Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2013, 00:47   #321
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Mimo zapewnień Gustava, Esmerell zdecydowała się uczestniczyć w pogrzebie Guarsis. Zapewniała kobietę, że grupa pomoże w obronie Mudstone. I choć dotrzymali słowa, nie byli w stanie ochronić jej samej. Większość z nich wyszła bez najmniejszego szwanku z walki. Przynajmniej fizycznie. Magia szybko leczyła wszelkie obrażenia, zwłaszcza tak potężna i długotrwała, jaką bez większego wysiłku tworzyli Laona z Baelem. Jednak były i takie rany, wobec których magia była bezsilna... Po bitwie o Mudstone nie tylko dusza Esmerell płakała, ale druidka nie mogła o tym wiedzieć, nawet jeśli instynktownie wyczuwała ponurą atmosferę. Każde z nich miało swoje demony (niektórzy nawet dosłownie). A jednak ruszali dalej, by walczyć... Tylko o co? I po co?


To zabawne, jak patrząc wstecz dostrzega się, że dawne trudy i cierpienia były niczym w porównaniu do teraźniejszych. Zapewne nadejdzie i czas, gdy wojna z Albashaaran stanie się tylko wspomnieniem trwogi, a pojawią się potężniejsi przeciwnicy. Zło zawsze było na świecie i zawsze będzie. Mimo to grupka, która wyruszyła z Mudstone, niezmordowanie zmierzała ku Longville, by dalej prowadzić jakże nierówną walkę z Seere i jej sługami. Tak jakby to mogło zmienić cokolwiek... Esmerell kroczyła przez śnieg pochłonięta przez własne myśli. Niewiele rozumiała, ale odnosiła wrażenie, że niezależnie od tego, jaki charakter miały ostatnie wydarzenia dla ogółu - dla niej były dobre. I chyba to najbardziej ją przerażało. Alpharius trzymał się na uboczu, przemykając pomiędzy okolicznymi drzewami i niespecjalnie miał ochotę podchodzić do przyjaciółki, co także dodatkowo ją martwiło.

Choć z walki w Mudstone w przeciwieństwie do pozostałych wyszła ledwie żywa, to ani myślała narzekać na trudy tak szybko kontynuowanej podróży. Elfka zdawała sobie sprawę z tego, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem. Na szczęście jej ciało zdawało się silniejsze niż podejrzewała. Być może piesza droga do Longville wyszła jej na lepsze niż kurowanie się w łóżku. Nie wiedziała co prawda, co wspólnego miała grupa z Mudstone z duchami z Krwawego Gościńca, co sugerował Gustav, ale nie poświęciła temu więcej uwagi. Po prostu ułożyła się do snu. Miała nadzieję ponownie usłyszeć tamten głos, który kusił ją w ciemności tuż po bitwie...


Kulawy Pies zdecydowanie nie był miejscem dla Esmerell. Tłoczno, głośno, nieprzyjemnie... Takie trzy słowa cisnęły jej się na myśl, gdy tylko znaleźli się w środku. Trzymała się więc blisko Ignusa i Tallmira, pozostając na uboczu od całej hałastry. Umizgi i szarmanckość niejakiego Poezji nie robiły na niej najmniejszego pozytywnego wrażenia. Zresztą reakcja Gustava wyraźnie oddawała jego podejście do tego człowieka, a Esmerell postanowiła je po swojemu podzielać, zwyczajnie unikając ich przyszłego kapitana. Druidka posiliła się więc i czym prędzej zniknęła z karczmy, a nie widziano jej już w środku praktycznie do późnego wieczora. Wtedy też przemknęła się pośród pojedynczych gości i udała do wskazanego przez karczmarza pokoju, by zmyć z siebie krew i brud oraz zasnąć snem sprawiedliwych w miękkim łóżku (ciężko by mówić o świeżym).

W czasie tej kilkugodzinnej nieobecności elfka zrobiła wiele dobrego. Oczywiście nie dla ludzi, a dla zwierząt. Udała się na spacer po Longville, zapoznając się z ludzką architetkturą, planem miasteczka i zwyczajami mieszkańców. Nigdy nie miała okazji przebywać wśród takich - a przynajmniej, nie pamiętała, by miała. Urządziła sobie zatem krótką przechadzkę, którą jednak niespodziewanie wydłużyły niepokojące dźwięki skomplenia i bolesnych pomruków dochodzące ze stodoły nieopodal. Wieśniacy krzątali się w pobliżu, cali w nerwach i nawet nie zwrócili uwagi na drobną postać, która podeszła do drzwi budynku. Dopiero kiedy jakaś kobieta wpadła na nią, zorientowali się, że mają wśród siebie obcą i to jeszcze elfkę. A jak to bywa, wieśniacy to zabobonne istoty...
- Pani, wielmożna pani! Pomóż. Toć jedyne co nam się jeszcze ostało... - załamywała ręce kobiecina.

Skonfundowana Esmerell zajrzała do stodoły i w mig pojęła problem. Najwyraźniej krowa, która była jednym z głównych źródeł utrzymania rodziny, trochę się pochorowała. A niezdolni do diagnozy i leczenia wieśniacy nie potrafili się nią odpowiednio zająć, by uśmierzyć objawy, więc biedaczce się pogorszyło.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Przynieście mi wszelkie zioła jakie macie i letniej wody... Zaraz temu zaradzimy. - zwróciła się do ludzi łagodnym tonem, jakim zwykła mówić do pacjentów w Mbarneldorze.
Mimo silnie elfiego akcentu we wspólnym języku, zrozumieli bez problemu i rzucili się jeden przez drugiego wykonywać polecenie tajemniczej pani. Tymczasem Esmerell spokojnie przemawiała do zwierzęcia w elfim, wplatając w słowa kojącą magię druidów. Z przyniesionych ziół wybrała kilka różnych listków i przygotowała prosty napar, który podała krowie.
- Przygotowujcie jej go jeszcze trzy dni. Potem powinna być już całkiem zdrowa. - wyjaśniła jednej z kobiet, gdy zwierzę podniosło się z leżenia na boku do zwykłej pozycji leżącej i zdawało się zasypiać. - Musi odpoczywać.

Po fali podziękowań i próbie zapłaty, której zwyczajnie nie przyjęła, Esmerell chciała już odejść i wrócić do swych towarzyszy, jednak plotka szybko się rozniosła i pojawiło się kilkoro znajomych znajomych od innych znajomych, którzy też potrzebowali pomocy nietutejszej zielarki. Tak więc do późnej nocy elfka chadzała między kolejnymi gospodarstwami i zajmowała się chorymi, rannymi, ciężarnymi, starymi zwierzątkami, którym trzeba było nieść ulgę i pomoc. To pomogło jej całkowicie zapomnieć o Albasharaan i walce o pokój na świecie. Robiła to, co lubiła i co potrafiła najlepiej. I choć nie zawsze jej się udawało, to jednak mogła powiedzieć, że próbowała wszystkiego, co się dało... Pomyślała o Tallmirze. Widziała, jak wtedy po Mudstone siedział w odosobnieniu i otarł łzę z policzka. Wiedziała, że to po części jej wina... Skupiła się ponownie na zwierzęcych problemach i choć odmawiała zapłaty, to kilka sztuk złota i tak powciskano jej w kieszenie. Wiadomo - niewiele. Jednak zawsze to lepiej spożytkowany czas niż siedzenie w karczmie i gapienie się w okno, do czego zresztą jej obecność tam sprowadziłaby się niechybnie.


Czasem bywa, że nieoczekiwanie pojawiają się w głowie wspomnienia, myśli i strzępki rozmów, którymi akurat normalnie by się nie zajmowano. To samo dotknęło Esmerell następnego dnia, tuż po przebudzeniu. Wyglądając za okno na budzące się do życia Longville, przypomniała sobie, że Bael wspominał coś o ziołach, które ma Laona, a które mogą dostarczyć dodatkowych informacji o rytuale. Druidka pomyślała więc, że skoro do zachodu słońca jeszcze daleko, jest to dobry czas oraz miejsce jak każde inne do przyjrzenia się specyficznym roślinkom. Co prawda spodziewała się, że zainteresowanym będzie bardziej zależało na jakiejkolwiek wiedzy w tym temacie, bo przecież nie chciała się narzucać, ale... Cóż, czasem trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli chciało się pomóc.

Tak więc Esmerell udała się na poszukiwania Laony, zaczynając od jej pokoju. Szczęśliwie jeszcze zastała tam półelfkę i wyłożyła jej swoją sprawę, wspomagając się rozmową z Baelem jako źródłem wiedzy i informacji o posiadaniu przez zaklinaczkę tych ziół. Kobieta zgodziła się pokazać roślinki Esmerell, acz wyraźnie zastrzegła, iż spodziewa się zwrotu, jak tylko druidka wyda osąd. Spojrzała na trzymane w dłoniach roślinki i przeszła do przydzielonego jej pokoju, by w spokoju przyjrzeć się im i nie popełnić błędu w określaniu pochodzenia, rodzaju i przeznaczenia.

Kruche łodygi i liście przesunęła między palcami. Z pewnością nie były to pospolite rośliny, bowiem nie potrafiła określić ich gatunku czy pochodzenia na pierwszy rzut oka. A jednak było w nich coś znajomego. Nie tak niepokojącego jak w zielonej aurze nad Mudstone czy ciemności, którą ją potem ogarnęła. Coś znajomego i wspaniałego... Zaciągnęła się głęboko słabą, ulotną wonią i aż zadrżała na wspomnienie tego zapachu. Niemalże mimowolnie wpadła w euforię, na szczęście wysiłkiem siły woli utrzymała własne ciało w ryzach, opanowując to uczucie. Spojrzała na zioła z mieszaniną lęku i ciekawości. Czym prędzej powróciła do Laony, by oddać jej cenne znalezisko.
- Nie jestem pewna czym są. Ale jestem pewna, że je znam. Jak tylko sobie przypomnę, powiem wam. - uśmiechnęła się blado i wróciła do swojego pokoju, lekko skonfundowana.


Trzeba przyznać, że rejs statkiem był bardzo miłym przeżyciem. Esmerell w lot pojęła uczucie, którym marynarze darzą morza i oceany. Podobną wolność w bezkresie przestrzeni musiały odczuwać chyba wyłącznie ptaki. Nastrój mógłby być nawet sielankowy, gdyby nie wciąż świeże wspomnienie Mudstone. Elfka dostrzegła przy burcie Tallmira i podeszła do niego, przystając obok i dzieląc z nim milczenie. Ich dzieje nie były łatwe, ale czuła potrzebę powiedzenia czegoś. Czegokolwiek. Mimo nieprzytomności czy też niezdrowego snu zdawała sobie sprawę, że przyniósł jej ukojenie. Podczas gdy ona jemu sprawiła ból. Tak dużo bólu. Wciąż tak przejmującego.
- Dziękuję. I przepraszam. - Odezwała się cicho, szeptem niemal, bowiem były to słowa wyłącznie dla jego uszu. - Nie potrafiłam pomóc. W Mudstone też w niczym się nie przydałam. Ale nadrobię to jeszcze. Obiecuję. - uśmiechnęła się smutno, nie patrząc na niego, po czym odeszła, zostawiając go sam na sam z jego myślami.

Zejście na stały ląd skutkowało tym zabawnym uczuciem, że oto ziemia się kołysze. Na szczęście szybko minęło. Elfka odetchnęła z ulgą na myśl o tym, że nie będzie już musiała przebywać w towarzystwie kapitana Poezji. Wkrótce potem pojawiło się osobliwe “powitanie”...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline