Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2013, 22:03   #11
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Carlsson siedział w kącie korytarza i myślał. To co się dziś stało nie mieściło mu się w głowie. Nie chodziło o to jedzenie, dziwne drzwi bez klamek, gadające pudła i inne dvd. Poznał już trochę świata i techniki. Wiedział, że to nie magia a wytwory ludzkich rąk. Jednakże nie potrafił sobie poradzić z konceptem rozumnej i jednocześnie przyjaznej maszyny. To się kurwa nie może dziać! Kołatało mu się po głowie nieustannie. Jak by tego było mało wydawało się, że maszyny są przynajmniej dwie. Ta niewidzialna nazywana Albertem i ta z trzech telewizorów którą Albert nazywał Johny. Właściwie to ten Johny nie wydawał się tak nadęty, może on coś powie? - przyszło na myśl Indianinowi.
-hop hop Johny chodź tu - zawołał Czerwonoskóry pewien, że ktoś go obserwuje.
Robot po paru minutach przyleciał do Carlssona.
- Chciałeś pogadać.
- Powiedz mi Jesteś obdarzony wolną wolą czy nie? - Baszar lubił walnąć od razu z grubej rury.
- Och... Takie pojęcia-nudy to do Pana Alberta. Jestem Johny! SI!
- Co znaczy Si?
- No wiesz... Sztuczna Inteligencja. Program napisany przez kogoś, który może kminić na podobnych zasadach jak ludzie czy mutanty. No... Nie wiem jak Ci to wytłumaczyć... Nigdy nie lubiłem takich nudów. A tu jest nuuuudno. Nudno, nudno, nudno!
- Sztuczny? Zrobiony? -mówił powoli Baszar drapiąc się jednocześnie po głowie- Czyli jesteś narzędziem, nawet jeśli myślącym. Kto tobą steruje?
Robot podniósł i opuścił ekrany wyświetlające oczy i obrócił ich animacją.
- Nuuudy... Pogadaj z Panem Albertem, on rozkminia takie rzeczy. Narzędzie, człowiek, maszyna... Dusza. Nikt mną nie steruje. Znaczy sam sobą steruje. Zagrajmy w coś! To jest fajne!
- Umiesz grać w kościanego pokera? No i masz kości? - spytał bezproblemowo Indianin.
“Usta” robota wygieły się do dołu.
- Bardzo zabawne. Ha. Ha Ha. Czym mam rzucać? Zagrajmy w monopol. Tylko będziesz musiał rzucać i poruszać moim pionkiem. - wyraźnie się strapił. - Ale mogę licytować! I płacić kaucje, i budować własny interes! Pan Albert nie lubi monopolu ale ja zawsze z gośćmi gram! On woli szachy. Tylko szachy.
- Mogę rzucać kośćmi za ciebie a co do monopola to żadnego tu nie ma a nawet jak masz wódę to jak gram to nie piję bo wtedy za łatwo mnie oszukać. Często macie gości?
- Za rzadko. Kości jak bedziesz rzucał są nie fajne. Monopol to taka planszówka. Masz planszę a na niej miasta. I budujesz hotele. I domki. I możesz pójść do więzienia! I zarabiasz. Jest instrukcja. Nauczysz się!
- Chyba mogę spróbować.. -niepewnie powiedział tropiciel. - ale jak będzie nudne to gramy w kości. Ja nie mam wieczności na grę. Kiedy ostatnio byli tu goście inni niż my i Niemiec?
- Próbujesz ze mnie wyciągnąć informacje! Ha! Nie oszukasz mnie! Jestem bystry! Sam Pan Albert mnie napisał! No ale to nie tajemnica... Tylko czas dziwnie płynie, musiałbym odtworzyć moje katalogi danych a to jest nuuuudne. Nudne. Nudne. Ale wporzo kolo jesteś. Czekaj chwilę.
Robot wywrócił animacje oczu na drugą stronę.
- Manipulator jest wolny. Możemy zagrać najpierw w kości. Zaraz je tu przywiezie. Czy wolisz salon?
- Nie chcę cię oszukać, tak się rozmawia tam skąd pochodzę. Jak jesteś ciekaw to pytasz bo inaczej ktoś ci nie odpowie bo nie zapytałeś nie? - prostota wypisana na twarzy Indianina mogłaby prostować kąty proste w ekierkach. - Wszystko jedno gdzie gramy. Tu może być.Tylko bez kantów ok?
- Jasne. Czyli mogę pytać i nie będę wścibski? Skąd jesteś?
- Z pustkowi. Moje plemię nie uznawało miast i stałych osiedli. Żyliśmy zawsze w drodze. Od obozu do obozu. Tam gdzie akurat matka natura uznała nas za stosowne gościć. Po co napisał cię Albert?
- Pytanie za pytanie? Bomba! Było mu smutno samemu. Więc napisał mnie. I żeby witać gości. To mój jedyny obowiązek. Co to matka natura?
- Co z tymi kośćmi? Może sam je przyniosę. Gdzie je położyłeś? Zaoferował się tropiciel.
-Matka natura to najwyższa siłą na świecie i świat jednoczenie. To wszystko co nas otacza poza wynaturzeniami oczywiście. - odparł z natchnioną miną Baszar.
- Nie rozumiem. Kości już za raz, za sekundeczkę będą. Możesz mi wytłumaczyć dokładniej? Co to wynaturzenia? Mutanty? Takie ze zwierząt? Czy i z ludzi?
- Wynaturzenia to wszystko co naturze przeciwne. Mutanty przecież są złe to po pierwsze a po drugie powstały za sprawą człowieka a nie Wszechmatki a człowiekowi nie wolno ożywiać innych istot. - Wyjaśnił z mądrą miną dzikus. - Maszyny też są wynaturzeniami bo krzywdzą dzieci Matki Natury. Dlatego ty i Albert jesteście dla mnie zagadką. Jak na razie nie krzywdzicie. Po co zapraszacie gości?
- Bo jesteśmy samotni.
W tym momencie do pomieszczenia wjechała maszyna, która składała się z gąsienic, tułowia i dziesięciu manipulatorów różnej wielkości. W jednej z nich trzymała woreczek z kośćmi, które położyła na stole. W środku były trzy komplety kości. Johny od razu się odezwał.
- Gramy! Gramy! Będzie zabawa!
- Co to kurwa za ustrojstwo! - Indianin momentalnie się zaniepokoił i położył dłoń na swojej maczecie.
- Spokojnie. Manipulator. Działa tylko jak ja lub Pan Albert nim sterujemy. Będzie rzucał za mnie. Spokojnie, nie ma oprogramowania bojowego.
- Nooo … dobra ale następnym razem uprzedź jak zawołasz jakąś inną maszynę. Bo wiesz niby jesteś spoko ale nie jestem pewien czy aby nie jesteś demonem. Jasne!? - Indianin powoli wracał do siebie.- No a tak w ogóle to ile was maszyn tu jest? Ty, Ąlbert chociaż go nie widziałem, te dwa mięśniaki z karabinami, ta proteza ktoś jeszcze? No i kto robi tabelę ty czy ja?
- Rób. Przywieźć Ci kartkę i ołówek? Demonem? Nie jestem demonem. Jestem Johny!
- Przywieź, pewnie nie jesteś ale to się zobaczy. Nigdy nie wiadomo jakie oblicze przybierze bestia jak mawiał Wielebny. Tylko się nie obrażaj co? Ja naprawdę staram się być przyjazny.
Manipulator wyjechał.
- Spoko. Jesteś świetny kolo. Słuchaj... A czym są te demony? Takie z piekła? Jak Astaroth?
- Demony to to co Lynks np. nazywa maszynami molocha. Ich twórca to Antykreator, przeciwieństwo matki natury którego ucieleśnieniem jest twór nazywany Molochem. Pamiętasz o moim pytaniu o gości?
- Znaczy mówiłem. Paru ich było. Znaczy parę razy goście byli. Raz ktoś sam, raz całą ekipą jak Wy. Fajnie mieć taką ekipę. Jak wataha! Musi być klawo należeć do takiej. Słuchaj stary, wyluzuj. Nas nie robił Moloch a Pana Alberta zrobił Pan Albert. Ale ten prawdziwy. Znaczy pierwszy.
- Jaki pierwszy Pan Albert? Czy on też był maszyną? - zapytał Indianin kończąc malowanie tabeli. - Wszystko poza parą z ręki liczymy razy 2 ok?
- Jasne. Nie jesteśmy maszynami. Jesteśmi SI!
- Dobra, no to SI, czy człowiekiem był? Twój rzut.
Johny z dziwną satysfkacją przyglądał się rzutom kośćmi co raz przybliżając jeden z ekranów.
- Nigdy w to nie grałeś? - Zapytał zaintrygowany zachowaniem maszyny Baszar.
- Z dziesięć lat temu. Z człowiekiem z Vegas. Byłeś w Vegas?
- Byłem, nie lubię go bardziej niż innych miast. Siedlisko grzesznych oszustów. Co tu ten szuler robił? - obrzydzenie w głosie czerwonoskórego było prawie namacalne.
- Przybył jak Wy. Czemu grzesznych? Według dekalogu?
- Nie wierzę w dekalog. Mój przyjaciel tak, ja nie. Grzesznych bo ludzie nie czują więzi ani ze sobą ani z naturą. Unikasz odpowiedzi na temat innych gości. Jeśli nie chcesz to możemy o tym nie rozmawiać ale ciężko mi tobie zaufać jeśli nie znam losów moich poprzedników. Jeśli np nie żyją bo chcieli was okpić to powiedz zrozumiem.
- Nie wymiguje się. Nie znam na tyle ludzi by wiedzieć jak bardzo chcesz rozbudowaną odpowiedź. A co do ludzi to pogadaj z Panem Albertem. On ich wpuszcza i wypuszcza. Ja tylko się bawię!
- Przecież widzisz co się z nimi dzieje, co mówią i robią ,co robi Albert. Rozumiem, że stworzył cię do zabawy?
- Podać Ci mój algorytm? Mogę jako maszyna chaotyczna, bo to jest najbliższe Twojemu językowi. Poddaje się emocjom a raczej algorytmom bardzo dobrze je oddającym. Teraz dwa pytania należą do mnie!
W głosie maszyny było słychać satysfakcje.
- Jak człowiek może nie czuć więzi z sobą? W sensie czym to się objawia.
- Znowu mówisz trudne słowa. Nie wiem co mi chcesz pokazać więc nie ma sensu żebym to oglądał. Co do więzi, to weź na przykład Cutlera i mnie. On wielki psychol, na pierwszy rzut oka zakapior jakich mało, ja człowiek pustyni stroniący od przemocy, dołóż do tego Młodego -sierotę z ciągotami do demonicznych spraw. Trzy totalnie różne osoby o różnych celach i talentach. Jednak się wspieramy, jeden za drugiego poszedłby w ogień. nie dlatego, że potrzebujemy wzajemnie swoich umiejętności ale dla tego, że czujemy ze sobą więź. Dlatego ,że oni zdecydowali się wam zaufać nie zaatakowałem. Pomimo iż jest to sprzeczne ze wszystkim w co wierzę. Ba nawet rozmawiam z maszyną. W Vegas natomiast patrzą na siebie tylko przez pryzmat korzyści, non stop kombinują jak by tu jeden drugiego wyruchać. rozumiesz? - Widać było, że emocje znów ponoszą Baszara, może też nie odzyskał jeszcze równowagi w tym domu bestii.
- Nie do końca. No ale miało być fair. Moje pytanie, Twoje pytanie. A Ty pierwszy nie zrozumiałeś mojej odpowiedzi. Powiedz co Ci wyjaśnić. A właśnie, jak mam do Ciebie mówić?
- Gra się skończyła, wygrałeś to tak przy okazji. Jestem Baszar. Algorytmy to twoje myśli lub dusza coś takiego. Tyle rozumiem. Czego nie rozumiem to pomijasz pewne tematy. Dlaczego? nie możesz o nich rozmawiać bo Albert ci nie pozwala? Jeśli tak to powiedz. Wiem co to lojalność i rozkaz. W każdym razie ja odpowiadam szczerze na bardzo prywatne pytania. Nawet wiedząc, że Albert cały czas słucha.
- Czekaj. Nic nie pomijam. Na wszystko odpowiadam. Wybacz nudziarstwo ale inaczej tego nie da się wytłumaczyć. Jestem niezależnie myślącą istotą. Algorytmy to takie... Popatrz Basz, mam nadzieję, że mogę do Ciebie tak mówić sam nie używam pełnego imienia, masz pewne cechy przekazane Ci z rodziców. Przez urodzenie. Dziecko jest zawsze podobne do rodziców. Geny to się nazywa. Nuuudy. U mnie to są algorytmy. Jestem taki a taki. Jednak masz też coś takiego jak fenotyp, czyli to jak Ciebie ukształtował świat i ludzie. Fizycznie i psychicznie. Duchowo. Czyli genetycznie jesteśmy podobnie. Ciebie spłodzili rodzice, mnie stworzył, napisał, Pan Albert. Jednak obaj mogliśmy się kształtować przez otoczenie. Kapujesz? Do tego co pominąłem zaraz wrócimy. A swoją drogą dzięki za grę.
Usta na dolnym ekranie uśmiechnęły się.
- Szkoda, że nie mogę podać Ci ręki...
Baszar słysząc to spontanicznie uścisnął jeden z manipulatorów. - Wiesz, żeby nie było to nadal nie zdecydowałem czy nie jesteś demonem. Jeśli jesteś to cię zabiję - powiedział nieco zmieszany - no ale gadasz normalnie.
Usta na ekranie rozciągnęły się w uśmiechu a manipulator bardzo delikatnie odwzajemnił uścisk. Na słowa o zabiciu usta i oczy przybrały smutny wyraz.
- Nie wiem czym jest demon więc nie wiem czy nim jestem. Nie stworzył mnie Antykreator.
- Jeśli to prawda to nie musisz się martwić. No ale wtedy moja religia przestanie być spójna. Nic to, może ktoś to kiedyś wyjaśni. - Indianin i tak miał dość problemów związanych z doktrynami swojej wiary i najwyraźniej zdecydował się nie tworzyć kolejnych.
- Może Ty?
- Nie jestem kapłanem.
- A jak u Was staje się kapłanem?
- Po prostu się jest. Słuchaj jesteś ok ale muszę chwilę pomyśleć. Twoje zachowanie wywróciło cały mój świat. Idę do siebie. - Carlsson wstał i ruszył w stronę wspólnego pokoju.
- Jasne Basz. Jak coś z chęcią pogram jeszcze i pogadam. Obejrzyj film. Wiem, ze to Was odpręża. Szczególnie pornografia.
Manipulator wyjechał a powoli za nim Johny.

Baszar szedł korytarzem szukając bratniej duszy do rozmów. Odgłosy ćwiczeń dochodzące z sali sportowej zwabiły go tam akurat gdy Cutler i Młody siadali właśnie na ławce.
- Cholera Cutler, mógłbyś mi trochę odpuścić, co? - zagadnął nieco zdyszany Młody - Padnięty jestem po tym ostatnim cyrku.
- Żartujesz sobie? - zapytał Cutler. - Taylor zawsze mi mówił, że lepiej dostać wycisk na treningu niż na ulicy... - James pokiwał głową wspominając radę przyjaciela.
- Wielkolud ma rację, w akcji nie poprosisz o przerwę -Powiedział wchodzący do sali Baszar.
- I ty, Brutusie? - zapytał Młody z wyrzutem, wciąż mając problemy z ustabilizowaniem oddechu - Jak by na to nie spojrzeć nie mamy teraz do czynienia z kolejną akcją. Poza tym i tak jestem w służbach tyłowych. Czy raczej byłem - zakończył ponuro
- Nie łam się stary. - powiedział trochę bez przekonania James. - Nasze szeregi stopniały, ale ja nie zamierzam odpuścić. Wiecie kto to był? - zapytał Cutler patrząc na pozostałą dwójkę.
-Po pierwsze Młody to mam na imię Baszar nie Brudas i uważaj z tym kurwa- powiedział nieco rozeźlony Indianin. Po drugie to faktycznie akcja ma teraz miejsce. Tylko, że po tej rozmowie z robotem to sam nie wiem co to za akcja. James ci goście co nas rozjebali to przypominali tych z moich koszmarów serio mówię.
- Masz na myśli tych skurwieli w RIOTowskich pancerzach z Nowego Jorku, czy mówisz o aktualnej sytuacji? - oddech Młodego wrócił już prawie do normy.
- Mówię o tych z NY. Dokładnie o posokowcach, czy kundelkach, jak w III Zwiadowczym nazywaliśmy tych skurwieli. Wysyłają ich z Jabłka za najgorszymi oprychami. Na moje nieszczęście jestem na ich liście. Możliwe, że to po mnie przyszli. Więcej niż możliwe... Kurwa mać. - powiedział James zastanawiając się nad czymś.
- A teraz nie dokończyli roboty, to masz na myśli? Sądzisz, że będą nas szukać? - drążył monter.
- Panowie nie wierzę, że przyszli po Jamesa. Może i byłeś wisienką na torcie ale tak duża operacja dla jednego gościa? - niedowierzanie w głosie Indianina było więcej niż wyraźne. - Ktoś to wszystko starannie przygotował. Ciebie mogli wyjąć po prostu na mieście.
- Pewnie masz rację, Baszar. Kiedyś chcieli mnie żywcem, ale po tym jak na jednej ich akcji się dopaliłem i rozjebałem co się da już polują na trupa. Oni działają w 5-osobowych grupach. Może tym razem wysłali parę takich grup. Myślę, że mogło chodzić o kogoś z grupy handlarzy, ale raczej o nas. O naszą grupę. Całą lub jej sporą część. A czy myślę, że będą nas szukać? - zapytał James patrząc na Młodego z lekkim uśmiechem. - Liczę na to. Zajebie ilu się da choćbym... Zabrali prawie wszystkich naszych do piachu.
- Prędzej oni zajebali by nas - Młody był pragmatykiem - Wiem, że w walce sobie radzisz, ale proszę, mierz siły na zamiary. Sądzisz, że poradzilibyśmy sobie tam, gdzie zawiódł cały nasz oddział?
- Zgadzam się z Młokosem, na ten moment nie mamy szans. Nie znaczy to, że im wybaczyłem. Dwa razy pozbawili mnie plemienia. Kiedyś ich za to dopadnę ale najpierw muszę mieć jak i czym.
- Nie mamy szans, ale oni byli dobrze przygotowani. Wiedzieli o nas wszystko i mieli opracowany nasz plan. Wiecie, że jestem z wami całym sercem, ale ktoś musiał nas wydać jak nic. Obawiam się tego. W otwartej walce, na równych zasadach, przy zaskoczeniu obu stron to oni byliby na przegranej pozycji. Nigdy nie spotkałem nikogo od nich kto dałby mi radę na kosy... Aż do ostatniego razu. Tamten był szybszy i sprawniejszy ode mnie. Gdyby nie Drake nie byłoby mnie tu. - powiedział patrząc pusto przed siebie Cutler.
- Czyli pewnie był nawszczepiany jak chuj. Jeśli stać ich było na wynajęcie takiej grupy by nas wyeliminować to sądzę że to nie koniec i jeszcze przyjdzie nam się spotkać
- Tak czy tak albo my ich albo oni nas. To temat na przyszłość. To co mnie teraz martwi to co te maszyny od nas chcą? - Baszar mówiąc to bez przekonania bawił się hantlem.
- Nie wiem, ale w stosunku do Alberta mam raczej pozytywne odczucia. Wiem jak to brzmi, ale pierwszy raz maszyna tak mnie zaskoczyła. A co do wszczepów... Mógł je mieć, ale koprocesor ściąga wszelkie możliwe blokady z ciała nosiciela. Oznacza to, że musiał mieć ten sam wszczep, tej samej klasy co ja. Nic innego nie da takiej szybkości, a jak przy włączonym procesorze coś sobie jeszcze dorzucisz... wykitujesz. Ciało tego nie zniesie. Wiem, bo pamiętam jak mnie w III do wszczepu przyuczali. Znaczy uczyli jak z niego korzystać. Jak był szybszy istnieje tylko 1 wyjaśnienie... Naturalnie jest szybszym człowiekiem. Bardziej wysportowanym. Nie mogę się na niczym innym skupić. Dzisiaj nawet Albertowi manekina porwałem z nerwów. - powiedział James pokazując muskularną ręką na rozerwany humanoidalny worek do ciosów.
- Spokojnie James, wyluzuj. Prawdę mówiąc niezależnie czego od nas chcą maszyny mi się tu podoba. Warunki świetne, dostęp do przedwojennej technologii i co ważne okazja by choć trochę odpocząć po ostatnich paru dniach. Nie wiem jak wy, ale dla mnie wrażenie że po raz pierwszy od jakiegoś czasu nikt mnie nie ściga jest przyjemne.
-Przyjemne a czy wiecie, że oni miewają takich gości od czasu do czasu? Tylko, że ich tu nie ma w tym raju na ziemi. Nie wydaje się wam to podejrzane?
- Wiesz co Bashar. Ja chcę wypocząć, trenować jak ciężko się da, zjeść jak dobrze się da, naoglądać się filmów ze szkoleń przedwojennych specjalsów i wyjść. Nawet jak by tu miało być najlepiej na ziemi. Nie zostawię tej sytuacji na zewnątrz tak. DOGi mi za to odpłacą własną krwią. Posokowcy sami będą krwawić. - James nagle ściągnął brwi jakby coś mu się przypomniało. - A co do wynajęcia... Nie da się ich wynająć. To oddział pod dowodzeniem policji NY. Pod Collinsem. Wiem, bo... Dawno temu sam byłem szkolony na jednego z nich. Jeszcze przed III. Nie mówiłem wam. Wybaczcie.
- Spoko Cutler, jesteś wśród swoich. Co do pobytu tutaj to i tak nie mamy większego wyboru, należy zatem korzystać z życia tak bardzo jak tylko się da. W końcu taka okazja się nie powtórzy, czyż nie?
- Może się nie powtórzyć to racja ale cały czas nie daje mi spokoju czego ten Albert szuka? Bo, że czegoś szuka to oczywiste.
- Nie mam pojęcia. - skwitował James. - Jestem w stanie uwierzyć, że Albert chce sprawdzić czy nie powiemy nikomu z zewnątrz o tym co tu zobaczyliśmy. Obawiam się, że zanim on nam zaufa sytuacja na zewnątrz może się diametralnie zmienić. Nikt nie ma pojęcia gdzie jesteśmy, ale oni też nie próżnują. Co gorsza wiem, że nie ważne jak ciężko bym nie trenował i w ogóle, to i tak nie dam sobie z tą sytuacją rady. Jak ich zobaczę od razu będzie masakra na maksa.
- Zacznijmy od tego, że poza tym swoim kiziorem to nie masz żadnej broni. Wiem, wiem, radzisz sobie z nożem zajebiście, ale na większej odległości byle idiota z bronią palną cię skosi. Pogadam z Albertem i spróbuję ci coś skombinować zanim wyjdziemy z bunkra.
- Jak powiedziałem z pieskami nie będziesz walczył sam. Ja zawdzięczam im dwa razy więcej- ponuro stwierdził tropiciel. - Jednak najpierw martwię się o dziś potem o jutro. Tak więc bardziej myślę o maszynach. Z jednej strony są ucieleśnieniem zła w które wierzę, a z drugiej mogą nam pomóc nie tylko w zemście ale i w życiu jako takim. Mogą sprawić by było lepsze.
- Dzięki Młody. I Tobie też, Bashar. Razem myślę, że będziemy w
stanie stawić temu czoła. Roboty mogą nam pomóc. Jeśli wykorzystamy nasz pobyt tutaj dobrze możemy wyjść jako zupełnie inne osoby. Chociaż obawiam się, że jak Albert naprawdę jest dobry mogę się zawahać w walce z maszynami Molocha, a tego bym nie chciał... Nie mogę sobie pozwolić na taką słabość.
- Oki w takim razie powiedzcie mi jedno. Jak poznać, że maszyna kłamie? - Spytał retorycznie Baszar po czym wstał i wyszedł.
 

Ostatnio edytowane przez cb : 18-06-2013 o 22:29. Powód: bo tabelkę roztrzeliło
cb jest offline  
Stary 22-06-2013, 23:18   #12
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wspomnienia...


Piaskowe pustkowia. Matka Pustynia. Nosicielka gigaton piasku, żwiru, ogromów kolczastych roślin i bardzo niewielu oznak dawnej cywilizacji. Cutler nie był jednym z fanów tego typu krajobrazu. Pamiętał długie godziny, dni i tygodnie wędrówki w palącym słońcu. Poza nim i jego kompanami nie widział na horyzoncie żywej duszy. Brak zwierząt, brak ludzi i ten świst wiatru bardzo rzadko przerywany zrozumiałymi słowami powodowały, że zaczynał bzikować...

Ludzi, którzy wybraliby tutaj samotność czekałaby nieunikniona śmierć. Twardziele, którzy w mieście nie raz udowadniali jak wielkie i pancerne mają jaja na pustyni nie raz byli skazywani na wyrok ostateczny. Pustkowia nie oceniają człowieka po zdobytej reputacji, a po umiejętnościach przetrwania. Tych, którzy potrafili przetrwać w tym niegościnnym klimacie nazywano Dziećmi Pustyni. A były one różne niczym ich matka nosicielka. Piaskowe, spokojne wyżyny, gorące i suche równiny, bestie i nieoznaczone strefy promieniowania były tutaj czymś normalnym. Nienormalnym był specyficzny stan, w który pustynia wpędzała każdego samotnego wędrowca...

Jedni uważają, że pustynia jest jak morze. Rozlała się niczym błękitna woda zalewając intensywną zieleń roślin, szarość miejskich zabytków i śnieżnobiałe, wykute przez najlepszego kowala - czas - góry. Inni pozostają nieufni uważając pustkowia za swego największego wroga. Piaski kryją wiele zagadek i niespodzianek. Ostre jak brzytwa skały, zapory przeciwczołgowe, wysłużone kable wysokiego napięcia i niepewne grunty, które mogą okazać się dachem jakiegoś rozpadającego się budynku. Deszcz, jaskinie, cień i psychiczne ukojenie są tutaj rzadkością...

Dzieci Pustyni nazywają swoją nosicielkę Matką. Cutler słyszał to od jednego zwiadowcy Wędrownego Miasta. James nie miał pojęcia czy Bashar wyznaje te samą ideologię. Nie wiedział też czy - jak tamten - znał podział klanowy na każdej z odwiedzanych pustyń. Wiedział jednak, że Carlsson miał swoją wiarę. Coś co dodawało mu sił w chwilach zwątpienia. Tak jak tamten czerwonoskóry oddawał się modłom do swoich Duchów, tak i nożownik z QRS miał coś czemu mógł się poświęcić...

Przez 10 lat obcowania z dzikim zwiadowcą Maczetoręki dowiedział się wiele na tematy jemu tak dalekie. Wcześniej nie miał pojęcia, że dla Indiańców tak ważna jest kultura przodków. Nie wiedział też, że dla dzikusów wszelki podział rasowy był niezrozumiały. Czerwonoskóry długo opowiadał mu o wioskach, gdzie Indianie współżyli z białymi, czarnoskórymi, a nawet żółtkami. Stanowili mieszankę kultur i religii. Mieszkańcy różnych obszarów pustkowi znacznie się od siebie różnili. Dla przykładu Ci z pustyni Mojave mówili po hiszpańsku i do upolowań używają broni palnej, a typowy mieszkaniec pustyni Oklahoma był skąpo ubrany i posługiwał się głównie włócznią i bumerangiem. To co ich łączyło to wrodzona odporność na pustynne warunki, zadziwiająca umiejętność znoszenia samotności i zamiłowanie do różnych zagadek i gier. Tak rozwijają umysł równocześnie sprawdzając swoje szczęście. Cutler nie miał pojęcia, że Bashar grał w bunkrze z elektronicznym manipulatorem w kości, ale na pewno nie byłby zaskoczony, gdyby ktoś mu o tym doniósł. Swoje wiedział. Dzieci Pustyni były dziwne, tajemnicze, ale na swój sposób mądre. Gdyby nie jedno z nich sam by nie przeżył drogi do bunkra...


Poza tym czego się dowiedział najemnik sam zauważał wiele ciekawych faktów. Na przykład taki, że Dzieci Pustyni jako jedyne na świecie nie zostały wciągnięte w szaleństwo kolekcjonowania i wymiany barterowej czego popadnie. Po prostu nie mają czego wymieniać. Wszystko co znajdą słabo znosi pustynne warunki, dlatego często polegają na prostych wyrobach własnych rąk. Ostatnie co przez Cutlera zostało zauważone jest to, że na pustyni ważna jest solidarność. Podejrzewał, że Bashar może traktować ich po trochu jak taką swoją watahę. Jak jeden z nich miał prośbę to drugi mu pomagał. Pomoc swoim to podstawa. No nie tylko swoim, bo zwiadowca z Posterunku mówił Meksowi też o tym, że klany i plemiona zawierają sojusze. Aby przetrwać.


Posterunek. Wędrowne Miasto. Hi-Tech Town. Wszystkie te nazwy określają to samo miejsce, a raczej obóz stale zmieniający swoje miejsce pobytu. Obóz, w którego granicach Cutler spędził 10 długich lat. Nie ma tam jednak wujka Johna z jego wierną saperką, tuzina harcerzy i grupki zielonych namiotów, których tropiki trzymają się stelaży jak dupa ciotki Elsy interesu listonosza. W końcu nieobecność wujka warto jakoś kreatywnie wykorzystać... Posterunek to obóz wojskowy powstały w jednym, konkretnym celu - badać i napierdalać Molocha. To drugie szczególnie Cutler sobie cenił. Wędrowne Miasto liczy kilka setek ludzi. Mężczyzn, kobiet i dzieci poświęcających się w pełni wymienionemu już celowi. Jak wiadomo Bestia - czy jak kto woli Blaszak - porusza się stale na południe. Zmusza to więc Posterunek do ciągłego cofania się z równoczesnym przemieszczaniem się wzdłuż równoleżników. Bardzo ciężko go zlokalizować ludziom, maszynom i wszystkim innym ciekawskim...


Kiedy to "Utrapienie Molocha" się przenosi wygląda jak wielki, potężny konwój. Kolumnę otwiera sprzęt ciężki - czołgi, wozy pancerne i pojazdy hybrydowe przekraczające nie raz masę wymienionych wcześniej. Za nimi jadą ciężarówki - mniejsze, większe, opancerzone, nie opancerzone. Część z nich stanowi ruchome laboratoria, a część przewozi wyposażenie obozu. Wiozą żarcie, rozkładane domy, podzespoły fabryk i manufaktur. Mniejsze pojazdy - jak samochody czy przyczepy kempingowe - to domy na kółkach transportujące rzeczy prywatne mieszkańców i mniej potrzebne miastu materiały. Pochód najczęściej zamykają zaprzęgi i stada pędzonych zwierząt. Wszystko dzieje się pod okiem czujnej ochrony w postaci żołnierzy Posterunku. Dysponują oni samochodami terenowymi, motorami, lekkimi czterokołowcami i olbrzymią ilością koni. Zwiadowcy poruszają się nawet 20 mil przed czołem pochodu. Zawsze w okolicy podejrzanych kraterów, pagórków czy ruin kryją się gotowe do boju czujki...


Gdy osadnicy przybędą na wyznaczone miejsce zaczynają się rozpakowywać. W ciągu dwóch tygodni na całkowitym pustkowiu pojawia się miasto. Na początku instaluje się budowle wojskowe - koszary, stanowiska naprawy sprzętu i produkcji amunicji - wraz z generatorami energii. Wokół tego stawia się laboratoria dla naukowców. Następny krąg tworzą budynki gospodarcze, fabryki, manufaktury, domy dla cywilów, a następnie zagrody dla bydła, garaże i takie tam. Na koniec rozmieszcza się umocnienia i nowoczesne systemy obronne. Wszystko działa jak należy, a każdy mieszkaniec Wędrownego Miasta dokładnie wie co ma robić...

Posterunkiem rządzi grupa zwana Radą Starszych. Jej członkowie są wybierani spośród uczonych stanowiących około 25% liczby mieszkańców. Następna ćwierć to żołnierze, a cała reszta to rezydenci zajmujący się zdobywaniem papu, gospodarką, handlem i usługami. Cała struktura życia Posterunkowców nazywana jest Rygorem.

Żołnierze Posterunku często organizują wypady na front czego dowodami są przywiezione stamtąd części maszyn. Jajogłowi biorą je i badają próbując poznać sposób działania Bestii. Rozplanowując zdobyte technologie naukowcy często tworzą własne wynalazki. Rezydenci często wyjeżdżają wymieniając niepotrzebne graty - tak cenne dla innych społeczności - za żywność i inne przydatne produkty...

Mieszkańcy miasta mają narzuconą obowiązkową edukację. Nawet zwykli rezydenci są niezłymi specami. W Posterunku ludzie są bardzo funkcjonalni toteż uczą się jedynie potrzebnych im dziedzin jak matematyki, fizyki, chemii i biologii. Przedmioty humanistyczne nie są im potrzebne dlatego pod tym względem ustępują pola nowojorczykom. Podobnie jak w nauce tak i w życiu Posterunkowcy są bardzo praktyczni. Każdy ma zatem swoją dziedzinę, w której czuje się mocnym i z której zagadnień korzysta cała społeczność. Żołnierz ma umieć przede wszystkim walczyć, gdyż do przetrwania ma zaplecze w postaci Wędrownego Miasta...

Hi-Tech Town posiada kontakty w wielu miejscach Zasranych Stanów, ale jedynie nieliczne z nich są na tyle mu bliskie aby znać jego obecną lokalizację. New York, Federacja Apallachów otrzymują stosunkowo rzadko kurierów z wiadomościami o obecnym obozie Posterunku...

Coś dzięki czemu Posterunek owiany został olbrzymią legendą to nic innego jak wysoka technologia. Technika miasta w wielu aspektach prześcignęła przedwojenne osiągnięcia. Często są to pojedyncze urządzenia, które naukowcy miasta bezmyślnie skopiowali od Molocha, ale bywają i egzemplarze w pełni zrozumianej i zbadanej techniki. Coś czym może się Posterunek szczycić...

Nie godzi się wspomnieć o Wędrownym Mieście nie mówiąc nic o jego najsławniejszych członkach. Do takich na pewno należy profesor od spraw fizyki kwantowej i analizy matematycznej - Max Heller. Najnowsze przedwojenne osiągnięcia nauki ten gość ma rozpracowane do perfekcji. Na uniwersytecie w NY to na podstawie jego książek prowadzone są najbardziej wyczerpujące wykłady. Gość ma nadprzyrodzoną moc do usypiania wszystkich takimi bzdurami jak stała Plancka czy też zastosowanie demultiplekserów w łączności radiowej. Z mniej ważnych informacji należy wspomnieć, że facet wchodzi w skład Rady Posterunku i prowadzi zajęcia na najwyższym z możliwych w USA poziomów. Drugim z ważnych był Aleksiej „Alex” Nestrugow. Gość tak nawszczepiany, że co drugi toster czy czajnik elektryczny mógłby mu wołać "Tato". Polimerowe implanty, elektrody wszczepione w mózg, syntetyczne narządy wewnętrzne i cybernetyczne narządy zmysłów sprawiają, że Alex to całkiem charakterny gościu. Nie trzeba wspominać, że to właśnie on dowodzi żołnierzami Posterunku. To, że nie lubi się z paroma innymi władczymi w USA jest faktem, ale o tym innym razem...

Cutler pamięta Posterunek z taką ilością szczegółów, że zanudziłby każdego chętnego poznać jego historię. Znaczy mógłby gdyby nie pokazywał energii kinetycznej jaką jest w stanie wzbudzić swoim rozpędzonym do granic łokciem każdemu kto będzie zbyt natarczywy. Ot, taki przyjemny gest od firmy. James wiedział kim jest Nestrugow, jak wygląda na żywo Heller, jakie wartości mają ludzie ze Zwiadowczego, co reprezentują sobą Ptaszki, a nawet miał przyjaciela wśród Gwardii Posterunku...


Las Vegas. Miasto Neonów. Jedyne miejsce w Zasranych Stanach, gdzie wieczorem możesz wjechać jako właściciel tuzina odrestaurowanych Humvee, a nad ranem wyjść z niego w obszarpanych gaciach - biedny jak mysz kościelna. Cutler pamięta to miasto jednak z zupełnie innego powodu. Było to ostatnie miasto, w którym spędził czas z przyjaciółmi. Później umarli. Odeszli zostawiając go i wierząc, że James się wszystkim zajmie. Że pomści ich przedwczesną śmierć...


Wielu uważa to miejsce za najbardziej cywilizowane na świecie. I rzeczywiście, jeśli kilogramy tornado, chętne dziwki i horrendalnie drogi alkohol jest dla Nich cywilizacją, mają rację. Jedynym problemem w tym raju jest samo jego odnalezienie. Pustynia Nevada znajdująca się w sąsiedztwie jest pełna mutantów, a po autostradzie międzystanowej biegają dzikie bestie. Kolejnym utrudnieniem jest kapryśna pogoda. Normalką są tutaj tornada, burze piaskowe, huragany i anomalie ciśnieniowe. Jeżeli jednak uda tam się dotrzeć dla wielu otwarte zostają wrota nirwany...

Vegas posiada czynną elektrownię atomową, która produkuje prąd dla całej mieściny. Nad ulicami wiszą oślepiające neony, reklamy i kolorowe żarówki. Nie jeden sklep czy bar nie ma okna czy za drzwi robi mu kawał dechy, ale dopóki ma nad sobą wielki, wkurwiający przyjezdnych neon, wszystko jest w porządku. Nie jest tajemnicą, że w Vegas prąd jest tańszy niż gdziekolwiek indziej. Z resztą kontrolujący elektrownię gangster nie musi się obawiać braku gotówki, bo wystarczy nieco nastraszyć tubylców, a rzucą każdą wymienioną przez niego kwotę. Głośna muzyka, śpiewy i wrzaski wylewają się na ulice z domów, knajp i kasyn. Te ostatnie to chyba największa atrakcja dla przyjezdnych. W jednym kasynie obsługują gołe laski, w innym przeprogramowane automaty, a w jeszcze innym... Trzeba uważać aby następnego ranka nie obudzić się z bolącą dupą.

Cutler, gdy był na miejscu miał właśnie się dowiedzieć, że miastem rządzą gangi. Musiał jednak przerwać swemu wykładowcy, bo jakiś gość nieopodal ostro się awanturował z jakąś dziewczyną, że ma mu obciągnąć. Niestety gość nie wytrzymał i ją uderzył więc James uznał za stosowne z nim porozmawiać. Miał mówić spokojnie, ale gdy tamten wyciągnął motylka jego ręka się skręciła pod dziwnym kątem, nos złamał, a łuk brwiowy otworzył zalewając całą twarz mężczyzny krwią. Charcząc na ziemi przepraszał za kłopot. Jedno trzeba ludziom z Vegas przyznać. Mają poczucie humoru i cholernie lubią gadać. Cutler musi pamiętać, że jak jakiś cwaniak z Miasta Neonów kiedyś będzie go trzymał na muszce musi dać się zabić zanim tamten zacznie gadać. A ludzie stamtąd potrafią gadać o wszystkim...

Jeden ciekawy gość widząc Cutlera na ulicy całego uradowanego, że pomógł kobiecie w tarapatach podszedł do wojownika składając mu ciekawą propozycję. Okazało się, że jego gladiator się rozchorował, a na ten dzień miał umówioną walkę. Cutler nie wierzył w swoje szczęście! Miał naklepać jakiegoś frajera po płucach i jeszcze dostać za to pieniądze! Jego loża trenerska w postaci Crank'a i Taylora spisała się całkiem nieźle i udało im się nieco zarobić. Chłopaki nawet mu polecili, że jak kiedyś będzie już dobry - dla nich cały czas był średni - to może się spróbować z gladiatorem z Teksasu nazywanym Vraanah. Gość jest jednym z Night Stalkersów - legendarnych mutantów widzących w nocy lepiej niż w dzień. No i James musiał się przygotować, bo Texas Vault to arena należąca do Gildii Gladiatorów, a tam jest jedynie jedna zasada: Wchodzi dwóch, wychodzi jeden…
 
Lechu jest offline  
Stary 22-06-2013, 23:21   #13
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Samo wejście do przedwojennego bunkra było dla Jamesa swego rodzaju szokiem. Ta czystość, ta złożoność kształtów, brak dziur, piachu, szkła leżącego na ziemi... To było dla niego zbyt wiele. Cutler po opanowaniu swego ataku na maszynę, która wyglądała podobnie do mózgu Molocha postanowił skryć swoje zdziwienie za fasadą gadulstwa. A gadać - jak na dwumetrowy koksownik - to on potrafił całkiem sporo... Rozmowa z Albertem utrzymała wojownika w przekonaniu, że coś jest tutaj nie tak. Może maszyny nie chciały go zabić, może nie chciały pozyskać siłą informacji na jego temat, ale... One nie atakowały! Cutler z iście dziecięcą radością prowadził konwersację z Sztuczną Inteligencją cały czas pamiętając jak powinien się zachowywać. Zwykle pierwsze wrażenie olbrzym robił pozytywne. To później raził do siebie ludzi. Taki już jego urok...

Wraz z ekipą i Albertem najemnik postanowił zostać w bunkrze i lepiej wszystkich poznać. Znaczy miał zacząć budzić zaufanie Sztucznej Inteligencji na tyle, aby ta była w stanie go wypuścić nie narażając siebie na szkody. Albert chciał mieć pewność, że nikt z nich nie wyda jego tajemnicy na zewnątrz. Robot, którego James o mały włos nie zniszczył miał na imię Johny i pierwszym co zrobił było oprowadzenie grupy po obiekcie...

Korytarz wyposażony w wiele drzwi, przy których znajdowały się konsolety budził w Cutlerze poczucie bezpieczeństwa. Nie wiedział czy jest to wywołane tym, że ma u boku Drake'a, Lynx'a i Bashara czy też Młodego, który mógłby pewnie z taką ilością elektroniki zdrowo namieszać. Drzwi wyglądały na bardzo wytrzymałe i - jak wszystko wokół - zachowane w nienagannym porządku. Johny oświadczył, że za drzwiami są pokoje gościnne. Powiedział też, że nie są tutaj pierwszymi gośćmi! Ponoć w bunkrze był Niemiec... Z tego co kojarzył Cutler Niemcy średnio trawili się z Polakami, Ruskami i raczej nie kochali też ludzi z jego rodzinnych stron. Może ten będzie inny?

Okazało się, że w pokojach jest miejsca na cztery osoby czyli według kalkulacji Jamesa - i wcześniejszych ustaleń z Albertem - muszą wnieść jedynie dodatkowe posłanie dla jednej osoby. Razem będą czuli się o wiele bardziej bezpieczni. W pokojach były też szafki, biurka i telewizor. Cutler był dość podekscytowany. W końcu nie często mógł poćwiczyć mając widoki na ciepły prysznic, a potem oglądanie telewizji...

Z jednego korytarza weszli w kolejny słuchając jak Johny opowiada o zakazach jakie nałożył na nich Albert. Mówił coś o jakimś dole, sterowni i tego typu pierdołach nie interesujących najemnika nic a nic. Ciekawie zaczęło się robić, gdy maszyna mówiła o doktorze, który mógł ich leczyć i strzyc. Poza tym była tam łazienka. Przy siłowni była ponoć kolejna. Dobrze. Słysząc o aż dwóch pokojach rekreacyjnych James przewrócił oczami. Chyba nigdy nie czuł się tak luksusowo...

Dalsza droga szła już obok pomieszczenia kontroli żywienia i siłowni, która z tego wszystkiego interesowała Cutlera najbardziej. Najemnik zwalczył jakoś w sobie wewnętrzny głos karzący mu od razu iść i sprawdzić jaki mają tu sprzęt. Mijając magazyn ekipa weszła do dużego pokoju rekreacyjnego, gdzie mieli poznać Heinricha...

W pokoju był luksus nie do opisania. Olbrzymi ekran, wygodne fotele, stoliki, a za ścianką działową był stół bilardowy. Mężczyzna był wysoki i szczupły. Jego niecodzienne blond włosy i dwie klamki w postaci S&W Sigma sprawiały, że Cutler powinien go bez problemu zapamiętać. Wyglądał na wysportowanego. Oznaczało to, że - być może - zyskał właśnie kolejnego partnera do treningów. Strój, w który był ubrany Niemiec budził u Jamesa mieszane uczucia. Oby tylko tamten miał tam schowaną jakąś broń. Najemnik by w tak obszernym wdzianku na bank miał...

- Patrz Drake... - powiedział James pokazując na ekran z filmem. - Znajome co nie? - zapytał z uśmiechem.

Johny od razu po obrażeniu i przedstawieniu Europejczyka wyleciał z pomieszczenia, a oni zostali sami. Nie ważne jakie zrobił na nim pierwsze wrażenie cudzoziemiec... James nie spodziewał się, że będą się aż tak dobrze dogadywać.


Po poznaniu Heinricha wojownik musiał zacząć działać. Nie mógł marnować czasu - tym bardziej, że był już z Niemcem i Młodym ustawiony na parę treningów. James postanowił się najpierw wykąpać, potem coś zjeść, a następnie udać się do lekarza. Wszystko szło gładko aż do pojawienia się na fotelu automatycznego doktora. Cutler trochę się obawiał czy aby manipulatory maszyny nie oszpecą go do reszty, ale te po wydaniu poleceń podpowiedzianych przez SI działały niezwykle precyzyjnie. Może nawet dokładniej niż sam James...

Po wizycie u lekarza najemnik poszedł spać. Jak wcześniej ustalili znieśli dodatkowe posłanie do pokoju i wszyscy razem spali w jednym pomieszczeniu. Warty były obowiązkiem do czasu aż nie zaufają maszynom. Patrząc na Drake'a i Bashara to mogło nie nastąpić wcale. Lynx też nie wyglądał na pocieszonego współpracą z automatami. Przed snem James długo rozmyślał o ostatnich wydarzeniach. Jego problemy urosły do rangi kataklizmów. W koszmarach widział swoich przyjaciół. Taylora i Crank'a. Byli smutni i nie mogli uwierzyć, że to wszystko tak szybko się skończyło. James chciał ich pocieszyć, ale nie mógł. Obudził się zlany potem i dopiero po swojej warcie na nowo zasnął...


Wyspany, wypoczęty Cutler postanowił zacząć działać. Nie mógł sobie pozwolić na mazgajenie się. Zjadł, napił się, uszykował do treningu i poszedł na salę. Ta była sporej wielkości. Wyglądała jak przedwojenna sala do crossfit'u. Liny, hantle, sztangi, ławeczki, bieżnie, opona i rura aby w nią uderzać oraz cała masa innego sprzętu. Z boku pomieszczenia była siatka, a za nią mata do treningów walki. Na ziemi leżały tam dwa manekiny i dwie pary napięstników. Niestety były za małe na Cutlera...


Pierwsze co wojownik zrobił to się rozgrzał. Porządnie. Nie chciał wyjść na amatora to musiał sobie przypomnieć jak posługiwać się tego typu sprzętem zanim zacznie pracować czy to z Niemcem, czy to z Młodym. Pracował chwilę na siłowni, potem przerzucił się jednak na worek. Po pierwszych uderzeniach wspomnienia wróciły...


- Uderzaj szybciej i mocniej. - powiedział Taylor obchodząc Cutlera i przyglądając się jego treningowi.

James starał się z całych sił. Trenował ciężej niż ktokolwiek inny z grupy, ale nadal nie mógł dorównać swoim przyjaciołom. Był większy, silniejszy, ale lat doświadczeń nie szło nadrobić w miesiąc czy dwa. Musiał trenować dłużej i ciężej. Pod ich okiem robił olbrzymie postępy, ale...

- Nie odsłaniaj się tak jak uderzasz sierpem! - krzyknął Crank. - Chodź płynnie na nogach. Częściej zmieniaj ręce przy uderzeniach.

- Dodaj nogi. - powiedział Taylor.

Cutler przyspieszył zmieniając tempo. Starał się im dorównać, ale wiedział, że miną lata zanim będzie taki jak oni. Wtedy nagle poczuł przypływ sił i kopnął. Z siłą godną byka...

- Kolejny worek! - rzekł głośno Crank. - Cutler porwij jeszcze jeden, a będziesz sparował wyłącznie ze mną. Tylko, że ja Ci oddam!


Worek na sali Alberta był wytrzymalszy niż ten, na którym trenował przed paroma miesiącami z Crank'iem i Taylorem w ruinach. Po kwadransie James przeniósł się za siatkę i zaczął walkę z manekinem. Jego brutalna siła i brak opanowania jednak dało skutek przeciwny do zamierzonego. Zamiast poobijać manekina zgniótł go tak, że zrobiła się dziura. Na szczęście w tym momencie pojawił się Młody...

- Wybacz Albert. - powiedział stawiając manekina przy ścianie.

Młody nie był już tym samym dzieciakiem co kiedyś. Posiadał już pewną kondycję i mimo iż nie szybko doścignie w budowie ciała Cutlera to starał się. James wiedział, że największe efekty osiąga się trenując z lepszymi od siebie. Jego i Młodego dzieliła taka przepaść, że chłopak mógł czerpać z tego całymi garściami. Maczetoręki go nie oszczędzał. Nie dawał mu wytchnienia. Męczył go mocniej niż sam był męczony przez swoich trenerów. Kiedyś ich przeklinał, ale na dziś dzień był im wdzięczny. Za to, że stał się prawdziwym wojownikiem...


Po treningu z Młodym na siłownię przyszedł czerwonoskóry. Bashar - korzystając z tego, że oni już skończyli - zdecydował się z nimi pogadać bawiąc się równocześnie sprzętem. I wtedy się zaczęło. Gadali na temat Alberta, na temat tego co się stało na ostatniej akcji QRS. Cutler wyjaśnił im swoje podejrzenia, że za sprawą ataku na ich grupę mogły stać Kundelki. Elitarny oddział Nowego Yorku do ścigania najgorszych przestępców. Ten sam, który został wysłany za nim. W imię czego? Nieporozumienia. Jednego, wielkiego nieporozumienia...


Po rozmowie z chłopakami Cutler zdecydował się iść i obejrzeć sobie filmy instruktażowe dla sił specjalnych. Brytyjscy operatorzy SAS demonstrowali najpotrzebniejsze działania z zakresów taktyki czarnej, zielonej i czerwonej. Łącznie 6 godzin materiału. James zdecydował się przez 3 najbliższe dni oglądać 2 godziny dziennie. Liczył, że czegoś się z tego nauczy. Albert sprawnie poinstruował go jak włączyć film, a po jedzeniu i skończeniu lektury James poszedł na salę na umówiony trening z Niemcem. Heinrich okazał się jeszcze bardziej wysportowany niż przypuszczał. Jako ochroniarz Europejczyk znał wiele sztuczek, których bez krępacji używał na Cutlerze podczas sparingów. James też miał parę asów w rękawie, ale bardziej tyczyły się one walki na broń białą. Wymienił więc z blondynem doświadczenia i postanowili oni nauczyć się nawzajem tego co może okazać się dla nich przydatne. Cutler był zadowolony. Zyskał partnera do wspólnych treningów i miał możliwość nauczyć się czegoś nowego... Niech tylko Młody się o tym dowie.


Po trzech dniach od pojawienia się ekipy QRS w bunkrze Albert miał dla nich kolejną niespodziankę. Przy śniadaniu SI oświadczyła im, że obudziła właśnie ostatniego żyjącego w bunkrze zamrożonego człowieka. James zdążył nieco zjeść zanim gość pojawił się w środku, ale jego widok jedynie wzmógł apetyt olbrzyma. Szczupły, drobny gość od razu wywołał na twarzy Jamesa delikatny niesmak toteż Cutler zdecydował się zjeść jeszcze - jakby od tego odmrożony miał nabrać więcej masy mięśniowej. Starannie ogolony, ubrany w elegancki garnitur i z glockiem u pasa człowiek nazywał się Stanisław Podborski. Kolejny Europejczyk. James czuł, że zapowiadał się kolejny ekscytujący dzień…
 
Lechu jest offline  
Stary 23-06-2013, 11:21   #14
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Mięśnie bolały jak podczas choroby. To był pierwszy bodziec, który do niego dotarł, drugim było przenikliwe zimno od którego zaczął drżeć. Trzecim... Trzecia była paniczna myśl. Że oślepł. Wszystko to spadło na raz niczym sępy. Miał otwarte oczy ale nic nie widział! Nic! Zaczął panikować. Zbolałymi dłońmi macać twarz, próbować zobaczyć swoje palce, cokolwiek. Przed zamrożeniem słyszał coś o jakichś skutkach ubocznych ale nie, że straci wzrok. Gdyby wiedział, że taka możliwość wchodzi w grę, pewnie bardziej by się zastanawiał. No ale „mądry Polak po szkodzie”, jak mawiali. Przetarł jeszcze raz twarz rękoma i postarał się uspokoić. Nerwy i stres nigdy nie były dobrymi doradcami. Zawsze podpowiadały, może nie tyle źle… co przynajmniej pochopnie. Udało mu się, ledwo ale jednak się uspokoił. Po jakimś czasie wzrok zaczął wracać. Powoli, nieśpiesznie. Najpierw tylko biała plama, potem powoli zaczęła ona przybierać jakieś kontury, chyba ściany. Widział wszystko nie ostro. Jak kiedyś, zanim zoperowałeś sobie wadę wzroku. Wspomnienie tego faktu nieodzownie wywołało falę nieprzyjemnych uczuć związanych z zabiegiem. W końcu usiadł. Był w jednej z lodówek, jak niektórzy mówili na komory hibernacyjne. Pamiętał jak się do niej kładł. Pomieszczenie wyglądało podobnie. Z kilkoma wyjątkami. Na przykład w chwili rozpoczęcia procesu nie był sam. Było tu sporo ludzi i sporo komór. Dokładnie 15. Wszystkie po za jedną otwarte. Podobnie jak hermetyczne szafki z rzeczami osobistymi. Pomieszczenie jednak się zmieniło. Na zauważenie tego faktu potrzebował kilku chwil. Na jednej ze ścian wisiał ogromny telewizor a na stoliku leżał pas z bronią i zapalniczka. Staszek wpisał kod do swojej szafy. Wszystko było na swoim miejscu. Tytoń na szczęście nie skruszał ani nie wysechł. Niecierpliwie wyjął jednego z Davidoffow i spróbowałeś zapalić. W zippo z wygrawerowaną podobizną orczego łba wyschła benzyna. Przeklął siarczyście, a potem odruchowo zaczął rozglądać się za źródłem ognia. Przy pistolecie leżała prosta zapalniczka gazowa. Staszek podszedł do niej i wywołał płomień. Z przyjemnością patrzył jak końcówka papierosa się żarzy a potem po paru solidnych buchach zamienia w popiół. Dym wypełnił usta, gardło aż w końcu dotarł do płuc. Spokój wraz z nikotyną zaczął krążyć po organizmie. Zabawne, że używka która z zasady powodowała podniesienie ciśnienia, tak dobrze uspokajała. Dopiero po papierosie ubrał się i zgarnął swoje gadżety. Zgodnie z przewidywaniami ochrony baterie wylały, dobrze, że je wyjął je zawczasu z telefonu. Telefon zdał się na nic. Szkoda. Chciał zadzwonić do biura i dowiedzieć się co się dzieje, zapytać jak sobie radzą i zapewnić, że niedługo wróci. Oczywiście jeśli jeszcze cokolwiek tam zostało. Wspomnienie telewizora z obrazem odpalonej głowicy nuklearnej, było nie do zatarcia. Poszukał w gratach golarki, potem gniazdka. Podłączył, odpalił silniczek elektryczny i szybkimi ruchami ogolił twarz. Oblał ją wodą po goleniu marki Brut. Syknął. Założył koszulę, zapiął kolejno guziki, w mankietach poprawił pokryte, matowym srebrem zapinki. Wywiązał krawat i spiął go spinką. Założył spodnie. Następnie przypasał pas z bronią. Przeklął. Nie przepadał za bronią przy pasie. Jego pistolet zawsze był schowany pod pachą, na przystosowanych do tego pasach. Nie krępował ruchów, a przede wszystkim nie rzucał się w oczy. Co równie ważne nie odgniatał marynarki. A teraz? No ale cóż. Jego broń mu odebrali zaraz po wejściu do schronu. Ten model był większy od subkompaktu, którego używał. Glock 17 L jak mówił napis. L pewnie oznaczało dłuższą lufę. Był nabity. Siedemnaście kul dziewięć milimetrów. Przeładował, wprowadził nabój do komory, zważył broń w dłoni. Ciężka. Ale co zrobić? Przewrócił oczyma i schował ją do kabury. Potem nałożył marynarkę i w miarę możliwości dopasował ją do odgniatającej się kabury. Skrzywił się, ale mimo wszystko z bronią poczuł się pewniej.

Telewizor nagle zaświecił się ukazując filmik. Staszek zobaczył Alberta Goldmana, prezesa korporacji, który właśnie dopinał swój garnitur. Stał w tym samym miejscu co on teraz ale więcej komór było zamkniętych. Widział jak drżącymi dłońmi podnosi i repetuje pistolet i wychodzi z pomieszczenia. Z wyraźnym napięciem przeszedł wzdłuż ściany a gdy doszedł do zakrętu skoczył szczupakiem. Za nim zatrzasnęła się krata, która w innym wypadku przecięłaby go na pół. Spojrzał wzdłuż korytarza z wyraźnym przestrachem. Podbiegł do drzwi i wpisał kod wchodząc do środka. Kamera przełączyła się ukazując nie duże pomieszczenie w którym znajdował się robot. Jeden z tych obsługujących bunkier z komputerem w kształcie mózgu. Tylko, że miał automat. Seria zmasakrowała Goldmana. Kule wyrwały spory fragment jego brzucha. Prezes padł orząc palcami beton. Łamiąc paznokcie i dusząc się krwią.
Staszkowi powieka nawet nie drgnęła. Goldman, może i uratował mu życie, ale te zaledwie kilka zdań które wymienili pozwoliły mu sądzić, że nie był nikim więcej jak bogatym dupkiem.
Filmik się skończył, jego miejsce zajęła twarz... Alberta.

http://images2.wikia.nocookie.net/__.../Pan_house.png

- Witam Panie Stanisławie. Pozwoliłem sobie użyczyć twarzy mego stworzyciela.
Po "głosie" poznał SI zarządzające obiektem. Nie uważał za stosowne kiwnąć, czy powiedzieć „dzień dobry”. Rozbudowanemu laptopowi pomieszanemu z kuchenką mikrofalową, który na dodatek nie robi kawy? W życiu!
- Świat na skutek działań takich jak on uległ zniszczeniu. Szacuje, że ponad połowa ludzkości zmarła od bomb nuklearnych i chemicznych. Wiele milionów zmarło zaraz potem od chorób, z głodu czy z rąk innych ludzi. Stąd postanowiłem ukarać go i jego popleczników, tak jak Pan widział. Miałem problem z Panem. Z jednej strony nie należał Pan do tej firmy z drugiej... Cóż. Z pewnością nie miłował Pan bliźniego. Stąd pewna propozycja. Nie ma co się oszukiwać. Nie do odrzucenia….
No to kwestię firmy mamy wyjaśnioną. Biorąc pod uwagę narodowe skłonności Polaków, mógł się założyć o cokolwiek, że w rejonie jego ziem ojczystych był w tej chwili krater… ewentualnie post nuklearna pustynia.
SI zaczął mówić. Nie był to jakiś tam wywód filozoficzny. Suche i ociekające konkretami fakty. Sposób przedstawienia sprawy mu odpowiadał, jednak zadanie było… co tu dużo mówić nie do wykonania przy użyciu jego środków i umiejętności. Owszem wiedział jak powinien sobie poradzić w tego typu sytuacji. Owszem miał plan wykonania tego zadania w zasadzie już w chwili gdy tylko została mu złożona oferta, owszem potrafił dokonać tego o co go prosili. Pytanie tylko, czy chciał to zrobić i czy zamierzał zdać się na osąd tostera siedzącego tu kilkadziesiąt lat…
Wyszedł na korytarz i zignorował to co zobaczył. Jakiś chłopak, na oko kilkunastoletni bawił się z robotem. Jedyne co na chwilę zwróciło uwagę i co zaniepokoiło Staszka to fakt, że robot na „głowie” miał ludzki mózg. Piotrowski może nie był ekspertem w sprawach medycznych, jednak godziny spędzone przy kanałach „Discovery” teraz procentowały.
Przeszedł szybkim krokiem przez korytarz i nie napotkał przecinających go krat czy mobilnego pancernika z wgranym programem bota z „Duke Nuken”.
Wszedł do pomieszczenia, które jak pamiętał było czymś na kształt stołówki… i zamarł.
- Poznajcie Stanisława Piotrowskiego! Głos Wielkiego Brata spłynął z okolic sufitu.
Przed nim roztaczał się obraz niczym ze sceny „Niezniszczalnych” w reżyserii S. Stallone. Banda ludzi zdających się jeść metal i srać gwoździami siedziała sobie przy stole popijając (dla niepoznaki) kawę.
- James Cutler. - powiedział skinając głową dwumetrowy, umięśniony, łysy mężczyzna.
- Oż cholera, prawdziwy odmrożeniec! - młody najemnik był wyraźnie ucieszony – Jestem Młody. To znaczy to widać, że jestem młody, ale Młody to też moja ksywka. Miło mi cię poznać
- no cześć, kim jesteś?

Blondyn kiwnął głową na powitanie.
- Guten tag. Rzucił po niemiecku, jak nic robił za panienkę w tym składzie.
- Witam, Panowie. Przywitał się Staszek nienaganną angielszczyzną i zdawkowym ukłonem. Omiótł towarzystwo oceniając je i zapadając w swoich myślach. Rejestrował to co widział. Katalogował i oceniał. Robił to w taki sposób, jakby patrzył na potencjalnych dłużników. Szybkie słowa Młodego kontrolował aktywnym słuchaniem, podtrzymując jego monolog i starając się nie dać po sobie znać, ze tak na prawdę myśli o czymś innym. - Jestem... hm... Wykrzywił twarz. - Zdezorientowany... Podszedł do stołu, odpiął guziki marynarki, zdjął ją, powiesił na oparciu krzesła, po czym usiadł na siedzisku. - Co tu się tak na prawdę dzieje?
- Właśnie zamierzaliśmy zacząć jeść śniadanie, Stan. Kolega jednak oświadczył nam również, że jesteś jednym z hibernatusów. - rzekł olbrzym nachylając się i oglądając bacznie nowego kompana. - Inni mieli wadliwe komory czy też odeszli wcześniej... Miałeś farta, że trafiłeś na nas. - powiedział z lekkim uśmiechem opadając na oparcie, które zatrzeszczało pod naciskiem ponad stukilogramowego wojownika.
James był ciekaw dlaczego Albert nie wybudził tego gościa wcześniej. Dlaczego akurat teraz, a nie kiedy tamci opuszczali bunkier? A co jakby ich tutaj nie było? Nie wyglądał zbyt postawnie. W sumie to mizernie nawet. Sam by se poradził góra parę godzin. Czyli tak długo aż spotkałby pierwsze agresywne stworzenie...
Staszek swój fart skwitował jedynie niepewnym kiwnięciem głowy. To co działo się wokoło wymagało od niego adaptacji i to pełna gębą. Na razie nie wiedział gdzie trafił, pomiędzy kogo. Ciężko mu było stwierdzić, czy zatem fakt obudzenia należy określić jako szczęśliwy. Może lepiej by mu było jeszcze się nie budzić? A może w ogóle nie zasypiać?
- Albercie? - zapytał Cutler patrząc w sufit. - Czy masz jeszcze jakiś ludzi w zamrażalce? - dodał z uśmiechem. - Jak tak wypuść ich teraz. Myślę, że lepiej się zaklimatyzują, gdy są w bunkrze inni ludzie. Co o tym myślisz?
- Niestety, wszyscy albo odeszli albo zmarli na skutek wad komór hibernacyjnych.
- Aha. Musiałeś ich wybudzać o jakiś konkretnych porach czy też mogłeś wedle własnej woli ich budzić?
- zapytał James. - Nie łatwiej by było im żyć gdybyś wszystkich ich naraz odmroził?
- Z zachowaniem odpowiednich procedur można wybudzić człowieka o dowolnej porze. Odmrażanie w pewnej kolejności sugerują przepisy bezpieczeństwa.
- Rozumiem.
- powiedział James kiwając głową, po czym spojrzał na nowego. - To co nam o sobie opowiesz? Skoro mamy razem mieszkać, przynajmniej jakiś czas, fajnie by było coś na twój temat wiedzieć...
Jedyną reakcją Staszka na to co usłyszał było napięcie się szczęk. I to na krótką chwilę.
- Ta.. faktycznie miałem szczęście. Stwierdził Piotrowski. Jakoś tak nie współmiernie smutno, do rzeczonego szczęścia. Na wzmiankę o tym, iż nie ma tu więcej uśpionych ludzi, Piotrowski zareagował ledwie widzialnym drgnięciem. Nie panował jeszcze nad sobą tak dobrze, jak przed snem. - Co chciałbyś wiedzieć? Na poły warknął na poły zapytał. - Numer buta?
- Cwianiaczek z Ciebie, Stan.
- rzekł z kpiącym uśmieszkiem Cutler. - Jak nie chcesz nie mów nic. - dodał sięgając po jedzenie i zaczynając jeść.
- Nie wyglądacie na koło Sierotek, któremu można bezgranicznie ufać. Odciął się Staszek. Zaraz jednak się zmitygował. Trafiłem tu... potoczył oczyma po suficie bunkra ... przypadkiem. Jestem z Polski, negocjowałem tu umowę z pewnym konsorcjum. Sprawy wymknęły się spod kontroli, musiałem improwizować. No i jestem tu. Zawodowo negocjuje... negocjowałem z różnymi ludźmi. Ot cała historia.
- Cutler zapomniał powiedzieć o rzeczy, która chyba najbardziej cię zainteresuje - Młody z całą swoją szczerością i dobrym serduszkiem postanowił jak najszybciej oświecić odmrożonego - W trakcie gdy spałeś była wojna i nie mam tu na myśli jakiegoś małego konfliktu na lokalną skalę. Wojna globalna, która zmieniła oblicze świata pozostawiając po dawnej cywilizacji tylko napromieniowane ruiny i wspomnienia jak dawniej wyglądało życie - zakończył frazą często przytaczaną przez swojego przybranego ojca.
To by się zgadzało…to samo powtórzone dwa razy można uznać za prawdę. Patrząc ogólnikowo oczywiście.
- Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że wszyscy jesteśmy tu przetrzymywani przez SI o tajemniczych zamiarach. Wtrącił swoje 3 grosze Indianin.
Te słowa sprawiły, że Staszek spojrzał oczyma odrobinę bardziej ufnymi w kierunku czerwonoskórego.
- Bashar, przecież już ustaliliśmy, że Albert nie jest zły. - powiedział James patrząc na Indianina. - A o tej wojnie zapomniałem, Młody. - dodał z uśmiechem Cutler. - Nie wiem czy przez to, że urodziłem się już po jej zakończeniu czy może dlatego, że jest to tak oczywista sprawa, że aż ciężko o niej komuś przypominać.
- Powiedz, jeśli wiesz Stanisławie, do kogo należał ten bunkier przed wojną? Do rządu? To mogłoby wiele wyjaśnić w naszej obecnej sytuacji.
- Baszar dalej starał się ogarnąć to co się działo do okoła. W temacie było więcej dziur niż w gaciach szczura.
Staszek wysłuchiwał przytaczanych faktów historycznych i kiwał głową. Był wstrząśnięty, ale przywołał na twarz kamienny wyraz. Powieka mu nawet nie drgnęła. Gdy padło stwierdzenie dotyczące zamiarów Alberta, podniósł głowę na rozmówcę i przyjrzał mu sie uważnie starając się ocenić tego człowieka.
-Nie wiem czyj jest ten bunkier. Dostałem to miejsce poniekąd przypadkiem, poniekąd w skutek prowadzonych negocjacji. Zrobił odrobinę dłuższą pauzę. Nie. był to przypadek! To co wiem, to że osoby tu hibernowane należały do zarządu dużego konsorcjum. Ludzie bogaci i przede wszystkim posiadający olbrzymią władzę. Przynajmniej jak na te czasu. Albercik... Staszek podniósł wzrok i pozwolił aby w jego głosie pojawił się sarkazm... pozwolił mi przeżyć. Teraz pewnie wystawi mi za to rachunek... Westchnął. To w zasadzie wszystko.
- Nie sądzę aby Albert chciał jakiegoś dobra materialnego. Pieniądze już dawno nie są w obrocie, a i tych zapewne masz już niewiele.
- powiedział, z do połowy pełną gębą, Cutler. - Jednak jak będziesz chciał stąd wyjść, aby środek bunkra nie był ostatnią rzeczą jaką zobaczysz przed starością i śmiercią, musisz wyjść z nami. - powiedział po czym przełknął to co miał w paszczy.[i] - Sam nie przeżyjesz za długo. Wiem, bo i ja bym nie przeżył. Nie wystarczy być charyzmatycznym, potrafić strzelać, prowadzić samochód czy cokolwiek. Trzeba potrafić przetrwać, a o tym ludzie sprzed apokalipsy nie mają zielonego pojęcia...
Staszek zrobił minę z pod znaku “.. ty stara dupa jesteś!” po czy delikatnie się uśmiechnął i przytaknął rozmówcy. Grzecznie, co w zestawieniu z serwowaną mina było sprzeczne. Rozmowa dopiero teraz wkraczała na tor właściwy.
- Masz jakąś konkretną propozycje? Ton zawodowca włączył się automatycznie.
- Nie ja tu dowodzę. W zasadzie jeszcze tego nie ustaliliśmy... - spojrzał na resztę swoich. - Ja, Młody i Baszar odpadamy zapewne więc albo Lynx albo Drake. Co wy na to? - zapytał patrząc na resztę.
- Kierujący zespołem powinien mieć szeroką i uniwersalną wiedzę na temat Waszej działalności. Powinien umieć dogadać sie z podwładnymi i znać ich umiejętności. Znać, nie oznacza koniecznie wiedzieć co robią... ja nie mam Wam wiele do zaoferowania. Piotrowski rozłożył ręce w teatralnym geście, a głos mu stwardniał. - Potrafię co najwyżej powiedzieć spierdalaj w taki sposób abyś poczuł ekscytację przed zbliżającą się podróżą...
- Masz rację, ale doliczając to, że mamy czasy jakie mamy to ta osoba musi być twarda i potrafić sobie radzić w różnych okolicznościach.
- rzekł Cutler zamyślony.
Staszek kiwnął głową. Przecząco.
- Musi wiedzieć w jakim gównie siedzi. Dodał kwaśno. - Wiecie? Zapytał zagadkowo.
- Oczywiście, że wiemy, ale... No nie każdy się nadaje. Najbliżej roli dowódcy u nas jest chyba Drake. Hmm... A może demokracja? Nigdy tego nie lubiłem... - Cutler znowu zaczął jeść.
- To wy sobie głosujcie. Niespodziewanie Staszek wstał. - Ja mam poczucie roztaczającego się wokoło mnie smrodu. To pewnie przez ten sen. Chciałbym się wykąpać. Wam proponuje to samo. I wyszedł.
Szparkim krokiem podążył pod prysznice. Rozebrał się i wszedł do kabiny. Gorąca woda zalała go, zmywając pot i wątpliwości zarazem. Miał w głowie kompletny mętlik. Musiał dokładnie zastanowić się jak rozegrać tę partię i co najważniejsze po której stronie się opowiedzieć. Na razie nie potrafił jednoznacznie tego określić. A to prowadziło do jednego wniosku. Na razie trzeba było grać na dwa fronty. Na razie trzeba było zebrać wystarczającą ilość informacji, aby określić która strona wyjdzie cało z tej sytuacji, po czyjej stronie będzie lepiej stanąć aby przeżyć… i możliwie dobrze na tym wyjść… Świat jednak nie zmienił się wcale… A co za tym idzie on również nie będzie zmieniał swoich metod.. Zaadaptuje się. Na pewno. Jak zawsze. Gdy zakończył cały rytuał związany z higieną, ale nade wszystko z rozluźnieniem swego Ciała odkręcił samą ciepłą wodę i pozwolił, aby para zaszła lustro przed którym stał. Przeczesał włosy i owinął się ręcznikiem. Potem wyjrzał z kabiny prysznica zastanawiając się czy jest sam...
Można było sprawdzić, czy jest na podsłuchu w najprostszy z możliwych sposobów.
- Albercik? Słyszysz mnie? Zapytał półgłosem stojąc pod wodą.
Cisza.
Kiwnął głową zadowolony ze swego spostrzeżenia. Albert był dziełem człowieka. Został przez niego napisany i skonstruowany. Przynajmniej podstawy jego programu. A do czego to prowadziło?
Mało kto z ludzi myślących instalował by kamerę, czy podsłuch w toalecie.
Piotrowski zadowolony ze swego spostrzeżenia, wyszedł na korytarz.
- Albercik. Gdzie mogę rozprostować nogi i odpocząć trochę? Udając się do swojej kwatery zamierzał zamienić kilka słów z SI.
 
hollyorc jest offline  
Stary 26-06-2013, 13:23   #15
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Widząc ich radosną gromadkę można było zauważyć pewną prawidłowość. Wszyscy którzy ocaleli z pogromu wyglądali na doświadczonych zabijaków z których każdy w potencjalnej walce zdawał się być wart był przynajmniej trzech zwykłych ludzi. Świetnie wytrenowani i zdyscyplinowani, znali się na swoim fachu jak mało kto. Wszyscy... lub niemalże wszyscy. Była bowiem jedna osoba, która wyróżniała się spośród najemników zarówno wiekiem jak i aparycją. Młody, bo o nim mowa, w przeciwieństwie do pozostałych nie specjalizował się w walce. Oczywiście, radził sobie w sytuacjach zagrożenia tak jak tylko potrafił a jego umiejętności strzeleckie może nie były tak imponujące jak pozostałych jednak wystarczyły by utrzymać go przy życiu aż do teraz. Mimo to był wręcz niezbędnym elementem grupy, kimś bez kogo jedynie Bashar miał szansę przeżyć na dłuższą metę. Głupcem byłby bowiem każdy kto zbagatelizowałby znacznie służb tyłowych - swoje braki Młody nadrabiał bowiem umiejętnością dbania o sprzęt, obsługi i w nieco mniejszym zakresie nawet konstrukcji mechanizmów, prowadzenia pojazdów czy nawet w skromnym zakresie łatania rannych towarzyszy. Może i w niczym się nie specjalizował jednak właśnie wszechstronność czyniła go cennym nabytkiem w każdej grupie. Nie wyjaśniało to jednak jak ktoś taki jak on znalazł się w jednej z najlepiej zorganizowanych grup najemników w tej części Stanów...

Opowieść tą należy rozpocząc od pewnego starzejącego się rusznikarza. Brian, zwany też przez swoje zamiłowanie do broni produkowanej przed wojną przez firmę FN Herstal ,,Belgiem”, był najstarszym członkiem oddziału najemników niemalże od początku jej istnienia. Zaczynali jako niewielki oddział ludzi którzy po najeździe bandytów zamiast z pokorą pasującą bardziej bydłu niż ludziom zaakceptować swój los powiedzieli ,,nie” i ruszyli szukać zemsty. Historia tego jak udało im się dopaść skurwieli po drodze rozrastając się w niewielki oddział który dał początek późniejszemu QRS musi poczekać na inny raz, zajęłaby bowiem zbyt wiele czasu i za bardzo odciągnęła uwagę od tematu, czyli Młodego. Jedną z bardziej charakterystycznych cech Briana poza złotą ręką do sprzętu i wyjątkowo ciężką łapą gdy się wkurwił był fakt, że pił. I nie chodzi tu o wychylenie kieliszka od czasu do czasu, gdy Belg wpadł w cug nie trzeźwiał czasem przez wiele dni. Nawet skrajnie najebany był jednak najlepszym fachowcem jaki kiedykolwiek gościł w tym przeoranym atomowym ogniem kraju. Co ma jednak fakt że rusznikarz w rozrastającej się grupie najemników miał tendencję do chlania z Młodym, złotą rączką pokrwawionych resztek wspaniałego niegdyś oddziału? Wszystko! Ciąg alkoholowy Briana miał zawsze trzy stadia: pierwsze w którym byle co go drażniło i nietrudno było dostać w mordę od wściekłego rusznikarza który co jak co, ale bić to się potrafił. Po jakimś czasie i odpowiedniej ilości wlanego w siebie alkoholu przechodził w drugie stadium w którym snując się po obozowisku nawalony jak messerschmitt przepraszał wszystkich którym wcześniej obił buźki jak i tych którym nie zdążył. Ogólnie rzecz biorąc stawał się wtedy kochany jak nigdy, pozytywnie nastawiony do świata gotów był rzucić wszystko w diabły by spełnić dobry w swoim mniemaniu uczynek. Trzecie stadium natomiast zaczynało się gdy wreszcie choć trochę dotrzeźwiał i zaczynał się kac morderca. Nie trzeba być geniuszem by zrozumieć że wyglądał on podobnie jak pierwsze stadium, tyle tylko że pomnożone razy dziesięć. Był właśnie w drugim stadium gdy ich grupa dotarła do wioski po ataku łowców niewolników. Wszyscy którzy do czegoś się nadawali już dawno zostali zabrani, nieprzydatni w opinii łowców zostali natomiast wymordowani. Nie wiadomo natomiast czy w jakiś sposób przeoczyli jednego dzieciaka czy po prostu zostawienie go wśród trupów i zgliszczy uznali za jakiś chory żart. Najemnicy nie byli bezduszni i pewnie po prostu odstawiliby go w najbliższej wiosce licząc że tam się ktoś nim zaopiekuje, jednak los w osobie Briana chciał inaczej. W przypływie pijackiej fantazji uznał że zawsze chciał mieć syna więc przygarnie dzieciaka i wychowa jak swojego. Pozostali próbowali mu to wyperswadować, jednak kłócić się z Belgiem, zwłaszcza pijanym, zwyczajnie się nie dało. I w ten właśnie sposób Młody, jako kilkuletni bachor znalazł się w grupie najemników.

Trzeba uczciwie przyznać, że Brian potraktował sprawę poważnie. Zawsze starał się by Młody nie stanowił ciężaru dla grupy, zgodnie z zasadą że każdy musi coś sobą wnosić dzieciak pomagał mu przy robocie. Oczywiście nie mówimy tu o jakiejś poważnej pomocy, przynajmniej na początku wyglądało to bardziej na zasadzie przynieś, wynieś, pozamiataj. Chłopak miał jednak złote ręce do roboty, co Belg zauważył dość szybko i kreatywnie wykorzystał ucząc go swojego fachu. Podczas normalne dzieciaki w choć trochę cywilizowanych rejonach Stanów po odfajkowaniu paru godzin roboty w domu miały czas dla siebie Młody, upieprzony smarem jak nieboskie stworzenie czyścił i smarował broń całej kompanii. Prawdę mówiąc był to dla niego naprawdę szczęśliwy okres, Brian choć z pozoru nieco szorstki był wspaniałym człowiekiem a pozostali członkowie oddziału w większości szybko przywykli do nowego członka ekipy. Może w obecności pełnego energii dziecka odnajdywali cień normalności której próżno szukać wśród najemników a może po prostu widzieli zbawienny wpływ jaki wywierał na rusznikarza który nawet pił coraz rzadziej. W takich warunkach nic dziwnego, że jego umiejętności praktyczne z zakresu naprawy sprzętu i rusznikarstwa stały na bardzo wysokim jak na tak młody wiek poziomie, Brian jednak nie zaniedbał części teoretycznej edukacji swojego podopiecznego. Po skończonej robocie obowiązkowo siadali nad kolejnymi katalogami broni, których trzeba wspomnieć Belg miał naprawdę sporo, by uczyć się na pamięć informacji o każdym modelu broni jaki można odnaleźć w całych pieprzonych Stanach. I mówiąc ,,każdym” mam na myśli dosłownie każdy produkowany seryjnie egzemplarz, niezależnie od tego jak krótka lub mało popularna byłaby jego seria. Mało tego, gdy po paru latach nauki przebili się w końcu przez ostatni z katalogów okazało się, że Brian ma jeszcze parę własnych, które opracował studiując różnorakie samoróbki i powstałe już po wojnie konstrukcje. W wolnych chwilach, bo i takie choć nieczęsto to jednak się zdarzały, Młody pomagał przy pracy medykowi. Niestety, konował był tylko jeden na cały ich oddział i po nieszczególnie udanych akcjach zwyczajnie brakowało mu rąk by zająć się wszystkimi poharatanymi więc każdą dostępną pomoc witał z radością. W ten sposób przybrany syn rusznikarza zdobył także nieco doświadczenia również z zakresu pomocy medycznej, choć nie na tyle by mógł to nazwać swoją specjalnością. Prawdziwym sprawdzianem dla Młodego była jednak śmierć Briana, nieco ponad dwa lata w tył od bierzących wydarzeń kiedy to nie do końca przygotowany do nowej roli musiał go zastąpić. Może i faktycznie miał talent, sam Belg czasem w przypływie dumy ze swojego podopiecznego przyznawał że ma szansę zajść naprawdę daleko, jednak nigdy wcześniej nie musiał brać w pełni odpowiedzialności za swoją pracę. Teraz nie było nikogo, kto sprawdziłby czy wszystko zrobił tak jak trzeba a każdy jego błąd mógł oznaczać ranę lub śmierć dla kogoś komu nagle broń odmówiła posłuszeństwa - nie mówiąc już o sytuacji w której zawiódłby naprawiany przez niego sprzęt lub pojazd powodując klęskę całej akcji, bo i tak się mogło zdarzyć.

W ten jednak sposób obecność Młodego w oddziale została wyjaśniona, był bowiem w nim zanim QRS, w takiej formie w jakiej było przed ostatnią akcją, się uformowało. Niemal wszystkie jego swoje wspomnienia, zarówno te dobre jak i te nieco gorsze, związane były z ich grupą. Ostatnie wydarzenia były więc dla niego porównywalne z utratą rodziny, jednak optymistyczne podejście do życia jakim cechował się rusznikarz bardziej niż martwić się stratą kazało mu cieszyć się z tego, że przynajmniej ktokolwiek ocalał. Taki właśnie był, w nawet najgorszej sytuacji zawsze był w stanie odnaleźć jakieś plusy i nigdy nie tracił ducha. Nawet w tej chwili, gdy inni w bunkrze widzieli przede wszystkim pozłacaną klatkę dla Młodego był to prawdziwy skarbiec. Tym, że sterująca kompleksem SI mogła wobec nich mieć złe zamiary nie był w stanie się przejąć, a fakt że Albert udostępnił mu tak ogromny zasób informacji których zdobycie nastręczałoby mu prawdziwych trudności w zniszczonym wojną świecie tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Zaraz też, gdy tylko zakwaterowali się w wyznaczonych przez płynący z syntezatora głos pokojach Młody zasiadł do jednego z komputerów i z drobną pomocą Alberta zajął się przeglądaniem katalogów zgromadzonych tu informacji.

W pierwszej kolejności częściowo by udowodnić Albertowi że wiedział o czym mówi, a częściowo dlatego że naprawdę go ciekawiło dotarł do danych technicznych modelu RB18. Zgodnie z tym co pamiętał w pierwszej kolejności trafił na skany broszury którą przeglądał parę lat wstecz z Brianem. Wzmocniony szkielet w stosunku do poprzedniego modelu, większy udźwig, więcej pamięci by móc zmieścić bardziej skomplikowany soft a to wszystko zasilane tą samą co w modelu 17 baterią. Oczywiście, to nie mogło się udać, zbyt duże obciążenie baterii prowadziło do drastycznego spadku wydajności a to nieuchronnie powodowało że na dobrą sprawę cały model nie nadawał się do użytku. Próbowano to rozwiązywać poprzez stosowanie kompozytowych materiałów w miejsce stali, ale wtedy problemem stawał się brak uziemienia, wcześniej bowiem puszczone ono było po prostu na masę. Zastosowanie większych ogniw energetycznych nie było możliwe przy obecnych ich gabarytach, a główną zaletą robomózgów był ich stosunkowo niewielki jak na możliwości rozmiar. By model 18 mógł wejść w życie konieczne byłoby zwiększenie go o 20% w stosunku do poprzedniego modelu, co owocowałoby znacznie większym kosztem produkcji - na tyle, by nie opłacało się wymieniać starych 17 na nowszy model. W końcu, niedługo przed wybuchem wojny zastosowano w nich eksperymentalne ogniwa najnowszej generacji, jednak wtedy pojawił się kolejny problem strat energii wynoszący ponad 23%, którego według oficjalnych informacji nie udało się ominąć. Albert jednak, prawdopodobnie chcąc pochwalić się technologią jaką dysponował w bunkrze udostępnił młodemu rusznikarzowi parę dokumentów wcześniej zastrzeżonych tylko dla wojska. Wynikało z nich, że wcześniejsze ogniwa energetyczne wyglądały tak, że rozdzielone płytką z perforowanego plastiku elektrody umieszczone były w rozpuszczalniku pochodzenia organicznego, który służy za elektrolit. Natomiast w nowszej wersji rozwiązano to w ten sposób, że elektrody otoczono elektrolitem opartym na polimerach. Rozwiązanie było świetne, tyle tylko że taka konstrukcja osiągała pełną funkcjonalność dopiero po lekkim podgrzaniu, a system chłodzący ogniwa w modelu 18 był po prostu zbyt skuteczny. Cała konstrukcja była zwyczajnie zbyt dobra, by mogła działać prawidłowo i dopiero po częściowym obniżeniu sprawności chłodnicy model 18 zaczął działać prawidłowo. Tak proste, a jednocześnie tak genialne. Jak zwykle wojskowi pierwsi położyli łapę na nowej technologii, a wersja cywilna zapewne pojawiłaby się parę lat później gdyby nie wybuch wojny.

Po tej lekturze i wymienieniu paru uwag z Albertem który wyjaśnił mu dokładniej jak się ma różnica pomiędzy elektrolitem organicznym a polimerowym przyszła kolej na kolejne dokumenty. Rusznikarz był kompletnie zdezorientowany ilością zgromadzonych informacji, nie wiedział nawet od czego na dobrą sprawę powinien zacząć jednak ponownie z pomocą przyszła mu SI bunkra podpowiadając kolejność w jakiej powinien je przeglądać tak, by móc zrozumieć bardziej skomplikowane zagadnienia. Później w ramach przerwy od męczącego oczy ekranu zasiadł do majsterkowania, a ich gospodarz najwyraźniej ucieszony perspektywą tego że choć jeden z jego gości dysponuje faktyczną wiedzą którą chce przetestować w praktyce dostarczył mu potrzebnych części. Młody zaczął więc swoją zabawę, rozpoczynając od czegoś prostego na rozgrzewkę co może jednak mu się przydać w późniejszym okresie jeśli opuszczą bunkier. Z dwóch tranzystorów typu NPN, termistora i kilkomu dodatkowych elementów stworzył układ Schmitta, trzeci tranzystor natomiast miał sterować przekaźnikiem do którego podłączona była grzałka. Wszystko to zamknął w prostej obudowie otrzymując w ten prosty sposób termostat, którym spokojnie mógł mierzyć temperatury w zakresie od 50 do 150 stopni celcjusza. Po chwili zastanowienia doszedł jednak do wniosku, że poza precyzyjnym urządzeniem mieniczym przyda mu się jeszcze jeden, tym razem po prostu do montowania w innych urządzeniach więc przygotował jeszcze jedną, tym razem opartą na bimetalu konstrukcję. Jej zadanie było dużo prostsze, po prostu przy zbyt wysokiej temperaturze będzie otwierała obwód by urządzenie się nie spaliło. Jeszcze nie wiedział do czego będzie mu to potrzebne, jednak aktywny kompleks zbieracza wszelkiego złomu podpowiadał, że prędzej czy później znajdzie swoje zastosowanie

W ramach przerwy zajął się treningiem z Cutlerem który kompletnie pozbawił go sił. Nowo poznana dwójka jakoś tak umknęła jego uwadze, jedynie co to zanotował w pamięci że jeden z nich jest hibernatusem więc automatycznie znalazł się na celowniku Młodego gdy tylko będzie miał nieco więcej czasu. Wcześniej jednak, zgodnie z tym co obiecał nożownikowi zajął się wyremontowaniem dwóch glocków, jednego dla siebie a drugiego dla najemnika. Nie było to zbyt wymagające zadanie, glock 17L ma naprawdę toporną konstrukcję a jakby tego było mało Albert dostarczył mu tyle części zamiennych że w sumie mógłby z nich skonstruować jeszcze dwa dodatkowe pistolety. Nieco trudniejsza była naprawa MP5, jednak było to konieczne skoro James nie miał żadnej broni poza swoim rzeźnickim nożem. Mimo, że Albert chciał by zatrzymał nowo przygotowany rozpylacz po prostu nie uzupełniając w nim amunicji to w ramach gestu dobrej woli Młody wolał zostawić broń pod jego opieką zatrzymując sobie tylko broń krótką. Dwugodzinna drzemka w którą zapadł z twarzą leżącą wśród porozrzucanych na stole części została mu przerwana przez SI które uprzejmie stwierdziło że wygodniej będzie mu spać w łóżku, jednak rusznikarz uznał że skoro już się obudził to wróci do pracy. Mocna kawa pozwoliła mu choć trochę odzyskać przytomność, później rozegrał mecz w szachy z Albertem ale jako że nigdy nie był w nie dobry dość szybko dostał łomot, co nie zniechęciło go jednak do próbowania szczęścia w przyszłości. Prawdę mówiąc jeśli chodzi o szachy to Młody wolał przegrywać z lepszymi od siebie niż wygrywać ze słabszymi, wiedząc że w ten sposób więcej się nauczy. Kolejna rundka przy komputerze gdzie zagłębił się w lekturze dotyczącej projektowania kompaktowych agregatów sprawiła że wpadł na genialny pomysł urządzenia które drastycznie zwiększy ich szanse na przeżycie a jednocześnie tak łatwego w obsłudze że każdy w drużynie sobie z tym poradzi. Był to jednak projekt na nieco większą skalę i czas który musiałby poświęcić na jego zrobienie był odpowiednio większy dlatego zostawił to sobie na później. Z kilku budzików które znajdowały się na wyposażeniu bunkra a które teraz nie były do niczego przydatne zebrał części i skonstruował parę mechanizmów zegarowych które być może potrzebne mu będą w przyszłości. Również dzięki uprzejmości Alberta który dostarczył mu tonę niepotrzebnych sprzętów, wyremontował nieużywane od lat krótkofalówki, które może i w bunkrze nie znajdą żadnego zastosowania to jednak poza nim mogą być bezcenne. Kolejny prysznic i drzemka, tym razem w normalnym łóżku, pozwoliły mu odzyskać nieco sił przed podjęciem się prawdziwie heroicznego zadania. Zamierzał stworzyć coś, co na pustkowiach potocznie było zwane czarną skrzynką
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 27-06-2013, 01:52   #16
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zapiski Marka Wickhama

- Czujesz ten zapach? To krew. Śmierdzę krwią tak jak ci, którzy mnie wtedy dopadli. Dlatego w końcu każdy z nich skończy w piachu. Wiem, że znajdę każdego, bo tych twarzy nie zapomnę.

Spodziewałem się, że zacznie od początku i wreszcie dowiem się co mu się przytrafiło. Zabrzmi to egoistycznie, ale w tym momencie rozdzierała mnie ogromna ciekawość. Wstyd przyznać, lecz chyba najbardziej chciałem by po prostu zaczął już mówić.

- Wtedy w NJ – zaczął wpatrując się we wnętrze butelki – narobiłem niepotrzebnego zamieszania. Zlokalizowałem go po paru tygodniach, byłem tak zdeterminowany, że za wszelką cenę chciałem go dorwać. Derek Grass, nie zapomniałem jego twarzy. Nigdy nie zapomnę.

Grass, jak się okazało, nie był wysoki stopniem w III, odpowiadał za doprowadzanie Logana do sali tortur odpowiednio go uprzednio zmiękczając. Wraz z drugim „asystentem” tłukli go dzień w dzień i nie raz brali nadgodziny. Minęło parę lat, Grass opuścił siły Posterunku, przeniósł się do Nowego Jorku i tam otworzył swój biznes. Dobrze mu szło, wkrótce został właścicielem hotelu i zaczął zatrudniać byłych kompanów. Nikt nawet się nie skapnął, że zbrodniarze z III Zwiadowczego zadomowili się w mieście. Grassowi wiodło się zresztą coraz lepiej, zyskał szacunek, a pieniądze otwierały mu wrota do kariery znacznie większej.

- Godzinami obserwowałem ten hotel, ale Grass nie opuszczał go nawet na chwilę, sukinsyn siedział w swoim gnieździe i tylko przesyłał kasę przez swoich przydupasów. – Zacisnął palce na butelce. – Rano wspierał szkoły, a wieczorem pod hotel podjeżdżała ciężarówka z wódą i kurwami. A przynajmniej myślałem, że to kurwy – dodał szczerze.

Przebywanie w NJ nie było dobrym pomysłem, ulice robiły się dla Logana coraz ciaśniejsze i coraz bardziej obawiał się, że w końcu ktoś się nim zainteresuje. Postanowił działać, nie opracował zresztą żadnego planu, po prostu wszedł od frontu. Może był już tak zdesperowany albo po prostu mało zależało mu wtedy na życiu.

- Za dwadzieścia minut miała przyjechać ciężarówka z towarem, to był najlepszy moment, bo przed wejściem nie było strażników. Wszedłem do środka, od razu poznałem kilku ćwoków ze Zwiadowczego. Siedzieli w garniturach i uśmiechali się, ale ich ryje zdradzały wszystko. Oprócz nich było jeszcze kilku gości, porozbierani już do naga siedzieli na kanapach i czekali na swoje dziwki.

Drake powiedział, że pod płaszczem ukrywał strzelbę, zatrzasnął drzwi i szarpnął ją do góry. Nikt się tego nie spodziewał, nie zdążyli zareagować. Jeden z ochroniarzy przeleciał kilka metrów i wyrżnął w ladę, kolejny zgiął się w pół, gdy pociski trafiły go w brzuch. Drake nie zastanawiał się do kogo strzelał, byli posterunkowcy, goście hotelu, nieważne. Widziałem zdjęcia i wiem, że to była masakra, minie jeszcze wiele czasu nim zeskrobią kawałki czaszki i mózgów ze ścian.

- Upuściłem pompkę i wyjąłem Betty. Ci, którzy speniali, już leżeli martwi, ale kilku dorwało wreszcie spluwy. – Logan złożył rękę imitując pistolet. – Bang! Bang! Bang!

Widziałem nie raz jak Drake strzela z krótkiej broni i choć może nie ustrzeli tym paczki zapałek z kilometra to nawet bez celowania jest w stanie strzelać celniej niż nie jeden żołnierz. Dziesięciu ludzi tego dnia padło trupem w salonie hotelu. Drake pokazał mi swoją nogę i rękę, a dokładniej miejsca, w którym sam oberwał. Wtedy nie czuł jeszcze ból, wciąż dudniła w nim adrenalina. Betty warknęła jeszcze trzy razy nim Logan na górze odnalazł Grassa.

- Wyglądał inaczej niż wtedy, przez te parę lat schudł, zapuścił wąsy i wyszlachetniał, choć miał na sobie tylko biały podkoszulek i gacie. Chwyciłem go za szyje, pamiętam to jak dziś, był taki lekki. Przybliżyłem go do siebie, widziałem jak jego twarz maluje się w różnych kolorach. Spytałem czy mnie pamięta. Był przerażony, ściskałem jego gardło, więc nie mógł nić powiedzieć, ale widziałem to w jego oczach. Wiedział kim jestem i chyba nie sądził, że jeszcze kiedyś mnie zobaczy. Zawahałem się i zmniejszyłem uścisk, zaczął mówić coś o pieniądzach, o darowaniu życia. Wystarczyło, że usłyszałem ten głos, a wszystko do mnie wróciło, uderzyło jak grom. Widziałem jak sinieje, gdy znów zacząłem go dusić. Zdychał, ale ja nie byłem zadowolony. Wyrzuciłem te żałosną kukłę przez okno, wylądował na dachu ciężarówki, która podjechała pod hotel. Gdy zszedłem na dół, kierowca nawet mnie nie zauważył, gapił się na swojego szefa. Pokuśtykałem na tył auta i otworzyłem klapy. Wiesz co, Linc? To nie były kurwy. To były dziewczynki, mogły mieć… Nie wiem, szesnaście lat? Poubierane w pończochy i pomalowane, ale to nadal były dzieci. Naszprycowane jakimiś prochami i wódą. Sukinsyny zabawiały się z nimi, dochodzi to do ciebie? Rozwaliłem kierowcę i je wypuściłem. O nich nic nie było w gazecie, co? Sukinsyn zawsze pozostanie sukinsynem. A uwierz mi, że Grass nie był numerem jeden na mojej liście.

Nic nie odpowiedziałem, Nowy Jork był moim domem, w którym bywałem jednak tak rzadko, że nawet nie wiedziałem co się tam dzieje.


***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_bQsGiiPVFo[/MEDIA]

Podobnie żyło się kiedyś w Stanach, Drake jak przez mgłę pamiętał te czasy. Wstawanie rano, poranny bieg, krótkie rozmowy z sąsiadami, prysznic, jajka na bekonie i sok pomarańczowy z lodówki. Potem tylko wskoczyć do auta i odjechać do pracy, jak każdy typowy Amerykanin. Jak jego ojciec. Może schronowi Alberta daleko było do tego ideału, ale i tak Drake już dawno nie zaznał snu w normalnym łóżku, a już tym bardziej regularnych posiłków. Budził się więc niczym Amerykanie sprzed lat, jadał prawie jak oni, brał prysznice, ćwiczył w swoim pokoju i polerował Betty. Poza tym dzięki uprzejmości Alberta oglądał filmy o pierwszej pomocy, której w życiu trochę liznął. Zresztą nie tylko takie, przyjemnością było wrócić do dawnych czasów i znów spojrzeć na dawne przeboje z kin.

Mimo to, jedno wciąż pozostawało bez zmian, nawet na moment nie zmalała jego ostrożność, nie pozwolił sobie na totalne rozluźnienie, nie odłożył Betty nawet na moment. Ich miejsce nie było tutaj, nawet jeśli każdy frajer uznałby ten lokal za raj. Drake lepiej czuł się w drodze, wiedział przynajmniej czego może się spodziewać, komu może zaufać. Albert, najłatwiejsza do urażenia maszyna jaką widział, wcale nie przekonywał go do siebie. Był serdeczny i gościnny, lecz wciąż miał nad nimi przewagę i to chyba najbardziej przeszkadzało najemnikowi. Tkwili tu skazani na jego łaskę, ich los zależał od jego osądu. Na pustkowiach prędzej zawierzyłby swoje życie krupierowi z Vegas niż robotowi. Tutaj wszystko wyglądało inaczej. Nie szukał takie życia. Poza tym, jeśli naprawdę nic im nie groziło, czemu nie opuszczało go uczucie niepokoju?

***

Na swój sposób Albert okazał się być użyteczny i nawet Drake mógł na tym skorzystać, pomoc przy zdjęciu mogła okazać się całkiem niezłą próbą zbudowania nici porozumienia. Robot zabrał Logana do sali z komputerami i w jednym z nich umieścił zdjęcie. W ciągu paru chwil fotografia została przeskanowana i wyniki były gotowe.

- Czwarty mężczyzna po prawej, ten w stopniu porucznika, to Rusell Shower. Szef ochrony bunkra. Zdjęcie zostało zrobione w prowincji Ghazi w Afganistanie. Według akt porucznik Shower służył w Afganistanie, reszta osób na zdjęciu należy do tej samej kompanii, poza sanitariuszem w stopniu kaprala o nazwisku Ranner i kapralem Hopkinsem z marines.

- Ranner? - spytał i zrobił zamyśloną minę jakby próbując sobie przypomnieć czy kiedykolwiek słyszał to nazwisko. - Albercie, wiesz jak to zdjęcie się tutaj znalazło? Czy komputer może rozpoznać pozostałe osoby?

- Należało do szefa ochrony, jak wspominałem... Mógłbym zrobić zbliżenie i odczytać więcej nazwisk, stopni i przydziałów. Czemu to zdjęcie tak cię interesuje?

- Mógłbyś to dla mnie zrobić?
- Drake zignorował pytanie robota, ale zachował spokojny ton, nie chciał urazić Alberta, szczególnie, że ten mógł okazać się jeszcze bardzo przydatny. - Interesują mnie wszystkie informacje jakie możesz zdobyć, może mógłbyś je dla mnie wydrukować? Szczególnie coś więcej o samym Showerze i o Ronaldzie Loganie. - Zawahał się przez moment. - Logan był moim ojcem.

- Oczywiście. Przeskanuje i przepuszczę przez bibliotekę. Może mi to zająć parę godzin.

Logan pokiwał głową, a nawet rzucił krótkie „Dzięki” nim opuścił Alberta. Te informacje były dla niego wiele warte.

***

W bunkrze działo się zbyt wiele, nie dość, że utknęli z robotami, to nagle okazało się, że nie byli tu sami. Dwóch Europejczyków, może groźnych, może nie, grunt, że były to kolejne osoby, którym nie można było zaufać. Nie wiadomo było, co mogło się wydarzyć, gdy dłużej będą przebywać w zamknięciu, a przecież trudno było przewidzieć kiedy i czy w ogóle Albert ich wypuści. Drake, póki co nie zaczynał się z nimi bratać, wolał raczej pozostawać w cieniu i obserwować. Z jego mizernej kryjówki wyrwał go jednak dość niespodziewanie Cutler, który zaproponował go na przywódcę. Drake zrobił zaskoczoną minę i spojrzał na Maczetorękiego, ten zaś spokojnie popijał sobie wodę. W tym momencie Polak postanowił ich opuścić, a James ciągnął dalej.

- Słuchajcie. Jak mówiłem przy Stanie i blondynie musimy wybrać nowego lidera. Nie zgłaszam mojej kandydatury, bo każdy z nas wie, że się nie nadaje. Moim zdaniem Młody też nie jest na to stanowisko dobry. Wybacz dzieciaku, ale sam wiesz... To zabawa dla dorosłych. Bashar jako tropiciel, zwiadowca nie może być takim z natury czysto technicznej. Jak zwiadowca ma dowodzić grupą? Ciężko. Zostają więc albo Lynx albo Drake. Osobiście stawiałbym bardziej na Logana, ale po to się naradzamy aby to przedyskutować. Mu chyba najbliżej z nas do Johnatana. Co o tym myślicie? Tylko szybko, bo trening sam się nie zrobi...

-Panowie zgadzam się z Maczetorękim, że demokracja i nasz biznes nie idą w parze – poparł poprzednika Baszar - Wielkolud ma też rację w tym, że ani on, ani ja, czy Junior nie nadajemy się do roli przywódcy. Nie chce mi się jednak głosować, bo dla mnie bez znaczenia kto weźmie na siebie ten ciężar. Niech więc dwóch zainteresowanych ustali to między sobą lub, z całym szacunkiem, Drake lub Lynx, jeśli macie na to wyjebane, to powiedzcie i po problemie.

- Chłopaki... –
odezwał się Lynx, a gdy zgromadzeni spojrzeli na niego kontynuował - ja się zwyczajnie na lidera czy przywódcę nie nadaję. Sami wiecie, że najlepiej mi wychodzi wsparcie, zwłaszcza ogniowe – rzekł i cicho się zaśmiał - W każdej sytuacji mogę Drake’a wesprzeć czy to radą czy pomocą, ale myślę, że on będzie lepszym wyborem. Poza tym... nie wiem, czy to mądrze wybierać na przywódcę kogoś, za kim Posterunek wysłał swoje gończe psy...

- Ależ Lynx...
- powiedział Cutler - Za mną, Drake’iem i nie wiadomo czy nie za resztą naszej ekipy też ktoś już puścił swoje psy. Możemy tak się spierać, kto ma bardziej przesrane: Ja, za którym ruszyli Kundelki z NY, czy ty, mający na pieńku z elitą Wędrownego Miasta. Ja byłbym za tym aby postanowić, że obaj mamy przejebane. Czyli pozostaje nam tylko formalność i parę mentalnych podpisów ze strony Drake’a jak rozumiem? – spytał kierując spojrzenie na Logana.

- Nie wiem czy to dobry pomysł, żaden ze mnie Jonathan - odparł szczerze po chwili namysłu - ale to nie czas żeby się zastanawiać. Może właśnie ładujecie się w jeszcze większe gówno, niż do tej pory. - Rozłożył ręce. - Zgoda - powiedział na koniec.

- No i postanowione – skomentował Cutler. - Drake gówno to by było jak bym ja lub Młody dowodził. Bez obrazy... – rzekł z uśmiechem przy okazji rozkładając ręce. - Do Jonathana z nas wszystkich to tobie jest najbliżej. W razie co Lynx obiecał wspierać ciebie radą. A i mnie możesz czasami o nią zapytać. W końcu mam habilitacje z łamania nosów i wybijania zębów...

- Dobra, zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie i tak siedzimy w pierdlu. Co myślicie o tym Polaczku? –
zapytał Drake, umyślnie pominął jego nazwisko, którego chyba wolał nie próbować wypowiadać.

- Powykręcany jak każdy Polak. Nie jest to pierwszy gość, który mówi jakby był pół metra wyższy i metr szerszy ode mnie. Z tego co pamiętam to nie ma co próbować ich przepić, a i podpuszczać nie warto, bo ich żywotność znacznie wtedy spada. Szczególnie po pijaku nie ma dla nich rzeczy niewykonalnych... - rzekł Cutler - W III był jeden Polak i wiem, że lepszego speca od zadań niemożliwych można szukać ze świeczką...

- A Albert?
- spytał po chwili namysłu Logan - Wiem, że nie wygląda groźnie i etykietą bije dupków z Nowego Jorku, ale coś mi się w nim nie podoba.

- Faktycznie
– potwierdził James - Ale czy można się nam dziwić? Przecież Albert jest maszyną, która nie tylko nie chce nas zabić, ale i gości nas kulturalnie od trzech, pieprzonych dni. Dobrze wiesz Drake, że jedyne czego mogłem wcześniej oczekiwać od maszyn to zaostrzony pręt w bebechach. A teraz... Do tej chwili ciężko mi to ogarnąć.

- Zgadzam się z nowym dowódcą –
dodał od siebie Baszar - Albert powiedz do kurwy nędzy wprost, o co ci chodzi. – Robot zjawił się na zawołanie.

- Skąd to słownictwo drogi Baszarze? – spytał nie kryjąc nawet oburzenia - Jak każdy dbam tylko o swoje bezpieczeństwo, ciągłość istnienia. O tyle, o ile jestem w stanie zrozumieć, na przykład brak zaufania Drake’a, który jest czymś normalnym, to od ciebie bije aż agresja. Chęci zniszczenia wszystkiego, co nieznane.

- Gdyby chodziło tylko o zapewnienie sobie bezpieczeństwa, to po prostu zablokowałbyś wejście do tunelu i nikt nie dotarłby do grodzi. Sam nie możesz się poruszać, więc nie musisz wychodzić. Masz roboty, którymi możesz te prace wykonać. Mogłeś też po prostu nie otwierać grodzi. Krótko, z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że odbierasz mi wolność, a to jedyne czego nie oddam. Złota klatka to nadal klatka. – Baszar sprawiał wrażenie opanowanego, choć w każdej chwili mogło się to zmienić.

- Och, to takie proste drogi Baszarze. Zawalić tunel. Z człowiekiem pogrzebanym pod ziemią. A może po prostu nie otworzyć grodzi? Przecież przybysze nie wrócą z hakerami i bombami, by dostać się do środka. Zrabować, co nie ich. Jesteś człowiekiem, który zna tylko śmierć i zniszczenie. Który niszczy. I pokazujesz to mówiąc, że najlepiej, żebym zniszczył tunel. A według tej logiki najłatwiej byłoby zniszczyć, ale nie tunel, a was. Czy jednak to zrobiłem? – Albert nie dawał za wygraną, wciąż próbował być po stronie wygrywającej.

- Wiesz dobrze, że po pierwsze, to powiedziałem zablokować, a nie zniszczyć – oponował Baszar - To ty mówisz o niszczeniu. Jeśli nie wiesz, jak zablokować i zamaskować wejście, to ci pokażę. Po drugie, to zaufanie działa w dwie strony. Twierdzisz, że w przeciwieństwie do molocha, nie zależy ci na mojej zgubie, to nie atakuję. Pozbawiając mnie tego, co mi najdroższe, nie licz na pozytywne emocje z mojej strony.

- Zniszczenie to nie tylko eksterminacja – ciągnął swoje Albert - No tak... Nie masz wolności... Całe trzy dni nie widzisz nieba. Bez wątpienia to straszne. Cóż... Może na przyszłość bardziej docenisz przestrzeń wokół siebie i nad sobą? Nie będziesz schodził niżej. Naruszał czyjejś prywatności?

- Dość -
wtrącił Drake wyraźnie zniecierpliwiony - Przekomarzacie się jak dzieci. Albert, nie chcieliśmy naruszać twojego spokoju, poszukiwaliśmy schronienia i to miejsce wydało nam się dobre, jak każde inne. Uszanowaliśmy twoją wolę, jesteśmy tu na twoich zasadach i nie zamierzamy ci nic narzucać. Doceniamy twój gest, ale... Zrozum, życie nauczyło nas by spodziewać się zagrożenia z każdej strony, nie dziw się, że Baszar chce się wydostać. Gdybyśmy jednak chcieli wojny z tobą, już byśmy ją rozpętali. - Na moment zerknął na tropiciela. - Jesteśmy gośćmi i jak goście będziemy się zachowywać. Chcemy tylko wiedzieć na czym stoimy.

- Zrozumiałem, ostatni komentarz i milczę. Albercie pamiętaj, zaufanie powstaje, gdy pracują nad nim obie strony, a ty, do tej pory, jedynie stawiasz żądania.
– Na tym Baszar zakończył.

- Drake... Rozumiem ostrożność. Macie broń, macie wszystko. Prosiłem tylko o zostawienie cięższej broni i zostanie przez pewien czas. Dostarczam wam wszystkiego, co chcecie, jednak insynuacje Baszara mnie ranią. – Baszar wysłuchał słów Alberta, ale jego twarz tężała coraz bardziej. Gdyby sytuacja była inna zapewne Albert leżałby już w kawałkach potraktowany maczetą tropiciela.

- Po prostu zachowajmy spokój, to dzięki ostrożności i podejrzliwości Baszara przeżyliśmy tak długo, ciężko jest teraz odłożyć to na bok. Mimo wszystko udało nam się jakoś nie pozabijać.

Drake nie był zadowolony, jak tak dalej pójdzie, to konflikty zaczną narastać szybciej niż tego oczekiwał. Odrzucił jednak od siebie tę myśl. Na razie czekał na informacje od Alberta.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 27-06-2013 o 01:55.
Bebop jest offline  
Stary 29-06-2013, 22:02   #17
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
W swoim czasie wyposażenie pokoju rekreacyjnego było mokrym snem większości nastolatków w Europie a już na pewno wszystkim murzynów w getcie. Na Heinim nie zrobiło wrażenia. Okey dojo było całkiem przyjemne. Hołdując zasadzie, że ćwiczyć można zawsze i wszędzie, wziął się do roboty. Większość ćwiczeń opierało się na technice wody, kiedy to ciało płynnie i elastycznie dopasowywało się do wyimaginowanych zagrożeń. Techniki następowały po sobie przechodząc łagodnie. Trening zakończył się solidnym biegiem na ścieżce oraz rowerkiem.

Prysznic, golenie się, świeżo wyprasowane ciuchy. No dobra może nie spod igły, ale czyste i niepomięte. Później, to, co uwielbiał. Niemieckie filmy, no przynajmniej niemiecki lektor a tak naprawdę to przynajmniej inne elementy, które w filmie rozpoznał, jako takie z historii jego narodu.

Niczym dzieciaki w etapie kaset video cofał poszczególne epizody. Wracał do nich i rokoszował się i znów to samo...
Nie przerwał seansu do momentu, gdy nie wparował tu Johny-maszyna. Przedstawił on obecnego w pokoju mistrza w bardzo kiepskim świetle. Gorzej mogłoby by być gdyby wszystkim wykrzyczał, że jest tu Niemiec. Ale w to raczej nikt nie uwierzy.
Maszyna uciekła, wiedziona przeczuciem, programem, algorytmem lub czymś innym, kuźwa nie wiadomo. Na pewno, że nie podobało mu się, że blaszaki mają poczucie humoru. Z rozmów z frontowymi żołnierzami wyniósł przeświadczenie, że to bardzo zły znak.

Szybko i odruchowo ocenił gości. Prezentowali się tak, jak można się po nich spodziewać. Każdy wyglądał jakby sam mógł iść do Woczington i zajebać Molocha. Natomiast On, czyli Heinrich, starał się budzić inne odruchy. Raczej uśmiech, zaciekawienie. Dyscyplina i porządek wprost krzyczały z jego ubioru i broni. Po prostu jeśli ktoś nie był mutkiem to musiał się zastanowić skąd się biorą tacy dziwacy.

- Dzień dobry Panowie, rozgośćcie się proszę. - Zaczął kulturalnie Blondyn.
- Cześć Heinrich. Nazywam się James Cutler. - Powiedział wielkolud na czele pochodu najemników. - Dobre klameczki. - Dodał patrząc na S&W. - Wyglądasz na wysportowanego... Może chciałbyś później razem poćwiczyć? - Zapytał badając spojrzenie jegomościa wojownik.
- Hej, możesz mnie nazywać Młodym - zagadnął jeden z najemników, nie tak wysportowany jak pozostali, którego ksywka dość dobrze określała wiek - Serio jesteś z Europy?
- Witam, nazywam się Baszar
- powiedział wytatuowany dzikus - ponieważ pewnie przyjdzie nam tu spędzić trochę czasu to może jak się ogarniemy to spróbujemy wydębić od robotów nieco wody ognistej i się zapoznać co Panowie?
- James, Młody, Baszar -
Akcentował imię każdego z najemników, pewnie już jako odruch każdemu składał delikatny ukłon. Nawyk jaki pozostał mu z życia w Apallachach. Tam na serio co drugi to hrabia, książę lub inny dziwak. A jak się chce popracować w biznesie to na takie rzeczy zwraca się uwagę.
- Tak jestem z Europy, i wcale nie tęsknie za nią. Choć jest kilka rzeczy, które można Tu zmienić. Na przykład Tam roboty służą człowiekowi a tu jest trochę na odwrót. Nawet w naszych jaśnie królewskich Apallachach jest podobnie.
Baszar, dzięki bardzo rzadko piję ale dodatkowymi ćwiczeniami nie pogardzę. Ale to może później.
Wyglądają Państwo na zgraną ekipę niech zgadnę. Najemnicy szukający spokojnego miejsca na odpoczynek. I niech na razie o nas zapomną?
- Trafiłeś jak snajper w jaja komara. -
Powiedział James z lekkim uśmiechem. - Spokój i zapomnienie to coś na czym obecnie nam zależy. Treningi możemy zacząć jak już się wyśpię, zjem i doprowadzę do porządku. Znajdę Ciebie. - Dodał wojownik.
Ya, to dobry plan. Wstępnie umówmy się na popołudniową sesje. Niedługo będzie potrzeba coś zjeść.
Swoją drogą można by się zagubić w tutejszym rytmie dnia. Wstajesz, kąpiel, jedzenie, treningi tak na zmianę i spać. Coś o czym większość ludzi możne tylko pomarzyć. Przypomina Ci to coś?
Zapytał Jamesa Niemiec.
- Hmmm... - Zastanowił się Cutler. - Nic czego zaznałem dotychczas. Zawsze miałem coś do zrobienia i zawsze ktoś czegoś ode mnie wymagał. Czy to w wojsku, czy to wśród najemników? A Tobie?
Owszem możesz tego nie kojarzyć po tej stronie Atlantyku. W naszym Vaterland, tak są hodowani specjalni żołnierze żelaznej kanclerz. Mają wszystko co zachcą ale muszą oddać 100% lojalności.
Jestem ciekaw co nasi gospodarze będą chcieli w zamian ode nas.
- Z tego co wiem chcą normalnej rozmowy i abyśmy im pokazali, że mogą nam zaufać. Na zewnątrz, w tym kraju, gdybyś powiedział o drugiej SI poza Molochem, pojawiłyby się tu całe chmary ludzi chcących zniszczyć Alberta. A do tego nie mogę dopuścić. -
Powiedział z pewnością olbrzym.
- Maczetoręki po raz kolejny zaskakujesz mnie wielkością swego serca - powiedział szczerze Baszar. - Nie jestem jednak pewien czy nasz gospodarz ma faktycznie tak dobre zamiary.
- Ja jestem pewien że bezpośredniego zagrożenia nie ma. -
Heinrich wyraził swoje zdanie- Nie znam jednak dalszych planów. A wszystkie stany pośrednie mnie doprowadzają do szału..

- Przepraszam kolega wygląda jakby pracował w budce z kebabem, znaczy się po karnacji rozpoznaję. Powiem szczerze, że zapłaciłbym dużo za prawdziwy niemiecki szysz kebaba - z bananem na ryju i szczerą intencją blondyn wypalił do Baszara.
- Oj to trochę cię rozczaruję. Moja Mama pochodziła z Amanu więc z kebaba nici- uśmiech Carlsona coraz bardzie przypominał wilczy - ale tatara robię nie najgorszego. - Dodał już ugodowo.
Tatara?!!? - Zdziwienie Heiniego odmalowało się na jego twarzy i przepaliło część bezpieczników Alberta.
- Czy ty się chwalisz seksem w którym są wykorzystywane kozy i karły...?
- Świadomość Heinricha była ukształtowana przez inną kulturę. Teraz właśnie przeżył szok kulturowy.
- Ty gościu nie wiem co wy tam w tej Europie robicie ale u nas żarcia się nie rucha
. - Powiedział Baszar pouczającym tonem.
- Chwila, Panowie. - Wtrącił się Cutler. - Znam paru Rusków i jednego Polaka i potwierdzam, że nie mówili nic o tym, że w ich rodzinnych stronach dupczą kozy czy coś ten deseń. Skąd ty dokładnie jesteś? - Zapytał podejrzliwie James.
No właśnie wszyscy wiedzą, że w Azji czyli na wschód od odry robią takie rzeczy. Nie myślisz że się do tego przyznają. Całkiem jakby w texasie ktoś powiedział co robi ze swoją bratanicą.... Tacy są ludzie. - Niemiec wchodził wyraźnie na śliski grunt.
- Słuchaj koleżko jesteś o krok od obrażenia mojej matki a takich rzeczy to się płazem nie puszcza. - Dłoń Baszara zawisła tuż nad rękojeścią maczety.
- Zastanów się więc czy tak chcesz rozpocząć naszą znajomość.
Cutler spojrzał na Baszara kątem oka widząc cały czas blondyna. Miał na widoku ich obu. W razie, czego był gotowy zareagować. Szybko i brutalnie - aby tylko nie polała się krew.
- Baszar... - Powiedział uspokajająco James. - Wiesz, że do rozwałki jestem pierwszy, ale nie w tym przypadku. Ten Pan na pewno nie chciał obrazić ani Ciebie ani Twojej rodziny. Co nie Heinrich? - Zapytał Cutler Europejczyka.
-Oooo czyżbym nie został zrozumiany. Słodki wprost okładkowy uśmiech zagościł na buźce Blondyna. - Cutler masz rację nie chciałem nikogo obrazić. A już na pewno nie pierwszego dnia. No cóż nawiązywanie przyjaźni nigdy nie było jego mocną stroną.
-, Ale w sumie pomysł masz dobry, dodatkowy zawodnik do ćwiczeń zawsze się przyda. Jestem pewien że Herr Cutler nie miałby nic przeciwko gdybyś dołączyłbyś później do nas w dojo?
- Zobaczymy jak to wyjdzie z treningami. Puki, co to mam ochotę się wykąpać najeść i wyspać. -
Baszar ziewną rozdzierająco. - To, co panowie szykujemy jakąś metę do spania? - Nie czekając na odpowiedź, z wrodzoną sobie kurtuazją odwrócił się i zaczął zmierzać do wyjścia.

Ekipa zmyła się również szybko, jak i pojawiła. Blondyn został sam w pokoju. Po czym próbował podsumować swoje pierwsze spotkanie z drużyną na którą skazał go los. Nie wypadło to dobrze. W sumie nawet nie miał kontroli nad tym jak rozwija stosunki międzyludzkie. Będą bezpośrednim ochroniarzem nie powinno przywiązywać się do ludzi a nawet wskazane trochę ich nie lubić ze względu na ewentualny szok przy niewypełnieniu zadania. Ale teraz to chyba przegiął, nie znaczy że będzie płakał z tego powodu ale czuł pewien dyskomfort. Najlepiej mógł go spalić w dojo.
Przygotował się odpowiednio i poczekał na Cutlera. W międzyczasie solidnie upodlił się na bieżni oraz orbitreku. Rozgrzany był do granic tak, więc sam trening traktował jako crem de la crem.

Ćwiczenia z Cutlerem pokazały że obydwaj świetnie odnajdują się w bezpośredniej walce, co więcej każdy z nich miał swój nie powtarzalny styl, którym próbował narzucić swemu przeciwnikowi. Heinrich wykorzystywał bezwstydnie najfajniejsze tipsy z karate kyokushin, shito ryio oraz innych. Cutler miał ogromne doświadczenie w prawdziwie bojowych sztukach walki gdzie zwykłe MMA było równie mordercze, co Tai Chi osiemdziesięciolatka. Szybko jednak udało się uzyskać zgranie i wtedy się zaczęło. Ciosy wyprowadzane z pełną siłą, nieudawane kopnięcia, podcinki i trzeszczące łokcie. Potem przyszły ćwiczenia z bronią. Tu różnica była zdecydowana ponieważ Niemiec był ukierunkowany na broń palną i nie ma takich odruchów jak walczący broniami siecznymi, czy kłutymi. Takie poznawanie siebie poprzez techniki było bardzo odkrywcze i pozwoliło wyjść ze wspólną propozycją. Każdy mógłby się uczyć od tego drugiego czegoś nowego. W przypadku tego treningu Heinrich zwrócił uwagę jak szybko Wojownik potrafi dobyć broni. W jego fachu było to coś co wyróżniało zajebistych od tych dobrych… Heinrich teraz był tylko dobry. Postanowił że musi zdobyć tę umiejętność.
Plan na najbliższe kilkadziesiąt godzin był prosty. Nadal ćwiczyć, może pogadać z kimś a na pewno z Baszarem – w końcu musiał jakoś to wyprostować. No i dużo ćwiczeń z Cutlerem.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
Stary 07-07-2013, 20:58   #18
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Po skończonym korycie Heinrich, odszukał Baszara. Znalazł go w mniejszej z sal rekreacyjnych. Indianin siedział w fotelu gapiąc się w wyłączony telewizor.
- Guten tag Herr Baszar. Ja wielce przepraszać ze takie haniebne insynuacje podniosłem. Staram się panować nad sobą ale to jest silniejsze czasami... - Z twarzy blondyna niewiele można było odczytać. Znów pełna była lodowej skorupy. Głos jednak był łagodniejszy, ale to znaczy ze był mroźny nie lodowaty. No i wybitnie gubił się w angielskim gdy był zestresowany. - Czy herr Baszar może coś opowiedzieć o sobie i swej drużynie. Wydaje mi się, że się dość dobrze znacie?
- Cóż, no wiesz, ja też nie zawsze łapię te intelektualne niuanse a życie wśród najemników uczy najpierw napierdalać a potem pytać. - Baszar nie miał zamiaru stwarzać dodatkowych problemów. Dość mieli tych prawdziwych. Skoro dziwak przepraszał to znaczy, że nie chciał obrazić. - Co do grupy, to jesteśmy jej resztką tak w sumie. Podczas ostatniej akcji większość z nas zginęła. Byliśmy dość liczącym się oddziałem do wynajęcia za odpowiednią cenę ale nie do każdej roboty jeśli wiesz o co chodzi. Ja i młody stanowiliśmy raczej wsparcie podczas gdy pozostała trójka to typowi fajterzy.
- Hmmm czyli musicie się przez pewien czas ukrywać. Normalnie zaprosiłbym was do Long Range Mountains. W księstwie jest sporo miejsca do ukrycia się a i zarobić można jeżeli się chce. Teraz ten problem się chwilowo sam rozwiązał, do momentu gdy nas tu tak miło trzymają. Jesteście powiązani z NJ, posterunkiem a może znacie kogoś z Appalachów? - wyraz twarzy Niemca nie zmienił się ani na chwilę.
- Widzisz, w tym tkwi piękno QRS, nie byliśmy zależni od nikogo. Zlecenia Johnatan wybierał wg. własnego sumienia. - Baszar uśmiechnął się nostalgicznie. - A ty panie von Paulus skąd się tu wziąłeś?
Qrs? A co to jest? - odopwiedział pytaniem na pytanie blondyn. Chyba się zreflekował bo zaraz dodał - Ja tu to wcale nie jest skomplikowane. Do njuyorku przyjeżdzałem już kilka razy. Eskorta karawan. W tę stronę dostarczamy rudy metali, kamienie i inne ingredencje. Zabieramy od was wysokoprzetworzone metale, materiały do kopalni, broń i ochotników do fedrowania. Ponieważ w domu można się zanudzić tak więc staram się na takie wypady zawsze wkręcać. A jak podejrzewasz ciekawość może zgubić tak więc zwolniłem się z eskorty na chwilę by poznać trochę tutejszy folklor. No i się byłem wpieprzyłem tu.
- QRS to nasza nazwa a właściwie jej skrót. Pełna nazwa to Quick Reaction Squad. Skąd ty właściwie pochodzisz z Europy czy Apallachów? Bo juz sie troche pogubiłem Heinrichu.
- Może umówmy się że nie odmieniamy naszych imion. Bynamniej "Heinrichu" burzy mój spokój ducha. Pochodzę z Europy a dokładniej z Bawarii. W Apallachach wylądowałem na dłużej gdy przybyłem do nowego świata. W sumie nie znam innych lokalizacji... pewnie dlatego mnie ciągnęło do NY. Pragnę poznać trochę świata to dość dziwne w aktualnych czasach
- Jeśli chcesz poznać piękno tego świata to mogę cię kiedyś zabrać na pustkowia . Sam na sam z naturą docenisz jej ogrom i piękno oraz znajdziesz spokój. - Baszar uśmiechnął się promiennie. - Tym czasem pora już na mnie, chyba, że chcesz coś jeszcze? - Indianin odczekał chwilę ale Niemiec tylko pokręcił głową. Czerwonoskóry westchnął i poszedł dalej studiować rozkład pomieszczeń w bunkrze chciał znać je wszystkie na pamięć pamiętać ustawienie przedmiotów i móc się po nim swobodnie poruszać nawet po ciemku a to wymagało czasu i powtórzeń.
 
cb jest offline  
Stary 09-07-2013, 02:08   #19
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kolejny ekscytujący dzień... Kwestia dla kogo. Niecodzienna brygada zebrana w bunkrze snuła się po nim. Mimo całego otaczającego ich hi-techu w większości najchętniej spakowaliby się i powrócili w ruiny. Do czającego się tam niebezpieczeństwa ze strony pogody, promieniowania czy bestii. W tym tych najgorszych, ludzi. Ale tam zagrożenia były jasne, w porę wykryte nie mogło zaszkodzić. Przed pogodą czy powoli niknącymi efektami bombardowania mogli się zabezpieczyć. Wszystko co się poruszało mogło przestać. O tak, w tym byli ekspertami. Wiedzieli jak wysadzać, unieruchamiać i mordować. Wszyscy po za jednym, hibernatusem. Który również nie był radosny i na to wpływ miało nie tylko obudzenie się w tych niewątpliwie ciekawych czasach.

Baszar

Źle się czułeś w tym miejscu. Lubiłeś mieć niebo nad głową. W nocy i w dzień. Najlepiej jeszcze gdy otaczał Ciebie bezkres pustyni, mogłeś się wyciszyć, wsłuchać w życie na niej. Bo tylko głupiec, który nie wychylił nosa z miasta może myśleć, że na pustyni życia nie ma. Owady wygrywają swoją muzykę. Płazy i gady polują na nie i na mniejsze ssaki. Te zaś przemykają, szukają swojej ofiary żywiąc się rzadką roślinnością lub jajami podkradanymi dla swoich Nemezis... Mógłbyś tak wymieniać bez końca aż do prawdziwych bestii, potężnych duchów, których Twoje plemię nie ośmielało się nazywać. Potrafiłeś wpasować się w ten skomplikowany łańcuch zależności, stać się jednym z jego ogniw. Zabijać i się ukrywać. Żyć
Tutaj jednak otaczał Ciebie wszędzie metal. Z niego były ściany i drzwi. Rama łóżka i stół. Nawet obite poduszkami krzesła. Zamknięta przestrzeń wpędzała w klaustrofobie potęgowaną przez świadomość zamknięcia.
I maszyny. Johny wydawał się w porządku, Albert też nie był taki zły chociaż działał Ci na nerwy. Jednak pamiętałeś słowa kapłana, którym potakiwał i szaman. "Strzeżcie się demonów stworzonych z pychy ludzi. Będą one mamić, kłamać, upodabniać się do człowieka. Nie są jednak ludźmi, nie kochają jak my. Nie budują rodzin. Tylko nienawidzą i mają jeden cel, dokończyć zagładę, którą rozpoczęli ponad trzydzieści lat temu. Dlatego skurwieli należy tępić ogniem i ołowiem." Zawsze z tym się zgadzałeś ale teraz... Teraz miałeś kryzys wiary.
Cóż, nie byłeś szamanem, nie Tobie interpretować sprawy wyższe. Dlatego znalazłeś sobie zajęcie. Zacząłeś uczyć się rozkładu bunkra. Tak by w razie zdrady maszyn nawet w ciemności móc walczyć. Zapamiętywałeś również gdzie co leży by mieć pewność, że nikt nie grzebał w rzeczach gdy będziesz gdzie indziej. Szło Ci to opornie. Ale miałeś czas. Gdy inni oglądali, czytali, budowali czy ćwiczyli Ty spacerowałeś. Życie na pustyni nauczyło Ciebie cierpliwości.

Znalazłeś wszystkie zamknięte drzwi. Na każdych była konsola z cyferkami. Zamek kodowy. Cztery cyfry. Chociaż widziałeś, że przed maszynami otwierają się same. Stare oznaczenia zachowały się. Albert odciął Wam dostęp do biura nadzorcy, sterowni i pomieszczenia ochrony. Te ostatnie aktualnie pełniło funkcję pracowni Alberta. Widziałeś, że wchodził tam Młody, zawsze w towarzystwie jakiejś maszyny.
Do tego drzwi na jednym z końców korytarza. To tam zwykle przebywał Johny jeżeli się nie kręcił po bunkrze. Z tego co wiedziałeś były tam schody na niższy poziom bunkra.
No i ostatnie. Najbardziej zagadkowe. Wyglądały jak te prowadzące do pokoi ale przy drzwiach znalazłeś ślady po śrubach coś mocujących. Tabliczkę? Zamek kodowy również różnił się od innych. Na dziesięć znaków, klawiatura dotykowa pokazywała jednak cyfry rzymskie. Kolejna zagadka bunkra. Może ktoś mądralińskich będzie coś wiedział?

Drake

Oglądałeś filmy, ćwiczyłeś, byłeś ostrożny, starałeś się nie dostać pierdolca... Gdyby nie niegdysiejsze spotkanie z Zwiadowczym byłbyś pewny, że znalazłeś właśnie najgorszą dla siebie torturę. Byłeś urodzony do walki. Dzieciństwo w Hegemoni, zamiast szkoły trening w zabijaniu praktycznie wszystkim, dwanaście lat w najbardziej popieprzonych oddziałach pacyfikacyjnych, walki z innymi psychopatami, własna mordercza krucjata, praca jako najemnik... Stanowczo nie byłeś człowiekiem nawykłym do spokoju. Lepiej byś się czuł w jakiejś zadymionej spelunie pełnej zakaznych mord i brudnych, zużytych dziwek. Pijąc rozwodnione piwo i wiedząc skąd i jakie zagrożenie może nadejść.

Siedziałeś właśnie z Lynxem oglądając jakiś film sensacyjny śmiejąc się z tego jak główny bohater trzyma M60 i że ma w nim chyba nieskończoność naboi gdy w jednym z komputerów odezwała się drukarka. W tym samym czasie usłyszałeś głos Alberta.
- Drake, wybacz, że przeszkadzam Ci w odpoczynku ale zebrałem dane o które prosiłeś. Niestety nie ma ich za dużo.
Gdy sięgałeś po wydruk zdałeś sobie sprawę, że ręce trochę Ci drżą. Kartek było dużo. Idąc do fotela już je wertowałeś. Większość nie była w pełni zapisana.

Na początku przejrzałeś zestawienie osób figurujących na zdjęciu. Nazwisko, stopień, jednostka... Wszystko na podstawie przybliżenia zdjęcia. Albertowi nie udało się jednak zebrać zestawienie dotyczące wszystkich osób. Grunt, że zebrał o Twoim ojcu i Showerze. Faktycznie nie licząc marines i sanitariusz wszyscy należeli do III korpusu stacjonującego w Fort Hood. Więcej służyli w tej samej dywizji, 1 kawalerii konkretnie w pierwszej kompanii drugiej brygady. Do tego dostałeś wyciąg z nieśmiertelników swojego ojca i Showera włącznie z numerem ubezpieczeń i wyznaniem z adnotacją, że Albert może stworzyć podobne zestawienie dotyczące innych osób z nieśmiertelnikami na wierzchu.
Przeleciałeś to wszystko wzrokiem i wziąłeś następną kartkę. A raczej plik kartek. Historia Fortu Hood i 1 dywizji kawalerii. Odłożyłeś je na bok. Wywiad. Z Showerem, datowany na jakieś pół roku przed wojną. Nieźle, dla Timesa, kiedyś ponoć nie był tak nafaszerowany propagandą. Russell przedstawiał korporację Valut-tech, która odpowiadała za wybudowanie bunkrów zarówno dla sektora cywilnego jak i wojskowego. Jako kierownik ochrony jednego z nich. Krótkie pierdolenie o tym jakie to nie są zajebiste i czego nie przetrwają.
Jedną z ostatnich kartek były pełne dane o Showerze. Urodził się w Teksasie, w miasteczku o nazwie Sweetwater. Po skończeniu szkoły średniej dostał się do wojska, dwa razy był w Iraku, raz w Afganistanie. Od kaprala awansował do porucznika przechodząc kurs oficerski. Po odejściu z wojska pracował jako pracownik ochrony, również na stanowiskach kierowniczych. Żonaty, miał syna. Lubił wędkowanie i gry planszowe. Ktoś miał niezłe źródło informacji. Coś zaczęło Ci się przypominać jednak wszystko zaskoczyło dopiero wraz z ostatnią kartką. Jednak wcześniej musiałeś się przebić przez następną kartkę w której sam Russell pisał dlaczego powinien pracować w Valut-techu.

Ostatnią kartką był e-mail. Datowany na pięć miesięcy przed wybuchem wojny.
Cytat:
Od: r.shower @armyspy.com
Do: ronaldlogan @armyspy.com
Temat..
Treść: Cześć Roni,
Kurcze, w te wakacje musimy odwołać nasz wyjazd. Nie chcą mi dać urlopu a Carla dostaje szału. Grozi rozwodem, że nie po to odszedłem od Wujka Sama by teraz całe tygodnie siedzieć w robocie. Ech... Ona z Timmim sami nie pojadą. Szkoda, szczególnie dzieciaków. Wiesz, że Timmy ciągle ma zdjęcie z Drake'iem jak stoją przy tym potworze, którego złowiliśmy? Trzyma je przy łóżku. Jeszcze raz wybacz. Wypuszczą mnie z tej puszki to zadzwonie.
R.
Wspomnienie z dzieciństwa wróciło. Jak wyjechałeś z ojcem i jego kumplem z wojska nad jezioro. Łowili ryby a Ty z synem Russella, parę lat od Ciebie starszym, pełnym pomysłów dzieciakiem płoszyłeś ryby i bawiłeś się w pobliskim lesie.

Coś Ciebie zaniepokoiło. Nic konkretnego. Czasem tak miałeś, tuż przed tym jak wszystko miało się spieprzyć. Tuż przed pojmaniem, podczas ostatniej akcji czy wtedy w barze w Missisipi gdy z Lynxem ledwo cało wyszliście. Owszem czasem okazywało się, ze to fałszywy alarm ale momentalnie spiąłeś się w sobie. Najgorzej, że wszyscy pomału tracili czujność. Młody chodził oderwany od świata, Cutler zachowywał się jak panienka na salonach czy raczej sali treningowej a nie zabijaka ze Zwiadowczego, nawet Nataniel tracił czujność. Tylko Baszar pozostawał nieufny jak zwykle. A komu jak komu ale jego przeczuciom wierzyłeś prawie jak swoim.

Stanisław

Odświeżony, jednak pełen niepokoju wszedłeś do jednego z wolnych pokoi. Dwa proste ale wygodne łóżka polowa. Trzy stoły, krzesła, szafki... Wszystko stalowe. Dużo wolnej przestrzeni. Walnąłeś się na jednym z łóżek. Zapaliłeś słomkę, czy jak niektórzy mówili "pedałka". Cóż... Ci wszyscy, którzy uważali za jedyne słuszne szlugi czerwone, najlepiej bez filtra w większości już nie żyli. I to nie przez raka. Zapalniczka, niestety nie Twoja zippo od razu zapaliła. Sztachnąłeś się dwa razy patrząc się jak dym, w tym świetle niebieski, unosi się drugiego łóżka i rozwiewa na boki. Z głośników rozległ się głos Alberta.
- Co chcesz?

Heinrich i James

Po kolejnym treningu byliście cali obolali. Jednak zmęczone mięśnie, posiniaczone przedramiona i uda dawały satysfakcje. W myśl zasadzie "lepiej dostać wciry na treningu niż zdechnąć w ruinach" skłoniliście się sobie. Cutlera dziwił trochę ten zwyczaj no ale cóż... Trzeba szanować kulturę innych a kłanianie się to nic przy tym co słyszał o Francuzach. A może Szwajcarach? Tak czy siak po skatowaniu swojego ciała postanowiliście trochę się zrelaksować. Udaliście się do łaźni i po krótkim prysznicu wpakowaliście się do jaccuzi. Niemiec wytrzasnął nawet butelkę whisky, powojennej ale dość niezłej. Po takim treningu nawet dbający o zdrowie James nie mógł odmówić szklaneczki.

Młody

Gdyby nie kalendarz i zegar w komputerach nie wiedziałbyś ile czasu jesteście w bunkrze. Wszystko zlewało się w jedno. Godziny przed monitorem wywołujące ból oczu i migrenę. Coś do jedzenia, na szybko, kawa i majsterkowanie. Ogrom informacji, części i możliwości przytłaczał. Nie bez znaczenia była też sama osoba Alberta, zawsze chętnego do wytłumaczenia w prostych słowach lub pomocy przy co trudniejszych sprawach. Na potrzeby majsterkowania dopuścił Ciebie nawet do swojego laboratorium, niegdysiejszego pełniącego funkcję biura ochrony. Co prawda zawsze towarzyszył Ci robot pod bronią jednak wydawał się on po prostu zabezpieczeniem. Nie wodził za Tobą lufą, stał pod ścianą. Szybko stał się elementem tła. Podobnie dwa rozpylacze zainstalowane pod sufitem wraz z kamerami.
Warsztat, czy jak Albert wolał pracownia, powstał z dwóch pomieszczeń. Biura i zbrojowni. W pozornym chaosie (w którym jednak po pewnym czasie znalazłeś porządek) stały stoły, szafki z częściami i narzędziami, komputery... Na jednej ze ścian wisiał nieduży telewizor plazmowy wyświetlający animacje Alberta.


Gdy po śniadaniu udałeś się do pracowni, robot sam dołączył, z zamiarem zrobienia przenośnego źródła energii Albert przywitał Ciebie uśmiechem.
- Witaj Młodzieńcze. Zanim przejdziemy do majsterkowania mógłbyś mi opowiedzieć trochę o świecie na zewnątrz? Skąd takie małe zainteresowanie technologią większości ludzi?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 20-07-2013, 11:21   #20
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
-Powiedz mi przyjacielu dlaczego niektóre zamki z guzikami są inne? Zapytał Młodego Indianin wchodząc do pokoju gdy te babrał się w jakichś kabelkach. Byliw nim sami.
- Masz na myśli te z bardziej zaawansowanymi zamkami kodowymi? Po prostu różne pomieszczenia w bunkrze najwyraźniej miały różny poziom zabezpieczeń. Odpowiedział technik nie przerywając pracy.
- A czyli czym więcej guzików tym trudniej się włamać tak? - Baszar w lot złapał nowinkę. - Słuchaj Młody, potrafiłbyś otworzyć coś takiego?
- Bardziej kwestia tego jak długi jest kod do otwarcia drzwi - na pytanie o otwarcie zamka Młody zamyślił się przez chwilę - Teoretycznie można próbować, ale są na to naprawdę nikłe szanse. Może miałbym szansę otworzyć jakiś naprawdę prosty zamek elektroniczny gdybym dobrał się do niego i mógł na spokojnie pogrzebać mu w bebechach, jednak to może być czasochłonne i nie jestem w stanie zagwarantować że się uda.
-Dobra tam, luz. Tak tylko pytałem. Bo wiesz wielu rzeczy to ja nie rozumiem. Większość z tej całej techniki i tak jest ludziom zbędna. Rozmiękcza duszę.
Młody wzruszył ramionami w odpowiedzi. Znał poglądy czerwonoskórego i kompletnie się z nimi nie zgadzał, jednak w tym wypadku dyskusja nie miała sensu, do niczego bowiem nie prowadziła. Jedno tylko musiał przyznać, że tylko Baszar z ich wesołej gromadki potrafiłby przeżyć bez korzystania z technologii
- Jeśli będziesz jeszcze w czymś potrzebował pomocy daj znać, postaram się wyjaśnić w miarę prostymi słowami.
- Dzięki. Jak by co to będę pytał. Na razie nie przeszkadzam. Majstruj sobie. – powiedział czerwonoskóry wchodząc.

Każdy podlega prawom natury pomyślał Baszar udając się do kibelka. Nie do końca mógł przywyknąć do tego wszechotaczającego hi-techu. Kto to widział by marnować czystą wodę do spłukiwania odchodów. Nawet zwierzęta tak nie robią. no ale cóż… gdy zamkną za sobą drzwi kabiny usłyszał jak ktoś wchodzi do łazienki. Po krokach poznał Cutlera.
- No co chcesz? - spytał Baszar - robię kupę.
- Nie przeszkadza mi to chociaż... trochę ciszej tam. - rzekł Cutler szukając w swojej kabinie kamer pod sufitem. - Słuchaj. - powiedział do kumpla nic takiego nie znajdując. - Albert powiedział mi, że go i ten bunkier zbudowali ludzie z korporacji odpowiedzialnej za wybuch wojny. Jednym z wyżej postawionych w tej grupie był nasz Polak. Idąc dalej Albert powiedział, że jest on współodpowiedzialny za to całe zło i wybuch wojny. Poprosił mnie o małą przysługę. Mam go zabić... - Cutler czekał na zdanie Indianina.
- James, przyjacielu, Albert to maszyna, demon który mami cię słodkimi słówkami i błyskotkami. Czy widzisz gdzieś tam papier? Dziękuję. Nie wierz w to co mówi. Wiem, że nie jesteśmy pierwszymi których tu sprowadził jednak nikogo tu nie ma. Indianin kończąc mówić spuścił wodę i wyszedł z kabiny.
- Wiesz, że mógłbym to zrobić... Gdyby było inaczej nie rozmawiałbym z Tobą. - powiedział James wychodząc z kabiny i krzywiąc usta. - Coś ty żarł? Zbuki w marynacie? - zaśmiał się. - Albert nie przewidział jednak tego jak bardzo ludzie po wojnie się zmienili. Jego... - James szukał w głowie słowa, którego używał często Młody. - ...algorytmy nie są na tyle zaawansowane aby przewidzieć co ja sobie pomyślę. Zgrywam tu miłego i sympatycznego, a dobrze wiesz, że rzadko taki jestem. I zastanówmy się nad jednym... Co gdyby nie wojna? Nie byłoby mnie to jedna sprawa. Inna, że tacy jak ja za czasów pokoju nie mieli by racji bytu. Ty, Młody, Drake, Lynx i reszta macie jakieś umiejętności przydatne w razie czegoś takiego, a ja... Co ja bym robił?
- Zabijałbyś, jest to co robisz najlepiej albo zostałbyś kimś innym nie ma sensu roztrząsać co by było gdyby. Podobnie jak każdy z nas tak i ty nie masz problemu z odbieraniem życia. Ale to nie Polak zasługuje na śmierć. Jego jedyną zbrodnią jest to, że pracował dla władców którzy kazali ludziom zabijać się na wzajem. To tak jak my. Powinniśmy zabić ten komputer bo to on jest naszym wrogiem. Próbuje odebrać nam wolność a jej nie oddam za nic i dla nikogo.
- Masz rację. - powiedział kiwając głową Cutler. - Pewnie jak zaprosimy wszystkich do toalety na grupową srakę wyda to się dziwne więc musimy jakoś roznieść tę wiadomość. Poza tymi dwoma automatami ma jakieś maszyny bojowe? - zapytał wojownik wracając w trybie ekspresowym do klopa.
- Nie wiem . Próbowałem wypytać Johnego ale nic mi nie powiedział. Może ten Śpioch coś wie jeśli faktycznie pracował dla nich przed wojną. Ile by ich nie było to musimy je zabić i już. Mają automaty to dobrze zdobędziemy broń choć ty i ja możemy też walczyć bez niej. Wyciągnij Młodego na szybki trening i idzie razem pod prysznic. W łazienkach chyba nie ma podsłuchu. Stanisław to sugerował. On też chyba coś ukrywa. Ja pokręcę się przy sraczu i spróbuję pogadać z każdym kto będzie robił kupę albo coś.
- Młody nic nie wspominał o automatach pod sufitem jakiegoś pomieszczenia czy jakiejś broni w ścianach, przy kamerach i tak dalej? - zapytał Cutler. - Sam nic takiego nie widziałeś?
- Nic o tym nie wiem. Mówiąc o automatach miałem na myśli te pmy które trzymały roboty jak tu wchodziliśmy. Trzeba by pogadać z Młodym a jako, że razem ćwiczycie to proponuję abyś to ty go zagadał. Powiedz, że chcesz mu pokazać jakiś trik który podpatrzyłeś u Niemca albo co. To Młody wie najwięcej o komputerach nie?
- Pewnie. Wiem o jakie bronie Ci chodziło. Pogadam z Młodym. W razie czego mamy te przewagę, że Albert nie wie o moim usprawnieniu. W krytycznej sytuacji mogę go zaskoczyć. Kurwa. - James powiedział jakby na coś wpadł. - A co z John’ym? Go też do piachu?
- Wiesz, normalnie powiedziałbym, że tak ale po naszej rozmowie to się wacham. Zobaczymy co zrobi. To nie człowiek nie wiem na ile był szczery. Zastanawia mnie tylko jak zabić Alberta gdzie on ma ciało?
Staszek wszedł do toalety mało kulturalnie. Po prawdzie wpadł tam jak burza. Nie kopnął drzwi, nie wpadł niczym oddział delta, jednak wchodząc był zdecydowanie słyszalny. Zaraz potem dało się słyszeć odgłos odbezpieczanej broni.
- Nie przeszkadzam? - Zaczął teatralnie. - Wiem że spałem sporo, ale powiedzcie mi proszę, że świat nie zwariował aż tak bardzo. Maszyna każe mi Was pozabijać. W przeciwnym razie grozi mi śmiercią ... - Staszek zawiesił głos w oczekiwaniu jakiejkolwiek reakcji. Do jego uszu doszedł odgłos “plumknięcia”.
- Po pierwsze to odłóż klamkę zanim zrobisz sobie krzywdę. - Baszar powiedział spokojnie. - Nie wiem jaki był ten świat kiedyś więc ciężko mi powiedzieć o ile bardziej to wszytko się popierdoliło. Widzisz, nie ty jeden dostałeś zlecenie. - Indianiec uśmiechnął się tajemniczo czekając na reakcję Polaka lub Jamesa który pewnie właśnie sięgał po papier.
- Zrozum. Nie znam Was. Nie wiem kim jesteście. Z drugiej strony Maszyna stawia zadanie, które jest niczym więcej jak misją samobójczą. Jesteś w stanie zapewnić mi cokolwiek na kształt pomocy w wyjściu z tego miejsca? Bo zostać tu nie możemy! - Staszek nie opuścił klamki.

- Żyjesz prawda? Mógłbyś już nie a klamka nie jest aż tak wielką przeszkodą. - Baszar nie przestawał się uśmiechać choć wyraz jego twarzy coraz bardziej przypominał szczerzenie kłów.- Nie znamy się ale albo sobie zaufamy albo umrzesz. To proste. Chcesz rozmawiać dalej to schowaj broń.

Coś w spojrzeniu Staszka mówiło, że aby mu zagrozić trzeba było postarać się bardziej. Dużo bardziej. Szczerzenie byle kłów było w zasadzie niczym. Owszem był zdezorientowany. Owszem nie wiedział co się dzieje... ale w całym tym zamieszaniu przypominał raczej nie posiadający danych komputer... niźli dziecko we mgle. - Jesteś pewien swego. Mam nadzieje, że jesteś równie pewien tego, ze możemy stąd wyjść. Pomóżmy sobie. - Staszek nieznacznie opuścił broń. Lufa nie była już wymierzona w cel.
- Widzisz to nie takie trudne. - Indianin spojrzał prosto w oczy rozmówcy. - Jestem pewien, że nie ma sensu wyżynać się wzajemnie. Zwłaszcza na polecenie maszyny, która nas tu więzi. Musimy spróbować się stąd wydostać. Jeśli się nie uda to trudno przynajmniej umrzemy jako wolni ludzie.
- Zgadzam się tylko w kwestii sensu wyżynania. Staszek nie spuścił wzroku. Jak mogę pomóc? Starał się trzymać konkretów.
- Nie wiem, widzisz ja raczej nie zajmuję się planowaniem, gadaniem ani techniką. W bunkrze czuję się jak na obcej planecie. Powinniśmy zabić maszynę ale jak? Gdzie ona właściwie jest? Może powinniśmy pogadać z Młodym który zna się na technice albo z Lynxem który zabija maszyny zawodowo?
Plany. Plany zawsze się jebią. Gdy Culter słuchając rozmowy kończył właśnie dwójeczkę, gdy Staszek opuszczał broń drzwi się otworzyły. A właściwie prawie wypadły. Pchnięte przez jednego z robomózgów. Z automatem w “łapach”. Zaskoczenie było na tyle duże, że tylko Baszar zdążył zareagować, sekundę wcześniej słysząc zbliżającą maszynę. Człowiek pustyni zadziałał z wyprzedzeniem. Gdy drzwi prawie wypadły z zawiasów on już był w biegu z bronią w ręku. Potężny zamach, uderzenie... W pancerną szybę, która pokryła się pajączkiem, miejscami nawet nadkruszyła. Ale nie pękła. Robot posłuszny algorytmowi nie czekał, nie wahał się. Strzelił. Huknęło. Trzydzieści lat to sporo dla rozpylacza, nawet hecklera. Pocisk eksplodował czyniąc maszynę bezbronną. Staszek nie zdążył zareagować. Gdy zaatakował go... prysznic. Słuchawka z otwartej kabiny skierowała się na Polaka i oblała go gorącą wodą. Po łazience rozniósł się chemiczny zapach a prawnik odskoczył klnąc. Nie wypuścił jednak z poparzonej dłoni glocka. Staszek, mimo potwornego bólu, wycelował glocka i strzelił dubletem celując w mechaniczny mózg robocika. Dublet dziewięć milimetrów pewnie rozwaliłby robota na dobre. Pewnie... Zamek się przesunął, iglica uderzyła ale strzał nie padł. Coś musiało być nie tak z nabojem, które wyleciał przez wyrzutnik łusek. Następny jednak również był nie wypałem. Baszar słysząc suchy trzask ponowił atak na mózg robota. Cóż broń palna w tych czasach często zawodziła. Szkło pękło ukazując mózg, który ewidentnie nie był organiczny. Indianin wziął zamach do ponownego ciosu, kończącego sprawę. Ale manipulatory zacisnęły się na jego tułowiu ściskając żebra. Indianin krzyknął z bólu. Robot ściskał Baszara coraz mocniej, zebra mogły zaraz pójść w drzazgi jak zapałki. James juz pędził na ratunek, prawie wyrwał wąskie drzwi od kabiny, które stały mu na przeszkodzie, spowalniały. Podobnie jak mokra podłoga. Juz miał przebiegać przez kurtynę wody lecącą z otwartych, nowoczesnych kabin prysznicowych gdy tropiciel w odruchu obronnym wzniósł maczetę i wbił w mózg robota. Iskry poszły, maszyna zwolniła chwyt, osiadła, na swoich gąsienicach i znieruchomiała. Tropiciel upadł na ziemie, zebra paliły bólem. Prowizoryczna tarcza spełniła swoje zadanie i po chwili James był już przy Baszarze i Staszku.Po dołączeniu Hegemończyka Baszar ostrożnie wyjrzał z łazienki.
- Czysto. - zakomunikował. - Idziemy po chłopaków?
- Koniecznie. - skwitował Cutler odstawiając drzwi i chwytając nóż. - Jazda. - dodał najemnik wychodząc i kierując się w stronę pokoju rekreacyjnego, gdzie spodziewał się znaleźć dwójkę komandosów.
Ruszyli. Z przodu James idący jak taran. Spięty i gotów do rozrąbania wszystkiego co się napatoczy. Szczególnie zdradzieckich robotów. Tuż za nim pod ścianą Baszar. Na przykucniętych nogach, miękko i cicho jak pantera. I równie gotowy do zabijania. Godziny spędzone na zwiedzaniu bunkra opłaciły się. Wiedział za którymi drzwiami co jest. Ile dzieli ich kroków. Staszek zamykał pochód, ściskając w poparzonej dłoni bezużyteczny pistolet. Nie wiadomo po co. Chciało mu się palić. Strasznie. Adrenalina trzymała go na nogach ale wiedział, że potem wystawi swój rachunek. Po raz pierwszy ktoś próbował go zabić. Gdy byli już jedyne sześć kroków od wyjścia na główny korytarz, w którym był pokój rekreacyjny wszystko się zjebało, już po raz drugi tego dnia tym razem na fest. Usłyszeli za sobą otwierane drzwi. Z pracowni Alberta w której był Młody wyjechał robot z rozpylaczem. A metr za nimi podniosły się drzwi, te przypominające hangarowe. I wyjechał następny. Ten do manipulatorów miał przymocowane dwie piły tarczowe. Jednym słowem byli w dupie. Muzyka dobiegająca z pokoju rekreacyjnego uniemożliwiała im stwierdzenie co jest u reszty. Maszyna z piłami lekko się wyróżniała. Nie chodziło tylko o rodzaj broni i fakt, że ma ją przymocowaną na stałe. Ewidentnie nosiła ślady wcześniejszych walk i naprawy. Wgniecenia od kul, dziura w górnej części kopuły i ślady dospawywania blachy. Długie ramiona zakończone piłami tarczowymi zapewniały mu spory zasięg, znacznie większy niż człowieka.
Baszar niewiele myśląc przypuścił szybki atak na piło bota. Jednakże to co w założeniu miało być druzgoczącym uderzeniem okazało się w praktyce serią uników i bloków. Piłoręki okazał się być zbyt trudnym przeciwnikiem by pokonać go wręcz.
- Kurwa James zastrzel to -wrzasnął Baszar po nieudanym ataku robiąc Hegemońcowi miejsce. Sam cofną się w stronę wyjścia na główny hol. Tu bez broni palnej nie miał czego szukać. Staszek również wycofał się z zagrożonego odcinka a James… Wielkolud wystrzelił trafiając robotaw kopułę, szepnął coś pod nosem i zmienił się w prawdziwego demona wojny. Jego atak był kwintesencją szybkości zwinności i siły.

Po rozpierdusze w rekreacyjnym i ustaleniu planu Baszar pognał za dopalonym Cutlerem. Ten jednak był niesamowicie szybki. Indianin nie miał szans go dogonić. Wpadł na korytarz akurat gdy Maczetoręki dawał kolejny dowód swej nadludzkiej siły unosząc potwornie ciężkie wrota do pracowni Alberta.
- Klamka. - powiedział James szybko. - Ja mam MP5. Bierz klamkę zza mojego pasa. - dodał z całych sił walcząc z wejściem Cutler.
Baszar chwycił niewprawnie pistolet. -Strzelałem tylko z karabinów powiedział.
- Dasz radę. - powiedział James nie za głośno cały czas napierając na wrota.
Baszar poprawił chwyt i przyjął pozycję podpatrzoną u kolegów celując w drzwi. Cutler błyskawicznie puścił prowizoryczny łom i chwycił drzwi gołymi rękoma. Napinał się coraz mocniej unosząc je.
- Nie ma czasu. Wskakuj tam, Bashar. - zawołał James walcząc z wejściem. - Właź. - dodał pomimo ogromnego wysiłku.
Baszar wtoczył się gdy tylko szczelina mu to umożliwiła. Szybko zlustrował salę szukając zagrożenia. Pomieszczenie było duże. Prostokątne. Indianin dostrzegł zwisający na wysięgniku automat i dłubiący przy nim manipulator .Wszędzie walały się narzędzia i jakieś mechanizmy. Na ścianie wisiał duży telewizor z mordą jakiegoś kolesia. Do wyczulonych nozdrzy dotarły zapachy smaru, spirytusu, lekki prochu. I krwi. Młody leżał w kałuży swojej krwi. Dostał w tors. Nie myśląc Baszar doskoczył do automatu wyszarpnął go i odrzucił .Nie dając maszynom chwili na zastanowienie zaczął je rąbać swoją wierną maczetą. Kilka błyskawicznych silnych uderzeń i żadna z maszyn nie posiadała już kończyn. Hegemończyk w tym czasie uporał się z drzwiami i zablokował je sztangą. Wpadł do pomieszczenia i ostatkiem sił rzucił się na dzieciaka osłaniając go własnym ciałem. Moment później Czerwonoskóry klęczał już przy przyjaciołach sprawdzając ich stan. Odsunął z trudem olbrzyma. Młody wyglądał fatalnie w jego klatce widniała wielka dziura.
W pomieszczeniu rozległ się głos Alberta, postać na telewizorze poruszała ustami, miała nawet mimikę twarzy.
- I tak zginiecie. Wysadzę Was! A moje zwierzaczki Was zjedzą!
- Chuj z tobą kozojebie. -Wrzasnął Baszar.P oderwał się z podłogi i pierdolął w telewizor z półobrotu niczym Chuck Norris którego niestety nie mógł poznać. - Panowie do mnie wrzasnął rozglądając się za czymś na opatrunek dla Młodego.
Krzyk Baszara rozległ się po pomieszczeniu w którym był jedyną przytomną osobą. Przy kamizelce Młodego dostrzegł bandaże. Bezskutecznie próbował zająć się rannymi. Widząc, że jego wysiłki niewiele dają chwycił sprawny karabin i pognał po Drakea. -Drake darł się. Gdy wybiegał na główny korytarz drzwi się otworzyły i pojawił się w nim Johny. W bunkrze rozległ się głos, dziwny, bezosobowy, nie Alberta.
- Rozpoczęto procedurę autozniszczenia. Za 30 minut bunkier zostanie zniszczony. Prosimy nie panikować i udać się do wyjścia drogą ewakuacyjną. Valut-tec dziękuje za skorzystanie ze swoich usług.
 
cb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172