Wśród tych wszystkich smutnych i zmęczonych grymasów, jedna buźka z pewnością była uśmiechnięta - należała ona do kendera zwącego się Arlie Zwinnopalcy - nawet pomimo tego, że śmierdział, a pogoda była paskudna. Wszak poznał szóstkę nowych, ciekawych osób, a przed nimi widniała przygoda! Jeśli było coś, co Arlie lubił bardziej od grzebania w cudzych rzeczach, tym czymś niewątpliwie były przygody.
Arlie przedstawił się swym towarzyszom już w kanałach - i to kilka razy, żeby nie zapomnieli. Najczęściej w zestawieniu "O, chyba ci to wypadło. A tak w ogóle, to nazywam się Arlie Zwinnopalcy.".
Zwinnopalcy był niski i szczupły, jak na kendera przystało. Miał całkiem przystojną, wiecznie uśmiechniętą twarz (gdyby był normalnego rozmiaru pewnie miałby powodzenie wśród kobiet), spięte w wysoki kucyk jasnoblond włosy oraz modne bokobrody. Uwagę przyciągały jego roześmiane, orzechowe oczy, wyglądające zupełnie niewinnie, tak jakby ich właściciel właśnie nie dobierał się do twojej sakiewki czy plecaka.
W przeciwieństwie do większości swych pobratymców odziewał się w stonowane, spokojne kolory - głównie brązy, które, jak sam twierdził, pasują mu do oczu. Jego modna skórznia wyposażona była w wiele kieszeni (podobnie zresztą jak plecak) kryjących prawdziwe skarby - od muszelek i kamyków, przez rzeczy osobiste towarzyszy ("Ukradłem? Ja? Musiało ci upaść, a ja podniosłem, żeby nikt tego nie zabrał! Powinieneś mi podziękować!"), na błyskotkach i wartościowych kamieniach kończąc. Brązowe nogawice wpuszczone były w wysokie, skórzane buty, a na dłoniach malec nosił rękawice bez palców ozdobione dziwnymi ornamentami. Prawa dłoń zaciskała się na sławnej kenderskiej broni - hoopaku, połączeniu włóczni, kija i procy - którym podpierał się podczas wędrówki. - Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało... - oświadczył zupełnie szczerze, spoglądając na znikające w oddali Haven. - Wiecie, mieszka tam przyjaciel mojego dziadunia, krasnolud Tarn. Wydaje się nieco gburowaty, ale ma złote serce. Razem z moim dziaduniem poszukiwał niegdyś przygód. Zabawna sytuacja, też kiedyś uciekali z miasta, ale z trochę innego powodu... - Piskliwy głosik kendera już na samym początku historii mógł być irytujący. A on dopiero się rozkręcał i zamierzał umilać towarzyszom podróż swymi opowieściami przez całą drogą. ... i wtedy wujo Tarn (nie jest moim prawdziwym wujem, ale wiecie, to przyjaciel dziadka, no i tak śmiesznie się złości jak tak do niego mówię, aż mu się broda trzęsie!) mówi do dziadunia "Chyba coś ci na łeb padło, szalony kenderze!". A dziadunio na to...
... dlatego właśnie... O, patrzcie! - Zawołał głośno widząc przewrócony znak. Nie zważając na zmęczenie podbiegł do niego, przeczyścił go nieco wyciągniętą nie wiadomo skąd chusteczką i spróbował odcyfrować napis. - Witamy w Darr. Widzicie? Witają nas! - Uśmiech na twarzy blondyna stał się jeszcze szerszy niż wcześniej. - Jak sądzicie, mają tu gospodę? Lubię deszcz, ale chętnie wrzuciłbym coś na ząb i ogrzał się nieco przy kominku. - Rozejrzał się, po czym pociągnął znacząco nosem. - No i niektórym przydałaby się kąpiel... |