Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-06-2013, 00:47   #321
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Mimo zapewnień Gustava, Esmerell zdecydowała się uczestniczyć w pogrzebie Guarsis. Zapewniała kobietę, że grupa pomoże w obronie Mudstone. I choć dotrzymali słowa, nie byli w stanie ochronić jej samej. Większość z nich wyszła bez najmniejszego szwanku z walki. Przynajmniej fizycznie. Magia szybko leczyła wszelkie obrażenia, zwłaszcza tak potężna i długotrwała, jaką bez większego wysiłku tworzyli Laona z Baelem. Jednak były i takie rany, wobec których magia była bezsilna... Po bitwie o Mudstone nie tylko dusza Esmerell płakała, ale druidka nie mogła o tym wiedzieć, nawet jeśli instynktownie wyczuwała ponurą atmosferę. Każde z nich miało swoje demony (niektórzy nawet dosłownie). A jednak ruszali dalej, by walczyć... Tylko o co? I po co?


To zabawne, jak patrząc wstecz dostrzega się, że dawne trudy i cierpienia były niczym w porównaniu do teraźniejszych. Zapewne nadejdzie i czas, gdy wojna z Albashaaran stanie się tylko wspomnieniem trwogi, a pojawią się potężniejsi przeciwnicy. Zło zawsze było na świecie i zawsze będzie. Mimo to grupka, która wyruszyła z Mudstone, niezmordowanie zmierzała ku Longville, by dalej prowadzić jakże nierówną walkę z Seere i jej sługami. Tak jakby to mogło zmienić cokolwiek... Esmerell kroczyła przez śnieg pochłonięta przez własne myśli. Niewiele rozumiała, ale odnosiła wrażenie, że niezależnie od tego, jaki charakter miały ostatnie wydarzenia dla ogółu - dla niej były dobre. I chyba to najbardziej ją przerażało. Alpharius trzymał się na uboczu, przemykając pomiędzy okolicznymi drzewami i niespecjalnie miał ochotę podchodzić do przyjaciółki, co także dodatkowo ją martwiło.

Choć z walki w Mudstone w przeciwieństwie do pozostałych wyszła ledwie żywa, to ani myślała narzekać na trudy tak szybko kontynuowanej podróży. Elfka zdawała sobie sprawę z tego, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem. Na szczęście jej ciało zdawało się silniejsze niż podejrzewała. Być może piesza droga do Longville wyszła jej na lepsze niż kurowanie się w łóżku. Nie wiedziała co prawda, co wspólnego miała grupa z Mudstone z duchami z Krwawego Gościńca, co sugerował Gustav, ale nie poświęciła temu więcej uwagi. Po prostu ułożyła się do snu. Miała nadzieję ponownie usłyszeć tamten głos, który kusił ją w ciemności tuż po bitwie...


Kulawy Pies zdecydowanie nie był miejscem dla Esmerell. Tłoczno, głośno, nieprzyjemnie... Takie trzy słowa cisnęły jej się na myśl, gdy tylko znaleźli się w środku. Trzymała się więc blisko Ignusa i Tallmira, pozostając na uboczu od całej hałastry. Umizgi i szarmanckość niejakiego Poezji nie robiły na niej najmniejszego pozytywnego wrażenia. Zresztą reakcja Gustava wyraźnie oddawała jego podejście do tego człowieka, a Esmerell postanowiła je po swojemu podzielać, zwyczajnie unikając ich przyszłego kapitana. Druidka posiliła się więc i czym prędzej zniknęła z karczmy, a nie widziano jej już w środku praktycznie do późnego wieczora. Wtedy też przemknęła się pośród pojedynczych gości i udała do wskazanego przez karczmarza pokoju, by zmyć z siebie krew i brud oraz zasnąć snem sprawiedliwych w miękkim łóżku (ciężko by mówić o świeżym).

W czasie tej kilkugodzinnej nieobecności elfka zrobiła wiele dobrego. Oczywiście nie dla ludzi, a dla zwierząt. Udała się na spacer po Longville, zapoznając się z ludzką architetkturą, planem miasteczka i zwyczajami mieszkańców. Nigdy nie miała okazji przebywać wśród takich - a przynajmniej, nie pamiętała, by miała. Urządziła sobie zatem krótką przechadzkę, którą jednak niespodziewanie wydłużyły niepokojące dźwięki skomplenia i bolesnych pomruków dochodzące ze stodoły nieopodal. Wieśniacy krzątali się w pobliżu, cali w nerwach i nawet nie zwrócili uwagi na drobną postać, która podeszła do drzwi budynku. Dopiero kiedy jakaś kobieta wpadła na nią, zorientowali się, że mają wśród siebie obcą i to jeszcze elfkę. A jak to bywa, wieśniacy to zabobonne istoty...
- Pani, wielmożna pani! Pomóż. Toć jedyne co nam się jeszcze ostało... - załamywała ręce kobiecina.

Skonfundowana Esmerell zajrzała do stodoły i w mig pojęła problem. Najwyraźniej krowa, która była jednym z głównych źródeł utrzymania rodziny, trochę się pochorowała. A niezdolni do diagnozy i leczenia wieśniacy nie potrafili się nią odpowiednio zająć, by uśmierzyć objawy, więc biedaczce się pogorszyło.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Przynieście mi wszelkie zioła jakie macie i letniej wody... Zaraz temu zaradzimy. - zwróciła się do ludzi łagodnym tonem, jakim zwykła mówić do pacjentów w Mbarneldorze.
Mimo silnie elfiego akcentu we wspólnym języku, zrozumieli bez problemu i rzucili się jeden przez drugiego wykonywać polecenie tajemniczej pani. Tymczasem Esmerell spokojnie przemawiała do zwierzęcia w elfim, wplatając w słowa kojącą magię druidów. Z przyniesionych ziół wybrała kilka różnych listków i przygotowała prosty napar, który podała krowie.
- Przygotowujcie jej go jeszcze trzy dni. Potem powinna być już całkiem zdrowa. - wyjaśniła jednej z kobiet, gdy zwierzę podniosło się z leżenia na boku do zwykłej pozycji leżącej i zdawało się zasypiać. - Musi odpoczywać.

Po fali podziękowań i próbie zapłaty, której zwyczajnie nie przyjęła, Esmerell chciała już odejść i wrócić do swych towarzyszy, jednak plotka szybko się rozniosła i pojawiło się kilkoro znajomych znajomych od innych znajomych, którzy też potrzebowali pomocy nietutejszej zielarki. Tak więc do późnej nocy elfka chadzała między kolejnymi gospodarstwami i zajmowała się chorymi, rannymi, ciężarnymi, starymi zwierzątkami, którym trzeba było nieść ulgę i pomoc. To pomogło jej całkowicie zapomnieć o Albasharaan i walce o pokój na świecie. Robiła to, co lubiła i co potrafiła najlepiej. I choć nie zawsze jej się udawało, to jednak mogła powiedzieć, że próbowała wszystkiego, co się dało... Pomyślała o Tallmirze. Widziała, jak wtedy po Mudstone siedział w odosobnieniu i otarł łzę z policzka. Wiedziała, że to po części jej wina... Skupiła się ponownie na zwierzęcych problemach i choć odmawiała zapłaty, to kilka sztuk złota i tak powciskano jej w kieszenie. Wiadomo - niewiele. Jednak zawsze to lepiej spożytkowany czas niż siedzenie w karczmie i gapienie się w okno, do czego zresztą jej obecność tam sprowadziłaby się niechybnie.


Czasem bywa, że nieoczekiwanie pojawiają się w głowie wspomnienia, myśli i strzępki rozmów, którymi akurat normalnie by się nie zajmowano. To samo dotknęło Esmerell następnego dnia, tuż po przebudzeniu. Wyglądając za okno na budzące się do życia Longville, przypomniała sobie, że Bael wspominał coś o ziołach, które ma Laona, a które mogą dostarczyć dodatkowych informacji o rytuale. Druidka pomyślała więc, że skoro do zachodu słońca jeszcze daleko, jest to dobry czas oraz miejsce jak każde inne do przyjrzenia się specyficznym roślinkom. Co prawda spodziewała się, że zainteresowanym będzie bardziej zależało na jakiejkolwiek wiedzy w tym temacie, bo przecież nie chciała się narzucać, ale... Cóż, czasem trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce, jeśli chciało się pomóc.

Tak więc Esmerell udała się na poszukiwania Laony, zaczynając od jej pokoju. Szczęśliwie jeszcze zastała tam półelfkę i wyłożyła jej swoją sprawę, wspomagając się rozmową z Baelem jako źródłem wiedzy i informacji o posiadaniu przez zaklinaczkę tych ziół. Kobieta zgodziła się pokazać roślinki Esmerell, acz wyraźnie zastrzegła, iż spodziewa się zwrotu, jak tylko druidka wyda osąd. Spojrzała na trzymane w dłoniach roślinki i przeszła do przydzielonego jej pokoju, by w spokoju przyjrzeć się im i nie popełnić błędu w określaniu pochodzenia, rodzaju i przeznaczenia.

Kruche łodygi i liście przesunęła między palcami. Z pewnością nie były to pospolite rośliny, bowiem nie potrafiła określić ich gatunku czy pochodzenia na pierwszy rzut oka. A jednak było w nich coś znajomego. Nie tak niepokojącego jak w zielonej aurze nad Mudstone czy ciemności, którą ją potem ogarnęła. Coś znajomego i wspaniałego... Zaciągnęła się głęboko słabą, ulotną wonią i aż zadrżała na wspomnienie tego zapachu. Niemalże mimowolnie wpadła w euforię, na szczęście wysiłkiem siły woli utrzymała własne ciało w ryzach, opanowując to uczucie. Spojrzała na zioła z mieszaniną lęku i ciekawości. Czym prędzej powróciła do Laony, by oddać jej cenne znalezisko.
- Nie jestem pewna czym są. Ale jestem pewna, że je znam. Jak tylko sobie przypomnę, powiem wam. - uśmiechnęła się blado i wróciła do swojego pokoju, lekko skonfundowana.


Trzeba przyznać, że rejs statkiem był bardzo miłym przeżyciem. Esmerell w lot pojęła uczucie, którym marynarze darzą morza i oceany. Podobną wolność w bezkresie przestrzeni musiały odczuwać chyba wyłącznie ptaki. Nastrój mógłby być nawet sielankowy, gdyby nie wciąż świeże wspomnienie Mudstone. Elfka dostrzegła przy burcie Tallmira i podeszła do niego, przystając obok i dzieląc z nim milczenie. Ich dzieje nie były łatwe, ale czuła potrzebę powiedzenia czegoś. Czegokolwiek. Mimo nieprzytomności czy też niezdrowego snu zdawała sobie sprawę, że przyniósł jej ukojenie. Podczas gdy ona jemu sprawiła ból. Tak dużo bólu. Wciąż tak przejmującego.
- Dziękuję. I przepraszam. - Odezwała się cicho, szeptem niemal, bowiem były to słowa wyłącznie dla jego uszu. - Nie potrafiłam pomóc. W Mudstone też w niczym się nie przydałam. Ale nadrobię to jeszcze. Obiecuję. - uśmiechnęła się smutno, nie patrząc na niego, po czym odeszła, zostawiając go sam na sam z jego myślami.

Zejście na stały ląd skutkowało tym zabawnym uczuciem, że oto ziemia się kołysze. Na szczęście szybko minęło. Elfka odetchnęła z ulgą na myśl o tym, że nie będzie już musiała przebywać w towarzystwie kapitana Poezji. Wkrótce potem pojawiło się osobliwe “powitanie”...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 22-06-2013, 16:56   #322
 
Puzzelini's Avatar
 
Reputacja: 1 Puzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwu
Zaklinaczka czym prędzej wracała, gdy już rozmowa z lordem została przeprowadzona. Wykonali zadanie, więc i znów powróciła ważna dla niej sprawa - Signifas.

Nie martwiła się obłędnie o niego, bowiem pod dobrą opieką został i co do tego nie miała wątpliwości, ale teraz najmniej czasu z nim chciała spędzac na rozstaniu, dlatego też gdy Gustav streszczał rozmowę innym towarzyszom - ona zagadnęła Baela:

- Czy w porządku będzie? Dobrze to widzisz? - zapytała troskliwie, a gdy ten potwierdził, już nie odstępowała swego chowańca na krok, czy to podczas pogrzebu Lady, czy słuchając jak alchemik jęczy i marudzi podczas drogi jaką musieli pokonać by dostać się na statek by swą podróż kontynuować.

Uśmiechała się też wtedy lekko, wtedy gdy Gustav mężnie przed chyba rozpaczą? ratował biednego Coena. Przyjemnie było słuchać zwykłej gadki po tym co ostatnio przeżyli... Wydawać by się mogło, że to nawet relaksacyjne zajęcie być mogło. A gdy stanęli by popodziwiać ruiny o których wspominał ich ... pracodawca? ... Tak czy inaczej rycerz, Laona nie przejęła się jego gadaniem o duchach. Po prawdzie wizja odpoczynku faktycznie była pozytywnie nastrajająca, choć gdyby wspomnieć o przyczynach tego braku ...

Jednak westchnięcie niejakiej przyjemności z jej wnętrza się wydarło gdy układała się do snu. Snu tak potrzebnego do zregenerowania sił po wojnie małej, tej z samym lordem, jak i dużej, którą szczęśliwie wszyscy przeżyli. Zapowiadało to dość dobre dla nich na przyszłość proroctwa. Mogli to przeżyć, mogli zwyciężyć skoro strat nie odnieśli ... bynajmniej nie fizycznych i nie nieodwracalnych.

***


Z niedowierzaniem popatrywała na strażnika przed Longville, ale myśląc później o armii jaką przywiódł Lord ... cóż, w sumie nie było to jakieś jej szczególne zmartwienie, choć jeśli o przyzwyczajenia jej chodzi, to takie zachowanie było nie do przyjęcia.

- Laono - Gwardzista Boga spojrzał na dziewczynę. - Może w tej miejscowości uda nam się znaleźć jakieś księgi o historii Wysp, geografii i druidach - każda informacja będzie dla nas cenna. Pomożesz mi?

Zaklinaczka oderwała wzrok od całego tego bajzlu i przeniosła go na kapłana.

- Dobrze Baelu. - uśmiechnęła się lekko - Nie widzę problemu, choć ... myślisz, że znajdziemy tu coś interesującego? - z powątpiewaniem znów spojrzała na miasteczko. - Nie żebym pesymistką była, ale ... rozumiesz ... - mruknęła, westchnęła i do tego jak by było mało - wzruszyła ramionami.

- Nie wiem - przyznał słoneczny elf i przetarł twarz o popękanych od mrozu ustach. - Ale nie możemy liczyć jedynie na to że w krasnoludzkiej twierdzy odkryjemy dalsze wskazówki. A co jeśli ich nie odkryjemy? - powiedział ponuro, bowiem śmierć Kyrilli kamieniem ciążyła mu na duszy.

Westchnął i siłą woli odepchnął smutek.

- Czy twoja matka, wyruszając na Evermeet, miała zamiar używać nazwiska męża czy Shardaerl? - zapytał, raptownie zmieniając temat i prowadząc Laonę do wnętrza Longville.

Zaklinaczka uniosła brwi, bowiem pytanie wydawało jej się być w kategorii “dziwnych”.
- Nie wiem, Baelu, a pewnikiem by być mogło, że nawet gdybym coś słyszała o tym gdy rozmawiała z mym ojcem, nie pamiętałabym już o tym... - postarała się by słowa brzmiały lekko, choć ta sprawa chyba zawsze będzie kamieniem na jej sercu. - Dawne, dawne to czasy. Ja dzieckiem wtedy byłam, nawet do głowy mi nie przyszło, że mogłaby przedstawić się inaczej...

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6r0M4TLW7hI[/MEDIA]

Laona bez cienia uśmiechu siedziała przy stoliku przyglądając się kapitanowi okrętu jakim mieli płynąć jak i Gustavowi od samego początku i nasłuchiwała. Signifas, już zdrów, siedział na jej ramieniu z ogonem standardowo zawiniętym na szyi dziewczyny. Prostował dumnie swe skrzydła, jakby chciał wszystkim ochlapusom tutaj obecnym pokazywać swą wielkość i dumę.

Z chwili na chwilę rozbawienie we wnętrzu kobiety rosło, choć starała się je ukryć jak tylko mogła - doprawdy, chyba nigdy nie słyszała by ktoś tak pogrywał sobie z rycerzem.

Nie była zainteresowana uśmieszkami rzucanymi w jej stronę, ale słowa Gustava “Było tam wiele dworek i artystów z otoczenia królowej” zainteresowały ją bardzo. Oparła łokcie o blat stołu i podparła brodę na dłoniach słuchając opowiastki i rozumiejąc już bardzo dobrze wściekłość towarzysza. Chyba nie ma osób jakie przepadały by za piratami, oprócz ich samych, karczmarzy i dziwek w portach. Zaklinaczka miała styczność z takimi osobnikami jakiś czas temu i to nie pomagało w tym, by darzyła mężczyznę choćby jednym z pozytywnych uczuć, bowiem przeszłości i krzywd łatwo się ani nie zapomina, ani nie wybacza ... mimo nawet to, że nie miała z nim wcześniej styczności, ale to nie miało znaczenia. Jakiej bestii by się nie spotkało, ona nigdy nie będzie twym przyjacielem.

Laona zazwyczaj nie żywiła z góry uprzedzeń... ale dziś nie było “zazwyczaj”, a pseudosmok wyczuwając jej uczucia poruszył się i wysunął długą szyję w przód, by wredna mordka zwabiła spojrzenie dziewczyny.
~ Ugryzł bym go, gdybyś pozwoliła... ~ mruknął w jej umyśle solidaryzując się ze swą panią. ~ Nie podoba mi się jak na Ciebie patrzy. ~
~ Pozwoliłabym, gdyby nie był przydzielonym nam kapitanem. ~ odparła Laona zerkając z ukosa na smoczka ~ Może, jeśli Gustavowi wypadnie z głowy pomysł o odnalezieniu go, przypomnimy mu o tym? ~ zaproponowała z rozbawieniem.
~ Dobrze, ale nie mówmy o tym nikomu. ~ stwierdził i rozglądnął się jakby ktoś mógł podsłuchać ich mentalne szepty ~ Zrobimy to po swojemu... ~ zadecydował z dumą wyciągając sylwetkę, jakby to wszystko od niego zależało i rozłożył się wygodnie znów wlepiając ślepia w obcego mężczyznę ... a ona pozwoliła mu cieszyć się tą myślą bowiem wtedy wyglądał i “smakował” tak słodko.

Czy napawała ją optymizmem zwłoka z dalszą podróżą? W sumie brakło im czasu, a skoro nie mogła nic na to poradzić, to chociaż wykąpie się w ciepłej wodzie bez wyrzutów sumienia...

***


Podróż okrętem była dla półelfki kolejnym więzieniem, choć gdyby na to spojrzeć z innej perspektywy była przecież jedyną możliwością i kontynuacją podróży, ale dziewczyna rozpatrywała to na swoje sposoby. Smoczek chętnie korzystał ze swobodnej możliwości polatania, a ona czujnym okiem to obserwowała będąc niemalże zmuszaną do stania na pokładzie.

Czas mijał raczej spokojnie, a ona miała wciąż w głowie jedną myśl, którą zasiał w niej lord Ghaalen i ta kiełkowała swobodnie w najróżniejsze strony. Nie do końca przypadło jej to do gustu, ale cóż mogła począć z myślą o ojcu który w swej wierności z pewnością się z nią spotka ... tylko gdzie? w którym momencie nastąpi “spotkanie po latach”? Dawno się z nim nie widziała, zdecydowanie zbyt dawno, choć czasem wymieniali treściwe listy. Znów, z resztą jak od długiego czasu poczuła tę pustkę po jego uśmiechach. Już nie pamiętała tego, co pamiętać powinna, a teraz jeszcze to wszystko waliło się pod ich nogi... Prychnęła raz i drugi przy tych myślach wspominając własne słowa jakie tak przecież niedawno rzuciła Gustavowi “wszystko okaże się w swoim czasie” ....

Była z dala od jednego, jak i od drugiego domu, a ta myśl wzbudzała coraz większy niepokój.

Z drugiej jednak strony zauważyła, że Signifas dość ... dziwnie spogląda na Rexx. Jakoś nigdy wcześniej nie pomyślała i nie skojarzyła że gdy byli z jasnowłosą w jakimś pomieszczeniu starał się być jakby ... w najlepszej okazałości widziany, czysty i taki ... smoczy. Dumnie wypinał małą pierś i pokazywał rdzawego koloru skrzydła...

Raz mało co nie upadła na deski gdy położył się na jej ramieniu i westchnął ... o ile smoki w ogóle coś takiego robią!
~ Ehhh... ~ mruknął wodząc za smoczycą dziwnym spojrzeniem ~ Pokazał bym jej mój skarbczyk ... ~
Szczęka zaklinaczki opadła i dziewczyna wpatrywała się w Signifasa z mieszaniną dziwnych uczuć, zaczynając oczywiście od niedowierzania, poprzez rosnące rozbawienie. W końcu parsknęła śmiechem, jakby wybudzając się tym z szoku.

Smoczek zmierzył swą panią złym spojrzeniem.

Zaklinaczka spoważniała w kolejnej sekundzie.
~ Żartujesz ... ~ rzuciła i zerknęła na Rexx, porównując ich w pierwszej chwili. ~ Ty ... jej??? ~
Powaga i zniesmaczenie na wrednym pyszczku sprawiły, że Laona nie mogąc się powstrzymać znów parsknęła śmiechem.
Smok wstał i zszedł po swej przyjaciółce zadeptując ją najmocniej jak umiał, na co ona reagowała histerycznym, niepowstrzymanym śmiechem rozchodzącym się po całym pomieszczeniu.
- Prze... przepraszam! - rzuciła za nim, nie mogąc mentalnie zebrać myśli, podniosła się jednak i otarła łzy.
~ Po prostu nie wyobrażam sobie Ciebie ... w tym stanie ... ~ dokończyła w myślach przepraszająco, ale pseudosmok nie wydawał się być przekonany.
~ A ja nie myślałem, że Ty nadal będziesz się uganiać za swoim rycerzykiem! ~ oświadczył obrażony i podreptał do torby by tam zwinąć się w kłębek, pozostawiając ją znów zszokowaną jego słowami. Chciała zaprotestować, ale wystarczyło przecież jedno spojrzenie w stronę mężczyzny...

~ Ja chociaż nie oszukuję samego siebie... ~ oświadczył spokojny głos Signifasa w jej głowie, a zaklinaczka poczuła się jakby uderzył w nią piorun.

***


Co jak co, ale nie spodziewała się takiego przyjęcia, jak chyba reszta towarzyszy ... a powinna, co spowodowało, ze zganiła się w myślach. Ale cóż z tego, skoro było już za późno ... wojownicy przodem, więc ona sobą zasłoniła alchemika.
 
__________________
Marihuana to jedyna trawa, która może skosić ogrodnika ;]

Ostatnio edytowane przez Puzzelini : 24-06-2013 o 12:13.
Puzzelini jest offline  
Stary 22-06-2013, 17:23   #323
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gwardzista Boga założył ręce na piersi gdy wkroczył do świątyni i rozejrzał się. Znajome obrazy cierpienia i nieszczęścia natrętnie pchały mu się w oczy i świadomość tego że we dwoje z Laoną skutecznie obronili przybytek i rannych, i że nie stracili następnych dusz spośród obrońców, była jedyną pociechą. Dla kapłana Obrońcy wczorajsza walka była kwintesencją jego powołania.

Teraz czekał uprzejmie aż jasnowłosa druidka oderwie się od rannych, których od zeszłego wieczoru jeszcze przybyło. Przy okazji przyglądał się jej z uwagą, temu jak opatrywała rany wraz z kapłanką Chauntei. Przyglądał się i zastanawiał.

Jak daleko sięgają wpływy Seere Uzdrowicielki? Czy wszyscy druidzi są jej posłuszni, czy jedynie część? Miał nadzieję na to drugie, pierwszego nie mógł wykluczyć, pamiętając kim była Kyrilla...

- Pani - pochylił uprzejmie głowę gdy niewiasta wreszcie spojrzała na niego. - Czy mogę się przydać w świątyni? Chciałem również porozmawiać przy okazji, jeśli czas na to pozwoli.

Kobieta odgarnęła z twarzy kosmyk umazanych krwią włosów, po czym spojrzała na kapłana. Jej jasne oczy biły niewyobrażalnym, jak na człowieka, spokojem. Skinęła jedynie głową, układając dłoń na ramieniu Baelraheala.
- Każda pomoc przyda się w chwili takiej jak ta. Rannych jest wielu, zaś nawet istota tak łaskawa jak Wielka Matka nie może obdarować swych sług niewyczerpaną siłą.

Pokiwał głową.
- Zajmę się rannymi. Niestety, tym którzy upadli na duchu nie pomogę tak skutecznie. Obyście wy, panie, miały z tym więcej szczęścia - westchnął i nie nagabując już druidki ani drugiej boskiej służki ruszył do zadania któremu wczorajszy atak przeszkodził. Dzięki zdolnościom Laony lecznicza aura i poświata nadal promieniowała od niego.
- Pozwolisz, że zrobimy to razem kapłanie Ojca Elfów. Wtedy będziemy mogli porozmawiać, o co prosiłeś. - chociaż poczuł w jej głosie nutę serdeczności, twarz pozostała nieskalana emocjami.
- Oczywiście - Baelraheal uśmiechnął się do kobiety, choć o wesołość było mu trudno tuż po kolejnym pogrzebie. Uprzejmie przepuścił ją przodem, ona lepiej wiedziała komu i w jakiej kolejności potrzebna jest pomoc.

Kobieta zbliżyła się do jednego z rannych wojowników lorda, który wciąż nie odzyskał przytomności. Jego rany, choć powierzchownie złagodzone łaskami bogini, w dalszym ciągu zagrażały życiu. Najwidoczniej czas miał okazać się tutaj najlepszym z lekarstw, jasnowłosa nachyliła się bowiem nad nieszczęśnikiem, delikatnie zdjęła opatrunek z jego rozciętego ramienia i ostrożnie poczęła obmywać ją namoczoną w wodzie ścierką.
- Czuję, że tłumisz w sobie wiele pytań elfie. - przemówiła cicho wpatrując się w ruch swej dłoni po zaczerwienionej skórze, dookoła głębokiej rany.

- Jesteś, pani, żoną wojownika. Czasami niektórych pytań lepiej nie zadawać - westchnął kapłan i podszedł do żołnierza lorda, by ten znalazł się w zasięgu bladego światła. - Moi towarzysze powiedzieli twemu mężowi ile mogli powiedzieć … nie wiem czy miałaś już z nim okazję rozmawiać. Nieważne, wybacz gadulstwo, to zmęczenie się odzywa. Jeszcze dziś wyruszymy z Mudstone i nie wiem czy będę miał okazję uzupełnić zapasy składników do modlitw - czy moge prosić o sprzedanie mi odrobiny kadzidła? Byłoby mi wielką pomocą w przyszłości.
- Rozmawiałam ze swym mężem... - spauzowała na chwilę, zerkając na elfa. - I rozumiem waszą decyzję, co więcej - szanuję ją. Nawet serca kryształowe jak strumienie dalekiej północy łatwo skorumpować. Moje, mego męża. A nawet wśród was są tacy, którzy sięgnęli tam, gdzie żadnemu śmiertelnikowi sięgnąć nie godzi. - powróciła do opatrywania rany. - W świątyni tej kadzideł nie powinno brakować, jestem pewna że kapłanka podzieli się z tobą. Jeśli nie, oczywiście odstąpię ci kapłanie część moich zapasów. Bez zapłaty... Na nic złoto człowiekowi, któremu zawisł nad karkiem katowski topór.
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić, pani, proponując zapłatę - elf pochylił głowę. - Nie jesteśmy żebrakami.

Zastanawiał się przez chwilę.
- Jesteś, pani, druidką.
- Jestem służebnicą Wielkiej Matki, nazwij to jak uważasz. - odrzekła spokojnie.
- Więc służebnicą Wielkiej Matki, wedle życzenia. Obrońcy Mudstone przed atakiem ogrów i gigantów zostali najpierw zaatakowani przez ludzi wydających się być opętanymi czy pod wpływem jakiegoś rodzaju magii. Miałaś może, pani, nieszczęście widzieć osoby z takimi objawami? - zapytał ze zmarszczonym czołem.
- W pewnej wiosce, na północy... Tak. - jej głos zadrżał. - Dla mieszkańców było za późno. Dzieło wiedźmy zamieszkującej las nieopodal miało to być. Ile w tym prawdy? Mój mąż posłał ludzi, ci odnaleźli chatę. Pustą niestety. Kobieta nie była kapłanką, jednak miejscowi traktowali ją jak znachorkę czy zielarkę... Jeśli prawdą są słowa ocalałych. To okrutne. - potrząsnęła lekko głową. - Ktoś kto niósł im pomoc i ukojenie zaprzedał ich duszę. Teraz to wiem, po rozmowie z mężem. - chwyciła za świeży bandaż, po czym obłożyła nim ranę żołnierza. - Tym bardziej nie chcę aby kolejni spośród ludu Ghaalena poszli ich śladem.

Baelraheal wpatrywał się w kobietę z taką intensywnością jakby chciał wyrwać z samej jej duszy odpowiedź na pytanie czy kłamie, czy też mówi prawdę. Nie był znawcą ludzkiej natury a i nie wiedział czy niewiasta nie jest aby wyśmienitą aktorką, ale wydawała się szczerze przejęta tym by podobny los do opisywanego nie spotkał poddanych jej męża. Oczywiście, ciągle w jego duszy pozostawała wątpliwość czy to wszystko nie jest grą...
- Widziałem już podobne przypadki, jest ich więcej - powiedział wreszcie, nadal się jej przypatrując. - W samym Cair Calidyrr tak się dzieje. Wydaje mi się że ta magia, to opętanie, jest powiązane z jakiegoś rodzaju rytuałem specyficznym dla Wysp. Konkretnie z magią druidów, jakkolwiek by mi nie było ciężko tego powiedzieć służebnicy Wielkiej Matki. Mogę się mylić - podniósł obronnym gestem otwartą dłoń. - Nie jestem znawcą.
- I mi nie są znajome tajemnice tutejszych druidów kapłanie. Aczkolwiek zachowam w pamięci twe słowa. - powstała od rannego, skupiając całą swą uwagę na złotowłosym elfie.
- Będę wznosiła modły o powodzenie waszej misji. Wielka Matka nie ingeruje otwarcie... Najważniejsza jest wszak równowaga, jednak czy bestia, o której opowiadaliście nie jest właśnie nienaturalną ingerencją? Wielkie wyzwanie przed wami stoi. Ty zaś kapłanie musisz dokładniej wpatrywać się nie w ścieżkę przed sobą, a w towarzyszy u swego boku. Tam bowiem wkraść się może zło potężne. Tam wróg szukać będzie twej słabości.
- Zranić mnie jest łatwiej niż mi się to w ogóle wydawało możliwe jeszcze parę dni temu - Baelraheal spojrzał na druidkę z bólem. - Dziękuję, pani, za ostrzeżenie. Czułem że coś jest nie tak, ale … tak, sam to będę musiał wyjaśnić. Mam jeszcze jedno pytanie, o Seere Uzdrowicielkę - ona to opiekuje się niedomagającą królową albo i resztą rodziny królewskiej, prawda? Czy jest ci ona znana? To rodzaj przełożonego wszystkich służebnic i sług Wielkiej Matki?
- Nie jestem członkinią kręgu z Moonshae... Jednak jeśli dobrze pamiętam, mistrzami kręgu Gwynneth są bracia twej krwi. Starzy niczym zapomniane lasy wyrastające nad brzegami zakazanego jeziora. Seere... - przymknęła oczy.- Imię to nic mi nie mówi. Jeśli zatem ta, która nosi to imię jest czyimś przywódcą, pozostaje mieć nadzieję że jedynie ograniczonej grupy. Serce pęka mi na samą myśl, że cały krąg - tak stary i znamienity - mógłby wpaść w ramiona takiego zła.

Gwardzista Boga z trudem zachował zimną krew. Pamiętał z wizji odzianą na czarno postać i rozmowę w elfim języku … czy raczej wyzwanie jakie Kyrilla rzuciła w elfiej mowie. Dlaczego właśnie w tym języku?
- Dlaczego powiedziałaś, pani, że to zakazane jezioro? - zapytał, siłą woli narzucając sobie spokój - I czy pamiętasz może imiona tych elfów? Albo gdzie ich szukać? - wiedział że swymi pytaniami zdradza zbyt wiele, ale jeśli mógł się czegoś przydatnego dowiedzieć...
- Nie wiesz? Lasy Kręgu to zawsze miejsce święte... Druidzi z Gwynneth są jednymi z najbardziej tajemniczych. Sami Kendrickowie, których Gwynneth jest wyspą ojczystą, nigdy w ich sprawy nie ośmielili się ingerować. Na ziemie kręgu nie ma wstępu nikt nie zaproszony. A nawet w czasach wielkich wojen, jakie nasączyły te wyspy krwią żaden z pyszałków nie ośmielił się złamać tego starożytnego zakazu. W sercu ich gaju znajduje się wielkie jezioro, tak głosi legenda. Piękne i surowe a jedynie oczy braci i sióstr kręgu mogą je podziwiać. - na koniec pokręciła jedynie głową. - Musisz mi wybaczyć. W swej ludzkiej ułomności nie jestem w stanie spamiętać imion starszych niż całe pokolenia mego ludu. Imiona te są mi nieznane... Nie jestem pewna czy i one nie są swego rodzaju tajemnicą. Spotkałam się z sługami Wielkiej Matki, którzy ziemie kręgu opuścili, nigdy jednak nie wspominali o swych mistrzach. Ja zaś nie chciałam pytać.

Elf skrzywił się w duchu gdy kobieta przyznawała się do niedoskonałości. Tak jakby jego rasa składała się z ideałów! Jeśli jego podejrzenia były słuszne, to niedługo kolejny raz się przekona jak bardzo Tel’quessir są podatni na zepsucie. Naraz końcówka słów druidki szczególnie przykuła jego uwagę.
- Jesteś, pani, wieszczką? - zapytał. - Wiesz gdzie można odnaleźć tych którzy opuścili Gwynneth? Byli uciekinierami?
- Nie jestem wyrocznią, jeśli to masz na myśli.
- pokręciła spokojnie głową. - Widzę jedynie to co zechce pokazać mi Wieka Matka. A są to ślady subtelne... Szeptane przez wiatr, który niesie czerwono-złote liście, trudne do ujrzenia w pokruszonym lustrze wody. - zajrzała kapłanowi w oczy. - Musisz być cierpliwy.
Jakby rozważając coś niezwykle istotnego, stała z uczepionym pustki spojrzeniem.
- Uciekinierami? Być może... Równie dobrze mogą okazać się wygłodniałymi wilkami, które ruszyły na łowy. Jeśli chcesz ich odnaleźć szukaj tam, gdzie niechętnie zapuszcza się człowiek. Pośród gęstwin, w ciemnościach pieczar. - westchnęła - Wielką pomocą zapewne ci nie jestem. Wiedz jednak, uciekinier czy bestia... Po wyobcowaniu pośród lasów Gwynneth nie szukali schronienia pośród kamiennych wież.

Czempion Corellona zastanowił się nad tymi słowami i zapisał je w pamięci.
- Czy znałaś może Kyrillę, znaną też pod imieniem Rubinowej Tancerki?
- Wybacz, niestety nic mi nie mówią te imiona.

Baelraheal skinął głową.
- Dziękuję, pani. Zajmę się teraz innymi rannymi - powiedział i ukłonił się. Oprócz tego że był kapłanem Obrońcy, to również uzdrowicielem i swe umiejętności zamierzał zaprząc do użytku. Zatrzymał się jednak w pół kroku.
- Jeśli mogę prosić, sprawdź wieś zaklęciem wykrywającym Splot, pani - dodał.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 04-07-2013, 09:57   #324
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
"Drogi Baelrahealu

Słowa te spisuję w pośpiechu... Poddaję się. Nigdy nie miałam tyle siły co ty mój drogi i zabrakło ich nawet na tej ścieżce. By ratować Daerona poświęciłabym wszystko, a kiedy pojawiłeś się znowu... Pojawiła się prawdziwa nadzieja. Nie muszę już patrzeć jak świat pogrąża się w cieniu i bólu. Ani przykładać do tego ręki. Przygotowałam się do starego rytuału, którego nauczył mnie mój mistrz jeszcze wśród lasów kręgu. Jego cena jest wysoka, ale na łonie Wielkiej Matki zaznam spokoju. Ty zaś złapiesz drugi oddech. Rytuał ochronny z pewnością spowolni działanie klątwy. Masz czas. Uratuj naszego syna, napraw błędy które poczyniłam.

Żegnaj
Kyrilla"


Gwardzista Boga przeczytał słowa zapisane na kartce i przytknął pięść do rozpalonego czoła. W niczym jego reakcji nie zmieniło to że list czytał po raz setny. Oddychał równo, spokojnie i głęboko, a mimo to czuł jak gniew go pali, jednocześnie lodowaty i gorący, aż dłonie zaciskały mu się w pięści. Siłą woli stłumił wściekłość i wziął ją pod kontrolę. Wykorzysta ją później. Człowiek w jego sytuacji może i miałby okrwawione pięści, Tel’Quessir gniew pogrzebał pod stalą i poczuciem obowiązku.

W trakcie drogi nie był w nastroju do narzucania się komukolwiek, odbył tylko te rozmowy które musiał odbyć, a i ich wynik tylko w części był pozytywny. Teraz siedział z rubinowymi perłami w dłoni, nanizanymi w kształt bransoletki którą zdjął z nadgarstka Kyrilli. Po tylu latach... Przypomniał sobie chwilę gdy podarował je młodziutkiej półelfce...

Otrząsnął się ze wspomnień, czując że furia nieco przygasła. Niepowodzeń było więcej, powodów do radości - niewiele.


"Bracie, duch Alabashaaran przebudził się w Caer Calidyrr na Wyspach Moonshae. Pochłania dusze na coraz większym obszarze, Evermeet i sąsiednie krainy są zagrożone. Potrzebuję pomocy."

Prawdopodobnie jego przesłana dzięki magii wiadomość dotarła na Evermeet, ale odpowiedź od brata Idhrenohtara - arcykapłana Ojca Elfów który ceremonialnie przyjmował go w szeregi świeżo wyświęconych kleryków w świętym Gaju Corellona a także jego mentora i duchowego przewodnika - oraz od kapłanki Merilwen Złotookiej powróciła niewyraźna i zniekształcona. Nie do zrozumienia. Co sugerowało że i jego słowa były podobnie niezrozumiałe...

Miałby na to wpływ rosnący w siłę duch Alabashaaran?

Musiał próbować dalej. On mógł tutaj sczeznąć, ale musiał ostrzec pobratymców w ojczyźnie i okolicznych krainach, i to właśnie nasunęło mu pewien pomysł... Skoro łączność z Evermeet była utrudniona, może z innymi, bliższymi krainami bardziej mu się powiedzie?

Przedmioty zdjęte z ciała Kyrilli częścią rozdał, częścią pozostawił do sprzedania w bardziej sprzyjającym momencie, bowiem w Longville ceny jakie mogli za nie uzyskać były … mizerne, by to łagodnie określić. Zaproponował by - dopóki Gustav czegoś bardziej przystającego rycerzowi nie otrzyma od swego suwerena - założył magiczny napierśnik. Zawsze to lepsze od paradowania z gołą klatą...

Ignuś latał po Longville blady i skurczony, tuląc zawiniątka do wątłej piersi. Baelraheal zrazu podejrzewał że było to coś związanego z potrzebami seksualnymi teurga, o ile czarodzieje w ogóle coś takiego odczuwają. Miał nadzieję że jeśli o to chodziło, Ignus znalazł czego szukał, i wolał nie wnikać co by to mogło być. Potem jednak, gdy popytał tu i ówdzie, szydło wyszło z worka. A popytał, bo i on wybrał się na poszukiwanie ksiąg, choć o innej tematyce od pożądanych przez drużynowego "magicznego stratega". Od pójścia w ślad za wyrzutkiem z Mbarneldoru i “porozmawiania” powstrzymało go jedynie to że istniała szansa iż teurg szukał jakichś poszlak co do rytualnej magii używanej przez przydupasów Seere... W końcu Mystry miał być wyznawcą. Baelraheal czekał więc cierpliwie na to co Ignuś zdradzi i zastanawiał się na ile mu tej cierpliwości wystarczy...

Na razie czytał i to dużo. Spojrzał na stronę traktującą o druidach na Wyspach i zazgrzytał zębami. Rzecz napisana była przez człowieka a używany przez autora, pompatyczny styl sprawiał że miał ochotę znaleźć go i wepchnąć mu dzieło w ...

Rozległo się pukanie. Gwardzista Boga pozbierał osobiste rzeczy i książki, podszedł do drzwi by wpuścić Salarina.
- Dziękuję że przyszedłeś, bracie. Usiądź proszę - wskazał krzesło a samemu przysiadł na twardym łóżku.

Gdy wymieniali zwykłe wśród elfów uprzejmości, a wojownik sadowił się i przyjmował puchar z winem, Baelraheal obserwował go zimno. Dopiero niedawno zwrócił uwagę na wynik skanu dotyczącego Salarina i musiał wkrótce coś z tym począć. Na razie jednak...

- Chcę porozmawiać na temat twojego ojca - zaczął. - Wpadłem na pewien pomysł...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 12-07-2013, 11:29   #325
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Przystań, po zejściu na ląd

- Co tu się u licha wyprawia! - Gustav obejrzał się na swych towarzyszy. - Tutaj? Na Oman... - strząsnął krew ze swej klingi, po czym dał krok na przód. - Gdzie jesteście? Pokażcie się, nakazuję wam w imieniu lorda Dugthaara!
- Kim jesteście? - odpowiedział głos z dali.
- Sir Gustav Bronith!
Na chwilę dookoła zapanowała cisza, którą zaburzyly głośne kroki na pomoście. Elfy oraz krasnoludy, towarzyszące Gustavowi już z dala dostrzegły przedzierającą się przez ciemności nocy postac, młodego chłopaka odzianego w lekki pancerz z łukiem i wypchanym strzałami kołczanem.


- To naprawdę wy sir Bronithcie? Tempus mi was zesłał!
- Kim jesteś chłopcze? Co tu się u licha stało?
- Jestem Galias, strzelec z garnizonu Wiecznego Płomienia. Wybaczcie mój panie, ale nie ma czasu na wyjaśnienia. Mieszkańcy wioski powariowali, musimy znaleźć schronienie. - Chłopak rozejrzał się dookoła, po czym zmierzył niepewnym wzrokiem odzianych w ciężkie pancerze towarzyszy Gustava. - Nieopodal wzniesienia znajduje się zagajnik. Tam będziemy bezpieczni, skryjemy się wśród zarośli, jednak... - spojrzał w kierunku wioski.- To ryzykowne. Czy zdołacie przepłynąć kawałek ku płytszej wodzie? Tam nas nie dostrzegą.
- O to się nie martw, chłopcze. Prowadź, zanim pojawi się więcej bestii - wyrwał się przed szereg Ignus, biorąc pod uwagę polimorfię Esmerell i Laony oraz naturalne umiejętności pływackie przebywającej obecnie w ludzkiej postaci Rexx, pokonywanie nurtu morza powinno być jednym z przyjemniejszych wyzwań ostatnich kilku dni.

Wyglądało na to, że tutejsze ziemie nie są wolne od klątwy. Łapy Seere sięgały dalej, niż można się było spodziewać. Ich zadanie stało się przez to - znowu - trudniejsze. Esmerell ledwie dołączyła do grupy, więc nawet wolała nie myśleć, co przeszli ci, którzy byli w tym wszystkim od początku... Otrząsnęła się z zamyślenia i skupiła na słowach młodzieńca. Powiodła za jego spojrzeniem ku wiosce. Ryzykowne? Dla grupy, która przeżyła pod Mudstone? Wystarczyłoby wpuścić tam Laonę z Baelem i nic by nie przeżyło. Wadą planu było tylko to, że może oni niekoniecznie chcieliby zabijać tych ludzi. Elfka doskonale to rozumiała... Przecież właśnie dlatego tak napsuła w Mudstone. Może więc lepiej było rzeczywiście postąpić zgodnie z radą owego Galiasa.

Pływanie nie było specjalnym problemem, nie dla niej. Jednak wizja przybycia na miejsce przemoczonym nie była najprzyjemniejsza. Wtem rozległ się krzyk mewy i Esmerell zadarła głowę ku niebu, rozpatrując inny pomysł. Gdyby tak przelecieć ten kawałek? O ile sama myśl była dobra, o tyle problemu nastręczało wykonanie... Druidka wiedziała, że umie to zrobić - a przynajmniej, że kiedyś umiała.
- Może będę w stanie pomóc... - odezwała się niepewnie. - Dajcie mi chwilę, proszę... - rzekła, odchodząc nieco na bok, ku linii wybrzeża.

Śpiewa się pieśni i układa poematy o bohaterach, którzy przeżyli wielkie bitwy i ocalili rzesze ludzi. Mało kto wie jednak, że najcięższa jest walka z samym sobą. Rzadko kiedy pamięta się te nieważne w historii, szare osóbki, który wysiłek czyniły nie mniejszy we własnych walkach. Ran powstałych w duszy nie uleczy zwykła magia, a nawet pozornie zagojone mogą otworzyć się ponownie, a historia znacznie się powtarzać...

Elfka spoglądała ku ptakom w przestworzach, próbując przywołać wspomnienie przemiany w Mudstone. Tam wtedy to nie był do końca jej wybór, wiedziała o tym. Coś jej pomogło... A może chciało zniszczyć? Miała przecież być martwa. Poczuła wzbierające gdzieś w głębi ponure uczucie satysfakcji. Nie do końca znała jego przyczynę, ale upatrywała w nim siły do przełamania ram swojego ciała. Ogień, który zapłonął w jej duszy podczas walki że sługami Seere, rozgorzał ponownie. Myśli powędrowały ku przestworzom, wzbudzając w przyziemnym, elfim ciele potrzebę wzbicia się ku niebu.

Ciałem dziewczyny wstrząsnął impuls i opadła na kolana, oddychając ciężko. Jej istota początkowo boleśnie broniła się przed zmianą, ale w końcu uległa. Sylwetka Esmerell zaczęła się przekształcać. Była to przemiana zupełnie inna niż znana że zwykłej magii Splotu. To nie magia kształtowała teraz elfkę, a jej własna wola. I choć przychodziło jej to z wielkim trudem, wiedziała, że z czasem dojdzie do wprawy. Po chwili, która dla Esmerell trwała niemal wieczność, w pobliżu grupy zamiast elfki stał olbrzymi orzeł. Rozłożył skrzydła o rozpiętości niemal pięciu metrów i - próbnie - wzbił się w powietrze potężnym zamachem skrzydeł.


Podmuch wzbudzonego w ten sposób wiatru otulił drużynę, a Esmerell w swej nowej formie zakołowała trzykrotnie wysoko nad nimi, po czym z gracją wylądowała obok. Rozłożywszy skrzydła majestatyczne stworzenie pochyliło nisko głowę, po czym odezwało się głosem Esmerell nieznacznie zmienionym:
- Do usług. Mogę przenieść wszystkich gdzie trzeba bez konieczności moczenia się w wodzie.
Oczami zwierzęcia, w których blyszczała zdecydowanie niezwierzęca inteligencja, spojrzała na wszystkich po kolei.
- Może nie jednocześnie, ale dwa kursy powinny wystarczyć...
Zdecydowanie cała sytuacja nie spodobała się Alphariusowi, który jeżąc się, wycofał się gdzieś za Tallmira.

- Sprawdzę miasto pod osłoną niewidzialności, jeśli Laona użyczy mi zaklęcia - Baelraheal łagodnie poruszył w podziękowaniu dłonią na potaknięcie Lady Navell.

- Poczekajcie kapłanie. - rzekł stanowczo Gustav. - Nie wiemy, kto rzuca nam rękawice i dopóki nie dowiemy się cóż się dokładnie tutaj dzieje samotny rekonesans w wiosce jest zbyt ryzykowny. - dalej nieco oniemiały popatrzył po Esmerell, której ciało przemienione było siłą splotu. - Laono, Ignusie i wy, Tallmirze, jako pierwsi. Ty chłopcze też. Thrianie... - spojrzał na krasnoluda układając swoją dłoń na jego ramieniu. - Jesteście zdolni przywołać swojego zwierza? Zwiad z powietrza będzie mniej ryzykowny. Wykorzystajcie czas naszej przeprawy i sprawdźcie cóż się tam dzieje. Esmerell wskażę wam drogę powrotną.
Taki plan działania był widocznie dla rycerza jedynym rozważnym i nie zamierzał poddawać go dyskusji.

- Nie przypominam sobie, żebym pytał o radę czy o zgodę, rycerzu - odpowiedział jednak chłodno Baelraheal. To, że ktoś lubi sobie pokrzykiwać, nie oznaczało, że miał zamiar się podporządkować. Zaczął sprawdzać i sznurować lepiej ekwipunek, by nic nie zadźwięczało czy nie zaszeleściło w czasie zwiadu. Spojrzał na Laonę. W jej przypadku może faktycznie lepiej będzie jeśli szybko znajdzie się w bezpieczniejszym miejscu? Uśmiechnął się do niej nim założył starożytny hełm.

Pierwsza grupa niezdarnie wpełzła na grzbiet wielkiego ptaka by w następnej chwili, po kilku uderzeniach potężnych skrzydeł, zniknąc w ciemnościach nocy.
- Pooomoooocy! - krzyk niewiasty, wzmocniony przez trwogę trudną do opisania, uciął w jednej chwili ciszę jaka nastała gdy Gustav wraz z dwójką towarzyszy pozostali sami na pomoście. Następnie usłyszeli silne uderzenie, jakby o drewno... Pękło z trzaskiem, a zaraz za nim kilka naczyń.
- Pooomocy! - kobieta ponowiła żałosną próbę, tym razem o wiele bliżej pomostu. Zaś każdy z mężczyzn na pomoście usłyszał jej wyraźne, nierówne kroki... Oraz stłumione powarkiwanie gdzieś dalej.
- Cóż począć... - wyrwało się niechętnie z ust Gustava.- Nie możemy jej tak chyba pozostawić samej sobie?

Gwardzista Boga nie czekał, pomknął do przodu z mieczem w dłoni, cicho i zwinnie. Rycerz natychmiast ruszył śladem kapłana trzymając swój miecz w gotowości. Błyskawicznie zbiegli z pomostu, stawiając kolejne kroki na wilgotnym piachu wybrzeża.
- Zostawcie mnie, zostawcie!
Dostrzegli postać kobiety w chwili, kiedy wstrząsnął nimi jej przerażony krzyk. Cztery postacie, równie zdeformowane co stwory spotkanie na przystani, zbliżały się ku dziewczynie.
Gustav zerwał się natychmiast do biegu, co niestety nie uchroniło ofiary przed pierwszym atakiem. Kły bestii wbiły się w jej łydkę, kiedy dziewczyna uderzała pięścią o głowę napastnika. Gustav wziął głęboki zamach, po czym jednym ciosem rozpołowi bydlaka.
- Kapłanie, pomóż kobiecie. Salarinie! - przywołał pieśniarza, samemu rzucając się w kierunku kolejnych, nadciągających przeciwników.

Baelraheal zasłonił niewiastę, pozwalając wojownikom rozprawić się z zarażonymi. Oczy skrzyły mu się z ledwo trzymanej w ryzach furii, miał ochotę rozedrzeć sługi Seere gołymi rękami. Ale był sługą Obrońcy i wiedział że Salarin i Gustav aż nadto wystarczą.

Pospiesznie sprawdzał obrażenia kobiety, mimo walki trwającej tuż obok. Ugryzienie było głębokie, ale zatamowanie krwawienia na razie pomogło - Baelraheal nie miał zamiaru tracić zaklęć nim to będzie absolutnie potrzebne. Za to przyzwał inną moc i jego oczom ukazały się czarne nici zepsucia oplatające wieśniaczkę. Zacisnął szczęki pod zasłoną antycznego hełmu. Wyglądało na to że w przypadku niewiasty druidzka klątwa została zaaplikowana całkiem niedawno, możliwe nawet że uda się dopaść ścierwo które ją szerzyło.

Widząc już z daleka, co się święci, Esmerell nawet nie podeszła do lądowania. Przyspieszyła lotu, pikując mocno w dół ku najbliższemu stworowi. Nim ten dosięgnął któregoś z jej towarzyszy, szpony olbrzymiego ptaka zacisnęły się na ramionach istoty z impetem podrywając ją w górę. Orzeł wzbił się wysoko w górę, z każdym machnięciem potężnych skrzydeł wznosząc się coraz wyżej aż pod same chmury... W powietrzu rozszedł się triumfalny pisk drapieżnego zwierzęcia.

Spadająca w dół bestia krzyczała ludzkim, przerażonym głosem, na ułamek sekundy budząc w sercach niektórych trwogę. Rzec można, iż wszystko robili we własnej obronie, czy jednak nie krzywdzili tym samym już i tak doświadczonych przez los, niewinnych ludzi? Każdy ruch ich oręży napychał nieskończenie wielkie brzuszysko arcybestii - Albashaaran.
Zbliżający się ku ziemi wrzask targał sercem Gustava w nie mniejszym stopniu już wysiłek, jaki wkładał w kolejno opadające na ogarniętego plugastwem wieśniaka. Krzywiąc się na widok pozostawianych na zsiniałej od zimna skórze, krwawych bruzd starał się myśleć jedynie o wieśniaczce. Przerażonej, rannej i całkowicie bezbronnej, teraz tulącej się w łydkę Baelraheala za jego plecami.
Głos zszedł na wysokość ich uszu, by za chwilę przemienić się we wręcz nieznośną ciszę.
Dysząc ciężko, stali wraz z Salarinem nad ciałami opętanych, przyglądając się drżącym jak ich ramiona, zakrwawionym klingom.
- Dziękuję...Dziękuję... Na Bogów, tak wam dziękuję mój panie. - łkała, tuląc się do nogi elfiego kapłana.
- Ilu jeszcze pochłonie klątwa? Ilu jeszcze przyjdzie nam zabić, swoich... - mruknął rycerz zerkając na Salarina. Dopiero głośniejszy jęk kobiety przywołał go do rzeczywistości.
- Teraz szybko, krzyk mógł zwabić takich więcej, a na Tempusa... Nie chcę kalać widmowego ostrza krwią Północnych. - spojrzał ku orlicy, lądującej właśnie nieopodal.
- Weźmy kobietę i ruszajmy ku pozostałym.
- Nie! - krzyknęła przeraźliwie kobieta, podrywając się nagle w górę i chwytając w dłoń jedną z płyt zbroi kapłana. Z jej oczu wypływały strumienie łez.
- Nie rozumiecie... Oni ich zabijają. Zabijają albo wciągają! - popatrzyła kolejno po wszystkich oczyma pełnymi strachu graniczącego z obłąkaniem. - Byłam... Widziałam. - zacisnęła powieki i potrząsnęła głową. - Zbierają wszystkich w ratuszowym podziemiu... Ludzie w czerni. Wszędzie unosi się dym... Ciężki, okropny dym. Dławi człowieka, wpełza głęboko... Szepcze. - mówiąc to przeciągnęła paznokciami po swej twarzy, pozostawiając czerwone pręgi na skórze. - Ale waszmoście mają broń. I siłę... I tę bestię! - popatrzyła na wielkiego ptaka. - Jeszcze nie jest za późno... Oni wychodzą z dymu. Wychodzą tacy. - tym razem nie ośmieliła się zawiesić wzroku na uśmierconych przez Salarina i Gustava opętanych. - Dzieci, proszę. Uratujcie moje dzieci nim będzie za późno... Mam złoto. I miecz ojca, przedni, z czasów wojen. Możecie wziąć nawet mnie, ratujcie dzieci!
Sparaliżowany tą sceną Gustav pobladł, jakby przywołany ponownie do życia przez nekromantę. Z trudem, jakby kark przemienił się mu w skalną bryłę, spojrzał kolejno po towarzyszach zatrzymując się na pozostającym gdzieś z tyłu Coenie. Leżała oto w żalu przed nim kobieta, matka, poddana jego pana, jedna z tych które obiecywał bronic. Jeśli ktoś miał przemówić tutaj okrutnym głosem rozsądku to na pewno nie on.

Na wzmiankę o bestii orlica najeżyła mimowolnie pióra. Nie mogła mieć jednak za złe ludzkiej kobiecie tego określenia. Nie znała bowiem jej prawdziwej natury. Esmerell spojrzała po kolei na obecnych tu towarzyszy. Siły były podzielone. Część grupy była już bezpieczna w zagajniku nieopodal. Po raz kolejny musieli wybierać. Czas działał na ich niekorzyść. Powrót po resztę i pakowanie ich w kolejne niebezpieczeństwo, żeby pomóc nieznajomej kobiecie nie był zbyt rozsądny. Samotnie też mogli trafić na przeważające siły wroga, ale czyż cały czas z takimi nie walczyli?
- Powinniśmy pomóc. Możemy ich zaskoczyć. - odezwała się niepewnie. - Nie mamy czasu wracać po pozostałych, ale możemy polecieć do ratusza, omijając część przemienionych. - zaproponowała.
Przypomniała sobie Mudstone. Tam też chciała pomóc, a ostatecznie uśmierciła niewinnych ludzi. Jako najsłabsze ogniwo i najmniej przydatna jednostka i tak nie mogła decydować. Gdyby jednak pozostali chcieli pomóc, i tak by ich od tego nie odwiodła. Orlica pochyliła łeb i rozłożyła skrzydła, zapraszając obecnych do lotu na ratusz.

- Gustavie, zostań tutaj z Coenem i niewiastą. Esme, lepiej przeprowadź zwiad wokół ratusza, a ja i Salarin jakoś dotrzemy, miasteczko nie jest wielkie - Baelraheal wskazał mieczem. - Musimy wiedzieć jak najwięcej, nim zaatakujemy.
Po chwili odezwał się w mowie Tel’quessir.
- Im więcej opętanych zabijemy po drodze, tym mniej siądzie nam na karki przy ratuszu - powiedział, choć słowa paliły go jak kwas. - To jest wojna.

- Nie dajcie się zabić.- mruknął Gustav, raczej mało pocieszony faktem, iż tym razem musi zostać w tyle. - Poczekamy na skraju przystani. Tam powinniśmy być bezpieczni lub w razie potrzeby skryjemy się w wodzie. Niech Tempus wam sprzyja.

Kapłan skinął w odpowiedzi głową.
- Łaska Obrońcy niech będzie z wami - odezwał się we wspólnej mowie i odwrócił się do Salarina z bojową furią w oczach - A my oświećmy Jego wrogów.
Zgodnie z poleceniem Baela orlica wzbiła się w powietrze, by udać się w kierunku miasteczka na poszukiwanie ratusza i sprawdzenie okolicy.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172