Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2013, 21:58   #17
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Przeszukiwanie okolicy początkowo nie dało wiele. Puszcza tu nie różniła się od innych, a większość tropów była zbyt stara, by mógł je rozpoznać, lub nie było ich wcale. Musiał być nadal blisko Morza Mieczy; choć pasmo wzgórz zatrzymywało wiatr, to okazjonalnie dolatywał go zapach morskiej wody. Po kilku godzinach chodzenia w kółko zrobił przerwę na posiłek i znów podjął wędrówkę. Słońce chowało się coraz bardziej za góry, a on z niepokojem dostrzegał więcej i więcej śladów drapieżników. Starych i nowych, na szczęście lub nie znajomych - bo wilczych. Pocieszał się faktem, że wilki raczej nie polują w dzień, ale te tutaj chyba o tym nie wiedziały; godzinę później Nethadil stanął oko w oko z rosłym basiorem. Zwierze zmierzyło go inteligentnym spojrzeniem i warknęło cicho. Na ten sygnał pojawiły się kolejne cztery wilki, które z wolna zaczęły okrążać półelfa, wyraźnie pewne zdobyczy.

Cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość... Potomka z lędźwi Aesdila barda trudno by było o nią posądzać, ale z drugiej strony nie jest powiedziane że syn musi ojca we wszystkim przypominać. Godzina po godzinie przepatrywał teren zwracając uwagę na oznaki zepsucia lub nienaturalnego wpływu na rośliny czy zwierzęta.

Gdy basior zastąpił mu drogę półelf zamarł w miejscu, zaskoczony. Mimo całej ostrożności wilk znalazł się zbyt blisko by Nethadil miał wiele opcji. Przez głowę przebiegła mu myśl by przyzwać skorpiona z medalionu; jednak to była ostateczność, na wypadek napotkania czegoś jeszcze groźniejszego niż … hmm, kolejnych wyłaniających się zza drzew szarych łowców, którzy najwidoczniej uznali go za doskonały dodatek do obiadu. Być może nawet główne danie?

Rozejrzał się, pospiesznie ale z pewnością siebie widoczną w ruchu i postawie. Na moment zawiesił wzrok na interesującym go miejscu, szacując dystans, swoje możliwości, możliwości wilków. A potem, w jednej chwili, ryknął tupiąc przy tym, szczerząc zęby i groźnie machając rękoma. Cząstka dziedzictwa jego matki przemówiła przez niego i jego twarz zabłysła olśniewającym, nieziemskim … groźnym w swej doskonałości pięknem. A zanim wilki zdążyły cokolwiek uczynić ponad instynktowne reakcje Nethadil już gnał pełnym pędem, biegł i modlił się by gałęzie wybranego drzewa go utrzymały … i by w ogóle zdążył się o tym przekonać! Zadziwiające, jak bardzo priorytety się zmieniają w zależności od okoliczności...

Wilki odruchowo zastrzygły uszami, ale nie cofnęły się i sekundę potem już pędziły za półelfem, który... potknął się i runął jak długi. Szybko chwycił za medalion, lecz bestie już rzucały się na niego. Przywołany skorpion zatrzymał swym cielskiem basiora i jednego z wilków, lecz pozostałe dopadły Nethadila. Jeden wgryzł mu się w łydkę; kolejne do ręki - na szczęście lewej - i gardła. Młodzieniec poczuł przeszywający ból w nodze i przedramieniu; ostatkiem sił udało mu się wyszarpnąć topór zza pasa i rąbnąć drapieżnika który chciał rozszarpać mu gardło.

Olbrzymi skorpion pojawił się znikąd na drodze basiora i młodszego wilka, ogromem swego cielska powstrzymując ich skok wprost na plecy półelfa. Mniejszy wilk ze skomleniem odbił się od karapaksu, a zdumiony przywódca stada zatrzymał się w miejscu jak wryty. Ogromne szczypce wbiły się w jego ciało, aż wilk zaskowyczał z bólu i z czerwonym od krwi pyskiem dziabnął chitynę; na mniejszym zacisnęły się niczym stalowe sidła. Ale oba wilki ciągle żyły, warczały i gryzły jak wściekłe. Bezskutecznie - ostre kły ześlizgiwały się z gładkiej chityny. Basior jednak tak się wił, nabity na szczypce, że jadowity kolec rozminął się z jego szarym futrem. Skorpion bez trudu uniósł oba wilki i obrócił się. I zastygł w miejscu, spojrzeniem mnogich oczu na grzbiecie ogarniając krwawą walkę która w mgnieniu oka rozpętała się tuż za nim.

W czasie gdy skorpion rozprawiał się z pozostałymi drapieżnikami Nethadil kopiąc i machając toporem próbował uwolnić łydkę ze szczęk jednego z wilków i podnieść się na nogi. Osiągnął jedynie tyle, że ranił jedno zwierzę, a drugie trzymał z dala od swojego gardła; nie mógł jednak zrobić nic ponad to - gdy próbował ciąć trzeciego wilka, pozostałe dwa zaraz doskakiwały, wykazując się nieprzymierzając ludzką inteligencją. Czworonożni łowcy potraktowali chyba skorpiona jako konkurenta w walce o obiad i mimo cichego skamlenia konającego przywódcy nie mieli zamiaru odpuścić. Półelfowi ćmiło się z bólu w oczach, gdyż trzeci wilk szarpał go za nogę, najwyraźniej próbując odciągnąć go z dala od gigantycznego pajęczaka. Ten nie zwlekał - ruszył trzymając w kleszczach oba wilki. I spadł na drapieżnika atakującego Nethadila niczym gniew boży, uderzeniem niemal wprasowując go w poszycie. Trzymany w kleszczach basior zamilkł, w jednej chwili martwy niczym głaz. Szczęki drugiego wilka wreszcie złapały pewny chwyt na pancernym ciele skorpiona i utoczyły krwi. Dla ogromnego pajęczaka było to niczym ukłucie szpilką.

Chwila szarpaniny pomiędzy drapieżnikami sprawiła, że noga Nethadila wreszcie była wolna! Choć przywołany pajęczak niemal zgruchotał ją swoją szarżą, półelfowi udało się uniknąć zdeptania i odtoczyć się na bok. Kolejny z wilków konał w szczypcach skorpiona i pozostałe - na szczęście - uznały, że najwyższy czas się wycofać. I tak nieco dziwne było, że tak zajadle walczyły o posiłek z dużo silniejszym przeciwnikiem. Młodzieniec chwycił łuk, by jeszcze bardziej zmotywować je do ucieczki, ale gwałtowny ruch sprawił, że zaćmiło mu się w oczach. W nodze ziała duża, poszarpana rana, a krew utworzyła pod nią kolejną czarną plamę na poszyciu. Opatrzenie ugryzienia - a przynajmniej zatamowanie krwotoku - było dużo ważniejsze niż zemsta. Skorpion, kłapiąc szczypcami, kręcił się wokół wypatrując zagrożenia, aż w końcu zniknął w obłoczku dymu, a tropiciel nadal męczył się z opatrunkiem. W końcu jako-tako zawiązał nogę, zebrał swoje rzeczy i kuśtykając z trudem ruszył z wiatrem by znaleźć jakąś rzeczkę, w której mógłby zgubić swój ślad - lub złapać zapalenie płuc. Najłatwiej było wędrować na południowy-zachód, toteż tam się udał licząc, że bliżej morza będzie też więcej cieków wodnych. W końcu znalazł jakiś niewielki strumyczek i z ulgą zanurzył w nim bolącą nogę, a potem - drżąc z zimna i bólu - wszedł drugą. Ślizgając się na gnijących liściach i kamieniach, podpierając znalezionym po drodze kijem brnął z nurtem rzeki, aż zastał go wieczór, a pulsowanie w rannej łydce zdawało się już obejmować całe ciało.

W umyśle półelfa już tylko jedna myśl przebijała się przez ból i otumaniającą go gorączkę, wypychała wszystko inne - przeżyć. Tropiciel wydźwignął się na brzeg ukradkiem niczym ranne zwierzę, dopóki świadomości starczyło węsząc w poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki z dala od wodopojów czy tropów. Znalazł jak najbardziej zaciszne miejsce w gęstwinie, zasłonięte przed wiatrem i deszczem, dopóki siły pozwoliły przygotował legowisko, zmusił się do jedzenia, ziołami obłożył rany i zmienił opatrunki. Spragniony jak diabli i gorączkujący nachłeptał się wody. Tym razem nie zaryzykował rozpalenia ognia, bowiem czuł że lada moment straci świadomość i najpewniej zapach dymu stałby się dla niego w nocy wyrokiem śmierci. Okrył się czym tylko mógł - już teraz ledwo zębem trafiał na ząb. Topór leżał tuż obok jego ręki, ale wiedział że jeśli coś go znajdzie, niewiele mu to pomoże.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline