Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2013, 00:40   #30
Boreiro
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Wszyscy

Andrzej i, jak się podczas podróży okazało niegorszy odludek, Fagnus udali się na piętro, do pokoi. Krasnoludy siedziały przy drewnianym stole, zajęte pochłanianiem kolejnych kufli z piwem, pałaszowaniem chrupiących, ociekających tłuszczem, pieczonych kurczaków oraz głośną i najprawdopodobniej mocno wulgarną ożywioną konwersacją, często przerywaną wybuchami rubasznego śmiechu. Mówili w ojczystym języku, który ponoć był równie stary jak łacina, język Starożytnych. Wypluwali kolejne dźwięki tak szybko, że nie sposób było zrozumieć jednego pojedynczego słowa. Ich mowa była twarda, ostra, agresywna, pełna brzmień, których aparat mowy człowieka nie jest w stanie wyartykułować.

Merkury zbliżył się do kadry kierowniczej kompanii, ale szybko musiał stamtąd uciekać przed nadlatującymi kośćmi kurczaka. Najmocniej i najcelniej rzucał Margruk Lothar. W ten mało subtelny sposób zakomunikowali, że utrzymywanie poprawnych kontaktów towarzyskich nie należy do ich obowiązków.

Pozostała piątka miała ochotę się zabawić. W odległym rogu znaleźli skromną popijawę. Kilkunastu chłopa siedziało na ławach i powoli sączyło złocisty napój. Pierwsza godzina upłynęła niemrawo. W dodatku Franz opuścił towarzyszy, po tym jak zamówił i skonsumował specjalność lokalu - gulasz. Pozieleniała twarz, błyskawiczny sprint do drzwi wyjściowych i ręce trzymane kurczowo na pośladkach nie świadczyły dobrze o humorze żołądka. Potem do karczmy wparowała grupa wesołych mężczyzn i nawet paru kobiet. Pijani wieśniacy rozruszali imprezę. Spośród grupy wybijał się jeden starszy mąż, którego występ był charakterystycznym punktem wieczoru.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xbDEFKp85Ug[/MEDIA]

W miarę upływu opowieści, zebrani biesiadnicy coraz bardziej popadali w zabawowy nastrój. Ktoś zaczął przygrywać na skrzypcach, rozbito parę kuflów, zaczęły się wspólne pieśni i tańce, wybito parę zębów, a gospodarz stopniowo wywalał tych najbardziej nieprzytomnych za drzwi.

Zbigniew

Manteufel poszedł w pijańskie tango na całego. Z całej imprezy pamiętał tylko parę scen, których później nie umiał umieścić w konkretnym czasie ani miejscu. Zbereźna historia wioskowego przygłupa, potrząsanie Merkurym, oddawanie moczu stojąc na szynkwasie, taniec z kimś o masywnych biodrach, zdzielenie Merkurego, znalezienie hojnego sponsora, leżenie twarzą w czymś śmierdzącym i lepkim, pobicie karczmarza, pogoń za Merkurym zakończona bolesnym spotkaniem z podłogą, i wiele innych, których wolał sobie później dokładnie nie przypominać. Pierwsze wyraźne wspomnienie to obudzenie się w łóżku obok Andrzeja. Mimo niezręcznej sytuacji, miał jasne przeczucie, że do niczego wstydliwego nie doszło.

Śniła mu się postać z opowieści z dzieciństwa, gdy nosił jeszcze szlacheckie nazwisko, które dawno już zdążył zapomnieć. Diaboliczna facjata, czarny kontusz, opasany jedwabnym pasem w czarno–żółte pręgi, żupan płomienistej barwy. Czarna kareta zaprzęgnięta w sześć czarnych koni. Liczna służba, również ubrana na czarno. Manteufel. Małopolski demon, postrach żyjących dusz, jego pojawienie wiązało się z porwaniem ludzi do piekła. Zbigniew czuł, że nadszedł Koniec. Powrót Zbawiciela, który zstąpił osądzić ludzkość. Wyrok nie był pomyślny. Wieczne potępienie. Zbigniewa ogarnął strach, który miał już trwać zawsze. Nagle Manteufel zniknął, a wraz z nim całe nieszczęście, które miało nastąpić. Pojawiła się za to piękna, niebiańska istota o kobiecej aparycji, która obudziła w Wilku zupełnie inną gamę uczuć.

Jaromir

Zabawa była przednia. Do czasu. Gdy Merkury zaczął swój taniec z miotłą, a z każdą upływającą minutą prawdopodobieństwo zostania dotkliwie pobitym przez miejscowych było coraz większe Jaromir podjął decyzję o bezpiecznej ewakuacji do pokoju. Krasnoludów już nie było, nie zauważył nawet ich wyjścia. Po stanięciu na nogi uświadomił sobie jak bardzo jest wstawiony. Przez całą drogę miał przeczucie, że ktoś go śledzi.

Nie miał pojęcia, który pokój należy do nich. Alkohol ułatwił decyzję. Najbliższy był otwarty. Po padnięciu na łóżko, doznał nieprzyjemnego uczucia jakby w środku jego czaszki umieszczono szybko obracające się ramię wiatraka. Nie cierpiał długo, zasnął po kilkunastu oddechach.

Ta wyprawa jak i wszystkie kolejne nie powiodły się. Po nastu latach tułaczki wrócił do domu. Był zmęczonym życiem czterdziestoletnim facetem z bliznami zarówno na ciele jak i duszy. Ojciec, pogrążony w długoletniej chorobie, zmarł na wieść o powrocie syna marnotrawnego. Matka rzuciła się z nożem obwiniając o morderstwo. Reszta rodziny szczerze zadeklarowała, że go nienawidzi. Czuł się nikim. Całe jego życie nie miało sensu. Nie miał przeszłości ani przyszłości. Był sam. Kompletnie sam, gdy pojawiła się ona. Przepiękna istota, która chciała mu pomóc.

Dante

Dante był ostrożny. Motłoch, który zwalił się na potańcówkę wyglądał jakby palił wampiry na stosie co niedzielę. Parę razy miał wyjść, ale coś go powstrzymywało. W końcu ruszył za zataczającym się Jaromirem.

Nie mógł zasnąć długo. Wyszedł na powietrze. Niedługo miało świtać. Postanowił, że obejrzy wschód słońca. Czekał cierpliwie wpatrując się w horyzont, lecz coś bardziej interesującego przykuło jego uwagę. Był dość daleko od zajazdu, ale tą scenę widział wyraźnie. Ktoś rzucił czymś w budynek. Powtórzył rzut kilkakrotnie, z różnych stron. Nieoczekiwanie nastąpił wybuch i budynek stopniowo stawał w płomieniach. Razem z ogniem pojawiły się krzyki.

Franz

Śmiertelnie poważne problemy żołądkowe sprawiły, że karczmarz wylądował na czarnej liście Franza. Zemstę jednak przełożył na dzień kolejny, albowiem obecnie leżał skulony w embrionalnej pozycji, bezbronny jak niemowlak, ze łzami w oczach. Po długotrwałych zmaganiach jego organizm nie zawierał już szkodliwych substancji.

Śnił mu się idiotyczny sen, jednak okoliczności sprawiły, że stał się koszmarem. Ogromna fala gulaszu, z miski o wielkości jasnogórskiego klasztoru, ścigała go. Gdy już dławił się, tonąc czyjeś usta wypiły cały gulasz. Cudowne usta. Należące do równie cudownej twarzyczki.

Zbigniew, Jaromir, Franz


Kobieta ze snu nie mogła być człowiekiem. Była zbyt piękna. Zarówna oblicze jak i ciało stanowiło ucieleśnienie marzeń każdego mężczyzny. Mogli podziwiać jej urodę w pełnej krasie, gdyż ubrana była tylko w parę puszystych chmurek zakrywajcych najbardziej kobiece miejsca.

- Witajcie, wędrowcy – głos był rozkosznym dopełnieniem prezencji – jesteście w niebezpieczeństwie. Wśród was skrywa się zdrajca. Znajdźcie go i powstrzymajcie. To zły człowiek. Nie może zrealizować swoich nikczemnych celów. Wasza podróż jest kluczowa dla losów świata. Nie możecie jej zaniechać. Zróbcie co do was należy, a zostaniecie wynagrodzeni. W waszej trójce ostatnia nadzieja. Proszę…

Bez uprzedzenia rajska wizja zniknęła i brutalnie powróciła gorąca rzeczywistość.

Zbigniew, Jaromir

Merkury siłował się z drzwiami, gdy pokój stawał się coraz bardziej spalony i zadymiony. Chłopak dzielił cenny czas pomiędzy krzyki, walenie pięściami w drzwi, darcie włosów z głowy i budzenie zaspanych towarzyszy. Oprócz niego w pokoju znajdowali się Zbigniew i Jaromir. Jedna droga wyjścia, którą było okno, została już pochłonięta przez płomienie. Czasu było mało.

Franz

Franz obudził się w nieco lepszej kondycji niż zasnął. Jednak na jego głowie wylądowały kolejne kłopoty. Jego nozdrza wyczuwały dym. Pożar. Drewno. Niedaleko. Czuł, że musi działać. W pokoiku, gdzie zaległ znajdowało się wyłącznie łóżko, stołek i nocnik. Naprzeciwko drzwi było okno.
 
__________________
Nosce te ipsum.
Boreiro jest offline