Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2013, 22:09   #101
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
10 Eleint 1372; dzień 40

Valyrin l’Ssin Despana


Kolacja z Bal’lsirem. Właściwie czego się miała po niej spodziewać. Poranek wybił czarodziejkę nieco z równowagi. Po Balu pełnym rozpusty Valyrin nie spodziewała się, że przyjdzie jej się rumienić i popadać w popłoch z powodu mężczyzny. Zwłaszcza ubranego mężczyzny.
Co więc się stało? Wszak nie było problemem dla Naczelnej Czarodziejki mieć wielu partnerów. To że Wodorvir był bratem Bal’lsira nie było przecież, aż takim problemem dla Valyrin.
Ani to, że Bal’lsir był przyjacielem. A jednak...leżała drżąc całkowicie zdana na jego łaskę.

To... było coś odmiennego.

Co więc było wyjątkowego w Bal’lsirze?

Być może dowie się spotykając się na kolacji w dość porządnym lokalu. Jej przyjaciel wybrał bowiem dość tłoczną karczmę, o doskonałej kuchni i o służkach i sługach roznoszących posiłki w dość wiele zakrywających strojach. Zapewne po to by uniknąć sytuacji z porannego cyklu.
Sam Bal’lsir ubrał się niezobowiązująco, dla podkreślenia iż ta kolacja jest raczej nieformalnym spotkaniem przyjaciół. A nie randką. I czekał na przyjście Valyrin.

11-15 Eleint 1372; dzień 41-45



Enklawa była zamknięta na cztery spusty. Przyczyny nie podano. Dyplomaci enklawy wili się jak piskorze przepraszając za te tymczasowe trudności i obiecując, że wszystko wkrótce wróci do normy.
Nie wracało.
Enklawa była zamknięta. Straże Thay spoglądały z murów otaczających enklawę na ulice dookoła.
Cokolwiek działo się złego w izolującej się enklawie, odbijało się dobrze na interesach Domu Godeep.
Co było istotne, po niedawnych wydarzeniach. Pokaz siły w postaci Balu był imponujący, ale ważniejsze od prężenia mięśni były zyski, a Getto Rzemieślników zarabiało obecnie sporo.
Co oczywiście rodziło podejrzenia iż to właśnie Godeep było winne obecnej sytuacji. Ale podejrzenia to za mało... A nawet jeśli było winne, to cóż: Zablokowanie enklawy bez narażania się na gniew potężnego Thay, musiał imponować.

Miasto pogrążało się w intrygach, Godeep coraz silniejszą dłoń zaciskał na swoim Gettcie, dając dowód siły nowej Matki Opiekunki i wywołując niepokój u pozostałych. Nowa Matrona nie zyskała przydomku. Jakiż on będzie ?...Czas pokaże.
Domy intrygowały pomiędzy sobą. Ponoć Vae zbliżyło się ostatnio do Shi’quos i Eilservs. Był to niepokojący precedens, który zapewne spędzał Uśpionej Smoczycy sen. Co się stanie, gdy zechce ryknąć?

I co z Xaniqos? Ów najmniejszy i najsłabszy z Domów miał swoje ambicje. Ale też i zamierzał pielęgnować dobre przyjaźnie. I ich Naczelny Czarodziej Isar’aer ogłosił... konferencję dla magów. Przyjęcie na którym to mieli zapoznać się z jego badaniami i omawiać różne teorie.
Co jakiś czas Dom ten organizował przyjęcia tego typu. Ze względu na snobistyczną atmosferę spotkania te nie były szczególnie popularne, zwłaszcza wśród rozrywkowych z natury magów.

11 Eleint 1372; dzień 41

Akormyr Shi'quos



Praca, praca, praca... Akormyr wiele czasu zaczął spędzać przy produkcji eliksirów, analizie raportów, badania. Zajmowało to czas, zajmowało to siły, zajmowało energię... dużo energii.
Badania jednak przynosiły efekty. Odkrył coś ciekawego w związku z przyniesioną próbką, przez Wexa... alchemika służącego Lesenowi Vae.
Odkrycia pomniejszych uczniów katedry Shi’qous były ciekawe i dotyczyły różnych aspektów życia po życiu, ale rzadko przekładały się na praktyczne zastosowania.
Odkrycia nie były skupione w jakimś konkretnym planie bądź schemacie. A raczej podporządkowane pod kaprysy samego Mistrza Katedry Nekromancji. W dodatku część odkryć utajniono. A w niektórych przypadkach badający je uczniowie... znikali bez śladu. Oczywiście ich odkrycia też znikały bez śladu, tak więc nie można było dociec, czym właściwie się zajmowali.

Mieszając kolejne substancje ze sobą Akormyr zachwiał się. Przed oczami zobaczył mroczki i... stracił równowagę omdlewając.
Ocknął się kilka godzin później, w łóżku... nagi. W nie swoim łóżku. Nagi.
Obok na sofie siedział w nonszalanckiej pozie Wex, a Akormyr zastanawiał się panicznie co się stało w ciągu, tych kilku godzin... których nie pamiętał.

Valyrin l’Ssin Despana & Neevrae Aleval


Podziemia Areny Despana prezentowały się ponuro i były dość zagracone. Nawet lazaret dla gladiatorów przypominał bardziej więzienie niż izbę szpitalną. W komnacie w której spotkały się cztery drowy, były same kamienne stoły przeznaczone na składanie kości i zszywanie ran. Niewolnikom bowiem nie przysługiwała lecznica pomoc kapłanek Lolth.

Martwy płaszczowiec leżał właśnie na takim stole. Dookoła niego stała czwórka drowów. Valyrin przyprowadziła Neevrae, a Bal’lsir. Szczupłą drowkę niziutką nawet jak na standardy ich rasy, o obliczu po części zakrytym spadającą grzywką.
Zarówno Neevrae jak i Valyrin ta osóbka wydawała się skądś znajoma. Choć obie były pewne, że nie spotkały jej nigdy wcześniej, ale... może już gdzieś widziały?
-Jestem Maraiel, Przełożona uzdrowicieli Despana. Ponoć moje umieję...- przerwała wypowiedź i uprzejme kłanianie się, gdy jej oczy natknęły się na leżącego stwora.- Co to jest?
-O tym za chwilę.-
wyjaśnił Bal’lsir i rzekł wskazując na Valyrin.- Naczelną Czarodziejkę pewnie znasz z widzenia, a to zaprzyjaźniona z nią kapłanka Aleval...- tu mag przerwał wyczekując zapewne, aż Valyrin przedstawi mu Neevrae. Lub dyplomatka przedstawi się sama.

Neevrae Aleval


Wezwanie przed oblicze Mevremas zawsze wywoływało ekscytację Neevrae. Wszak było to spotkanie z Matroną Domu i kobietą niezwykłą pod tak wieloma względami. I mającą na Neev tak duży wpływ.
Tym razem jednak nie została zaproszona do komnat relaksacyjnych Matki Opiekunki. Tylko zeszła niżej, prowadzona przez zaufanego sługę swej pani.
Dotarła do dwóch połączonych komnat wypełnionych dość jasnym światłem i mocnym przyjemnym zapachem... róż.


Bo róże różnej barwy i różnych rodzajów rosły tu wszędzie, pielęgnowana i przycinane przez samą Matronę. Choć jej strój ogrodniczki, był raczej nietypowy. Zielona szarfa, sięgająca do pół uda i związana z boku, ukrywająca delikatną bieliznę. Koszulka z kościanymi zapięciami dochodząca jedynie do nieco ponad połowy piersi. Wszystko w barwach zieleni.
Wyglądała kusząco, nawet gdy przycinała kwiaty zakrzywionym i ostrym sztyletem. W dodatku ten duszący zapach róż i czegoś jeszcze co sprawiało, że sytuacja robiła się... gorąca. Zwłaszcza, że sługa odszedł i zostały tylko one. Neevrae i Mevremas.
-Neevrae, Neevrae, Neevrae... Co mam z tobą zrobić?- uśmiechnęła się Matrona kucając wśród pielęgnowanych kwiatów.- Ponoć... zaczęłaś pracować dla konkurencji, prawda?

Lesen Vae


To irytujące. Posiadać wiedzę i nie mieć z niej wielkiego pożytku. Niemniej romanse z inkwizycją, wymagały czegoś odważniejszego niż anonimowe donosy, które inkwizycja zignoruje. Lesen miał wrażenie, że swych planach zapomniał o nawiązywaniu więzi, które mogły być przydatne. Zresztą jak na razie więcej tracił niż zyskiwał. Yvalyn zajęty był swoimi sprawami, Zaknnar kłopotami, Sorntran magią.

Iluż sojuszników i popleczników miał za swoimi plecami?

Iluż wrogów?

Takie myśli chmurzyły umysł Lesena, gdy przyglądał się jak kapłani Selvetarma zabezpieczając oficjalną wizytę Filfvae u Lanni. Te dwie kapłanki nie przestały snuć intryg mimo jego działań.
Czy właśnie widział jak wykuwany był topór na ścięcie jego głowy?
Nie wiedział. Wątpił jednak by tylko on był powodem tego spotkania. Niewątpliwie Filfvae nie była jego wrogiem i nie miała żadnego powodu, by angażować się w jego ubicie. Ale mogła go sprzedać Lanni.
Cóż poradzić... jego życie zawsze wisiało na łasce jakiejś drowki. Zazwyczaj była to Sereska, ale teraz... równie dobrze mogła to być Filfvae.
Niemniej podeszła do niego młodziutka kapłanka z Insygnium Domu Despana i podała zwitek pergaminu.
A na nim zapisane słowa.

Cytat:
Następnym razem, więcej smakołyków, mniej prawienia bajek poproszę.
Tyle... i aż tyle.

12Eleint 1372; dzień 42

Maerinidia Godeep


-Jesteś popularna. Zazdroszczę ci.- burknęła pod nosem Phyxfein zerkając przez ramię czarodziejki.
Bo i było czego zazdrościć. List był napisany pięknym charakterem pisma i złotym atramentem. Było to zaproszenie na spotkanie na najbliższy spektakl gladiatorów w samej loży Vae.
Zaproszenie podpisane “Yvalyn”.
Co prawda obecnie nie były planowane żadne nowe przedstawienia i zapewne w loży Vae nie będzie Sereski i większości dostojników.
-Nie będzie pewnie nikogo, a loże na Arenie mają mnóstwo udogodnień.-zasugerowała zmysłowym tonem głosu, opierając się o plecy czarodziejki podczas czytania. Phyxfein nosiła obecnie wojskowy strój, łącznie z umagicznioną przez Ilivantara kolczugą i... w tym stroju wyglądała równie kusząco co w sukni. Trzeba było przyznać, że obcisłe skórzane spodnie i owa kolczuga podkreślają kusząco sylwetkę Fein.
-Do mnie nikt takich listów nie pisze, a ty...- zażartowała półczarcica wystawiając język.- Jesteś rozchwytywana przez różnych samców.


Han'kah Tormtor


Obowiązki. Han’kah mogła je ignorować, ale tylko do pewnego stopnia. Jednakże pewne minimum musiała odsłużyć. Nawet jeśli nie przybliżało to jej do powrotu do armii, to jednak... Tamika i inne członkinie pionu decyzyjnego w armii nie skuszą się wziąć pod swe skrzydła osobę, która tak łatwo odrzuca wojskowy rygor i dyscyplinę.
Dlatego też musiała służyć przy świątyni choć kilka godzin na cykl. Akurat wtedy, gdy modły i ofiary odprawiała Neerice. Był to dobry kompromis i możliwość udobruchania dość markotnej siostry. Której niezbyt spodobało się to, że Han’kah znikła z Balu wraz z Nihrizzem.
Trochę się więc kapłanka uspokajała widząc, że Han’kah trzyma straż w świątyni ze swoimi ludźmi.
Ot... mały detal, a cieszy.

Świątynia jakoś nie była ulubionym miejscem wojowniczki, do czego zresztą siostra się mimowolnie przyczyniała. Zresztą świątynia Tormtor nie była zbyt udanym dziełem architektonicznym.
Zbudowana co prawda z rozmachem, ale bez artystycznego polotu, wydawała się na tle innych przbytków Lolth po prostu szara i nieciekawa. Verdaeth się co prawda podobała, ale... nie był to argument przemawiający za urodą przybytku. Matrona Tormtor miała wiele zalet, ale dobry gust nie należał do nich.

A obecne minimum u Han’kah się kończyło, podobnie jak u Neerice. Kapłanka zakończyła modły i z pomocą niższych rangą kapłanek przebrała się w swe zwyczajowe szaty. I wtedy... do świątyni wszedł Ghand’olin Shi’qous. Co tu robił, czemu przyszedł i dlaczego po chwili zastanowienia kierował swe kroki ku Neerice. Bo wejść mógł bez problemu, świątynie Domów były publiczne.


13 Eleint 1372; dzień 43

Valyrin l’Ssin Despana


Obóz jej małej grupki wywiadowczej, tym razem był spokojny i cichy. Valyrin docierając do niego zobaczyła strażników pełniących wartę i swego syna toczącego bój z Wodorvirem... Bój jedynie ćwiczebny, za pomocą drewnianego oręża.
Nie było też widać nigdzie krasnoluda i Goicy, oraz jego ludzi. Czyżby zniknęli? Czyżby uciekli?
Za spokojnie na kolejną ucieczkę, za sielankowo.
Strażnicy byli znudzeni, a cały obóz tętnił zwyczajnym rytmem życia. Służba nigdzie się nie spieszyła, wykonując obowiązki. Zupełnie jakby ta wyprawa była bardziej wycieczką. A nie była.
Oznaczało to jedno. Do obozu wkradła się rutyna, a ta pewnie była wynikiem braku spektakularnych efektów. Czyżby nie odkryli niczego ciekawego?

I gdzie na Otchłań była Rhylda?!

Na widok zbliżającej się czaordziejki, strażnicy stanęli na baczność i wyjaśnili że kapłanka Rhylda urządza sobie przerwę na relaks. I że jest właśnie w swym namiocie.
I rzeczywiście... relaksowała się. Głośno i intensywnie... i z pomocą Kalantel. Co prawda to krzyki drowek słychać było najgłośniej, ale i czasem dołączały do nich Jaerzeda.

To były dobre wieści. Znaczyło to, że nie wydarzyło się nic dramatycznego co by zmuszało Rhyldę do reakcji no i... Jaerzed pilnował by kapłanki nie miały okazji i ochoty do knucia i pisania raportów.

Maerinidia Godeep


Loża Vae była mniejsza niż loża Godeep, o loży Despana nie mówiąc. Były jednak wygodne fotele dla kilkunastu osób, był tron dla Matrony. Było też miejsce odosobnienia dla Sereski, gdyby ta chciała zniknąć. Obecnie zasłonięty parawany zakątek krył w sobie wiele tajemnic.
Był też Yvalyn. Zarządca Domu Vae przyglądał się wchodzącej drowce z uśmiechem, ubrany zdobioną koszulę, przepasany szarfą i w spodniach również podkreślających jego atuty.
Uśmiechnął się i skłonił trzymając w rękach kosz pełen wiktuałów z powierzchni.
-Jest to dla mnie wielki zaszczyt, że przyjęłaś moje zaproszenie.Naczelna Czarodziejko Godeep.- rzekł z ciepłym uśmiechem.

Akormyr Shi'quos


Inynda go od jakiegoś czasu ignorowała, co było irytujące zważywszy że czarodziejka była jego najwierniejszą sojuszniczką, bo partnerką przecież...
Tym bardziej bycie ignorowały, było więc nieprzyjemne ze swej natury.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi na swe pytania, ani Cykl po ich zadaniu, ani Cykl później, ani... w ogóle nie otrzymywał odpowiedzi. Inynda go ordynarnie ignorowała. I to bez żadnej konkretnej przyczyny!
Przecież nie zrobił nic, by jej urazić. Przecież ostatnio wszystko między nimi układało się poprawnie.
Czyżby to znowu wina tego przeklętego Mavolorna? Czyżby i ją nastawił przeciw niemu?
To źle, jeśli tak się stało. Niewielu miał drowów wokół siebie, którym by wierzył tak bardzo jak Inyndzie.
Jeśli przekabacił ją, to kogo jeszcze?
Spokój był aż do kolakcji. Bowiem wtedy do ucha Akormyra dotarł cichy nerwowy szept Inyndy.- “Przybywaj do mnie natychmiast. Nie mów nikomu. Nie ufaj nikomu.”
I tyle.. Inynda nie podtrzymała kontaktu i nie odpowiadała na podobne przesłania.


14 Eleint 1372; dzień 44

Neevrae Aleval


Wilczyca siedziała na swym tronie, otoczona przez stado rosłych orków, ubranych tylko w przepaski biodrowe. Umięśnione postaci i paskudne łby. Ponoć zarówno jej ochroniarze jak i kochankowie.
Shehirae siedziała ubrana po męsku, w spodniach i koszuli. I przysłuchiwała się gadaniu Xull’rae bez większego zainteresowania. Nudziła się, od czasu do czasu ostentacyjnie ziewając.

Xull'rae ignorowała ten fakt z pietyzmem i starannością odczytując kolejne listy polecające i wypowiadając rytualne niemalże formułki związane z przedstawieniem nowej dyplomatki Aleval, Matce Opiekunce Despana.

Sala w której się znajdowały, była jedną z najpiękniejszych w dość ubogiej w ozdoby Twierdzy Despana.
Także i tron Shehirae nie wydawał się tak imponujący, jak tron Tomtor czy Aleval.
Niemniej sama obecność Shehirae była wystarczająca, by uczynić tę chwilę... dostojną. Mimo,że w samej wilczycy nie było za grosz dostojności. Siedziała niedbale jednym uchem słuchając monologu Xull’rae któy nie interesował jej w ogóle. Skupiła spojrzenie na Neevrae by rzec po namyśle.- Ja cię już gdzieś widziałam, prawda? Tylko nie mogę sobie przypomnieć gdzie.
-Pani...-
wtrąciła Xull’rae, ale uciszył ją jeden gest Wilczycy.
-Jest dyplomatką, więc niech gada za siebie.-rzekła Shehirae.


Han'kah Tormtor


Została wezwana przez sama Matronę Tormtor. Nie udzielono odpowiedzi dlaczego. Dwa minotaury eskortowały Han’kah przed oblicze Verdaeth. Masywne i silne bestie. I doskonale wyćwiczone w boju.

Ale nie tak jak Verdaeth.

Uzbrojona w ćwiczebny miecz atakowała czwórkę przeciwników. Atakowała... Nie broniła się przed nich napaścią, a atakowała właśnie. Szybko bezlitośnie i z chłodną kalkulacją.
W jej ruchach nie było ni gniewu ni żaru. Każdy kolejny cios był stopniem do całkowitej dominacji na polu walki.
N początku nie chodziło nawet o trafienie któregokolwiek z nich. Po prostu planowo “umieszczała” swoich przeciwników, tam gdzie chciała.

A potem... Pierwszy, drugi, trzeci błyskawiczny cios i wojak walczący rapierem leżał pokonany.
Unik i seria kolejnych ciosów powaliła przeciwnika z mieczem.
Następnie stojąca pomiędzy drowem uzbrojonym we włócznię i topornikiem wydawała się zgubioną. Nic bardziej mylnego. Wykorzystała topornika by zajść włócznika, który nie mógł atakować dość szybko, bo mógł trafić swego towarzysza. Skrócenie dystansu... cios... i po chwili tylko topornik stał pomiędzy Verdaeth, a zwycięstwem.

Jego pokonanie było już tylko formalnością.

Sala ćwiczebna nie różniła się niczym innym od pozostałych sal ćwiczebnych w TwierdzyTormtor. Także i broń ćwiczebna była taka sama. Verdaeth jakoś niespecjalnie przejmowała się takimi detalami jak zbytki choć... w tym miejscu postawiono coś jeszcze. Okrągły stolik,dwa krzesła i karafkę wina z dwoma kielichami.
Gdy skończyła walczyć odłożyła drewniany oręż na jego miejsce, po czym spojrzała w kierunku Han’kah
- Wy wyjść.- rzekła oschłym do swych sparing-partnerów, po czym wskazała dłonią stolik uśmiechnęła się ironicznie.- A my pogadajmy jak zazdrosna kochanka z zaborczą kochanką

15 Eleint 1372; dzień 45

Maerinidia Godeep


Irytujący był fakt, przed jakim stanęła Maerinidia, patrząc z balkoniku na salę audiencyjną domu Godeep.
W tej chwili obserwowała bowiem powitanie i rozmowę pomiędzy Matką Opiekunką Shryindą, a Tebzar Ustami Matrony Xaniqos. Sala wypełniona była dostojnikami niższego sortu. Maerinidia nie musiała tam być obecna i dlatego patrzyła na wszystko dosłownie z góry. Tebzar uśmiechała się wesoło i prowadziła dość gładko konwersację z Matroną Godeep. Może nawet zbyt gładko.

Usta Thandyshi umiała przyciągać uwagę rozmówczyni i gładko kierować słowa na właściwe tory.
Umiała też kusić, tak nienachalnie... ale skutecznie, skoro Shryinda zgodziła się na to by rozmowę na temat spotkania dwóch Matek Opiekunek, Godeep i Xaniqos omówić w prywatnych komnatach, bez tylu uszu dookoła. Xaniqos byli niewątpliwie ambitnym Domem i... bardzo niebezpiecznym.

Lesen Vae



-Dridery? Co na zad Selvetarma dridery robią w okolicy Icehammer?- spytał zaskoczony Zaknnar.
Sereska taką to nowiną zaskoczyła wezwane do siebie drowy: Zaknnara, Lesena i Sorntrana.
Był też Yvalyn siedzący pod ścianą sali audiencyjnej ze zwojami pod pachą. Ale on nie wydawał się zaskoczony.
-Najwyraźniej drażnią duergarów.- rzekła siedząca na tronie Sereska obojętnym tonem. I dodała.- Dość pokaźne stadko driderów pojawiło się przy kopalniach szaraków i żeruje na krasnoludzkich niewolnikach, co doprowadza szaraków do wściekłości, jakby powiedział Yvalyn...- tu wskazała dłonią na siedzącego pod ścianą drowa. Ten wstał i skłonił się dodając.- Dla duergarów określony niewolnik to zyski i koszty. Karmienie nimi driderów to tylko koszty, co drażni klany kupieckie. A co kosztów, to ostatnio pojawił się nieprzyjemny i pogłębiający się w związku z kryzysem enklawy... ujemny bilans zysków naszego Domu. Mogę przedstawić...
-Daruj sobie Yvalynie, moje trzy drapieżne węże to nie nie karaluchy z liczydłami. Zestawienia cyfr ich nudzą.-
stwierdziła autorytarnie Sereska. Spojrzała po drowach.- W skrócie, nie ma popytu na naszych niewolników wśród krasnoludów i to ogólnie nie ma. Nie możemy odbić sobie strat u krasnoludów na handlu z enklawą, skoro enklawa jest zamknięta. Zaś samo zachowanie szaraków jest ostatnio dziwne.Wygląda na to, że mają jakiś głęboki uraz względem Domu Vae.Czas więc się im przypodobać. Który z trójki moich dzielnych węży oczyści okolice kopalni z driderów nie wywołując przy tym kolejnych niesnasek z duergarami?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-07-2013 o 13:32.
abishai jest offline