Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2013, 09:56   #36
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Fauligmere dzień 2 południe

Ekipa która przybyła do Fauligmere ruszyła w końcu na rekonesans po bagnach. Zebrali się niemal wszyscy brakowało jedynie Klary która o poranku opuściła wioskę , oszczędzając sobie wątpliwej przyjemności taplania się w błocku oraz Tasselhofa który postanowił zostać przy boku kamrata. Sam Tupik – jak oznajmił Helvgrimowi stracił zainteresowanie podróżą przy boku kogoś, kto mu oficjalnie groził i sam krasnoludowi doradzał baczenie na takie osoby. Jedynie Helvgrim dostrzegł nieznaczne symptomy poddenerwowania a i to wyłącznie dlatego, że znał już halflinga kawał czasu. Na odchodnym dodał jeszcze, że będzie musiał zająć się bajzlem, który narobili w karczmie i w najgorszym razie zwalić całą winę na przyjezdnych... Przekazał jednak, iż elf zajął się pozyskaniem „składników” dostarczonych mu przez ekipę.

Po wiosce z szybkością pioruna rozeszły się wieści o wymordowaniu przemytników. W przytłaczającej większości wywołało to falę oburzenia i powszechnej wzgardy dla nowo przybyłych oberwało się także i tym, którzy już w wiosce zdołali niemalże zapuścić korzenie. Zapewne karczmarz mógłby brać „wyzwolicieli” pod obronę, gdyby nie kilku świadków – gości karczmy, którzy swe relacje rozpuścili nader żywo i dokładnie, może nieco przerysowując obraz obu stron konfliktu, jak to zwykle bywało gdy obdarzało się kogoś sympatią czy antypatią.

Nawet gdyby historia o walce była przedstawiana korzystnie na rzecz grupy – a nie była , nie zmieniało to generalnego obrazu sytuacji.

Przemytnicy byli jedną z nielicznych źródeł utrzymania wioski. O ile do niedawna przed wioską roztaczała się wizja biedy, beznadziei i głodówki, o tyle w chwili obecnej przed Fauligmere zagościło widmo pomoru. Spośród ludzi którzy mijali ekipę zmierzającą na bagna, nieliczni ośmielili się splunąć na ich widok i pożegnać ich nienawistnymi spojrzeniami. Większość jednak poprzestała na ostentacyjnym odwróceniu się i odejściu od grupy.

Spośród dwóch przewodników którzy mieli wyruszyć z ekipą na bagna jeden zwyczajnie nie stawił się na wyprawę i długo zajęło odnalezienie kolejnego, nawet pomimo oferowanych pieniędzy. Waszymi milczącymi na ogół towarzyszami podróży okazali się "Okoń" i "Lis"

Pierwszy był rybakiem i łatwo było się domyślać w połowie jakiej ryby się specjalizował. Odkąd klątwa objęła wieś musiał przerzucić się na „połowy” ośmiornic. Podobnież drugi – niegdyś myśliwy, w którego chatce można było kiedyś znaleźć stos lisich futer zatrzymanych na czarną godzinę. A że czarne godziny odmierzane były w Fauligmere niemal tak często jak te zwykłe, z futer pozostały jedynie resztki z których można by uszyć co najwyżej czapkę.

Tupik dwoił się i troił, aby jakoś uspokoić nastroje, lecz w tej chwili przekraczało to jego możliwości. Przynajmniej póki źródło powszechnej niechęci znajdowało się w wiosce.

Thomas gorzko przystał na „szczodrą” ofertę utrzymywania najemników oraz podzielenia się z nimi drogimi zapasami oliwy. Bardziej ze strachu i rezygnacji niż z wdzięczności, widział przecież co zrobiono z Czerwonym który się poddał, Kregiem który leżał nieprzytomny, czy Kolosem obezwładnionym przez Helvgrima. Najemnicy nie stanowili jednak najgorszego źródła strachu, dobrze wiedział, że te trzy zgony w jego karczmie nie pozostaną bez odpowiedzi. Co gorsza gdzieś tam w Marienburgu przebywały trzy jego córeczki i powoli tracił nadzieje, na to że kiedykolwiek je jeszcze zobaczy. W chwili obecnej był zbyt przerażony by móc cokolwiek wymyślić a każde działanie zdawało mu się pozbawione sensu i nadziei.

W dobrą klepsydrę po całej akcji kiedy zwłoki zostały już dawno wyniesione do kapłana, swój nos w karczmie wściubiła Monique. Widać było, że zaloty względem hrabiego musiały przybrać desperackie próby gdyż przefarbowała włosy na kolor żywej czerwieni. Nie mogąc uzyskać jakichkolwiek odpowiedzi od żonatego karczmarza, udała się na poszukiwanie pozostałych świadków.

***


Czterogodzinna podróż do jeziora na bagnach nie nastręczała większych i nieprzewidywanych wydarzeń. Dziesiątki, setki małych komarzyc, muszek, pijawek, kleszczy i wszelkiego małego łażącego lub fruwającego badziewia wdzierało się jak mogło i gdzie mogło w podróżników. Po paru godzinach przedzierania się przez bagno, niektórzy mieli już ukąszenia komarów na wyhodowanych bąblach po poprzednich atakach. Do tego wilgoć połączona z nienaturalnym wręcz ukropem sprawiała, iż na bagnach było wyjątkowo parno, każdy pocił się nadmiernie co stanowiło jeszcze większy lep na wszelkie insekty. Jedynie Helvgrim i Alex oraz dwaj łowcy – przewodnicy, prowizorycznie zabezpieczyli się jako tako przed ukąszeniami. Z czasem jednak błotko odpadało i nawet pomimo ponawianych zabiegów stanowiło tylko częściową zasłonę przed insektami, nieprzyjemną samą w sobie lecz z pewnością o wiele przyjemniejszą od użądleń. „Szczęśliwie” dotarli do jeziorka zatrzymując się na dobre sto metrów przed nim. Vilis natknęła się jednak na ślady co najmniej dwójki osób kręcących się w okolicy w której stało, być może obchodzących jeziorko w bezpiecznej odległości – gdyż szły wzdłuż niego mniej więcej w miejscu gdzie grupa się zatrzymała. Ślady prowadziły od „Ust Morra” - a przynajmniej tego co z nich zostało czyli kupy kamieni widocznej już z miejsca w którym stali. Widząc badającą ślad łowczynię także Alex przyjrzał się odciskom stwierdzając po głębokości i wielkości śladów, iż musiały to być orki, zapewne czterech i prawdopodobnie jeden goblin – sądząc po wyraźnie mniejszych i lżejszych śladach.


Gdzieś tam, całkiem niedaleko, musiała znajdować się grupa zielonych – potencjalnych niedobrowolnych dawców organów. Na wyciągnięcie ramion, a właściwie macki znajdowała się ośmiornica. Zmęczenia i wielu drobnych ran po insektach nie trzeba było nawet szukać, były już z wami.

***



Kaprawe oczęta Marona co rusz zerkały za plecy spodziewając się pościgu nieznajomych. Rozglądał się zwłaszcza za rudowłosą, której słowa zmroziły Marona. W tej chwili jednak jej nie było a szubrawcze myśli małego łasicowatego człowieczka były o wiele dalej.

- Proszę, Kary, dowieź mnie do Marienburga – błagalno lizusowski ton, aż bił z jego podłej twarzy. Błysk w oku, nerwowe pocieranie rąk o siebie i mimowolne tiki na twarzy burzyły jednak zupełnie z trudem wypracowany wyraz człowieka proszącego o litość. Maron był zbyt podły nawet na to. Udawało mu się wzbudzić litość jedynie wtedy gdy naprawdę jej potrzebował – a i to u nielicznych, jak na przykład Thomasa, którego właśnie gotów był zdradzić.

- Chybaś się z głupim przez ścianę macał – odrzekł krótko Kary spoglądając spode łba na rozmówcę. - Zapłać to inaczej pogadamy – powiedział bardziej na odczepnego, dobrze wiedząc, że Marona nie stać na taką podróż.

Zakręcił się jeszcze wokół kilku rybaków, z tym samym skutkiem. W końcu jednak determinacja wzięła górę nad strachem, wyczekał dogodnej okazji i ukradł łódź. Nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę zasłoniętego płaszczem oddalającego się od nadbrzeża. Kiedy zaś wrócił właściciel łodzi, było już za późno na pogoń za znikającym w oddali punktem. W główce małego kombinatora, nawet przez chwilę nie zawitała myśl o tym co może się stać Thomasowi i jego rodzinie, myślał wyłącznie o korzyściach jakie sam otrzyma. Z pewnością pieniądze, a może nawet jakieś stanowisko ? Choćby podrzędne, najgorsze nawet … Byle tylko mieć coś... Słyszał o Kruku od samego Krogana, nie bezpośrednio oczywiście, z takimi jak Maron ludzie pokroju Krogana nie rozmawiali. Jednak czasem wystarczy uważnie nasłuchiwać co mówią rozwiązane alkoholem języki.

Wiedział tyle aby się bać, aby srać w gacie na myśl o spotkaniu z tym człowiekiem. Jednak wiedział też , że warto do niego się udać z wieściami o zamordowaniu Krega.

Czerwony i Kolos właściwie się nie liczyli , ale informacje o walce i możliwościach grupy na pewno też były warte kilku srebrników … musiały być. Maron stawiał na szali własne życie, o życiu innych których rzucił na jeden sztos nawet nie myślał.

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 23-06-2013 o 10:04.
Eliasz jest offline