Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2013, 18:11   #55
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Bernard Wolner.

Wolner pojawił się w sali tortur przed wschodem słońca. Sprawdził stan narzędzi, rozpalił palenisko, powkładał do niego szczypce i kołki. Lubił być dobrze przygotowany. Dbał o swój warsztat pracy.

Niedługo później pojawił się sekretarz. Kranz Wolbrom, starszy pan o surowej twarzy poznaczonej plamami wątrobianymi był długoletnim pracownikiem. Bernard lubił z nim pracować. Kranz był cichy, do przesłuchania się wtrącał rzadko i nie narzucał katu sposobu w jaki prowadził śledztwo.

- Jak się masz Bernard? - spytał.

- Nie narzekam. A co u ciebie?

- Za gorąco. Ten żar mnie dobija. Wolę już siedzieć tutaj.

Wolbrom podał Wolnerowi papier.

- Papiery na wiedźmę. Z listą pytań.

Kat zaczął czytać pismo. W chwili gdy skończył drzwi katowni otworzyły się i do środka weszło dwóch strażników, wlokąc między sobą podejrzaną.



Orin Sorley.


Orin przykuł zaciekawione spojrzenia bywalców. Darmowa kolejka spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Gdy zaczął grać i śpiewać, wszyscy przerwali rozmowy, które prowadzili i zaczęli słuchać ballady o dwunastu braciach płynących w siną dal na drakarze.

Gdy ballada dobiegła końca rozległy się wiwaty i oklaski.

- Brawo! Jeszcze!

Niziołek po cichu liczył na dobre przyjęcie ale takiego poklasku się nie spodziewał. Seaghdh Uisdean wstał i klaskał. Gdy napotkał wzrok Sorleya ukłonił się lekko i ruszył w kierunku szynkwasu.

- Orin Sorley, wędrowny bard - ukłonił się niziołek brzdąkając jednocześnie w struny.

Karczmarz wtoczył beczkę na salę.

- A to - wskazał Orin na beczułkę - mój podarek dla was. Pijcie na zdrowie!

Owacje trwały czas jakiś, po których bard zaczął znowu grać. Publiczność ucichła i znowu słuchała. To była długa noc. Późną porą lokal był wypełniony klientelą, beczka się skończyła, otworzono następną. Piwo się lało, kuchnia pracowała na pełnych obrotach.

W przerwie między jedną beczką a drugą, w drodze do wygódki w celu opróżnienia pęcherza, już trochę chwiejnym krokiem Orin natknął się na elfa.

- Gratuluję świetnego występu, zdaje się, że karczmarz będzie mi winien przysługę. Utarg dzisiaj ma jak nigdy.

- Dziękuję. A właśnie, pro po przysługi...

- Pamiętam. Co mogę dla was zrobić? Pracę w gospodzie macie już pewną a i z wiktem i opierunkiem problemu być nie powinno.

Niziołek uśmiechnął się.

- Szukam przyjaciółki.

W krótkich słowach nakreślił całe zajście. Mecenas słuchał uważnie, podpytując czasami o szczegóły.

- Niczym się nie martwcie - odrzekł na koniec. - Spotkamy się jutro. Z rana. Może będę miał dla was jakieś informacje.

Biesiadowanie trwało długo w noc. Nie pamiętał już jak znalazł się w pokoju. Obudził się z bólem głowy. Jasne słońce wpadające do pokoju raziło go w oczy. Usiadł na brzegu łóżka. Pragnienie paliło żywym ogniem. Wtedy dopiero dojrzał chudą, piegowatą dziewczynę, ubierającą się w pośpiechu. Zasłaniającą małe, sterczące piersi. Miała może piętnaście lat. Podbiegła do niego, pocałowała w czoło i chichocząc czmychnęła z pokoju.

Zwlókł się z posłania, obmył i ciężko poczłapał na dół. Sala była pusta lecz przy szynkwasie natrafił na karczmarza.

- Wyspaliście się? - ryknął.

- Oj, gospodarzu miły, nie krzyczcie tak - jęknął Orin, krzywiąc twarz w grymasie.

- Ktoś na was czeka - wskazał stolik. - Idźcie a ja przygotuję coś...

Przy wskazanym stoliku siedział Seaghdh Uisdean. Oparty wygodnie przyglądał się z lekkim uśmiechem niziołkowi. Gdy ten klapnął ciężko na siedzenie odezwał się cicho.

- Ciężka noc?

- Oj...

- Nena Deacair...

Na dźwięk tych dwóch słów uwaga niziołka się wyostrzyła.

- Co z niÄ…?

Na stół wpłynęła misa pełna jajecznicy i gliniany kubek.

- Maślanka - wyjaśnił gospodarz. - Najlepsza na wasze dolegliwości.

Gdy karczmarz odszedł mecenas podjął zaczęty temat.

- Wiem gdzie ją trzymają - spojrzał na niziołka. - Bardzo wam na niej zależy?




------------------------
Kostnica: 3 (rzuciło mi się kilka razy nim się zorientowałem o co common - pierwszy rzut uznałem za wiążący, a właściwie powinno wyjść 1)






Kesa z Imarii.

Warownia była ścisłym centrum Denondowego Trudu. Malownicze uliczki między strzelistymi budynkami z czerwonego kamienia, kwieciste klomby. To wszystko komponowało się w piękny obrazek, który na Kesie zrobił pozytywne wrażenie. Centralną część warowni stanowił ratusz, siedziba grododzierżcy wraz z całą administracją.

Jak wytłumaczył jej Kirrstof, wewnętrzne mury zajmowała administracja, koszary ze zbrojownią, lochy a zamieszkana była tylko przez grododzierżcę, rajców i co zamożniejszych mieszczan. Do ścisłego centrum Trudu dostęp miała więc ograniczona liczba osób a spoza tej listy tylko te, ze specjalnymi glejtami. Z murów Warowni roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na pozostałą część miasta, usytuowaną poniżej i schodzącą kaskadowo aż do zewnętrznych murów.

Za wewnętrzne mury wyszli w obstawie trzech mieczników. Wypielęgnowane i zadbane uliczki, obsadzone zielenią zastąpiły szare, wąskie ulice gwarnego miasta. Miasto żyło. Ludzie przepychali się wąskimi uliczkami, uchodząc jednak z drogi nadchodzącemu rajcy, rzucając im ukradkowe spojrzenia. Ludzie rozmawiali, wykłócali się głośno, klęli. Brudne, bose dzieciaki biegały między przechodniami. Wóz wyładowany towarem złamał ośkę tarasując przejazd. Żebracy siadali w cieniu świątyń, wyciągając pokrzywione, chore członki, ukazując garbate plecy, żebrząc o kawałek chleba, o kilka miedziaków. Rynsztoki śmierdziały kałem i odpadami. Czarny, wychudzony kot starał się z nich wygrzebać coś co go zaciekawiło. Może był to jakiś smakowity kąsek?

Wrócili gdy już się zmierzchało. Od ilości wrażeń szumiało jej w głowie. Po krótkiej toalecie położyła się w czystej, przyjemnie miękkiej pościeli i zasnęła mocnym, twardym snem.

W drodze na śniadanie spotkała Martę. Starsza kobieta najwidoczniej czekała pod drzwiami aż Kesa się obudzi i wyjdzie z pokoju.

- Pani - ukłoniła się niezdarnie - chciałam przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Nie wiedziałam... Myślałam, że pani... a pani uratowała moją panienkę. Dziękuję. Przepraszam.


***


Śniadanie było równie wytworne co kolacja. Bogactwo smaku zachwycało. Na śniadaniu pojawiła się blada jeszcze i osłabiona Mira. Przywitała się z zielarką i podziękowała jej za uratowanie życia. Kirrstof von Szant zabawiał je rozmową, jednak zauważyła w nim pewne spięcie, wydawał się być poddenerwowany.

Przed udaniem się do lochów była świadkiem krótkiej kłótni między Mirrą a Kirrstofem. Rajca kategorycznie zabronił jej wychodzić z domu, co spotkało się z ostrym sprzeciwem dziewczyny. Obiecał, że wrócą do rozmowy później.

***

Lochy były ogromnym gmaszyskiem usytuowanym pod ratuszem. Ich niekwestionowanym władcą był kulejący człowiek, z poprzypinanymi do pasa pękami kluczy. Kulawiec, bo tak kazał się nazywać, prowadził ich schodami i korytarzami po swoim królestwie, otwierając kolejne kraty i bramy. Przechodząc wzdłuż cel słyszeli krzyki ludzi, jęki, brzęk łańcuchów. Lochy, tak jak przypuszczała, były przygnębiającym miejscem. Zmęczona oparła się o mur. Był zimny i wilgotny. Woda spływała po ścianie wąską strużką.

Nagły hałas w celi obok spowodował, że odskoczyła raptownie. Wychudzona postać doskoczyła krat, złapała za nie szponiastymi palcami.

- Zabiję! Zabiję! Zabiję! - zaharczała gardłowo szczerząc poczerniałe zęby i rzucając się na kraty i próbując sięgnąć stojącej przed nią Kesy. Klucznik odciągnął ich dalej, w kolejny korytarz.

- Sami widzicie jak to wygląda - odezwał się von Szant. - Niektórzy z uniewinnionych nie nadają się do wypuszczenia ich na wolność. Co o tym myślicie?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline