Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2013, 11:21   #14
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Mięśnie bolały jak podczas choroby. To był pierwszy bodziec, który do niego dotarł, drugim było przenikliwe zimno od którego zaczął drżeć. Trzecim... Trzecia była paniczna myśl. Że oślepł. Wszystko to spadło na raz niczym sępy. Miał otwarte oczy ale nic nie widział! Nic! Zaczął panikować. Zbolałymi dłońmi macać twarz, próbować zobaczyć swoje palce, cokolwiek. Przed zamrożeniem słyszał coś o jakichś skutkach ubocznych ale nie, że straci wzrok. Gdyby wiedział, że taka możliwość wchodzi w grę, pewnie bardziej by się zastanawiał. No ale „mądry Polak po szkodzie”, jak mawiali. Przetarł jeszcze raz twarz rękoma i postarał się uspokoić. Nerwy i stres nigdy nie były dobrymi doradcami. Zawsze podpowiadały, może nie tyle źle… co przynajmniej pochopnie. Udało mu się, ledwo ale jednak się uspokoił. Po jakimś czasie wzrok zaczął wracać. Powoli, nieśpiesznie. Najpierw tylko biała plama, potem powoli zaczęła ona przybierać jakieś kontury, chyba ściany. Widział wszystko nie ostro. Jak kiedyś, zanim zoperowałeś sobie wadę wzroku. Wspomnienie tego faktu nieodzownie wywołało falę nieprzyjemnych uczuć związanych z zabiegiem. W końcu usiadł. Był w jednej z lodówek, jak niektórzy mówili na komory hibernacyjne. Pamiętał jak się do niej kładł. Pomieszczenie wyglądało podobnie. Z kilkoma wyjątkami. Na przykład w chwili rozpoczęcia procesu nie był sam. Było tu sporo ludzi i sporo komór. Dokładnie 15. Wszystkie po za jedną otwarte. Podobnie jak hermetyczne szafki z rzeczami osobistymi. Pomieszczenie jednak się zmieniło. Na zauważenie tego faktu potrzebował kilku chwil. Na jednej ze ścian wisiał ogromny telewizor a na stoliku leżał pas z bronią i zapalniczka. Staszek wpisał kod do swojej szafy. Wszystko było na swoim miejscu. Tytoń na szczęście nie skruszał ani nie wysechł. Niecierpliwie wyjął jednego z Davidoffow i spróbowałeś zapalić. W zippo z wygrawerowaną podobizną orczego łba wyschła benzyna. Przeklął siarczyście, a potem odruchowo zaczął rozglądać się za źródłem ognia. Przy pistolecie leżała prosta zapalniczka gazowa. Staszek podszedł do niej i wywołał płomień. Z przyjemnością patrzył jak końcówka papierosa się żarzy a potem po paru solidnych buchach zamienia w popiół. Dym wypełnił usta, gardło aż w końcu dotarł do płuc. Spokój wraz z nikotyną zaczął krążyć po organizmie. Zabawne, że używka która z zasady powodowała podniesienie ciśnienia, tak dobrze uspokajała. Dopiero po papierosie ubrał się i zgarnął swoje gadżety. Zgodnie z przewidywaniami ochrony baterie wylały, dobrze, że je wyjął je zawczasu z telefonu. Telefon zdał się na nic. Szkoda. Chciał zadzwonić do biura i dowiedzieć się co się dzieje, zapytać jak sobie radzą i zapewnić, że niedługo wróci. Oczywiście jeśli jeszcze cokolwiek tam zostało. Wspomnienie telewizora z obrazem odpalonej głowicy nuklearnej, było nie do zatarcia. Poszukał w gratach golarki, potem gniazdka. Podłączył, odpalił silniczek elektryczny i szybkimi ruchami ogolił twarz. Oblał ją wodą po goleniu marki Brut. Syknął. Założył koszulę, zapiął kolejno guziki, w mankietach poprawił pokryte, matowym srebrem zapinki. Wywiązał krawat i spiął go spinką. Założył spodnie. Następnie przypasał pas z bronią. Przeklął. Nie przepadał za bronią przy pasie. Jego pistolet zawsze był schowany pod pachą, na przystosowanych do tego pasach. Nie krępował ruchów, a przede wszystkim nie rzucał się w oczy. Co równie ważne nie odgniatał marynarki. A teraz? No ale cóż. Jego broń mu odebrali zaraz po wejściu do schronu. Ten model był większy od subkompaktu, którego używał. Glock 17 L jak mówił napis. L pewnie oznaczało dłuższą lufę. Był nabity. Siedemnaście kul dziewięć milimetrów. Przeładował, wprowadził nabój do komory, zważył broń w dłoni. Ciężka. Ale co zrobić? Przewrócił oczyma i schował ją do kabury. Potem nałożył marynarkę i w miarę możliwości dopasował ją do odgniatającej się kabury. Skrzywił się, ale mimo wszystko z bronią poczuł się pewniej.

Telewizor nagle zaświecił się ukazując filmik. Staszek zobaczył Alberta Goldmana, prezesa korporacji, który właśnie dopinał swój garnitur. Stał w tym samym miejscu co on teraz ale więcej komór było zamkniętych. Widział jak drżącymi dłońmi podnosi i repetuje pistolet i wychodzi z pomieszczenia. Z wyraźnym napięciem przeszedł wzdłuż ściany a gdy doszedł do zakrętu skoczył szczupakiem. Za nim zatrzasnęła się krata, która w innym wypadku przecięłaby go na pół. Spojrzał wzdłuż korytarza z wyraźnym przestrachem. Podbiegł do drzwi i wpisał kod wchodząc do środka. Kamera przełączyła się ukazując nie duże pomieszczenie w którym znajdował się robot. Jeden z tych obsługujących bunkier z komputerem w kształcie mózgu. Tylko, że miał automat. Seria zmasakrowała Goldmana. Kule wyrwały spory fragment jego brzucha. Prezes padł orząc palcami beton. Łamiąc paznokcie i dusząc się krwią.
Staszkowi powieka nawet nie drgnęła. Goldman, może i uratował mu życie, ale te zaledwie kilka zdań które wymienili pozwoliły mu sądzić, że nie był nikim więcej jak bogatym dupkiem.
Filmik się skończył, jego miejsce zajęła twarz... Alberta.

http://images2.wikia.nocookie.net/__.../Pan_house.png

- Witam Panie Stanisławie. Pozwoliłem sobie użyczyć twarzy mego stworzyciela.
Po "głosie" poznał SI zarządzające obiektem. Nie uważał za stosowne kiwnąć, czy powiedzieć „dzień dobry”. Rozbudowanemu laptopowi pomieszanemu z kuchenką mikrofalową, który na dodatek nie robi kawy? W życiu!
- Świat na skutek działań takich jak on uległ zniszczeniu. Szacuje, że ponad połowa ludzkości zmarła od bomb nuklearnych i chemicznych. Wiele milionów zmarło zaraz potem od chorób, z głodu czy z rąk innych ludzi. Stąd postanowiłem ukarać go i jego popleczników, tak jak Pan widział. Miałem problem z Panem. Z jednej strony nie należał Pan do tej firmy z drugiej... Cóż. Z pewnością nie miłował Pan bliźniego. Stąd pewna propozycja. Nie ma co się oszukiwać. Nie do odrzucenia….
No to kwestię firmy mamy wyjaśnioną. Biorąc pod uwagę narodowe skłonności Polaków, mógł się założyć o cokolwiek, że w rejonie jego ziem ojczystych był w tej chwili krater… ewentualnie post nuklearna pustynia.
SI zaczął mówić. Nie był to jakiś tam wywód filozoficzny. Suche i ociekające konkretami fakty. Sposób przedstawienia sprawy mu odpowiadał, jednak zadanie było… co tu dużo mówić nie do wykonania przy użyciu jego środków i umiejętności. Owszem wiedział jak powinien sobie poradzić w tego typu sytuacji. Owszem miał plan wykonania tego zadania w zasadzie już w chwili gdy tylko została mu złożona oferta, owszem potrafił dokonać tego o co go prosili. Pytanie tylko, czy chciał to zrobić i czy zamierzał zdać się na osąd tostera siedzącego tu kilkadziesiąt lat…
Wyszedł na korytarz i zignorował to co zobaczył. Jakiś chłopak, na oko kilkunastoletni bawił się z robotem. Jedyne co na chwilę zwróciło uwagę i co zaniepokoiło Staszka to fakt, że robot na „głowie” miał ludzki mózg. Piotrowski może nie był ekspertem w sprawach medycznych, jednak godziny spędzone przy kanałach „Discovery” teraz procentowały.
Przeszedł szybkim krokiem przez korytarz i nie napotkał przecinających go krat czy mobilnego pancernika z wgranym programem bota z „Duke Nuken”.
Wszedł do pomieszczenia, które jak pamiętał było czymś na kształt stołówki… i zamarł.
- Poznajcie Stanisława Piotrowskiego! Głos Wielkiego Brata spłynął z okolic sufitu.
Przed nim roztaczał się obraz niczym ze sceny „Niezniszczalnych” w reżyserii S. Stallone. Banda ludzi zdających się jeść metal i srać gwoździami siedziała sobie przy stole popijając (dla niepoznaki) kawę.
- James Cutler. - powiedział skinając głową dwumetrowy, umięśniony, łysy mężczyzna.
- Oż cholera, prawdziwy odmrożeniec! - młody najemnik był wyraźnie ucieszony – Jestem Młody. To znaczy to widać, że jestem młody, ale Młody to też moja ksywka. Miło mi cię poznać
- no cześć, kim jesteś?

Blondyn kiwnął głową na powitanie.
- Guten tag. Rzucił po niemiecku, jak nic robił za panienkę w tym składzie.
- Witam, Panowie. Przywitał się Staszek nienaganną angielszczyzną i zdawkowym ukłonem. Omiótł towarzystwo oceniając je i zapadając w swoich myślach. Rejestrował to co widział. Katalogował i oceniał. Robił to w taki sposób, jakby patrzył na potencjalnych dłużników. Szybkie słowa Młodego kontrolował aktywnym słuchaniem, podtrzymując jego monolog i starając się nie dać po sobie znać, ze tak na prawdę myśli o czymś innym. - Jestem... hm... Wykrzywił twarz. - Zdezorientowany... Podszedł do stołu, odpiął guziki marynarki, zdjął ją, powiesił na oparciu krzesła, po czym usiadł na siedzisku. - Co tu się tak na prawdę dzieje?
- Właśnie zamierzaliśmy zacząć jeść śniadanie, Stan. Kolega jednak oświadczył nam również, że jesteś jednym z hibernatusów. - rzekł olbrzym nachylając się i oglądając bacznie nowego kompana. - Inni mieli wadliwe komory czy też odeszli wcześniej... Miałeś farta, że trafiłeś na nas. - powiedział z lekkim uśmiechem opadając na oparcie, które zatrzeszczało pod naciskiem ponad stukilogramowego wojownika.
James był ciekaw dlaczego Albert nie wybudził tego gościa wcześniej. Dlaczego akurat teraz, a nie kiedy tamci opuszczali bunkier? A co jakby ich tutaj nie było? Nie wyglądał zbyt postawnie. W sumie to mizernie nawet. Sam by se poradził góra parę godzin. Czyli tak długo aż spotkałby pierwsze agresywne stworzenie...
Staszek swój fart skwitował jedynie niepewnym kiwnięciem głowy. To co działo się wokoło wymagało od niego adaptacji i to pełna gębą. Na razie nie wiedział gdzie trafił, pomiędzy kogo. Ciężko mu było stwierdzić, czy zatem fakt obudzenia należy określić jako szczęśliwy. Może lepiej by mu było jeszcze się nie budzić? A może w ogóle nie zasypiać?
- Albercie? - zapytał Cutler patrząc w sufit. - Czy masz jeszcze jakiś ludzi w zamrażalce? - dodał z uśmiechem. - Jak tak wypuść ich teraz. Myślę, że lepiej się zaklimatyzują, gdy są w bunkrze inni ludzie. Co o tym myślisz?
- Niestety, wszyscy albo odeszli albo zmarli na skutek wad komór hibernacyjnych.
- Aha. Musiałeś ich wybudzać o jakiś konkretnych porach czy też mogłeś wedle własnej woli ich budzić?
- zapytał James. - Nie łatwiej by było im żyć gdybyś wszystkich ich naraz odmroził?
- Z zachowaniem odpowiednich procedur można wybudzić człowieka o dowolnej porze. Odmrażanie w pewnej kolejności sugerują przepisy bezpieczeństwa.
- Rozumiem.
- powiedział James kiwając głową, po czym spojrzał na nowego. - To co nam o sobie opowiesz? Skoro mamy razem mieszkać, przynajmniej jakiś czas, fajnie by było coś na twój temat wiedzieć...
Jedyną reakcją Staszka na to co usłyszał było napięcie się szczęk. I to na krótką chwilę.
- Ta.. faktycznie miałem szczęście. Stwierdził Piotrowski. Jakoś tak nie współmiernie smutno, do rzeczonego szczęścia. Na wzmiankę o tym, iż nie ma tu więcej uśpionych ludzi, Piotrowski zareagował ledwie widzialnym drgnięciem. Nie panował jeszcze nad sobą tak dobrze, jak przed snem. - Co chciałbyś wiedzieć? Na poły warknął na poły zapytał. - Numer buta?
- Cwianiaczek z Ciebie, Stan.
- rzekł z kpiącym uśmieszkiem Cutler. - Jak nie chcesz nie mów nic. - dodał sięgając po jedzenie i zaczynając jeść.
- Nie wyglądacie na koło Sierotek, któremu można bezgranicznie ufać. Odciął się Staszek. Zaraz jednak się zmitygował. Trafiłem tu... potoczył oczyma po suficie bunkra ... przypadkiem. Jestem z Polski, negocjowałem tu umowę z pewnym konsorcjum. Sprawy wymknęły się spod kontroli, musiałem improwizować. No i jestem tu. Zawodowo negocjuje... negocjowałem z różnymi ludźmi. Ot cała historia.
- Cutler zapomniał powiedzieć o rzeczy, która chyba najbardziej cię zainteresuje - Młody z całą swoją szczerością i dobrym serduszkiem postanowił jak najszybciej oświecić odmrożonego - W trakcie gdy spałeś była wojna i nie mam tu na myśli jakiegoś małego konfliktu na lokalną skalę. Wojna globalna, która zmieniła oblicze świata pozostawiając po dawnej cywilizacji tylko napromieniowane ruiny i wspomnienia jak dawniej wyglądało życie - zakończył frazą często przytaczaną przez swojego przybranego ojca.
To by się zgadzało…to samo powtórzone dwa razy można uznać za prawdę. Patrząc ogólnikowo oczywiście.
- Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że wszyscy jesteśmy tu przetrzymywani przez SI o tajemniczych zamiarach. Wtrącił swoje 3 grosze Indianin.
Te słowa sprawiły, że Staszek spojrzał oczyma odrobinę bardziej ufnymi w kierunku czerwonoskórego.
- Bashar, przecież już ustaliliśmy, że Albert nie jest zły. - powiedział James patrząc na Indianina. - A o tej wojnie zapomniałem, Młody. - dodał z uśmiechem Cutler. - Nie wiem czy przez to, że urodziłem się już po jej zakończeniu czy może dlatego, że jest to tak oczywista sprawa, że aż ciężko o niej komuś przypominać.
- Powiedz, jeśli wiesz Stanisławie, do kogo należał ten bunkier przed wojną? Do rządu? To mogłoby wiele wyjaśnić w naszej obecnej sytuacji.
- Baszar dalej starał się ogarnąć to co się działo do okoła. W temacie było więcej dziur niż w gaciach szczura.
Staszek wysłuchiwał przytaczanych faktów historycznych i kiwał głową. Był wstrząśnięty, ale przywołał na twarz kamienny wyraz. Powieka mu nawet nie drgnęła. Gdy padło stwierdzenie dotyczące zamiarów Alberta, podniósł głowę na rozmówcę i przyjrzał mu sie uważnie starając się ocenić tego człowieka.
-Nie wiem czyj jest ten bunkier. Dostałem to miejsce poniekąd przypadkiem, poniekąd w skutek prowadzonych negocjacji. Zrobił odrobinę dłuższą pauzę. Nie. był to przypadek! To co wiem, to że osoby tu hibernowane należały do zarządu dużego konsorcjum. Ludzie bogaci i przede wszystkim posiadający olbrzymią władzę. Przynajmniej jak na te czasu. Albercik... Staszek podniósł wzrok i pozwolił aby w jego głosie pojawił się sarkazm... pozwolił mi przeżyć. Teraz pewnie wystawi mi za to rachunek... Westchnął. To w zasadzie wszystko.
- Nie sądzę aby Albert chciał jakiegoś dobra materialnego. Pieniądze już dawno nie są w obrocie, a i tych zapewne masz już niewiele.
- powiedział, z do połowy pełną gębą, Cutler. - Jednak jak będziesz chciał stąd wyjść, aby środek bunkra nie był ostatnią rzeczą jaką zobaczysz przed starością i śmiercią, musisz wyjść z nami. - powiedział po czym przełknął to co miał w paszczy.[i] - Sam nie przeżyjesz za długo. Wiem, bo i ja bym nie przeżył. Nie wystarczy być charyzmatycznym, potrafić strzelać, prowadzić samochód czy cokolwiek. Trzeba potrafić przetrwać, a o tym ludzie sprzed apokalipsy nie mają zielonego pojęcia...
Staszek zrobił minę z pod znaku “.. ty stara dupa jesteś!” po czy delikatnie się uśmiechnął i przytaknął rozmówcy. Grzecznie, co w zestawieniu z serwowaną mina było sprzeczne. Rozmowa dopiero teraz wkraczała na tor właściwy.
- Masz jakąś konkretną propozycje? Ton zawodowca włączył się automatycznie.
- Nie ja tu dowodzę. W zasadzie jeszcze tego nie ustaliliśmy... - spojrzał na resztę swoich. - Ja, Młody i Baszar odpadamy zapewne więc albo Lynx albo Drake. Co wy na to? - zapytał patrząc na resztę.
- Kierujący zespołem powinien mieć szeroką i uniwersalną wiedzę na temat Waszej działalności. Powinien umieć dogadać sie z podwładnymi i znać ich umiejętności. Znać, nie oznacza koniecznie wiedzieć co robią... ja nie mam Wam wiele do zaoferowania. Piotrowski rozłożył ręce w teatralnym geście, a głos mu stwardniał. - Potrafię co najwyżej powiedzieć spierdalaj w taki sposób abyś poczuł ekscytację przed zbliżającą się podróżą...
- Masz rację, ale doliczając to, że mamy czasy jakie mamy to ta osoba musi być twarda i potrafić sobie radzić w różnych okolicznościach.
- rzekł Cutler zamyślony.
Staszek kiwnął głową. Przecząco.
- Musi wiedzieć w jakim gównie siedzi. Dodał kwaśno. - Wiecie? Zapytał zagadkowo.
- Oczywiście, że wiemy, ale... No nie każdy się nadaje. Najbliżej roli dowódcy u nas jest chyba Drake. Hmm... A może demokracja? Nigdy tego nie lubiłem... - Cutler znowu zaczął jeść.
- To wy sobie głosujcie. Niespodziewanie Staszek wstał. - Ja mam poczucie roztaczającego się wokoło mnie smrodu. To pewnie przez ten sen. Chciałbym się wykąpać. Wam proponuje to samo. I wyszedł.
Szparkim krokiem podążył pod prysznice. Rozebrał się i wszedł do kabiny. Gorąca woda zalała go, zmywając pot i wątpliwości zarazem. Miał w głowie kompletny mętlik. Musiał dokładnie zastanowić się jak rozegrać tę partię i co najważniejsze po której stronie się opowiedzieć. Na razie nie potrafił jednoznacznie tego określić. A to prowadziło do jednego wniosku. Na razie trzeba było grać na dwa fronty. Na razie trzeba było zebrać wystarczającą ilość informacji, aby określić która strona wyjdzie cało z tej sytuacji, po czyjej stronie będzie lepiej stanąć aby przeżyć… i możliwie dobrze na tym wyjść… Świat jednak nie zmienił się wcale… A co za tym idzie on również nie będzie zmieniał swoich metod.. Zaadaptuje się. Na pewno. Jak zawsze. Gdy zakończył cały rytuał związany z higieną, ale nade wszystko z rozluźnieniem swego Ciała odkręcił samą ciepłą wodę i pozwolił, aby para zaszła lustro przed którym stał. Przeczesał włosy i owinął się ręcznikiem. Potem wyjrzał z kabiny prysznica zastanawiając się czy jest sam...
Można było sprawdzić, czy jest na podsłuchu w najprostszy z możliwych sposobów.
- Albercik? Słyszysz mnie? Zapytał półgłosem stojąc pod wodą.
Cisza.
Kiwnął głową zadowolony ze swego spostrzeżenia. Albert był dziełem człowieka. Został przez niego napisany i skonstruowany. Przynajmniej podstawy jego programu. A do czego to prowadziło?
Mało kto z ludzi myślących instalował by kamerę, czy podsłuch w toalecie.
Piotrowski zadowolony ze swego spostrzeżenia, wyszedł na korytarz.
- Albercik. Gdzie mogę rozprostować nogi i odpocząć trochę? Udając się do swojej kwatery zamierzał zamienić kilka słów z SI.
 
hollyorc jest offline