Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2013, 07:30   #25
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację









Do czasu wyjścia Berta z Erykiem i Gotte do karczmy nie działo się nic ciekawego. Powtarzały sie czynności wykonywane przez porywaczy w dokładnie lub mniej więcej taki sam sposób co poprzedniej doby. Kiedy trzech Chłopców z Biberhof udało się do Głodnego Wilka, reszta nie spuszczała z oczu budynku. Jost z Arno na posterunku w opuszczonym domu a Rudi w towarzystwie małego detektywa wypatrywał przez oko lunety z zacienionego wnętrza dwunastki. Młody Miller dziwnie czuł się sam na sam przy Bretończyku. Ulicami spacerowały skąpo ubrane kurwy między przechodniami i wozami, jakby nic innego nie miały do roboty zawracając na rogu i z powrotem wydeptując bruk na swej ścieżce.










Przed wejściem na salę "Głodnego Wilka", ochroniarz w karczemnej sieni uprzednio odbierał broń wszystkim bez wyjątku. Dwóch gawędziarzy i łowca banitów zajęli wolne miejsca przy szynkwasie. W środku, mimo wczesnych godzin popołudniowych był spory tłumek. Dzień był iście upalny więc może i temu przyjemniej było wcześniej pójść na fajrant aby w półmroku chłodu kamiennego budynku sączyć orzeźwiające piwo z piwnicznej beczki. Kiedy Eryk odruchowo zamówił grzańca, siedzący przy ladzie na sąsiednich stołkach marynarze pokręcili głową parsknąwszy, a jeden to sie nawet zapluł piwem na czarną brodę znienacka zakrztuszony.

Bert miał złe przeczucia. Coś mu mówiło, że nie jest dobrze albo raczej, że nie wszystko jest tym czym byc sie wydaje lub, że być lepiej by mogło. Skupiony przeto był podwójnie. Chyba najbardziej poważny i najmniej wyluzowany, by nie rzec, że spięty.

Przy stolikach siedziało sporo patronów przybytku zajadając się z drewnianych misek, niektórzy w towarzystwie głośnych córek Kemperbadu. Kurwy były cycate i młode. Jedna nawet ładna. I ładną by została we wspomnieniach Winkla do końca życia, gdyby w szerokim uśmiechu nie odsłoniła czarnej próchnicy resztek górnego pięterka swych szerokich ust.

Jeżeli Chłopcy z Biberhof jakiś plan mieli, to musiał być on jeszcze niewypowiedziany. Eryk siąpiąc z kufla w końcu znudzony czekaniem przechylił całą zawartość wlewając je w gardło do dna.

- O Eryk! Pijesz jak prawdziwy marynarz! Za falę! – poklepał go ktoś po plecach. – I jak przystało dwa razy do roku! Nim słońce wschodzi i nim zachodzi! – młodzian obróciwszy się poznał już ten znajomy głos, który jak się okazało należał do starszego robotnika z piętnastki, na którego najmłodszy wołał „Tatuś”.

Karczmarz podał mu przygotowane miski, które razem z łychami tamten odebrał i poklepując Bauera po plecach wesoło mrucząc coś pod nosem o ciepłym browarze, odszedł do zajmowanego przez siebie stołu. Zerkając przez ramię Eryk zobaczył przy nim pozostałych dwóch współlokatorów. Kiwnęli mu głowami.

Tymczasem do karczmy wszedł szatyn z koszykiem.
- To co z wczoraj? – upewnił się karczmarz.
- To co z wczoraj. – potwierdził porywacz.
- Helcia! - wydarł się karczmarz.
Z zaplecza przyszła mała, drobna niczym wątła dziewczynka mało urodziwa kobieta po czterdziestce.
- To co z wczoraj. – mąż podał zonie wiklinowy kosz klienta.

Poszła skąd przyszła uchylając drzwi do kuchni gdzie z trzymaną nad kolanami wiosenną sukienkę, w drewnianej kadzi śliczna dziewczyna o grubym, lśniącym, czarnym warkoczu przewieszonym przez ramię, ubijała bosymi, długimi nogami zapewne kapustę. A dorodne piersi falowały jej przy tym jakby chciały wyrwać się na wolność z wydatnego dekoltu zwiewnej kiecki w kolorze bukietu polnych kwiatów.

Chłopcy z Biberhof z bliska dyskretnie przyjrzeli się szatynowi uważniej. Wysoki może i nie był ale do konusów tez nie należał. Na szerokiej klacie, gdyby chciał się dopiąć na ostatni guzik w lekkiej skórzanej kurcie co ją miał na grzebiecie, to nie wiadomo czy by się tak łatwo domkła na klacie, a na taką po młodszym bracie nie wyglądała. Dłonie miał silne, paluchy grube i mocne. Przywykły do pracy na roli Bauer od razu poznał, że facet ma parę w spracowanych łapach. Z oczu mu patrzyło obojętnie gdy przeleciał wzorkiem po Biberhofianach. Oparł sie łokciami o szynkwas nie zwracając uwagi na otoczenie.

- Ty kutasie! – przez zwyczajny gwar przebił się krzyk od stolika obok Chłopców z Biberhof, który zajmowało czterech gości. – Matkę żeś mi chciał żywcem zakopać!
- Osz durny ty! – odkrzyknął drugi pijany głos nie kryjąc rozbawienia.
- Sem przypomniał! – darł się dryblas wstając teraz od ławy że aż wszystko podskoczyło na zastawionym suto blacie. Pić musieli długo.
- Osz weź, siądź se, obory nie rób. – pojednawczo powiedział tamten niskim tonem głosu.
- Ty chędożony parobku świątynny, jak ci kurwa dam ze śmierci tatka mego szydzić, niech cię Morr przeklnie! – plunął przez długość stołu na siedzącego naprzeciw równie rosłego brodacza.
Opluty tez wstał i okazał się być jeszcze większym od tego pierwszego.
- Tylko bez burd! – wychylił się zza lady karczmarz. – Na ulicy się rachujcie po opłaceniu rachunku tutaj! – surowo pogroził palcem właściciel przybytku.
Dysząc ciężko dwaj pijacy klapnęli na zadach patrząc na siebie spode łba.
- Ale o co chodzi? – wtrącił ciekawski Gotte łokciem szturchając siedzącego plecami do niego towarzysza zwaśnionych znajomków.
- Oni tak zawsze jak ich najdzie po pijaku. – machnął ręką starszy facet, któremu z ust zalatywało surową cebulą. – Tamten lat temu kilka był nowicjacie przy świątyni Morra i gdy temu – z cicha kiwnął głową na naburmuszonego, wściekłego kompana. - się rodzicielowi zmarło, to tamten grób zasypywał.
- I wiesz co kurwa matuli mej, miej Morrze ją w swej opiece, powiedział?! – krzyknął znienacka mniejszy dryblas obracając czerwoną jak burak gębę na gawędziarza.
- Mmmmmmmmm... - mruczał po nosem w niskiej oktawie rzekomy ex nowicjusz Boga Umarłych tracąc cierpliwość ze wzrokiem wlepionym w podłogę.
Gotte pokiwał przecząco głową.
- Ano kurwa sie zapytał ile ma lat mej matuli, świeć, yck! – czknął – Morrze nad jej duszą, kiedy stała nad zanasypywywowanym dołem męża swego a ojca mego, yck!
- Świeć Morrze nad jego duszą. – wtrącił czwarty w kompanów tamtego stolika.
- Oj weź ty nie rób obory i obcym juz głupot durny ty nie gadaj, bo nie wiesz jak było! – nie wytrzymał większy dryblas hucząc ponad wszystkich.

Karczmarka właśnie przyniosła koszyk szatynowi, którego Bert zaczął od niechcenia zagadywać. Gadka szybko się skleiła. Choć nic sobie porywacz nie zamawiał, to po zapłaceniu oberżyście należności, dalej stał przy Winklu a prowiant na szynkwasie przed nimi.

- Jak mu powiedziała, że siedem dziesiątek na wiosnę będzie mieć. – śmiertelnie poważny sierota żalił się Millerowi przechylony na łokciu w jego stronę. – To jej ten kutas ją pyta! – wybuchł nagle palcem wytykając wiadomo kogo . – A czy to się pani opłaca do domu wracać?! - przedrzeźnił basowy głos kompana.

Czwarty jegomość, najbardziej chyba pijany parsknął śmiechem. Widać dysputy od dawna prowadzonej albo nie znał lub za każdym razem go tak samo śmieszyła.

Mniejszy dryblas strzelił go z otwartej lewej ręki w tył głowy,że tamten nosem zarył w misce z kaszą.

- I ciebie to śmieszy? – warknął do Eryka, który zajęty był usilnym skupianiem się nad próbą okraszenia mięsa i pękatego flakonu przygotowanym proszkiem.
- Co ja? Mnie nie. Nie. – chciał zbyć pijaka, który w bojowym nastroju wstał od stolika tym razem wywracając miski i dzbany.
- Łrze! Widziałem! Osz no kurwa śmiał się szyderczo ten parszywy kłamca strilandzki! – podchwycił większy dryblas. – Choć wcale to inaczej w Ogrodzie Morra po prawdzie było!

Pusty gliniany kufel roztrzaskał się na głowie bogu ducha winnego jednego z patronów karczmy, który siedział obok Gotte. Ociekający z gęby kaszą kompan podwijał rękawy chwiejąc się po tym jak chybił ciskając naczyniem w narwanego kompana od którego dostał wcześniej z liścia.

Co było dalej łatwo można sobie wyobrazić. Kiedy zaczęły fruwać ławki, dzbany a mordobicie przeniosło się na drugą cześć sali, w karczmie prała się po gębach większa połowa gości.

Po dobrym kwadransie szóstka strażników miejskich przywoływała do porządku ostatnich zacietrzewionych w gniewie uczestników bijatyki. Kiedy pobojowisko ucichło ochroniarz otworzył drzwi a karczmarz krzyczał do wszystkich:

- Wypierdalać!!!

Szczęściem w nieszczęściu przynajmniej misja podtrucia koszyczka poszła jak spłatka.










Gotte z podbitym okiem znalazł się być prowadzonym pod pachy przez dwóch rosłych strażników miejskich. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to jego wzięto za powód całego zamieszania. Niby czemu? Wyperswadować chciał on, Bert, Eryk, karczmarz a nawet i szatyn, ale zbrojni byli nieugięci. Oba zapijaczone dryblasy zgodnie twierdziły, że wszystkiemu winien jest długonosy... Zabrali go zanim w karczmie zapanował spokój.

Gdy straż skręciła za róg ciemnego zaułka na głowie Gotte wylądował od tyłu czarny worek. Potem poczuł tępy ból, taki jak go kiedyś koń Bauerowy kopnął w dzieciństwie. Padł na kolana i chyba tylko swej ogólnie wrodzonej wytrzymałości nie stracił jeszcze przytomności. Usłyszał jakby brzęk złapanych monet w sakwie. Potem uniesiono go i wylądował na deskach jak się okazało wozu, który z wolna potoczył się ulicami miasta.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline