazu, ale głos widocznie potrzebował z kimś pogadać - Jesteśmy kumplami. Nigdy cię nie opuszczę ...


THE END
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 20-06-2013 o 10:50.
F.leja jest offline