Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2013, 22:09   #101
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
10 Eleint 1372; dzień 40

Valyrin l’Ssin Despana


Kolacja z Bal’lsirem. Właściwie czego się miała po niej spodziewać. Poranek wybił czarodziejkę nieco z równowagi. Po Balu pełnym rozpusty Valyrin nie spodziewała się, że przyjdzie jej się rumienić i popadać w popłoch z powodu mężczyzny. Zwłaszcza ubranego mężczyzny.
Co więc się stało? Wszak nie było problemem dla Naczelnej Czarodziejki mieć wielu partnerów. To że Wodorvir był bratem Bal’lsira nie było przecież, aż takim problemem dla Valyrin.
Ani to, że Bal’lsir był przyjacielem. A jednak...leżała drżąc całkowicie zdana na jego łaskę.

To... było coś odmiennego.

Co więc było wyjątkowego w Bal’lsirze?

Być może dowie się spotykając się na kolacji w dość porządnym lokalu. Jej przyjaciel wybrał bowiem dość tłoczną karczmę, o doskonałej kuchni i o służkach i sługach roznoszących posiłki w dość wiele zakrywających strojach. Zapewne po to by uniknąć sytuacji z porannego cyklu.
Sam Bal’lsir ubrał się niezobowiązująco, dla podkreślenia iż ta kolacja jest raczej nieformalnym spotkaniem przyjaciół. A nie randką. I czekał na przyjście Valyrin.

11-15 Eleint 1372; dzień 41-45



Enklawa była zamknięta na cztery spusty. Przyczyny nie podano. Dyplomaci enklawy wili się jak piskorze przepraszając za te tymczasowe trudności i obiecując, że wszystko wkrótce wróci do normy.
Nie wracało.
Enklawa była zamknięta. Straże Thay spoglądały z murów otaczających enklawę na ulice dookoła.
Cokolwiek działo się złego w izolującej się enklawie, odbijało się dobrze na interesach Domu Godeep.
Co było istotne, po niedawnych wydarzeniach. Pokaz siły w postaci Balu był imponujący, ale ważniejsze od prężenia mięśni były zyski, a Getto Rzemieślników zarabiało obecnie sporo.
Co oczywiście rodziło podejrzenia iż to właśnie Godeep było winne obecnej sytuacji. Ale podejrzenia to za mało... A nawet jeśli było winne, to cóż: Zablokowanie enklawy bez narażania się na gniew potężnego Thay, musiał imponować.

Miasto pogrążało się w intrygach, Godeep coraz silniejszą dłoń zaciskał na swoim Gettcie, dając dowód siły nowej Matki Opiekunki i wywołując niepokój u pozostałych. Nowa Matrona nie zyskała przydomku. Jakiż on będzie ?...Czas pokaże.
Domy intrygowały pomiędzy sobą. Ponoć Vae zbliżyło się ostatnio do Shi’quos i Eilservs. Był to niepokojący precedens, który zapewne spędzał Uśpionej Smoczycy sen. Co się stanie, gdy zechce ryknąć?

I co z Xaniqos? Ów najmniejszy i najsłabszy z Domów miał swoje ambicje. Ale też i zamierzał pielęgnować dobre przyjaźnie. I ich Naczelny Czarodziej Isar’aer ogłosił... konferencję dla magów. Przyjęcie na którym to mieli zapoznać się z jego badaniami i omawiać różne teorie.
Co jakiś czas Dom ten organizował przyjęcia tego typu. Ze względu na snobistyczną atmosferę spotkania te nie były szczególnie popularne, zwłaszcza wśród rozrywkowych z natury magów.

11 Eleint 1372; dzień 41

Akormyr Shi'quos



Praca, praca, praca... Akormyr wiele czasu zaczął spędzać przy produkcji eliksirów, analizie raportów, badania. Zajmowało to czas, zajmowało to siły, zajmowało energię... dużo energii.
Badania jednak przynosiły efekty. Odkrył coś ciekawego w związku z przyniesioną próbką, przez Wexa... alchemika służącego Lesenowi Vae.
Odkrycia pomniejszych uczniów katedry Shi’qous były ciekawe i dotyczyły różnych aspektów życia po życiu, ale rzadko przekładały się na praktyczne zastosowania.
Odkrycia nie były skupione w jakimś konkretnym planie bądź schemacie. A raczej podporządkowane pod kaprysy samego Mistrza Katedry Nekromancji. W dodatku część odkryć utajniono. A w niektórych przypadkach badający je uczniowie... znikali bez śladu. Oczywiście ich odkrycia też znikały bez śladu, tak więc nie można było dociec, czym właściwie się zajmowali.

Mieszając kolejne substancje ze sobą Akormyr zachwiał się. Przed oczami zobaczył mroczki i... stracił równowagę omdlewając.
Ocknął się kilka godzin później, w łóżku... nagi. W nie swoim łóżku. Nagi.
Obok na sofie siedział w nonszalanckiej pozie Wex, a Akormyr zastanawiał się panicznie co się stało w ciągu, tych kilku godzin... których nie pamiętał.

Valyrin l’Ssin Despana & Neevrae Aleval


Podziemia Areny Despana prezentowały się ponuro i były dość zagracone. Nawet lazaret dla gladiatorów przypominał bardziej więzienie niż izbę szpitalną. W komnacie w której spotkały się cztery drowy, były same kamienne stoły przeznaczone na składanie kości i zszywanie ran. Niewolnikom bowiem nie przysługiwała lecznica pomoc kapłanek Lolth.

Martwy płaszczowiec leżał właśnie na takim stole. Dookoła niego stała czwórka drowów. Valyrin przyprowadziła Neevrae, a Bal’lsir. Szczupłą drowkę niziutką nawet jak na standardy ich rasy, o obliczu po części zakrytym spadającą grzywką.
Zarówno Neevrae jak i Valyrin ta osóbka wydawała się skądś znajoma. Choć obie były pewne, że nie spotkały jej nigdy wcześniej, ale... może już gdzieś widziały?
-Jestem Maraiel, Przełożona uzdrowicieli Despana. Ponoć moje umieję...- przerwała wypowiedź i uprzejme kłanianie się, gdy jej oczy natknęły się na leżącego stwora.- Co to jest?
-O tym za chwilę.-
wyjaśnił Bal’lsir i rzekł wskazując na Valyrin.- Naczelną Czarodziejkę pewnie znasz z widzenia, a to zaprzyjaźniona z nią kapłanka Aleval...- tu mag przerwał wyczekując zapewne, aż Valyrin przedstawi mu Neevrae. Lub dyplomatka przedstawi się sama.

Neevrae Aleval


Wezwanie przed oblicze Mevremas zawsze wywoływało ekscytację Neevrae. Wszak było to spotkanie z Matroną Domu i kobietą niezwykłą pod tak wieloma względami. I mającą na Neev tak duży wpływ.
Tym razem jednak nie została zaproszona do komnat relaksacyjnych Matki Opiekunki. Tylko zeszła niżej, prowadzona przez zaufanego sługę swej pani.
Dotarła do dwóch połączonych komnat wypełnionych dość jasnym światłem i mocnym przyjemnym zapachem... róż.


Bo róże różnej barwy i różnych rodzajów rosły tu wszędzie, pielęgnowana i przycinane przez samą Matronę. Choć jej strój ogrodniczki, był raczej nietypowy. Zielona szarfa, sięgająca do pół uda i związana z boku, ukrywająca delikatną bieliznę. Koszulka z kościanymi zapięciami dochodząca jedynie do nieco ponad połowy piersi. Wszystko w barwach zieleni.
Wyglądała kusząco, nawet gdy przycinała kwiaty zakrzywionym i ostrym sztyletem. W dodatku ten duszący zapach róż i czegoś jeszcze co sprawiało, że sytuacja robiła się... gorąca. Zwłaszcza, że sługa odszedł i zostały tylko one. Neevrae i Mevremas.
-Neevrae, Neevrae, Neevrae... Co mam z tobą zrobić?- uśmiechnęła się Matrona kucając wśród pielęgnowanych kwiatów.- Ponoć... zaczęłaś pracować dla konkurencji, prawda?

Lesen Vae


To irytujące. Posiadać wiedzę i nie mieć z niej wielkiego pożytku. Niemniej romanse z inkwizycją, wymagały czegoś odważniejszego niż anonimowe donosy, które inkwizycja zignoruje. Lesen miał wrażenie, że swych planach zapomniał o nawiązywaniu więzi, które mogły być przydatne. Zresztą jak na razie więcej tracił niż zyskiwał. Yvalyn zajęty był swoimi sprawami, Zaknnar kłopotami, Sorntran magią.

Iluż sojuszników i popleczników miał za swoimi plecami?

Iluż wrogów?

Takie myśli chmurzyły umysł Lesena, gdy przyglądał się jak kapłani Selvetarma zabezpieczając oficjalną wizytę Filfvae u Lanni. Te dwie kapłanki nie przestały snuć intryg mimo jego działań.
Czy właśnie widział jak wykuwany był topór na ścięcie jego głowy?
Nie wiedział. Wątpił jednak by tylko on był powodem tego spotkania. Niewątpliwie Filfvae nie była jego wrogiem i nie miała żadnego powodu, by angażować się w jego ubicie. Ale mogła go sprzedać Lanni.
Cóż poradzić... jego życie zawsze wisiało na łasce jakiejś drowki. Zazwyczaj była to Sereska, ale teraz... równie dobrze mogła to być Filfvae.
Niemniej podeszła do niego młodziutka kapłanka z Insygnium Domu Despana i podała zwitek pergaminu.
A na nim zapisane słowa.

Cytat:
Następnym razem, więcej smakołyków, mniej prawienia bajek poproszę.
Tyle... i aż tyle.

12Eleint 1372; dzień 42

Maerinidia Godeep


-Jesteś popularna. Zazdroszczę ci.- burknęła pod nosem Phyxfein zerkając przez ramię czarodziejki.
Bo i było czego zazdrościć. List był napisany pięknym charakterem pisma i złotym atramentem. Było to zaproszenie na spotkanie na najbliższy spektakl gladiatorów w samej loży Vae.
Zaproszenie podpisane “Yvalyn”.
Co prawda obecnie nie były planowane żadne nowe przedstawienia i zapewne w loży Vae nie będzie Sereski i większości dostojników.
-Nie będzie pewnie nikogo, a loże na Arenie mają mnóstwo udogodnień.-zasugerowała zmysłowym tonem głosu, opierając się o plecy czarodziejki podczas czytania. Phyxfein nosiła obecnie wojskowy strój, łącznie z umagicznioną przez Ilivantara kolczugą i... w tym stroju wyglądała równie kusząco co w sukni. Trzeba było przyznać, że obcisłe skórzane spodnie i owa kolczuga podkreślają kusząco sylwetkę Fein.
-Do mnie nikt takich listów nie pisze, a ty...- zażartowała półczarcica wystawiając język.- Jesteś rozchwytywana przez różnych samców.


Han'kah Tormtor


Obowiązki. Han’kah mogła je ignorować, ale tylko do pewnego stopnia. Jednakże pewne minimum musiała odsłużyć. Nawet jeśli nie przybliżało to jej do powrotu do armii, to jednak... Tamika i inne członkinie pionu decyzyjnego w armii nie skuszą się wziąć pod swe skrzydła osobę, która tak łatwo odrzuca wojskowy rygor i dyscyplinę.
Dlatego też musiała służyć przy świątyni choć kilka godzin na cykl. Akurat wtedy, gdy modły i ofiary odprawiała Neerice. Był to dobry kompromis i możliwość udobruchania dość markotnej siostry. Której niezbyt spodobało się to, że Han’kah znikła z Balu wraz z Nihrizzem.
Trochę się więc kapłanka uspokajała widząc, że Han’kah trzyma straż w świątyni ze swoimi ludźmi.
Ot... mały detal, a cieszy.

Świątynia jakoś nie była ulubionym miejscem wojowniczki, do czego zresztą siostra się mimowolnie przyczyniała. Zresztą świątynia Tormtor nie była zbyt udanym dziełem architektonicznym.
Zbudowana co prawda z rozmachem, ale bez artystycznego polotu, wydawała się na tle innych przbytków Lolth po prostu szara i nieciekawa. Verdaeth się co prawda podobała, ale... nie był to argument przemawiający za urodą przybytku. Matrona Tormtor miała wiele zalet, ale dobry gust nie należał do nich.

A obecne minimum u Han’kah się kończyło, podobnie jak u Neerice. Kapłanka zakończyła modły i z pomocą niższych rangą kapłanek przebrała się w swe zwyczajowe szaty. I wtedy... do świątyni wszedł Ghand’olin Shi’qous. Co tu robił, czemu przyszedł i dlaczego po chwili zastanowienia kierował swe kroki ku Neerice. Bo wejść mógł bez problemu, świątynie Domów były publiczne.


13 Eleint 1372; dzień 43

Valyrin l’Ssin Despana


Obóz jej małej grupki wywiadowczej, tym razem był spokojny i cichy. Valyrin docierając do niego zobaczyła strażników pełniących wartę i swego syna toczącego bój z Wodorvirem... Bój jedynie ćwiczebny, za pomocą drewnianego oręża.
Nie było też widać nigdzie krasnoluda i Goicy, oraz jego ludzi. Czyżby zniknęli? Czyżby uciekli?
Za spokojnie na kolejną ucieczkę, za sielankowo.
Strażnicy byli znudzeni, a cały obóz tętnił zwyczajnym rytmem życia. Służba nigdzie się nie spieszyła, wykonując obowiązki. Zupełnie jakby ta wyprawa była bardziej wycieczką. A nie była.
Oznaczało to jedno. Do obozu wkradła się rutyna, a ta pewnie była wynikiem braku spektakularnych efektów. Czyżby nie odkryli niczego ciekawego?

I gdzie na Otchłań była Rhylda?!

Na widok zbliżającej się czaordziejki, strażnicy stanęli na baczność i wyjaśnili że kapłanka Rhylda urządza sobie przerwę na relaks. I że jest właśnie w swym namiocie.
I rzeczywiście... relaksowała się. Głośno i intensywnie... i z pomocą Kalantel. Co prawda to krzyki drowek słychać było najgłośniej, ale i czasem dołączały do nich Jaerzeda.

To były dobre wieści. Znaczyło to, że nie wydarzyło się nic dramatycznego co by zmuszało Rhyldę do reakcji no i... Jaerzed pilnował by kapłanki nie miały okazji i ochoty do knucia i pisania raportów.

Maerinidia Godeep


Loża Vae była mniejsza niż loża Godeep, o loży Despana nie mówiąc. Były jednak wygodne fotele dla kilkunastu osób, był tron dla Matrony. Było też miejsce odosobnienia dla Sereski, gdyby ta chciała zniknąć. Obecnie zasłonięty parawany zakątek krył w sobie wiele tajemnic.
Był też Yvalyn. Zarządca Domu Vae przyglądał się wchodzącej drowce z uśmiechem, ubrany zdobioną koszulę, przepasany szarfą i w spodniach również podkreślających jego atuty.
Uśmiechnął się i skłonił trzymając w rękach kosz pełen wiktuałów z powierzchni.
-Jest to dla mnie wielki zaszczyt, że przyjęłaś moje zaproszenie.Naczelna Czarodziejko Godeep.- rzekł z ciepłym uśmiechem.

Akormyr Shi'quos


Inynda go od jakiegoś czasu ignorowała, co było irytujące zważywszy że czarodziejka była jego najwierniejszą sojuszniczką, bo partnerką przecież...
Tym bardziej bycie ignorowały, było więc nieprzyjemne ze swej natury.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi na swe pytania, ani Cykl po ich zadaniu, ani Cykl później, ani... w ogóle nie otrzymywał odpowiedzi. Inynda go ordynarnie ignorowała. I to bez żadnej konkretnej przyczyny!
Przecież nie zrobił nic, by jej urazić. Przecież ostatnio wszystko między nimi układało się poprawnie.
Czyżby to znowu wina tego przeklętego Mavolorna? Czyżby i ją nastawił przeciw niemu?
To źle, jeśli tak się stało. Niewielu miał drowów wokół siebie, którym by wierzył tak bardzo jak Inyndzie.
Jeśli przekabacił ją, to kogo jeszcze?
Spokój był aż do kolakcji. Bowiem wtedy do ucha Akormyra dotarł cichy nerwowy szept Inyndy.- “Przybywaj do mnie natychmiast. Nie mów nikomu. Nie ufaj nikomu.”
I tyle.. Inynda nie podtrzymała kontaktu i nie odpowiadała na podobne przesłania.


14 Eleint 1372; dzień 44

Neevrae Aleval


Wilczyca siedziała na swym tronie, otoczona przez stado rosłych orków, ubranych tylko w przepaski biodrowe. Umięśnione postaci i paskudne łby. Ponoć zarówno jej ochroniarze jak i kochankowie.
Shehirae siedziała ubrana po męsku, w spodniach i koszuli. I przysłuchiwała się gadaniu Xull’rae bez większego zainteresowania. Nudziła się, od czasu do czasu ostentacyjnie ziewając.

Xull'rae ignorowała ten fakt z pietyzmem i starannością odczytując kolejne listy polecające i wypowiadając rytualne niemalże formułki związane z przedstawieniem nowej dyplomatki Aleval, Matce Opiekunce Despana.

Sala w której się znajdowały, była jedną z najpiękniejszych w dość ubogiej w ozdoby Twierdzy Despana.
Także i tron Shehirae nie wydawał się tak imponujący, jak tron Tomtor czy Aleval.
Niemniej sama obecność Shehirae była wystarczająca, by uczynić tę chwilę... dostojną. Mimo,że w samej wilczycy nie było za grosz dostojności. Siedziała niedbale jednym uchem słuchając monologu Xull’rae któy nie interesował jej w ogóle. Skupiła spojrzenie na Neevrae by rzec po namyśle.- Ja cię już gdzieś widziałam, prawda? Tylko nie mogę sobie przypomnieć gdzie.
-Pani...-
wtrąciła Xull’rae, ale uciszył ją jeden gest Wilczycy.
-Jest dyplomatką, więc niech gada za siebie.-rzekła Shehirae.


Han'kah Tormtor


Została wezwana przez sama Matronę Tormtor. Nie udzielono odpowiedzi dlaczego. Dwa minotaury eskortowały Han’kah przed oblicze Verdaeth. Masywne i silne bestie. I doskonale wyćwiczone w boju.

Ale nie tak jak Verdaeth.

Uzbrojona w ćwiczebny miecz atakowała czwórkę przeciwników. Atakowała... Nie broniła się przed nich napaścią, a atakowała właśnie. Szybko bezlitośnie i z chłodną kalkulacją.
W jej ruchach nie było ni gniewu ni żaru. Każdy kolejny cios był stopniem do całkowitej dominacji na polu walki.
N początku nie chodziło nawet o trafienie któregokolwiek z nich. Po prostu planowo “umieszczała” swoich przeciwników, tam gdzie chciała.

A potem... Pierwszy, drugi, trzeci błyskawiczny cios i wojak walczący rapierem leżał pokonany.
Unik i seria kolejnych ciosów powaliła przeciwnika z mieczem.
Następnie stojąca pomiędzy drowem uzbrojonym we włócznię i topornikiem wydawała się zgubioną. Nic bardziej mylnego. Wykorzystała topornika by zajść włócznika, który nie mógł atakować dość szybko, bo mógł trafić swego towarzysza. Skrócenie dystansu... cios... i po chwili tylko topornik stał pomiędzy Verdaeth, a zwycięstwem.

Jego pokonanie było już tylko formalnością.

Sala ćwiczebna nie różniła się niczym innym od pozostałych sal ćwiczebnych w TwierdzyTormtor. Także i broń ćwiczebna była taka sama. Verdaeth jakoś niespecjalnie przejmowała się takimi detalami jak zbytki choć... w tym miejscu postawiono coś jeszcze. Okrągły stolik,dwa krzesła i karafkę wina z dwoma kielichami.
Gdy skończyła walczyć odłożyła drewniany oręż na jego miejsce, po czym spojrzała w kierunku Han’kah
- Wy wyjść.- rzekła oschłym do swych sparing-partnerów, po czym wskazała dłonią stolik uśmiechnęła się ironicznie.- A my pogadajmy jak zazdrosna kochanka z zaborczą kochanką

15 Eleint 1372; dzień 45

Maerinidia Godeep


Irytujący był fakt, przed jakim stanęła Maerinidia, patrząc z balkoniku na salę audiencyjną domu Godeep.
W tej chwili obserwowała bowiem powitanie i rozmowę pomiędzy Matką Opiekunką Shryindą, a Tebzar Ustami Matrony Xaniqos. Sala wypełniona była dostojnikami niższego sortu. Maerinidia nie musiała tam być obecna i dlatego patrzyła na wszystko dosłownie z góry. Tebzar uśmiechała się wesoło i prowadziła dość gładko konwersację z Matroną Godeep. Może nawet zbyt gładko.

Usta Thandyshi umiała przyciągać uwagę rozmówczyni i gładko kierować słowa na właściwe tory.
Umiała też kusić, tak nienachalnie... ale skutecznie, skoro Shryinda zgodziła się na to by rozmowę na temat spotkania dwóch Matek Opiekunek, Godeep i Xaniqos omówić w prywatnych komnatach, bez tylu uszu dookoła. Xaniqos byli niewątpliwie ambitnym Domem i... bardzo niebezpiecznym.

Lesen Vae



-Dridery? Co na zad Selvetarma dridery robią w okolicy Icehammer?- spytał zaskoczony Zaknnar.
Sereska taką to nowiną zaskoczyła wezwane do siebie drowy: Zaknnara, Lesena i Sorntrana.
Był też Yvalyn siedzący pod ścianą sali audiencyjnej ze zwojami pod pachą. Ale on nie wydawał się zaskoczony.
-Najwyraźniej drażnią duergarów.- rzekła siedząca na tronie Sereska obojętnym tonem. I dodała.- Dość pokaźne stadko driderów pojawiło się przy kopalniach szaraków i żeruje na krasnoludzkich niewolnikach, co doprowadza szaraków do wściekłości, jakby powiedział Yvalyn...- tu wskazała dłonią na siedzącego pod ścianą drowa. Ten wstał i skłonił się dodając.- Dla duergarów określony niewolnik to zyski i koszty. Karmienie nimi driderów to tylko koszty, co drażni klany kupieckie. A co kosztów, to ostatnio pojawił się nieprzyjemny i pogłębiający się w związku z kryzysem enklawy... ujemny bilans zysków naszego Domu. Mogę przedstawić...
-Daruj sobie Yvalynie, moje trzy drapieżne węże to nie nie karaluchy z liczydłami. Zestawienia cyfr ich nudzą.-
stwierdziła autorytarnie Sereska. Spojrzała po drowach.- W skrócie, nie ma popytu na naszych niewolników wśród krasnoludów i to ogólnie nie ma. Nie możemy odbić sobie strat u krasnoludów na handlu z enklawą, skoro enklawa jest zamknięta. Zaś samo zachowanie szaraków jest ostatnio dziwne.Wygląda na to, że mają jakiś głęboki uraz względem Domu Vae.Czas więc się im przypodobać. Który z trójki moich dzielnych węży oczyści okolice kopalni z driderów nie wywołując przy tym kolejnych niesnasek z duergarami?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-07-2013 o 13:32.
abishai jest offline  
Stary 01-07-2013, 22:15   #102
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Akormyr ruszył wezwany przez Inydę. Nie miał cienia wątpliwości, że gdydby coś realnie jej zagrażało a ona nie miała wyjścia wydałaby go komukolwiek. Zastanawiał się czy teraz tak jest? Była o Orkusa nie wiedział po co, może chcą oddać moją duszę? Może Cień uznał, że starczy już tego mojego samodzielnego myślenia. Kto wie o czym rozmawiała z Malvornem jak donosił Sinterin... Był jednak słowny, byli partnerami od ponad stu lat. Chciała żebym przyszedł sam, w tajemnicy więc jestem.

Do obozu dotarł bez przeszkód. No powiedzmy większych przeszkód, bowiem brak służby i obstawy objawiał się pewnymi niewygodami. Dyskomfort fizyczny i psychiczny był dotkliwy, jednak dało się to znieść.

Widok obozowiska Inyndy był... imponujący. Brama magiczna obecnie nieaktywna wznosiła się nad rzędami namiotów. Dookoła kręcili się jacyś słudzy i magowie, oraz nieumarły personel bojowy. Strażnicy od razu rozpoznali Akormyra, ale nadzorujący straż czarodziej spytał.- Co tu robisz, panie?

-Muszę pilnie porozmawiać z Inydą. Gdzie ją znajdę?

-Największy namiot panie. Ten pilnowany przez demona owadziego.-
wyjaśnił usłużnie czarodziej.

Akormyr pomodlił się w duchu. Oby to nie była pierdolona zasadzka pomyślał. Na zewnątrz był jednak oazą spokoju. Pewnie skierował się w stronę namiotu. Liczył, że zastanie w nim Inydę. Bo jeśli jest po drugiej stronie portalu, będzie nie wesoło. Stając przed namiotem zwrócił się do demona.

-Czy Nekromantka Inyda jest w środku?- spytał owadziego strażnika.

Demon spojrzał z nieawiścią swoimi wieloma czerwonymi oczami i ustąpił drogi pozwalając czarodziejowi wejść do środka.

Akormyr wzruszył ramionami i wszedł do namiotu. Będąc jednak napięty jak struna i z czarami w pogotowiu.

Inynda była w środku siedziała rozłożona na fotelu i tuż na stoliku obok stały butelki. Kilka opróżnionych.

-Jesteś wreszcie... Mamy... naprawdę przesrane żywota.- rzekła nerwowo zerkając na niego mętnymi od alkoholu oczami.

Spodziewał się wielu rzeczy, groźnych widoków, pułapki... Nawet jednak widok samego Orkusa nie zdziwiłby go bardziej od tego obrazka.

-Przybyłem jak najszybciej bez informowania kogokolwiek jak prosiłaś. Widzę, że sytuacja jest-popatrzył jeszcze raz na puste butelki- przytłaczająca. Nie obraziłbym się jednak za odrobinę konkretów. Najlepiej od początku....

- Cień... zamierza się zemścić na Wilczycy za wszystkie zniewagi. Prawdziwe i wyimaginowane. Zawarł umowę z Orcusem. Otworzy mu przejście na Getto Dzikusów. A on spuści na nie swą armię. Czyż to nie uroczo?- rzekła sarkastycznie drowka.

Akormyr wział butelkę i usiadł. Pociągnął połowę nim odstawił i głęboko westchnął.

-Czy nasz Mistrz powiedział jak to widzi dalej? Stwory Orcusa zaleją Getto. Zabiją bądź nie zabiją Wilczycy. Tylko kogo jak kogo, jednak Orcusa dość łatwo połączyć z naszą Katedrą. Wspólne pasje, że tak powiem. Jak zamierza to przetrwać? Uśpiona Smoczyca na to odpowie, Inkwizycja na to odpowie... Ba inne katedry również, rzucą się na nas jak wściekłe psy. Skoro wysłał cię tu z tym pozornie absurdalnym rozkazem, pewnie coś wyjaśnił?

-I w tym jest cudowna ironia. Nie musisz się tym martwić, bo ty i ja i Keelsoron oczywiście, jesteśmy częścią zapłaty dla Orcusa, zarówno ciałem jak i duszą. Czyż to nie miłe?- jęknęła smutno.- Zostaliśmy sprzedani jak niewolnicy, a gdyby nie nadmierna gadatliwość balorów... żylibyśmy w błogiej nieświadomości. Więc mówiąc szczerze... mam w dupie problemy Cienia z Uśpiona Smoczycą.

Mamy przerąbane. Cholerny worek kości uznał, że nie jesteśmy mu już potrzebni. Co prawda Akormyrowi cała sprawa lekko śmierdziała, Cień nie wydawał się, aż tak lekkomyślny. Żył setki lat znał konsekwencje, chyba opuści miasto? Jak inaczej mógłby to przetrwać. Chyba, że to intryga Malvorna! Akormyr miał na jego punkcie paranoje, widział go w każdym możliwym spisku i za każdym rogiem. Realnie Malvorn spróbował go zabić raz i to nad wyraz czystko. Doniósł czerwonym o jego misji w Icehammer i chciał patrzeć jak wykonują za niego robotę. Dopiero Ychtarion ocalił skórę Akormyra, dał mu jeszcze zarobić. Choć sprawa nie rozeszła się do końca po kościach. Czerwoni jednak mieli go za chciwego i ambitnego, będą chcieli z nim zagrać w swoją grę w przyszłości. Wiedząc co nadejdzie można dobić lepszych targów. Tym było Imperium kupcem. Chcącym układać się nieważne z kim dla własnej korzyści. Otrząsnął się

-Wiem, że cenisz własną skórą jak ja sam. Możemy albo urżnąć się w trupa, co szczerze powiedziawszy nie byłoby najgorszym pomysłem. Alternatywą jest próba powstrzymania tego szaleństwa, mamy nikłe szanse. Są jednak tacy którzy mogą rzucić wyzwanie Cieniowi. Czy będą chcieli słuchać to już inna sprawa. Nadal do końca tego nie rozumiem. Nawet jak nas sprzeda, uderzy na Wilczycę to co potem? On zawsze miał plan. Chyba, że ma już dość. Przejrzał grę Malvorna i pozostałych domów przeciw sobie i ma zamiar odejść z hukiem. Przed tym nim zniknie. -Rozważał nerwowo uderzając palcami o stół. -Wiadomo ile mamy czasu?

-Nie wiem co planuje nasz mistrz, ale musisz przyznać że zawsze był z niego arogancki zarozumiały dupek.- warknęła Inynda. Wskazała kciukiem na skrzynie.- Tam za mną są specjalne runy które odpowiednio ułożone wokół Getta stworzą nad nim stabilny i olbrzymi portal wprost do odpowiedniej warstwy Otchłani. Jeśli się z nimi nie zjawię... Będzie po mnie.

-Muszę chwilę nad tym pomyśleć. Skoro już umieramy czego chciał od ciebie Malvorn, w jaki spisek chciał cię wciągnąć?

- W żaden. Miałam się udać w Otchłań w tajnej misji. Poprosiłam by spłacił dług wobec mnie. Świat nie kręci wokół się ciebie Akormyrze. - odparła Inynda wzruszając ramionami.- Załatwiłam sobie poprzez niego dwie różdżki magiczne.

-Masz tylko przynieść runy Cieniowi? Czy masz je rozłożyć i aktywować? Jeśli nic nie zrobimy i tak będzie po nas. Mam pewien pomysł jak ocalić nasze dusze, jednak musisz mi zaufać i zagrać w moją grę. Na pocieszenie dodam, że nie masz za wiele do stracenia.

-Niby jaki pomysł?- spytała nieufnie Inynda przyglądając się bacznie Akormyrowi.

-Porozmawiam z kimś kto jest w stanie unicestwić Cienia i uratować nasze żałosne tyłki. Odniesie korzyść na układzie z nami przy okazji. Inaczej nikt przy zdrowych zmysłach nie pchałby się w tą grę. Pewności naturalnie nie ma jednak, jeśli nic nie zrobimy i tak będziemy martwi. Czyż nie tak? To chyba lepsze niż- popatrzył po stosie butelek.

-Na razie... tylko przynieść runy, ale kto wie jakie nasz Pan wyda nam polecenie, gdy już dostarczę mu kuferek.- mruknęła w odpowiedzi Inynda.

Akormyr jakoś nie widział Cienia rozkładającego runy osobiście. Zleci to komuś. Znając jego ironiczne poczucie humoru, nie zdziwiłbym się gdyby to był ktoś z nas. W końcu otwarcie bramy demoną, które mają łyknąć naszą duszę to nie głupie rozwiązanie... Dwa Rothy na jednym ogniu.

-Cóż na jego miejscu pewnie kazałbym rozstawić je nam. Sam dałbym nogi za pas, demony i tak wezmą się wtedy za nasze nędzne dusze. Choć może chcieć nas uśmiercić jeszcze przed otwarciem portalu.

-Przecież nie wie, że my wiemy. Gdyby podejrzewał, żeśmy odkryli jego plany...- machnęła ręką przerywając wypowiedź Akormyra.- Ja dowiedziałam się przez czysty przypadek. Jeden z jego podkomendnych balorów nie umie trzymać języka za zębiskami.

-Szczęście w nieszczęściu jak mawiają ludzie. Ile jesteś w stanie dać mi czasu? Wyruszę natychmiast do miasta, podjąć grę o nasze głowy. Chce wiedzieć czy mogę na ciebie liczyć i czy mi zaufasz? Nasz wybawiciel o którym mówię tak tajemniczo, zapewne będzie wolał pozostać anonimowy. Jest jednak naszą jedyną realną szansą.

-Dekadzień, albo półtora. Nie mogę tu siedzieć w nieskończoność.-wyjaśniła Inynda. Pominęła zaś kwestię zaufania.

-Nie dosłyszałem, chyba twojej akceptacji tego pomysłu.

-I tak nie mam wyboru, prawda?- spytała retorycznie Inynda.

-Zawsze możesz zadeklarować śmierć bez walki- zaśmiał się ironicznie- Jeśli jednak chcemy mieć choćby cień szansy to jedyne wyjście.

Skinęła głową. Akormyr poszedł do skrzyni i przyjrzał się runom. Było ich 33 i były czystym chaosem. Rozmywały mu się w oczach ich skopiowanie było niemożliwe.

-Daj spokój to epicka magia, jeśli chcesz zdobyć dowód będzie bolało. Może się nie udać, tak czy tak będzie permanentnie krzywdzące. Ja się tego nie tykam- pociągnęła kolejny łyk i zapadła się w fotel. Usnęła? Być może...

Akormyr wiedział, że bez tego będzie kolejnym bajarzem opowiadającym rewelacje. Uczeń oskarżający Mistrza w dodatku Arcymaga miasta o zbrodnie. Kto mu uwierzy na słowo... Musi mieć dowód kopie portalu, to bolesne czar epicki i krzywdzące. Tym lepiej wiadomo, że nie zrobił tego dla zabawy. Nie miał by dostępu do takich rzeczy... Pierwsze symbole mieniły się w oczach. Ich sens pierwotne kształty uciekały Nekromancie. Jednak dawało się je skopiować. Z każdym runą było jednak coraz trudniej, jakby chaos łamał jego bariery. Skoncentrował się jeszcze bardziej, niemal nie zemdlał w połowie. To był ból, mentalny i fizyczny czuł go na każdym poziomie. To przenikało go, wsiąkało w niego... Był już tak blisko, ostatnie symbole pisał prawie nieprzytomny. Kierowała nim żelazna wola i upór życia....

Potem miał wizje, jak Orkus przychodzi po niego. Pożera Inydę i zbliża się wpatrując się tymi swoimi ślepiami. Znikąd pokazały się i inne demony. Przywiązały go do łoża tortur. Łamały kołem, potem leczyły.... Paliły żywcem, obdzierały, ćwiartowały, wyłupiały oczy... Na końcu tuż przed śmiercią zawsze był cały a one znów zaczynały.... Ocknął się, leżał na podłodze. Przed sobą miał pergamin. Skończył, skopiował wszystko. Minęło wiele czasu? Nie Inyda wciąż spała, zaczęła nawet lekko chrapać. Stracił przytomność tylko na chwile w dodatku znowu... Bycie żywym jest takie niewygodne, będąc nieumarłym mógłby więcej... Wstał i mniej by bolało zakręciło mu się w głowie.
Czas ruszać najwyżej padnie po drodze. Ból głowy powoli zaczął maleć, czuł jednak wewnątrz siebie ranę. Coś wewnątrz jego głowy... Wyszedł z namiotu i wrócił do miasta. Nie napotkał żadnych przeszkód. To szczęście a może zapowiedź gorszej śmierci? Starał się już o tym nie myśleć. Wysłał magiczną wiadomość do Han'kah z proźbą o spotkanie. Ona jej smoczy kochanek i biedny Akormyr. Nekromanta może zyskać dużo wręcz całą katedrę, istnieje też szansa śmierci większa i bardziej realna. To byłoby nawet coś gorszego niż śmierć, przypomniał sobie wizje Orkusa... Ból głowy przeszedł, rana się zasklepiła choć wiedział, że coś jest nie tak....

Wrócił do Katedry przebrał się chwilę odpoczął i wyznaczonej godzinie ruszył do “Gorąccej Jaszczurki”. Była jednym z tych zamtuzów których w Eilservs było pełno. Ani lepszy ani gorszy od pozostałych. Oferował dyskretne pokoje za rozsądną cenę i panienki lub panów dla klienteli. Akormyr uznał, że się nada na ten dyskretny trójkącik.

Wędrując jednak do tego przybytku, natykał się jednak stanowczo za dużo na... orczych niewolników. W dodatku takich, którzy nie wyglądali na zwykłe sługi. Niemniej nekromatna nie mógł po prostu wycofać się zainicjowanego przez siebie spotkania. Miał nadzieję, że to jedynie zabezpieczenia Han'kah. Zwykły objaw drowiej paranoi która i jemu nie była obca. Akormyr, był jednak gotowy powalić czarem każdego kto podszedłby zbyt blisko.

Wszedł do jaszczurki i odnalazł umówiony pokój. W środku zastał dwójkę drowów których poprosił o rozmowę.

-Sprawy mają się następująco. Mam informację, że jedno getto jest poważnie zagrożone całkowitym lub niemal całkowitym unicestwieniem. Wieść jest pewna a chodzi o tereny Despana. Przychodząc tu ryzykuję życie i jawnie demonstruje, po której stronie chce umieścić swoją przyszłość. Despana są podporą Tormtor więc wszelakie komplikacje u nich, takie jak choćby unicestwienie.-za ironizował- Odbiją się na mieście i domu rządzącym. Jestem rozsądnym drowem, chce dojść do porozumienia. Na którym wszyscy skorzystają.

Han'kah spojrzała poważnie na Akormyra.

- Powiedz coś więcej. Skąd masz takie informacje? Kto za tym stoi? Masz jakieś dowody? Uważam cię za przyjaciela Akormyrze ale nikomu nie ufam ślepo na słowo. Daj nam coś.

-Mam dowody choć ich zdobycie kosztowało mnie wiele.-powiedział czystą prawdę -O samym spisku wiem również niemal wszystko. -tu lekko przesadził ale wiedział sporo -Poprosiłem o obecność Nihrizza z dwóch powodów. By usłyszał do czego się zobowiązuje i jako zaufany czarodziej samej Verdaeth zorganizował mi z nią tajne spotkanie. Oceńcie sami, czy byłbym na tyle głupi by wychodzić do was z domysłami bądź kłamstwem? Szczegóły przedstawię w jej obecności. Jeśli mataczę wiem, że Matrona mnie uśmierci na miejscu. O ile wcześniej ktoś inny tego nie zrobi za marnowanie swojego czasu- popatrzy na Nihrizza.

-A Matrona Shi’quos? Co ona o tym, wie? A inni Mistrzowie? Prosisz Dom Tormtor o Azyl?- spytał poważnym tonem czarodziej Tormtor.

Mistrzowie dbają głównie o siebie i wielu z nich boi się Cienia, bardziej nawet niż go nienawidzą. Matrona może brać w tym udział w jakiś sposób. Nawet jeśli nie, niekoniecznie zapobiegnie atakowi. Wykorzysta go by uderzyć w Cienia i się go pozbyć to pewne. Jednak czy ocali Despanę wątpię- myśli tłukły mu w głowie.

-Nie wiedzą nic. Dowiedzą się w odpowiednim czasie i odpowiedniej części. Chce dobić targu z wami, potem porozmawiamy o tym jakie ustalenia poczynimy z moją Matroną. Nikt nie musi wiedzieć, że nim poszedłem do niej... Ustaliłem coś z pierwszym domem. Przetasowania na scenie będą duże, niezależnie od końcowego wyniku. Lepiej wiedzieć jakie karty się ma, przy waszym stoliku mogę wynegocjować kilka, których są poza zasięgiem mojej Matrony. Potem zagram z nią. Zarówno Tormtor jak i ja na tym skorzystamy, moja matrona natomiast nie straci.- a jak mi się nie uda i tak będę martwy. Skoro i tak gramy o moją głowę, to niech na stół pójdzie odpowiednio dużo pula pomyślał na koniec

Han’kah słuchała w milczeniu, przeniosła wzrok na Nihrizza wzruszając nieznacznie ramionami.

- Jeżeli rzeczywiście istnienie całego Getta Dzikusów jest zagrożone... myślę, że Uśpiona Smoczyca chciałaby o tym wiedzieć. Zorganizuj mu spotkanie z Verdeath. Niczym nie ryzykujesz. Na nic się nie musisz już teraz zgadzać. I tak ostateczne negocjacje przeprowadzi Matrona. - spojrzała na Akormyra. - W co ty znów wdepnąłeś? Chociaż tym razem chyba płyną z tego korzyści... - wstała z krzesła. - Skoro nie mam w tym czynnego udziału pewnie i tak wykopią mnie za drzwi przy samych negocjacjach więc mógłbyś choć odrobinę zaspokoić moją ciekawość? Znów kulciarze? Ilithidzi? Co może zmieść cały Dom z powierzchni Elherei-Cinlu?

-Jesteś moim łącznikiem z Tormtor. To dzięki twojej opinii, że matrona Verdeath zawsze nagradza sowicie dobrze wykonaną robotę jestem tutaj. Ufam twojej opinii i cenię ją. Wątpię by cię wyrzucono, będę nalegał na twoją obecność. -co prawda Han’kah nigdy nic takiego nie powiedziała. Jednak Akormyr zamierzał ją postawić w jak najlepszym świetle. Skoro nic go to nie kosztuje, czemu miałaby nie zyskać.

-Nie widzę tu zbyt wiele zysków dla Domów w ogóle. Prędzej minimalizowanie strat. Ale czemu właśnie Getto Dzikusów?- zdziwił się Nihrizz zamyślając. Po czym rzekł cicho.- Cień... w końcu skończyła mu się cierpliwość do Wilczycy? Ale nawet Cień nie może samowolnie rozporządzać się nieumarłymi siłami Shi’quos. To nieprawdopodobne.

- Udaremnienie takiej akcji to zysk, przede wszystkim dla Despana, ale i Tormtor. Zniszczenie lub znaczne osłabienie Domu Gladiatorów pozbawi nas podstawowego sojusznika. Nie ma co tracić czasu na jałowe gadanie - stwierdziła pułkownik. - Tym bardziej, że czas może grać na naszą niekorzyść. Zorganizuj to spotkanie. W najgorszym razie strwonimy chwilę cennego czasu Matrony. W najlepszym uratujemy Wilczycy dupę. Akormyr nie jest idiotą żeby pchać się przed oblicze Veardeth bez pewności, że ma sprawdzone informacje.

-No dobrze... Porozmawiam z Verdaeth.- skinął głową mag zgadzając się.

Akormyr nie musiał czekać długo na spotkanie z Matroną Tormtor. Sprawa należała do kluczowych dla miasta.

Matrona przyjęła czarodzieja w sali audiencyjnej. Nekromanta zauważył, że jest z matroną sam na sam... prawie. Stojący kilka metrów od niego Nihrizz czuwał zapewne, by zabić Akormyra przy każdym, podejrzanym ruchi. Wszak Akormyr był w idealnej pozycji, by zaatakować Matronę Domu.

Kapłanka siedziała na tronie patrząc władczo z jego wysokości. Przyglądała się przez chwilę Akormyrowi, nim rzekła. - Opowieści jakie przyniósł mi Nihrizz były... bardzo szokujące. I jeszcze bardziej mało prawdopodobne. Zwłaszcza, że sama argumentacja Nihrizza była mętna. Niemniej... zaciekawiło mnie to, że zwróciłeś się do nas, a nie do rodzimego domu. Cenię sobie przyjaźń z Ythesha'ną. W granicach rozsądku oczywiście..Potarła podbródek dodając.- Więc, mów co masz do powiedzenia Akormyrze.

-Cień planuje atak na Despana. Spektakularny bo od razu na całą dzielnicę. Żeby jednak nie brudzić sobie rąk, otworzy portal nad dzielnicą wprost do samej otchłani. Konkretnie do dziedziny Orkusa, z którym zawarł układ. Portal będzie ogromny i zapewni zniszczenie getta, do jego otwarcia zostaną użyte 33 runy. To epicka magia z całą pewnością. Ciężko będzie mu coś udowodnić, po ataku. Winę zawsze może zrzucić na nieznane siły albo znane choćby kult Kiranslee.-udawał pewnego racji swego Mistrza. Choć sam uważał, że z tego nie da się wyślizgać niczym kuo-tao. -Zniszczenie Despana to zachwianie stabilnością miasta. W chwili gdy bliżej nieznana nam siła być może Ilithidzi zagrażają Erelhein-Cinlu, to rzecz do jakiej nie można dopuścić. Pójdę z całą tą sprawą do Matrony mego domu, jednak w kwestii bezpieczeństwa miasta nie można sobie pozwolić na ryzyko. Nasz dom jest specyficzny i mimo iż jestem pewny, że Matka Opiekunka podejmie odpowiednie kroki... Zawsze istnieje nutka niepewności. Dobrze by było, by całą sprawę ktoś dyskretnie obserwował z boku i wkroczył w razie absolutnej konieczności. Jestem drowem który wierzy, że dom Bestii może współpracować z domem rządzącym. Być jego magiczną podporą tak samo jak Despana jest jego dodatkowym ramieniem zbrojnym. Stąd moja wizyta w tak kluczowej sprawie. Nie ma co ukrywać, że liczę również na osobiste korzyści. -uśmiechnął się lekko.

-A to wszystko powiedziałeś bo jesteś patriotą i zależy ci na rozwoju Erelhei-Cinlu, tak?- spytała Verdaeth z wyraźnym powątpiewaniem.- I na nagrodę... oczywiście. Jednym słowem zdradziłeś swój Dom i lojalność wobec swej Matrony, dla... jakich dokładnie korzyści oczekujesz?

-Zależy mi na tym by miasto nie upadło. Jak również na rozwoju mego domu i własnym. Awantura jaką chce wywołać Cień, mogłaby nas pogrzebać przy niekorzystnym zbiegu okoliczności. Chce delikatnie pchnąć nasz dom w stronę twojego władczyni Erelhei-Cinlu. To proces długotrwały i wymagający cichego wsparcia na które liczę. Po upadku Cienia, powinno mi się udać zająć jego miejsce. By jednak wpływać na sprawy domu i zająć w nim istotne miejsce. Muszę usunąć jedną przeszkodę Malovorna.-

-Na razie jeszcze Cienia nie usunąłeś.- rzekł ironicznie Nihrizz, a Verdaeth zgodziła się z nim kiwając głową.- Ani nie przedstawiłeś, żadnego dowodu. Który ponoć posiadasz.

Oczywiście, że nie usunąłem Cienia. To leży poza moimi możliwościami wyręczycie mnie. Akormyr wyjął powoli pergamin i podał go Nihrizzowi.

-Runy to czysta esencja chaosu, skopiowanie wymagało wielkiego wysiłku i koncentracji. To dowodzi ich istnienia.

-Co ty na to?- spytała Verdaeth, gdy Nihrizz przyglądał się znakom migoczącym w mu w oczach.- To... może być brama. Niewątpliwie są to runy przejścia i sądząc po kształcie... demoniczne.

-Na Pajęcze Otchłanie. Czy temu Kościejowi odbiło na starość?- westchnęła Verdaeth. I dodała zimno.- Gdzie są oryginały?

- Jak wspomniałem, zajmę się tą sprawą i udam się do mojej Matrony. Usuniemy problem, wystarczy by ktoś dyskretnie obserwował dzielnicę Despana, by zapobiec najgorszemu w przypadku gdyby coś poszło nie tak. Han’kah mogłaby być również moją łączniczką z domem rządzącym. Jej spotkanie ze mną nie wzbudzi niczyich podejrzeń, jest natomiast wierna Tormtor stąd możemy liczyć na jej dyskrecję. Będę śledził sytuację i informował cię pani na bieżąco. W razie komplikacji, można będzie podjąć właściwe kroki na czas.- wolał od razu nie wyjawiać, że Inyda je posiada. Liczył, że Matrona nie uzna tego za obrazę i pozwoli domowi Bestii samemu uregulować sprawę. Pod dyskretnym okiem naturalnie.

-Coś... kręcisz Akormyrze, ale... pozwolę ci działać.- odparła podejrzliwym tonem Matrona splatając dłonie razem. -Nihrizzie,odprowadź go dyskretnie poza Twierdzę.

Czarodziej skinął głową kładąc dłoń na ramieniu czarodzieja.- Chodź.

-Dziękuję za poświęcony mi czas i uwagę.- Akormyr skłonił się Matronie. Gdy został wyprowadzony skłonił się i podziękował w ten sam sposób Nihrizzowi. Po czym rzekł do niego

-Jest jeszcze jedna sprawa natury prywatnej jaką chciałbym z tobą omówić Naczelny magu.

Czarodziej zatrzymał się i spytał.- O co chodzi?

-Han’kah, łączą mnie z nią już tylko przyjaźń. Wiem, że was obecni coś więcej, stąd zadbaj o jej pośrednictwo w tej sprawie, to ważne wydarzenie. Powodzenie może pomóc, poprawić jej sytuację w domu. Znasz ją nie nadaje się do pilnowania świątyni, a jest zbyt dumna by poprosić o pomoc w przeniesieniu.

-Sprawy między mną a Han’kah... to sprawy między mną a Han’kah. Jak wspomniałeś... jest dumna. - rzekł Nihrizz i wzruszył ramionami.- A takie osoby nie lubią, gdy im się pomaga.
-Stąd należałoby to zrobić dyskretnie. Jej udział jak mówiłem wcześniej jest również praktyczny i logiczny. W każdym razie, dziękuje za poświęcony mi czas.-skinął głową i opuścił korytarz wychodząc tylną bramą twierdzy.

Powiedział to co chciał, żeby jej pomóc po cichu i że nic ich nie łączy. Nihrizz mógłby nie chcieć konkurencji a Akormyr siedział w zbyt wielu sprawach po uszy, by pakować się w kolejną.

Wysłał magiczną wiadomość do Matrony swego domu.

-Cień chce zniszczyć Wilczycę i Despanę. Otworzy portal do otchłani, porozumiał się w tej sprawie z Orkusem. Mam dowody...

Nie zamierzał na siłę pchać się przed jej obliczę. Ważne, że zawiadomił ją. Czyli określił jasno po której stronie stanie. Jednocześnie załatwił sobie małe wsparcie. Na wypadek gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Matrona miała racje, nie był patriotą. Jednak istnienie miasta było wśród rzeczy dla niego ważnych. Zniszczenie Despana byłoby początkiem końca miasta. Powinien iść z tą sprawą do Valyrin ostrzec ich już teraz. Miał jednak jeszcze na to trochę czasu, pozna najpierw plany własnego domu. Nim zdradzi się przed kolejnym. Miał zamiar ich chronić, jednak potrzebna była subtelność. Wilczyca za nic na świecie nie kojarzyła mu się z tym słowem...

Plan był nie zgorszy i zaraz zaczął się sypać zaraz po widzeniu oka. Na którym znów dochodził do spięć... Spotkał się z Valyrin w jednej z komnat, przeznaczonych do widzeń. Jednak obecnie pustych.

-O co chodzi moja droga? -zaczął zaraz po zamknięciu drzwi. Valyrin przez całe widzenie wyraźnie się na niego boczyła. Nie rozumiał dlaczego.

- Masz mi coś do powiedzenia? - spojrzała na niego chłodno.

-Chcesz wiedzieć czemu utrudniam ci spojrzenie w oko na Inydę i Cienia? - spytał spokojnym głosem.

Prychnęła wściekle.

- Tak, chcę wiedzieć, dlaczego chcesz przede mną ukryć plany Cienia.

Akormyr uśmiechnął się i niemal się zaśmiał.

- Nie tylko przed tobą. Również przed Han’kah czyli domem Tormtor, Neevrae czyli domem Alavel, Lasenem czyli domem Vae, Maerinidią czyli domem Goodep. To chyba dość naturalne, że nie chce rozpowiadać całemu cholernemu miastu co planuje mój Dom, Mistrz czy partnerka.

Valyrin przechyliła głowę na bok i podeszła o krok bliżej.

- Ciekawa jestem, które z tych Domów Cień próbuje jeszcze unicestwić.

-Nikogo nie unicestwi, prędzej skonam. Co wcale nie jest wykluczone, skąd wiesz?-był zaskoczony.

- To chyba naturalne, że nie chcę rozpowiadać całemu cholernemu miastu skąd mam informacje?

Akormyr rozejrzał się teatralnym gestem.

-Nie widzę tu całego miasta. Skoro już jednak wymusiłaś na mnie tę przedwczesną rozmowę, powiem ci co wiem. Planowałem iść do ciebie gdy porozmawiam ze swoją Matroną i ustalimy jakiś plan. Zacznę jednak od hipotezy, Malvorn?

Zaśmiała się głośno.

- Radzę szybko wybłagać u matrony rozmowę - zasugerowała.

-Mi się nigdzie nie śpieszy. Wbrew pozorom na tej całej sytuacji wszyscy mogą zyskać. Wystarczy odrobina cynizmu i zdrowego rozsądku. Przedwczesne ruchy jakich obawiam się ze strony Wilczycy mogą spalić sprawę. Gramy w otwarte karty, czy przerzucamy słówkami?-Nekromanta rozpoczął słowne targi.

Skrzywiła się i gestem dała do zrozumienia, że oczekuje kontynuacji.

-Zacznijmy od tego co wiesz i co wie Wilczyca i czy to Malvorn? Spokojnie to żadna sztuczka powiem ci w całości co ja wiem, wolę jednak uniknąć nieporozumień. Bowiem w mieście drowów prawd jest zawsze wiele, ja natomiast jestem w temacie.- mówiła akurat prawdę. Skoro dowiedziała się, szybciej niż powinna trzeba minimalizować straty jakie wywoła Wilczyca.

Kącik ust Valyrin drgnął.

- Mów, albo czekaj na przedwczesny ruch Wilczycy.

-Zdajesz sobie sprawę, że to ja tobie idę na rękę nie odwrotnie? Burdel może być duży, jednak do pewnego momentu nic absolutnie nic nie udowodnicie Cieniowi. W momencie w którym stanie się to możliwe, będzie za późno. Poza tym jak prześledziłem jego plan zawsze będzie mógł to zwalić na innych. Tak między Lolth a prawdą poważnie zastanawiam się czy to w ogóle jego robota czy tylko sprytny spisek. Zaufaj mi sam wiem o całej sprawie od bardzo niedawna, nawet nie rozmawiałem ze swoją matroną. Głupio było iść do ciebie nie mając planu wyjścia.- ostrożnie jeśli skłamie, nić zostanie przerwana. Ich relacje budowały się latami a obecnie wisiały na włosku...
-Co wiesz i czy to Malvorn potem wyśpiewam wszystko jak na spowiedzi.

- Akormyrze - powiedziała już spokojniej - Nie powiem ci co wiem, nie powiem ci skąd to wiem, bo ci nie ufam. Z mojej perspektywy jesteś uczniem Cienia, który od dawna utrudnia mi zbadanie spisku swojego mistrza. Jeżeli nie zdobędziesz mojego zaufania, wszystkie twoje plany runą, zadeptane buciorem mojej matrony. Ciekawe czy twój plan wyjścia wtedy zadziała.

-Szczerze? Podejrzewam, że tak. Wbrew pozorom sprawa ma tyle warstw, że ruch Wilczycy zaszkodzi tylko Despanie. Ironią jest, że najbardziej nerwowa i gwałtowna Matrona w najlepszym pojętym swoim interesie może jedynie czekać. Możemy zawrzeć kompromis lub rozejść się w złości.

- Tak, możesz mi powiedzieć wszystko co wiesz, albo z frustracją czekać na nasz ruch.

-Valyrin bez obrazy ale chyba masz coś ze swojej matrony. Podkreślam wasz ruch zaszkodzi wam, mi on nie robi różnicy. Cieniowi uratuje to natomiast najprawdopodobniej życie. Tak dokładnie to nieżycie, wolałbym by zginał śmiercią nieodwracalną. Jeśli jednak przeżyje, odniosę z tego inne korzyści. Przy okazji definicja słowa kompromis nie obejmuje hasła: Mów wszystko co wiesz.

- Nie dogadamy się - oświadczyła - Ciekawe czy Cień mnie wysłucha.

- Pytanie ilu wrogów sobie zrobisz tym jednym ruchem. Ja, Malvorn, moja matrona.... Wbrew pozorom to skomplikowany spisek. Zamierzasz się zemną dogadać? Czy jedynie szantażować i tupać nogami? Bo o ile mnie pamięć nie myli, do tej pory zawsze współpraca nam się układała.Zabicie poprzedniego głównego maga Despana czy inne sprawy. Skoro mi nie ufasz odpowiedz sobie na najprostsze pytanie. Co zyskam na zniszczeniu jakiegokolwiek domu? Zwłaszcza domu gdzie mam przyjaciół?

- Trzeba było przypomnieć sobie o tych przyjaciołach wcześniej, Akormyrze.

- Jakie wcześniej sam wiem od niedawna.-powiedział oburzony. Nie da się przekonać uświadomił sobie. Zapewne już powiedziała Wilczycy, mogę jedynie minimalizować straty -Dobrze powiem ci co wiem, co planuje. Ty jednak również niczego nie zataisz, jak również powiesz mi ile z tego wszystkiego zamierzasz przekazać wilczycy nim to zrobisz dobrze?

Przez chwilę milczała, ale skinęła w końcu głową na zgodę.

-Pamiętasz ostatnie wieszczenie gdy wybraliśmy Enklawę zamiast Inydy? Wtedy jeszcze niczego nie wiedziałem. Tylko tyle, że Inyda poszła w podmrok niby szukać wampirów. W rzeczywistości miała jakieś zadanie. Mi powiedziała jedynie, że ma porozmawiać z Orkusem w imieniu Cienia. Jakieś cztery dni temu, przyszła do mnie wiadomość od Inydy. Żebym natychmiast się z nią spotkał, nikomu nie ufał nikomu nic nie mówił. Grzecznie pomaszerowałem na to spotkanie, prawdę mówiąc obawiałem się śmierci. Wiesz Cień mógł chcieć mnie ofiarować Orkusowi w zamian za przysługę. Na miejscu okazało się, że Inyda zdobyła 33 runy. Ułożone w koło dzielnicy otworzą gigantyczny portal prosto do Orkusa. On ma ponoć zniszczyć dzielnicę Despana w ramach układu z Cieniem. Tylko mi ta cała sprawa śmierdzi na kilometr intrygą. Znam Cienia, służę mu setki lat. To zbyt gwałtowne jak na niego moim zdaniem. Kto wie może oszalał, a może to intryga Malvorna katedry Przemian i pozostałych. Staram się trzymać rękę na sprawie. Nie obchodzi mnie czy to intryga Cienia czy nie. Daje mi to możliwość usunięcia go definitywnie. Jedynym pytaniem jakie mi się nasuwa, to czy to Przemiany za tym stoją. Czy Malvorn jest na tyle szalony by narazić nasz dom i Despanę by sięgnąć po tytuł głownego maga domu. Obecnie jest on zajęty przez Cienia, gdy zginie w wyniku jego intrygi zastąpi go. Z poparciem pozostałych Katedr i wtedy, będę w dupie. Jeśli jednak zginie Cień i Malvorn, wtedy wiele zyskam ja. Stąd te całe podchody. To wszystko ma wiele pytań i zwyczajnie śmierdzi. Tyle z mojej strony, powiedz mi swoją cześć a ja ci zdradzę co planuje i jak. Najpewniej się dogadamy.

Uśmiechneła się delikatnie.

- Uf - odetchnęła - Jak dobrze wiedzieć aż tyle. Trzymana w niewiedzy robiłam się nerwowa. Inynda nie powiedziała mi wiele, dlatego musiałam powiadomić Wilczycę niezwłocznie. Wiedziałam jedynie, że Cień planuje atak na mój dom i, że wykorzysta do tego demony.

Dobrze i pamiętaj kto ci to powiedział... pomyślał Akormyr.

-Dodam, że naprawdę nie zamierzałem tego ukrywać przed tobą. Tylko sama rozumiesz ja do końca nie wiem kto z kim i jak urządza ten spisek.

- Postaram się wymusić na mojej matronie powściągliwość, ale nie mogę pozostawić niczego przypadkowi. Jak rozumiem nie wiesz kiedy planowany jest ten domniemany atak?

-Niedługo. Powiadomiłem Tormtor bo moja Matrona nie przepada za Cieniem. Obawiam się, że może nawet brać w tym udział w jakiś sposób. Udział Uśpionej Smoczycy gwarantuje, taktowne rozwiązanie sprawy, tak na wszelki wypadek. Twoja Matrona nie lubi Cienia, jak i zapewne wszystkich Nekromantów. Możesz jej wyjaśnić, że Cień zostanie usunięty. Jeśli nowym Mistrzem Katedry zostanę ja, możesz ją zapewnić o swoim “wpływie” na mnie. Co nie mija się z prawdą, ponieważ nasza współpraca przynosi obopólne korzyści.

- To gra o wielką stawkę - nie była przekonana - Czy jesteś pewien, że masz wszystko pod kontrolą?

-Odpowiem tak, moja Matrona będzie chciała pozbyć się Cienia. Awantura z Despaną jest jej na nic, więc sądzę że zrobi wszystko by temu zapobiec. U grywając przy tym co swoje, gdyby jednak coś miało iść nie tak wkroczą Tormtor. Wilczyca jest im potrzebna a są bez obrazy mniej gwałtowni od Despana. Więc by włos nie spadł wilkowi z głowy dbają już dwa domy. By jednak uspokoić swoją Martonę powiedz jej, że w razie czego ostrzegę was. Sam nie pokonam Cienia, zniszczyć go muszą siły mego domu. Jeśli nie oni, Nihrizz i Tormtor. Potem Valyrin będzie trzeba odnaleźć jego filakterium. Tam ujdzie jego paskudna liczowa dusza. Wtedy będziemy musieli je znaleźć. Oko nam w tym pomoże. Będziemy musieli ograniczyć ilość świadków. Ty, ja, Hank’kah i może Neevrae wygląda na dyskretną i cię lubi. Wszystko się zawali jeśli Wilczyca uderzy. Tym bardziej, że niczego nie udowodni.

- Dobrze - skinęła głową - Chcę by Cień zginął.

Przynajmniej w jednym się zgadzali. Przekazał natychmiast swojej Matronie i Uśpionej Smoczycy wieść:

-Matrona Despana wie o tym co nadciąga. Nie wiem skąd ale wie...

Cholerna tchórzliwa małostkowa Inyda. Gdyby nie srała ze strachu wszystko poszłoby łatwiej. Akormyr też się bał, nawet bardziej niż ona bo był trzeźwy...
Liczył jednak, że dwóch pasterzy ułagodzi jednego Wilka... Liczy się tylko sprawa usunięcia Cienia. Taka okazja zdarza się raz, na setki lat...
 
Icarius jest offline  
Stary 02-07-2013, 20:42   #103
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Han’kah oglądała walkę z wypiekami i tłukącym się w piersi sercem. Walka w wydaniu Matrony Tormtor przywodziła na myśl savę. Partia była w całości rozegrana nim przeciwnicy zasiedli choćby do stołu. Vedaeth wybiegała kilkanaście ruchów w przód, czytała z wrogów jak z otwartych ksiąg no i władała mieczem z wprawą bogini. W tej pojedynczej chwili pułkownik była skłonna uwierzyć, że nią była.
Han'kah czuła się przy niej słaba. Słaba i gorsza. Nie lubiła tego uczucia ale musiała przyznać mu rację. Jak zwykle uznała jej wyższość głębokim ukłonem zaraz jednak zajęła wskazane przez Matronę miejsce. Początek rozmowy brzmiał złowróżbnie.
A później... Później było jeszcze gorzej bo Han'kah zamiast spuścić z tonu i odwołać się do swych ograniczonych pokładów pokory pozwoliła by zawrzał w niej bunt i wyciekał delikatnymi zrywami na zewnątrz.
Matrona mówiła i wykładała swoje racja a pułkownik pozwalała sobie albo na skinienie głową albo na przeczące potrząśnięcie. Wolała się nie odzywać w obawie, że wymiana zdań nie skończy się dla niej najlepiej.
Han’kah czuła jak w trakcie wypowiadanych przez Matronę słów jej szczęka zaciska się jak imadło. Wbiła w drowkę badawcze spojrzenie i ku swojemu zdziwieniu ani razy nie opuściła wzroku, wytrzymując na sobie stal spojrzenia Verdaeth. Słowa wypływające z ust Matrony sprawiły, że powieka Han'kah zadrgała a ciało spięło się w wyrazie sprzeciwu.
Na kolejne zadanie pytanie przytaknęła, znów bardzo powolnym i sztywnym ruchem.
- Do ciebie należy jego moc, potęga, wiedza i sekrety - nie mogła oderwać od Matrony spojrzenia. Miała wrażenie, że nie może nawet mrugnąć - Ale ja wezmę wszystko pozostałe.
- Śmiałe słowa... porywcze... może nawet głupie. Takie słowa mogą cię kiedyś kosztować życie.- uśmiechnęła się ironicznie Verdaeth.- Niemniej ja w tej rozgrywce i tak biorę wszystko. Zapominasz Han’kah, że nie tylko Nihrizz do mnie należy. Ty także.
Upiła nieco trunku. - I dlatego... Miej go więc dalej. I pilnuj języka. Jemu może się coś wymsknąć pomiędzy pocałunkami. Tobie... nie wolno.
- Nihrizz nic mi nie mówi - zapewniła siedząc sztywno w swoim krześle. - A ja o nic nie pytam. Nie proszę też nigdy o jego pomoc, nie korzystam z jego pozycji. Zawsze sama załatwiam swoje sprawy. A co do moich słów Matko Opiekunko... wielu zarzuca mi porywczość. Wybacz jeśli nie wyraziłam pełni mojego szacunku do twej osoby. Bo szanuję cię najbardziej w Elherei-Cinlu. Odkąd byłam dzieckiem byłaś dla mnie wzorem - pochyliła wreszcie głowę, po raz pierwszy odkąd zasiadła przy stole z najpotężniejszą osobą w tej cześci Podmroku. Chyba poniewczasie wrócił jej zdrowy rozsądek.
I tak przeszły do drugiej części rozmowy, czyli kolejnej dawki poleceń.
- Jesteś Moją Matroną. Żądaj, a ja uczynię co każesz albo zginę próbując – odpowiedziała Han'kah spolegliwie.
Ale im bardziej Verdaeth wykładała sprawę, tym bardziej twarz pułkownik tężała jak wosk.
- Zrobisz to i wrócisz żywa by móc to opowiedzieć. Złapią cię... Nic nie wiedziałam o twej misji i mogą cię wieszać, torturować co tam sobie chcą. Działałaś na własną rękę bez wsparcia Domu.
Pułkownik zgięła szyję - Oczywiście, zrobię co mogę.
- Możesz przystać i... możesz odmówić. Żadnej konsekwencji z tego nie wyciągnę. Sama wiem jak niebezpieczna to misja i trudna. Ale ty... możesz być gotowa zaryzykować, a to już połowa sukcesu.- wyjaśniła Verdaeth. Dolała sobie wina.- Masz dwa cykle na podjęcie ostatecznej decyzji. Pomyśl nad planem misji. Wyszukaj odpowiednie osoby, choćby spoza Tormtor. Aleval i Despana są wtajemniczone, nawet Vae i Xaniqos... też.
- Przemyślę to i przeszacuję moje szansę. Myślę, że podejmę ryzyko - odparła, choć w jej oczach odbijała się pewna obawa. Ale to była szansa aby powrócić na łono armii. Nie mogła odrzucić takiej możliwości. Matrona niby dawała jej możliwość odrzucenia rozkazu. Ale czy słowa te nie były jedynie na pokaz? Może nawet zarezerwowane dla Nihrizza, jeśli Han'kah zginie podczas tej misji Verdaeth umyje ręce mówiąc, że dała jej wybór. Ale czy można odmówić Matronie Tormtor dwa razy tego samego wieczora? Wygląda na to, że najpotężniejsza drowka w mieście wysyła ją na misję prawie samobójczą... Niemal z desperacją uczepiła się słowa „prawie”.
* * *

Widok Ghan’dolina w topornym budynku świątyni Tormtor był delikatnie mówiąc zaskakujący. Pierwsza myśl Han’kah sugerowała, czy mag aby nie zabłądził. Zaraz jednak odsunęła od siebie ten absurd i ruszyła dyskretnie w ich kierunku. Starała się nie zbliżać za bardzo ale skryć za jakąś kolumną bądź winklem i słyszeć choć strzępy dialogu.
Ghan’dolin podszedł do Neerice. - Han’kah usłyszałem, że masz wartę przy Świątyni. Postanowiłem wykorzystać okazję, by cię napotkać.
Neerice zamarła w bezruchu. Minęła chwila nim odzyskała rezon.- Myśmy się poznali na balu Godeep prawda? Wybacz, trochę wtedy za dużo wypiłam i tamten cykl wieczorny pamiętam jak przez mgłę.
- Cóż... powinienem się obrazić. Jestem Ghan’dolin.- wyjaśnił przyjacielskim tonem głosu.
Pułkownik wynurzyła się z zaciemnionego zaułka pozwalając by jej kroki dudniące na świątynnej posadzce przykuły uwagę szybciej niż pojawiła się ona sama.
- Ale ja cię dokładnie pamiętam - jej głos trącił karcącą nutą, bynajmniej nie przeznaczoną dla maga. - Jak mniemam nie poznałeś jeszcze mojej siostry Neerice? Cóż, chyba nie powinnam mieć żalu, że nas pomyliłeś... - jej gniewnie zwężone oczy miast na nim skupione były na kapłance.
- Och... a więc... nie chodziło mnie ?- udając naiwną ofiarę pomyłki Neerice wbiła jadowite spojrzenie w oblicze siostry, a Ghan’dolin przyglądał się to jednej, to drugiej bliźniaczce by rzec.- Zadziwiające podobieństwo.
- Taaak, wiemy... - mruknęły przeciągle, obie jednocześnie a ich głos zlał się w jeden. Han’kah skinęła siostrze i dodała. - Chodźmy, pomówimy w drodze do koszarów. Dowidzenia Neerice. Zobaczymy się niebawem jak mniemam. - i ruszyła do wyjścia ze świątyni.
-Ooo tak. Musimy oplotkować twoich... znajomych siostrzyczko.- rzekła z kwaśnym grymasem kapłanka odprowadzając ich wzrokiem.
- Obie jesteście identyczne? - mag przenosił zdumione spojrzenie to na jedną, to na drugą z sióstr.
- Tak, identyczne na zewnątrz, zupełnie inne w środku – Han'kah patrzyła przed siebie, nie na niego. - Jak ci się układa z Sur? - użyła zdrobnienia, które on dla niej rezerwował. - Doszliście do jakiegoś... konsensusu?
- W sprawie wspólnego sojuszu... Nie bardzo. Pogniewała się i ostentacyjnie zaciągnęła dwóch do swego łóżka - uśmiechnął się kwaśno Ghan’dolin splatając dłonie za sobą.- Nie bardzo mogę jej dać czego oczekuje.
Skinęła tylko na znak, że rozumie jego motywy.
- Kobiety potrafią być zaborcze w swoich żądaniach. Koszary są niedaleko, dasz się zaprosić do mnie na kubek wódki - spojrzała na jego regularny profil kiedy szli krok w krok - albo... wina?
Nie oponował. Musiała przyznać, że ostatnimi czasy otaczała ją zadziwiająca ilość magów. Niebawem częściej będzie spędzać czas z nimi niż samcami z armii. Nie była pewna czy jej ten fakt odpowiada czy ją niepokoi.
* * *

Dobrze zaplanowała tą akcję. Rozważyła każdy detal, każdą ewentualność, każdy z możliwych scenariuszy i szykowała stosowne środki zaradcze. Długo ślęczała nad rozłożonymi na biurku planami miasta ale ostatecznie była zadowolona z rezultatów. Pierwsza część przebiegła bez zakłóceń i teraz, w wyznaczonym miejscu czekał na nią Baldiir. Odebrał pakunki i bez słowa zniknął w mroku Elerhei-Cinlu.
Ruszyli dalej.
Nikt nie mógł podejrzewać, że pod szorstkim połatanym płaszczem i obszernym kapturem kryje się pułkownik armii Tormtor.
- Coście za jedni? - zagrzmiał głos strażnika.
Han'kah wymieniła spojrzenia ze swoim towarzyszem, który sięgnął za pazuchę i wychrypiał pojedyncze zdanie z plebejskim akcentem. Pękata sakiewka zmieniła właściciela.
Już prawie – pomyślała. Ale była to radość przedwczesna.
Otoczyli ich szczelnie. Zwyczajni bandziory, pożałowania godne zużyte zbroje, pordzewiały oręż, pożółkłe zęby i skołtunione włosy. Usta jej nawet zadrgały w uśmieszku na szykującą się potańcówkę.
Rozrywka rozrywką, ale musieli się szybko uwinąć i nie dać zranić. Hanka’h skoczyła do pierwszego nie wyciągając nawet mieczy. Podbiła mu rękę z bronią po czym złapała za włosy szarpnęła odsłaniając gardło i ciosem nasady dłoni zmiażdżyła mu tchawicę. Uskoczyła zwinnie, wyciągany krótki miecz zgrzytnął cicho na okuciach pochwy. Następnego po prostu nabiła na sztych jak na rożen i kopniakiem uwolniła ostrze. Walczyli niezbyt umiejętnie, niewprawnie jak na jej miarę. Ale jak na ulicę – skutecznie. Starali się flankować, podciąć nogi, wypracować przewagę. Ale pułkownik nie pozwalała im ugrać choć kawałka pola . Zabijała ich za szybko.
W dwójkę wycięli ich w pień w kilka ledwie uderzeń serca.
Han'kah czuła ciepłą wilgotną krew, która zrosiła jej twarz i dekolt. Szczelnie otoczyła się płaszczem.
- Ciała? - zapytał drow ale ona tylko potrząsnęła głową.
- Zostaw. Śpieszmy się.
* * *

Prześlizgnięcie się we dwójkę okazało się dobrym pomysłem, bo już na samym początku omal nie wpadły na patrol.
A wpadłyby, gdyby szli większą grupą. Na szczęście chwilowo Keldrea okryła obie je iluzją.
Ruszyły przez uliczki gęsto patrolowane i weszły do pierwszej lepszej karczmy, w której byli i ludzcy najemnicy z powierzchni i drowy z Podmroku.
W zaułku Keldrea wyciągnęła z plecaka kiecki z dużą ilością falbanek i koronek. Okropne na drowi gust ale w enklawie wszystko kręciło się pod modłę ludzką. Keldrea poprawiła sporządzony wcześniej mocny jak diabli makijaż, w którym rodzona matka by Han’kah nie poznała. Jeszcze peruki z ludzkimi kolorami włosów. Rude i brązowe, żeby możliwie wtopić się jednak w tłum. Drowie dziwki były towarami ekskuzywnymi i kosztownymi. Takie nie pojawiłyby się w podrzędnej spelunce. Jak już grają w tą stronę to niech wyglądają na półdrowie kurwy ze średniej półki. Na tyle wysokiej aby prostacy nie pytali je o cenę, ale nie za drogie aby pokazać się w ogóle w tym miejscu. Wkroczyły do największej gospody w Enklawie i przysiadły się tak aby wyławiać jak najwięcej rozmów.
Keldrea była cudowną ladacznicą, otwartą miłą i zabawną i dającą się klepać po tyłku i macać po biuście, choć to już za opłatą. Han’kah przy niej wypadała trochę blado. Ale obie miały wzięcie i do obu ich uszu wpadały ploteczki o morderstwie ważnego maga enklawy i nerwowych poszukiwaniach jego zabójcy. A raczej...”kozła ofiarnego”. Pierwej miałby to być kultysta, ale ponoć uznano że to za grubymi nićmi szyty pomysł... I teraz szukają zabójcy spoza enklawy. Zresztą to ma ponoć sens. Staruch, bo jak go tu zwano, miał wrogów głównie na powierzchni, bo srającego w gacie Ychtariona trudno uznać za mózg jakiegokolwiek spisku.
Han’kah wydobyła z siebie dźwięk przywodzący na myśl pomruk drapieżnika, który w zamyśle miał być dziewczęcym chichotem w reakcji na łapę ludzkiego najemnika, który objął ją za ramię i przyciągnął ku sobie.
- Słyszałam, że ten morderca strasznie go potraktował, prawda to?
- Powiadają że trzeba go było do kilka kubełków zbierać... -zaśmiał się najemnik poufale macając tyłek wojowniczki.-Ile bierzesz za noc ślicznotko? Pewnie dużo, co?
- Ojjj bardzo - starała się nie ściągać gniewnie brwi. - Ciekawam kto go znalazł. Mógłby opowiedzieć z detalami jak to było.
-Beldrami... sługa starego... Ponoć to on pierwszy zobaczył bryndzę ze swego pana.- mruknął najemnik przyciskając ciało Han’kah do siebie i całując jej szyję.- W łóżku jesteś tak słodka, jak pachniesz?
Pułkownik wyprowadziła odruchowy hak w żebra mężczyzny. Do subtelnych cios nie należał.
- Jakbym dawała się za darmo macać to bym z głodu pomarła - zganiła go. - Gdzie tego sługę znajdziemy? Strasznie się nakręcam jak ktoś mi opowiada makabryczne historie.
-Beldrami? Pewnikiem siedzi u siebie, w pokoju na górze.- wyjaśnił najemnik.
- Gdzie na górze? Tu na górze? - dopytała nieco zaskoczona.
- Ano... ma dość gotowizny na wino i dziwki, a nie wydaje...sknera... na kumpli też nie.- burknał najemnik.
- Powiedz, który ten pokój. Odwiedzimy staruszka, prawda moja droga? - zachichotała spoglądając na Keldreę.
Ta siedziała pomiędzy dwoma przystojnymi najemnikami i flirtowała z oboma z wyraźną wprawą. Zerknęła na Han’kah wstając.- Dobrze Estreo, ale oby dobrze płacił. Ci chłopcy są tacy mili, że szkoda ich porzucać.
- Ich sympatia nie przysporzy ci nowej kiecki ani błyskotki - Han’kah wyciągnęła dłoń do czarodziejki. - To który ma pokój? - ponowiła pytanie do najemnika.
- Czwarty z lewej na piętrze.- wyjaśnił mężczyzna.. A Keldrea mruknęła głośno.- Ech, że też piękni nie są bogaci. Uroda powinna chodzić w parze z kieską. Uprzyjemniło by to mnie harówkę.
Kobiety już po chwili pukały do wskazanego pokoju.
- Baldrami, skarbie... przesyłka do ciebie - Han’kah zaśmiała się z udawaną swobodą.
-Nikogo nie chcę.- otworzył czerdziestoletni mulańczyk i zamarł z zaskoczenia dodając.- Eeee... nie mam tyle pieniędzy, poza tym nie bardzo jestem w nastroju do zabaw.
Han’kah pchnęła go lekko w tył wchodząc do środka. Czujny wzrok omiótł pokój upewniając się, że nikogo więcej nie ma w środku.
- Nie martw się, już jest zapłacone.
-Przez kogo? -zastanowił się Baldrami i szybko doszedł do konkluzji.- Przyszłyście mnie zabić!- jęknął i upadł na kolana.- Ale ja jestem tylko marnym sługą i nic nie powiem. Oszczędźcie mnie proszę.
-Spokojnie... my sprawiamy przyjemność. Cóż ja sprawiam, ona jest bardziej od biczy i wosku.- rzekła wesoło Keldrea.
Han’kah nigdy nie była dobra w subtelnościach, chyba że były absolutnie konieczne. Chwyciła mężczyznę za gardło i pchnęła na ziemię siadając na nim okrakiem.
- Jeśli zaczniesz się wydzierać zginiesz - jej głos kipiał od chłodnego spokoju. - Opowiedz mi jak znalazłeś Balchizara.
-Był...zmasakrowany...- jęknął przestraszony Beldrami. -To nie ja go... Nie mógłbym. Wyglądał... głowę miał odrąbaną... w tułowiu dziura wielka jak... orczy łeb.-wydukał z sienie mężczyzna.
- I widzisz... duka. Ładnie to tak...ech...- Keldrea była nieco zdegustowana pomysłami Han’kah
- Odrąbaną? Widziałeś gładkie cięcie? A dziura? Nadpalone po brzegach tkanki? Wysil mózg... - nie krzyczała. Ale jej głos jasno mówił, że on nie chce zbyć tych pytań milczeniem. - Czy raczej wyglądał jakby... coś go rozszarpało od wewnątrz? To ważne.
- Nie wiem... nie przyglądałem się... zacząłem... rzygać... smród był.... jak tam śmierdziało... gorzej niż w rzeźni.- odparł mężczyzna blednąc na twarzy. Widać samo wspomnienie było przerażające.
- Gdzie zabrano ciało? A raczej to co z niego zostało?- pułkownik poluzowała uścisk aby mógł odpowiadać.
-Dom... kości...- jęknął przerażony. I zaczął coś niewyraźnie mamrotać. Keldrea zaś zajęła się przeszukiwaniem jego rzeczy wtrącając mimowolnie.- Mówi o tutejszej kostnicy. W które badają ciała i wybierają dla nich przeznaczenie. Dom Kości to nieoficjalna nazwa.
- Byłeś w domu kiedy to się stało? Opowiedz z detalami. Co robił tego cyklu. Kto go odwiedzał? Czy nie zachowywał się dziwnie?
-Ja... ja... jestem tylko sługą... Ja nic... nie wiem... Podawałem posiłki... gotowałem... porządki robiłem... nie zaglądałem do ksiąg, nie wchodziłem... nigdy... do pracowni. Nie wolno mi było i... bałem się... w gabinecie tylko odkurzałem.. a on... krew... wszędzie... potworny widok.- Beldrami załkał.- Cały pokój.. we krwi i wnętrznościach.
-Zostaw go Estreo, tak nam nic nie powie... Potrzebuje trochę alkoholu dla pozbierania się do kupy.- stwierdziła zaklinaczka. Nalewając trunku do glinianego kubka.
- No dobrze - Han’kah wstała podciągając człowieka do pionu za kołnierz. Usadziła go wygodnie na krześle i wcisnęła mu w dłoń kubek, który przygotowała czarodziejka.
- Jesteś sługą - mówiła dalej. - Łaziłeś po jego domostwie, widziałeś kto go odwiedza, jaki twój pan ma nastrój. Nie wierzę, że nic nie wiesz. Prawdę mówiąc, jeśli tak właśnie by było strasznie byś mnie rozczarował Beldrami... - wywróciła dość dramatycznie oczami. - Myśl. Czy w ciągu ostatnich dni przed jego śmiercią wydarzyło się coś dziwnego? Coś odbiegało od normy? Daj mi coś człowieczku. Coś co mnie zadowoli.
Sługa wypiła łapczywie, Keldrea mu dolała. Znów wypił i widać było, że się uspokoił.
- Od początku roku odwiedzały go dwie drowki. Regularnie. Zawsze był wtedy poirytowany po ich wizycie.- westchnął Beldrami.- Nazywał je “Ich poronionymi wysokościami”, ale co o czym z nimi mówił nie wiem. Nie pamiętam by odwiedziły go od czasu... zamachu na Arenie. Może zerwał wtedy kontakty z nimi? Nie wiem.
- Wyróżniały się jakoś? Wyglądały na szlachetnie urodzone, na kapłanki, dyplomatki? Były bogato ubrane? Znaki szczególne? Jakiś nietypowy pierścień, znamię, blizna, maniera?
-Eeee... zawsze dobrze i bogato ubrane. Magiczki albo kapłanki. Przychodziły bez zbroi i bez insygniów. Ładne i młode. I o przerażającym spojrzeniu. Nosiły...magiczną biżuterię... właściwie dużo biżuterii. Włosy zawsze splecione w warkocz.- wyjaśnił Beldrami.
- Usłyszałeś jakieś imię? Zwracał się do którejś z nich personalnie?
-Zapewne.. ale nigdy nie usłyszałem ich imion. No i... nie bywałem przy rozmowach. Jestem sługą, sprzątam i pilnuję porządku, gotuję... a nie usługuję przy wizytach.- wyjaśnił pospiesznie mężczyzna
- A kto usługiwał? Kto będzie wiedział o czym rozmawiali? Kim były te drowki? Co się stało ze słuzbą Balchizara po jego śmierci?
-Nikt... gdy Balchizar przyjmował gości nikt nie miał prawda mu przeszkadzać w rozmowach. Co najwyżej używał szkieletów do posług.- wyjaśnił Beldrami.
-Sprytne... nie da się nic wyciągnąć ze bezmyślnego ożywieńca.Równie dobrze mogłabyś przesłuchiwać mebel.- stwierdziła spokojnie Keldrea.
- Utkwiłam w martwym punkcie... - skrzywiła się pułkownik. - No dobrze, ostatnie pytanie. Z kim z enklawy trzymał się blisko? Kto pojawiał się u niego często i nie wprawiał twego pana w nerwowy nastrój? Komu mogł się zwierzać?
-Nikomu. Nikt go tu nie lubił. To wyjątkowo aroga...- zaczął odpowiadać Beldrami, po czym zamilkł.- Eeee to znaczy... mój pan wolał towarzystwo martwych od żywych. Zwłaszcza bezmyślnych martwych.
-Innecrofil ?- spytała Keldrea.
-Ja tego nie powiedziałem... - stwierdził Beldrami.- I nie sprzątałem jego sypialni. Nie wolno było.
- Co to znaczy? - przeniosła wzrok na Keldree. - Innecrofil?
-Rzadka przypadłość u nekromantów... Jak się za długo przebywa z nieumarłymi, zaczyna się ich traktować jak żywych i...jakby to... eee..- Keldrea sięgnęła po trunek i golnęła wprost z butelki dla kurażu.- Być może sypiał z ożywionymi zwłokami... co prawda nekromanci częściej ulegają zauroczeniu wampirami, ale w enklawie nie ma pijawek.
Spojrzała na Han’kah dodając.- Taka jest nekromancja moja droga. Ci co się nią fascynują prędzej czy później pragną być... albo ożywieńcami, albo pragną samych ożywieńców.
- Mnniam - skomentowała tylko pułkownik wykrzywiając z niesmakiem usta.- Dzięki moja droga. Właśnie zrównałaś z ziemią mój banalny światopogląd i znacznie rozszerzyłaś granice perwersji... Już nigdy nie spojrzę na nekromantów w ten sam sposób.
Utkwiła groźne spojrzenie w człowieku.
- Nie muszę ci mówić, że jeśli komuś piśniesz słowem, że cię wypytywałyśmy to przed śmiercią będziesz miał jeszcze okazję wnikliwie oglądnąć własne wnętrzności?
Ten tylko pisnął ze strachu i się skulił. A Keldrea wzruszyła ramionami.
- Większość po prostu chce żyć wiecznie... w pewnym sensie. Niewielu odbija.
- Idziemy – rzuciła tymczasem Han'kah. Dwa palce wycelowała najpierw w swoje rdzawe oczy a później w oczy Beldramiego. - Będę cię obserwować. Nic nie spierdol kolego.
-Tak... będę cicho.- wydukał nerwowo.
Już na zewnątrz Han'kah dopadł defetyzm.
- Jestem w dupie... - mruknęła ponuro. - Nie mam nic dla Smoczycy. Jedno wielkie gówno... Nie wrócę do armii. A ona w końcu skróci mnie o łeb bo nie dość, że ją wkurwiam to jestem bezużyteczna.
* * *

- Opanowałaś się na tyle by nie zrobić czegoś głupiego. To krok w dobrym kierunku Han'kah.- uśmiechnęła się Verdaeth. - A twoje informacje są... interesujące... to kolejny kawałek układanki.
- Widać twój błyskotliwy umysł Matko Opiekunko widzi więcej niż mój. Nie znalazłam żadnego punktu zaczepienia aby ustalić tożsamość tych drowek - zdawała raport nadzwyczaj spokojna.
-Tak. Nie udało ci się uzyskać wiele, ale też nie jesteś szkoloną agentką. I tak dużo informacji zebrałaś nie dając się wykryć.- odparła matrona. Uśmiechnęła się.- Mój błyskotliwy umysł ma po prostu więcej uszu. Nie sądziłaś chyba, że tylko ty dostarczasz mi informacji, prawda? Twoja zdobycz wydaje ci się mało ważna, ale mnie ona zadowala.
- Cieszę się - tym razem, inaczej niż przy poprzednim spotkaniu z Verdaeth ukłon był głęboki a wzrok pokorny. - Jeśli mogę jeszcze wtrącić własne wnioski i przypuszczenia...
Han'kah wyłożyła swoje domysły jak mógł zginąć Balchizar. Oraz przeczucie kim mogły być kobiety.
- Intrygujące... - Matrona skomentowała tyragę pułkownik tym jednym, acz obiecującym słowem. Można było żywić nadzieję, że wyciągnęła odpowiednie wnioski i jej dociekliwość zostanie doceniona. Oczywiście mogło to równie dobrze nie znaczyć nic.
- Jestem po to by służyć mojej Matronie – zakończyła Han'kah.
- I dobrze służysz. Rozważę czy przydzielić cię z powrotem do armii, skoro... nauczyłaś się już panować nad swoimi pragnieniami i popędliwością.- rzekła łaskawym tonem Verdaeth.
- Nie śmiem o to prosić. Ale jeśli przywrócisz mnie na łono armii obiecuję zrobić wszystko aby nie zawieść okazanego mi zaufania Matko Opiekunko - Han'kah przyklękneła na jedno kolano i czekała na znak, że może odejść.
- Decyzję przekażę ci wkrótce i będzie pewnie pozytywna.- odparła Matrona splatając dłonie. - Na odpoczynek w straży świątynnej, przyjdzie jeszcze czas – machnęła dłonią spoglądając znad sterty przeglądanych papierzysk. - Możesz odejść.
* * *

- Dobra robota - pochwaliła kapłankę obserwując jej zmagania. - Ćwiczysz regularnie jak ci nakazałam?
Neevrae odwróciła głowę w stronę Han’kah.
- Na tyle, na ile mogę. - stwierdziła.
- Jak mijają ostatnie dni?
- Nie najgorzej. - odparła - Czekam tylko, aż dopadną mnie obowiązki nowego stanowiska.
- Nowe stanowisko, nowe możliwości - skwitowała drowka oparta o ścianę z zaplecionymi na piersiach rękami. - Czy dobrze mi się wydawało, że rozmawiałaś na balu Godeep z Mavolornem?
- Tak, rozmawiałam. - potwierdziła i spojrzała na Han’kah - Czemu pytasz?
- Dobrze go znasz? Nie ma przypadkiem u ciebie... jakiegoś długu? Przydałaby mi się jego współpraca w jednej kwestii ale będzie niechętny.
- Nie. - odsunęła z czoła kosmyk włosów - W jakiej kwestii? Może będę w stanie pomóc.
Han’kah milczała dłuższą chwilę.
- Jak mogłabyś pomóc?
Neevrae rozłożyła ręce.
- Dobrze się nam... rozmawiało ostatnio. Może udałoby się go przekonać?
- Nie sądzę. Nie za darmo - stwierdziła Han’kah. - Nie kiedy będzie miał konflikt interesów. A będzie miał.
- To może chociaż pomóc... wynegocjować najlepsze warunki? - zaproponowała po chwili.
- Na razie lepiej nie. Pomyślę jeszcze czy uda mi się obejść to jakoś bokiem. Ale w razie czego będę miała cię na uwadze Neevrae. Długo się znacie?
Neevrae zaśmiała się.
- Naprawdę to tak wyglądało, jakbyśmy się znali? - zapytała rozbawiona - Poznałam go dopiero na balu, a wcześniej tylko ze słyszenia. Niemniej nasza rozmowa przeminęła zaiste... owocnie. - zaśmiała się chicho do siebie.
- Jeśli będę miała nóż na gardle poproszę o twą pomoc Neevrae - skinęła pułkownik.
- Więc teraz pora na wyciskanie zmęczenia ze mnie? - mimo słów Neevrae uśmiechała się.
- Tak. Dzisiaj zobaczymy jak radzisz sobie ze sztyletem.
* * *

- Pomyślałam, że może Neerice... no wiesz, dlatego jest taka - szukała właściwego słowa - nieprzewidywalna. Zaborcza. Monotematyczna. Biegunowa.
- Jest skupiona po prostu. Nie miota się od łóżka Najwyższego Maga do kariery wojskowej, nie wiedząc czemu się poświęcić.-syknęła gniewnie Moliara.
Han’kah źle zniosła ten osąd z ust matki. Może dlatego, że na głos wypowiedziała prawdę, przed którą pułkownik się uchylała.
- Może się miotam – warknęła w kontrze - ale jeszcze mam jakieś ambicje i staram się coś robić. Ty zaległaś już w barłogu swojej pozycji znudzona i zgnuśniała i czasem zdaje mi się, że nie możesz się doczekać aż ktoś wreszcie zwolni cię z tej służby!
Nozdrza drżały jeszcze chwilę w przypływie złości, po fakcie zdała sobie sprawę, że przesadziła.
Moliara spojrzała na nią urażonym spojrzeniem. Uderzyła mocno i boleśnie z otwartej dłoni.- Jak śmiesz mnie pouczać ?! Nic nie wiesz o mnie ! I nie porównuj się ze mną Han’kah. Masz za mało lat, za mało doświadczenia by zrozumieć moje działania. I za mało cierpliwości.
Han’kah roztarła dłonią piekący policzek.
- Potępiasz nie tą latorośl co trzeba - odparła spokojnym chłodnym głosem.
- Nie potępiam żadnej z was.- przerwała jej Moliara przesunęła dłonią po drugim policzku Han’kah z czułością.- Mam prawo być dumna ze swoich córek. Ale nie oczekuj, że będę bardziej dumna z ciebie, skoro to ona pnie się w górę w hierarchii świątyni, a tobie zdarzają się... wpadki.
- Nie powinnaś być z niej dumna - nie unosiła się, ale i nie zamierzała się wycofać z tego co zaczęła. - Powinnaś się bać. Neerice jest silna i ambitna ale ma też... swoje upodobania. Uwierz matko, nikt nie zna jej lepiej niż ja. Jeśli ona zasiądzie kiedyś na najwyższym stołku w tym Domu wszystkie drowy powinny srać po nogach. Bo to będzie era terroru, strachu i bólu. Przy rządach Verdaeth wszyscy gnijemy w mętnym sosie towarzyskich imprez, pieprzenia i odsuwającego nudę intryganctwa.
- Neerice jest taka jaka powinna być, ma też swoje...dziwaczne pomysły, nie przeczę.- zgodziła się Moliara i uśmiechnęła ironicznie. - A tobie córeczko dam dobrą radę. Nie bez powodu nazywają Verdaeth Uśpioną Smoczycą. Może się tobie wydawać, że Matrona leży brzuchem do góry i nic nie robi. Ale to tylko złudzenie. Nie daj się na nie nabrać, tylko dlatego że sypiasz z jej partnerem. Zrób niewłaściwy ruch i zginiesz zanim zdążysz zauważyć niebezpieczeństwo. Tak samo może być z Neerice.
- Wiem - powiedziała smętnie. - Nie musisz mnie ostrzegać. Mam wrażenie, że wszyscy wokół to robią...
* * *

Nie mogła się odprężyć. Płytki sen na granicy czuwania nie przynosił ulgi. Po jej ciele i umyśle chłodną falą rozlewał się melanż niepokoju i ekscytacji.
Myśli mknęły wartkim niespokojnym torem ku przyszłości, tej dalekiej, tej bliższej i tej całkiem rychłej, deptającej temu miastu po piętach.
Negocjacje Akormyra Shi'quos z Verdaeth ominęły pułkownik, zresztą podług jej przewidywań. Była zbędną figurą na planszy do tej gry, przynajmniej na tym etapie rozgrywki. Jakkolwiek pod skórą czuła ożywienie. Coś się szykowało. Koła zębate ruszyły wciągając w ruch jakiś dłuższy łańcuch zmian.
Tuż za uchem słyszała miarową melodię oddechu Smoczego Maga ale nie mogła się do niej dopasować. Spokój nie nadchodził mimo zamkniętych oczu i rozluźnionych mięśni.
Byli drowami. Rasą zrodzoną dla konfliktu i przemocy.
Czy mogło dziwić, że podświadomie tego właśnie wypatrywała? Okazji aby robić swoje? Aby splamić swoje dłonie krwią? Czuła się jak miecz wykuty przez płatnerskiego mistrza i odwieszony na ścianę by cieszył oczy.
Opuściła bose stopy na podłogę i sięgnęła po ubranie.
- Wychodzisz? - zapytał, całkiem przytomnie.
- Szybko wrócę – skłamała.
Przemierzała opustoszałe uliczki Getta Cudzoziemców jakby dobrowolnie szukała kłopotów.
Snuła się po uśpionych koszarach, minęła Strefę Uciech z całodobowo działającymi burdelami i Mętny Zaułek. Tam, wprost z ulicy swoje wdzięki sprzedawały najbardziej przechodzone prostytutki w dzielnicy, które do skrytej w cieniu kaptura pułkownik wypinały wysuszone jak rodzynki piersi i wysuwały spod spódnic swoje zwiędłe uda.
Zrobiła sobie przystanek przy całonocnych straganach z żarciem, gdzie pijani w sztorc plebejusze obżerali się zupą z tłuszczu rotha i szczurzymi szaszłykami. Zapachy były na tyle przyjemne, że skusiła się na porcję mięsa na patyku. Obszerny płaszcz dodawał anonimowości a dwa miecze odstraszały wścibskich nieznajomych.
Przypomniało jej się dzieciństwo, kiedy na podobne nocne wyprawy wypuszczały się z Neerice. Przypomniały treningi z Dintrinem i pierwsze istotne walki. Pierwsza rana, prawie śmiertelna. Pierwszy pocałunek, który sobie wzięła od Greytona Tormtor, wówczas wyrostka ćwiczonego jak ona, przez jednego z championów. A tego dnia w nocy wzięła jeszcze więcej, choć oboje brali po raz pierwszy jednako. Wreszcie pierwsze zwycięstwo. Pierwsze życie, które odebrała. I to, które wydała na świat. Pierwszy awans. Pierwsza porażka. Pierwsza misternie uknuta intryga, która poszła po jej myśli. I ta, której padła ofiarą. Pierwsza duma, nienawiść, słabość, upokorzenie.
Spokój nie nadchodził. Jakby podświadomie szykowała się na to co ma nadejść. Tak dużo niepewności i tak wiele oczekiwań.
Okutała się płaszczem i ruszyła do koszarów. Czasem lubiła zarządzać nocne ćwiczenia. Bo skoro ona nie mogła spać, to czy jej regiment powinien?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-07-2013 o 20:51.
liliel jest offline  
Stary 03-07-2013, 13:08   #104
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Część I.


Bal’lsir

Valyrin pojawiła się w przybytku, ubrana w prostą suknię z czarnego aksamitu. Gdy weszła do sali, zrzuciła płaszcz, który nosiła by nie narazić odzienia na niespodziewane brudy miasta i odszukała Bal’lsira wzrokiem. Uśmiechnęła się, ale za tym uśmiechem krył się niepokój. Postarała się go zdławić i przykryć udawaną jowialnością.
- Przyjacielu - przywitała go radośnie, siadając na przeciwko - Jak się miewasz, w tym pięknym cyklu.
-Już lepiej. Dolegliwości dnia wczorajszego... trunków i odurzających ziół minęły.- odparł z uśmiechem Bal’lsir. Też wydawał się lekko nerwowy.- Czekam na powrót Despana, być może złowią jakichś dobrych niewolników na gladiatorów. Będzie co trenować. Zamknięcie enklawy też trochę komplikuje mi życie.
Valyrin także miała nadzieję na ciekawych niewolników. Może kogoś, kto opowie jej o powierzchni.
- Wyszłam trochę z obiegu - zerknęła do karty, by wybrać jakiś kolorowy trunek. Zdecydowała się na słodki likier z zatopionymi owocami. Bardziej deser niż napój, ale to jej nie przeszkadzało - Czy właściwie coś w sprawie Enklawy wiadomo? - temat był neutralny, co pozwoliło jej się trochę rozluźnić.
-Cóż...Nie bardzo. Zamknęli i liżą stopy przepraszając za chwilowe trudności. Można mieć wręcz wrażenie, że za chwilę popuszczą ze strachu. Ciekawe co ich tak... wystraszyło?- zastanowił się Bal’lsir zamawiając podobny trunek. Szarkai miał podobny gust kulinarny co Valyrin, acz mniejszy apetyt. To spostrzeżenie poruszyło serce czarodziejki w bardzo niepokojący sposób.
- Hm - mruknęła studiując kartę i niewidzącym wzrokiem skanując potrawy. Niewiele do niej docierało - Być może próbują coś ukryć. Czy naprawdę nie ma możliwości by się tam dostać?
-Ależ jest. Pewnie i sporo. I pewnie każda grozi złapaniem i konsekwencjami dyplomatycznymi. Nie można po prostu włamać się bezczelnego na teren enklawy bez... wiesz... - wzruszył ramionami Bali’lsir.- … wywoływania politycznej chryi. Coś ciekawego zostawiłaś w enklawie?
Zaśmiała się.
- Zgubiłam szklany pantofelek - nawiązała do głupiej opowiastki z dzieciństwa.
-To może ci zwrócą... szukając tak zgrabnej stópki jak twoja... będzie im ciężko znaleźć podobną, te ich łyse kobiety mają wielkie stopy.- zażartował Bal’lsir.
Zaśmiała się jeszcze żywiej.
- To prawda, mają bardzo … ach, specyficzną urodę - uśmiechnęła się z przekąsem - Wydawało mi się, że potrafię dostrzec urok w każdym, ale kiedy myślę o Enklawie - rozłożyła bezsilnie ramiona - Jest mi baaaardzo trudno.
-Bo ci magowie nie potrafią się bawić. Rasa panów z Thay. Śmieszne.- odpowiedział Bal’lsir przez moment patrząc wprost w twarz Valyrin, potem... zerknął niżej. I zamilkł na moment.- Nie wiem po co im ta cała moc i potęga, skoro nie mają z tego żadnego zysku, jedynie frustrację, bo zawsze jest ktoś wyżej.
- Frustrację - Valyrin powtórzyła to ciężkie słowo pod nosem - Równie dobrze można by to stwierdzenie odnieść do nas - zawahała się i zeszła na bardziej dosłowne rozumienie tematu - Nade mną zawsze będą kapłanki. Zawsze będzie ktoś potężniejszy. Ale mi jest dobrze na moim stanowisku - uśmiechnęła się i wybrała soczyste mięso.
Drinki zostały przyniesione, a kosztując ich Bal’lsir rzekł.- Ale ty nie założysz na siebie pokutnego wora, który oni zwą szatą maga i nie ogolisz głowy na łyso, z powodu kapłanek. A oni...
Spróbował drinka uśmiechając się.- Oni tak.
Valyrin spróbowała sobie wyobrazić siebie w takiej opcji, podniosła przerażony wzrok znad swojego kielicha, który okazał się być bardzo obiecujący i skrzywiła się z obrzydzeniem.
- Nigdy - położyła dłoń na sercu - Obiecuję.
-W to nie wątpię. Za dużo ładnego ciała masz do pokazania.- mruknął Bal’lsir popijając drinka i wymownie taksując spojrzeniem postać czarodziejki. -Byłaby to... wielka strata.
Valyrin zarumieniła się mimowolnie.
- Brzydka nie jestem - zaśmiała się cicho i opuściła wzrok, mieszając od niechcenia resztkę drinka - Kto wie, może i te szmaty wyglądałyby na mnie zniewalająco.
-Sądzę że bardziej niż na Solticy...- mruknął w odpowiedzi Bal’lsir popijając trunek i starając się... nie rozbierać Valyrin wzrokiem, za często.- Bardziej niż na wielu innych drowkach... zapewne też.
- Oj, bez przesady - wypiła alkohol do końca, wzruszyła ramionami i znalazła inny temat - A jak ci idzie z moją dziewczyną?
-Jest uparta i utalentowana. Jest też przemądrzała i zakompleksiona.- mruknął Bal’lsir wspominając narzuconą mu pomocnicę.- Będzie z niej kiedyś dobra zaklinaczka.- O ile będziesz ją trzymała z dala od kapłanek. Trochę nie panuje nad językiem. Może kiedyś ją nawet w dyby zamknę w swoim pokoju.
Valyrin prychnęła z rozbawieniem, którym próbowała zakamuflować inne myśli.
- To bym zobaczyła - zaśmiała się - Już sobie wyobrażam … Masz dyby w swoim pokoju?
-Tak... wolę tak dyscyplinować moich magów, niż publicznie.- odparł Bal’lsir ze śmiechem. -Szybko się uczą swego miejsca, gdy postoją przez cały dobowy cykl, zakuci w nie. I na mej łasce.
Uśmiech zamarł na twarzy czarodziejki. Oblizała wargi, wyobrażając sobie, jak Bal’lsir dyscyplinuje jakąś anonimową, pozbawioną twarzy czarodziejkę. Przez chwilę przy stole panowała ciężka cisza, na szczęście w tym momencie przyszło ich zamówienie.
- Ach, ależ jestem głodna - uśmiechnęła się szeroko, ale jakoś nie czuła zwykłej radości z jedzenia. Zwykle, prócz tego że odbijała sobie podczas posiłków utracone w wyniku stosowania magii siły, jeszcze zajadała wspomnienia głodnych dni ze swojej młodości. Dziś nie mogła się cieszyć z soczystego steku. Myślała cały czas o dybach w pokoju Bal’lsira i o tym jak czuła się na początku poprzedniego cyklu, gdy nad nią górował.
-Coś cię martwi? -spytał Bal’lsir, który znał ją na tyle dobrze, by rozpoznać jej nastroje. Po czym zerkając na nią badawczo zaczął posiłek.- Ty zawsze jesteś głodna i nigdy nie tyjesz.
- Martwi mnie - przesunęła jedzenie po talerzu - Martwi, że - trudno jej było wymówić te słowa - Że … hm - uśmiechnęła się szeroko i wgryzła w kawałek steku - A nie ważne. Takie tam. Nie wiem jak to działa, może moja magia ma coś z tym wspólnego?
-Możliwe.- odparł z uśmiechem Bal’lsir, po czym spytał troskliwe.- Co cię martwi?
- Ależ z ciebie uparciuch - mruknęła popijając winem. Gdyby ktokolwiek inny był tak impertynencki nie zniosła by tego tak dobrze. Jednak z jakiegoś powodu Bal’lsirowi wybaczała. Właściwie nie było czego wybaczać, jego niewygodne pytania, przyprawiały ją tylko o rumieniec tam, gdzie inni dawno wywołaliby wybuch jej złości. Nawet Wodorvir, gdyby kiedykolwiek interesował się jej uczuciami, musiałby zmierzyć się z jej temperamentem. Nie podobało jej się to, że tak się czuła przy szarkai. Nie powinno tak być - Martwi mnie fakt - zaczęła szybko i z determinacją. Trochę była jednak na niego zła. Dlaczego nie zostawił tematu? - Że bardzo chciałabym żebyś zakuł mnie w swoje dyby, ale obawiam się, że wtedy nasza przyjaźń byłaby skończona.
Bal’lsir też... się zaczerwienił słysząc te słowa. Przez chwilę milczał, nim rzekł.- Jesteś blisko z Wodorvirem, prawda?
Spojrzał drowce prosto w oczy, kładąc dłonie na jej dłoniach i uśmiechając się ciepło.- Valyrin, podobasz mi się. Jesteś pociągając,zabawna i żywiołowa. Nie zamierzam pchać się na miejsce mego brata i do twego łóżka wbrew twej woli. Właściwie to w ogóle nie zamierzam pchać się na miejsce mego brata i próbować walczyć o bycie twym partnerem. Jesteś bardzo kuszącą drowką i przyznaję... myślę o tobie z pożądaniem. Ale jesteś też ważną przyjaciółką i to się nie zmieni, bez względu na sytuację.
Oddech czarodziejki przyśpieszył. Białe ząbki zaczęły męczyć dolną wargę. Bała się, ale chciała tego zbyt mocno, by skorzystać z pozostawionej przez niego furtki i uciec.
- Jesteś - z ust uwolniło się ciche jęknięcie. Czuła to samo co wtedy na jego łóżku - Wyjątkowy.
-Bez przesady... Chyba nie sądziłaś, że jestem jedynym nieczułym na twe wdzięki drowem.- zażartował Bal’lsir. Upił nieco likieru.- Jestem twoim przyjacielem i to się nie zmieni, bez względu co zdarzy się między nami.
- Hmm - uśmiechnęła się szeroko i od razu odzyskała apetyt.
- Wodorvir zamierza się bić o czempionat. Wspominał coś o tym?- spytał Bal’lsir biorąc się za posiłek, od czasu do czasu zerkając jednak na biust Valyrin, co czarodziejce nie umknęło.
- Wierzy w swoją wygraną - uśmiechnęła się, ale trochę krzywo - Mam nadzieję, że się nie myli. Co ty sądzisz o jego szansach?
-Jest dobry nie tylko w łóżku...- uśmiechnął się Bal’lsir.- Choć w łóżku nie tylko on jest dobry.
Potarł podbródek zastanawiając się.- Możliwe że nawet będzie faworytem. Są dobrzy wojownicy w Domu Despana, ale Wodorvir bije ich na głowę swoim doświadczeniem.
W oczach czarodziejki pojawiły się iskierki rozbawienia.
- Mam nadzieję, że poradzi sobie też dobrze poza domem. To by umocniło pozycję Despana.
-O ile będzie milczał. Wodorvir nie umie trzymać języka za zębami, kiedy trzeba.- odparł żartobliwie Bal’lsir splatając dłonie.- Cóż... Taki jego urok. A skoro mowa uroku... Planujesz kogoś zauroczyć przy najbliższej okazji. Wpadł ci ktoś w oko?
- Nie bardzo - zaśmiała się - Ale czasem mam takie marzenie, żeby rozkochać w sobie tego bubka Nihirizza, a potem się z nim droczyć i nawet rąbka spódnicy nie uchylić, aż nie oszaleje z frustracji - chichotała, wyobrażając sobie płaszczącego się u jej stóp maga - Ale niestety, co jak, co ale głupi to on nie jest.
-Ani tak cierpliwy, zapewne... przy jego apetycie. Ale ponoć ma teraz tylko jedną kochankę. Musi być niesamowita w łóżku, skoro się jej trzyma.- zastanowił się głośno Bal’lsir i przesunął znów spojrzeniem po Valyrin.
Nigdy w ten sposób nie myślała o Han’kah Tormtor.
- Znam ją - przechyliła głowę na bok, wyobrażając sobie Panią Pułkownik - Zupełnie nie wygląda na natchnioną kochankę. Ale … może to mu się podoba.
-Nie wiem. Przylepił się do niej ponoć. Imprez u Mevremas zaczął unikać.- rzekł Bal’lsir cicho.
Na to Valyrin otworzyła szerzej oczu.
- Nihirizz? - pisnęła zaskoczona i zmrużyła podejrzliwie oczy - Może się zakoooochał?
-Raczeeej... po prostu otrzymał nową zabawkę i się bawi.- odparł z uśmiechem Bal’lsir i wzruszył ramionami.- A nawet gdyby się nie bawił Han’kah to... nie jest to cierpliwy typ. A ty... znasz kogoś, kogo poleciłabyś mi do poznania i może do łóżka?
Odchyliła się do tyłu i nadęła policzki.
- No nie wiem - przeciągnęła palcem po dolnej wardze - Neevrae Aleval to moja dobra przyjaciółka, ale ona jest taka słodka i niewinna, nie wiem czy coś byś zdziałał. Z kolei Maerinindia Godeep chętni bawi się w większym gronie, ale strasznie trudno ją zaspokić i zdecydowanie woli kobiety. Han’kah Tormtor - pokręciła głową - Nie należy do takich, co mają więcej niż jednego kochanka - zwiesiła głos - Ja chyba znam badzo mało kobiet …
-Mężczyźni przecież mnie nie zainteresują. -zaśmiał się Bal’lsir wedrując spojrzenie po dekolcie sukni czarodziejki i jednym chaustem dopił drinka.-Do licha... ależ z ciebie kąsek, Valyrin.
Czarodziejka odetchnęła głębiej i ponownie poczuła rumieniec na policzkach.
- Jeszcze raz coś takiego powiesz i chyba nie wytrzymam - szepnęła.
-Mówisz jakbyś nigdy nie usłyszała komplementu.- mruknął nieco zdziwiony Bal’lsir i stropiony jej zachowaniem.- Bez przesady Valyrin... to tylko stwierdzenie faktu. Przecież jesteś urodziwa.
Zaśmiała się.
- Nie liczy się komplement, tylko kto go wypowiada - odparła - Zazwyczaj nie wierzę komplementom, bo nie ufam tym, którzy nie prawią.
-A co jest takiego wyjątkowego we mnie... poza dybami w sypialni.- rzekł żartobliwie Bal’lsir spoglądając wprost w oczy Valyrin.
Była jej kolej by się zdziwić.
- Jesteś moim przyjacielem. Niczego ode mnie nie chcesz. Ufam ci - uśmiechnęła się kącikiem ust.
-Cieszy mnie to. Ja też mam cię za przyjaciółkę.- uśmiechnął się Bal’lsir i wzruszając ramionami.- Co jednak nie przesłania mi... innych twoich atutów Valyrin. Jak wspomniałem, nie jestem eunuchem.
- Och, musimy szybko zapłacić rachunek - uniosła jedną brew i uśmiechnęła się kącikiem ust - Trzeba będzie to dokładnie zbadać.
-Ja już zjadłem... a ty?- spytał z uśmiechem Bal’lsir.
Odpowiedziała uśmiechem i odłożyła serwetkę.
- Zjadłam nawet warzywka - zażartowała.
-Ja też się najadłem... to co teraz ci się marzy?- spytał Bal’lsir z uśmiechem.
- Oj - zmartwiła się Valyrin - Chyba byłam bardzo niegrzeczna. Ktoś musi mnie przywołać do porządku.
-Doprawdy i tym kimś mam być ja...-nachylił się i szepnął cicho.- Byłaś bardzo niegrzeczna?
- Och, tak - odparła szeptem - Kradłam, kłamałam i co najgorsze - nachyliła się tak blisko, że jej usta muskały jego ucho. Ledwo słyszalnym szeptem wyznała - Robiłam brzydkie rzeczy z mężczyznami i … kobietami.
-Jesteś rozpustnicą...- zażartował Bal’lsir obejmując ją poufale w pasie i mrucząc ciszej.- Lubię takie... karać.
Zachichotał.- Wybacz... trochę psuję nastrój.
Valyrin nie mogła się nie zaśmiać w odpowiedzi.
- Och, szanowny panie - zagryzła wargę by się wybuchnąć niepowstrzymanym chichotem - Jak pan może tak się śmiać ze mnie, jawnogrzesznicy. Cóż za okrucieństwo!
-Okrucieństwo dopiero poznasz!- odparł głośno i przesadnie teatralnie. I wybuchając jeszcze głośniejszym śmiechem...


Wkrótce dotarli do jego pokojów, w tym i do sypialni. Tej samej którą widziała. Był nawet parawan. Tylko owych dybów nie było.
- No, jestem rozczarowana - rozejrzała się wymownie. Ostatecznie uśmiechnęła się, uznając że nawet bez dybów może być ciekawie. Westchnęła rozdzierająco.
-Aaaa dyby? No...zgadnij gdzie je ukryłem?- rzekł z uśmiechem na ustach Bal’lsir. -No gdzie są?
A więcej jednak były... tylko nie na widoku.
Podniosła dłoń do ust i ugryzła paznokieć zafrasowana.
- Hmmmm - rozejrzała się i przeszła za parawan - Może tutaj?
Były... stały tam, drewniane i duże... Bez klienteli służyły Bal’lsirowi za wieszak na ubrania, czego dowodem była wisząca na nich jedwabna koszula.
-Wiesz...czasami trzeba zakrywać niektóre widoki.- rzekł z uśmiechem czarodziej.- W końcu to kara, nie nagroda.
Valyrin podeszła do urządzenia i zrzuciła z niego ubrania Bal’lsira przeciągając dłonią po drewnie. Oblizała wargi i spojrzała na przyjaciela.
- Kara, hm?
-Kara dla nich, a przyjemność dla mnie... gdy karzę uczennice. Nago.- odparł z uśmiechem Bal’lsir.-Zamykam ich nago w tych dybach i z kobiet, czasem korzystam.
Atmosfera stałą się gorąca, a spojrzenie Valyrin zamglone, gdy zaczęła sobie wyobrażać te sceny. Wiele drowek nie wyobraziłoby sobie siebie w innej roli niż strony, która każe, ale wiedźma widziała swoje ciało w dybach, upokorzone i wykorzystane. Jęknęła i zaczęła się rozbierać.
Bal’lsir przyglądał się temu z pożądaniem wędrując spojrzeniem po skórze czarodziejki i kolejno odsłanianym tajemnicom jej ciała. Podszedł powoli do dyb i otworzył je. Rozchyliły się z lekkim skrzypieniem zawiasów. Valyrin dotknęła otworów i powoli, powolutku włożyła w nie ręce. Westchnęła i położył szyję po środku.
Bal’lsir zatrzasnął dyby i uśmiechnął się wesoło. Miał ją uwięzioną i zamierzał to wykorzystać. Valyrin widziała to w jego twarzy i poczuła po chwili na piersiach, które pieścił i ugniatał...a nawet za które ciągnął, bawiąc się nimi jak mały chłopiec. Nagle dodał cicho.-Jak przesadzę, to daj mi znać... w końcu to wspólna igraszka.
Zmarszczyła brwi - dlaczego miałaby mu kazać przestawać? Serce biło jej jak oszalałe. Nie mogła postrzymać się od odczuwania odrobiny strachu. Jeknęła z przyjemności, gdy pociągnął dość mocno za sutek.
Bal’lsir zrozumiał i uśmiechnął się. Nachylił ku jej uchu i szepnął.-Musiałem spytać, ale teraz nie licz się z litością. Może nawet służba cię zobaczy tak upodloną.
Straszył, pewnie groźby były częścią kary, podobnie jak ukąszenie czubka jej ucha. I ciągnięcie za biust, czasami dość bolesne.
Valyrin spłonęła rumieńcem i jęczała głośno, trochę z bólu, a bardzo z perwersyjnej przyjemności. A co jeżeli naprawdę zobaczy ją służba? Zadrżała na samą myśl. A co jeżeli przyjdzie ktoś obcy i zobaczywszy ją, taką upokorzoną sam postanowi ją ukarać?
- Ooo - Bal’lsir pociągnął za oba sutki na raz, aż łzy napłynęły jej do oczu.
Na razie Bal’lsir zaczął się przed nią rozbierać powoli. Z rozmysłem odsłaniając kolejne partie swego ciała. I rzeczywiście był biały wszędzie... a gdy opadły spodnie... rzeczywiście był bratem Wodorvira.
Nagi nachylił się i szepnął do ucha Valyrin.- Zawołać kogoś, by zobaczono cię w takiej pozycji?
Droczył się z jej pragnieniami i straszył jednocześnie.
Oddech czarodziejki przyśpieszył, a dłonie zacisnęły się mocno.
- Bal’lsir - jęknęła, oszołomiona. Nie mogła więcej powiedzieć. Ponownie zwilżyła wargi językiem.
Stanął tuż za nią, czuła jego dłonie zaciskające się na jej pośladkach i czuła jak przesuwa językiem po między nimi i schodzi powoli dół do łona. Tylko czuła. Zakuta w dyby nic zobaczyć nie mogła. Z wypiętą pupą była całkowicie na łasce Bal’lsira.
Zadrżała, wydając słodkie dźwięki. Mogła jedynie czekać. Więc przymknęła oczy i czekała. Z ust wymykało się jej co chwilę imię przyjaciela.
Palcami muskana była między pośladkami, gdy język Bal’isira wsunął się głębiej pieszcząc drapieżniej intymny obszar czarodziejki i właśnie wtedy... usłyszała skrzypienie. Potem... kroki, ciężkie kroki podbitych butów. Ktoś wszedł do komnaty?
Otworzyła szeroko oczy i zamarła w przerażeniu, a zaraz potem zadrżała z rozkoszy. Ktoś przyszedł. Zagryzła wargę by nie jęknąć i się nie zdradzić. Ktoś był w pokoju Bal’lsira, a ona mogła zostać w każdej chwili odkryta. O mało nie doszła od tej świadomości.
Czarodziej zajęty zapoznawaniem się z nowo odkrytymi obszarami czarodziejki, nie zwracał uwagi na owe odgłosy kroków, a je słychać było tuż za parawanem! Zbliżały się coraz bardziej... zaraz zostanie odkryta... naga w dybach i z Bal’lsire całującym obszar pomiędzy udami.
Postać ominęła parawan wysoki drow w wojskowym pancerzu... patrzył na nią z lubieżnym uśmieszkiem.
Gdy strach przed odkryciem zawładnął jej ciałem, jej ciało ogarnęły dreszcze i fala rozkoszy przeszyła świadomość. Nie był to szczyt rozkoszy, ale był blisko. Jęknęła głośno, nie musiała już się powstrzymywać. On już ją widział. Już patrzył. Podniosła na niego wzrok, oddychając ciężko.
Bal’lsir przyspieszył ruchy palców pomiędzy pośladkami, i równie mocno i głęboko zdobywał językiem jej wilgotny zakątek. Obecność owego drowa zupełnie go nie peszyła, ani fakt że patrzył jak bawi się ciałem Valyrin.
Wzdychała i jęczała coraz głośniej, nie spuszczając oka z tajemniczego mężczyzny. Kim on był? Wolała chyba nie wiedzieć. Czy go już gdzieś widziała? A czy to ważne? Czy bawi go jej upokorzenie? Czuła jak słabną jej kolana.
Nieznajomy patrzył w milczeniu, podczas gdy Bal’lsir zastąpił język palcami i szturmował ją dłońmi w obu intymnych obszarach. Bawił się nią, podobnie jak bawiło to mężczyznę spoglądającego na nią, w dybach i bezbronną.
Znów nie wytrzymała. Bezbronna i żałosna, na łasce przyjaciela i na oczach obcego. Tym razem rozkosz była zdecydowanie bardziej intensywna, a jęk głośniejszy.
Bal’lsir przerwał pieszczoty i oparł dłonie na wypiętej pupie Valyrin.- Podoba ci się?
Zapewne mówił o nieznajomym.
Spróbowała uspokoić głos i ciało. Przymknęła oczy i spojrzała jeszcze raz.
- Mmm, tak - powiedziała ochryple.
-Świetna iluzja, prawda?. Niektóre zakute w dybach sikały ze strachu na jego widok.- zaśmiał się Bal’lsir.- Warta każdej przysługi jaką za nią zapłaciłem.
- Och - pisnęła zaskoczona i przyjrzała się iluzorycznemu drowowi. Trochę była rozczarowana, ale nie za bardzo. Za bardzo, to była jedynie podniecona - Ty draniu - mruknęła i zakręciła powoli pupą.
-Następny... może nie być iluzją.- mruknął Bal’lsir i ujął w dłonie jej pośladki, by silnym pchnięciem wbić swój oręż między jej uda. Zadrżała... poczuła go w sobie mocno i głęboko. Pod tym względem bracia się nie różnili. Bal’lsri pieszczotliwie zaciskając dłonie na pośladkach Valyrin, kolejnymi ruchami bioder zdobywał intymny zakątek czarodziejki. Iluzja wściąż stała spoglądając na czarodziejką, zdobywaną od tyłu i zakutą w dyby.
Miała trudności z myśleniem, łatwiej było jej wciąż myśleć, że ma do czynienia z prawdziwym obcym wojownikiem. Szybko zapomniała jednak i o nim. Bal’lsir zdobywał ją mocno, dyby obcierały i więziły, niewiele jej brakowało do kolejnej, jeszcze silniejszej ekstazy. W jej umyśle pojawiło się wyobrażenie, że brat Wodorvira bierze ją na oczach obcych, na scenie, traktując ją jak zabawkę. Dyszała głośno i zbliżała się do szczytu.
Kolejne pchnięcia Bal’lsira były coraz mocniejsze, co więcej... czarodziej ośmielił się podczas nich uderzyć Valyrin w pośladek. I to kilka razy... niezbyt boleśni, ale głośno.
A każdy jego ruch do przodu, sprawiał że ciało Valyrin napierało na dyby, które lekko skrzypiały.
A każde skrzypnięcie akcentowała coraz głośniejszymi okrzykami. A każdy klaps piśnięciem. Gdy skrzypnięcia, jęki i piski stały się tak częste, że traciła oddech, przed oczami czarodziejki pojawiła się mgła i straciła głos. Rozkosz była tak intensywna, że myślała że roztopi się i wyśliźnie z drewnianego więzienia. Jakby Bal’lsir starł jej kości na pył.
Rozkosz zawładnęła jej ciałem wypierając resztki rozsądku i rozumu. Pozostał tylko instynk i żądza... i wkrótce zaspokojenie.
Wreszcie i poczuła jak jej ciało dało rozkosz Bal’lsirowi, równie mocną i gwałtowną... co on jej. Poczuła także mocnego klapsa w pupę, który sprawił, że wróciła świadomość, miejsca czasu i sytuacji.
- I jak ci się podobają moje dyby?- spytał Bal’lsir całując Valyrin tuż za uchem.
- Mmm - oparła pupę o stojącego Bal’lsira bo wciąż czuła się słaba - To mój ulubiony mebel - podniosła wzrok na wciąż obserwującego wojownika - A to moja ulubiona iluzja.
-Masz ochotę jeszcze w nim postać czy chcesz już do łóżka?- mruknął drow do ucha Valyrin.
- Mmm - zadrżała i poczuła potrzebę spojrzenia na niego. Wyszeptała więc - Wolne ręce byłyby na tym etapie bardzo wskazane.
Nagi Bal’lsir podszedł do dyb i uwolnił kapłankę, przy okazji pstryknięciem palcam rozpraszając iluzję.-Permamenta na zasadzie z wyzwalaczem. Dzieło Ilivantara i iluzjonistki z Shi’qous. Biedaczka zginęła w porachunkach między katedrami. Wielka szkoda, bo była naprawdę zdolna.
Valyrin uwolniła się, przeciągnęła i podeszła do kochanka powoli, powoli podniosła ręce i powoli zaczęła dotykać jego ciała. Odbijała sobie rozkoszne, ale pozbawione tej przyjemności chwile. Sięgnęła jego oręża i oplotła go palcami. To nie była poza na myślenie o martwych iluzjonistkach.
-Może przejdźmy na łóżko, co? Dość już się... nastaliśmy.- jęknął cicho czując jej zwinne palce na swym wrażliwym na dotyk orężu. Był cały biały, wręcz śnieżnobiały... o ile wierzyć plotkom z powierzchni.
Pchnęła go lekko, patrząc jak niesamowicie odznaczały się jej prawie czarne dłonie, na jego jasnej skórze.
- Jesteś piękny - wyszeptała i pokierowała go w stronę łóżka.
Wylądował na łożu, na plecach... usiadł na nim spoglądając wprost na Valyrin.-A spoglądałaś ostatnio w lustro, ty też oszałamiasz urodą.
Zaśmiała się cicho pod nosem. Usadowiła się między jego nogami i patrząc mu w oczy pochyliła się nad jego męskością. Był wszędzie taki biały. Miała ochotę sprawdzić, czy przypadkiem nie smakuje, jak śmietanka.
-No co...przecież mówię szczerze.- odparł niepewnie spoglądając na kochankę i... cóż... Valyrin patrzyła jak jego atut pręży się przed nią, jakby chciał się zaprezentować z najlepszej strony.
- Idealny - wyszeptała, drażniąc go oddechem. przeciągnęła kciukiem od czubka po nasadę. Chwyciła go i pieściła palcami, dookoła, od spodu, we wszystkich zakamarkach. Aż wreszcie otworzyła usta i objęła go nimi delikatnie.
- Mmm.
-Valyrin...- szepnął cicho delikatnie głaszcząc drowkę po głowie, powoli i bez pośpiechu. A i ona się nie śpieszyła. Smakowała chwilę, badała każdy centymetr, językiem, ustami, gardłem. Przyswajała doznania i jego reakcje. Jej podniecenie rosło.
Był w jej władzy... tym razem role się odmieniły. Był całkowicie w jej władzy, gdy ustami wędrowała po prężącej się dumie Bal’lsira. Był w jej niewoli, drżąc i dysząc z podnieca i patrząc półprzytomnym spojrzeniem. Jej usteczka okazały się być dybami dla Bal’lsira.
W końcu przestała się bawić i zabrała zajęła jego przyjemnością. Wzięła go głęboko, prawie nie mogła oddychać. Jednocześnie sięgnęła jego pośladków i zaczęła je pieścić rękoma. Chciała by eksplodował z rozkoszy.
Bal’lsir jęknął czując jej rozkoszną napaść na swą męskość. Zacisnął dłonie na pościeli i dysząc przymknął oczy. Język i usta Valyrin doprowadzały go do ekstazy, szybko i gwałtownie. Ciało szarkai drżało gwałtownie i co najważniejsze jego duma... też. Aż w końcu słodka eksplozja wypełniła usta drowki.
Podniosła głowę i usiadła. Czuła to niesamowite ciepło, spływające do żołądka. Przełknęła i oblizała wargi.
- Hm.
-I chyba nic... się nie zmieniło, co? Nadal jesteśmy przyjaciółmi?- rzekł Bal’lsir siadając tuż przy Valyrin i patrząc w jej oczy.
Uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego policzku. Wciąż wzlatywała na chmurze uniesienia.
- Nie, nic się nie zmieniło - wymruczała - I wciąż ci ufam.
-No nie wiem czy powinnaś... Mam mnóstwo kosmatych myśli w tej chwili i wszystkie dotycząc twego ciała.- szepnął Bal’lsir całując szyję Valyrin i obejmując dłonią pierś czarodziejki. Także wigor miał widać podobny Wodorvirowi. A to.. oznaczało długi i pełen intensywnych uniesień nocny cykl.

Badania

- Neevrae - Valyrin uśmiechnęła się łagodnie, czyniąc gest w stronę szarkai - To mój dobry przyjaciel. Bal’lsir, Mistrz Magów Areny Despana - odwróciła się w stronę drowa - Bal’lsirze, to moja dobra przyjaciółka, Neevrae Aleval, od niedawna zajmuje się dyplomacją pomiędzy naszymi Domami.
-Miło poznać... tak piękną przyjaciółkę równie pięknej czarodziejki.- odparł szarmancko drow. A Maraiel podeszła do stwora i oglądając go dodała.- Mam go zbadać?
Poczym sięgnęła do sakwy na ramieniu i zaczęła wyjmować narzędzia chirurgiczne.- Szukać czegoś konkretnego, czy też badać ogólnie?
- Głównie chcemy wiedzieć, jak zmodyfikowano tego stwora. Czy może zmutował samoczynnie pod wpływem jakiegoś czynnika? Jeżeli będziesz w stanie to odkryć, będę ogromnie usatysfakcjonowana - Valyrin położyła dłoń na ramieniu Maraiel powstrzymując jej zdeterminowane ruchy. Uśmiechnęła się łagodnie - Na początek jednak Neevrae spróbuje porozmawiać ze stworem. Być może wskaże nam tym samym kierunek dalszych badań.
Tu Czarodziejka zwróciła się do przyjaciółki.
- Czy jesteś gotowa, moja droga?
- Oczywiście. - odparła Neevrae - Tylko dokładnie czego chcesz się dowiedzieć?
- Wszystkiego odnośnie jego przemiany, może ma jakiegoś pana. Może to będzie klucz. Ale chyba najlepiej skupić się na jego przemianie ze zwykłego płaszczowca w to monstrum.
Neevrae skinęła głową, po czym podeszła bliżej stwora.
- Uprzedzam tylko, że może się to nie udać. Nie wiem po prostu czy będzie możliwość się z nim porozumieć.
Przez chwilę przyglądała się płaszczowcowi, żeby w końcu rozpocząć modlitwę, dzięki której miała się skontaktować z nim. Szczerze nie miała pewności czy to zadziała, ale czemu nie spróbować, skoro może być zysk? Skupiała się próbując wyczuć czy zostaje nawiązana nić, po której zdoła wyciągnąć informacje.
Ciało stwora zaczęło drżeć lekko, po czym pysk zaczął się otwierać i zamykać, powoli.
-Chyba... modlitwa już działa.- wtrąciła Maraiel obserwując stwora.
Neevrae wzięła głębszy oddech. Prób nie było wiele... o ile oczywiście miały one szanse na sukces.
- Co się stało, że twoja forma uległa mutacji?
-Przeszedłem przez... cienie...- wycharczał stwór z trudem, jego narząd mowy nie był przystosowany do mówienia.-Zagubiony portal, przeszedłem do miejsca gdzie czas nie ma znaczenia, forma jest iluzją, a logika fałszem... Przeszedłem do miejsca gdzie chaos ulega wypaczeniu i ono mnie odmieniło.
- Gdzie znajduje się ten portal? - zapytała zerkając na Valyrin, jakby pytała, czy ta nie chce, aby zapytała o coś stwora.
Tu potwór podał lokację znajdującą się o wiele za daleko i o wiele za głęboko by brać pod uwagę dotarcie do niego. Dolmrok, dla mieszkanek leżącego w Górmroku Erelhei-Cinlu był innym kontynentem niemalże. Wyprawa do niego długą i epicką podróżą.
- Zapytaj, jak się tutaj dostał - zasugerowała Valyrin.
Neevrae skinęła przyjaciółce i ponownie zwrócila się do martwego płaszczowca.
- Jak się tutaj dostałeś?
-Coś otworzyło przejście... Coś rozdarło gobelin. Coś... skorzystałem i przeszedłem.- wycharczał potwór.
- Co to było? - Valyrin czuła, że są blisko.
- Co to było? - powtórzyła za Valyrin.
-Nie wiem...-wycharczał stwór.-Coś.
Neevrae spojrzała na Valyrin i pokazała dwa palce na znak, że jeszcze tylko tyle pytań może zadać. Valyrin zastanowiła się przez chwilę.
- Może zapytaj go, czy widział kogoś prócz nas od czasu przejścia przez portal, do swojej śmierci?
Neevrae skinęła głową i powtórzyła pytanie zadane przez Valyrin.
-Dużo dusz... smacznych...- wycharczał potwór w odpowiedzi.
-Skoro nie ma oczu... to rzeczywiście musi mieć jakiś inny sposób namierzania zdobyczy... ale.. dusze? Czy on... wyczuwał dusze istot żywych?- to trochę zaskoczyło Bal’lsira.
- Czy można wyczuć siłę duszy? Może spotkał na swojej drodze kogoś wyjątkowego? Zapytajmy jakie to były dusze … Chyba że ktoś ma inne sugestie.
-Nie sądzę, by je rozpoznawał. I nie sądzę... by to było psioniczne stworzenie Valyrin.- rzekł po zastanowieniu Bal’lsir.- I to mnie niepokoi najbardziej. Jeśli on wylazł przez to rozdarcie... to co jeszcze wylazło wraz z nim?
-On chyba tego nie powie.- wtrąciła poruszona tą sytuacją Maraiel.
- Musimy zatem wiedzieć gdzie wychodzi ten portal. Może uda się go zabezpieczyć.
Kapłanka zerknęła na przyjaciółkę dając do zrozumienia, że ta musi być pewna ostatniego pytania. Valyrin spojrzała na Bal’lsira i medyczkę, by się upewnić, że nie mają żadnych innych propozycji.
Nie mieli. Maraiel zresztą wysoce poruszona tym zdarzeniem schowała się za plecami szarkai.
Neevrae zadała pytanie. I otrzymała odpowiedź.
-Pęknięcie znikło, przejścia nie ma. Powrotu... nie ma.- wycharczał stwór i zamilkł. Tym razem na dobre.
-To teraz moja kolej? Czy też sekcja zwłok nie będzie już konieczna?- spytała Maraiel zza pleców Bal’lsira.
- Och, wolałabym jednak dowiedziec się o budowie stwora, jak najwięcej. Może coś z tego będzie. Może - uśmiechnęla się - Uda się coś wykorzystać. Twoja praca zostanie doceniona.
-Zobaczymy... Nie znam się za bardzo na budowie takich stworów. Zwykle kroję humanoidy.- spróbowała zażartować Maraiel i cięła nożem. -ughhhh... nie będzie łatwo.
Bo z wnętrza stwora capiło jak kozie z pyska.
-Tu są płuca, trochę rozrośnięte i... jakieś takie skręcone? Tu jest serce... ma całkiem spore... układ pokarmowy... w zaniku.- mruczała pod nosem drowka ostrożnie wycinając kolejne kawałki stwora. -Dużo nerwów... przerosły mięśnie... krew... dziwaczna. Brak jakiegoś pasożyta jak w przypadku ilithidów... Hmm... Dużo mózgu... powinien jeść więcej... Może żywi się energią. Jego ciało gnije szybko... Jakby się samo rozpadało od środka. I jeśli chodzi o wewnętrzne narządy to jest jedna wielka bryndza. Powinien być martwy. Taki stwór nie ma prawa funkcjonować, a tym bardziej walczyć.
- Hm, nie widać poza tą dziwną mutacją jakiejś obcej ingerencji? Nekromanty na przykład?
-Nie ma tu nekromantycznych wszczepów, ani jakichkolwiek wszczepów. Wszystko wydaje się naturalnie zrośnięte... jakkolwiek głupio to brzmi w przypadku tego wybryku natury.- wyjaśniła Maraiel.
- No dobrze - skinęła głową czarodziejka - Przynajmniej to możemy wykluczyć. Dziękuję wszystkim za to spotkanie.
-A co zrobimy z tym truchłem?- rzekł Bal’lsir zasłaniając twarz płaszczem.- Śmierdzi coraz bardziej.
- Ach - Valyrin uśmiechneła się z przekąsem - Gdybyśmy mogli go wskrzesić i uczynić naszym sługą. Byłby nieoceniony. Ale to chyba nie wchodzi w grę.
-O ile ze wskrzeszeniem pewnie nie byłoby problemu, to z tym służeniem... mogłoby być ciężko. Zwykłe płaszczowce się nie nadają, to tym bardziej ich pokręcone wersje.- mruknął Bal’lsir. A Maraiel dodała.- Oby nie śmierdział tak mocno, przy paleniu go.
- Tak myślałam - czarodziejka skomentowała słowa szarkai - Zbierzemy więc próbki, a reszty trzeba się ostatecznie pozbyć. Spalenie będzie chyba optymalnym rozwiązaniem i też mam nadzieję, że ten smród się bardzo nie rozniesie - skrzywiła się w końću. Nawet ona nie była w stanie dłużej ignorować odoru.
Rozstali się nie zapominając o grzecznościach. Valyrin została jeszcze chwilę by zebrać próbki i wydać sługom odpowiednie polecenia. Gdy wychodziła, natknęła się na czekającą Neevrae.
- Moja Droga, czyżbyś miała do mnie jeszcze jakąś sprawę - Czarodziejka uśmiechnęła się szeroko i objęła przyjaciółkę ramieniem.
Neevrae uśmiechnęła się do przyjaciółki.
- Tak, chodzi o to, czego się dowiedziałyśmy.
- Słucham Cię, kochana - czarodziejka objęła przyjaciółkę ramieniem i poprowadziła do bardziej przyjaznego rozmowom zakamarka podziemi.
- Rozumiem, że twoja Matrona dowie się o wynikach tego małego “przesłuchania”? Ja muszę powiedzieć o nim także Mevremas.
- Oczywiście - uśmiechnęła się czarodziejka - Osobiście nie sądzę by Wilczyca aż tak się tym zainteresowała. Jeżeli więc twoja matrona zechce w jakiś sposób rozwinąć badania, to chętnie nawiążę współpracę.
- Chciałam po prostu żeby była między nami jasność i żadnych niedomówień. - stwierdziła z uśmiechem - Powiedz mi tylko... Wpadliście na tego stwora przypadkiem, przemierzając Podmrok, prawda?
Naczelna Czarodziejka Despana skinęła głową.
- Tak. Niefortunne zdarzenie podczas przeszukiwania korytarzy Podmroku.
- Zaatakował was czy to wy zaatakowaliście pierwsi?
- Zaatakował mały oddział, zabił kilku moich ludzi. Jeden z nich powrócił szalony. Odnaleźliśmy bestię nie więdząc dokładnie czego możemy się spodziewać.
- Ciężko było to zabić?
Wiedźma przechyliła głowę na bok i z powrotem, zastanawiając się.
- Dość ciężko. Element zaskoczenia odegrał dużą rolę. Płaszczowiec okazał się zdecydowanie bardziej niebezpieczny niż można się było spodziewać.
- Widać po tym monstrum... - mruknęła - Dobrze, że przynajmniej po śmierci nie sprawiał problemów.
Valyrin prychnęła rozbawiona.
- Miejmy nadzieję, że nagle nie eksploduje - wzruszyła ramionami - Nie takie rzeczy się zdarzają.
Czarodziejka poprawiła niesforny kosmyk w upięciu kapłanki.
- Skąd to zainteresowanie? - zapytała.
- Chcę mieć obraz sytuacji, a do tego... - rozłożyła ręce - Muszę rzucić chociaż trochę informacji Mevremas.
- Uhu - Valyrin zasłoniła usta rękawem i zachichotała - Zawsze możesz jej opowiedzieć coś pikantnego o mnie.
Neevrae odchrząknęła.
- Przecież nie będę jej opowiadać jak my... Cóż. - przesunęła dłonią po włosach - Zależy ci, aby usłyszała coś? - zaśmiała się cicho.
- Och - czarodziejka przysunęła się odrobinę bliżej - A co byś jej powiedziała?
- Nooo... Nie wiem... - zamyśliła się - Przecież nagle bym nie wyskoczyła z takimi... informacjami...
Valyrin chwyciła się za policzek i zrobiła przerażoną minę.
- A może poskarżyłabyś się, że cię straszliwie wykorzystałam? - zaśmiała się - Żartuję, żartuję. No dobrze, co jeszcze chciałabyś wiedzieć?
- Wątpię i tak, aby taka skarga odniosła spodziewany skutek. - uśmiechnęła się szeroko - Nie będę pytać co robiliście w tych tunelach, bo chyba nie chciałabyś się dzielić taką informacją, prawda?
- Polowaliśmy na wampira - Valyrin zaoferowała jedynie oficjalną wersję i uśmiechnęla się przepraszająco. Cóż więcej mogę ci zaoferować - zastanowiła sie - Znasz lokalizację tajemniczego portalu, wiesz o płaszczowcu wszystko … No może poza faktem, że jeden jego dotyk wyzwalał najskrytsze myśli i wzmacniał je do rozmiarów szaleństwa.
- Aż szkoda, że nie możnaby ich zobaczyć, prawda? - zaśmiała się cicho.
- Hah - Valyrin posłała kapłance intensywne spojrzenie spod rzęs i wyszeptała - Chciałabyś znać moje najskrytsze myśli?
- Nie jestem pewna... - odparła kapłanka cicho - Niektóre myśli lepiej mieć ukryte, prawda?
Czarodziejka rozpromieniła się i uśmiechnęła szeroko.
- No, nie to nie - udała obrażoną, ale zaraz znów mówiła normalnie - Myślę, że najskrytsze myśli wcale nie dają pełnego obrazu osoby, mogą być wręcz mylące.
- Ale mogą być interesujące, nieprawdaż? - uśmiechnęła się - A ty? Masz jakieś sprawy jeszcze do mnie?
- Nie, kochana, na razie muszę znów wracać w Podmrok - westchnęła - Sprawdzę jak się sprawy mają i zdecyduję, czy wracać, czy kontynuuować polowanie.
Neevrae wyraźnie posmutniała na te słowa.
- Rozumiem... - mruknęła.
- Ale nie smuć się! - Valyrin ujęła twarz przyjaciółki i złożyła krótki pocałunek na jej ustach - Dlaczego się smucisz?
- Bo znowu cię nie będzie. - odparła - I nie wiadomo na jak długo.
- Kochana - Valyrin objęła przyjaciółkę w pasie i obsypała ją pocałunkami. Oczy, policzki, usta, czoło, a wreszcie ucho, które ucałowała i, w które
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 03-07-2013 o 13:13.
F.leja jest offline  
Stary 03-07-2013, 13:08   #105
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Część II.

Obóz

Valyrin z rozbawieniem przyglądała się przez chwilę harcom swoich podwładnych. Gdy wreszcie osiągnęli ekstazę zaklaskała i zachichotała by zwrócić na siebie uwagę.
- Ładnie, ładnie - podeszła bliżej, zgarniając spódnicę - Ale muszę prosić byście na chwilę przerwali. Potrzebny mi raport. Cóż takiego działo się podczas mojej nieobecności? - omiotła ich iskrzącym się spojrzeniem - Prócz oczywistego?
Tym oczywistym była ujeżdżająca Jaerzeda Kalantel i Rhylda całująca jej usta i piersi. Cała trójeczka była naga i kilka chwil po nagłym uniesieniu Kalantel nadal rozgrzana igraszkami.
Rhylda stojąca na czworaka na łóżku, obróciła się do wejścia i stojącej tam Valyrin dodają.- Inynda weszła w portal, a reszta.... pilnuje jego stabilności. Mocno się obwarowali. Obóz nie do ruszenia. Poza tym... poszukiwania legowiska wampirów trwają, ale bez skutku.
Valyrin powoli podeszła bliżej. Obejrzała sobie ich wszystkich dokładnie. Piękny to był obrazek.
- Gdzie Goica i Haelgram?
Kalantel nie wtrącała się w rozmowę, usiadła obok leżącego drowa i chwyciwszy w swe palce to czym ją tak pięknie zadowalał, zaczęła go pobudzać do dalszych figli, patrząc na jego tors i oblizując się lubieżnie. Naga Rhylda skupiła jednak spojrzenie na Valyrin.- Otóż oni właśnie przeszukują okoliczne jaskinie polując na tego wampira. Pogadałam sobie z nim trochę i okazało się, że Goica widział tego wampira ostatnim razem, gdy był na misji, więc rozpozna na pewno, czy to właściwy.
- Hm - Valyrin założyła ręce z tyłu, jak rasowy strateg i krok, za krokiem otoczyła łóżko, by znaleźć się po tej stronie co kapłanka - A więc wciąż jest szansa na jakiś sukces. A już się zastanawiałam, czy zwinąć ten burdel.
-No nie wiem. Inynda jeszcze siedzi po drugiej stronie portalu, a wampira jak nie było tak nie ma.- wzruszyła ramionami Rhylda.- Ani nawet śladów. Żadnych wysuszonych zwłok. Żadnych zwłok w ogóle.
- Ach, tak - Valyrin wyciągnęła dłoń i odgarnęła kosmyk włosów z czoła Rhyldy - Więc nie ma sensu tu zostawać, a w każdym razie nie w pełni sił - założyła włosy drowki za ucho, muskając delikatnie płatek - Chciałabym jednak by ktoś został w razie gdyby Inynda jednak niedługo wróciła. Do tego czasu może wpadniemy na jakiś wampirzy trop. Jeżeli nie - wzruszyła ramionami - Wszyscy wrócą do domu.
-Będzie jak sobie życzysz pani.- Rhylda zerknęła kątem oka na strój Naczelnej Czarodziejki i lekko oblizując wargi przyglądała się dekoltowi jej szaty, mimowolnie muskając dłonią udo. Tymczasem Kalantel energicznie pobudzała dłonią Jaerzeda stawiając go do pełni gotowości bojowej.
Czarodziejka podeszła jeszcze bliżej i oparła kolano na krawędzi łóżka.
- Tak, tak właśnie będzie - uśmiechnęła się tajemniczo - A ty czego byś sobie życzyła, Rhyldo?
- A jaki kaprys możesz spełnić? -uśmiechnęła się zmysłowo kapłanka, delikatnie muskając swe udo dłonią i czasami sięgając głębiej dotykając delikatnie podbrzusza.- Może popatrzyć, skoro nie przepadasz za kobietami?
Czarodziejka przesunęła się głębiej w stronę kapłanki i delikatnie zmusiła pchnęła ją na posłanie. Rhyldę była zdana na jej łaskę i niełaskę.
- Chyba zaczęłam doceniać uroki swojej płci - położyła drobną dłoń na rozgrzanym dekolcie drowki i powoli zsunęła niżej, ku jej piersi. Ścisnęła nabrzmiały sutek na tyle mocno, by odrobina bólu zmieszała się z przyjemnością.
-Doprawdy? - jęknęła zarówno z bólu jak i przyjemności Rhylda wpatrując się rozpalonym spojrzeniem w Valyrin. Uśmiechnęła się nieco ironicznie.- Czyżbym... miała rację, pani?
Wyciągnęła dłoń ku biustowi czarodziejki i zacisnęła na nim delikatnie dłoń ugniatając ją lekko. - Są tak sprężyste, na jakie wyglądają.
Valyrin nachyliła się do ucha Rhyldy, jednocześnie przesuwając kolano, tak by otarło się o wilgotny zakątek rozkoszy.
- Myślę, że powinnaś sprawdzić - wymruczała.
-Taaak...- jęknęła ocierając się łonem o kolano czarodziejki i chwytając dłońmi za jej piersi. A Kalantel patrząc jak Rhylda próbuje uwolnić biust Valyrin spod szat spytała z ironicznym uśmieszkiem.- Rhylda potrzebujesz pomocy, co?
Czarodziejka przechyliła głowe na bok, spoglądając na drugą kapłankę leniwie i poruszając delikatnie kolanem.
- Och, wydaje ci się, że poradzisz sobie lepiej?
-Im więcej, tym weselej... prawda?- zachichotała Kalantel poruszając dłonią po sterczącym objawie żądzy Jaerzeda. Ale tak... jakby bez zainteresowania nim. Oglądała za to zabawy czarodziejki i Rhyldy. Kapłanka rozłożyła szeroko nogi, by jak najmocniej czuć ruch kolana Valyrin i wsunęła dłonie pod dekolt czarodziejki. Jej zwinne dłonie drapieżnie ugniatały swą miękką zdobycz, a usta Rhyldy bardziej były zajęte całowałaniem szyi Valyrin niż odpowiadaniem przyjaciółce.
- Jakbyś wyjęła mi to z … - westchnęła, jakby od niechcenia, a jednak z pewnym rozeznaniem pieszcząc szczyty piersi zaabsorbowanej Rhyldy - … Ust.
Kalantel pozostawiła na razie Jaerzeda samemu sobie i podpełza od tyłu do Valyrin. Po czym bez skrępowania zaczęła podwijać jej sukienkę odsłaniają łydki, uda, wreszcie...
-Niezły tyłeczek...- skomentowała odsłonięte widoki i przesunęła badawczo dłonią pomiędzy pośladkami. I zabrała się za zsuwanie bielizny czarodziejki.
A Rhylda jęknęła.- Nie czułaś jeszcze... jej... piersi....
I zabrała się za ocieranie swych zdobyczy jedną o drugą, coraz bardziej rozpalona ocierającym się o jej łono kolanem.
- Mmm - Valyrin uwolniła piersi Rhyldy od swoich rąk i skierowała uwagę na coraz bardziej ożywione ruchy bioder. Przesunęła dłoń po żebrach i podbrzuszu, aż wreszcie zatopiła palce w różowym wnętrzu - Co za entuzjazm.
-Nie próżnowałyśmy.- jęknęła podnieconym głosem Rhylda mocniej ściskając piersi czarodziejki i wypinając biodra w kierunku zdobywających je palców. Zaś Kalantel przesunęła językiem pomiędzy pośladki i po łonie Valyrin, mrucząc.- Ależ tu wybór... hmm... najpierw pupa, czy może od razu do gorącego wnętrza. Jak radzisz Naczelna Czarodziejko?
- Radzę - Valyrin westchnęła ponownie, odruchowo sięgając głębiej między udami Rhyldy - Byś szybko zdecydowała, co wolisz.
-Pupa... zawsze wolałam nieco ostrzej postępować z kochankami.- całując wypięty pośladek Valyrin, Kalantel szturmem palców zdobyła obszar między nimi. Brakowało jej delikatności, ale entuzjazm kapłance odmówić nie można było. Jak i siły bodźców, które wprawiły ciało czarodziejki w mimowolne drżenie. Także i Rhylda pojękiwała nie szczędząc Valyrin drapieżnych pieszczot biustu.
Czarodziejka chętnie zastąpiłaby dłoń ustami, jednak Rhyldzie tak bardzo podobał się jej biust, że nie miała serca jej go odbierać. Jednocześnie, choć gwałtowna inwazja od tyłu trochę ją dekoncentrowała, skupiła się na dawaniu drowce przyjemności palcami. Masowała, drażniła, pobudzała i obserwowała jej reakcje.
Rhyldzie już niewiele brakowało, łapała z trudem powietrze, prężyła się i wiła pod jej dotykiem, z trudem pieszcząc piersi Valyrin pod jej strojem. Niewiele już jej brakowało do osiągnięcia rozkoszy. A Kalantel drapieżnie dobierała się do pupy Valyrin nie tylko palcami, ale też liżąc całując i kąsając delikatnie skórę pośladków. Doznania te były intensywne... i świadczyły niewątpliwie o częstych wspólnych zabaw kapłanek.
Valyrin jęknęła rozkosznie. Doznania nie były może tak intensywne, jak zazwyczaj, ale była w nich pewna fantazja i wcześniej nie testowana perwersja. Jej przygoda z Maerinindią była może i inicjacją do zabaw z kobietami, ale mimo wszystko spory wkład miał w tym Faerney. A tutaj? Same miękkie, kobiece ciała. Wijąca się pod nią Rhylda była urocza i podniecająca. Valyrin dodała jeszcze jeden palec do zabawy i trąciła kciukiem pączek rozkoszy kapłanki. Sama powoli zbliżała się czegoś bardzo przyjemnego. Trochę jej jednak brakowało.
Być może Jaerzeda, ale najemnik rozkoszował się widokami, a Rhylda wiła się jak piskorz pojękując coraz głośniej i ściskając mocno biust Valyrin całkowicie tracąc kontrolę nad sobą.
Dochodziła mocno i gwałtownie, Kalantel też to zauważyła. Ruchy palców kapłanki między pośladkami były silne, w dodatku drowka drugą dłonią wtargnęła w intymny zakątek Valyrin w równie brutalny i intensywny w doznania sposób.
- Ach - nie spodziewała się tak gwałtownego szturmu, ale zaskoczenie, strach i ból, szybko zmieniły się w przyjemność. Tak, to było lepsze. Valyrin położyła się na wciąż drżącej Rhyldzie i dała tym samym Kalantel jeszcze lepszy widok. Czarodziejka obróciła głowę w stronę Jaezreda i patrzyła, jak on patrzy. To jeszcze bardziej pogłebiło jej podniecenie. Zagryzła wargę, czując na sobie jego wzrok.
Najemnik tylko przyglądał się leżąc w znajomej drowce pozie i dyskretnie muskając się czubkiem palców, po swym atucie... Uśmiechał się bezczelnie, tak jak wtedy. Ale ani nic nie mówił, ani się nie wtrącał.
Rhylda oddychała ciężko po przeżytej niedawno ekstazie i półprzytomnie głaskała czarodziejkę po włosach. A Kalantel... ta nie próżnowała. Palce zagłębiały się do wnętrza Valyrin mocno i gwałtownie... każdy atak był bezlitosny i każda ich obecność ciele czarodziejki, sprawiały Valyrin dużą przyjemność.
Jeszcze tylko kilka pchnięć, kilka zwinnych ruchów palcami, kilka pocałunków i ugryzień i czarodziejka osiągnęła szczyt. Jęczała słodko, oddech utknął jej w płucach, a ciałem wstrząsnęła fala rozkoszy. Nie zamknęła jednak oczu. Chciała widzieć, jak Jaezred na nią patrzy.
-To naprawdę kuszący... tyłeczek.- mruknęła Kalantel, głaszcząc pośladek odpoczywające Valyrin.
A Jaerzzed milcząco skinał głową. Rhylda tylko coś wymruczała głaszcząc Valyrin po głowie, ale niezbyt wyraźnie.
Czarodziejka powoli się podniosła i przeciągnęła. To było miłe, bardzo miłe, ale najemnik miał dla niej coś jeszcze milszego. Na czworaka podeszła do niego powoli. Nie odwracając wzroku, wśliznęła się między jego nogi. Położyła ręce na udach i nachyliła nad gotowym do igraszek orężem. Przeciągnęła różowym językiem po całej długości i pocałowała czubek. Uśmiechnęła się do demona.
- I jak się bawiłeś, kiedy mnie nie było?
-Są śliczne,chętne i chutliwe... i są dwie...- mruknął zerkając na kapłanki które przyglądały się działaniom Valyrin.
-Pani Rhyldo!- rozległ się krzyk tuż przy namiocie.- Inynda wyszła z portalu... sama. Taką przesłano wiadomość.
To otrzeźwiło Valyrin natychmiast. Porzuciła inkuba, porzuciła łóżko i poprawiła suknię. Wyszła z namiotu i zażądała wyjaśnień.
- Coś więcej?
-Nic więcej.. wyszła z portalu. Portal zamigotał i zgasł. A ona poszła do swego namiotu. I tyle.- wyjaśnił niewolnik.
- Nie powiedzieli jak wyglądała? Czy była po bitwie?
-Nie wspominali by była ranna. Zresztą za dwie godziny mają wrócić by zdać pełny raport. Na razie jeszcze obserwują.- wyjaśnił niewolnik.
- Niech zostaną na miejscu - mruknęła - Dołączę do nich. Chcę sama popatrzeć na ten portal.
Najwyższa pora zainteresować się bliżej poczynaniami Inyndy. A jeżeli nic nie wywnioskuje z obserwacji, chyba będzie musiała z czarodziejką porozmawiać osobiście.
- Będzie jak sobie życzysz pani.- wyjaśnił niewolnik, a zza kotary wyłoniła się ubrana w płaszczy Rhylda.- Ja zaprowadzę Najwyższą Czarodziejkę do punktu obserwacyjnego.
I spojrzała na Valyrin uśmiechając się lubieżnie.- Jeśli oczywiście będzie to zgodne z twym życzeniem Pani.
- Świetnie - l’Ssin kiwnęła głową. W przeciwieństwie do kapłanki już nie myślała o łóżkowych igraszkach - Ubrałaś się.
Valyrin sprawdziła czy ma przy sobie wszystkie niezbędne komponenty i zwróciła do Rhyldy.
- Prowadź.
-Tyle na ile można było przy takim pośpiechu. Nie mam broni.- odparła Rhylda i ruszyła przodem. Prowadziła zwinnie i cicho, przemykając korytarzami i prowadząc za sobą czarodziejkę, która mimowolnie zastanawiała się co ta Rhylda skrywa pod płaszczykiem. Głównie dlatego, że inne widoki były nieciekawe. Puste jaskinie... niekiedy zagrzybione. Aż w końcu dotarły do stanowiska obserwacyjnego. Na przeciwnym brzegu rzeki wśród opuszczonych lepianek kuo-toa, czarodziej Talabcyrl obserwował drugi brzeg przez lunetę. Obok niego dwóch ludzkich gladiatorów grało w karty, dla zabicia czasu i nudy. Bramę jednak było widać gołym okiem. Łuk poznaczony runami i górujący nad obozowiskiem Inyndy. Obecnie nieaktywny.
- Co konkretnie widziałeś? - zapytała czarodzieja.
-Nic z początku. Portal był aktywny, ale nic z niego nie wychodziło. Wydawało się że oni czekali na powrót swej pani. I ta rzeczywiście wyszła, cała i zdrowa, i sama.- wyjaśnił Talabcyrl. -Zaraz też po jej przejściu portal znikł, a ona sama weszła do namiotu postawiając na straży sweg demona i... to chyba tyle. Od tego czasu nic się nie wydarzyło.-
Podał Valyrin lunetę, by się sama mogła przekonać.
Spojrzała w stronę obozu i skupiła uwagę na namiocie czarodziejki.
Bestia przy namiocie rzeczywiście była, demon chodził tam i z powrotem pilnując prywatności Inyndy.
-Nikt nie wchodził dotąd... Nawet sługi. Obóz jest nadal w stanie gotowości.-wyjaśnił Talabcyrl.
Valyrin oddała lunetę i zaczęła mamrotać nad zaklęciem, powoli inkantowała czar i... szum.. w czarze pełnej wody z rzeki nic z początku nie chciało się pojawić. A potem... w końcu zauważyła Inyndę leżącą w łóżu z butelką wina i w samej bieliźnie. Od czasu do czasu pociągała spory łyk z tej butelki.
- No, no, no, cóż tak ją zmęczyło? - zaśpiewała, czując niepohamowaną ciekawość.
- Tylko jak się tam dostać - przeciągnęła palcem po ustach - Teleport, hm? Jakie ma zabezpieczenia? - zapytała maga, który tak długo obserwował obóz.
-Da zapewne się przeskoczyć, ale groźniejsze od zabezpieczeń są czujne straże.- rzekł w odpowiedzi Talabcyrl.
- Chyba że by odwrócić na chwilę ich uwagę przy pomocy przyzwanych stworów. Ciekawe, czy wtedy zachowają pełną czujność - myślała głośno, ale nie do końca była przekonana do swoich planów.
- Albo po prostu pójść tam i zażądać widzenia - zachichotała - Wiesz, byłam w okolicy i zobaczyłam obóz, co za zbieg okoliczności i tak dalej.
-To drugie... jest bardziej...warte rozpatrzenia.- rzekł w odpowiedzi Talabcyrl, także i Rhylda skinęła głową potwierdzając jej zamysł.
Wiedźma wyprostowała się i przeciągnęła.
- No dobrze. To idę. Trzymajcie kciuki …
-Sama?- zdziwiła się Rhylda i rzekła do dwóch gladiatorów.- Ruszać zadki i pilnować bezpieczeństwa Naczelnej Czarodziejki Despana.
Mężczyźni wstali i ruszyli do Valyrin.
Czarodziejka przewróciła oczami.
- Jakby dwóch gladiatorów zrobiło w tej sytuacji różnice - mruknęła pod nosem, ale nie kłóciła się z kapłanką - Gdyby coś nam się stało, natychmiast powiadom Wilczycę.
-Chodzi o prestiż. W końcu jesteś Najwyższą Czarodziejką... Co to za szycha, bez dryblasów do wybijania zębów za plecami?- wyjaśniła kapłanka.
Valyrin machnęła ręką, ale uśmiechnęła się pod nosem. Sama wolała wyglądać jak najbardziej niepozornie, ale jeżeli Rhyldzie poprawiało to nastrój. Może zresztą miała trochę racji. Nie czekając na nikogo ruszyła ścieżką prowadzącą do obozu Inyndy. Kiedy ona i gladiatorzy byli już dość daleko od stanowiska obserwatorów, zwróciła się do ludzi:
- Gdyby coś się stało, nie zachowujcie się głupio i poddajcie się od razu. Może was oszczędzą.
Ci tylko skinęli głową, a Valyrin po chwili dotarła do strażników przy bramie obozu. Dwójki nieumarłych i dwójki drowów.
- O, dzień dobry, co za zbieg okoliczności - uśmiechnęła się szeroko - To obóz Inyndy Shi’quos, prawda? Chciałabym z nią mówić. Mam nadzieję, że ją zastałam?
Byli zaskoczeni jej widokiem, a jeszcze bardziej jej wypowiedzią. Jeden pognał w głąb obozu, drugi stał przy bramie i czekał z nieumarłymi.
Po chwili wrócił.- Inynda przyjmie cię pani, ale masz u nas zostawić i ochronę i sakiewki z komponentami.
- Och, oczywiście - gestem nakazała Gladiatorom spocząć i oddała sakiewki, prawie wszystkie.
Została doprowadzona do namiotu, po drodze mijając demona, który z nienawiścią przyglądał się jej obliczu. Weszła do środka. Namiot Inyndy był urządzony luksusowo, a ona sama siedziała w fotelu owinięta satynowym szlafrokiem.
-Sama Valyrin Despana. Jakoś wątpię, by był to przypadek.- wskazała gestem fotel obok.
Valyrin zaśmiała się, stanęła za meblem, wspierając się o oparcie i zaczęła mówić …
Gdy opuściła namiot Czarodziejki Shi’quos. Szła zdeterminowana, wściekła i trochę przerażona z powrotem do swoich ludzi i natychmiast zarządziła wymarsz.

Wilczyca

Valyrin przybyła nagle i niespodziewanie. I poprosiła audiencję od razu. Wiele osób dostało by odpowiedź odmowną, ale... Shehirae miała do Valyrin pewną słabość.
I tak czarodziejka trafiła do prywatnych komnat kąpielowych Matrony. Było to miejsce różniące się od innych. Nie ta surowe i prostackie jak pozostałe pokoje. Piękne mozaiki na ścianach i na podłodze. Różany zapach z kadzielnic. Zmysłowe rzeźby przedstawiające nagie drowy i drowki w lubieżnych zapawach. I duży basen wypełniony pianą.
Shehirae zanurzona w nim była szorowana przez dużego orka po plecach, co przyjmowała z wyraźnymi pomrukami przyjemności. Szkoda że tak wiele skrywała piana. Dookoła pod ścianami, stała dwunastka orków... nadal tylko w przepaskach biodrowych. Choć tu mogli by ich nie nosić. Para i wilgoć sprawiały że delikatny materiał przyklejał się do ich ciała. I czarodziejka mogła się dokładnie zapoznać z wszystkimi szczegółami anatomicznym każdego z nich.
Wilczyca spojrzała na wchodzącą czarodziejkę i rzekła.- Co to za pilna sprawa?
W komnacie było parno i gorąco... z wielu powodów.
- Moja Pani - Valyrin skłoniła się i rozejrzała po obecnych w sali orkach - To sprawa ogromnej wagi. Powiedziałabym nawet zasadniczej i niecierpiącej zwłoki.
-To mówże, wyrzuć to z siebie.- rzekła w odpowiedzi Shehirae, zerkając na Valyrin.
Valyrin wykonała gesty uwalniające magię chroniącą przed podglądaczami.


Tego wieczora Valyrin była pełna tajemnic.


Tego wieczora wszyscy magowie Despana musięli stanąć na baczność.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 03-07-2013, 14:26   #106
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1.

Bergaonara zauważyła przemierzając ogród Twierdzy. Siedział w konarach trzewa tuż nad ścieżką i przeglądał jakieś zwoje w zainteresowaniu. Nie zauważył jej lub też był pewien, że nikt tu go nie wypatrzy. Bo i po cóż szukać drowa w tak niewygodnym miejscu jak konar drzewa?
Mae podeszła do drzewa i położyła dłoń na pniu, wprawiając go w lekkie drżenie.
- Jeśli potrząsnę tym drzewem... - zamruczała - ...jakiż to soczysty owoc wpadnie w moje ramiona?
Drow spojrzał na nią z góry i mruknął nieco poirytowany. - To by nie było miłe... I nie jestem pewien, czy łapanie mnie byłoby mądre. Szukałaś mnie, czy też... tak tylko igrasz ze mną dla zabicia czasu?
- Jesteś nad wyraz nieuprzejmy, Bergaonarze. - Mae lekko uniosła się w górę i przysiadła swobodnie naprzeciw drowa - Szukałam w ogrodzie samotności... a znalazłam Ciebie. - zamilkła na chwilę, po czym dodała z kpiną w głosie - I nie, nie mam aż tyle czasu, by musieć go zabijać. Zwłaszcza przy tych, którzy tego nie chcą.
- Ach... wybacz Pani. Nie wszyscy są szkoleni w gładkich słówkach. - odparł nieco ironicznie Bergaonar i wzruszył ramionami. - Niemniej moje słowa wynikały z troski o twe zdrowie, Pani. Nie jestem lekki, łapanie mogłoby być dla ciebie groźne.
Popatrzył na na jej oblicze, podpierając podbródek. - Nie nadaję się specjalnie na fircyka, który gładkami słowami oplata wybrankę... wybacz.
Machnęła ręką, zbywając jego tłumaczenia i wskazała na zwoje.
- Cóż Cię tak zaabsorbowało, że nie zauważyłeś mojej obecności? Czy też miałeś nadzieję, że ja nie zauważę Ciebie?
- W zasadzie nie spodziewałem się, że ktokolwiek mnie zauważy. Nam... drowom nie przychodzi do głowy zaglądać na drzewa. Wszak w Podmroku jest ich niewiele a te co są nie nadają do wspinaczki. - wyjaśnił Bergaonar spokojnie.
- A skoro już zostałeś zauważony... podzielisz się swym sekretem, czy mam odejść... niezaspokojona? - uśmiechnęła się w odpowiedzi czarodziejka.
- Kto powiedział, że zawsze mam kąski godne Naczelnej Czarodziejki Godeep? - spytał retorycznie mężczyzna.
- Więc jednak odejdę niezaspokojna. - westchnęła czarodziejka, zsuwając się z gałęzi i miękko opadając na ścieżkę.
- Mae... - rzekł nagle Bergaonar spoglądając w dół. - Przyślę ci wkrótce posłańca z zaproszeniem na spotkanie. To będzie coś ważnego i może... ciekawego. Tylko nikomu ani słowa o tym, dobrze?
Spojrzała na niego, jakby gniewnie.
- Nie wiem, czy będę miała czas... wygląda na to, że w Twoim towarzystwie jednak go marnuję.
Bergaonar spojrzał z góry na drowkę dodając. - To będzie coś więcej niż zwykła informacja, moja Pani. To będzie coś ciekawszego, niż ta sterta nudnych raportów, ale... oczywiście, decyzja należeć będzie do ciebie, Maerinidio.
- Pozwól, że sama to ocenię. - odpowiedziała ze zniecierpliwieniem i wyraźną już złością w głosie - Pamiętaj jednak, że jesteś moim kundlem i masz mi składać raporty. A jak na razie zwodzisz mnie i mamisz. Nie igraj sobie ze mną, Bergaonarze. Nie zawsze muszę być milutka.
- Jestem przede wszystkim kundlem Shryindy, moja Pani. - odparł w odpowiedzi drow siadając na gałęzi i drapiąc dłonią kark. - Poza tym... nie chciałabyś, bym składał ci raport z każdego pierdnięcia kupców, o jakim się dowiaduję. Wierz mi, to nie jest aż tak ciekawa robota jak ci się zdaje.
- Niemniej samo składanie raportów mogłoby być ciekawsze od ich treści. Zmarnowane okazje zwykły się mścić... zawiodłeś mnie dzisiaj. Zapamiętam to. - rzuciła, odwracając się na pięcie i ruszając powoli ścieżką. Nie doczekawszy się już żadnej reakcji, przystanęła na chwilę, przelotnie muskając dłonią pień drzewa. Szepnęła kilka słów i nie oglądając się za siebie ruszyła dalej... uśmiechając się z drapieżną satysfakcją, gdy usłyszała głuchy odgłos upadającego na ziemię ciała.

***

Przez pozostałą część cyklu nosiło ją niemiłosiernie, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca ani skupić się na zajęciach. W końcu zarządziła masowe ćwiczenia i wyszła, bezgłośnie zamykając za sobą drzwi. Postanowiła odwiedzić Czempiona Domu, ciekawa, jak mu się wiedzie w nowej służbie.
Przyszła do jego oficjalnych komnat pod koniec służby, bez uprzedzenia i w zwykłym stroju, choć... lekki zapach perfum i delikatny makijaż mogły sugerować, że jednak przygotowała się do tego spotkania.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? - zapytała lekko, przysiadając na skraju biurka, przy którym siedział... i przy okazji odsłaniając jedną z nóg aż do połowy uda. Suknia najwyraźniej też nie była tak zwyczajna, jak się wydawało na pierwszy rzut oka.
Sorn uśmiechnął się wodząc spojrzeniem po nodze Mae. Spojrzał potem wprost w oczy czarodziejki. - Bądźmy szczerzy. Cokolwiek planowałem, i tak twoja kontrpropozycja bije moje plany... I to mimo tego, że jeszcze jej nie podałaś.
- Och... - czarodziejka założyła nogę na nogę, osłaniając udo jeszcze wyżej i śmiejąc się perliście. Pochyliła się w przód tak, by z bliska spojrzeć Sornhriirowi w oczy... przy okazji prezentując przed nim luźny dekolt sukni - ...cieszę się, że się kolacja nie zmarnuje. Danie główne... wygląda naprawdę obiecująco... - spojrzała wymownie nieco niżej, gdzie oręż godny Czempiona rysował się wyraźnie mimo grubych, wojskowych spodni.
- Jesteś wyśmienitą kucharką przecież... - zażartował Sorn i sięgnął dłonią ku nodze drowki. Palcami muskał delikatnie udo Maerinidii, wodząc po nim z wyraźnym... zainteresowaniem, widocznym między swymi udami.
Zachichotała, gdy delikatny dotyk wzbudził rozkoszne dreszcze. Miękko zsunęła się z biurka i pogładziła drowa po włosach.
- Chodź zatem...
Sornhriir ruszył za czarodziejką zamykając drzwi i dodając. - Phyxfein znikła z balu na dłuższą chwilę... ty też w tym samym czasie. Czyżbyście się umawiały za moimi plecami... lub flirtowały? -
Żartobliwie dodał. - Wiesz w jakiej mnie to stawia sytuacji? Nie wiem czy jej zazdrościć ciebie, czy tobie jej, czy też popaśc w kompleks niższości.
- Jeśli to o nią miałbyś być zazdrosny to mnie nie pozostanie nic innego, niż popełnić samobójstwo z rozpaczy, że wolisz ją ode mnie... - odparła dramatycznym tonem.
- Niełatwo wybierać pomiędzy wami Pani. Ona jest jak ogień, gorąca i wybuchowa, ty jak woda zmienna i nieprzewidywalna. - odparł Sonrhriir zrównując z Mae krok.
Lecz musiał stanąć, dość gwałtownie i niespodziewanie ciasno otoczony płomiennym kręgiem, zamknięty wewnątrz niego z czarodziejką, której oczy płonęły bliźniaczym ogniem. Nie od razu można się było zorientować, że to jedynie iluzja. Żar płomieni palił uszy i policzki, Czempion z przerażeniem w oczach przyglądał się, jak z cichym skwierczeniem zwęglają się końcówki włosów czarodziejki.
- Brakuje Ci ognia, żołnierzyku? - jej głos podobny syczeniu ognia odbił się huczącym echem wśród płomieni, na krótką chwilę ogłuszając drowa.
- Zawsze wolałem wodę... Ogień jest wszak tak przewidywalny. A woda potrafi zaskakiwać... Nieprawdaż, Pani?- Sorn nie byłby czempionem, gdyby poddawał się władzy lęków, które odczuwał. Zdołał jakoś zebrać się w sobie i odpowiedzieć komplementem.
W jednej chwili ogień zniknął, a włosy Mae na powrót stały się lśniąco białe. Roześmiała się.
- Mądrze wybrałeś, Sornhriirze. - ujęła go pod rękę, jak gdyby nic się nie stało i poprowadziła dalej korytarzem - A zanim dotrzemy do moich komnat może mi powiesz, jak Ci idzie w eliminacjach? Niestety, nie miałam czasu, by śledzić walki... nie odrywam Cię dziś od treningu?
- Jedna walka dopiero od zamachu. Wystartowaliśmy później z powodu zamieszania. Miałem dwie walki przed zamachem. Powinienem być po dwóch, ale jedną walkę stoczyłem i wygrałem. - odparł wojownik zerkając na Maerinidię. - Można zapomnieć o tym jak potężna jesteś, gdyż... wyglądasz tak delikatnie. Naprawdę, za łatwo można zapomnieć o twej potędze, gdy wyglądasz tak uroczo.
- Więc nie zapominaj. - uśmiechnęła się ciepło, prowadząc drowa wprost na ścianę kończącą ślepy korytarz - Możesz zamknąć oczy, jeśli chcesz... - zachichotała. Nie każdy potrafił z zimną krwią wejść prosto w kamień.
Sorn nie miał jednak takich problemów, ufnie przeszedł przez iluzoryczną ścianę.
Za nią stał... stół, zastawiony do romantycznej kolacji. Dwa nakrycia, zaledwie kilka przekąsek, butelka wina, świece... Reszta komnaty tonęła w mroku, choć Sornhriir mógł domyślać się, jakie meble kryły się w ciemnościach.
- Proszę, rozgość się. - uśmiechnęła się czarodziejka, wskazując jedno z dwóch krzeseł stojących przy stole.
Czempion usiadł rozglądając się dookola, nawet wrodzona zdolność do widzenia w ciemności nie mogła przeszyć tego mroku. - Co świętujemy? Czy też to tak, bez okazji, Mae?
- Chcę Cię przeprosić za to, że nie znalazłam dla Ciebie czasu na Balu. - uśmiechnęła się czarodziejka - I przypomnieć, że możesz do mnie czasem wpadać... przysyłać zaproszenia... wiesz, możemy się pospotykać od czasu do czasu. Chyba, że... nie chcesz. - wzruszyła ramionami, nalewając jemu i sobie ciemnoczerwonego trunku.
- To zrozumiałe. Jesteś pani rozchwytywana. - Sornhriir upił nieco nalanego trunku. - Nie mogę czuć się z tego powodu urażony. Masz wszak wiele obowiązków.
- A jednak mógłbyś... - powiedziała cicho i zamyśliła się na chwilę - I nie musisz być już taki oficjalny, jesteśmy w moich prywatnych komnatach... - wskazała dłonią półmiski - Częstuj się. - powiedziała krótko.
- Nie jestem oficjalny. Phyxfein zrzuciła na mnie wiele obowiązków do wykonania. Co prawda w ramach nagrody zaciąga do łóżka... choć... - zaśmiał się spoglądając wprost w twarz Mae. - Nie tak kusząco jak ty. Po prostu siada na biurku i wpycha mi głowę między swe uda.
- Cóż... Od początku było wiadome, że służba pod nią nie będzie łatwa... - Mae roześmiała się wesoło - Szkoda tylko, że przez nią zapomniałeś o mnie...
- Nie zapomniałem. Fantazjuję o tobie, Mae. - rzekł Sorn patrząc wprost w jej oczy.
- Jak...? - szepnęła zmysłowo czarodziejka, pochylając się lekko nad stołem i odwzajemniając spojrzenie.
- Że wchodzisz do mej komnaty w nocnym cyklu, ubrana w półprzeźroczystą koszulkę nocną i drżąca trochę ze strachu przed wrogami i bardzo z pożądania. My samce tęsknimy do delikatnych drowek pragnących naszej siły i nie będących... władczymi. Przynajmniej... część z nas. - odpowiedział Sorn. - Że tuląc się do mego ciała sięgasz nieśmiało do zapięcia spodni. Że dajesz się całować i pieścić. Nic specjalnie wymyślnego. Jestem prostym wojownikiem, mam proste potrzeby.
- Wiesz jednak, że jestem potężna, choć mi też czasami zdarza się drżeć ze strachu. - uśmiechając się łagodnie wstała i okrążyła stół, by przyklęknąć przy nogach Sornriira i oprzeć mu policzek na udzie - A jednak przyszłam do Ciebie... i bardzo Cię pragnę. - jej szept zabrzmiał nieśmiało i niewinnie, a dłonie spoczywały grzecznie na podołku.
- Fantazje są po to by, by móc pragnąć nierealnych... przyjemności. Na pewno i ty masz takie, choć pewnie bardziej ciekawe od moich. - czempion przesunął palcami po policzku drowki i po jej szyi.
- Czasami sama nie wiem, czego chcę. - zamruczała pod pieszczotą - Czasami wydaje mi się, że mam... za dużo. Ale wiem też, że marzenia się spełniają. - uśmiechnęła się - Trzeba tylko trochę odwagi, by po nie sięgnąć.
- To przyjdziesz którejś nocy... prawie naga i całkowicie drżąca? Taka... niewinna? - spytał żartobliwie drow, delikatnie głaszcząc czarodziejkę po włosach. - A jakie twe marzenia mogę spełnić... teraz?
Jego “marzenie” już się unosiło powoli.
- Możesz mi... postawić danie główne tej kolacji. - spojrzała na niego na tyle niewinnie, na ile tylko mogła i zatrzepotała rzęsami.
- Moja propozycja ciągle rośnie. - zażartował Sorn i głaszcząc po włosach drowkę, mruknął pytając. - Tu, na stoliku?
- Jeśli taką masz akurat fantazję... - roześmiała się w końcu. Nie potrafiła długo zgrywać niewinności.
- Mam pragnienie... które... nad którym trudno zapanować. - westchnął cicho drow zerkając to na drowkę, to na wybrzuszenie swych spodni.
- Więc przestań... - o oczach Mae zapalił się ogień pożądania, gdy przesuwając policzek po udzie kochanka, natrafiła na owo pragnienie.
- Mae... - dyszał szybko, spoglądając na siedzącą u jego stóp drowkę. - Usiądź... na stoliku.
Czarodziejka wstała miękko i bezceremonialnie odsunąwszy zastawę, spełniła jego prośbę, patrząc mu wyczekująco prosto w oczy.
Czempion wstał, położył dłonie na jej udach i zaczął zachłannie całować jej usta, wodząc dłońmi po jej sukni, jak i nagiej skórze.
Nie chciała... nie mogła już czekać, aż zdecyduje się na więcej. Niecierpliwym gestem objęła jego biodra udami, jednocześnie dłońmi zręcznie uwalniając go od spodni... i pozwalając jego dumnemu pragnieniu wskazać cel.
- Nie lubisz nosić... bielizny, co? - mruknął tylko odrobinę zaskoczony Sorn, wyznaczając szlak na szyi Mae za pomocą ust, dłonie jego wślizgnęły się pod strój drowki masując jej uda. I czempion połączył się z czarodziejką energicznym ruchem bioder. Poczuła jego energię w sobie, i sztych godny szermierza Godeep.
Z cichym okrzykiem objęła go ciasno nogami, pogłebiając jeszcze ich połączenie. Odchyliła się by oprzeć dłonie za sobą na stole, tym samym wystawiając szyję i dekolt na pieszczoty ust kochanka i przymykając oczy z rozkoszy.
Ruchy drowa robiły się coraz szybsze i szybsze, a stolik drżał, tak samo jak i ona drżała pod jego pocałunkami na szyi i dekolcie. Dłonie Sorna zaborczo zaciskały się na jej biuście ugniatając go przez materiał jej stroju, coraz bardziej go odsłaniając. A stolik skrzypiał w rytm ruchów Sonrhriira wtórując jękom Mae zbliżającym się ku kulminacji.
Krzyknęła głośno, wyginając ciało w łuk i zrzucając jakieś naczynia ze stołu. Ramiączka jej sukni zsunęły się w końcu, odsłaniając sterczące, nabrzmiałe półkule.
Ujął te miękkie skarby dłonie, pieścił, ocierał o siebie, ugniatał... pieścił językiem... szybko również dochodząc do gwałtownej eksplozji swej żądzy. Na tym jednak nie skończył zabawy odkrytym fragmentem jej ciała. Sorn całując jej szyję i pieszczotliwe wodząc dłońmi po jej nagiej skórze, szepnął. - Mam ochotę na więcej... Ale następnym razem... Możemy się nie spieszyć, co? Jak już... zrobisz mi niespodziankę. Następnym razem. Tym razem... kusicielko, nie starczy mi siły woli na spokojne pieszczoty.
Uśmiechnęła się drapieżnie, przeciągając na stole. Podniosła się lekko i pogładziła go po włosach.
- Zanieś mnie do łoża... - szepnęła zmysłowo - ...i zedrzyj ze mnie tę suknię. Dziś... w moich żyłach krąży ogień... ugaś go...
- W tych ciemnościach kryje się łoże? - spytał Sornhriir biorąc drowkę w ramiona i rozglądając się bacznie dookoła.
- Och, wybacz... - zachichotała, zdejmując iluzję mroku. Oczom drowa ukazało się ogromne łoże z baldachimem, okolone dziesiątkami zapalonych świec. Jedynie od strony stołu pozostawiono przejście, pozwalające się do niego dostać.
Czempion ruszył w jego kierunku energicznym krokiem, a Mae... czuła się kruszynką w jego ramionach. Jej ciężar zupełnie go nie zwolnił, szedł wyprostowany i swobodny i coraz bardziej podniecony, co czuła ocierając się bezwolnie o niego pośladkami.
Po chwili znalazła się na łożu, a Sornhriir chwycił za jej suknię i w podnieceniu szarpnął mocno... rozrywając z trzaskiem materiał i odsłaniając brzuch i łono kochanki.
- Eeeehmm... chyba... przesadziłem. - jęknął spoglądając na rozdartą suknię. -Ale... warto było…
- Za dużo gadasz... - drowka szarpnęła suknię, rozdzierając ją do końca i rozsuwając uda.
Drow zsunął z siebie dolną część garderoby i klęknął tuż przy łożu. Umieściwszy czubek swej męskości, przy wejściu do jej bramy rozkoszy, pochwycił ją za uda i przysunął do siebie... tak, że Mae nabiła się na obiekt sweg pożądania. Znów wylądował ustami na jej piersiach, całując pieszcząc i delikatnie kąsając. W swych ruchach był nieco gwałtowny, a w energii niespożyty. Romantyczna sceneria świec nie pasowała jakoś do dzikiej miłości dwóch pochłoniętych pożądaniem kochanków, ale czy to ich obchodziło?
W miarę zalewających Mae fal gorąca, płomienie świec poczęły rosnąć i okalać łoże ze wszystkich stron, tak, że w końcu zamknęły dwoje rozpalonych ciał w swoim ognistym wnętrzu, które rozbłyskało gwałtownie, gdy z ust czarodziejki dobywały się jęki i krzyki ekstazy.
Gorące ciało drowa przyszpilało ją do łóżka każdym ruchem bioder. Pocałunki znaczyły skórę, strzępy koszuli rozerwanej w chwili namiętności przez Mae wisiały na jego barkach i plecach.
A sam Sorn drżał, od doznań i pieszczot, jakimi obdarzała go wijąca się i prężąca pod nim kochanka. I tej zmysłowej przyjemności, jaką dawało jej miękkie i cieplutkie wnętrze. Sorn docierał na szczyt, a Mae wraz z nim. Po raz kolejny, lecz nie ostatni tego cyklu.
Czarodziejka nie pozostała długo bierna... nie dając kochankowi odpocząć, przetoczyła się na niego, domagając się więcej... i więcej... huczące wokół płomienie barwiły jej włosy żółcią i szkarłatem, pomarańczem odbijały w oczach... lśniły w każdej kropelce potu na jej spoconym ciele. Tym razem to ona posiadła jego, by potem znów stać się niewolnicą doznań i pozwolić przyszpilić się do łoża. Ich dzikie zmagania trwały i trwały... aż w końcu płomienie przygasły, a zmęczona i szczęśliwa Mae ufnie wtuliła się w swojego Czempiona i usnęła... nie pozwalając mu się opuścić.


Phyxfein potrafiła być bardzo zaborcza... i celnie trafić w czuły punkt.
- Nie mów, że masz małe wzięcie, bo w to akurat nie uwierzę... - Mae roześmiała się, usiłując powstrzymać rumieniec zdradziecko wypełzający jej na twarz. Spektakle gladiatorów nigdy jej nie interesowały... w przeciwieństwie do jej matki, która pasjonowała się walkami. Co zresztą skończyło się dla niej tragicznie.
Tym razem jednak nie wydawało się, by pójście na Arenę groziło jej jakimś szczególnym niebezpieczeństwem. Co najwyżej...
Odetchnęła głęboko i przygryzła wargę, sięgając ręką po kielich z winem i siłą woli powstrzymując jej drżenie.
- Chyba się nie boisz, co? - mruknęła z uśmieszkiem Phyxfein siadając naprzeciw drowki.
- Nie... chyba. - Mae upiła spory łyk - Wiesz, spotkałam go na Balu. On... tylko zrobił, o tak... - położyła dłoń na ramieniu półczarcicy i pogładziła lekko ciepłą skórę - ...a mi zmiękły nogi. Byłam o krok od zamienienia się w kamień tylko po to, by nie miał nade mną takiej władzy, jaką miał w tamtym momencie... - westchnęła teatralnie, choć jasnym było, że ma ochotę na powtórzenie tego incydentu.
- Znam to... szczwana z niego bestyjka. - zaśmiała się Phyxfein i potarła podbródek. - Ale pomijając te jego brudne sztuczki, potrafi być milutki. A co najgorsze, aż się chce polubić te... sztuczki na ciele.
- Mhmmmm... - Mae zrezygnowanym gestem oparła podbródek na leżącej płasko na placie ręce i w zamyśleniu gładziła przedramię rogatej - Może uda mi się tego nauczyć... jak myślisz? Będzie fajnie?
- Jeśli będzie to wymagało wiele praktykowania z Yvalynem, to na pewno będzie fajnie. - zachichotała półczarcica.
Mae przewróciła oczami.
- Czy Ty potrafisz myśleć o czymkolwiek innym? - pokazała półdrowce język i wstała od stołu, zaczynając nerwową wędrówkę w tę i z powrotem. Zirytowana, że tak ją to męczy... przy którymś z kolei powrocie do stołu zmieniła się w Yvalyna i stanęła przed dużym lustrem, stojącym w rogu komnaty, przyglądając się sobie krytycznie.
- Co on takiego ma, że wszystkie na niego lecą? - zapytała retorycznie.
- Jest miły, dowcipny, inteligenty... piekielnie inteligentny. Ma ten cudowny dotyk i... jest świetny w łóżku. Oczywiście nie każda go pragnie. Ale ja akurat... tak. Ale to ty dostałaś zaproszenie. - wyjaśniła półczarcica pokazując język. - Życie jest niesprawiedliwe.
- Nauczę się kilku sztuczek i wykorzystam je na Tobie... w tej postaci. - czarodziejka ze śmiechem podeszła do Fein i położyła jej obie dłonie na piersiach, ugniatając lekko.
- Doprawdy... a musisz? I tak lubię twoje sztuczki. - mruknęła Fein bezczelnie wodząc ogonem pomiędzy nogami Maerinidii i muskając wnętrze jej ud czubkiem.
I przy okazji natykając się na zdecydowanie męski oręż, jaki wyrósł z podbrzusza zmienionej czarodziejki.
- Oszukujesz... - mruknęła Fein i owinęła się wokół oręża owego ogonem zaciskając delikatnie i ocierając. Dla Mae... była to nowość, ale też przy okazji zrozumiała, dlaczego mężczyźni to lubią... Bo to bardzo przyjemne...
- Nie chcę tak. - Maerinidia wróciła dość gwałtownie do własnej postaci, lekko naburmuszona - Przecież ja nie znam żadnych sztuczek.
Phyxfein spojrzała na Mae z uśmiechem. - Ależ ty znasz ich wiele i wszystkie są rozkoszne.
Wstała nagle i wypieła pupę. - Chcesz mnie zdobyć jak mężczyzna, Mae? Tobie bym uległa... wiesz o tym.
Przysunęła się, ocierając wypiętą pupą o łono Mae. - Chcesz zdobyć biedną małą Fein? No rozchmurz się. Będę baaardzo uległa.
Czarodziejka w końcu wybuchnęła śmiechem, mocno pieszcząc dłońmi podstawione jej kuszące kształty. Nie namyślając się długo, sięgnęła do zapięcia spodni, by już po chwili zsunąć je i bieliznę aż do kolan Phyxfein.
- Tylko żebyś później nie miała do mnie pretensji... - zachichotała, rozchylając jej pośladki rogatej i opierając się między nimi czymś, co podejrzanie przypominało... męskość.
- Hmmm... oddałam ci się jak dziewica w pierwszą noc. Nie mam już odwrotu... - mruknęła cicho i potulnie Fein, ocierając się ogonem o piersi czarodziejki i mocniej wypinając pośladki. - Bądź delikatna, to mój... pierwszy raz. - rzekła dramatycznie, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Nie drwij sobie ze mnie. - głośny klaps zmącił ciszę pomieszczenia, odbijając się od ścian wielokrotnym echem. Zapiekło. Zaraz po tym Fein poczuła jednak coś znacznie przyjemniejszego... miękkie pociągnięcia języka tuż nad pośladkami, zmierzające jednak wyraźnie niżej...
- Oj nie drwię...-westchnęła potulnie Fein oddając się pieszczocie języka drowki i kręcąc nerwowo ogonem. - Żartuję, ale nie drwię, Mae.
- Zobaczmy więc, jak to działa... - wymruczała do siebie czarodziejka prostując się, i przymierzając nieznanym sobie od tej strony organem w rozkosznie mokrą przestrzeń pomiędzy wypiętymi półkulami Phyxfein.
Fein jęknęła cicho czując szturm na bastion swej kobiecości, gdy Maerinidia... odczuwała równie
dużą przyjemność, gdy miękkie i ciepłe wnętrze diablicy ocierało się o nowy organ, otulając go i pieszcząc. Było to całkiem nowe doznanie... i przyjemne. Cóż... nic dziwnego że samce tak lubili się kochać.
Jęknęła, zaskoczona, po czym roześmiała się radośnie.
- Wspaniałe uczucie! - zachichotała, poruszając się rytmicznie w przód i w tył.
- Ooo tak... ooo tak... Wolę co prawda... mężcz... yzn... - pojękiwała cicho Phyxfein napierając pośladkami na doprawiony magicznie organ Mae.-Ale dla ciebie zrobię... wyjątek.
Ruchy biodrami i ta władza na Phyxfein były równie przyjemne co dotyk zaciskających się na orężu magiczki rozkosznych wrót, zmysły promieniowały przyjemnością płynącą z każdego pchnięcia. Co więcej... Fein była rozkosznie mięciutka. Jednak palce nie oddawały całkiem tej miękkości... Mężczyźni byli tam... bardziej wrażliwi.
- Dlaczego...? Za... mały...? - Mae poprawiła nieco wymiary swego organu, czując się przy tym jeszcze wspanialej, niż przed chwilą.
Było ciaśniej, ruchy przychodziły z trudem, za to wywoływały głośniejsze jęki i silniejsze drżenie Phyxfein. Oraz równie mocne doznania dla czarodziejki.
- Nie... Nie... wolę... jak odp..owie.. dni.. organ.. jest... na odp..owiedn... iej płci. - Fein z trudem formowała słowa, drżąc i napierając pośladkami na Mae. Jej ciało nie zgadzało się z głoszoną teorią.
Mae podciągnęła wyżej koszulę półdrowki i oparła się odsłoniętymi nie wiadomo kiedy piersiami o jej plecy.
- Ale... tak jest... zabawniej... nie... uważasz? - jęknęła, przyspieszając ruchy.
- Wyjątek... od reguł... reguły... - jęknęła potulnie Fein oddając się całkowicie ruchowi jej bioder i pojękując cicho. A Mae czuła, jak rośnie w niej ciśnienie i cudowna pootzeba uwolnienia się od napięcia... do wnętrza półczarcicy.
Palce czarodziejki sięgnęły między uda Fein, szukając tam ostatniego elementu układanki... guziczka rozkoszy, znajdującego się u bram jej kobiecości. Znalazła... i zaczęła pieścić...
- Jesteś... Jestem... - Fein gubiła wątek myśli, coraz bliższa spełnienia i całkowicie pogrążona w rozkoszy ruchów Mae. Ta również miała problem z koncentracją, potrzeba opróżnienia nadmiaru doznań stawała się coraz bardziej dojmująca i trudna do wytrzymania.
Krzyknęła z frustracji i rozkoszy, poddając się wreszcie dojmującemu pragnieniu i kurczowo obejmując drżące ciało kochanki. To było niesamowicie przyjemne... To ulga połączona z rozkoszą gdy uwalniało się od nadmiaru napięcia seksualnego, wprost w mięciutkie i wilgotne wnętrze kochanki. Fein drżała od otrzymanych doznań, ale i czarodziejka prężyła się drżąc pod doznaniami. Oddychała ciężko zdając sobie sprawę, że figle mają swe zalety, bez względu na to, która strona jest tą... z kluczykiem, a która z kłódeczką.
Niesamowicie wręcz zmęczona, opadła na muskularne plecy Phyxfein, oddychając ciężko i pojękując cicho.
- Jak oni mogą tak... kilka razy z rzędu? - wydyszała, rozluźniając się powoli i wracając do własnych kształtów.
- Wprawa... wprawa... niektórzy... ćwiczą... - zaśmiała się Fein jedną dłonią sugestywnie przesuwając po swym ogonie... by pokazać rodzaj ich ćwiczeń.
- Masz absolutną rację... - Mae również wybuchnęła śmiechem, po czym podniosła się nieco chwiejnie z pleców półczarcicy i usiadła na krześle, sięgając po pucharek z winem.
Półczarcica podciągnęła ubrania i zaczęła zbierać zbroję z podłogi. Jakim cudem Mae ją z niej ściągnęła, było wielkim sekretem czarodziejki. - Możesz być lepsza niż matka w czarach i widzę, że eksperymentujesz z ciekawymi zaklęciami.
- Obracam się w... ciekawym towarzystwie. - czarodziejka zachichotała i upiła spory łyk trunku - Najważniejsze, że Ci się podobało. - orzekła.
- Podobało, podobało... ale następnym razem to ja na ciebie napadnę w jakiejś wąskiej uliczce miasta i posiądę siłą i z zaskoczenia. - rzekła ironicznym tonem Fein również biorąc się za picie wina. - A, iii... opowiesz mi jak poszło ci z Yvalynem i czy mamy poszerzać twój loszek dla niego.
- I regularnie odpierać szturmy jego wielbicielek? Dziękuję, ale wolę nie... - zachichotała, wstając z krzesła.
- Chętnie bym z Tobą jeszcze... poćwiczyła... ale mam umówione spotkanie. - westchnęła teatralnie - Dlaczego nikt mi nie powiedział, że bycie Naczelną Czarodziejką to tak ciężka praca? - szczery śmiech dotarł do uszu rogatej już zza zamkniętych drzwi.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 03-07-2013, 14:41   #107
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2.

Na spotkanie z Yvalynem szła z mocno bijącym sercem.
-Jest to dla mnie wielki zaszczyt, że przyjęłaś moje zaproszenie, Naczelna Czarodziejko Godeep.- rzekł z ciepłym uśmiechem.
- Wydajesz się mile zaskoczony, a przecież nie spodziewałeś się innej odpowiedzi, prawda? - uśmiechnęła się w odpowiedzi czarodziejka. Na tę okazję wybrała dość oficjalną karminową suknię, o sutej spódnicy i sznurowanym, zdobionym połyskującą złociście koronką gorsecie, trzymającym się tylko na piersiach. A przynajmniej takie wrażenie sprawiał... całości dopełniały zote bransolety brzęczące na jej nadgarstkach i przedramionach, diamentowa kolia oraz widoczne od czasu do czasu złote noski jej pantofelków na wysokim obcasie. Wszystko, co się kryło pod suknią, spowite było mgłą absolutnej tajemnicy.
- Odpowiem, jak już nasycę oczy tym widokiem. - odparł Yvalyn podając dłoń drowce i sprawiając, że od tego dotknięcia palców niezwykle przyjemne iskierki przyskoczyły po jej ciele. - Jesteś niewątpliwie klejnotem swego Domu, Maerinidio.
Uśmiechnęła się lekko - Jak zwykle szarmancki... i jak zwykle pełen tajemnic.
- Masz Pani okazję usiąść na tronie Matrony Vae, wiem, że to skromna atrakcja dla tak potężnej persony jak ty. - odparł Zarządca prowadząc drowkę ku temu meblowi. -Ale jest to też najwygodniejsze siedzisko w loży.
Spojrzał na Maerinidię dodając. - A co takiego we mnie tajemniczego?
- To, co kryje się pod zbroją wykutą z błękitnej magii... - czarodziejka pozwoliła się usadzić na tronie i z rozbawieniem w oczach przybrała dostojną pozę, patrząc z góry na swego rozmówcę - Całe Erelhei-Cinlu aż huczy od plotek, jakim jesteś wspaniałym kochankiem. Ale przecież to wszystko jest zasługą... mocy, którą posiadasz... której nadzwyczaj umiejętnie używasz... - musnęła lekko opuszki palców drowa - Co zobaczę jeśli zajrzę pod tę zbroję?
- To samo. To zresztą nie moc, a wiedza i doświadczenie. Dużo doświadczenia. - mruknął Yvalyn siadając u jej podnóżka i wodząc dłonią po jej nodze poprzez materiał sukni, zbyt delikatnie, by coś poczuła. - Sereska, moja Pani, chce... dobrych stosunków z twoim Domem, Maerinidio.
- Więc dziś jesteś jedynie jej wysłannikiem, Zarządco Domu Vae? - nachyliła się lekko, by końcówkami palców dotknąć jego dłoni - Czy masz w tym również swój cel, Yvalynie?
- Oczywiście, że mam. Jesteś piękna, urocza, namiętna... Czyż nie jesteś pokusą, której tylko szaleniec by się oparł? - spytał retorycznie drow spoglądając w górę. - Ja jestem jedynie szczęściarzem, że to mnie wyznaczono na wysłannika mego Domu i korzystam z okazji.
Jego skóra była delikatna i ciepła i miła w dotyku. I nie wywoływała takich sensacji, jak gdy on dotykał.
- Zanim przejdziemy do przyjemniejszych aspektów naszego spotkania... - Mae zastanowiła się przez chwilę - …zastanawia mnie taki jeden... drobiazg. Jak myślisz... mogłabym kiedyś zajrzeć do Biblioteki Kilsek? - zapytała niewinnie.
- Są rzeczy, których nawet magiczne palce nie uczynią. Sereska jest bardzo zaborcza, jeśli chodzi o ten zbiór woluminów. Nawet swego Naczelnego Maga nie dopuszcza do niego bez wyraźnego powodu. - rzekł Yvalyn nalewając trunku do dwóch kielichów. - Ciągnie cię ciekawość? Czy może masz konkretne plany względem tych ksiąg?
- I jedno, i drugie, tak po prawdzie. - uśmiechnęła się w odpowiedzi, przyjmując puchar, po czym roześmiała się cicho - Więc magiczne są tylko palce? Cóż, w takim razie połowa plotek jest mocno przesadzona...
- Jeszcze pocałunki i... - nie powiedział dalej, tylko spojrzał w dół. - To nie jest kwestia tego czym dotykam, tylko jak... i gdzie.
Dłonią przesunął przesunął po złotych noskach pantofelków wślizgując się palcami pod suknię czarodziejki. - A co takiego chcesz znaleźć w bibliotece Kilsek?
- Koniecznie musisz mnie nauczyć kilku swoich sztuczek. - jak zahipnotyzowana wpatrywała się w dłoń Yvalyna, nader śmiało wędrującą w rozkosznie niebezpiecznym kierunku - Parę... informacji. Ale to tajemnica. - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Tajemnice... kochacie je zdobywać, ale nie chcecie się nimi dzielić. Sereska nie dopuści nikogo do zbioru nie wiedząc, czego tam szuka. A czasem... nawet jeśli wie. Niektóre sprawy... lepiej nie tykać. - mruczał Yvalyn pieszczotliwie wodząc po łydce drowki. Koronkowa pończoszka sprawiała, że nie było wybuchów ekstazy towarzyszących temu dotykowi. Ale i tak było to niezwykle przyjemne. Jej ulubiony sługa nie równał się z nim pod tym względem ani trochę. Te delikatne muśnięcia palców były cudownym masażem.
- Chodzi o kilka artefaktów... z czasów przed powstaniem Erelhei-Cinlu. - Mae wymruczała cicho, z przyjemnością poddając się pieszczocie dłoni drowa - Nie potrafię ich nazwać, więc niewiele więcej mogę Ci powiedzieć.
-O to?- drow na moment zamarł, po czym wrócił do pieszczoty palcami, dodając.-Powinnaś być ostrożna, Maerinidio. Kapłanki mówią kłamstwa. Erelhei-Cinlu nie powstało. Zostało podbite. I ta prawda... powinna zostać między nami.
- Och, wiem to przecież. - w zamyśleniu postukała paznokciem o poręcz tronu - Dlatego tak mnie to fascynuje.
- Wiesz? To zaskakujące. Nie każdy wie... Nie każdy zna prawdę. Ja znam urywki. A mój poprzednik, cóż... nawet magiczne palce nie są remedium na nadmierną ciekawość. A skoro o niej mowa... - nadal pieszcząc łydkę Mae, podwijał jej suknię drugą ręką. Gdzieś tam na dole bili się gladiatorzy, ale w loży Vae nikogo to nie interesowało.
- Często to robisz właśnie w ten sposób? Siedząc u stóp Sereski, rozpartej wygodnie na tym tronie? - z trudem panowała nad oszalałym nagle sercem, które galopowało, jakby chciało wyrwać się na wolność. Bezczelnością usiłowała zamaskować niepewność.
- Ktoś musi o nią dbać. Sereska to piękna drowka, ale zupełnie zapomina o całym świecie, gdy zagłębia się w stare tomy. - klęknął przed Maerinidią i wsunął dłonie pod suknię, masując uda drowki, sam nachylając się i muskając czubkiem języka łydki pomiędzy oczkami pończoszki, czasem wywołując piorun przyjemności przeszywający ciało Mae.
Wciągnęła powietrze przez nos, przymykając oczy i zaciskając dłonie na poręczy tronu. Zarządca Domu Vae wiedział, co robi i doskonale zdawał sobie sprawę, jaki wywołuje efekt... jego pewność siebie była równie podniecająca, jak jego działania. Przygryzła wargę, z trudem odzyskując panowanie nad sobą. Delikatnie wsunęła własne ręce w ślad za pieszczącymi jej uda palcami Yvalyna i zamknęła jego dłonie w swoich. Drżała lekko. Mimo to zsunęła się z fotela, zmuszając kochanka do nieznacznego cofnięcia się... i przerwania pieszczot. Jedną ręką sięgnęła pieszczotliwie ku wybrzuszeniu, rysującemu się pod jego spodniami.
- Wiem, że potrafisz sprawić... niezapomnianą rozkosz kobiecie... ale... czy któraś sprawiła kiedyś... przyjemność... Tobie? - szepnęła, z trudem wypowiadając słowa.
- Oczywiście... acz nie zdarza się to często. Mimo wszystko drowki są nawykłe do brania od swych partnerów. A nie dawania. - przesunął palcami po policzku Maerinidii, tym razem bez wywoływania dreszczy, choć dotyk palców Yvalyna też był przyjemny. - Ale czyż to nie ja miałem zdobywać sobie twą przychylność dla Sereski?
- A może to ja... spróbuję sobie zdobyć klucz do jej Bibioteki? - spytała cicho, odwzajemniając pieszczotę.
- Obawiam się, że klucza szukasz nie tam gdzie trzeba. Moja Pani, klucz do biblioteki ma Sereska. - wyjaśnił drow.
- Ale Ty możesz mi pomóc się do niej zbliżyć... prawda? - zapytała cicho.
- Może... ale nie mieszam przyjemności z polityką. Zwłaszcza takiej przyjemności. - dłonie drowa
przesunęły się po jej szyi, muskając delikatnie skórę. A każde muśnięcie wyrywało mimowolny jęk i mrowienie między udami. Ciało drowki drżało od narastających pragnień. Yvalyn potrafił wiele... to mu trzeba było przyznać.
- Chcesz mi powiedzieć, że zyskiwanie mojej przychylności dla Sereski nie jest polityką... a próba zdobycia jej przychylności dla mnie... już jest? - Mae po raz kolejny uwięziła dłonie drowa w swoich, tym razem tuląc je do piersi.
- Och... Przyłapaś mnie Pani. Przede wszystkim... to przyjemność dla mnie, spotkać się z tobą. Co zaś do Sereski, jestem posłańcem dobrej woli. - odparł Yvalyn delikatnie muskając skórę piersi co przyspieszało nieco oddech Mae. - Yvalyn uwodziciel. Czyż ktoś mógłby podejrzewać, iż to spotkanie jest czymś więcej, niż dobraniem się do bielizny pięknej i zmysłowej czarodziejki... Zwłaszcza, jeśli rzeczywiście się dobiorę?
- Nie można się dobrać do czegoś, czego nie ma... - czarodziejka roześmiała się, wyraźnie rozbawiona przelotnym grymasem, jaki zagościł na twarzy Yvalyna po tym niespodziewanym wyznaniu, ale szybko spoważniała - Więc nasze spotkanie jest, czy nie jest, czymś więcej?
- Jak wspomniałem, Sereska jest zainteresowana nieformalną i cichą współpracą między naszymi Domami. Obawia się nieco drapieżności Xaniqos. Rządząca nimi Matrona, jest bardzo zachłanna i ambitna. - rzekł Yvalyn nadal pieszczotliwie muskając piersi czarodziejki, ale tym razem dotyk jego był przyjemny, a nie wstrząsający, jak przed chwilą.
Mae krótko skinęła głową.
- Też odniosłam takie wrażenie. Zresztą nie tylko ja... Tebzar może i jest zręczną dyplomatką, ale momentami zbyt... słodką, by nie zawierać ziarna jadu. - westchnęła - O poprawne stosunki między naszymi Domami nie musisz się martwić, Yvalynie. Sereska również nie... dopóki sama nie zacznie być zbyt zachłanna... ale o tym chyba nie muszę wspominać, prawda?
- Zachłanna w kwestii Domu... czy samej Shriyndy? - mruknął drow przybliżając twarz i muskając ustami wargi drowki szepnął. - Sereska pragnie więcej... Nieformalnego sojuszu przeciw Xaniqos. Sojuszu tajnego i jedynie w obronie przed agresywnością tego Domu.
- I jedno i drugie... - wymruczała, po czym westchnęła cicho - Spełnienie tego pragnienia nie leży w mojej gestii... - Mae przesunęłą językiem po wargach kochanka - ...ale mogę przekazać je Shriyndzie... jednak jest to dość... ważkie pragnienie. Czy w zamian za to Sereska da mi dostęp do swych ksiąg?
- Nie. - Yvalyn przesunął wargami po szyi czarodziejki, przyspieszając uderzenia serca i... sprawiając że ta lekko zacisnęła nogi, choć... bardziej zapragnęła wcisnąć głowę kochanka między nie... albo niekoniecznie... głowę. Miał przecież inne użyteczne części ciała. - Sereska widzi to... w kategoriach obopólnych... zysków Domów. Biblioteka Kilsek to jej prywatna sprawa.
- Wielka szkoda. - Mae wyraźnie posmutniała, co pozwoliło jej znów opanować własne ciało i odsunąć się lekko od warg zarządcy. Podniosła się, drżąc lekko i oparła o tron, by złapać równowagę - Przekażę Shriyndzie propozycję Sereski.
- A ja przekażę twoje słowa i może zasugeruję chęć spotkania oko w oko. - mruknął Yvalyn znów siadając przy tronie i wsuwając dłonie pod suknię czarodziejki. Pieszczotliwie wodził palcami po koronce okrywającej łydki czarodziejki. Nie było to silne doznianie, ale przyjemne... A Mae już była mocno pobudzona.
- Och, czy choć przez chwilę mógłbyć trzymać ręce przy sobie? - zamiast warknięcia, z jej ust wydobył się raczej jęk, choć stanowczy krok w tył po raz kolejny pomógł przerwać pieszczoty - Na razie uprawiamy politykę. Nie mieszajmy jej z... przyjemnością.
- Cóż jeszcze zostało do omówienia Pani? Jakieś twe plany względem Domu Godeep? - spytał zaciekawiony Yvalyn nadal siedząc przy jej stopach.
- Nie... nie wiem... nie... - Mae poddała się w końcu instynktom, porzucając narzuconą sobie dyscyplinę. Opadła znów na kolana i z bliska spojrzała Yvalynowi w oczy - Pozwól mi... - przygryzła wargę - ...poprowadzić. Sprawić Ci przyjemność... raz... potem... - przełknęła ślinę i wyszeptała niemal bezgłośnie - ...rób co chcesz.
- Jesteś zbyt pociągającą drowką Maerinidio, bym mógł nie ulec twej propozycji. - rzekł ciepło Yvalyn i przechyliwszy głowę na bok, spytał się wprost. - Czyżby cię przerażało, co mógłbym zrobić... co zrobię? Moja Pani, zapewniam cię, że zrobię wszystko, by było bardzo... przyjemnie.
- W to nie wątpię... - czarodziejka jeknęła cicho i spojrzała na własne dłonie, złożone na podołku i lekko drżące, po czym podniosła wzrok z powrotem na twarz drowa - Tak, przeraża mnie to. - szepnęła cicho - Ale też podnieca do nieprzytomności. - dokończyła z rozbrajającą szczerością.
- Strach i żądza mogą się mieszać w wybuchową mieszankę, Mae. - Yvalyn przybliżył twarz i musnął ustami czubek nosa drowki. Delikatnie i nie wywołując jakichś mocnych doznań. Ale i tak przyjemnie. Wstał i rzekł. - Może skorzystajmy z kącika odosobnienia Sereski? Tam będę cały twój... i posłuszny jak niewolnik.
Wstała, podpierając się ręką.
- Nie chcę, byś był moim niewolnikiem... - szepnęła - ...tylko zwyczajnym mężczyzną. Żebyś przez chwilę... nie korzystał ze swoich umiejętności.
- Dobrze... ale różnica jest wstrząsająca. Bez sztuczek z meridianami, jestem tylko nadzwyczajnym kochankiem. Ale... jestem niewolnikiem, jeśli ty przejmujesz inicjatywę. Niewolnikiem twoich oczu, Mae. - rzekł chwytając drowkę za dłoń i prowadząc do... cóż... Nie było łóżka. Był za to spory wygodny fotel obity miękką materią.
- Cóż poradzić, Mevremas akurat nie miała wolnej loży, a z Wilczycą nie mam dobrych układów. - rzekł żartobliwym głosem drow.
- Gryziecie się? - zapytała, zanim jej mózg zdążył zareagować i roześmiała się cicho - Przepraszam... - zamyśliła się na chwilę - Więc to meridiany odpowiadają za Twój nazdwyczajny... urok... zobaczmy, jaki jesteś... bez nich... - bezceremonialnie posadziła Yvalyna na fotelu i uśmiechnęła się - Gotowy...?
- Nie tylko one są źródłem mego sukcesu. Jestem ładniutki, choć nie w guście Wilczycy Despana. Ona woli duże mięśnie i absurdalnie duże... - usiadł wygodnie spoglądając na Maerinidię.
- I strasznie zarozumiały. - prychnęła czarodziejka, patrząc na niego z góry i zakładając ręce na piersi - Psujesz zabawę.
- Zaknebluj mnie... moja rada. - mruknął w odpowiedzi Yvalyn z łobuzerskim uśmiechem. I spojrzał w dół. - Ale jak widzisz... mój podziw dla twej urody jest... w szczytowej formie. -
Tak... spodnie nie pozwalały ukryć sterczącego entuzjazmu dla piękna Mae.
Zastanawiając się tylko przez moment, drowka zsunęła pantofelek ze stopy, po czym zsunęła również pończoszkę, stawiając stopę na oparciu fotela, przy czym zaprezentowała Yvalynowi niemal wszystkie swoje wdzięki, dotychczas ukryte pod suknią. Z pończoszki zrobiła prowizoryczny knebel i wsadziła kochankowi do ust, mrucząc - Niezły pomysł...
Nie odpowiedział, zbytnio zajęty zachwycaniem się urodą drowki. Zbyt go kusiło by ją dotknąć i pieścić. Widziała to w jego oczach.
Po kolejnej chwili namysłu w podobny sposób zdjęła również drugą pończoszkę.
- Ręce za siebie. - rozkazała stanowczo.
Drow również poddał się temu rozkazowi przesuwając ręce za siebie i całkowicie oddając się władzy Mae... tak jak obiecał.
Sprawnie skrępowała mu nadgarstki, pochylając się nisko i mimowolnie przesuwając biustem po jego twarzy. Poczuła jak ociera się nosem i twarzą o jej dekolt, poczuła jak wdycha zapach jej perfum i podnieconego ciała. Zadrżała mimowolnie, trochę od żądzy które w niej wzbudził... trochę z powodu władzy jaką miała nad nim teraz. Skrępowanym i uległym. Jakaż inna drowka mogłaby się tym pochwalić?
Wyprostowala się powoli, oddychając głęboko. Spojrzała z góry na kochanka, którego miała w swojej mocy i przymknęła oczy, zapisując ten obraz głęboko w pamięci.
Uśmiechnęła się łagodnie i miękko opadła mu na kolana, opierając się dłońmi o uda Yvalyna i spoglądając mu w oczy.
Patrzył na nią z żądzą blyszczącą w jego złotych oczach. O żądzę zresztą ocierała się też udami,
tyle że w opakowaniu. Skrępowany, zakneblowany drow, był całkowicie pod jej władzą. Ale nie był tym przerażony... raczej rozbawiony i zaintrygowany.
Delikatnym, niemal czułym ruchem pogładziła go po włosach, twarzy, opuszkiem palca powiodła po liniach tatuażu.
- Jesteś zakneblowany i skrępowany... - szeptała ni to do siebie, ni to do niego - ...nie możesz mówić, nie możesz dotykać... a jednak swoimi oczami nadal mnie więzisz... więc na nic moje starania... - ujęła jego twarz w dłonie i ucałowała miękko czoło Yvalyna, potem powieki... na koniec wyjęła mu z ust zaimprowizowany z pończoszki knebel i złożyła długi, miękki pocałunek na jego ustach.
- Meridiany zachowaj na później... jeszcze się przydadzą... - mruczała, sięgając dłońmi do nadgarstków zarządcy i z nich również zdejmując więzy - ...a tymczasem... - zsunęła się z kolan Yvalyna, przyklękając przed nim i sięgając do zapinek spodni - ...pozwól mi się sobą nacieszyć... ale... na moich warunkach...
- Czyż mógłbym odmówić... takiej negocjatorce? - rzekł cicho drow, uśmiechając się nieco czule. Jego dłonie powędrowały do uszu Maerenidii, pieszcząc je delikatnie, masując i muskając. Było to... bardzo przyjemne, choć dreszcze rozkoszy nie wstrząsały ciałem drowki. Yvalyn dotrzymał słowa.
Zapinki puściły, zręczne palce czarodziejki szybko uwolniły z ciasnego więzienia nabrzmiałe już źródło przyjemności. Mae z satysfakcją gładziła delikatną skórę rozkoszując się jej aksamitną miękkością, ale też wyczuwalną pod spodem obiecującą twardością, a po chwili z łobuzerskim uśmiechem pośliniła palec i rysowała nim zawiłe wzory oplatające całą tę kolumnę.
Zadrżał, zacisnął zęby dusząc w sobie jęk. Zatuszował to uśmiechem i słowami. - Widzę, że i ty pani masz... magiczny dotyk.
Spoglądał na nią z zainteresowaniem pieszczotliwie wodząc palcami po jej uszach i policzkach i muskając kciukami jej wargi... jak ślepiec zapoznający się z czyimś obliczem. - Przyznaję... jest w tobie coś... fascynującego Maerinidio Godeep.
Uśmiechnęła się tylko widząc reakcję zarządcy i delikatnie odsunęła pieszczące jej twarz dłonie, całując na pożegnanie końcówki ich palców. Pochyliła się głębiej i miękko objęła ustami sam wierzchołek tej wspaniałej iglicy, wznoszącej się dumnie na jej cześć, palcami obejmując i pieszcząc korzenie owej wspaniałości... a tym samym sprawiając, że urosła i stwardniała jeszcze bardziej, choć nie wydawało się to możliwe.
Oddech drowa był szybki i gwałtowny. Gdzieś znikł śmiech i opanowanie, wędrował palcami po jej głowie i uszach, prężąc się dumnie tam, gdzie najbardziej powinien. Zarówno widok jak i doznania były obiecujące. Figlowanie z Yvalynem byłoby pewnie bardzo przyjemne, nawet bez jego sztuczek... a jak będzie gdy ich użyje? Na razie trzymała go w szachu, wielbiąc ustami jego dowód męskości i rozkoszowała się zarówno władzą, jak i doznaniami.
W pewnym momencie pochyliła się mocno, obejmując ustami niemal całą tę pulsującą kolumnę i podniosła się, obserwując przez chwilę, jak z jej wierzchołka powoli spływa maleńka strużka śliny. Z łobuzerskim błyskiem w oku zlizała ją samym czubkiem języka, po czym... wstała, uśmiechając się. Powoli podciągnęła suknię, ujawniając oczom drowa swój niczym nie osłonięty sekret. Nadal się uśmiechając, usiadła mu na kolanach, powoli i z namaszczeniem zatapiając go w sobie... tylko na koniec jęknęła cicho, przymykając oczy. Na chwilę znieruchomiała, delektując się nim... po czym zaczęła się delikatnie poruszać, miękko kołysząc biodrami. Oparła dłonie na ramionach Yvalyna i wpatrzyła mu się głęboko w oczy, powoli pogłębiając i przyspieszając ruchy.
Zarządca Domu Vae minimalnie poruszał biodrami, dopasowując się do jej rytmu. Dłonie przesuwały się po jej sukni pieszczotliwie obejmując plecy Maerinidii i przyciągając ją do niego. Usta... te pieściły jej dekolt, gdy ich spojrzenia się rozdzieliły. Ale to wystarczyło, by drowka zobaczyła pożądanie, dużo pożądania. To samo czuła między udami, zagłębiający się niej i poruszający obiekt pożądania, dostarczający tylu przyjemnych wrażeń.
Ale ona nie dbała o siebie. Skupiona na kochanku poruszała się tak, by jak najbardziej spotęgować jego doznania. W pewnym momencie podniosła się wysoko, niemal balansując na krawędzi rozdzielenia, a jednak nie dopuszczając do niego. Pozwalała Yvalynowi się pieścić, lekko tuląc go do siebie, jednak nie pozwoliła mu przejąć inicjatywy pilnując, by skupił się przede wszystkim na sobie.
Długo mag nie mógł wytrzymać takiego traktowania, czuła jego rozrost w sobie, czuła przyjemność z faktu, że zbliżał się do gwałtownej ekstazy, którą widziała w jego oczach, słyszała w oddechu i czuła w drżeniu ciała... Yvalyn zadrżał w końcu, poddając się przyjemności i oddał Mae to, co wydusiła z niego intensywnymi pieszczotami. Drżał przy tym mocno.
A czarodziejka tylko uśmiechała się delikatnie, tuląc do piersi twarz drowa i oplatając mocno udami jego biodra. Głaskała jego długie, miękkie włosy, mrucząc - Warto było mi zaufać, Yvalynie Vae?
- Warto. - uśmiechnął się Zarządca i wzruszając ramionami dodał. - A warto było poświęcać własną przyjemność dla mojej, Pani?
- Z pewnością za chwilę udowodnisz mi, że moje poświęcenie nie było na darmo... - w oczach Mae zamigotało rozbawienie zmieszane z pożądaniem - Powiem Ci jednak, że było to słodkie poświęcenie. - ucałowała miękko jego usta.
- Pozwolisz, że pozbawię cię resztek odzienia i... - mruknął Yvalyn przesuwając palcem po jej szyi i wywołując przyjemne gwałtowne drżenie jej ciała. - Użyję mych sztuczek?
Po czym uśmiechając dodał. - Chyba, że wolisz... bez?
Jęknęła cichutko przeciągając się.
- Pozwolę Ci teraz zrobić ze mną co tylko zechcesz... jeśli zgodzisz się nauczyć mnie kilku swoich sztuczek.
- Warunki, warunki, warunki, lubisz je stawiać, Pani. - mruknął Yvalyn nachylając się ku dekoltowi sukni drowki. Czubek języka wywołał ekstazę sprawiającą że czarodziejka mimowolnie zacisnęła uda na kochanku, a gorset sukni stał się tak nieznośnie ciasny. - Moje sekrety... jednak wymagają większej zapłaty, ale... myślę że się na nią zgodzisz, prawda Mae?
- Czego za nie żądasz? - jęknęła, ledwie nad sobą panując.
- Na razie... hmmm... obiektu do ćwiczeń, ładnego delikatnego i dyskretnego. - mruknął Yvalyn, delikatnie pogłaskał palcami czarodziejkę po twarzy nie wywołując jednak mocnych doznań. - Dyskrecji. Dużo dyskrecji z twej strony. Żebyś nie używała mych sztuczek zbyt często i rozrzutnie. Bo się wszyscy domyślą. Pozwolenia od Sereski, to będę musiał zdobyć sam i... hmmm... trzech życzeń, które spełnisz. Postaram się dobrać takie, byś nie miała dylematów.
- Jesteś bardzo kosztowny, Yvalynie. - uśmiechnęła się czarodziejka - Moja uczennica będzie doskonałym obiektem do ćwiczeń. Jest mi oddana i udowodniła już, że można jej ufać. Dyskrecję... mogę Ci obiecać od razu. Trzy życzenia... chcę mieć możliwość odmowy, jeśli wykroczą poza moje kompetencje, możliwości lub... spowodują konflikt interesów. Będziesz mógł wtedy wypowiedzieć inne życzenie, które nie będzie równie... problematyczne.
- Jestem tylko Zarządcą Domu, mam przyziemne potrzeby i pragnienia, jak choćby dwie kobiety w łóżku na raz. - zażartował Yvalyn i wzruszył ramionami. - Niemniej... nie zamierzam, być ci kłopotliwy z mymi kaprysami.
- W takim razie... zgoda. Ale ja też mam pewien kaprys. - uśmiech stał się tajemniczy, w oczach zapaliły się wesołe iskierki.
- Jakiż to ?- spytał Yvalyn zaciekawionym tonem głosu, wędrując dłońmi po gorsecie drowki.
- Chcę, żebyś się umówił z moja przyjaciółką. Ale tak... porządnie. Z zaproszeniem pisanym złotymi zgłoskami i całą tą podniecajacą oprawą. - odpowiedziała tajemniczo.
- Przyjaciółką? - zdziwił się Yvalyn spoglądając w oczy drowki. - Nie powiem, zdarzają się takie prośby. Zwykle związane z tym, że jedna się oddaje... a druga podgląda to z wyjątkowym pragnieniem. Będziesz tą podglądaczką?
- Och, nie... - roześmiała się perliście - Ja się zupełnie nie nadaję na podglądaczke, zbyt szybko robię się zazdrosna... i dołączam. - śmiała się dalej, mimowolnie poruszając biodrami - Nie... chcę jej zrobić prezent. Marzy o Tobie od dawna... - zamyśliła się i dodała - Choć podglądaczkę również znam... i ją też mogę zaprosić, jeśli Ci to nie przeszkadza. Z tego co pamiętam marzyła o podejrzeniu Ciebie... u Mevremas. - zachichotala.
- Ostatecznie podglądaczki zawsze dołączają... ale kaprys za kaprys. Rozbierz się przede mną... zmysłowo. - rzekł drow uśmiechając się delikatnie i cmoknął ją w czubek nosa... czule. Bez wywoływania jakichś niezwykłych sensacji w jej ciele. Ale i tak było to przyjemne.
- Jak sobie życzysz... - wymruczała, zsuwając się z jego kolan i wygładzając suknię - Jednak obawiam się, że z gorsetem będziesz musiał mi pomóc... - uśmiechnęła się przez ramię, unosząc włosy i prezentując delikatne sznurowanie na plecach.
Palce Yvalyna dotknęły sznurowań gorsetu i powoli rozwiązywały kolejne sploty, rozchylając nieco materiał. Zarządca Domu spoglądał na ciało Mae osłonięte tkaniną i przesunął dłońmi po gorsecie w dół, na pośladki. - Tak... z ciekawości, po co ci jeszcze moje sztuczki? Masz urodę i władzę. A moje tajniki nie dają pełnej władzy nad innymi.
- Z ciekawości. - czarodziejka uśmiechnęła się lekko, odpowiadając zgodnie z prawdą - Lubię... się uczyć. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym zaprzepaściła taką szansę. Nawet, gdybyś się nie zgodził... musiałam spróbować.
- Będziesz musiała się więc nauczyć cierpliwości Maerinidio. To mozolne opanowywanie kolejnych sztuczek. - uśmiechnął się drow, dając lekkiego klapsa w pośladek czarodziejki. - A i... będzie też dużo nauki, na twoim ciele.
- Na Twoim też? - żartobliwie pogroziła palcem po klapsie, jednak oczy jej się śmiały - Cierpliwość... przyjdzie z czasem. Warto być cierpliwym dla takich... umiejętności. - roześmiała się - A Ty będziesz miał niepowtarzalną okazję bycia Mistrzem Naczelnej Czarodziejki. Nawet, jeśli niewiele osób będzie o tym wiedziało... ma to swój urok, prawda?
- Zapewne... tak. I będzie ciekawie być czyimś mistrzem. O ile to zostanie sekretem między nami. - mruknął w odpowiedzi Yvalyn obserwując czarodziejkę i nie przejmując się wystającym mu ze spodni organem miłości, unoszącym się na widok Mae.
Uśmiechnęła się szerzej i sięgnęła dłońmi za plecy, szybkimi ruchami rozplątując ostatnie wiązania. Na tyle zgrabnie, że Yvalyn nabrał podejrzeń, że jego pomoc nie była w ogóle potrzebna. Jednak gorset nie opadł, jedną ręką przytrzymany na piersiach czarodziejki, choć odsłonił całą jej linię pleców. Mae zakręciła biodrami, szeleszcząc szkarłatną spódnicą i drugą rękę wplatając we włosy, nadal odwrócona do drowa tyłem.
- Ty nie potrzebujesz moich sztuczek by rozpalać mężczyzn. - rzekł Yvalyn wpatrując się w ciało Maerinidii z wyraźnym zachwytem i pragnieniem. Jego spojrzenie ślizgało się po jej ciele, a ona sama dostrzegała niżej, coraz silniejszą owację na stojąco.
- Komplementy... - roześmiała się perliście - ...są najpiękniejszą ozdobą każdej kobiety. Ubrana wyłącznie w nie... prezentuje się najwspanialej... - powoli odwracała się do drowa, równocześnie obiema dłońmi zsuwając miękko materiał gorsetu okrywający jej piersi. Obrót zakończyła szybkim ruchem bioder, po którym spódnica miękko niczym puch opadła u jej bosych stóp. Opadły też puszczone luźno włosy, okrywając na moment jej wdzięki, jednak Mae szybko naprawiła swój błąd, ponownie wplatając w nie palce i przytrzymując na czybku głowy niesforne loki. Smakowała tę chwilę, w oczach Yvalyna dostrzegając to, co zwykle kryło się za pancerzem dumy, pewności siebie, zarozumiałości nawet... fascynującym było widzieć go takim, jaki był naprawdę.
- Nie jestem dobry jeśli chodzi o komplementy, oceniam jedynie piękno... a teraz widzę dzieło sztuki. - odparł, spoglądając na nią pełnym pożądania wzrokiem. Wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Chodź do mnie moja piękna.
Ujęła podaną dłoń już teraz czując, jak błyskawicznie po jej ciele rozlewa się ciepło a serce gwałtownie przyspiesza. Uśmiechała się jednak łobuzersko.
- Pokaż mi więc, w czym jesteś dobry...
Siedząc, Yvalyn szepnął. - Postaw stopę na oparciu fotela.
Jedna brew uniosła się lekko w wyrazie niemego zapytania, lecz zaciekawienie wzięło górę i Mae zrobiła, o co prosił.
- W kontroli ukryte jest zrozumienie. W poznaniu fascynacja. - rzekł Yvalyn przesuwając palcami po łydce, kolanie, a potem udzie prezentowanej nogi. Pieszczota wprawiała w drżenie jej ciało. Mimowolne jęki wyrywały się z jej ust. Potem głośniejsze, gdy szlak palców powtórzyły pocałunki Yvalyna. - Masz... bardzo zgrabne nogi, pani.
- Już... mi... to... - jęknęła głośniej, gdy usta Zarządcy dotarły do uda - ...mówiono...
- Z bliska są jeszcze bardziej fascynujące. - objął dlońmi pośladki, wywołując przyspieszony odech. Każdy palec, który dotykał jej pupy był małym punkcikiem rozkoszy, ale największa zbliżała się... Yvalyn musnął językiem jej łono i Mae przeszył piorun ekstazy... a potem następny i następny... Z każdym muśnięciem języka dochodziła do szczytu, a potem jeszcze gwałtowniej i gwałtowniej, gdy język Yvalyna sprawdzał wnętrze Mae powoli je smakując. Ciało drżało, na nogach utrzymywały ją... dłonie drowa na pośladkach.
Jakimś dziwnym... szalonym cudem.
Krzyczała. Bez przerwy, głośno i tak długo, jak jeszcze nigdy w życiu. Konwulsyjnie zaciskała palce na jego włosach, jednocześnie próbując go odepchnąć i przyciągnąć jeszcze bliżej...
Nie potrafiła powiedzieć, ile to trwało. Wiedziała za to z całą pewnością, że Yvalyn nie bawił się w subtelności, pokazując jej niemal wszystko, co potrafił.
Po chwili przerwał... te pieszczoty i delikatnie pomógł się Maerinidii ułożyć na fotelu zamiast niego. Po czym zaczął się rozbierać, mówiąc. - Z czasem i do tego przywykniesz, więc nigdy nie stosuj za często moich sztuczek na jednej osobie, bo przestaną na nią działać. Z czasem znów będziesz potrafiła czerpać przyjemność z mego dotyku. Ale teraz... Zatoniesz w rozkoszy.
Był harmonijnie zbudowanym i przystojnym drowem. Był śliczniutki i w tej chwili... był jej.
Oddychała szybko, nie potrafiąc już zamaskować emocji malujących się na jej twarzy i płonącego w oczach pożądania.
Jej nogi wylądowały na jego ramionach, sprawiając, że się skuliła, jednocześnie odsłaniając bramy swej rozkoszy... obie. Wodził dłońmi po jej udach, rozpalając jej drżące wciąż ciało tak, że czekanie na jego wdarcie się zmieniało się w rozkoszną torturę... przez chwilę nawet przez myśl przeszło jej zgwałcenie Yvalyna. W końcu poczuła go w sobie i krzyknęła głośno, ochryple, pochłonięta przez ekstazę. Kolejne jego ruchy pozbawiły ją zupełnie świadomości... Został tylko instynkt i żądza przyjemności, nakazująca jej ciału poruszać się wraz z ciałem kochanka. Minęła wieczność kolejnych szczytowań, nim odzyskała świadomość i... zorientowała się, że tuli się do jego nagiego ciała niczym ufne dziecko.
- Ty też... tak to czujesz? - wymruczała sennie, pewna, że odpowiedź nie będzie twierdząca. Gdyby tak było, nie tuliłby jej tak, jak teraz.
- Już nie... Gdy mnie uczono, to tak. Ale wraz z nauką, stłumisz nieco odbiór tych doznań dla zachowania kontroli. - odparł nieco smutnie i melancholijnie. - Więc... trochę ci zazdroszczę.
Cmoknął ją delikatnie w policzek.
- A nie możesz ich odblokować? - zamruczała i zachichotała cicho - Może ja przemyślę tę naukę jeszcze...
- Nie będę cię poganiał co do decyzji w tej sprawie. I tak już jesteś cudowną kochanką. - szepnął Zarządca Domu, głaszcząc drowkę po włosach. - Sereska... nie zdecydowała się, gdyż nie można raz nauczonej samokontroli odrzucić.
- Biedactwo... - pogłaskała go czule po policzku i wtuliła się, nie mając ochoty opuszczać jego objęć - ...a jednak Ty się na to zdecydowałeś. Dlaczego?
- Cena za potęgę... Moja magia jest uzależniona od seksu. - rzekł w odpowiedzi Yvalyn, głaszcząc drowkę po włosach delikatnie. - Było to ważne więc, gdy byłem w Shi’quos. Straciło jednak znaczenie, gdy zostałem Zarządcą Domu.
- Cieszę się więc, że pragnąłeś potęgi. -uśmiechnęła się - To było... - roześmiała się bezradnie, nie mogąc znaleźć właściwych słów - ...a ja myślałam, dobrze mi poszło... Wiesz... - zamyśliła się na chwilę, po czym dodała ciszej, spoglądając Yvalynowi w oczy - ...ja mam dla kogo poświęcić własną rozkosz. I zrobię to.
- Nie będę wnikał w twe powody. I nie twierdzę, że i ja nie czerpałem z tego przyjemności - odparł Yvalyn, wędrując palcami po udzie czarodziejki. - Bo przyjemności i tak było wiele.
Delikatny przyjemny dreszczyk wstrząsnął lekko ciałem Mae. Nie tak mocny jak poprzednie.
- Wystarczy mi na dziś... - ze śmiechem ujęła jego dłoń i pogładzila ją czule - ...chyba, że chcesz mnie odnosić do moich komnat. Bo sama tam na pewno nie dotrę.
- Byłem ciekaw jak szybko twe ciało przyzwyczaja się do tych doznań i widzę, że dość wolno. - mruknął z uśmiechem Yvalyn, całując czarodziejkę w usta. - Czyli dalej już tradycyjnie, jeśli po tych przeżyciach masz jeszcze ochotę.
- W takim razie zapraszam do mnie... - odpowiedziała z łobuzerskim uśmiechem czarodziejka zsuwajac się z kolan drowa i sięgając po suknię... malowniczo prezentując przy tym wszystkie swoje walory.
Które ten podziwiał z zachwytem i dopiero, gdy zakończyła ten spektakl ukrywania swych sekretów pod pięknem stroju, sam zaczął się odziewać.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 03-07-2013, 14:44   #108
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 3.

Wieszczenie było stratą czasu... za to Nihrizz przybył punktualnie. Jego lisia twarz okolona była długimi, barwionymi na lekki róż włosami. Miał na sobie aksamitnie czarny płaszcz, a pod nim szatę maga w kolorze ciemnej zieleni. Szykowna, acz zapięcie pod szyją, oraz długie rękawy sprawiały, że mag wydawał się dość... oficjalny.
Pas z sakiewkami do komponentów opinał jego biodra dodając całemu jego strojowi mieszaniny powściągliwości z odrobiną awanturniczej żyłki. Tylko najemnicy nosili bandolety tak otwarcie i wyzywająco.

Maerinidia z uśmiechem powitała gościa. Złocisto-czarna suknia, którą miała na sobie, odkrywała dokładnie tyle ciała, ile potrzebne było, by na dekolcie ładnie zaprezentował się szmaragdowy wisior, a na nadgarstkach bransoletki ze szmaragdami. Spod sukni wystawały jedynie noski złotych pantofelków.

- Dziękuję, że przyjąłeś moje zaproszenie, Nihrizzie. - wskazała w stronę suto zastawionego stołu, przy którym stało kilka miękko wyściełanych krzeseł - Proszę, rozgość się... czego się napijesz? - klasnęła w dłonie, przywołując do siebie służącą.
Komnata, w której przygotowano kolację, była dość obszerna, co potęgował jeszcze fakt, iż stół odsunięto na bok, pozostawiając sporą przestrzeń... aktualnie pustą.
- Zaproszenie od potężnej i pięknej Naczelnej Czarodziejki Domu Godeep. - ujął dłoń Maerinidii i poprowadził drowkę w kierunku stołu. - Przyznaję, że twe zaproszenie mnie zaskoczyło. Jakiż jest jego powód?
- Czy musi być jakiś specjalny powód, by Naczelna Czarodziejka zaprosiła na kolację Naczelnego Czarodzieja? - Mae uśmiechnęła się lekko - Chciałam Cię poznać osobiście... czy to źle? - zapytała niewinnie.
- Ależ skąd. Ufam więc, że jestem jednym z pierwszych, czyż nie? Innych Naczelnych Magów już poznałaś? - rzekł drow dyskretnie wędrując spojrzeniem po kreacji Mae.
- Jedynie Valyrin Despana. - uśmiechnęła się w odpowiedzi nieco szerzej, niż przedtem.
- To miałaś więcej szczęścia niż ja, Pani. - rzekł drow, wskazując Maerinidii miejsce przy stole. - Ja jak dotąd nie miałem zbyt wielu okazji z nią porozmawiać, ale też nie należę zapewne do drowów, w jakich pokłada gusta.
- Może wystarczyłoby po prostu wysłać jej zaproszenie na kolację? - zasugerowała czarodziejka, wyraźnie rozbawiona wyznaniem Nihrizza.
- Ostatnio wystrzegam się wysyłania takich zaproszeń. Nie chcę kusić losu. - odparł, odsuwając krzesło, by mogła usiąść przy stole, a gdy usiadła, sam spoczął naprzeciwko niej. - Jak więc ci się siedzi na tronie Najwyższej Czarodziejki Godeep? Wygodnie?
- Póki co... dość. Jeszcze nie narobiłam sobie wrogów... chyba. - roześmiała się cicho - A Ty... dlaczego tak boisz się losu?
- Ostatnio mój los ma duży ostry miecz. - zażartował Nihrizz splatając dłonie razem i spoglądając w oczy Maerinidii. - A wrogów mam całkiem sporo. Wrogów, lat, długów... zawsze przybywa z czasem.
- W to nie wątpię. - zamyśliła się - Właściwie... mam jedną sprawę... ale o tym później. - klasnęła w dłonie, tym razem dwukrotnie, wzywając kolejne służki, które zajęły się nakładaniem jedzenia na talerze... oraz ubraną w srebrną suknię drowkę, która podeszła prosto do Maerinidii i stanęła za nią cicho - To jest moja uczennica, Erelace. - przedstawiła ją czarodziejka, poufale obejmując w talii - Przygotowała coś specjalnego na dzisiejszy wieczór...
Drow przesunął spojrzeniem po Erelace, uśmiechając się. - Bardzo ładniutka i pewnie zdolna, prawda? Ja co prawda mam kilku uzdolnionych uczniów, w tym Keldreę, ale... jakoś uznałem, że na takie spotkanie nie wypada ściągać tabunu uczniów. Niemniej jestem ciekaw tego przedstawienia.
- Masz rację... w obu kwestiach. - Mae z uśmiechem nieco mocniej objęła uczennicę - Pora zaczynać... moja droga. - zwróciła się do drowki.
- Tak pani - skinęła głową czarodziejce, na nieco zbyt długo zatrzymała spojrzenie na magu i wyszła pospiesznie, ale ledwie na chwilę. Wróciła z grupką muzyków i oszczędnie ubranych tancerek, dała im znak i przysiadła się do stołu, w znacznej jednak odległości od czarodziejów.
Tancerki tymczasem ustawiły się w okręgu, czekając na znak. Na lekkie skinienie Erelace muzycy rozpoczęli cichy, choć skoczny taniec, a tancerki zawirowały... ich dłonie zostawiały w powietrzu barwne ślady, przeplatające się i łączące w zawiłe wzory.
- Bardzo uroczy... pokaz piękna i magii. - rzekł Nihrizz wędrując spojrzeniem po gibkich ciałach tancerek. - Gratuluję pomysłu.
- Nie mnie należą się gratulacje. - Mae uśmiechnęła się, ruchem głowy wskazując Erelace, w skupieniu śledzącą pokaz i lekko kiwającą palcem do rytmu muzyki - Ale proszę, częstuj się... mam zatrzymać tancerki, byśmy mogli zjeść w spokoju?
- Nie... to nie jest konieczne. - odparł Nihrizz zabierając się za posiłek, od czasu do czasu zerkając to na Mae, to na Erelace, to na tancerki. - Nie spodziewałem się jednak tego... Może rzeczywiście powinienem przyjść w towarzystwie Keldrei.
- Może następnym razem... - zaproponowała czarodziejka - ...to Ty zaprosisz mnie na kolację?
- Będę musiał się zrewanżować podobną gościnnością. Nie wiem tylko czy znajdę tak dobrze tańczące uczennice. Zwykle odbywaliśmy inne... tańce. - odparł żartobliwie Nihrizz i wzruszył ramionami. - A ostatnio mam jedną tancerkę, która...hmm... jest wyjątkowo zajmująca.
- Tylko jedną? - zupełnie niespodziewanie wtrąciła się Erlace. - Pana reputacja w dziedzinie... tańca jest wręcz legendarna. To byłaby strata. Dla tańca i... sztuki w ogóle, gdyby ograniczał się szanowny pan - zwiesiła leciutko głowę - tylko do jednej tancerki.
Czarodziej uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. - Jest nienasycona, jak smoczyca... Nie ma okazji szukać kolejnej. I nie ma potrzeby. A reputacja... jest tylko mieszaniną plotek i półprawd, ślicznotko.
Roześmiał się lekko dodając. - Po prawdzie, nadal mam słabość do pięknych kobiet i gdy widzę tyle pokus... - przesunął spojrzeniem po Mae, tancerkach i Erelace. - To trudno nie ulec, którejś z nich. Ale sam pokus szukać nie mam potrzeby.
- Może ty panie nie szukasz pokus - Erelace zaśmiała się z dziewczęcym delikatnym wdziękiem - ale niewątpliwie pokusy czasem szukają ciebie. A wracając do tańca... Marzą mi się prywatne lekcje z dobrym instruktorem - podniosła oczy na Naczelnego Maga Tormtor.
- Taka piękna drowka, na pewno ma... wielu chętnych instruktorów dookoła siebie. - mruknął Nihrizz co jednak nie zmieniło faktu, że jego oczy wędrowały po ciele Erelace, jakby chciały sfrorsować tkaniny ją okrywające.
- O tak. Jest wielu instruktorów. Ale ja się lubię uczyć od najlepszych - Erelace zarumieniła się lekko.
Mae przyglądała się ich rozmowie z lekkim rozbawieniem widocznym na obliczu. Tancerki wirowały wytrwale coraz szybciej i szybciej... jednak nikt nie zwracał na nie uwagi. Ani na postać, która powoli kształtowała się pomiędzy nimi.
- Potraktuję to jako komplement - czarodziejka ze śmiechem wtrąciła się w wypowiedź uczennicy.
- Moja pani jest wyśmienitą czarodziejką - przytaknęła skwapliwie Erelace. - A skoro już mówimy o magii - wskazała palcem na drzwi - Czy... nie byłoby z mojej strony zbyt dużą zuchwałością aby... poprosić Naczelnego Maga Tormtor o pomoc z... pewnym zaklęciem? Jesteś panie ekspertem w zakresie magii Przemian... Mam księgę w pokoju obok, może zechciałbyś panie... - palec nadal wisiał w powietrzu wycelowany w stronę jednych z drzwi.
- Skoro jestem proszony, to nie wypada odmawiać.- westchnął mag. Spojrzał na Maerinidię dodając. - Ta dzisiejsza młodzież, tylko o tańcowaniu myśli. Albo o pocałunkach...
Nihrizz wyraźnie nie wierzył w kłopoty z zaklęciami.
- Wybacz mojej uczennicy. Czasami... zbytnio się zapomina... - westchnęła - Choć przyznaje, że Twoje mistrzowskie opanowanie magii przemian i mnie kusi. Chętnie podszkoliłabym się pod Twoim okiem... jeśli znajdziesz na to czas. - dodała z uśmiechem.
Jednocześnie kątem oka przyglądała się uczennicy...
- Moje umiejętności w kwestii zmiany kształtów są może i imponujące... ale... nie jestem najlepszym mentorem. Niemniej czy mógłbym odmówić? - spytał retorycznie drow.
Erelace zaś czekała już przy uchylonych drzwiach i wpatrywała się z tajemniczym uśmiechem w maga.
Maerinidia wstała również, wpatrując się uważnie w uczennicę.
- Chętnie przyjrzę się rozwiązaniu tego problemu... z zaklęciem. Może też się czegoś nauczę przy okazji?[/I[
- Jak widać... wszystkich ciągnie do nauki. - mina Erelace zdradzała lekkie zakłopotanie.
-No to chodźmy.- rzekł czarodziej zerkając na tancerki i iluzję pomiędzy nimi.- One niech chwilę odpoczną. Niemniej widzę, że przygotowałaś coś jeszcze, prawda?
Podał ramię Mae i ruszył wraz z nią w kierunku Erelace.
Tancerki rzeczywiście przerwały taniec, stając jedynie w kręgu i podtrzymując niewyraźną jeszcze iluzję. W tym momencie do komnaty wpadła zarumieniona służka i szepnęła kilka słów do ucha czarodziejki. Ta westchnęła, uśmiechając się przepraszająco.
- Wygląda na to, że ta lekcja jednak mnie ominie. Wybaczcie mi na moment.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z komnaty, wyraźnie czymś przejęta.



Mimo wyzywającego zachowania Tebzar Maerinidia cierpliwie doczekała końca spotkania, po czym niby cień podążyła do garderoby Shriyndy, gniewnie odprawiając jej służki. Gdy Matrona weszła, sama zaczęła ją rozbierać z kunsztownego stroju, jaki drowka miała na sobie, z wprawą swiadczącą o niezłej praktyce. Czarodziejka była bardzo delikatna, a przy tym unikała jakiegokolwiek kontaktu jej palców ze skórą Shriyndy. Bez słowa odwiesiła suknię do szafy, po czym nie zwracając uwagi na kuszącą bieliznę, jaką miała na sobie Matrona, ujęła wygodniejszy strój, który miała przygotowany i stanęła w wyczekującej pozie.
Zachowanie czarodziejki, zaskoczyło Shriyndę... Spojrzała na potulną czarodziejkę i spytała. - Coś się stało Mae? To robota dla służby.
- Masz rację, ale co ja mogę poradzić? Jeszcze chwila, a gładkie słówka Tebzar zupełnie mi Ciebie zabiorą... a wtedy jedyne co mi pozostanie, to służba u Ciebie z nadzieją, że spojrzysz na mnie czasem przychylniejszym okiem. - starała się mówić grzecznie i cicho, ale z trudnością maskowała irytację... i zazdrość, słyszalne w jej głosie.
- Och... jesteś zazdrosna. - uśmiechnęła się delikatnie drowka i spojrzała naa Maerinidię. - Może i powinnaś, acz... Nie myśl sobie, że o tobie zapomniałam. Może przyjdziesz wieczorem, kusząca i uległa i udowodnisz mi, że jesteś lepsza od Tebzar? Jeszcze cię nie ukarałam, za ostatni raz, prawda?
- Nie ukarałaś... - z trudem wypowiedziała te słowa przez zaciśnięte zęby - ...i nie rozumiem, dlaczego mam udowadniać swoją wyższość nad kimś, kto nawet nie ukrywa, że nie interesujesz jej Ty, a jedynie Twoja pozycja...
- Och... - uśmiechnęła się łagodnie Shriynda podchodząc i kładąc dłonie na piersiach Mae. Spoglądając w oczy czarodziejki mruczała. - Bo ja lubię jak jesteś zazdrosna, jak ci zależy, by pokazać, że jesteś ważniejsza, piękniejsza, słodsza od innych. To urocze i trochę... podniecające.
- Tu chodzi nie tylko o Ciebie ale też o bezpieczeństwo naszego Domu. - mruknęła, zła na siebie, na Shriyndę i na Tebzar równocześnie.
- To czuję się trochę rozczarowana. Będę musiała się postarać, by chodziło tylko o mnie... zawsze. - szepnęła cicho Matrona, pieszczotliwie ugniatając piersi czarodziejki.
Dopiero teraz czarodziejka pozwoliła sobie na reakcję. Zadrżała lekko i przygryzła wargę.
- Nie baw się tak... mną... - szepnęła cicho i upuściła lekką suknię trzymaną w dłoniach, by wpleść palce we włosy Shriyndy i pocałować ją namiętnie.
- Nie rozumiem, co mi zarzucasz. - mruknęła cicho Shriynda, pomiędzy pocałunkami. Po czym popchnęła Maerinidę na łóżko i klęknęła nad nią. Przesuwała dłońmi po swym ciele, zwłaszcza po obszarach bielizny. - Pragniesz mnie bardziej niż Domu, czy pozycji? Pragniesz mnie tak mocno?
- Doskonale to wiesz, ale i tak Ci odpowiem... - czarodziejka przymknęła oczy, by po chwili wbić płonące spojrzenie w oczy Matrony - ...pragnę Cię, Indo, bardziej, niż kogokowiek przedtem... i nigdy nikogo nie będę tak pragnąć. - wiedziała, że to, co mówi, jest prawdą, choć bała się jej... - Jeśli nie pragniesz mnie równie mocno... - nie dokończyła od razu. Zamiast tego przyciągnęła Matronę do siebie i przetoczyła się tak, by być na górze - ...będę Cię całować i pieścić tak długo, aż zapragniesz. - pochyliła się i przystąpiła do spełniania swej groźby, zachłannie wpijając się w usta kapłanki.
- Nie mam teraz czasu... Tebzar czeka. - jęknęła Matrona, spychając głowę Maerinidii w dół... niefortunnie, bo na dekolt swej bielizny. - Później, Mae... Później. Całą noc... zobaczysz.
Palce czarodziejki bez wahania podążyły jeszcze niżej, wślizgując się pod materiał okrywający łono kochanki.
- Nie daj jej się... zwieść... proszę. - szeptała wtulając twarz w jędrne półkule - Mogę być przy Tobie, jeśli chcesz. Ona nie da rady przejrzeć mej iluzji...
- Nie... Mae... nie pozwalam. - zadrżała, czując te palce w sobie. Matrona przymknęła oczy drżąc niczym w febrze. - Bądź po wieczornym dzwonie w moich komnatach. Bądź moja, ale... nie teraz... Mae. Nie możemy ryzykować.
- Mam Cię puścić do niej taką rozpaloną? - czarodziejka wbrew własnym słowom cofnęła dłoń, a po chwili zsunęła się z łóżka, sięgając po porzuconą suknię. Rozumiała, że nie może dłużej zatrzymywać Matrony. I że nie powinno jej być przy tym spotkaniu. Szybko i sprawnie pomogła jej się ubrać.
- Będę tuż po wieczornym dzwonie. - wyszeptała cicho, składając ostatni pocałunek na szyi kapłanki, tuż za jej uchem.
- Może zrobimy wtedy coś głupiego... będziemy kochać się w ogrodach... Dawno nie miałam okazji. - mruknęła zmysłowym tonem głosu dając się Maerinidii ubierać.
- Jeśli chcesz... - Mae westchnęła cicho - Możemy zrobić wszystkie głupie rzeczy, jakie tylko przyjdą Ci do głowy. Bylebyś teraz nie zrobiła nic... głupiego. - odwróciła Shriyndę do siebie i pocałowała ją krótko, po czym pokazała język - Idź już, ona jest mimo wszystko Ustami Thandyshy , nie powinna aż tyle czekać.
- Idę...- odetchnęła głęboko i ruszyła powolnym krokiem zmierzając do wyjścia z komnaty.

***

Po wieczornym dzwonie Mae powoli wędrowała pustymi i cichymi korytarzami ku komnatom Matrony. Przez całą drogę zastanawiała się, jak przebiegało prywatne widzenie Tebzar... i nad tym, dlaczego tak ją ta kwestia nurtuje. Ubrała się... zwyczajnie, w roboczą sukienkę, tyle, że szkarłatną, co było jedynym ukłonem w stronę gustu Matrony.
Nie próbowała się nawet kryć... po prostu minęła bez słowa straże pilnujące wejścia do komnat Shriyndy i weszła... nie trudząc się pukaniem.
Matrona siedziała na tronie otoczonym świeczkami, w koronkowym gorseciku wyszywanym diamentami, podobnymi jemu majteczkami i... pończoszkami zakończonymi podwiązkami. W dłoni trzymała jednakże.. niewolniczą obrożę ze skóry jaszczurki i długi skórzany powróz z nią połączony. Uśmiechnęła się nieco złowieszczo. - Jeszcze możesz wyjść.
- Czy Tebzar... zdobyła Cię dzisiaj? - zapytała cicho, stając tuż za progiem.
- Próbowała... Nie bardzo jej się udało, i do niczego nie doszło. Ale musisz przyznać. Jest ładna. - mruknęła Shryinda, przyglądając się owemu przedmiotowi. Po czym spojrzała na Maerinidię. - Zbytnia przesada, co? Czasami też tak myślę.
Mae stanowczym krokiem podeszła do siedzącej na tronie Shriyndy, czując jak podniecenie zaczyna rozpalać jej ciało.
- Jesteś moja. - szepnęła cicho, ale pewnie i z mocą - Dlatego możesz ze mną zrobić, co tylko zechcesz. - dodała, przyklękając u stóp tronu i wpatrując się płonącym spojrzeniem w Matronę.
- Jestem Matką Opiekunką... Pewnie że mogę, ale to nie jest zabawne, jeśli pod przymusem, Mae. - rzekła Shriynda muskając stopą wargi czarodziejki delikanie i z wyczuciem. - Pragniesz mi się poddać?
Drowka zamiast odpowiedzeć, objęła palce kapłanki ustami i possała lekko, przymykając oczy. Było jasne, że zgodzi się teraz na wszystko.
- Jestem przerażająca, prawda? A jeśli zażądam zobaczyć ciebie z inną, albo innym... albo z twoją własną siostrą. Val... ach, nie ma co mówić o zmarłych. - mruknęła, kucając przy Maerinidii i zakładając jej niewolniczą obrożę na szyi. - Pójdziemy tak na spacer do ogrodu? Może nas ktoś przyłapać i pójdą plotki.
- Prowadź... - szepnęła krótko czarodziejka. Wiedziała, że jej zabezpieczenia nie przepuszczą teraz nikogo niepożądanego... ale Shriynda nie musiała o tym wiedzieć. Jak również o tym, że w ogrodzie czeka Dhaunroos... na wypadek, gdyby Mae nie miała siły zaprotestować lub... wrócić do własnych komnat.
Ruszyły cicho przez korytarze. Shriynda tylko w bieliźnie i kręcąc zalotnie pupą, Mae kilka kroków za nią, ubrana mniej wyzywająco, ale z niewolniczą orbrożą na szyi i na postronku swej pani.
- Dzisiaj to ja będę się bawić, Mae... bawić tobą oczywiście. - mruknęła radośnie i zmysłowo Shryinda.
Znów odpowiedziała jej cisza... brzemienna napięciem i żądzą. Czarodziejka nie miała pokornie spuszczonej głowy... płonącymi oczyma wpatrywała się w ponętne kształty idącej przed nią drowki.
Doszli do ogrodów. Kapłanka stąpała miękko i pewnie po trawie, prowadząc Maerinidię w krzewy.
Gdy wreszcie doszły do wybranego przez Matronę miejsca, ta oplotła sobie rzemień wokół nadgarstka i podeszła do niewolnicy. - Czas cię pozbawić odzienia.
Pocałowała delikatnie Mae, jednocześnie wędrując dłońmi po jej ciele gorączkowo i natarczywie zwłaszcza w okolicy zapinek, by uwolnić drowkę od sukni.
Czarodziejka oddała pocałunek, stojąc jednak nieruchomo, by nie utrudniać Shriyndzie zadania.
Wkróce odzienie leżało na ziemi, a Maerinidia stała naga. Shryinda oblizała zmysłowo wargi. - Ręce za siebie, Mae... dziś nie będziesz mogła ich użyć, ani też magii. Zabraniam.
Drowka posłusznie złożyła ręce na plecach i kiwnęła głową. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Shriynda obeszła czarodziejkę i szybkimi ruchami skrępowała jej ręce razem. Fachowo jak na Opiekunkę świątyni przystało, wiążąc jej ręce jak ofierze na ołtarz.
- Klęknij na szeroko rozstawionych kolanach. - rzekła głośno Matrona.
I znów Mae wykonała polecenie, nie zastanawiając się nad nim i nie wahając ani chwili.
Shryinda kucnęła i pieszczotliwie zaczęła wodzić palcami po jej łonie i guziczku rozkoszy, czasem zapuszczając palce głębiej. - Chcesz zobaczyć Mae, jak twoja pani sprawia sobie przyjemność? Chcesz?
Droczyła się z czarodziejką i jej pragnieniami.
- Chcę... - wyszeptała, drżąc pod jej dotykiem.
Matrona położyła się przed nią na trawie i mruknęła z uśmiechem. - Już zapomniałam jak to powierzchniowe zielsko łaskocze skórę.
Wsunęła dłonie pod koronkową bieliznę, jedna ugniatała piersi, druga pierściła intymny zakątek usmiechając się przy tym zmysłowo. Stopa drowki osłonięta pończoszką krążyła po brzuchu, a potem po podbrzuszu klęczącej Mae, by zacząć muskać piersi i krążyć wokół ich szczytów.
Mae jęknęła i zadrżała ponownie, nie mogąc i nie chcąc oderwać wzroku od dłoni Matrony, wędrujących po jej własnym ciele.
A ruchy Matrony stały się intesywniejsze. Spoglądając roziskrzonym wzrokiem na kochankę, prężąc swe ciało i pieszcząc intensywnymi ruchami palców, muskała stopą łono klęczącej Maerinidii, ale... już nie tak pewnymi ruchami.
Czarodziejce jednak niewiele już było potrzeba, by rozpalać ją z każdą chwilą coraz mocniej. Oddychała szybko, przeżywając ekstazę Matrony jak swoją własną... walcząc z pragnieniem uwolnienia się z więzów i rozładowania narastającego napięcia.
Ta jednak nie dawała Mae takich możliwości. Wstała... z trudem i przerywając na moment pieszczoty, rzekła podnieconym głosem. - Zdejmij.
Tylko jak... ręce miała związane... a majtki Matrony mokre jej pożądaniem, tuż przed ustami.
Ledwie panując nad swoim ciałem, złapała zębami za krawędź bielizny i pociągnęła mocno, nie dbając o to, że zbyt naglym ruchem może rozerwać delikatną materię.
- Dziękuję... - mruknęła Shriynda odsuwając się nieco i znów zaczynając się pieścić. Na oczach Mae, ledwie kilka centymetrów poza jej zasięgiem. Czarodziejka spoglądała na ten najpiękniejszy z kobiecych kwiatów. Na ten, który kusił ją bardziej niż inne. Patrzyła na pieszczoty Shriyndy i będąc związaną nie mogła ni go dosiegnąć, ni sobie ulżyć. Była to tortura... ale czy Mae chciałaby jej przerwania?
Jęk podniecenia i protestu zarazem rozniósł się echem po całym ogrodzie. Mae próbowała zamknąć oczy, by choć na chwilę odgrodzić się od tego widoku... lecz nie była w stanie, zahipnotyzowana ruchami dłoni Matrony.
- Chcesz.... go posmakować... Mae? - jęknęła podnieconym głosem Shriynda, pocierając palcami obiekt jej pożądania, i ugniatając dłonią swe piersi poprzez sztywny i chropowaty gorsecik... drżała od przyjemności którą sobie sprawiała i od wygłodniałego wzroku Maerinidii.
- Tak... - wyszeptała czarodziejka, wpatrując się w owo miejsce z takim natężeniem, jakby samym tylko spojrzeniem mogła sprawić, że przysunie się bliżej.
Matrona usiadła na trawie, szeroko rozsuwając nogi. Przyglądając się Mae zapraszającym gestem dłoni skusiła ją do podejścia bliżej. - Więc ci zezwalam, Mae...
Nie uwolniła jednak jej dłoni, zmuszając czarodziejkę do użycia jedynie ust.
Mae pochyliła się nisko, z trudem utrzymując równowagę mimo szeroko rozsuniętych kolan. Zwilżyła nagle zaschnięte wargi językiem i przytknęła je do ciała Matrony, smakując je i pieszcząc zachłannie.
- Oooo tak... - mruknęła podniecona Matrona wypinając biodra i ułatwiając Mae zadanie. Jęknęła głośno... rozpalona tymi pieszczotami, nieco brutalnie dociskając twarz czarodziejki do swego łona, mokrego zresztą od wilgoci.
Maerinidia z mocno i z wyraźną rozkoszą pieściła ten zakątek na ciele Shriyndy, pojękując cicho i drżąc z niezaspokojnego podniecenia. Wsunęła język głębiej, ustami obejmując cały jej kwiat, smakując go i wielbiąc.
- Mae... Mae... Mae... - pojękiwała cicho Shriynda drżąc gwałtownie. Ledwo sie kontrolowała i nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Wiła się na trawie dziko i prężyła, po czym przyjemność przekroczyła jej wytrzymałość i kapłanka doszła do szczytu wyginając ciało w łuk.
Po czym pochwyciła za włosy czarodziejkę i pociągnęła jej głowę w górę, odsuwając od swego zakątka rozkoszy. - Myślisz, że zasłużyłaś już sobie na ulgę w cierpieniu?
- Tak... - czarodziejka drżała już zupełnie, choć wpatrywała się wyzywającym wzrokiem wprost w oczy Matrony. Mimo związanych rąk i obroży na szyi... nie wyglądała na niewolnicę.
Shriynda sięgnęła do swych piersi spętanych gorsetem i z pomiędzy nich powoli wysunęła długą i wąską figurkę przypominającą drowkę unoszącą w dwóch rękach w górę pąk. Kształt tej figurki i jej rozmiar świadczyły, że służy nie tylko do podziwiania, ale i do zabawy.
Matrona zaszła kochankę od tyłu i lekko dłonią nakłaniała ją, by klęcząc, twarzą dotykała trawy, wypinając w górę pośladki w tej poniżającej nieco pozie.
Jęk wyrwał się z ust czarodziejki, gdy poczuła ów przedmiot pomiędzy udami, powolnie wślizgujący się do jej intymnego zakątka.
- Nie bój się. Miałam go w sobie wiele razy... To pamiątka. Będzie ci bardzo przyjemnie, Mae. - wymruczała Matrona, jedną ręką pieszczotliwe wodząc po plecach drowki, drugą poruszając przedmiotem w ciele kochanki, tam i z powrotem. Doznania... były dziwne i przyjemne zarazem.
Maerinidia zadrżała mocniej i krzyknęła, gdy po zbyt długim oczekiwaniu, wreszcie otrzymała spełnienie... Wtulając twarz w miękką trawę, tłumiła okrzyki i jęki, wyrywające się z jej ust przy każdym poruszeniu figurki w jej ciele.
Delikatne ruchy zmieniły się w gwałtowne przesunięcia drewnianego przedmiotu w ciele Mae, wyołujące drżenie całego ciała i szybki oddech.
Shryinda delikatnie głaskała plecy i pupę kochanki, jednocześnie szybko poruszając ręką i doprowadzając czarodziejkę do intensywnego przeżycia spełnienia.
- Twoje odgłosy są prawie muzyką, Mae, mogłabym ich słuchać cały cykl. - wymruczała z delikatnym uśmiechem na twarzy Matka Opiekunka.
W końcu dysząc ciężko, czarodziejka oparła spocone czoło na ziemi i opuściła pośladki, opierając je na piętach. Nogi zbytnio jej drżały, by móc utrzymać ich ciężar. Ręce związane na plecach kurczowo zaciskały się w pięści... by dopiero po dłuższej chwili z trudem rozgiąć palce.
Matrona wysunęła obiekt przyjemnie drażniący zmysły Mae i dała jej mocnego klapsa. - I jesteś dostatecznie ukarana, kochanie?
Po czym usiadła obok i głaskała Maerinidię po włosach. - Masz uroczą pupę, wiesz?
- Dziękuję... A jeśli masz mnie zawsze karać w ten sposób, muszę być bardziej niegrzeczna. - wymruczała czarodziejka, kładąc się na boku na tyle wygodnie, na ile pozwalały jej związane ręce i uśmiechając lekko w odpowiedzi na łagodną pieszczotę dłoni Shriyndy.
- Na dziś chyba wystarczy, co? - rzekła Shriynda przygryzając dolną wargę, gdy patrzyła na drowkę. - Ale... niedługo znów cię wezwę i będę... Mam też czasem ochotę na zwykłą zabawę, Mae. Bez magii, bez sztuczek... Proste, delikatne figle.
- W takim razie znajdziesz mnie w swoim łożu, gdy zmęczona po całym dniu obowiązków będziesz marzyła właśnie o tym. - uśmiechnęła się czarodziejka - Utulę Cię wtedy i będę tulić aż do rana... by móc znów Cię utulić, gdy tylko otworzysz oczy. Poza tym... magia też może być delikatna.
- Wiem wiem... ale tulić to się mogę do poduszki. Co do ciebie... będę miała inne plany. - mruknęła Matrona kładąc się naprzeciwko Mae i całując jej usta powoli i delikatnie. Podobnie dłonią pieściła jej piersi. - Będzie milutko... obiecuję.
Czarodziejka odwzajemniła pocałunek.
- Nadal nie chcesz, bym używała rąk? - zamruczała.
- Nie... bo nie wyjdziemy z tego... ogrodu do porannego dzwonu. - Shriynda cmoknęła czubek nosa czarodziejki.
Wstała jednak i zaczęła rozwiązywać więzy na dłoniach kochanki dodając. - A obrożę zakładaj, kiedy... będziesz miała ochotę na mocniejsze zabawy, dobrze? Taki nasz mały znak.
- A jaki będzie Twój? Ta... figurka? - uśmiechnęła się Mae rozcierając zdrętwiałe nadgarstki.
- Hmm... tak. - mruknęła cicho Shryinda i przesunęła palcami po figurce. - Ma ona dla mnie szczególne znaczenie. Jestem do niej... przywiązana.
- Val...? - niemal bezgłośnie zapytała czarodziejka.
- Pozbawiła mnie nią dziewictwa... - rzekła z nieśmiałym uśmiechem Shryinda, wspominając dawne dzieje.
Mae skrzywiła się boleśnie, gdy Matrona potwierdziła jej przypuszczenia. Duch Valig’yar będzie im towarzyszył chyba do końca... choć przyjemności płynącej z zabawki nie mogła zanegować. Westchnęła jednak ciężko, spoglądając w bok.
- Mogę dla Ciebie wyrzeźbić inną figurkę... jeśli chcesz. - powiedziała jakby smutno.
- Nie. - powiedziała lekko przerażonym głosem Shryinda tuląc ów przedmiot do siebie niczym małe dziecko. Uśmiechnęła się delikatnie po chwili i pogłaskała policzek drowki. - To nie będzie konieczne. Zamiast marnować czas na rzeźbienie, poświęcisz go mnie, Mae...
- Jak sobie życzysz... Pani. - szepnęła. Z jej oczu zniknął ogień, z głosu pasja. Nadal nie podnosiła spojrzenia, tym jednym wyznaniem złamana bardziej, niż najbardziej wymyślnymi torturami.
Shryinda pogłaskała drowkę po włosach mówiąc. - Mae... Ty jesteś przy mnie. Val... umarła. Nie odbierzesz mi przeszłości i wspomnień, ale... możesz zdobyć całą moją przyszłość, kochanie.
- Przepraszam... ja... masz rację... - czarodziejka bezradnie pokręciła głową i spojrzała w końcu w oczy kapłanki - Jesteś moja. - szept zabrzmiał jak skarga, ale dłonie ujęły twarz drowki i przyciągnęły jej usta do ust Mae, która ucałowała je mocno, zachłannie. Potem całowała całą jej twarz, powtarzając “moja” w każdej krótkiej przerwie potrzebnej na nabranie oddechu.
- Jesteś niemożliwa... - mruknęła Matka Opiekunka całkowicie oddając się pocałunkom, wsunęła nogę między uda Mae i pocierała koronkową pończoszką o łono drowki, pobudzając ją delikatnie.
Czarodziejka jednak nie dała się zdominować. Podniosła się i nachyliła nad kapłanką, zmuszając ją do położenia się na plecach i szeroko rozsuwając jej uda.
- Mogę już używać magii? - zapytała z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Nie... dziś... Mae, dziś jesteś moją zabawką... za dużo sobie pozwalasz. - pogroziła jej palcem Shriynda. Ale to jedyny protest, na jaki było ją stać.
- Będzie Ci dobrze, obiecuję. - cichy szept towarzyszył przemianie czarodziejki, której urósł wspaniały organ - Podejrzewam, kochanie, że nigdy w życiu nie miałaś mężczyzny... nie chciałaś, a jednak tęsknisz za tym... szczególnym spełnieniem. Mogę Ci je dać. Jak widzisz... magia daje spore możliwości w tym zakresie...
- Ale ja lubię tak, jak jest... Mae. - drowka sięgnęła dłońmi do nowego nabytku czarodziejki i zaczęła nimi powoli i pieszczotliwie wodzić po nim.- Podobasz mi się taka, jaka jesteś. Nie musisz być w innej postaci.
- Nie pozostanę w niej długo. Jedynie tyle, ile będzie potrzebne, byś... oczywiście jeśli zechcesz. I zapewniam, że warto tego doświadczyć choć raz. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Ale ja wcale nie pragnę takich doświadczeń, Mae... choć zabawnie patrzeć jak drżysz... gdy robię... o tak. - to mówiąc ujęła dłonią u podstawy “ogonek czarodziejki”, drugą wodząc zaś powoli po nim. I masując coraz szybciej. Raz zaciskała mocniej, raz delikatniej, eksperymentując z nowym dodatkiem Mae i... jej reakcjami na ów dotyk.
- Dobrze się bawisz? - czarodziejka zadrżała lekko i zaśmiała się nieco nerwowo - Jeszcze chwila... a te doświadczenia... których nie pragniesz... same Cię znajdą.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytała niewinnie Shriynda uśmiechając się łobuzersko i przyspieszając ruchy palców na pochwyconym organie, coraz lepiej jej ta pieszczota wychodziła. Trzymając jedną dłonią drowkę, drugą wygrywała na jej doprawionej męskości melodię za pomocą palców. Melodię drżeń i mimowolnych jęków.
Czarodziejka delikatnie, ale stanowczo złapała nadgarstki Matrony i oderwała je od magicznego organu. Oddychała ciężko, oczy jej płonęły... nie puściła jednak rąk kapłanki, nachylając się nad nią mocniej.
- Mae... Nie chcę. Nie tak. - gdzieś znikł uśmiech. Głos był nadal spokojny, ale nie było w nim figlarności. - Zapominasz się, Mae.
- Jak zawsze, gdy jesteś tak blisko... - czarodziejka zachłannie pocałowała usta kochanki, przywierając do niej całym ciałem i ocierając się o jej podbrzusze... gładką skórą.
- ...ale nigdy na tyle, by zrobić coś, czego nie chcesz. - szepnęła i uśmiechnęła się - Choć nadal twierdzę, że warto.
- Mae... nie chcę poczuć tego w sobie, ani w ustach. Nawet u ciebie... Mogłabym się zgodzić, tobie... umieścić w tobie. - mruknęła po namyśle kapłanka i dodała z uśmiechem. - A i dotykanie patrząc na twoją twarz było... zabawne.
Mae podniosła się lekko, w jej oczach zamigotały wesołe błyski.
- Ty... we mnie? Intrygujący pomysł... -pieszczotliwie położyła dłoń na podbrzuszu kapłanki, formując na nim magiczną kolumnę. Delikatnie, choć z niemałą wprawą zaczęła wodzić palcami wzdłuż niej.
- Jak Ci się to podoba? - zachichotała nachylajac się i składając pocałunek na samym jej czubku.
- Wolałam jednak, kiedy to ja drażniłam się... z tobą. - jęknęła drowka czując usta czarodziejki na swym nowym dodatku. - Jak właściwie się to obsługuje? To znaczy... wiem, gdzie to się wkłada, ale... nie bardzo znam pozycje.
- Na przykład... tak... - czarodziejka objęła udami biodra Matrony i z pomrukiem przyjemności opadła na magiczny organ, po czym poruszyła lekko biodrami, nieznacznie korygujac przy okazji jego rozmiar.
- Mogę obsłużyć się sama... lub dać Ci się spokojnie zapoznać z nowym kawałkiem ciała. - wymruczała.
- Po co mi go dałaś... - jęknęła Matrona drżąc pod wpływem nowych doznań i zaciskając dłonie na gorsecie nadal okrywającym jej piersi. - Skoro obsłużysz... się sama?
- Wybacz... - drowka z łobuzerskim uśmiechem podniosła się z kochanki i przyklękła obok, wypinajac pupę - Tak chyba będzie najłatwiej... Zrób ze mną co tylko chcesz...
- Mała podpowiedź... Proszę? - Mae zamiast nowego dodatku do Shryindy, poczuła język kapłanki wodzący pomiędzy jej pośladkami. -Powiedz co powinnam... zrobić?
- Potraktuj go jak... tę Twoja figurkę. Ujmij w dłoń, nakieruj, wsadź i... poruszaj biodrami w przód i w tył. - czarodziejka mocniej wypięła pośladki, poddając się rozkosznej pieszczocie.
- No dobra... wchodzę. - i weszła, niewprawnie wbijając się między uda kapłanki w gwałtownym szturmie. Było to jak oddanie ciała prawiczkowi z dużym entuzjazmem. Kapłanka zacisnęła mocno palce na pośladkach czarodziejki i drżąc zaczęła poruszać biodrami, by wepchnąć jak najgłębiej w Mae... jej tymczasowy podarek.
- Jesteś... cudowna... - drowka jeczala głośno za każdym razem, gdy biodra kapłanki uderzały w jej pośladki, powodując uczucie słodkiego wypełnienia.
- Kłamiesz... ale lubię... jak mi... słodzisz. - jęknęła cicho Shriynda przyspieszając ruchy swego twardego dodatku w ciele czarodziejki. - Mam wrażenie... że się... posikam...
- Nie... bój... się... - iluzjonistka nie była w stanie powiedzieć nic więcej, zalewana przez wzbierające fale rozkoszy.
- Ja... ja... - jęknęła głośno drowka, mocno dochodząc w ciele gwałtownie szczytującej czarodziejki. - ...sikam. Faceci są... okropni. Nic...
Oddychając ciężko i nadal tkwiąc w Mae, kapłanka dokończyła. - Nic dziwnego, że Lolth woli nas.
Maerinidia roześmiała się tylko, z trudem łapiąc oddech.
- Nie wiem co w tym śmiesznego... Myślisz, że za każdym razem... jak oddają mocz, też to czują? - rzekła Shriynda siadając, ale mimo wszystko wydawała się świadoma, że to nie mocz oddała do wnętrza swej kochanki.
- Z tego co wiem, oni to zupełnie rozdzielają. To też zależy od stopnia... twardości. I rozmiaru. - nadal chichocząc, wskazała na wątły już i mały organ, po czym jednym słowem spowodowała, że zniknął - Szczerze mówiąc nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Bo i po co?
- No cóż... wolę cię jednak bez takiego dodatku. - mruknęła Matrona przeciągając się lekko i wstając z trawy. - Dość już wyszalałaśmy się, prawda?
- Jakoś przeżyję do rana... - czarodziejka miała wyraźnie wyśmienity humor. Wstała, przeciągnęła się i nie spiesząc się, zebrała rozrzucone części garderoby, nie trudząc się jednak ich ubieraniem. Do komnat Matrony nie było daleko.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 04-07-2013, 14:10   #109
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Część I


11 Eleint 1372

Neevrae spojrzała na Mevremas zajmującą się ogrodem... co było zaiste intrygującym widokiem.
- Dla konkurencji? - zapytała zbita z tropu dyplomatka.
-Dla mojej wnuczki.- pokiwała żartobliwie palcem Matrona i wbiła sztylet w ziemię. -Moje Usteczka podkradły mi ciebie. Czymże cię przekupiła?
- Tak... Zaczęłam pracować, chociaż nie sądziłam, że to konkurencja. - odparła ostrożnie, po czym dodała - Czy to jest w ogóle możliwe, aby mnie wykraść od ciebie, pani?
Matrona wstała i podeszła bliżej Neevrae. Zapach róż zrobił się bardziej intensywny, wręcz wypełniał nozdrza i ciało. Zapewne to efekt osobistych perfum.- Czyżby? O czym teraz myślisz Neevrae?
- Gdzie popełniłam błąd w moich kalkulacjach, że zwróciło to twoją uwagę, Opiekunko.
- Tylko taki problem? Czuję się deczko... zawiedziona.-mruknęła wesoło, muskając delikatnie policzek Neevrae kciukiem.
Neevrae przechyliła głowę.
- Na możliwe dalsze konsekwencje zostawiam sobie miejsce.
-A widzisz... już cię zgarnęła. Już masz ambicje, co?- zażartowała Mevremas uśmiechając się ironicznie.- Może to i dobrze, że wnuczka jest sprytna. Córka okazała się rozczarowaniem.
- Określiłabym raczej, że to ambicje z przymusu. - odparła krzywiąc się lekko - W tej całej walce ambicji... Nie ma nic... Pociągającego.
-Więc zajmijmy się czymś pociągającym.... podoba ci się mój ogródek?- Mevremas przybliżyła się do młodej kapłanki, kładąc jej dłonie na swych pośladkach. Tak że Neevrae obejmowała dłońmi sprężystą pupę Matrony jednocześnie będąc tak blisko niej.- Prawda, że przytulny.
- Gdybym nie lubiła kwiatów musiałabym skłamać, ale je lubię, tak więc powiem prawdę. Podoba mi się. - Neevrae uważnie obserwowała Mevremas, nieprzekonana co do swojego bezpieczeństwa.
-Co jeszcze ci się podoba?- spytała Matrona napierając delikatnie biustem na piersi kapłanki i delikatnie muskając językiem czubek nosa dyplomatki.
- Czy to pytanie retoryczne? - Neevrae czuła, że w tym momencie delikatne pieszczoty Mevremas nie działają zbyt dobrze.
-Jesteś strasznie spięta.- rzekła Mevremas skupiając spojrzenie na wzroku kapłanki. Odetchnęła głęboko wyswobadzając się z rąk Neevrae.- Twoje myśli nie są tutaj, lub... nie są przy mnie, prawda?
Ruszyła przodem i dała znać ręką Neev by ta za nią szła. -Zapewne wiadomo ci, że enklawa jest zamknięta, trudno to nie zauważyć prawda?
Neevrae ruszyła za Matroną i spoglądając na nią odparła:
- Czyżby zdarzył się jeden z tych niefortunnych zbiegów okoliczności i wrócili derro?
-Dokładnie... derro już wiedzą, że mają pecha. Ale jak skończy się cyrk z enklawą, zaczną cię zaczepiać.- mruknęła Mevremas lawirując pomiędzy różanymi krzakami.
- Podejrzewam. - zamyśliła się - Po tej wymianie, która ma nastąpić... Są już jakieś kolejne kwestie, o których mieliby się wywiedzieć?
Na którymś z krzaków róży zawisła owa zielona chusta okrywająca dolne partie ciała Mevremas.- Tak. Pytanie dotyczy Krusników. O to, kto za nimi stoi.
Sama Matrona zaś szła dalej, przemykając pośród krzewów róż w kierunku który znała tylko ona.
- Krusnicy? - zdziwiła się Neevrae - Któż to taki?
-A czy to ważne?- spytała Matrona, potem znikła z pola widzenia.I Neevrae usłyszała chlupot wody.
- Ważne o tyle, że nie chcę sytuacji, w których wykazałabym się zupełną niewiedzą o tym, co ponoć mnie interesuje. - stwierdziła idąc powoli, niepewnie w stronę, w którą poszła Mevremas.
Mevremas siedziała zanurzona w baseniku, jej strój przylegał do ciała idealnie podkreślając jego walory.- Krusniki nam brużdżą, tutaj w Erelhei-Cinlu. Mogłabym ich zmiażdżyć, ale jaką mam pewność, że robią to z własnej inicjatywy? Chcę wiedzieć kto pociąga za sznurki. Tyle ci powinno wystarczyć dyplomatko Aleval.
- Zapamiętam. - odparła przyglądając się Mevremas.
-Wiesz... od zerkania lepsze jest dotykanie.- Matka Opiekunka wypięła do przodu piersi mówiąc.- Chyba że moja wnuczka już bardziej cię zauroczyła?
Neevrae zaśmiała się cicho.
- Nie powiedziałabym. -usiadła przy brzegu oglądając spokojnie Mevremas. Zsunęła z siebie ubranie i sama weszła do baseniku przesuwając dłonią po piersi Matrony.
Mevremas odrzuciła na bok mokrą koszulkę i nachyliła swe oblicze ku Neevrae delikatnie całując jej usta. Wsunęła też dłonie pomiędzy uda młodej kapłanki delikatnie wodząc po jej udach i mrucząc.- Uwodzicielka z ciebie Neevrae... niby cicha woda, a jednak...
- Jestem tylko sobą. - stwierdziła cicho młoda kapłanka. Patrząc teraz na Mevremas porównywała ją z Yvalynem. Jedną z różnic między nimi było to, że tego Vae kapłanka mogła odrzucić. Z Opiekunką Aleval te relacje już takie proste nie były. Oboje zaś byli na swój sposób... przerażający.
Usta Matrony pieściły delikatnie jej szyję, wywołując drżenie... podobnie jak dłonie muskające jej uda.- Jesteś urocza Neevrae... i masz zwinny języczek. Bycie sobą może w twoim przypadku oznaczać...wiele zalet. Podoba ci się moja wnuczka?
Neevrae nadstawiła szyję na pieszczoty mrucząc cichutko.
- Sądzę... że uda mi się z nią... porozumieć, kiedy będzie trzeba.
-Jeśli podsłuchasz coś ciekawego...daj mi znać...-mruknęła Mevremas całując obojczyk kapłanki i zapuszczając dłoń pomiędzy uda Neevrae.- Kto wie... Może wtedy Ilivara znajdzie sobie jakieś ciekawe zajęcie baaardzo daleko od ciebie i twego brata.
Neevrae zamarła na moment, kiedy uderzyły ją wypowiedziane przez Mevremas słowa, które ścisnęły jej żołądek. Słowa wręcz nierealne, a jednak... Powoli skinęła głową i wydusiła z siebie:
- Jeśli... - wyszeptała.
Matrona pocałowała delikatnie Neevrae, wsuwając palce głębiej i pieszczotami wprawiajac ciało młodej kapłanki w drżenie. Spoglądając w jej oczy Mevremas rzekła cicho.- Jeśli będziesz mi wierna i posłuszna... twoje życie może stać się beztroskie. I dość bezpieczne.
- Nigdy nie miałam... - zdanie przerwał krótki jęk - … zamiaru przestać być...
-Cieszy mnie to...-Matrona uśmiechnęła się i położyła dłoń kapłanki na swych piersiach. Nie przerywając pieszczoty dłoni w jej intymnym zakątku ciała,wymruczała.- Bowiem mam wobec ciebie duże plany Neevrae.
- Nie nadaję się do tych wszystkich walk... - wyszeptała przygryzając usta.
-Ależ po co miałabyś walczyć Neevrae? I po co ja miała bym cię posyłać do czegoś, do czego się nie nadajesz?- mruknęła cicho Mevrewas zaciskając dłoń kapłanki na swej piersi i przyspieszając ruchy palców w jej wrażliwym miejscu. Oddech Neev przyspieszył, piersi... unosiły się i opadały szybko. A Matka opiekunka pieściła muśnięciami języka obojczyk kapłanki.- Ja wiem, jakie masz atuty i jakie talenty... i wiem, gdzie cię wysłać. Wnuczka miała rację, urodzona z ciebie dyplomatka Neevrae.
- Cieszy mnie to... - odparła cicho przymykając oczy, a dłońmi wędrując po ciele Matrony, jedną z nich docierając do jej wrażliwego punktu.
-Powinno Neev, bo czyni cię... wartościową.- szepnęła cicho Matrona, po czym zaczęła całować usta swej kochanki powoli i delikatnie. Pieściła językiem, je wargi, delikatnie ugniatała dłonią jedną pierś ocierając się w biustem o drugą. A palcami drugiej dłoni pieściła ciepły zakątek kochanki pozwalając, by palce młodej dyplomatki zajęły się jej zakątkiem, ciepłym i delikatnym.
Neevrae przymknęła oczy po raz kolejny badając ciepły obszar Mevremas, przypominając sobie, które jego obszary szczególnie wrażliwie reagowały na pieszczoty i... wykorzystując to.
-Szybko się.. uczysz...- drowka zadrżała mocniej nabijając się na atakujące palce i sama wzmacniając pieszczoty dłoni we wnętrzu młodej dyplomatki. Podobnie intensywne były pieszczoty, które doprowadzał drowkę na skraj ekstazy.
Młoda kapłanka zaczęła całować szyję Matrony, delikatnie przesuwając po niej językiem, rytm którego dostosowała do rytmu swoich palców bawiących się we wnętrzu Mevremas, jakby działało jako jeden, skoordynowany organizm.
Efekty były gwałtowne i mocne, głośny wspólny jęk dwóch pieszczących się nawzajem kobiet. Drżenie tulących się do siebie nagich ciał i pomruk Matrony muskającej kącik ust Neevrae, gdy szeptała.- Jesteś urocza... Może nawet za bardzo. Mogłabym... nie wypuszczać cię z moich komnat. Pokusa ku temu jest... przyznaję.
Neevrae otarła się policzkiem o policzek Matrony. Przymknęła oczy oddając się doznaniom i zaczęła delikatnie muskać ustami ucho Mevremas, przesuwając po nim językiem.
- I nienasyconą. Nie maść dość molestującej cię kobiety, która jest starsza od twej matki?-mruknęła Matrona poddając się jednak pieszczocie kapłanki. Wędrowała delikatnie palcami po jej szyi.- Jesteś kusząca Neevrae, bardzo... Ciekawe kto uległ tej pokusie sprężystych piersi i delikatnej cery. Wymknęłaś się wszak z sideł Yvalyna, prawda?
- Tak. - odparła podgryzając delikatnie szczyt ucha Mevremas - Nie miałam ochoty dać się... Pochwycić.
-Nie żałuj sobie kochanie...-mruknęła Mevremas ujmując dłonią pierś Neevrae i ugniatając delikatnie.- rozkoszy. Nie warto marnować okazji w Erelhei-Cinlu. A komu się nie oparłaś?
- Nie żałuję sobie. - mruknęła - Po prostu nie miałam ochoty. - zaprzestała na chwilę pieszczoty ucha zastanawiając się - Ciężko przejść obojętnie obok Faerzzena.
-Przystojny jak słyszałam i ma długiego... jak słyszałam.-zażartowała cicho Mevremas pieszcząc pierś dyplomatki leniwymi i spokojnymi ruchami dłoni.
- Tak czy inaczej podoba mi się. - wróciła do pieszczoty ucha, dołączając do niej delikatne pieszczoty piersi. Zamyśliła się - A tobie, pani, wpadł ostatnio ktoś nowy w oko?
-Maerinidia, krążą o niej intrygujące plotki. Miałaś okazję ją poznać?- spytała cicho Mevremas pozwalając się pieścić młodej kochance i prężąc przed nią dumnie swój sprężysty i kształtny mimo wieku biust.
- Yvalyn mnie do niej przyprowadził. Rozmawiałyśmy chwilę. - stwierdziła przechodząc z pocałunkami na szyję Mevremas.
-I co o niej sądzisz?- spytała cicho przymykając oczy i dając się całować. Jej ciało zaczęło lekko drżeć od jej pieszczot, rozchyliła swe uda mimowolnie.
- Ciężko określić po tak krótkiej rozmowie. - stwierdziła korzystac z rozchylenia ud Opiekunki, zanużając raz po raz, niby leniwie, palce w jej wnętrzu - Na pewno zaciekawiła.
-Jest jeszcze parę ciekawych osób wśród Godeep Zeyrbyda, Phyxfein, Ilivantar.- pomrukiwała Mevremas poruszając powoli biodrami. Spojrzała na Neevrae.- A Despana? Kto cię kusi w tym Domu. Valyrin?
Neevrae wsunęła głębiej palce.
- Nasze relacje są... skomplikowane. - stwierdziła poruszając palcami bardzo dokładnie - Czy kusi... Nie wiem.
-Brzmi to romansem...- zaśmiała się Mevremas, głaszcząc delikatnie głowę Neevrae.- Pragniesz jej?
Drżała lekko i oddychała szybciej. Palce dyplomatki rozpalały żar w ciele Matki Opiekunki.
- Nie wiem. - odparła po chwili zamyślenia - Chyba dlatego to skomplikowane.
-Jest ładniutka impulsywna i dzika...- uśmiechnęła się Mevremas.- Jest jak Wilczyca, a ty delikatna i wrażliwa. Ona cię zdobędzie, bo ty pragniesz być zdobywana, kochanie.
- Czemu sądzisz, że tego pragnę? - mruknęła całując Matronę w usta.
-Skomplikowane relacje, to “i chciałabym i boję się”.-odparła Mevremas po oddaniu pocałunku. Drżała coraz bardziej, przymykając oczy. Uśmiechnęła się lekko.-Dziś to zresztą widziałam w twoich oczach. Wzbraniałaś się przede mną z początku, Neev.
Neevrae przesunęła językiem po szczycie piersi Opiekunki Aleval.
- Stwierdzenie "skomplikowane relacje" może oznaczać wiele. - stwierdziła wzmagając pieszczotę palców - Co było w moich oczach?
-Trochę strachu, trochę obaw... dużo zmartwień.-jęknęła Matrona i wygięła ciało w łuk drżąc mocno i dochodząc gwałtownie.
Zanurzyła się w wodzie i zerkając rozmarzonym wzrokiem. -Jeszcze trochę i będę cię zabierać do siebie tylko dla rozrywki Neevrae.
Kapłanka zanurzyła się obok i pocałowała delikatnie ucho Mevremas.
- Mam się martwić? - zanim Opiekunka zdołała odpowiedzieć Neevrae pocałowała ją ponownie, tym razem w usta.
-Nie... masz usiąść wygodnie na brzegu i rozsunąć uda. Czas byś i ty miała trochę przyjemności z tego spotkania.- mruknęła cicho Mevremas głaszcząc drowkę po policzku.
Neevrae uśmiechnęła się i usiadła na brzegu. Rozsunęła uda patrząc na Matronę zanurzoną w wodzie.
Mevremas oparła dłonie na udach dyplomatki i nachyliła się ku podbrzuszu Neev i mruknęła żartobliwie.- Witaj kwiatuszku, stęskniłeś się za mną?
Po chwili zaczęła muskać ów kwiatuszek powolny ruchami języka nie spiesząc się w ogóle.
Neevrae zamknęła oczy i rozluźniła się, otwierając na doznania, jakie były jej oferowane w zamian, za doznania, które wcześniej sama zaoferowała.
Matrona pieściła młodą dyplomatkę powoli i spokojnie, sięgając języczkiem coraz głębiej i mocniej i wyrywając z drżących ust Neev coraz głośniejsze jęki.
Dyplomatka drżała i jęczała rozkładając szeroko uda, przesuwając palcami po podłożu. Chciała tego, ale czy można się było dziwić? Zawsze tak było... i kiedy mogła już myśleć zdawała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę ją martwi w tych relacjach.
Pieszczota się nasilała coraz bardziej. Neev drżała coraz mocniej czując jak język najpotężniejszej drowki w tym domu pieści zmysłowo jej wnętrze. Jęki same wyrywały się z płuc dyplomatki, by przejść w przeciągły jęk oznajmiający, że Neevrae dotarła na szczyt rozkoszy.
Mevremas cmoknęła jeszcze podbrzusze Neevrae i mruknęła.- No a teraz idź już. I tak zabrałam ci dużo czasu, prawda?
Neevrae oddychała głęboko dając chwilę swojemu sercu na powrót do normalnego rytmu.
- Tak, pójdę już... - wysapała zbierając się.


12 Eleint 1372

Maerinidia zajechała pod Twierdzę Aleval swoją prywatną lektyką, by odebrać spod jej bram czekającą już na nią Neevrae.
Neevrae uśmiechnęła się na widok Maerinidii i wsiadła do jej lektyki.
- Dziękuję, że mnie odebrałaś. - powiedziała z uśmiechem.
- Tak będzie nam zdecydowanie wygodniej, niż piechotą - odpowiedziała z uśmiechem Czarodziejka, po czym dała znać, żeby ruszyli.
- Ostatnim razem nie miałyśmy dużo czasu na rozmowę, co teraz mam nadzieję nadrobić. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Yvalyn istotnie potrafi mocno... zaabsorbować myśli - Mae roześmiała się lekko.
- Taaak. Potrafi. - mruknęła - Twoje zaabsorbował, prawda?
- A Twoich nie? - Mae wpatrzyła się uważnie w rozmówczynię, mając jednak w oczach wesołe iskierki.
- W pewnym sensie. - odparła - Na pewno ma swoje umiejętności.
- Och, proszę... - czarodziejka lekko dotknęła dłoni Neevrae - ...nie umiesz kłamać...
Znów się roześmiała, ale też nie dodała nic więcej, bo lektyka zatrzymała się nagle.

Dotarli bowiem na miejsce. Mała i dość ciasna oraz przytulna lektyka przemierzała uliczki zwinnie, tym bardziej że wymalowany znak Najwyższej czarodziejki Godeep, rozpraszał uliczne tłumy na boki.
“Płatek rozkoszy”. Nieduża knajpka ukryta pośród zakamarków Getta Rzemieślników została Mae poradzona przez samą Phyxfein. Półczarcica używała jej kiedyś na okazję schadzek z kochankami i polecała jako miejsce na poziomie.
Na pewno było dyskretne. Z ulicy niepozorne drzwi i krzywy szyld, w środku zaś... nie było wspólnej sali jadalnej. Był za to szczupły półdrow o bliźnie na policzku i ubrany w bogaty strój. W jego dłoni tkwił jeden przedmiot. Woskowa deseczka na której zaznaczone były rezerwacje.
W karczmie tej były małe pokoiki z wygodnymi leżankami na dwie osoby każda i ze stolikiem z frykasami pomiędzy nimi. Nie było służby, by ta nie przeszkadzała w intymnych spotkaniach.
Było za to dużo miękkich poduszek na podłodze i palące się kadzidełka sandałowca.

Neevrae weszła z czarodziejką do jednego z takich pokoików mówiąc:
- Nie twierdzę, że Yvalyn nie zadziałał na mnie w żaden sposób. Inną sprawą są... chęci. - odwróciła głowę do drowki - W końcu zostawiłaś nas samych, prawda?
- Musiałam wracać, miałam umówione spotkanie... - Mae uśmiechnęła się łagodnie.
- Och, nie musisz się tłumaczyć, nie mam przecież niczego za złe. - odparła uśmiechając się. Usiadła na jednej z leżanek, po czym ułożyła się na niej delikatnie - Poradziłam sobie.
- Poradziłaś? Jak mam to rozumieć? - Drowka przysiadła obok - Och, nie bądź taka tajemnicza.
- Całkiem normalnie. Porozmawialiśmy sobie, a później ja udałam się ponownie na przyjęcie. - powiedziała lekko.
- I po co? - czarodziejka wydawała się mocno zaskoczona - Mając Yvalyna tylko dla siebie... nie sprawdziłaś, co potrafi i ile jest prawdy w plotkach? Nie był dość... przekonujący?
- Zakładam, że w plotkach jest dość dużo prawdy, a na jego umiejętność przekonywania narzekać nie można, prawda? - przesunęła dłonią po włosach - Nie miałam jednak ochoty niczego sprawdzać.
- Cóż... W takim razie gratuluję samokontroli. Opuszczenie loży kosztowało mnie sporo wysiłku... - westchnęła cicho na samo wspomnienie i roześmiała bezradnie - Nie mam pojęcia co by się działo, gdybym to ja została... Choć mam pewne podejrzenia. - dodała z rozbawieniem.
- Cóż, talentu mu odmówić nie można. - zaśmiała się cicho i spojrzała z zaciekawieniem na Mae - Znacie się lepiej?
- Dopiero... zaczynamy poznawać się bliżej. Jeszcze jako uczennica widziałam go parę razy, kilka razy rozmawialiśmy... ale nie mogę powiedzieć, że go znam. Choć... przetestowanie jego umiejętności w praktyce również nie będzie świadczyło o poznaniu Yvalyna... - odpowiedziała, zamyślona.
- Masz rację. Nie będzie o tym świadczyło. - zamyśliła się chwilę, po czym machnęła ręką - Ale dość o nim. Powiedz mi, jak radzisz sobie na nowym stanowisku?
- A jak Ty sobie radzisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie - Ja przez długie lata byłam przygotowywana do tej funkcji. Na wiele sposobów, choć z jakiegoś powodu matka trzymała mnie z daleka od polityki i intryg, skupiając się wyłącznie na szlifowaniu mojego talentu i łamaniu charakteru. - skrzywiła się.
- Faktycznie, ja do swojej funkcji przez matkę przygotowywana nie byłam. - uśmiechnęła się delikatnie - I przez nikogo w sumie. Jak sobie radzę? Na razie nie zostałam jeszcze wezwana do Matrony Despana, więc wszystko przede mną. Na niektóre rzeczy trzeba się godzić tak czy inaczej.
- Czasami trzeba przełknąć dumę i zrobić to, co musi być zrobione - Mae przygryzła wargę, próbując nie zazgrzytać zębami. Wstała i nalała wina do pucharkow, jeden podała Neevrae, w drugi wpatrzyła się posępnie - Oby tych... rzeczy było jak najmniej w naszym życiu... - westchnęła sentencjonalnie, wznosząc toast.
- I innych... rzeczy. - Neevrae upiła zawartość kielicha, po czym uśmiechnęła się ciepło do Mae i położyła jej dłoń na ramieniu - Ale teraz nas one nie dopadną, więc możemy rozmawiać, jeść i pić.
- Zatem do dzieła... - Czarodziejka wychyliła zawartość pucharka i z zainteresowaniem wpatrzyla w przygotowane przekąski - O czym porozmawiamy?
Neevrae zamyśliła się.
- Może poznajmy się lepiej. - zerknęła na Mae z zainteresowaniem - Masz dzieci?
- Nie. A Ty? - krewetki wyglądały dość apetycznie...
- Nie, a i tak jak na razie nie mam partnera. - wzruszyła ramionami.
- Oficjalnego? Ja też nie. Ale też nie musi być oficjalny, by mógł spłodzić potomka - mrugnęła porozumiewawczo.
- Och, chyba jestem wystarczająco duża, aby to wiedzieć. - zaśmiała się cicho i upiła wina - Nieoficjalnego... nie wiem. Może mam.
- Może? Nie trzeba wielkiej filozofii żeby stwierdzić, czy chodzi się z kimś regularnie do łóżka, czy nie...
- Po prostu na razie minęło mało czasu... ale jeżeli brać pod uwagę tylko ten przedział to tak. Mam kogoś takiego. Ty zapewne też.
Maerinidia skinela głową.
- Tak, mam... A raczej miałam... do awansu. Potem wszystko się skomplikowało. - westchnęła cicho - I przestałam mieć czas tylko dla niego. Choć... ma to swoje plusy. Poznałam mnóstwo osób... nieco bliżej.
- Co do poznanych osób... Mam nadzieję, że nie przeraził cię nasz mały klub?
- Klub? Nieee... - Mae nalała sobie kolejną porcję wina i upila łyk - To, że o tylu rzeczach nie wiedziałam, przeraziło mnie znacznie bardziej.
- A o jakich rzeczach nie wiedziałaś? - zapytała opróżniając kielich.
- O wydarzeniach w Podmroku... - zaczęła wyliczać na palcach, jak mała dziewczynka - Mutancie czy też mutantach... nawet o rewelacjach z zamachu na moją własną Matronę. - dodała kwaśno, dolewając Neevrae wina.
- Nie martw się. Ja też o wszystkim nie wiem. - uśmiechnęła się - Przynajmniej tyle dobrego, że nasza gromadka cię nie przeraziła. Nie wiem jak musieliśmy wyglądać w oczach kogoś innego.
- Jak grono przyjaciół... - czarodziejka znów opróżniła kielich, ale tym razem odstawiła puste naczynie - Miło było popatrzeć, jak się przekomarzacie.
- Och, to bywają naprawdę trudne relacje. - odparła przyglądając się Mae z zaciekawieniem - Sama się pewnie przekonasz na własnej skórze. Wspólne podglądanie tak już działa. - zaśmiała się.
- W to nie wątpię... - drowka posmutniała jakby - …chociaż czułam się mocno... nie na miejscu. Niektórzy... zachowywali się dość nieufnie... choć w sumie wcale im się nie dziwię - dodała ironicznie.
Neevrae machnęła ręką.
- Nie należy się mocno przejmować. Sympatie potrafią się zmieniać. Dopiero co cię poznaliśmy, trzeba dać trochę czasu. - upiła duży łyk - Zobaczysz, już niedługo przestaniesz czuć się nie na miejscu.
- Dziękuję... - nieśmiało dotknęła dłoni kapłanki, spoglądając jej w oczy.
- Nie masz za co. - odparła uśmiechając się i pijąc wino, ale nie zabrała dłoni.
Mae jakby mimowolnie zaczęła gładzić dłoń i nadgarstek Neevrae, bezwiednie szukając na niej czułych punktów. Rozglądała się przy tym wokół siebie.
- Przytulnie tu. - stwierdziła po chwili.
- Faktycznie. - potwierdziła kapłanka obserwując Mae - I planujesz coś z tym faktem zrobić? - zapytała z lekkim rozbawieniem.
Czarodziejka oparła policzek na dłoni, wyciągając się wygodniej na leżance i z zainteresowaniem obserwując ruchy własnych palców na skórze Neevrae.
- Może sprawdzić, jak wygodne są te poduszki rozrzucone po podłodze? Wyglądają całkiem zachęcająco...
Neevrae wypiła na raz zawartość kielicha.
- Już takie plany?
- Zwykle... tak. - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością - Jesteś śliczna, a ja lubię... doceniać piękno. - uśmiechnęła się łagodnie.
- I obrałaś już jakąś taktykę? Czy może te komplementy nią były?
- Cóż... moje dyplomatyczne talenty nie są zbyt rozwinięte... - palce zatrzymały się - ...wydajesz się być już zdecydowaną, a jednak bawisz się moimi staraniami. Nieładnie tak drwić.
- Zastanawiam się po prostu nad tym, ile chcesz włożyć siły w te starania. Nie jestem Yvalynem, aby się bawić bezczelnie.
- Tyle, ile będzie trzeba... - dłoń znów ruszyła, palce zatańczyły na skórze kapłanki - ...choć to dla mnie nowość. Do tej pory to ja byłam zdobywana.
- A jest to nieprzyjemna nowość?
- Raczej... intrygująca. - czarodziejka powiodła dłonią wzdłuż ramienia Neevrae, kończąc ten ruch lekkim, pieszczotliwym muśnięciem jej policzka.
- I ile masz zamiar brać z niej? - wyszeptała.
- Wszystko... - palce spoczęły na karku kapłanki, przyciągając ją lekko do ust Mae, która złożyła na wargach drowki miękki pocałunek.
Neevrae odwzajemniła pocałunek pomrukując cichutko. Odsunęła usta od ust Mae i uśmiechnęła się.
- Ciągle rozważasz te poduszki?
- Wyglądają zachęcająco... - czarodziejka odwzajemniła uśmiech.
- A więc... przekonaj mnie do nich.
- Mhmmmmm - zamruczała w odpowiedzi, podnosząc się lekko. Ujęła w obie dłonie twarz Neevrae i pochyliła się nad nią, zakrywając je obie pod kurtyną białych włosów. Znów złożyła na jej ustach pocałunek, jednak tym razem długi, głęboki i pełen namiętności. Gdzieś po drodze jedna dłoń zsunęła się niżej, odnajdując kształtną pierś kapłanki i pieszcząc delikatnie przez materiał sukni.
Neevrae objęła szyję czarodziejki zatapiając się w pocałunku. Dłonią głaskała jej brzuch.
Dłoń czarodziejki zsunęła się z piersi na biodro i delikatnie zaczęła podciągać szatę, odsłaniając zgrabną nogę kapłanki.
Kapłanka zaczęła całować szyję Mae, delikatnie, nie śpiesząc się. Przesunęła językiem po jej skórze, po czym wróciła do składania na niej pocałunków.
Równie spokojnie, choć też bez wahania, dłoń czarodziejki wślizgnęła się wreszcie pod szatę Neevrae, wędrując po udzie w górę.
- Czy to sposób na nawiązanie znajomości? - zaśmiała się cicho kapłanka prowadząc dłoń drowki ku górze.
- Jeden z przyjemniejszych. - wymruczała czarodziejka, pieszczotliwie wodząc palcami po bieliźnie okrywającej łono Neevrae.
- Mm... - zamruczała kapłanka - Nie zaprzeczę.
Mae nagle przerwała pieszczoty. Podniosła się miękko i wyciągnęła ręce do kochanki.
- Chodź, przetestujmy te poduszki. - oczy jej płonęły, gdy wodziła wzrokiem po ciele Neevrae.
Neevrae pochwyciła dłonie czarodziejki i pozwoliła się poprowadzić.
Maerinidia pomogła kapłance wstać i zręcznymi ruchami palców zsunęła z niej szatę. Przez chwilę jeszcze pieściła dłońmi jej piersi, przyglądając się drowce zachwyconym wzrokiem i dopiero po tym ułożyła ją wygodnie na stercie miękkich poduszek. Sama również zsunęła z ramion suknię, pozwalając jej opaść aż do kostek. Przyklękła obok kochanki, nachylając się i wodząc dłońmi po jej ciele.
- Miło mi Cię poznać, Neevrae Aleval... - szepnęła zmysłowo, pochylając się odrobinę niżej i całując namiętnie jej usta.
- Liczę na to... że się zaprzyjaźnimy... - usta Mae rozpoczęły wędrówkę niżej, po szyi, dekolcie, piersiach... zatrzymując się przy nich na dłuższą chwilę... by znów powędrować jeszcze niżej, musnąć pępek i zatrzymać się na skraju bielizny.
- Mi także miło cię poznać, Maerinidio Godeep. - wymruczała Neevrae obserwując wędrówkę ust drowki po swoim ciele - Sądzę, że będzie to udana znajomość...
Pogładziła czarodziejkę po włosach i pociągnęła jej głowę ku górze. Złożyła na jej ustach namiętny pocałunek, po czym wyszeptała z delikatnym rozbawieniem.
- Już tak szybko zmierzasz do celu? - kolejny pocałunek - Na to będzie czas... - znowu przywarła ustami do ust czarodziejki i przeturlała się z nią na poduszkach tak, aby znaleźć się na niej.
- Och... - czarodziejka zachichotała, a po chwili przymknęła oczy i zamruczała jak zadowolona kotka - Widzę, że odkrywasz w sobie ogromny... potencjał... dyplomatyczny... - z lubością odwzajemniała pocałunki - Masz ogromny... talent...
- Nie oceniaj... tak szybko. - kapłanka zaczęła całować Mae po nagim brzuchu, zaś dłoń zsunęła na jej podbrzusze, drażniąc palcami delikatny punkt.
Tym razem to czarodziejka podciągnęła kochankę, by móc po raz kolejny złożyć pocałunek na jej słodkich ustach.
- Już... tak szybko? - zapytała z rozbawieniem w głosie, po czym udała, że się nad czymś zastanawia - Chociaż... - wymruczała - ...może jednak pozwolę Ci jako pierwszej zaprezentować swój... talent? - dłońmi błądziła po piersiach i plecach drowki, jakby nie mogła się zdecydować, czy przyciągnąć jej usta do swoich warg, czy też zepchnąć niżej...
- Pozwolisz, że wybiorę za ciebie? - zamruczała i sama zeszła z pocałunkami w doł brzucha, a dłoń wsunęła pod bieliznę drowki docierając do jej delikatnego zakątka. Zanurzyła w nim palce, leniwie badając zdobyty teren.
- Z przyjemnością... - jęknęła cicho, gdy dłoń kapłanki dotarła do celu swej wędrówki.
Neevrae uniosła głowę i uśmiechając się patrzyła w oczy czarodziejki.
- Podoba ci się to? - zapytała przesuwając palcami we wnętrzu drowki - A to? - przesunęła trochę inaczej.
- Och, taaaaaaak...[/i] - palce czarodziejki wsunęły się we włosy Neevrae, delikatnie je głaszcząc. Uniosła lekko biodra, wychodząc naprzeciw dłoni kapłanki i znów jęknęła cicho z zadowolenia.
- A które bardziej? To? - przumrużyła delikatnie oczy - Czy to? - kolejny ruch. Mae czuła jak palce kapłanki wchodzą głębiej, metodycznie badając jej wnętrze, jakby się z nią drocząc - Co teraz? - wymruczała.
W pewnym momencie z ust czarodziejki dobył się głośniejszy jęk świadczący o tym, że Neevrae znalazła to, czego szukała. Odetchnęła głębiej, przymykając oczy i lekko zacisnęła palce na włosach kapłanki.
Neevrae uśmiechnęła się.
- Ach, tutaj... Prawda? - przesunęła palcem po wrażliwym punkcie - Taaaak... - wysunęła palce z drowki i zeszła niżej, żeby po chwili Mae poczuła ciepły język kapłanki przesuwający się w jej wnętrzu.
Czarodziejka zamruczała, rozsuwając szerzej uda i ułatwiając kochance tym samym dostęp do swego ciała. Nieco mocniej zacisnęła palce na jej głowie, przyciągając ją do siebie.
Pieszczoty Neevrae były naprawdę delikatne, ale jednocześnie trafne, jakby nie był to jej pierwszy raz, ani nawet piąty... co w sumie było prawdą. Kapłanka pieściła językiem Mae zważając na jej reakcje, wedle których je kontynuowała.
Nie trwało to długo... rozdarta między pragnieniem przedłużenia tej przyjemności i dojmującą potrzebą uwolnienia narastającego w niej napięcia, w końcu z cichym okrzykiem przycisnęła głowę Neevrae do swego kwiatu, unosząc biodra i drżąc lekko z rozkoszy.
Neevrae w końcu odsunęła się i położyła obok Mae uśmiechając do niej.
- Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym... - uśmiechnęła się w odpowiedzi czarodziejka, tym razem łagodnie głaszcząc ją po głowie.
- Masz... przekonujące argumenty... - w jej oczach zamigotało rozbawienie - ...pozwolisz mi teraz przedstawić moje?
- Na tym polegają negocjacje. Obie strony przedstawiają argumenty. - odparła z uśmiechem.
- Cudownie... - Maerinidia podniosła się i pochyliła nad kapłanką. Krótko ucałowała jej usta, by już po chwili ześlizgnąć się niżej... znów skuszona jędrnymi półkulami jej piersi. Pieściła je i całowała dłuższą chwilę, nim zdecydowała się ruszyć niżej, ku dotychczas niezbadanym obszarom ciała drowki. W końcu dotarła do granicy, której Neevrae nie pozwoliła jej wcześniej przekroczyć.
- Mogę...? - zapytała, choć jej palce nie czekając na pozwolenie odsłoniły ukryty skarb.
Neevrae oddychala głęboko patrząc uśmiechnięta na czarodziejke.
- Możesz co tylko zechcesz...
- Och, doprawdy...? - usadowiła się wygodnie między udami kapłanki i zagłębiła twarz w cudownie pachnące miejsce, ujmując w dłonie pośladki Neevrae. Językiem przesunęła miękko po ciele drowki, smakując ją i wywołując jej drżenie. Uśmiechnęła się i ponowiła pieszczotę, zatrzymując się na dłużej u bram do slodkiego zakątka, pieszcząc to czułe miejsce czubkiem języka i z uwagą wsłuchując się w rytm przyspieszonego oddechu kochanki. W końcu zsunęła się niżej, zagłębiając język w ciele Neevrae... jednak też tylko na chwilę. Poprawiła nieco ułożenie poduszek, by pupa kapłanki była nieco mocniej wypięta... i ujmując jej pośladki mocniej w obie dłonie, wślizgnęła się językiem między ksztaltne półkule, z lubością badając ten zakątek.
Neevrae sapnęła zaskoczona działaniem Maerinidii patrząc na nią niepewnie, po czym spróbowała się odprężyć i przyjąć z tego tyle przyjemności, ile była w stanie. Przymknęła oczy skupiając się na doznaniach i ułożyła głowę wygodniej na poduszkach, aby nic jej nie przeszkadzało w smakowaniu tego, co oferowała jej czarodziejka.
Gorący i mokry język ślizgał się jedynie po wierzchu, naciskając na słodkie wejście, jednak go nie otwierając. Mae uśmiechnęła się lekko do siebie, widząc reakcję kapłanki. Przesunęła się lekko, by ustami pieścić bardziej tradycyjne zakątki, jednak nie opuściła zupełnie tego zakazanego ogrodu, pozostawiając u jego bram miękko pieszczącą dłoń.
Neevrae oddychała płytko, leżąc z zamkniętymi oczami. Ściskała palcami poduszkę, przez chwilę próbując uspokoić oddech, ale jej to nie wychodziło. Przesunęła głową po poduszce, delikatnie zadrżała, ale nie uciekała Mae od pieszczoty, jaką ta jej oferowała.
Czarodziejka skupiła się przede wszystkim na sprawianiu kapłance tej samej przyjemności, jaką sama przed chwilą od niej otrzymała. Palcami drugiej dłoni delikatnie pieściła ten najwrażliwszy punkt na zewnątrz ciała kochanki, językiem szukając innego punktu... wewnątrz.
Oddech Neevrae urywał się coraz bardziej, a ona sama drżała pod wpływem pieszczot otrzymywanych od czarodziejki. Mruczała i delikatnie wiła się na poduszkach, wpatrzona w jednen punkt na suficie.
Wyczuwając, że kapłance niewiele już brakuje do wspięcia się na wyżynę rozkoszy, Mae badawczo wsunęła palec tam, gdzie od dłuższego czasu błądził, oswajając Neev z jego obecnością. Było to bardzo delikatne badanie, płytkie i gotowe w każdym momencie się pogłębić... lub zakończyć.
Kapłanka jęknęła, chociaż ciężko było stwierdzić z powodu których działań Maerinidii. Zmięła w dłoniach materiał poduszek oddychając coraz płyciej i coraz szybciej.
Nie wahając się już dłużej, wsunęła palec głębiej, jednocześnie aż do niemożliwości pogłębiając pieszczoty językiem i synchronizując swoje działania tak, by wydobyć z tego rozkosznego instrumentu, jakim była kapłanka, jak najpiękniejszą muzykę westchnień i jęków.
Kapłanka wiła się i jęczała, coraz głośniej i częściej. Świat przestał dla niej istnieć, kiedy oddawała się w całości rozkoszy, która przepływała przez nią falami. Nie trwało to jednak długo zanim dotarła do granicy swojej wytrzymałości. Wygięła się do tyłu jęcząc głośno, po czym opadła na poduszki z zamkniętymi oczami dysząc ciężko.
Jeszcze przez chwilę czarodziejka trwała bez ruchu, pozwalając Neevrae smakować ostatnie echa rozkoszy, po czym delikatnie wysunęła się z ciała kochanki i przeniosła wyżej, układając się obok niej na poduszkach.
- Czy moje argumenty były... dość przekonujące? - zapytała, gładząc miękko pierś drowki.
- Taaak... Były bardzo przekonujące. - wyszeptała dysząc jeszcze ciężko.
Mae z uśmiechem przytuliła się do drowki, leniwie wodząc dłonią po jej piersi, brzuchu, szyi... wsłuchując się w uspokajające się bicie serca i miarowy oddech.
Neevrae pogłaskała Mae po głowie.
- To było dobre spotkanie...
- Mhmmm - zamruczała w odpowiedzi czarodziejka, składając pocałunek po prostu tam, gdzie miała najbliżej i jeszcze przez chwilę chłonąc ten cudowny spokój, zanim na nowo pochłonie ją zgiełk Erelhei-Cinlu.*


14 Eleint 1372

Wezwanie do Wilczycy było spodziewane, więc i Neevrae nie była zaskoczona w żadnym stopniu. Teraz stała przed nią i miała odbyć z nią małą rozmowę. W końcu Opiekunka Despana musiała wiedzieć kto z Aleval będzie odpowiedzialny za dyplomację.
- Tak, widziałaś mnie, pani. - potwierdziła - Byłam w loży Despana podczas ostatniego widowiska na Arenie.
-Ach... ta przyjaciółeczka Valyrin.- rzekła Wilczyca przyglądając się Neevrae.- I jak ci się podobała walka?
- Nigdy nie uważałam się za wielką entuzjastkę walk, chociaż dobre walki zawsze chętnie oglądałam. - odparła szczerze - Ale muszę przyznać, że nawet na mnie wywarto duże wrażenie. - uśmiechnęła się - A i Wodorvir robił... ciekawe widowisko.
-Przed czy po walce na arenie ?- zapytała żartobliwie Wilczyca spoglądając z zaciekawieniem na dyplomatkę.
Dyplomatka uśmiechnęła się.
- Widowisko podczas tych walk. - odparła przypominając sobie, jak Opiekunki obgadywały Valyrin i Wodorvira.
-Lubię ją.- zaśmiała się Wilczyca spoglądając na Xull’rae. A ta tylko skinęła lekko głową z uśmiechem.
-Zrobimy cię tu twardą wojowniczką. Z kim sypiasz?- spytała bez ogródek Wilczyca.
- Regularnie, jak rozumiem? - uśmiechnęła się - Teraz z jednym z magów z mojego Domu, uczniem naszej Magini.
-Czarownik... hmmm... Xull’rae, dopilnuj by spotkała jakiegoś porządnego gladiatora. Takiego o hojnej budowie ciała. Wiesz co mam na myśli.- zadecydowała Wilczyca i dodała.- Magowie to strata czasu, chude to to, słabowite... Tobie przyda się znajomość z prawdziwym samcem.
Podrapała się po podbródku.- Opowiedz jeszcze coś o sobie.
- O mnie... - zamyśliła się zauważając, że ciężko jej się szczególnie chwalebnie opisać - To stanowisko jest, hmm, prawdę mówiąc moją pierwszą, znaczącą posadą. Jakoś nigdy nie było mi śpieszno wspinać się. Jestem raczej... spokojna z natury. Zwykłam otaczać się raczej delikatnością, chociaż... Z tym chyba jednak różnie u mnie bywa.
-Czyż to nie słodkie Xull’rae?- spytała się Wilczyca splatając dłonie. Po czym zwróciła się do Neevrae. -Dobrze że jesteś drowką, nie lubię słodkich samców, ale u samic to ujdzie. Niemniej wzmocnimy cię tu. Zobaczysz.
Neevrae uśmiechnęła się na te słowa.
- Taką mam też nadzieję, Opiekunko. Każde wzmocnienie jest ważne, nieprawdaż?
- Xull’rae... zaprowadź ją do pokojów, przeznaczonych dla niej, gdy będzie się zatrzymywała na nocny cykl w mojej twierdzy. Niech się tam urządzi.- zarządziła Wilczyca.
Xull’rae skinęła głową mówiąc.- Tak moja pani.
Po czym rzekła do Neevrae. -Proszę chodź za mną.
Neevrae skinęła głową, po czym ukłoniła się Wilczycy i ruszyła za Xull’rae.
Ta zaprowadziła ją do komnaty mniejszej niż miała kiedykolwiek w Domu Aleval. Bo jednoizbowej, nie wliczając łazienki. Ale za to o wiele wygodniej urządzonej. Wygodne łoże, stoliki z mahoniu, duża szafa na ubrania, biurko do prowadzenia korespondecji.
-To będzie twoja komnata, gdybyś musiała zostać na nocny cykl w Twierdzy Despana z powodu pełnienia obowiązków dyplomatycznych lub, gdyby jakieś przyjęcie się przeciągało, lub gdybyś chciała rozmówić się na osobności z którymś członków Despana... jakieś pytania?
- Jedno. - uśmiechnęła się do Xull'rae - Naprawdę? Naprawdę postarasz się, abym, hmm, poznała jakiegoś gladiatora?
-Może. -wzruszyła ramionami drowka.- Może jakiegoś ci przedstawię. I tyle... do łóżka ci go nie wepchnę. Nie martw się.
- Nie martwię się. - odparła lekko kapłanka - Niemniej samo polecenie mnie... zaintrygowało.
-Jak już powiedziałam, nie będę sprawdzała co z nim robisz. Wielu ambitnych drowów Despana sprawdza swe umiejętności na arenie udowadniając swą... męskość i siłę .- odparła Xull’rae z ironicznym uśmieszkiem.
- Każdy ma swoje metody. - zerknęła na pokój - Kto przede mną go zajmował?
-Jakaś inna dyplomatka z twego domu. Ostatnio znikła ponoć w tajemniczych... okolicznościach.- wyjaśniła Xull’rae.-Nie znam niestety szczegółów.
- Cóż, takie rzeczy się zdarzają. - odparła.
-Właśnie. Zdarzają.-skinęła głową Xull’rae uśmiechając się lekko i spytała.- Masz jakieś kaprysy co do owego pokoju?
- Raczej nie. - odparła z uśmiechem.
-To zostawię cię samą.- rzekła z uśmiechem Xull’rae.
 

Ostatnio edytowane przez Zell : 04-07-2013 o 14:47.
Zell jest offline  
Stary 04-07-2013, 14:32   #110
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Część II


15 Eleint 1372

Tym razem to Neevrae poprosiła o spotkanie z Mevremas, a nie została wezwana. Chciała przekazać Opiekunce Aleval to, czego dowiedziała się podczas badania Płaszczowca.
Mevremas. Ubrana. I to w spodnie. Fakt, były to spodnie obcisłe, dobrze podkreślające urodę Matrony. Podobnie jak piękna była wzorzysta koszula którą Matka Opiekunka nosiła na sobie. Tyle... że szokiem było zobaczyć Mevremas w stroju co najwyżej pięknym, a nie budzącym pożądanie czy rozpalającym zmysły. Mevremas siedziała za biurkiem w niedużej biblioteczce i czytała mając na nosie okulary.
Niezwykle zapewne okulary, skoro tom przez nią trzymany miał czyste strony.
Spojrzała na wchodzącą Neevrae i uśmiechnęła się.-Nie spodziewałam się ciebie tu tak szybko, coś się stało?
- Przynoszę pewne wiadomości. - odezwała się - Powiązane z ostatnią wyprawą Despana do Podmroku, w której brała udział Valyrin i tym, co na niej znaleźli.
Mevremas zdjęła okulary i zerknęła na kapłankę.- Więc to prawda, tak? Wślizgnęłaś się do łóżka Najwyższej Czarodziejki Despana?
Zamknęła księgę i odłożyła okulary, na bok wskazując Neev miejsce do siedzenia.
- Nie nazwałabym tego tak. - odparła cicho siadając na miejscu - A informacje zdobyłam dzięki małej współpracy, chociaż uważam, że warto było.
-Z kim współpracowałaś i jakież to informacje?- spytała Mevremas przysiadając się na biurku i głaszcząc po głowie Neevrae.- No nie bądź taka spięta. Wszak widziałaś mnie nagą wiele razy.
- Nie jestem spięta. Raczej chodzi o, hmm, pewną nowość. - zastanowiła się - Podczas wyprawy natrafili na zaiste dziwny okaz Płaszczowca, który nawet ciężko było utłuc. Wyglądał jak zmutowany, co muszę przyznać, bo widziałam go na własne oczy, i chcieli dowiedzieć się o nim coś więcej. Zaoferowałam małą pomoc... przesłuchanie martwego okazu. Nie wiedziałam czy same próby cokolwiek dadzą, ale udała się komunikacja z nim.
-Kto był świadkiem tej rozmowy?- spytała Mevremas po chwili zastanowienia. Nie przerywała głaskania głowy Neev niczym ulubionej kotki.
- Valyrin, Bal’lsir, Mistrz Magów Areny Despana i drowka, która kroiła Płaszczowca.-
-I co usłyszałaś Neevrae?- spytała spokojnym głosem drowka, choć jej dłoń głaszcząca włosy dyplomatki wskazywała na pewne... napięcie mięśni, gdy dotykała ciała dyplomatki.
- Dowiedziałam się co go zmieniło w tę bestię, którą się stał. Mówił o tym, że przeszedł przez zagubiony portal i znalazł się w miejscu, gdzie nawet chaos ulega wypaczeniu. Gdzieś, gdzie forma była iluzją. Podał lokalizację portalu, w Dolmroku. - wyjaśniła - Coś otworzyło mu przejście, rozdarło Gobelin, ale nie umiał określić czym to było. Wyglądało na to, że Płaszczowiec wyczuwał dusze istot żywych. Mówił, że pęknięcie znikło, a przejścia już nie ma.
-Ale wiedział, co spowodowało to pęknięcie?- mruknęła po namyśle Mevremas.
- Zapytany co rozdarło Gobelin nie umiał określić.-
-Czego jeszcze się dowiedziałaś?- zapytała Mevremas.
- Jeżeli chodzi o jego anatomię... Z ciekawszych rzeczy: miał rozrośnięte, skręcone płuca i duże serce, ale układ pokarmowy w zaniku. Dziwną krew. Brak pasożyta jak w przypadku Ilithidów. Duży mózg. Mógł żywić się energią. - odpowiedziała zastanawiając się - Drowka go krojąca mówiła, że nie miał prawa funkcjonować, a co dopiero walczyć. - kolejna chwila zamyślenia - Valyrin mówiła, że wpadli na niego przypadkiem. Zaatakował mały ich oddział... Zabił prawie wszystkich prócz jednego. Ten wrócił szalony. Ponoć jeden dotyk Płaszczowca wyzwalał najskrytsze myśli i wzmacniał je do szaleństwa.
-Intrygująca sztuczka...Nieprawdaż?- zamyśliła się Mevremas uśmiechając się nieco.
- Na pewno skuteczna, co udowodnił na tym jednym drowie, który powrócił.
- Co zamierzają zrobić ze szczątkami tej bestii?- zapytała Mevremas głaszcząc Neevrae niemalże... czule.
- Zebrali trochę próbek, a resztę będą spalać. - odparła kapłanka.
-Hmmm... coś jeszcze zauważyłaś?-spytała Mevremas po chwili rozważań.
- Tak naprawdę byłam trochę zaskoczona, że udało się z nim porozumieć po jego śmierci. Brałam pod uwagę możliwość, iż będzie to niemożliwe lub przynajmniej mocno utrudnione, a jednak udało się.
-Masz talent... lub łaskę Lolth.- rzekła z uśmiechem Mevremas ześlizgując się z biurka, wprost na siedzącą na krześle Neevrae. Pośladki Matrony oparły się o uda kapłanki. Biust ocierał się o jej piersi, a zapach perfum Matki Opiekunki otoczył Neevrae niczym niewidzialny kokon. Otoczyła szyję kapłanki ramionami, a talię oplotła udami.- Szkoda że mamy mało czasu Neevrae... Nie nagrodzę cię odpowiednio do twej inicjatywy.
Neevrae spojrzała w oczy Mevremas czując jak serce zwiększyło swój rytm. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Sądzę... że to zawsze będzie do nadrobienia.
-Może...- usta Matrony przylgnęły do ust kapłanki całując je powoli i delikatnie. Język muskał wargi i czubkiem ocierał się o język Neevrae.
Neevrae odwzajemniała pocałunek rozkoszując się nim. Dłońmi gładziła boki Mevremas.
-Tęskniłaś za mną?- szeptała z uśmieszkiem Mevremas całując szyję dyplomatki i wsuwając dłonie pod jej szaty. Delikatnie ugniatała piersi Neevrae, powoli i mocno.-Masz bardzo ładny biust... i przyjemny w dotyku.
Kapłanka zamknęła oczy i zamruczała cichutko. Przesunęła policzkiem po policzku Mevremas i chwyciła ustami jej ucho, pieszcząc je w rytm ugniatania swoich piersi przez Matronę.
-Jesteś bardzo... jak klejnocik, którym się można cieszyć i cieszyć...- mruczała Mevremas odsłaniając piersi Neevrae i przesuwając dłonią po jej brzuchu, wprost pomiędzy jej uda. Poddawała się pieszczocie ust kapłanki na swym szpiczastym uchu.
Po chwili Neevrae zaczęła pieścić szyję Opiekunki, delikatnie muskając jej skórę i przesuwając po niej językiem. Jednocześnie zaczęła ugniatać jej piersi przez materiał bluzki.
-I jak można cię nie polubić... jesteś entuzjastyczna.- jedna dłoń Mevremas pieściła obnażone piersi Neevrae, druga zanurzyła się między uda młodej dyplomatki i sięgnęła palcami do jej intymnego obszaru.
-Mam cię... -rzekła z satysfakcją Matrona i zagłębiwszy się w nim, zaczęła powoli pieścić najbardziej wrażliwy obszar Neev, rozpalając jej zmysły.
Neevrae jęknęła cichutko i z zamknętymi oczami kontynuowała pieszczoty. Jedna z jej dłoni wsunęła się pod bluzkę Mevremas, pieszcząc jej piersi.
Trzeba było uznać kunszt Matki Opiekunki Aleval, która w takim układzie jakoś zdołała zdobyć bastion kobiecości Neevrae i pieszczotliwie poruszać w nim palcami coraz mocniej wprawiając Neevrae ciało w drżenie. Przyjemność ta łączyła się z ugniatanymi drugą dłonią piersiami. Ale też i zakusy dyplomatki pozostawiały po sobie ślad w postaci urywanego oddechu Mevremas.
Wolna ręka Neevrae przesunęła się po brzuchu Opiekunki i wsunęła w jej spodnie, pieszcząc delikatnie zewnętrze partie jej intymności. Usta wciąż błądziły po szyi, zaś druga ręka niestrudzenie po piersiach. Kapłanka oddychała coraz szybciej, siłą woli skupiając się także na sprawianiu przyjemności Mevremas.
Ta zaczęła się wierci pod dotykiem palców Neevrae, nieudolnie próbując im uciec. Oddech Mevremas był płytki i rwał się, niemniej ruchy palców między udami były coraz bardziej dojmujące i intensywne. Ciało młodej dyplomatki, mimowolnie się prężyło, wypinając piersi wprost pod pieszczącą ją dłoń.
Młoda dyplomatka wiedziała, że już długo tego nie wytrzyma. W końcu wsunęła dłoń dalej, zagłębiając palce we wnętrzu Mevremas. Jęki Neevrae były coraz szybsze i częstsze, co przekładało się na ruchy palców, czyniąc je silniejszymi i gwałtowniejszymi.
Neevrae była na skraju wytrzymałości. Jej ciało drżało, jej jęki były coraz głośniejsze, a oddech szybki. Jeszcze kilka ruchów dłoni i dyplomatka drżąc dotarła na szczyt rozkoszy, ku satysfakcji Matrony, która zsunęła się tuż po tej nagłej ekstazie i chwiejąc się nieco stanęła na nogach opierając się o biurko. Zsunęła podstępnie rozpięte spodnie, wraz z przemoczoną nieco bielizną i rzekła zachęcająco.- Dokończ co zaczęłaś Neevrae.
Neevrae odetchnęła głęboko próbując odzyskać chociaż część świadomości po zatraceniu się w ekstazie i podeszła do Mevremas. Zsunęła się niżej, po czym zaczęła całować uda Opiekunki, aby po chwili zagłębić się ponownie w jej wnętrzu, jednak tym razem dając posmakować Matronie pieszczoty języka.
-Oooo tak...-jęknęła cicho Mevremas, głaszcząc głowę pieszczącej ją kapłanki.-Jesteś baaardzo... cudddownie...-
Nie mogła złapać myśli pod jej muśnięciami języka, więc dała dobie z tym spokój. Docisnęła jedynie głowę Neev do swego podbrzusza, wypinając biodra do przodu, by ułatwić zadanie języczkowi kapłanki.
Dłonie kapłanki gładziły uda Mevremas, a język zataczał koła w jej wnętrzu, przypominając sobie, które z miejsc sprawiały Matronie największą przyjemność.
Matrona drżała coraz bardziej i pojękiwała coraz głośniej. Ekstaza zbliżała się szybko i gwałtownie. Nagle... Matka Opiekunka, pochyliła się w dół zaciskając zęby by stłumić głośny jęk spełnienia, efekt pieszczot młodej dyplomatki.
-To było... naprawdę. Było to... szybko się uczysz Neevrae.- rzekła Mevremas głaszcząc po głowie kapłankę.
- Cieszę się... - odparła uśmiechając się. Wzięła głębszy oddech i stanęła na nogi.
-I tak należy ci się jakaś nagroda za inicjatywę.-mruknęła Mevremas podciągając bieliznę i naciągając spodnie na swój zgrabny tyłeczek.- Hmmm... Już wiem. Zaproszenie na moje prywatne przyjęcie. Dostaniesz wkrótce i zrobisz z nim co zechcesz. Możesz sama przyjść, a możesz... Na pewno zrobisz z niego dobry użytek.
Neevrae przysunęła się do Mevremas i przesunęła językiem po jej uchu.
- Mogę przyjść z kimś? - zamruczała.
-Masz kogoś konkretnego na myśli?-spytała zaciekawiona Matrona, delikatnie pieszcząc szczyt piersi drowki.
- Valyrin. - odparła drowka delikatnie przygryzając szczyt ucha Mevremas - Sądzę, że mogłoby się jej spodobać.
-Ja też tak sądzę.-mruknęła lekko drżąc Mevremas, po czym dała klapsa w pośladek Neevrae chichocząc.- A kysz kusicielko... dzisiaj nie mam dla ciebie tyle czasu.
Ujęła podbródek Neevrae dodając.- Będzie dla jednej osoby... z towarzystwem. Może być?
Cmoknęła delikatnie usta kapłanki.
- Idealnie. - zgodziła się Neevrae - Dziękuję, Matko Opiekunko.
-A teraz idź już. Na pewno masz wiele zadań do wykonania w służbie Domu i... miej te śliczne uszka czujne.- uśmiechnęła się Mevremas.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172