Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2013, 12:44   #16
Ferr-kon
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Las Róż, dwie godziny przed otwarciem elizjum


Dziewczęta przygotowywały się do występu jakby nigdy nic. Ten wieczór miał odróżniać się od innych tylko tym, że miało nie być tutaj szefostwa, ale nie cała klientela była obeznana z intrygami dzieci nocy. Zaledwie mały ułamek przejrzał maskaradę, a fakt że było to tak ekscentryczne miejsce, pełne grzechu jak niektórzy mówili, ułatwiał tylko ukrywanie pewnych spraw... Lambert nie rozumiał, czemu tak bardzo Księżnej nie pasowało to miejsce. Ach, ależ rozumiał doskonale.

Jego podopiecznym nie przeszkadzała jego obecność, większość zawdzięczała mu życie, dach nad głową, pracę. Zresztą wszystkie wiedziały, że mogą mu zaufać. Odwiedzał je tutaj często, czasem podpowiadając, czasem oceniając, czasem po prostu służąc dobrym słowem. A czasem go tutaj szukając. Trzoda doskonale znała swojego pana... To był dobry pan, chociaż zagubiony. Czasem ciężko by poznać kto opiekuje się kim, i od kogo zależy czyje życie. Lambert stał w cieniu, przyglądając się swoim damom, znając imię każdej, ich historie, wiedząc w czym są dobre na scenie, w czym wymagają jeszcze pracy i treningu, znał każdą jakby była częścią jego. Ale czy one znały go aż tak? Wszystkie wiedziały, jakie problemy ma ze sobą ich pan, ale żadna nie wiedziała jakie ma ZA sobą. I lepiej dla nich. Zazdrościł im pod tyloma względami...


Usiadł przy jednym ze stolików, przyglądając się pustej sali. Las był dzisiaj otwierany później, ze względu na przygotowywania do występu, ale w rzeczywistości Lambert potrzebował trochę czasu dla siebie. Spojrzał w stojący na stole kieliszek i przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu... Siedział na krześle, gotów do wyjścia w swoim czarnym płaszczu, nieco obtartych spodniach i czarno-białej koszuli w paski. Widział swoją zmęczoną twarz, zaczesane do tyłu włosy, nie wyglądające w tym momencie najlepiej, ale gdyby Lambert kiedykolwiek dbał o swój image, cały jego plan spaliłby na panewce. Hehe. Spalił. Zabawne.

That's me in the corner

Obejrzał się po sali, ale po chwili dotarło do niego, że to tylko jego głos w głowie. Odetchnął i zaczął wystukiwać na stole melodię, jaka kręciła mu się po głowie. Melodię, która odbierała mu rozum, przez co czuł się nieco trzeźwiejszy - jego rozum nie wpływał najlepiej na postrzeganie świata. Świata... Czym była ta sala? Czerwienią? Stołami? Salą? Czy może tylko serią wrażeń, jakie łączyły się w jego głowie tworząc kreacją którą jego umysł nazywał prosto "salą." Wszystko czego doświadczał w życiu było tylko odczuciami, wrażeniami tworzonymi przez jego umysł na podstawie prawdziwych rzeczy jakie znajdowały się wokół niego, ale wiedział, że nigdy tych prawdziwych rzeczy nie ujrzy w prawdziwej formie. Więc czy to co widział w odbiciu było naprawdę "nim" czy tylko tym w jaki sposób kreował samego siebie jego umysł? Może wszyscy byli po prostu jedną wielką zupą świadomości, które kreowały ich doznania tak, by nie zwariowały i by mogły sobie radzić w tym wielkim chaosie prawdziwej rzeczywistości... To by tłumaczyło wiele. To by tłumaczyło tą cholerną piosenkę. To by tłumaczyło czemu widział tyle rzeczy, czemu krew Malkava przynosiła spojrzenie na prawdziwą rzeczywistość. To by tłumaczyło czemu światełko gaśnie w lodówce jeśli się ją zamkn...

Nie, nie, nie to. To tłumaczy domowe skrzaty. Albo kosmitów, ale czemu mieliby gasić to światło!?

Wstał i zaczął krążyć wokół stołów, okręcając się wokół własnej osi w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Cofał czas. O ułamki sekund, ale cofał czas. Chciałby cofnąć czas i przeżyć znowu to wszystko od początku, a nuż nauczyłby się czegoś nowego. Wskoczył zwinnie na scenę, okręcił się raz jeszcze i złapał mikrofonu okręcając wokół niego. Odskoczył, zakręcił się raz jeszcze, o czym zastygł w miejscu. Trwał tak chwilę i słysząc w głowie muzykę, chwycił za mikrofon i przyciągnął go do siebie, patrząc na nieobecną tysięczną widownię, ubraną w stroje francuskich pokojówek.
- That's me in the spotlight! - zaśpiewał głosem pełnym pasji i upadł na kolana, dramatycznie zaciskając dłoń na swojej koszuli - Losing my religion!
Był pewien, że byłby gotów zapłakać, ale nieobecna widownia płakała już rzewnymi łzami. Poderwał się na nogi i okręcił znowu, wokół mikrofonu. Widownia zniknęła, chociaż nigdy jej tam nie było, co Lambert uznał za nie tak złą rzecz. W końcu i tak by się nie pomieścili i nie mógłby ich poczęstować.
- Znowu tańczysz i myślisz, że nikt cię nie widzi? - usłyszał głos, lecz tym razem nie w jego głowie. Liz, ostry makijaż, fantazyjnie ułożone czerwone włosy, jej ulubiony gorset, ledwie zauważalna spódniczka, kabaretki i glany do dopełnienia obrazka. Liz, jego kochana Liz. Zeskoczył ze sceny i podbiegł do niej, podrywając ją w biodrach i okręcając z nią, by znowu cofnąć nieco czas.
- Ach, Lizzie, moja kochana Liz, parzące słoneczko na które muszę patrzeć, bo choć życie wtedy krótkie, to jednak długie życie bez niego byłoby puste - postawi ją na ziemi uśmiechając się. Dziewczyna również radośnie się uśmiechnęła i uściskała mężczyznę, chociaż widziała się z nim dobrą godzinę temu. Ale cieszyła się z każdego powitania, wiedząc co ono oznacza.
- Niech pan nie przesadza, panie Gottstein - stanęła przed nim na baczność, ściskając swoje dłonie przed sobą i opuszczając nieco głowę - Bo się rumienię.
- Niepotrzebnie Liz, niepotrzebnie - bawili się w to już dobre parę dekad - Czas wyjść, Słoneczko! Pobawić się w politykę, zjeść coś smacznego, posłuchać dobrej muzyki i podgnić w obecności tych wszystkich krwiopijców. I potańczyć. I pogadać o polityce. I o filozofii. I nos mnie swędzi.


Godzina przed otwarciem Elizjum, okolice Nieba i Piekła

Znajdował się niedaleko Nieba i Piekła. Sama myśl o tym rozbawiła go niezwykle, gdyż uznał ją za niezwykłą alegorię jego żywotu. Albo metaforę. Wiedział, ale nigdy nie lubił tych wszystkich durnych terminów, które próbowały nazwać coś, co nie ma sensu być nazwanym. Wszystko było metaforyczne, wszystko było subiektywne.
- Znowu myślisz za dużo, panie profesorze? - trzymająca Lamberta pod ramię Liz spojrzała na zamyśloną twarz swojego opiekuna, gdy ten milczał już dłuższą chwilę.
- Nie można myśleć za dużo, Lizzie - Lambert zmarszczył czoło i zacisnął usta, chcąc wyraźnie dać jej znać, jak wielki błąd popełniła - Można myśleć zbyt obsesyjnie i tak, myślę zbyt obsesyjnie. Za dużo Kanta. Za dużo myśli. Za dużo głosów.
- Będzie niebezpiecznie?
Ta zamiana tematu zaskoczyła Lamberta tak bardzo, że miał już gotową odpowiedź od kilku dłuższych chwil. Uwielbiał być zaskakiwanym.
- Tak - odpowiedział, a ton nieco mu się zmienił. Spoważniał, chociaż na chwilę - Za dużo zabawy jest niebezpieczne. I za dużo polityków w jednym miejscu. I za dużo polityków, którzy chcą sobie powbijać noże w plecy, zdobyć mnóstwo wpływów, do tego część sobie strasznie nie ufa. Tak jak mówiłem, za dużo zabawy jest niebezpieczne.
Liz pokiwała głową, wyraźnie nieco trzeźwiejsza umysłowo, nie do końca zgadzając się z jego definicją zabawy. Idąc tak spokojnym spacerem, mając dużo czasu w zapasie, trwali w milczeniu. Ich relacje były bardzo proste, już od lat. Jednak ostatnio pojawił się nowy wątek, a raczej powrócił ze względu na... Okoliczności.
- Liz... Zanim mi przerwiesz... - zaczął, ale urwał. Kobieta spojrzała na niego pytająco, ale wiedziała, że wszelkie trudne tematy lepiej jest nie drążyć, kiedy Lambert był... W stabilnym stanie. Jednak jak zazwyczaj w tym momencie wampir milknął, Lambert odezwał się znów - Księżna oferowała wszystkim... Wyżej postawionym wampirom stworzenie potomków. Kiedyś o tym rozmawialiśmy i nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać. Ale jeśli byś chciała... Przysługuje mi to prawo. Nie, żebym się przejmował prawem - a już tym bardziej Księżną - ale nie ma wielu osób którym ufam tak jak tobie.
Uśmiechnął się do niej i prowadził ją dalej spacerem. Wiedział, że dziewczyna może powiedzieć mu "nie" i będą się zachowywać, jakby nigdy nie było tematu... Chociaż ten temat pojawiał się już kilka razy. Ale teraz był na to dobry moment. Albo niekoniecznie. Jednak Lambert nie słynął z gonienia za dobrymi momentami. Dłuższa cisza jaka zapadła zaraz potem utwierdziła go w tym przekonaniu, ale gdy już miałby zacząć się martwić, krótki słowa padły z ust jego ghula.
- Porozmawiamy o tym później, dobrze Owieczko? - spojrzał na niego. Kiedy tak go nazywała, Lambert wiedział doskonale, że kobieta dokładnie przemyśli jego propozycję. Nie wiedział tylko kiedy usłyszy odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Ferr-kon : 26-06-2013 o 22:22.
Ferr-kon jest offline