Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2013, 17:20   #130
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Strzał rozbrzmiał głośnym echem w całej jaskini. Potem drugi, trzeci. I czwarty.
Wystrzeliwszy ostatni nabój Ian przez moment zastanawiał się, czy nie rzucić niepotrzebnego naganta w kąt, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Broń to broń. Solidny kawałek metalu przyda się choćby po to, by dać jakiemuś intruzowi w łeb.
Komuś zbudowanemu mniej okazale, niż giganteus.

Po raz kolejny okazało się, że yeti na kule, na szczęście, odporne nie były. Trafiony celnymi kulami potwór zwalił się z łoskotem na ziemię, a pociski wybiły mu z głowy chęć zatrzymania Iana i Nathalie.
Szerokim łukiem obeszli leżącego potwora, na wszelki wypadek trzymając się poza zasięgiem łap giganteusa. Ranny bo ranny, zawsze był niebezpieczny.


Kolejny wstrząs omal nie zwalił Iana na ziemię. I omal nie zwalił mu na głowę sklepienia. Jakimś cudem znalazł się na tyle daleko, że obsypały jego i Nathalie tylko odłamki skalne i owionął ich podmuch pełnego kurzu powietrza.
Ian zakaszlał, a potem przetarł twarz z kurzu.
- Chodźmy - powiedział do Nathalie - zanim się wszystko zwali nam na głowę.

Dopiero gdy wyszli na zewnątrz Ian odetchnął głęboko. Nie tylko dlatego, że wreszcie znaleźli się na świeżym, pozbawionym kurzu powietrzy, ale i dlatego, że znaczna część kłopotów została za nimi, za stosami głazów.

Ku niekłamanemu zdziwieniu Iana z tumanów pyłu wynurzyła się jakaś postać. Na szczęście nie giganteus, ani też żaden z Rosjan.
- Arturo? - zdumiał się Ian, podchodząc do profesora. - A James?
Przez chwilę wpatrywał się w wylot korytarza, czekając, wbrew rozsądkowi, na pojawienie się Jamesa. Bo skoro do tej pory nie wyszedł... Nie było szans.

Powinni w tej chwili popędzić w stronę wyjścia. Ślady na ziemi wyraźnie wskazywały, jaką drogą trzeba iść w tym skalnym labiryncie. Ale i tak pojawiły się pewne kłopoty. Nathalie uparła się i koniecznie chciała wejść do pracowni swego ojca. I niezbyt działały na nią argumenty przeróżne.
Ian, swoją drogą, też był ciekaw, co ciekawego można było znaleźć w jaskini, w której mieszkał i pracował doktor Michalczewski. Jednak rozsądek nakazywał wziąć nogi za pas i wiać, gdzie pieprz rośnie. Robal z monolitu wprost szalał, jaskinia się trzęsła, nikt nie mógł zagwarantować, że mackowate coś w szale niszczenia rozwali wszystko w okolicy, w tym i jaskinię będącą pracownią Michalczewskiego. A nie po to uciekli z jednej jaskini, by kolejna stała się ich grobem. Nawet w tak miłym towarzystwie.
Nie mówiąc już o tym, że z jaskini z monolitem wychodziło kilka korytarzy. Jeśli jakiś yeti ocalał, a było to bardzo prawdopodobne, mógł wyjść z jaskini innym wyjściem. A wtedy mieliby niewielkie szanse.
Na szczęście Nathalie, po zastosowaniu odrobiny... hmmm... perswazji, zmądrzała i dała się odciągnąć od wejścia.

Chociaż okoliczności skłaniały do pospiechu, nie mogli pędzić jak szaleni, by jak najszybciej znaleźć się jak najdalej. Arturo zdecydowanie nie nadawał się do uprawiania wyścigów, na dodatek teren również niezbyt sprzyjał biegom.
Podpierając rannego Maxa ruszyli w kierunku wyjścia.

Cud jakiś sprawił, że za skałami, stanowiącymi jakby wrota, czekały na nich zaprzęgi. Bez nich nie mieliby szans, by dostać się do wioski, czy też raczej do tego, co z niej zostało po wizycie giganteusów. Tylko tam mogli znaleźć broń, zapasy jedzenia, paszę dla reniferów. I dokumenty, bez których nawet nie mieliby co marzyć o wydostaniu się z Rosji. Trzeba tylko wymyślić odpowiednią legendę. Odpowiednio wiarygodną legendę, tłumaczącą zniknięcie części ekspedycji. Chociaż, nie da się ukryć, purga to wyśmienite wytłumaczenie.

Spojrzał kątem oka na Maxa. Profesor, chociaż robił dobrą minę do złej gry, nie wyglądał najlepiej. Ramię musiało go boleć jak cholera. Ale w saniach może nawet zemdleć. W wiosce, gdy odzyskają bagaże, będą się mogli nim zająć. Delikatne dłonie Nathalie powinny zdziałać cuda.

Ian przeniósł wzrok na stojące nieruchomo renifery. Na powożeniu takim zaprzęgiem znał się jak kura na pieprzu - tyle tylko że widział, jak to robią Jakuci. Ale nawet gdyby miał ciągnąć renifery za pyski, albo machać im przed nosem jakimś smakołykiem, zaprowadzi je do wioski.
A potem - powrót do cywilizacji.
Do domu.
 
Kerm jest offline