Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2013, 11:33   #117
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wychylony szeroko zwierzoczłek z dwurakiem, nie był w stanie sparować ciosu jaki otrzymał od Gotfryda, kiedy ten wychynął zza tarczy. Miecz z chrobotem wgryzł się w kość przedramienia i tam utknął na chwilę, uniemożliwiając Gotfrydowi wykonanie kolejnego ataku. Rozjuszony zwierzoczłek puścił swoją broń i chwycił strzelca w swoje potężne łapska, wytrącając Zedelinowi oręż z dłoni. Smród z pyska potwora niemal pozbawił przytomności człowieka, gdy obaj runęli na ziemię w morderczych zapasach na śmierć i życie.

Magnus wycofując się utworzył lukę między sobą a zwierzoludźmi. Zaraz też lukę tą wypełnił błyszczącym na pomarańczowo ostrzem miecza. Zwierzoludzie naparli na niego sądząc, że zyskują przewagę i słono za to zapłacili. Pierwszemu z nich cios odrąbał kawałek dłoni, a na piersi drugiego wykwitł szkarłatny ślad, znacząc futro posoką. Jednak nie cofnęli się – wciąż napierali na miecznika. Ten w serii błyskawicznych uników, zdołał usunąć się spod gradu ciosów pozostając nietkniętym, ale nie miał się już gdzie cofać. Za plecami poczuł burtę wozu.

Markus pozostawił tarzającego się na pokrytej posoką drodze Gotfryda i pomknął na ratunek Sigfridowi. Przeskoczył nad jakimś trupem i wcisnął w szczelinę między wozami, gdzie na moment utknął. Zobaczył jak dwóch zwierzoludzi podnosi się z ziemi trzymając odrąbane kończyny strażnika. Zrobiło mu się słabo, a żołądek postanowił się w tym momencie opróżnić...

Wolmar widział Markusa i wiedział, że zaraz ten znajdzie się w opałach. Wokoło wozów było wciąż kilkunastu zwierzoludzi. Zaraz ta liczba miała się zmniejszyć, gdyż kolejna strzała zaśpiewała w powietrzu i wbiła się głęboko, po lotki w bark jednego z potworów, który ryknął przeciągle, zachwiał się i padł na pysk. Dwóch stojących obok niego odmieńców, zorientowało się, że mają przeciwnika za plecami i skierowało swoje kroki w kierunku, gdzie stał Klein. Chyba jednak go nie dostrzegli, bo szli niepewnie rozglądając się.

Kapłan znów uniósł do ciosu swój naznaczony znakiem Młotodzierżcy oręż, równocześnie modląc się, aby tym razem trafić we wroga ludzkości. I modlitwa została wysłuchana – Sigmar poprowadził rękę Dietera, młot ominął zastawę i na skórze gora wykwitł znak boga. Rana nie była poważna, ale widocznie bolesna, bo gdy zwierzoczłek zamierzył się, by trafić kapłana, zawył z bólu, a broń tylko przecięła powietrze.

Strzała z łuku Engelberta pomknęła ku kolejnemu celowi, jakim był rogaty stwór wspinający się na dymiące szczątki wozu niziołka. Pocisk wbił się mu w ramię, ale ten niezrażony kontynuował. Zaraz zeskoczył na ziemię, rozglądnął się i jakby wiedząc kto przed chwilą go zranił, pomknął z wzniesioną maczugą w kierunku strzyganina.

Tym razem Magnus Raufer nie miał zbyt wiele szczęścia. Co prawda raz po raz kolejny zdołał trafić potwora u jego stóp, ale cios był zbyt słaby, żeby chociaż zniszczyć ogniwa kolczugi. W oczach stwora królowała śmierć – a raczej jej zapowiedź każdemu, kto spojrzy w te przekrwione, złe ślepia. Teraz Magnus musiał mierzyć się z dwoma bestiami. Wcześniej zraniony dźgnął ku górze, celując w pachwinę Raufera ale nie trafił. Magnus zdołał też zejść z linii ciosu topora, którym drugi stwór właśnie chciał odrąbać mu głowę.

Gaston przeliczył się. Zaatakował, skacząc pod wystrzeliwującą do przodu włócznię. W jego ręku pojawił się sztylet, celujący w pachwinę stwora. Ale zwierzoczłek przewidział posunięcie Zwarta. W ostatnim momencie cofnął włócznię i Gaston nabił się na grot, który wszedł głęboko w ciało w okolicach barku. Skórznia jaką był okryty na niewiele się zdała przy tak silnym ciosie.

Kolejny ognisty pocisk przeszył powietrze z wizgiem i hukiem rozpryskując się na ciałach zwierzoludzi. Dzięki pomocy Wolfganga już po chwili rogate bestie straciły zapał do walki i przestały przełazić przez wozy. Wybicie tych kilku ostatnich, znajdujących sie wewnątrz czworoboku stanowiło ostatni akt nocnej potyczki. Wróg został odparty, zadając minimalne straty. Co prawda jeden ze strażników nie żył, a Gaston i Pieter byli poważnie ranni, ale zwierzoludzie zapłacili znacznie wyższą cenę. No i do strat trzeba też było doliczyć ładunek kapusty, nad którego startą straszliwie pomstował niziołczy kupiec, teraz z obrzydzeniem wycierający zakrwawiony sztylet.


Gdy udało się przywrócić wszystko do porządku, opatrzyć konie i zaprząc je do wozów, można było jechać dalej. Nikt przecież nie chciał zostawać w tym miejscu. Do zajazdu, o którym wspominali strażnicy dotarli kilka godzin później, głęboką nocą. Jako, że gospodarz znał Ulrica, to niemal natychmiast zostali wpuszczeni do środka i obsłużeni. Większość podróżnych udała się szybko na spoczynek, zmęczona i wciąż wstrząśnięta wydarzeniami ostatniego dnia. Paru podróżnych zostało jednak chwilę dłużej w gościnnej izbie. Wśród nich był Wolfgang Frugel, czarodziej incognito.

- Tak, jestem magistrem Kolegium Płomienia – przyznał szybko na początku rozmowy. – Czasy niepewne i zdradzać się nie chciałem, ale sytuacja tego wymagała. Wiecie jak jest. Muszę Wam pogratulować. Znakomicie dawaliście sobie radę. Opowiedzcie mi, proszę, gdzie nabyliście takiej wprawy w posługiwaniu się łukiem i mieczem? Mniemam, że to nie wasza pierwsza styczność z takim wrogiem.
 
xeper jest offline