- Opius, nie poznajesz ich? – krzyknął ktoś z tłumu. – Toż to ci sami, co niedawno w drugą stronę wraz z wojskiem przeciągnęli. Nie musimy się ich bać. To swoi!
Nazwany Opiusem olbrzym jeszcze raz, tym razem uważniej przyjrzał się przyjezdnym. Słowa Naima również podziałały na niego kojąco, bo opuścił topór i podrapał się po zarośniętej gębie.
- Ano tak... Poznaję... – powiedział w końcu, opierając się na stylisku. – Sam Morthes was zsyła w potrzebie. Chodźcie, nie obawiajcie się.
Mężczyźni powrócili do rozgrzebywania ruin, a olbrzym prowadząc trójkę podróżnych zaczął wyjaśniać zastaną sytuację.
- Jak tu byliście ostatnim razem nic nie zapowiadało kłopotów – mówił, kierując się do największego z domostw. Najwidoczniej był tutaj kimś w rodzaju naczelnika lub zarządcy. – Ale od kilku dni atakują nas nieumarli. Stworzenia, które nie chcą udać się do Królestwa Cieni. Co gorsza, nie są to ataki przypadkowe. Ktoś nimi kieruje. I ten sam ktoś im pomaga. Ogień, którego skutki widzicie to jego sprawka. Użył plugawej magii, aby wspomóc swoje nieumarłe sługi. To z pewnością mag lub inny przeklętnik.
Przez chwilę milczał, przyglądając się przyjezdnym. Oceniając ich i lustrując, szczególną uwagę zwrócił na ich uzbrojenie. Można się było spodziewać, co powie. – Na Iliena! Pomóżcie nam, bo znikąd pomocy nie ma. Wyście z pewnością zaprawieni w bojach, radę dacie. Odwdzięczymy się! Wspomożemy w podróży, byle kłopot nam z głowy zdejmijcie. |