No tak to się musiało skończyć. Trupem. Na razie jednym bardziej przypominającym zimną rybę niźli człowieka… a drugim ptasim. Wrona co krakała jak Kruk… chyba. Septa głowy by za to nie dał. Niestety teraz i jego położenie niebezpiecznie trącało trupim. Brzydal u jego stóp nie mógł mieć lekko w życiu… był cholernie brzydki. Brzydki jak weź mnie wychędoż siłą bo na nic więcej nie masz co liczyć. A ten tam z łukiem to jakby brat bliźniak… a raczej siostra… uhhhhh. Septa się skrzywił mimowolnie.
Nieświadomie też obrócił się bokiem… tak jakby wiele trudniej byłby w niego trafić. Jakby osłonił swoje ciepłe bijące serduszko… Cóż. Nie myślał nad tym. Myślał za to o tym, że ten tępy wilk stoi na samym środku polany… i że ma zejść. I myślał też, że musi się odezwać. Na tyle szybko żeby ta brzydula nie wypuściła strzały i na tyle mało zaczepnie żeby jego kompanii mieli moment na cokolwiek. Willama złościło takie jawne pogwałcenie tradycji. Przez pokolenia Skagijki pokonywały wzburzone fale by spotkać mężczyznę, który nadzieję na swoją strzałę… a tu ta wywłoka chciała to uczynić z nim. Tak nie można! Pewnie gdyby nie była taka obrzydliwie nieprzystępna to Septa podjąłby próbę na wytłumaczenie jej tego. Kucnął przy trupie. Sięgnął po wbitą w niego strzałę.
- Po tej stronie Muru nie polujemy na Wrony. Takie obowiązują tutaj zasady! Widzę, że ten ich nie znał… i ty ich też nie znasz. Weźmiecie swojego trupa… W tym momencie wyciągnął strzałę uwalniając przy tym strumyk jeszcze ciepłej krwi. – A my swojego.
***
Harlenowie. Engan o Skagosach wiedział tyle ile przeciętna wrona. Niezbędne podstawy. I właściwie tyle ile trzeba. Nie wyznawał się na zwyczajach, kulturach, niuansach typu który Skag, z którym na ostre idzie, a z którym tego pierwszego spożywa przy ognisku i pieśniach. Ale swoją niechęć do tej całej przeklętej nacji zaczął od nikogo innego jak właśnie od Harlenów. Uhoris dobił z nimi zwyczajowego targu. Środek morza. Trzy skagoskie krypy i Koci Łeb. Zimno jak cholera, a mgła taka gęsta, że płótno żagli spływało od skraplającej się na nim wody. Kapitan dogadał się. Gdyby to był inny klan to by było prosto i krwiście. Ale to byli Harlenowie. Pomieniać się. Szlag by trafił te zapchlone kundle, z którymi gziły się skagijki by zrodzić założycieli tego klanu. Uchachane to wlazło na pokład. I tylko: “Pomieniać? Pomieniać?” Pomieniali. Pięć korcy nadjełczałej ambry za kilka worków pieprzu, który te gidy nazywały proszkiem do kichania. A potem odpłynęli. Tylko po to by nocą podpłynąć do Łba i poprawić interes gdy załoga uśnie. Przeliczyli się. Choć polało się naonczas za dużo dobrej krwi nim tchórze zrejterowali...
Z tym właśnie wspomnieniem zastały Engana słowa koniuszego. Willam Septa zeskoczywszy z konia dobijał targu. W dodatku z mierzącą do niego Harlenką, która gdzieś w pobliżu na podorędziu miała wściekłe bydlę gotowe samodzielnie przebić łbem Mur. Harlenką, jakoś podejrzanie podobną do trupa obok, którego stali. I Harlenką tak szpetną, że nie dość, że widać że nie kochali jej żadni bogowie, to i zapewne niewielu mężczyzn mogłoby chcieć wyobracać w łożnicy... Choć może jeden bóg kochał... Tylko nie ten z którego miłości ktokolwiek mógłby się cieszyć...
- Jadę po Roddarda - szepnął do Alysy przez zaciśnięte zęby. W jego głosie dało się wyczuć determinację.
Wyćwiczysz mnie za to później koniarzu.
Cisnął swoim kamulcem prosto w zad septowej kobyłki.
Słupka, rżenie wniebogłosy. Septa czy chciał czy nie chciał, musiał gwałtownie zmienić pozycję. Odrobina chaosu i element zaskoczenia, które przy odrobinie szczęścia uratują Septę. Nie słyszał, czy tamta wypuściła strzałę.
A teraz inicjatywa... Odebrać posrańcom...
Spiąwszy konia do galopu, ruszył przez polanę na przeciw Harlenom.