Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2013, 11:17   #11
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Harald stał przed klubem "Niebo i Piekło". Przez chwilę zastanawiał się nad nazwą... Odnosiło się to do tego, że przeklęci mają salę w podziemiach a na górze czekają obiadki? Nie, pewnie o coś bardziej wysublimowanego. Niestety ostatni raz z kulturą wyższą miał do czynienia w Konstantynopolu. Za to na najwyższym poziomie. Było tam całkiem miło do póki cholerni Turcy wszystkiego nie zniszczyli. Muzułmanie i tfu Assamici! Przez chwilę zagłębił się we wspomnienia. To była jedna z najlepszych walk w jego życiu. Piękne epickie pojedynki, łowy w zgiełku walki. Skąpany we krwi wrogów... Zabił wtedy ich dwóch, jednego starszego pożarł... Naturalnie mówił o wrogich Kainitach, Turków zabił dziesiątki. Tak, to były czasy...

Teraz dał się namówić Księżnej na Szeryfowanie. Użyła swoich wszystkich wdzięków by go przekonać. Dosłownie wszystkich i trwało to dość długo nim się zgodził. Wiedziała z tym się to wiąże o ile nie miał nic przeciwko dobrej walce, polityka go odpychała. Margot Stock von Thyssen wiązała się z nią nierozłącznie. Zgodził się na przejściowe stanowisko, dopóki nie powie mam dość. Nie chciał by ucięli jej głowę. Przewroty jak mówi historia różnie się kończą...

Gdy tak sobie rozmyślał otoczony ludzkimi sługami nagle dostrzegł Zacka. Młodziak był obecnie jego zastępcą, wcześniej nawet szeryfem. Zmianę stanowiska przyjął wzruszeniem ramion połączoną z uśmiechem. Od dawna nachodził Haralda by go uczył walki. Ostatecznie Harald go zatrudnił nie chcą by nowa posada go zbytnio absorbowało. Cenił sobie wolność i niezależność. Dobili zatem prostego Gangrelskiej umowy. Nauka i protekcja w zamian za pracę. Później słyszał, że Zack nazwał go o zgrozo mentorem. Było to niewygodne, jednak w pewnym sensie odzwierciedlało sytuację.

Młodziak nie przyszedł bez powodu. Miał na plecaku białego kota, dyskretnie wskazał na niego ruchem głowy gdy Harald na niego spojrzał. Szeryf zbadał jego aurę. Ghul o intensywnej silnej aurze, ciekawostka. Jeśli żyło się setki lat, takie drobnostki wzbudzały uwagę. Wyrywały z nudy i letargu uśmiechnął się na myśl co by było gdyby poznała jego pupilki... Dwa olbrzymie wilki towarzyszące mu od ponad połowy jego nieżycia. Ktoś pewnie by powiedział, że z wilkami to one nie mają już nic wspólnego. Padały różne nazwy od cholerne bydlaki, przez Dire Wolf po jakieś tam odmiany demonów... Jego krew je znacząco odmieniła. Choć dla niego nic się nie zmieniło, były jego ulubieńcami a on wciąż widział w nich puchate kulki jakie kiedyś znalazł w lesie. Dużymi kulkami tyle dostrzegał, przynajmniej jednak dotrzymywały mu kroku gdy chciał pobiegać za miastem.

Kiwnął do kocicy palcem w geście przywołania i powoli nieśpiesznym krokiem poszedł w stronę bocznej uliczki przy klubie. Gdy dostrzegł jej wahanie, usłyszała w swoim umyśle głos. “Chodź ze mną”

Schnee podreptała za kainitą do uliczki, ale na końcu wyprzedziła wampira i wskoczyła na najbliższy śmietnik, tak, żeby być mniej-więcej na poziomie oczu mężczyzny. I mieć oczywiście lepszą drogę ucieczki, w razie czego. Ziewnęła, odsłaniając wszystkie ząbki i spojrzała na wampira możliwe najniewinniejszym spojrzeniem kocich ślepków.

- Miau? - miauknęła pytająco

-Nie jesteś jego własnością. Prawdę mówiąc raczej nie jesteś stąd, jednak wydajesz się dość doświadczona. Co robisz w mieście i z czyjego rozkazu? - Harald rozmawiał bezpośrednio. W jego tonie można było wyczuć otwartość i lekkie zaciekawienie.

Odpowiedź napłynęła do umysłu Haralda. “Głos” kota był niemal ludzki, ale wyraźnie dało się wyczuć, że nie jest to człowiek. I to w dodatku z jakimś akcentem z Europy Wschodniej.

- Śnieg nie ma pana. Pan umarł. Śnieg się zgubiła w podróży.

Uśmiech wypłynął na twarz Haralda. Nad wyraz korzystny zbieg okoliczności.
Byłaby świetnym opiekunem dla nowego potomka. Zwinniejsza niż jego wilczki, dyskretniejsza od ludzkich sług. Miał zamiar zlecić jej obserwację Ghulowi Flokiemu. Jednak stary Nord mimo, że zaradny i skuteczny był też lekko niezrównoważony. Mógłby odcisnąć na potomku swoje piętno. Jeden Floki w zupełności mu wystarczał...

-Być może mogę ci pomóc. Jednak najpierw muszę się upewnić, że mówisz prawdę. Masz coś przeciw?- tym razem odpowiedział w jej umyśle.

Skinęła pyszczkiem. Z głębin wspomnień kota popłynęły szare, rozmazane obrazy: torba z pieniędzmi i bronią, jakaś sylwetka na brzegu mola w nocy, wnętrze kontenera z leżącym wampirem w trumnie, przenoszony i zatapiany kontener...w dalszych, starszych wspomnieniach jest pełno ciepłych dni, spania i jakiś bogatych, eleganckich wnętrz, pełnych przesuwających się ludzkich sylwetek. No i mnóstwo kocich spraw: chodzenie za kimś, polowanie, cienie, śmietniki, obrazy pogoni i ucieczki.

-Kim był i po co tu przybyliście?-spytał ten sam spokojny głos w jej głowie.

- Paczką. Śnieg nie wie. Śnieg miała się nim opiekować, gdy spał. Dwunogi mają swoje sprawy, koty swoje. On nie rozmawiał ze Śniegiem. Tylko spał, głupi dwunóg.

-Klan wiesz jakiemu klanowi służysz?- jeśli osobnik ją o coś podejrzewał, nie dawał tego po sobie odczuć. Jego głos był brzmiał rutynowo, niczym kontrolera biletów podczas milionowej kontroli.

Kotka się nastroszyła. - Pierwszy pan Śniegu był brzydkim, brzydkim nocnym człowiekiem. I śmierdział. Potem oddał Śnieg, oddał innym nocnym ludziom. Śnieg służy każdemu kto karmi i daje ciepły kąt...

Wzruszył ramionami, w geście “warto było spróbować”. Może Nosferat, potem inni. Zwierzęta zupełnie inaczej postrzegają pewne sprawy.

-Dochodzimy do właściwego momentu. Mam dobry pokarm, zapewne nawet lepszy niż wcześniejsi nocni ludzie. Mam schronienie dla ciebie i zadania. Skoro potrafisz podejmować świadome wybory zadecyduj, czy chcesz mnie na swego pana? Nie lubię niewolić czy zmuszać kogokolwiek do czegokolwiek.- moja krew jednak z czasem nas złączy. Jest silna więc nie potrwa to długo -Ostrzegam jednak, jeśli się zgodzisz nie będzie odwrotu. Jestem wymagający jednak nigdy cię nie sprzedam. Będziesz też miała wiele swobody w chwilach gdy nie będziesz obarczona obowiązkami. Chyba, że wolisz zostać z młodziakiem.. Wskazał na Zacka nie uważając go jednocześnie za najgorszy wybór

Kotka rozejrzała się przenosząc spojrzenie z Haralda w wylot uliczki, gdzie został Zack. W końcu się zdecydowała i podniosła prawą łapkę, w nieudolnym naśladownictwie ludzkiego podania dłoni, wyciągając ja w kierunku Haralda.

Harald się zaśmiał. Podał jej palec wskazujący i przybił do jej łapki.

-Jesteś głodna?

Shnee otrzepała się, co chyba miało znaczyć “nie” i zeskoczyła ze śmietnika. Przeszła kilka razy między nogami Haralda, ocierając się o niego i usiadła w niewielkiej odległości, czekając na dalsze wydarzenia.

-Zobaczmy zatem na ile dobrze cię oceniłem. Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy, nie tylko znalazłem nowe towarzystwo w twojej postaci. Mam zamiar również poszukać kandydatów na potomków. Mam już kilku na oku, choć żaden szczególnie mnie nie przekonuje. Ponoć koty to świetni obserwatorzy, idę na spotkanie z innymi mrocznymi. W tym czasie rozejrzyj się po lokalu i znajdź mi kogoś kto twoim zdaniem się nadaje. Ma mieć w sobie siłę i charater, naturę wojownika. Będzie to niezbędne by przetrwać kolejne lata. Tylko niech to będzie ktoś ciekawy, zarówno dla oka jak i umysłu. Ah
- jeszcze sobie coś przypomniał- byłbym zapomniał niech to będzie kobieta. Samców mam już dość.

Kot zabrał się za poszukiwania. Zack natomiast podszedł do swojego "mentora".

-Czytałeś pewnie jej myśli. Powiedziała mi o kontenerze. Wszystko wskazuje na to, że był to wampir, ślady, aura, zachowanie. Tyle, że na pewno poruszał się w dzień w bezpośrednim słońcu.-powiedział z wyraźnym zdziwieniem - Wyczułem w śladach jakąś nietypową moc, jakby trop sam się zmieniał, gubił, mylił poszukującego, dopasowywał się do sposobu w jaki szuka...-pokręcił głową z niedowierzaniem.

-Wspomnienia Śnieg wskazywały na jakiegoś Azjatę-powiedział Harald który najwyraźniej pogrzebał głębiej w tym wspomnieniu. Nie dając tego odczuć kocicy. Nie robił tego z przyjemności bo mógł, zwyczajnie bezpieczeństwo w mieście leżało teraz wśród jego obowiązków.-Być może to jakaś daleko-wschodnia linia krwi. Słyszałem o nich jednak niewiele w dodatku nie miałem z żadnym do czynienia. Powiadomię Margot, szukaj dalej. Tylko ostrożnie Zack, żadnej brawury na własną rękę. To coś jest niebezpieczne i to bardzo, nie chciałbym usłyszeć o twoim zniknięciu.-powiedział podwyższonym tonem, nieznoszącym sprzeciwu.

Skierował się do klubu. Opowie Margot o tym wszystkim, nie ukrywając żadnych szczegółów. Ona jest tu od politykowania i myślenia. Kto stoi za zniknięciem Kainity z kontenera, może też stać za zniknięciem drugiego wampira- Księcia.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 24-06-2013 o 11:26.
Icarius jest offline  
Stary 24-06-2013, 23:14   #12
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Facet, który stał na straży dobra, jakie stanowiła strefa dla VIP’ów patrzył na nią krzywo. Jakby coś z nią było nie tak. Wzruszyła tylko ramionami i klepnęła go w ramię. Zaproszenie było git, nie miał się do czego przyczepić.
- Lampart nie może zmienić swoich plam - palnęła. Może i słowa wieszcza średnio pasowały do tej sytuacji, ale należało zawsze edukować ciemne masy. Weszła do tajemniczej sali, na tajemniczym piętrze i uderzyła ją ciężka i, a jakże, tajemnicza atmosfera. Podrapała się za uchem.
- Szkur - skrzywiła się, widząc że tutaj zabawa jest na zdecydowanie inną nutę - Trzeba to zapić.
Przemierzała salę w poszukiwaniu baru, ale wszędzie było za ciemno jak na jej zapity wzrok. Stanęła wreszcie gdzieś na środku sali, zła jak osa i palnęła w eter.
- Gdzie tu się, kurwa, można napić?


Harald podszedł do śmiertelniczki. Nie wiedział skąd się tu wzieła. Jednak sądząc po zachowaniu nie powinno jej tu być. Jednak sama sytuacja mocno go bawiła. Minęła jakoś ochronę, co nawiasem mówiąc świadczyło o poziomie bezpieczeństwa.
Kiedy podchodził, zauważył, że pod nogami dziewczyny kręci się biały kot. Wyraźnie zadowolony, wywijał końcówką ogona, obchodząc śmiertelną w małych kółkach.
Spojrzał na kota, jeszcze raz na dziewczynę po czym znowu na kota. Uniósł jedną brew z uśmiechem.
-Poważnie?- zapytał używając telepatii. -Co w sobie ma prócz dużej ilości alkoholu i bezczelności?
- Śnieg czuje gniew. Śnieg widziała, jak drapała innych ludzi...Śnieg czuje w niej życie, wolę życia. Śnieg mówi: dziki kot, młody i nierozważny, ale z niejednego śmietnika jadł... - Przekrzywiła łepek - I ma zdrowe futro...długie łapy....wszystkie kły...całe uszy....Ładna...
-Trochę mało włosów na głowie jak na mój gust. Będzie trzeba coś z tym zrobić. Floki, mój Ghul też ma swoją kandydatkę. Sfora zagoniła też jedną dziewczynę która włóczyła się od lat za miastem. Trzy kandydatki, jedno miejsce. Idź z nią i dopilnuj by rywalizacja była uczciwa. Najsilniejsza przetrwa.
Po czym spojrzał w oczy dziewczynie.
-Podążaj- rzucił od niechcenia.* Po czym skierował się do wyjścia.
Śmiertelniczka niezależnie od tego co myślała. Poszła za nim zmuszona siłą nakazu którego natury nie rozumiała. Jej nogi szły wręcz same, skierowali się korytarzami do wyjścia w boczną uliczknę. Tę samą w której niedawno Harald rozmawiał ze Śnieg po raz pierwszy. Tym razem u jej wylotu stał czarny Van. Ze środka wyskoczyło trzech ludzi, dwóch siedziało z przodu samochodu. Na podłodze w tylniej cześci widać było dwie dziewczyny. Obie związane i zakneblowane. Śmiertelniczka na ten widok nieco otrzeźwiała i wysiłkiem woli przerwała pierwszy rozkaz. Chciała uciec, zdążyła nawet pokonać połowę alejki. Jednak ktoś uderzył ją w tył głowy z zadziwiająca precyzją.
-Tylko jej nie uszkodź Floki- powiedział Harald.- To jest Śnieg wskazał na kocicę, pojedzie z wami w charakterze obserwatora.
-Nie potrzebny mi jakiś zawszony- poczym umilkł w pół słowa widząc minę suzerena.-Dobrze już dobrze, niech jedzie. Tylko nie wiem skąd te podejrzenia o oszustwo. Moja dziewucha jest najlepszym wyborem. Zje tego wsioka na śniadanie.
-Zobaczymy. Weź chłopców motory, sforę i ptaki. Przegonicie je po lesie za miastem, gdy skończę spotkanie mają być na polanie. Tej którą ci wskazałem, chyba że któraś odpadnie już wcześniej. Macie sprawdzić ich siłę i wolę walki.
Po czym Harald przemówił do Śnieg telepatią. Z tych trzech kobiet mam dostać najlepszą. Gdyby Floki czegoś próbował przypomnij mu o swojej obecności. Nic ci nie zrobi, skoro jesteś moja. Jednak może próbować wpłynąć na wynik, choć subtelnie naturalnie.


Aedan otworzyła oczy i od razu zmrużyła je podejrzliwie.
- Nosz kurwa, Yoricku, kot - bestia usadowiła się na płaskiej piersi szkotki i zasłaniała widoki. Łeb bolał, kot ciążył, powietrze było rześkie, a w miejscu gdzie podwinęła się koszulka, coś koliło w nerki. Coś niepokojąco przypominającego leśne poszycie. Aedan miała doświadczenie w budzeniu się w dziwnych miejscach, ale las nie należał do jej ulubionych lokacji.
- Szanowny kocie - rzekła - Spierdalaj.
Nie zważając na protesty wstała, zmuszając zwierzaka do zmiany miejsca posiedzenia. Kot fuknął, kiedy przymusowo zjechał z dziewczyny i pacnął o ziemię. Siadł obok i z obrażoną miną zaczął wydłubywać igliwie z długiej, białej i potarganej sierści. Nagle podniósł głowę i nastawił uszy, jakby słuchał czegoś w dali. Aedan zaczęła się rozglądać. Coś jej tu śmierdziało i nie to nie był przetrawiony alkohol. Coś sobie przypomniała. Coś dziwnego, co nie mogło być prawdą, a jednak prawdą się wydawało.
- Czyżbyś ty w obłęd wpadł, błaźnie żałosny? - mruknęła pod nosem i ruszyła przed siebie. Zatrzymała się i spojrzała na kota, który nie pasował do tego miejsca w równym stopniu co ona.
- Idziesz?
Kot odbiegł i zaplątał się między jej nogi, mało jej nie wywracając. Obiegł lekko na bok, mniej więcej na skos od kierunku, w którym chciała iść.
- Miauuuu...! - wydał z siebie ponaglające (i zdecydowanie za głośne jak na kaca) miauknięcie, wlepiając w niąślepia.
- Bestio - Aedan syknęła, łapiąc się za łepetynę i ponownie przyjrzała kotu, który nagle skojarzył się jej Alicję w Krainię Czarów. Tylko tam był biały królik, ponaglający małą dziewczynę, a kot zwodził ją na manoce. W głowie kołatały się dziwne myśli. Wszystko zasadzało się na jednym wartym rozważenia problemie - Iść za kotem, czy nie iść za kotem? Oto jest pytanie.
Wzruszyła ramionami. Wieczór był wariacki, więc nie widziała większej różnicy.
- Dobra, dobra - mruknęła leząc za białym zwierzem - Prowadź, szanowny kocie.
- Miau! Miauu! Miaumiau! - kot chyba usiłował coś “powiedzieć”, w końcu zamilkł i chwilę biegł cicho. Za to w skołatanej głowie Aeedan odezwał się jakiś dziwny głos: słowa miały wschodni akcent i żadnej melodyki**. - Biegnij, dwunogu! Głupi dwunóg, szybko-szybko! Więc biegła, szybko-szybko.

Dlaczego goniła kota przez las? Chwilowo nie miała pomysłu. Może nie chciała zostać sama w środku ponurego niemieckiego boru Może kot wydał jej się najlepiej poinformowaną istotą w okolicy? Może chciała biec by przewietrzyć mózg, który chyba wciąż traktował to jak dziwną marę senną?
Ale przecież, “jesteśmy z tego samego materiału, co nasze sny.”
Długie nogi niosły ją szybko i daleko. Nie tak szybko jak cholernego kota, ale i tak dawała radę.
- Woohoo - skoczyła przez powalony pień i z chrzęstem zadeptała jakiś zeschły krzak. Adrenalina zaczynała płynąć w żyłach. Było dobrze. Biegła dalej.
Nagle w oddali dało się słyszeć wycie wilków. Dużej grupy wilków. Spontaniczny bieg i zabawa z kotem szybko przerodziły się w problem. Wilki były coraz bliżej, słychać było też krzyki ludzi i ryk motorów poruszających się po leśnych ścieżkach. “Źle się dzieje”, pomyślała Aedan i przyśpieszyła. Więc to był koszmar z pogonią. Ciekawe, czy zacznie się poruszać jak w smole?
- Niedoczekanie - warknęła i biegła dalej. Strach przed tym, co za nią walczył z wciąż odczuwalną radością pędu. Zaczęła się jednak martwić. Motory, wycie, co jeszcze? Z motorami mogła sobie poradzić, nawet najlepszy motocross nie pokona wszystkich leśnych przeszkód. Ale wilki? To inna para kaloszy. Zupełnie jej nieznana. Nigdy nie miała do czynienia z wilkami. Dlaczego podświadomość podsunęła jej właśnie te stwory? Przestała zwracać uwagę na kota, pędziła przed siebie.
Pierwszym zagrożeniem z jakim przyszło się jej zmierzyć nie były jednak wcale wilki, ani ludzie, a wredne ptaszydła. Spora grupa kruków która leciała za nią wcześniej niezauważona. Teraz, czarne potworki zaczeły ją wściekle dziobać, zostawiając rany na rękach i głowie. Odruchowo runęła do przodu, przetaczając się przez prawe ramię i pobiegła dalej. Zaraz skręciła ostro w lewo za grubym pniem, i z powrotem w prawo. Trzeba było to gówno zgubić. Może pozabijają się w locie o swoje dzioby, a jak nie, to złapie jakiegoś i odgryzie mu łeb. Potem pewnie rozchoruje się na jakiegoś syfa, ale przynajmniej będzie miała satysfakcję.
Kruki jeszcze przez chwilę nie dawały za wygraną. Jednak widząc coraz większe problemy w końcu odpuściły. Pamiątką po nich było kilka dość głębokich ran, największe najpewniej do szycia.
Biegła dalej, a gdy tak biegła w końcu dała o sobie znać reszta pościgu. Jej drogę zajechał motor a na nim dwóch ludzi. Jeden wymachiwał łańcuchem, skoczył na ziemię i wyraźnie zadowolony szedł w jej stronę. Drugi, chudy i przypominający szczura, albo innego, równie parszywego stwora, siedział dalej na maszynie.
-Wykończ ją - wrzasnął do gościa z łańcuchem - Jak ci ulegnie znaczy, że się nie nadawała. Nawet Harald się nie przypierdoli.
Aedan nie zatrzymywała się. Biegła na tchórza, tylko nie miała zamiaru się wcale zatrzymywać. Gdy oceniła, że znalazła się w zasięg łańcucha weszła wślizgiem. Tak miała największe szanse by nie oberwać i jednocześnie podciąć skurwysyna. Nagle biała kula strzeliła z jej lewej strony. Kształt kota rozmazał się w oczach***, kiedy zwierze wybiło się z jakiegoś kamienia, celując w głowę mężczyzny. Skoczyło mu na pierś i uczepiło się pazurami kurtki. Prawa łapa wykonała krótki ruch, jakby kot zamierzał dać “w nos” mężczyźnie, tylko pazury jakoś się nie zgadzały.****
Wściekła biała kulka była wielkim plusem dodatnim w tej sytuacji.
Obwieś być może poradziłby sobie z kotem, być może poradziłby sobie z dziewczyną w końcu wyglądał na doświadczonego. Jednak atak białej smugi był niespodziewany, jak również niesamowicie szybki. Dużo przekraczający prędkość tych zwierząt, które wszak do powolnych nie należały. Facetowi udało się odchylić głowę, pazury boleśnie rozorały mu twarz. Chciał uderzyć, jednak kot odskoczył. W tym momencie dziewczyna podcięła go z dziecinną łatwością, facet upadł na ziemię a łańcuch zaraz obok niego.
-Pierdolony kocur - rozległ się krzyk motocyklisty - Miałaś się nie wpierdalać w próbę tylko pilnować jej uczciwości!
Kot fuknął w odpowiedzi. Facet na glebie powoli zbierał się z ziemi, ale Aedan nie miała zamiaru dać mu szansy. Jeszcze leżąc kopnęła go z całej siły w głowę. Sięgnęła po łańcuch.
Napastnik był wyraźnie oszołomiony, jęknął po kopniaku i przetoczył się kawałek dalej pod siłą uderzenia. Wciąż był jednak przytomny. Aedan zyskała chwile by bezpiecznie wziąć łańcuch. Kolesiowi na motorze wyraźnie nie spodobał się obrót sprawy, która zaczynała wymykać się spod kontroli.
- Wstawaj Hans, ta cipa to dla ciebie nie przeciwnik - krzyknął, a jedną ręką sięgnął pod swoją kurtkę.
- No wstawaj, Hans! - wrzasnęła Aedan i zakręciła łańcuchem. By uderzenie było silniejsze, obróciła się razem z nim. Celowała w motocyklistę. To on zdawał się być odpowiedzialny za jej ból i strach. To jemu należało obić mordę.
Facet tylko się uśmiechnął widząc jak szarżuje. Gdy łańcuch przeciął powietrze jego ręka wystrzeliła do przodu z dużą szybkością.***** Gdy łańcuch owinał się w koło niej, napastnik poszedł za ciosem. Wywalił sierpowego prosto w twarz dziewczyny. Odleciała do tyłu, jak szmaciana lalka. To co ją zdziwiło, to że gość wyraźnie wyhamowałł cios. Jakby w ostatnim momencie zmienił zdanie i się powstrzymywał przed złamaniem jej karku. Niezależnie jednak od rozważań Flokiego, padła na glebę, jak zwiędły jesienny liść.
Czuła, jakby uderzył w nią taran. Leżała jak ta pipa, próbując zmusić ciało do współpracy. Ledwo widziała na oczy, była pewna że coś, gdzieś miała złamane i straciła większość rozpędu, który pchał ją do przodu. Pociągnęła łańcuch i zaczęła owijać go wokół pięści. Coś podejrzewała, że przeżycie nie wchodzi w grę, ale nie miała zamiaru tak po prostu się poddać. Zaczęła się podnosić, próbując utrzymać równowagę. Mrugała zawzięcie. Gdzie oni, kurwa, byli?
Hans tymczasem podniósł się z ziemi. Miał podobny problem co ona, przecierał oczy i twarz. Był cały we krwi na policzku dostrzegała wręcz gołą kość. Najwyraźniej z Hansem było coś nie tak, może narkotyki a może jakieś dziwne czary mary tej grupy cudaków. Gość nie do końca wiedział co robi, przybrał odruchowo bokserską gardę i ruszył chwiejnym krokiem w stronę dziewczyny.
Aedan nie czuła się jeszcze zupełnie na siłach, by atakować. Uniki były teraz jej najlepszymi przyjaciółmi. Czekała na odpowiedni moment by sprzedać facetowi wzmocniony cios. Na więcej niż jeden, może dwa, nie było jej stać - żelastwo było za ciężkie na dłuższe wycieczki. Musiała więc wypatrzyć lukę i załatwić gościa za pierwszym razem.
Facet był uparty. Jednak ranny i nieruchliwy. Zwinny to on może kiedyś był, ale najwyżej jako dziecko.
Obecnie był typowym mięśniakiem. Przyjął w głowę pierwsze uderzenie, dziewczyna była już zmachana. Drugie położyło go na glebę. Motocyklista był wyraźnie niezadowolony. Odprężył się dopiero gdy usłyszał wycie wilka. Było blisko kilkadziesiąt metrów za ich plecami.
-Pierwszy problem za tobą, kolejny chyba jeszcze przed. Radzę wypierdalać.- uśmiechał się jak wariat w szybkiej zmianie nastroju.
Teraz Aedan funkcjonowała już tylko dzięki napędzającej ją wściekłości. Chwiejnym krokiem ruszyła na motocyklistę, rozluźniając sploty łańcucha. Ucieczka na piechotę w jej stanie nie wchodziła w grę. Nie przed pieprzonym wilkiem. Kot gdzieś przepadł w cieniach****** kiedy Floki był zajęty obserwowaniem walki. Białe futro mignęło Aedan za motorem, Schnee siedziała skulona, jakby na coś czekając.
Floki odnotował dość szybko brak kociej udręki. Jednak chwila utraty czujności kosztowała go dezorientację. Widział do czego zdolne jest to bydlę i był tym mocno zdziwiony. Miał ją za niegroźnego, kiciusia z mocami nadwrażliwości. Jednak transformacja i potencja uświadomiły mu, że jest to groźny przeciwnik. Nie tak potężny jak on sam, jak jednak miał pokonać białą kulkę nie zabijająć jej. Harald nie byłby zadowolony. Z drugiej strony zawsze może powiedzieć, że kot oszalał. Dobył gnata i nacisnął pedał gazu. Wyraźnie obstawiając wariant z daniem nogi za pas.
Aedan skoczyła do przodu, zakręciła łańcuchem i rzuciła nim w stronę motocyklisty. Była za daleko by go sięgnąć. To była jej jedyna szansa. W tym samym momencie spod motoru wyskoczył z dzikim miaukiem kot. Zatoczył w powietrzu krótki łuk, na chwilę zasłaniając widok mężczyźnie, i odbił się łapami od jego pleców. Wylądował gdzieś w krzakach.
Połączona akcja samic różnych gatunków ponownie przyniosła efekt. Najpierw Floki dostał łańcuchem zachwiał się i zmienił pod wpływem uderzenia kierunek jazdy. Był doświadczonym kierowcą i może by z tego wyszedł. Niestety niemal w tej samej chwili, szalona kocica przysłoniła mu widok. Floki był sprawny jednak przesadzał zawsze z prędkością a byli w lesie. Wpakował motor na drzewo, nie roztrzaskał go jednak. Sam zeskoczył z niego w ostatniej chwili, zrobił fikołka do przodu i zniknął w krzakach. Wyraźnie mu się śpieszyło. Kolejne wycie dobiegało już dosłownie tuż, tuż... Najwyraźniej wilki, wywołały nawet w nim strach. Mimo, że pochodziły od tego samego pana.
- Kurwa, kurwa, kurwa - Aedan rzuciła się do motocykla i spróbowała go odpalić.
Podniesiony motor mimo paru wgnieceń udałoby się chyba uruchomić. Nie był do końca sprawny, ciekło mu z baku. Być może uda się go odpalić, być może wybuchnie jednak jaki miała wybór? Zawsze mogła poczekać na futrzaki i spróbować je wysadzić. Oceniła swoje szanse. Oceniła je bardzo skrzętnie, jak na presję, pod którą funkcjonowała. Przełknęła ślinę i spróbowała jednak odpalić motor. Nawet gdyby jakimś cudem udało jej się wpakować jednego z wilków w pułapkę, co zrobiłaby z drugim? A z trzecim?
Motor zacharczał a nawet zamruczał. Trochę się podusił jednak ostatecznie ruszył wraz z dziewczyną.
- Jasny gwint - przeklęła, próbując zapanować nad szwankującą maszyną - Kocie! Zwijamy się!
Poczekała chwilę na stworzenie, któremu zawdzięczała życie i docisnęła gaz. Kot wyraźnie wahał się, czy wskoczyć na warczące urządzenie. W końcu wczepił się kurczowo w koszulkę Aedan.
Kobiety ruszyły w momencie gdy coś zaczęło poruszać się w krzakach. Potem jeszcze widziała kształt który je uparcie goni, choć zarówno im jak i jemu wyraźnie przeszkadzały drzewa. Po chwili jednak wjechały na ściażkę i szybko oddaliły się z miejsca wydarzeń.


Droga prowadziła kilka kilometrów do przodu, a zakończona była polaną, na której motor odmówił już współpracy. Na środku polany siedział mężczyzna. Ten sam którego widziała w klubie. Obok pniaka jaki zajmował wykopane były trzy doły. Do jednego z nich właśnie coś opuszczano na linach. Zajmowało się tym dwóch ludzi z kurtkami z symbolami Kruka. W oddali nadal było słychać wilki które wyraźnie nie dawały za wygraną.
-Witajcie moje panie, spodziewałem się was ciut później. Skoro już jednak jesteście, zaczynajmy.-spojrzał na dziewczynę- Motor Flokiego, zapewne jego zdobyciu towarzyszy pewna historia... - popatrzył również na Śnieg - Jednak wysłucham jej potem i nie od ciebie. Dam ci komfort zadania mi trzech pytań nim stanie co ma się stać.
Aedan zeszła z motoru, pozwalając mu paść na ziemię. Kopnęła jeszcze kupę żelastwa z frustracji. Z deszczu pod rynnę, nie ma co. Kot zeskoczył z pleców Aedan i usiadł koło grzejącego silnika motoru. Wydawał się być uspokojony po niedawnej pogoni. Zaczął się myć, nie zwracajac większej uwagi na to, co działo się na polanie.
Dziewczyna przeniosła wzrok na trzy groby i przypomniała sobie to, co do tej pory uważała za wybryki zapitej świadomości. Spojrzała na diabła spode łba, wytarła krew z twarzy wierzchem dłoni i splunęła w trawę.
- Co ma się stać? - zapytała ochryple.
-Zostaniesz obdarzona darem lub przekleństwem w zależności od intepretacji. Staniesz się kimś z mojego gatunku. Wy ludzie zwiecie je wampirami.-powiedział całkiem poważnie- Byłbym zapomniał na końcu wylądujesz w trumnie gdy się obudzisz, będziesz musiała wydostać się sama.
Zaśmiała się ponuro. Może mówił prawdę. Prawdopodobnie mówił prawdę. Wszystko to zakrawało na absurd, albo opowieść z pogranicza baśni i horroru.
-Pytaj dalej być może to ostatnie pytania w twoim życiu. Przemiana nie zawsze w takiej wersji kończy się sukcesem.
Teraz prychnęła.
- Mówić to mało, trzeba mówić do rzeczy - przycisnęła nadgarstek do pulsującej skroni. Głowa nie chciała współpracować. Potrząsnęła czerepem i przetarła oczy - Dość - warknęła. Była zmęczona, obolała i wściekła - Powiesz mi wszystko, jak się wygrzebię. A jak się nie wygrzebię, to nie ma po co strzępić języka.
-Słuszne podejście. Zaśnij- poczuła rozkaz i powieki same się zamykały. Nieznajomy podszedł do niej to ostanie co widziała- Po chwili jednak jakby w pół śnie zaczęła odczuwać rozkosz. Delikatna słodycz która niestety przerodziła w bół. Ból umierania. Świadomość buzowała, po kolei gasły kolejne eksplozje nerwów w mózgu. Czuła jak ogarnia ją ciemność, chłód, niebyt. Bała się.


Kiedy otworzyła oczy, zgodnie z obietnicą diabła znajdowała się w trumnie, a temu przebudzeniu towarzyszył niewyobrażalny głód. Musiała wypełnić tą paraliżującą pustkę w środku. Musiała wypełznąć na powierzchnię. Musiała dotrzeć do czegoś żywego i rozerwać to na strzępy, a potem pić i pić. Wiedziała, że jeżeli nie wydostanie się z tego płytkiego grobu, to zaśnie i już nigdy się nie obudzi, a na to nie była gotowa.
Kiedy ogarniała ją ciemność, myślała że to już koniec, ale teraz dostała kolejną szansę, którą zamierzała w pełni wykorzystać.
- Zabiję - warknęła, a to jedno słowo, wywołało falę bólu. Skupiła się na głodzie. Musiała go zaspokoić. Musiała. Zaczęła uderzać w cienkie deski trumny. Systematycznie, mocno, z całej siły, wciąż w tym samym miejscu. Wreszcie, pod warstwą krwi i skóry, kóra pokryła powierzchnię, pojawiło się pierwsze pęknięcie. I następne, i jeszcze jedno, i nagle zalewała ją luźna ziemia, a ona płynęła w niej, jak nurek głębinowy, ku powierzchni.
Gdy wreszcie wyciągnęła ręce nad ziemię, mogła się zaprzeć i wypchnąć resztę ciała. Była wolna, wciąż głodna, ale taka zmęczona. Leżała tak przez chwilę patrząc w gwiazdy, a potem przymknęła na chwilę oczy.
- Osła i batem do galopu nie zmusisz - mruknęła do siebie. Sen porwał ją z kolejnym podmuchem wiatru.

Użyte dyscypliy:

* Dominacja
** Auspex 4 - Telepatia
*** Akceleracja 2
**** Protean 2 + Potence 2
***** Akceleracja 3
****** Obfuscate 2
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 25-06-2013, 12:28   #13
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Klub Niebo i Piekło oraz jego okolice, noc 17 kwietnia 1987 r.



Schnee wahała się krótko, kiedy przyszło do wyboru nowego pana...Młody wampir był w porządku..ale im wyżej, tym lepiej. Harald pachniał psami, skórą i dzikością, jego bezpośredniość i podskórne okrucieństwo przypominały Schnee jej dawnych władców. Nie czuła się przez to wcale bezpieczniej: to były jednak reguły gry, którą znała i w której żyła.

Pierwsze zadanie okazało się dużo prostsze niż sądziła: znudzona przemykała po barze, kiedy jej uszy wychwyciły brzęk tłuczonego szkła. Od razu zwróciła uwagę na dziewczynę, która sprowokowała całe zajście. Jej aura płonęła gniewem i niemal zwierzęcą intensywnością skupionej woli życia. Pachniała ziemią, betonem, brudem z drogi: znak, że przywędrowała tutaj skądś indziej, że przywiały ją kapryśne wiatry. Młody, waleczny śmiertelnik, pełen buntu i zapału, z którego wprost tryskało życie...idealny materiał na potomka...lub ofiarę.

***


Noc 17 kwietnia, las w okolicach Gelsenkirchen



Nie zawiodła się. Szalona gonitwa, którą przeżyły później, tylko utwierdziła Schnee w przekonaniu, że wybór był słuszny. Owszem, pomogła śmiertelnej, ale wyłącznie w swoim własnym interesie; chciała wypaść dobrze przed swoim nowym panem. Nie żywiła złudzeń co do wampirzej wdzięczności i nie przywiązywała się zbytnio do nowych nocnych ludzi: świeżo odmieniony nocny człowiek był potężny, ale tak kruchy i nieporadny jak ślepe kocię...i wielu nie udawało się przeżyć tych pierwszych, samodzielnych nocy. Słabi ginęli, by oddać pola silnym. Takie było prawo natury i porządek świata.

Jej nowy pan musiał to rozumieć, skoro poddał dziewczynę takie próbie. I Schnee razem z nią. Nie wątpiła, że gdyby nie udało się uciec, wilki rozszarpałby obie. Nie miała mu tego za złe. W jej trójkątnym kocim łebku nie było miejsca na długie plany i rozmyślania: najpierw działał instynkt, potem przychodziła myśl o konsekwencjach. Ocierała się o śmierć wystarczająco często, by nie martwić się jutrem: jej pan nie zabił jej od razu na polanie, to znaczy, że zaakceptował jej działania. Dostała milczące pozwolenie na przeżycie kolejnych dni we względnym spokoju...i zamierzała wykorzystać je w pełni.

***


Noc 17 - dzień 18 kwietnia, klub motocyklowy "Raven"



Klub motocyklowy był wspaniałym miejscem dla kota. Owszem, śmierdziało smarem i benzyną, a ludzkie głosy i muzyka z głośników nieustannie drażniły wyczulony koci słuch, było jednak ciepło, nie kapało na głowę, a samo miejsce oferowało miliony zakamarków, w których można było się schować. Ludzie mało ją obchodzili: to jednak, że czasem była w centrum uwagi, jako obiekt do głaskania czy zabawy, było jednak miłym urozmaiceniem.

Raz czy drugi wpadła na Flokiego; ghoul najwyraźniej nie żywił do niej urazy za zdarzenia z ostatniej nocy, i Schnee odwdzięczyła mu się tym samym. Należeli teraz do jednego pana: jakkolwiek wiele ich dzieliło, łączyła ich służba pod tym samym jarzmem, te same cele i te same obowiązki. Schnee odkryła kiedyś, że ghoule, nawet blisko związane ze swoimi władcami, są bardziej podobne do siebie nawzajem, niż do kainitów. Czuła pewną gatunkową więź z Flokim: udowodnił, że jest bezwzględnym drapieżnikiem, podobnie jak ona, zamierzała więc szanować jego ścieżki, tak długo, jak on będzie szanował jej wybory.

***


Dzień 18 kwietnia, okolice klubu "Niebo i Piekło"



Do południa wylegiwała się beztrosko, odsypiając trudy wczorajszej nocy. Potem pokręciła się po klubie, aż w końcu wybrała się na spacer po mieście: skoro wyglądało na to, że spędzi tu trochę czasu, dobrze jest poznać dokładnie teren łowów. Szwendając się tu i tam po szarych, rozkopanych ulicach, dotarła w końcu w okolice budynku, z którego zeszłej nocy rozpoczęła swoją podróż.

Powietrze było gęste od różnych woni: wczorajsza impreza zostawiła w powietrzu niemal namacalny ślad alkoholu, potu, perfum, gorączkowego seksu, wymiocin i innych zapachów ludzkiej aktywności. Gdzieś ostały się jeszcze pojedyncze nutki charakterystycznej woni kainitów: wczoraj musiało być ich tu nadzwyczaj dużo.

Gdy tak stała, obwąchując chodnik*, jej nos podrażnił charakterystyczny, słodko-ostro-przypalony zapach karmelu i migdałów. Ślad rozmył się w powietrzu: Schnee złapała go tylko dlatego, że przywoływał wspomnienia: wielki dom; jeden z jej panów; zdeformowani, pokraczni słudzy; puste pokoje, ciągnące się w nieskończoność olbrzymie sale, w nich sylwetki ludzi, ghuli i wampirów...wspomnienia były mgliste; jeden obraz zawisł w umyśle kota na dłużej: ciemna, przestronna piwnica, wysypana ziemią; drgające płomyki świec; śpiący wampir.

Zapach...tak, pamiętała: tak pachniały jego dłonie. Często jadł coś, co tak pachniało; potem, gdy głaskał Schnee, tłusty olej zostawał na jej futrze, naznaczając ją tą wonią. Rozejrzała się z niepokojem: mimo wszystko była swego rodzaju zbiegiem, i miała świadomość, że jej dawni panowie nie będą zadowoleni z takiego braku lojalności.

Zapach uleciał, wspomnienie znikło: to była tylko wisząca w powietrzu kropla woni, zbyt mała nawet, by iść jej tropem. Kolejna zagadka w tym dziwnym mieście. Schnee czmychnęła z powrotem do klubu i przeleżała tam do wieczora. Kiedy Floki przyszedł ją zabrać do Haralda, nawet zamruczała na jego widok. Bądź co bądź, przebywanie w towarzystwie kainity z całą sforą sług zwiększało znacząco szanse na przeżycie. Jednak nawet ta świadomość nie wystarczyła, by choć trochę polepszyć podróż autem. Kiedy w końcu wyskoczyła z samochodu, czuła się po prostu chora.

***


Noc 18 kwietnia, las w okolicach Gelsenkirchen



Dopiero po chwili zorientowała się, że przyjechali na polanę, na której skończyły się wczorajsze łowy. Zaciekawiła ją świeżo ruszona ziemia. Obwąchała starannie kopczyki: jeden z nich pachniał tą upartą, dziką śmiertelniczką...

---
* Auspex: Heightened Senses
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 25-06-2013 o 12:41.
Autumm jest offline  
Stary 25-06-2013, 15:27   #14
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kilka nocy przed otwarciem Elizjum
Willa pani Bauman



W radiu sprzedawali właśnie bilety na Księżyc. Irmina siedziała na drewnianej podłodze w salonie, pośród rozsypanych narzędzi, lup, śrubek i metalowego drobiazgu wszelkiej maści, gdy Karol zapowiedział wizytę Margot. To była osobliwość. Samozwańcza księżna wolała wzywać do siebie innych, a nie przychodzić w gościnę, chyba że… zależało jej, aby czegoś się pozbyć.
Wypchana dokumentami teczka, spoczywająca w rękach Margot powiedziała Irmionie, że się nie myli.

- Dawno się nie widziałyśmy – zaczęła jak zwykle od niezwiązanego ze sprawą tematu VentrueCo robisz?
- Pozytywkę!
– zawołała ochoczo Malkavianka.
- Hmmm… wygląda jak pierścionek.

- Bo to pozytywka w pierścionku.
-Aha. Kolejny potrzebny gadżet. Mam dla Ciebie prawdziwe wyzwanie, Irmino.
– podała jej teczkę.

Tak szybko do rzeczy? Musiało się bardzo spieszyć nowej księżnej. Wampirzyca wyjęła zawartość teczki, którą stanowiło kilkadziesiąt kartek – zapiski wykonane w różnych językach, jakieś symbole, znaczki, ciągi liczb i piktogramów. Wszystko to jakby wyrwane z różnych bajek – na tym samym papierze, pisane przez dwie dłonie – a jednak całkiem odrębne. Czy mogło je coś łączyć?

- To jest bez sensu. – poskarżyła się ze złością Margot A jednak wiem, że coś w tym zostało zapisane. Coś cennego. Jako specjalistka od… abstrakcji – księżna zająknęła się - może ty dasz radę znaleźć w tym odrobinę logiki. Spróbujesz?
- Jak zwykle dla mojej księżnej.
- Nie musisz się spieszyć. Choć to dla mnie ważne. Dla nas wszystkich być może, Irmino. I… nawet jeśli będziesz musiała się poradzić, nie mów skąd to pochodzi. Nie muszę prosić Cię o dyskrecję, prawda?
- Nie musisz. Piwniczne szczury i tak już ze mną nie rozmawiają.
Malkavianka mówiła, wertując strony i nie odrywając od nich wzroku, jakby skanując zawartość.
Margot wyglądała na ukontentowaną.
- To Cię zostawiam… Ach, jeszcze jedno, kochanie.
„Kochanie” zawsze bardzo niepokoiło Ditrich. Szczególnie gdy kochania dokonywał ktoś z klanu Tzimisce, Salubri lub Ventrue – choć każde z różnych przyczyn.
- Wraz z otwarciem nowego Elizjum, konieczne pewnych usystematyzowanie pewnych spraw politycznych. Co byś powiedziała o tytule… primogena? Brzmi ładnie, prawda?
- Zależy w jakim języku. Dopóki to jednak tylko słowo, jest mi ono obojętne.
- Czyli nie masz nic przeciwko?
- Jeśli tobie to w czymś pomoże. Mi nie zaszkodzi.
- Pomoże, wierz mi, że pomoże.
Margot odeszła z miną zadowolonego, nakarmionego kota, pozostawiając Malkaviankę samą z dziwną zawartością teczki.

Irmina rozłożyła równo wszystkie kartki, zajmując niemal ¾ podłogi salonu, po czym spojrzała na nie. Spojrzała tak, jak tylko ona potrafiła*.

Turpistyczne sceny… Burza. Marynarze umrą. Demon? Już odszedł… Nitka krwi. Ślady rąk… Thyssen i Gunsdorf, kilka dotykanych przez Branta.
Boli… to boli!
Imiona… wytarte. Dziecko pożera zwłoki matki. Och, znów boli… Fala przypływu. Fala odpływu.
Pola zalane posoką. Śpią żołnierze… Nie powinnam płakać. Wszystko zbrukane. Ból! Marność nad marnościami… Zapach krwi. To wszystko pachnie krwią, ale to nie jest jedzenie... To zła krew!


Irmina odskoczyła jak oparzona. Stała teraz wtulona w ścianę, patrząc ze strachem na zapiski. Miała wrażenie, że co najmniej połowa tych stron ma oczy, a 3 z nich… te z symbolami… patrzą na nią z nienawiścią.

- Ojć. Trzeba będzie wezwać posiłki. – rzekła do siebie, po czym opuściła pokój. Musiała odpocząć.



Dyscypliny:
*Nadwrażliwość
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-06-2013, 17:44   #15
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Elizjum, około godziny 22...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2SxGWruH0Bc[/MEDIA]

Amon przyglądał się od dłuższej chwili rozmazanemu , rozmytemu odbiciu swojej twarzy, jakie malowało się na trzymanej przez niego szklanicy. Kiedyś tak ceniony przez niego trunek w kolorze bursztynu, który ją wypełniał i teraz stanowił tło dla karykaturalnie zdeformowanej twarzy, nigdyś był dla niego ulubionym wytchnieniem po ciężkim dniu pracy. Obecnie jego wartość w jego oczach zdewaluowała do poziomu porównywalnego z uryną. W zasadzie, przegrywała z uryną, dla której Amon potrafiłby znaleźć w tym miejscu więcej zastosowań...

Z wielu zalet jego obecnego stanu, Amon doceniał w tej chwili tak trywialną, a jakże przydatną zmianę w sposobie postrzegania świata w słabym oświetleniu. Jego wzrok nigdy nie należał do najlepszych za życia. Gdyby nie wpływy jego rodziny i płynące wraz z nimi pieniądze, nigdy nie dostałby się do wojska i nie kontynuowałby pewnie potem pewni w wybranym przez siebie kierunku. Siedział teraz, w swoich ciemnych okularach, mogąc widzieć mimo ich szkiełek lepiej niż przed śmiercią, z miną człowieka zadowolonego z życia. Tylko dzięki wypełnionej alkoholem szklance w ręku, nie wyglądał przy tym jak uśmiechający się do siebie idiota. Za zasłoną przeciw słonecznych okularów, patrzył na rozpoczynające się przed nim przedstawienie, pogrążony na razie we własnym świecie. Jego myśli błądziły gdzieś daleko, nie w przestrzeni jednak, a czasie, gdyż mimo że ciągle dotyczyły tego miejsca w którym się teraz znajdował, przed jego oczami malował się obraz jego odbić sprzed wielu lat...

Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że sam jest obserwowany. Malkawianka w wielkim cylindrze na głowie, z masą łańcuszków i przywieszek na staromodnym surducie, patrzyła na niego*, uśmiechając się psotnie. Jakby uważała jego obecność za świetny żart. A może z niego samego się śmiała?

Kiedy Irmina wpatrywała się w aurę Amona, widziała silne, mocno zarysowane halo, które wyraźnie przechodziło z jasnoniebieskiego wewnątrz przez najmocniej reprezentowany ciemnoniebieski pas, tuż przy sylwetce mężczyzny - wyraźnie obramując ją fioletową obwódką. Kolory wydawały się blade, jak to u członków Rodziny, jednak różnice między nimi zaznaczały się wyraziście. Kolory aury wampira zdawały się non stop się wibrować, a nawet mieszać czasem ze sobą, niczym atrament mieszający się z wodą. Nagle uśmiech znikł z ust Malkawianki, kiedy wpatrując się w te zawirowania, dostrzegła w nich jakieś kształty. Przez mgnięcie oka wydało jej się nawet, że widziała rozmyte, upiorne sylwetki...To ją zaciekawiło. Zeskoczyła ze swojego miejsca na parapecie okiennicy i podeszła do niego.

- Irmina Ditrich, jeśli nie kojarzysz. Rzadko się widujemy Amonie. Czy raczej... to ciebie rzadko można ujrzeć. - mrugneła do niego porozumiewawczo.

- Nie pokazuję się zbyt często w takich lokalach. -Amon zaszczycił najstarszą, o ile dobrze pamiętał, w tym mieście Świruskę oderwaniem wzroku od szklanego naczynia. Nieznacznie uniósł głowę tak, by pomimo ciemnych okularów spojrzeć w jej kierunku. - Pani, jak rozumiem wprost przeciwnie... -dodał po kilku sekundach ciszy.Grymas jaki zagościł na jego twarzy, z trudem ale jednak, przy odrobinie dobej woli można było uznać za przyjazny.Amon sprawiał wrażenie osoby która nie stosuje go zbyt często, jednak w tej chwili uznał go za stosowny...

Irmina zachichotała dziewczęco, aż cylinder na jej głowie przekrzywił się nieznacznie.- Skąd możesz wiedzieć, skoro cię tu nie ma? No i gdybyśmy stanowili całkowite przeciwieństwa, to chociaż jedno z nas wyglądałoby jak... jakby tu pasowało. - rozejrzała się, patrząc na twarze w pobliżu, po czym znów zwróciła do Amona - Lubiłeś truskawki za życia?

-Myślę, skoro już przy tym jesteśmy, że to miejsce nie jest dobrym wyznacznikiem różnic. Miejsca takie jak to, mają rzekomo je zacierać, stawiać wspólny mianownik, roztaczać iluzję wielkiej szczęśliwej Rodziny. - Amon odłożył szklanicę na swoj stolik i gestem mającym wyglądać zachęcająco i przyjaźnie, a w rzeczywistości idealnie dopasowanym do swojej sztywnej mimiki, zaprosił Irminę by się przysiadła. - Truskawki? To bardzo intymne i osobiste pytanie. Lubi Pani zaczynać z grubej rury. - spróbował zażartować. Z naciskiem na: spróbował.

- Starczy Irmina. - usiadła z gracją na miejscu obok, od razu też podparła podbródek dłońmi obutymi w zgrabne rękawiczki - Mogłabym przejść do sedna, ale po co psuć sobie wieczór czy uzurpować miejsce jego gwieździe? Nie nasza to rola. My dziś mamy być szarzy i w tle. Niech więc szczytem perwersji będzie temat truskawek i ogórków z babcinego ogródka. Pamiętasz jeszcze ich smak? Jakikolwiek smak?

-Mam dobrą pamięć. Zarówno do smaków z dzieciństwa, jak i mojej babki. Te tematy jednak nie wiążą się ze sobą. Niegrzecznie jednak byłoby nie odpowiadać na pytanie... tak, lubiłem ich smak. Jeśli już jednak drążyć ten temat, to wyraźniej rysuje się w mojej pamięci smak czarnych porzeczek. Czasem kiedy posilam się, chciałbym znów poczuć go w ustach. - Amon westchnał nabierając powietrza. Zrobił to w jakiś nienaturalny, niepokojący sposób, świadczący o tym, że zapominał już o tym podstawowym odruchu u kogoś, kto powietrza w płuchach potrzebuje juz tylko do rozmowy. -Kurczowo trzyma sie Pani, och proszę wybaczyć, kurczowo trzymasz się Irmino czegoś. Życia, albo tylko jego wspomnień...

- Czegoś trzeba się trzymać, a obmacywanie w towarzystwie jest podobno w złym tonie. I... bywa niebezpieczne. Zwłaszcza tutaj.

-Myślę, że masz rację, jednak, nie rozumiem czemu trzymać się akurat życia. To jakby motyl, lub w naszym wypadku może lepiej powiedzieć ćma, nie chciał lecieć, bo zbyt kurczowo trzymał się swojego życia jako larwa, albo co gorsza - tutaj Amon spojrzał znad okularów na Irminę, parodiując przy tym jej wcześniejsze mrugnięcie oka- poczwarka. - Odchylił się ponownie na swojej kanapie i rozjerzał po sali. - Trzymając się życia, nie odrzucając go jako zamkniętego rozdziału, skazujemy się na egzystencje w skorupie lęku. Co wręcz śmieszne dla osoby która już raz umarła, jest to lęk przed śmiercią. Żeby się oszukać, trzymamy się, jako rasa czy też gatunek, takich głupot jak polityka, tytuły, wpływy, domeny, elizja i inne tego typu śmiechu warte wartości. - jakby od niechcenia zmieniając temat dodał pytanie. - Widzę, że jesteśmy jednymi z pierwszych gości. Mamy więc dobre miejsca w tym kabarecie. Co dziś w programie? Poza tym, co wypisano na zaproszeniach?

Malkavianka nie przestawała się uśmiechać, choć z każdym słowem Amona, cień w kąciku jej ust jakby się pogłębiał. - Więc czego Ty się trzymasz mój przemyślny towarzyszu? A może dryfujesz? Czy to aby lepsze? Gdy nie ma celu... każda podróż jest bez sensu. - przeciągnęła się powabnie, po czym podsunęła bliżej rozmówcy. Na karminowych wargach znów igrał uśmiech - To tylko zaproszenie. Nic więcej na nim nie ma... chyba, że sami wpiszemy coś małym druczkiem... My, postacie tła, szarzy obywatele. Ty pisz, a ja będę pilnować czy nikt nie widzi... jak za szkolnych czasów.

-Trzymam się Irmino, bardzo mocno, pędzla, niczym malarz spadający z drabiny. Za życia poświęcałem się nauce. Uczyłem się, eksperymentowałem i wyciągałem wnioski. Śmierć, niewiele zmieniła w tej materii. Po prostu nie przywiązuję wagi do osobistych tytułów. Ba! Ja je lekcewarzę, ja mam je za nic. - uśmiechnął się w sposób mało przyjazny, ale przynajmniej szczery i najwyraźniej dla jego osoby bardzo naturalny. - Dryfuję? Och, Irmino, nie chciałbym cię urazić, nie z powodu Twojego statusu, banajmniej z tego powodu,ale to raczej Ty jesteś bliższa dryfowania w stronę brzegów Narragoni. Aczkolwiek, biorąc pod uwagę jakich gości się dziś możemy spodziewać w naszej domenie, to okręt lada chwila się zapełni i czas będzie odbijac od brzegu... - Amon ponownie westchnął. -W moim wypadku Bosch wiele by nie musiał zmieniać w portrecie, bym nie odstawał od reszty jego karykaturalnych obrazów...

-Zmieniając nieco temat. Wiele się w mieście zmienilo jak widzę w ostatnich latach. No, ale z drugiej strony, Berlin też ładnie się podniósł po upadku...

- Nie znam się na tym. - machnęła ręką lekceważąco, a zawartość jej pierścionka zabrzęczała cicho - Wolę rozmawiać o dryfujących okrętach. Ich budowa... to fascynujące. Twoja wiedza musi być fascynująca, a ja... mam pewne fascynujące zapiski... Czy zgodzisz się spędzić ze mną noc Amonie? Może nie tą, może następna, ale naprawdę myślę, że... może być fascynująco. - po chwili dodała - Tak, to już jest ta gruba rura.

-Oczywiście Irmino, wezmę ze sobą swoją kolekcję znaczków pocztowych, koniecznie. - odpowiedział Amon, bez mrugnięcia okiem i większego namysłu. -Tylko musisz mi podać adres swojego prywatnego schronienia, gdyż nie wiem jak do Ciebie trafić, a takich rarytasów, jak te które kryję w swoim klaserze nie godzi się pokazywać w byle jakim lokalu, to kuszenie licha. Takie rzeczy trzeba czynić wyłacznie w cztery oczy i zamkniętych, dobrze osłoniętych pomieszczeniach. - jego głos był całkowicie pozbawiony ekspresji i ciężko było odróżnić, czy żartuje, czy jest równie szalony co jego rozmówczyni. Przez kilka sekund jego twarz była niczym kamienny posąg. Potem mrugnął do Irminy okiem. Przypominało to bardziej tik nerwowy, ale ciągle pozostawał wąski margines pozwalający na zinterpretowanie go jako przyjaznego

- Przedstawiciel TEGO klanu pyta o adres? Och, doprawdy dziwne czasy nastały. Rozumiem jednak nastawienie. Znaczki potrafią być naprawdę cenne. I fascynujące. Jak mówiłam. Proszę mnie odwiedzić. Odwiedź mnie Amonie. Mieszkam skromnie, opiekuję się pania Bauman. Pewnie o niej słyszałeś. Starsza pani, niegdyś śpiewaczka operowa, znana w całej Europie. Może z nią nawet sypiałeś... albo i coś więcej. W tamtych czasach prowadziła bardzo barwne życie... Tu się urodziła i tu pewnie umrze.

-Klanu, który cechuj zdystansowanie do polityki Rodziny, a jeśli już weź wplątanego, zachowującego nakazywaną przez rozsądek nautralność i powściągliwość w działaniu, Irmino. Od tego zacznijmy, a zakończmy temat mojego klanu w miejscu, w którym powiem, że reprezentuję tutaj raczej siebie, niż kogokolwiek innego. Nie po to zostaliśmy wybrani by rozkwitnąć ponad szare bezmyślne masy, by zlewać się w jednolitą masę, której kształt nadaje naczynie, utworzone na kształt skorupy ze stereotypów i pomówień...
- Dobrze więc- dodał już jakby przyjaźniej i spokojniej - przyjmuję Twoje zaproszenie i zjawię się u Ciebie jutrzejszej nocy. Pod warunkiem oczywiście, że dziś nie zostaniemy wciągnięci w jakiś wir wydarzeń i w ta waszą wielką politykę. Mam przeczucie, że czeka nas coś więcej niż zwykły kabaret...

Irmina przywołała ruchem dłoni kelnera, który po chwili przyniósł jej kieliszek czerwonego wina.- Wypijmy za kabaret - wzniosła toast w stronę Amona. Wampir odpowiedział jej uśmiechem i sięgnał do swojej szklanki. Wziął ja jednak tylko w swoją trupio bladą dłoń i zaczął przyglądać zdeformowanemu odbiciu, tym razem już dwoch twarzy.


* Nadwrażliwość
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 26-06-2013, 12:44   #16
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Las Róż, dwie godziny przed otwarciem elizjum


Dziewczęta przygotowywały się do występu jakby nigdy nic. Ten wieczór miał odróżniać się od innych tylko tym, że miało nie być tutaj szefostwa, ale nie cała klientela była obeznana z intrygami dzieci nocy. Zaledwie mały ułamek przejrzał maskaradę, a fakt że było to tak ekscentryczne miejsce, pełne grzechu jak niektórzy mówili, ułatwiał tylko ukrywanie pewnych spraw... Lambert nie rozumiał, czemu tak bardzo Księżnej nie pasowało to miejsce. Ach, ależ rozumiał doskonale.

Jego podopiecznym nie przeszkadzała jego obecność, większość zawdzięczała mu życie, dach nad głową, pracę. Zresztą wszystkie wiedziały, że mogą mu zaufać. Odwiedzał je tutaj często, czasem podpowiadając, czasem oceniając, czasem po prostu służąc dobrym słowem. A czasem go tutaj szukając. Trzoda doskonale znała swojego pana... To był dobry pan, chociaż zagubiony. Czasem ciężko by poznać kto opiekuje się kim, i od kogo zależy czyje życie. Lambert stał w cieniu, przyglądając się swoim damom, znając imię każdej, ich historie, wiedząc w czym są dobre na scenie, w czym wymagają jeszcze pracy i treningu, znał każdą jakby była częścią jego. Ale czy one znały go aż tak? Wszystkie wiedziały, jakie problemy ma ze sobą ich pan, ale żadna nie wiedziała jakie ma ZA sobą. I lepiej dla nich. Zazdrościł im pod tyloma względami...


Usiadł przy jednym ze stolików, przyglądając się pustej sali. Las był dzisiaj otwierany później, ze względu na przygotowywania do występu, ale w rzeczywistości Lambert potrzebował trochę czasu dla siebie. Spojrzał w stojący na stole kieliszek i przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu... Siedział na krześle, gotów do wyjścia w swoim czarnym płaszczu, nieco obtartych spodniach i czarno-białej koszuli w paski. Widział swoją zmęczoną twarz, zaczesane do tyłu włosy, nie wyglądające w tym momencie najlepiej, ale gdyby Lambert kiedykolwiek dbał o swój image, cały jego plan spaliłby na panewce. Hehe. Spalił. Zabawne.

That's me in the corner

Obejrzał się po sali, ale po chwili dotarło do niego, że to tylko jego głos w głowie. Odetchnął i zaczął wystukiwać na stole melodię, jaka kręciła mu się po głowie. Melodię, która odbierała mu rozum, przez co czuł się nieco trzeźwiejszy - jego rozum nie wpływał najlepiej na postrzeganie świata. Świata... Czym była ta sala? Czerwienią? Stołami? Salą? Czy może tylko serią wrażeń, jakie łączyły się w jego głowie tworząc kreacją którą jego umysł nazywał prosto "salą." Wszystko czego doświadczał w życiu było tylko odczuciami, wrażeniami tworzonymi przez jego umysł na podstawie prawdziwych rzeczy jakie znajdowały się wokół niego, ale wiedział, że nigdy tych prawdziwych rzeczy nie ujrzy w prawdziwej formie. Więc czy to co widział w odbiciu było naprawdę "nim" czy tylko tym w jaki sposób kreował samego siebie jego umysł? Może wszyscy byli po prostu jedną wielką zupą świadomości, które kreowały ich doznania tak, by nie zwariowały i by mogły sobie radzić w tym wielkim chaosie prawdziwej rzeczywistości... To by tłumaczyło wiele. To by tłumaczyło tą cholerną piosenkę. To by tłumaczyło czemu widział tyle rzeczy, czemu krew Malkava przynosiła spojrzenie na prawdziwą rzeczywistość. To by tłumaczyło czemu światełko gaśnie w lodówce jeśli się ją zamkn...

Nie, nie, nie to. To tłumaczy domowe skrzaty. Albo kosmitów, ale czemu mieliby gasić to światło!?

Wstał i zaczął krążyć wokół stołów, okręcając się wokół własnej osi w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Cofał czas. O ułamki sekund, ale cofał czas. Chciałby cofnąć czas i przeżyć znowu to wszystko od początku, a nuż nauczyłby się czegoś nowego. Wskoczył zwinnie na scenę, okręcił się raz jeszcze i złapał mikrofonu okręcając wokół niego. Odskoczył, zakręcił się raz jeszcze, o czym zastygł w miejscu. Trwał tak chwilę i słysząc w głowie muzykę, chwycił za mikrofon i przyciągnął go do siebie, patrząc na nieobecną tysięczną widownię, ubraną w stroje francuskich pokojówek.
- That's me in the spotlight! - zaśpiewał głosem pełnym pasji i upadł na kolana, dramatycznie zaciskając dłoń na swojej koszuli - Losing my religion!
Był pewien, że byłby gotów zapłakać, ale nieobecna widownia płakała już rzewnymi łzami. Poderwał się na nogi i okręcił znowu, wokół mikrofonu. Widownia zniknęła, chociaż nigdy jej tam nie było, co Lambert uznał za nie tak złą rzecz. W końcu i tak by się nie pomieścili i nie mógłby ich poczęstować.
- Znowu tańczysz i myślisz, że nikt cię nie widzi? - usłyszał głos, lecz tym razem nie w jego głowie. Liz, ostry makijaż, fantazyjnie ułożone czerwone włosy, jej ulubiony gorset, ledwie zauważalna spódniczka, kabaretki i glany do dopełnienia obrazka. Liz, jego kochana Liz. Zeskoczył ze sceny i podbiegł do niej, podrywając ją w biodrach i okręcając z nią, by znowu cofnąć nieco czas.
- Ach, Lizzie, moja kochana Liz, parzące słoneczko na które muszę patrzeć, bo choć życie wtedy krótkie, to jednak długie życie bez niego byłoby puste - postawi ją na ziemi uśmiechając się. Dziewczyna również radośnie się uśmiechnęła i uściskała mężczyznę, chociaż widziała się z nim dobrą godzinę temu. Ale cieszyła się z każdego powitania, wiedząc co ono oznacza.
- Niech pan nie przesadza, panie Gottstein - stanęła przed nim na baczność, ściskając swoje dłonie przed sobą i opuszczając nieco głowę - Bo się rumienię.
- Niepotrzebnie Liz, niepotrzebnie - bawili się w to już dobre parę dekad - Czas wyjść, Słoneczko! Pobawić się w politykę, zjeść coś smacznego, posłuchać dobrej muzyki i podgnić w obecności tych wszystkich krwiopijców. I potańczyć. I pogadać o polityce. I o filozofii. I nos mnie swędzi.


Godzina przed otwarciem Elizjum, okolice Nieba i Piekła

Znajdował się niedaleko Nieba i Piekła. Sama myśl o tym rozbawiła go niezwykle, gdyż uznał ją za niezwykłą alegorię jego żywotu. Albo metaforę. Wiedział, ale nigdy nie lubił tych wszystkich durnych terminów, które próbowały nazwać coś, co nie ma sensu być nazwanym. Wszystko było metaforyczne, wszystko było subiektywne.
- Znowu myślisz za dużo, panie profesorze? - trzymająca Lamberta pod ramię Liz spojrzała na zamyśloną twarz swojego opiekuna, gdy ten milczał już dłuższą chwilę.
- Nie można myśleć za dużo, Lizzie - Lambert zmarszczył czoło i zacisnął usta, chcąc wyraźnie dać jej znać, jak wielki błąd popełniła - Można myśleć zbyt obsesyjnie i tak, myślę zbyt obsesyjnie. Za dużo Kanta. Za dużo myśli. Za dużo głosów.
- Będzie niebezpiecznie?
Ta zamiana tematu zaskoczyła Lamberta tak bardzo, że miał już gotową odpowiedź od kilku dłuższych chwil. Uwielbiał być zaskakiwanym.
- Tak - odpowiedział, a ton nieco mu się zmienił. Spoważniał, chociaż na chwilę - Za dużo zabawy jest niebezpieczne. I za dużo polityków w jednym miejscu. I za dużo polityków, którzy chcą sobie powbijać noże w plecy, zdobyć mnóstwo wpływów, do tego część sobie strasznie nie ufa. Tak jak mówiłem, za dużo zabawy jest niebezpieczne.
Liz pokiwała głową, wyraźnie nieco trzeźwiejsza umysłowo, nie do końca zgadzając się z jego definicją zabawy. Idąc tak spokojnym spacerem, mając dużo czasu w zapasie, trwali w milczeniu. Ich relacje były bardzo proste, już od lat. Jednak ostatnio pojawił się nowy wątek, a raczej powrócił ze względu na... Okoliczności.
- Liz... Zanim mi przerwiesz... - zaczął, ale urwał. Kobieta spojrzała na niego pytająco, ale wiedziała, że wszelkie trudne tematy lepiej jest nie drążyć, kiedy Lambert był... W stabilnym stanie. Jednak jak zazwyczaj w tym momencie wampir milknął, Lambert odezwał się znów - Księżna oferowała wszystkim... Wyżej postawionym wampirom stworzenie potomków. Kiedyś o tym rozmawialiśmy i nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać. Ale jeśli byś chciała... Przysługuje mi to prawo. Nie, żebym się przejmował prawem - a już tym bardziej Księżną - ale nie ma wielu osób którym ufam tak jak tobie.
Uśmiechnął się do niej i prowadził ją dalej spacerem. Wiedział, że dziewczyna może powiedzieć mu "nie" i będą się zachowywać, jakby nigdy nie było tematu... Chociaż ten temat pojawiał się już kilka razy. Ale teraz był na to dobry moment. Albo niekoniecznie. Jednak Lambert nie słynął z gonienia za dobrymi momentami. Dłuższa cisza jaka zapadła zaraz potem utwierdziła go w tym przekonaniu, ale gdy już miałby zacząć się martwić, krótki słowa padły z ust jego ghula.
- Porozmawiamy o tym później, dobrze Owieczko? - spojrzał na niego. Kiedy tak go nazywała, Lambert wiedział doskonale, że kobieta dokładnie przemyśli jego propozycję. Nie wiedział tylko kiedy usłyszy odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Ferr-kon : 26-06-2013 o 22:22.
Ferr-kon jest offline  
Stary 27-06-2013, 00:38   #17
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy jego słudzy mieli przeganiać śmiertelników po lesie, Harald pracował. Próba zakładała, że nie wszyscy mogą dotrzeć do polany. Tych których dopadnie sfora zginą. Wrócił na teren Elizjum i przyjęcia. Podszedł do księżnej, zabrał ją na bok obejmując w pasie potężnymi rękami.

Gdy odeszli do osobnego pomieszczenia rzekł jej na ucho wszystkie ostatnie rewelacje. Na czele z chodzącym w słońcu wampirem ze wschodu.

-Wysłałem w miasto Zaka, większość moich ludzi a nawet zwierzęta. Pogadam zaraz z Esmerem, widziałem w umyśle Ghula tego azjatę. Mamy rysopis jeśli będziemy uparcie szukać jest szansa, że coś wypłynie.-o ile nie potrafi zmieniać wyglądu, dodał w myślach. Nie znam ich mocy...- Porozmawiam też z Irene może jej klan wie coś więcej o takich dziwolągach.

- Nosz... - uśmiech Margot zatuszował to co zapomniała powiedzieć. Uśmiechała się przez dłuższą chwilę: - Tego było trzeba... Zwłaszcza dzisiaj. Za chwilę będą tu wszystkie okoliczne szyszki... Nie chcę, aby to wypłynęło na jakieś bardzo szerokie wody... Przynajmniej - nie dzisiaj. Spróbujmy to załatwić po cichu. Co wiadomo o kainicie w kontenerze?

- Poza tym, że zniknął? Była tam ziemia, co wskazuje na jeden klan. Przynajmniej jeśli nie było jego pasją zbieranie piachu.

- Sabat. Jak dla mnie to trochę tego za dużo w jednym miejscu. I Sabat i wschodni w jednym miejscu... Może to jakieś wewnętrzne porachunki? Jak zrozumiałam to ten wschodni zatopił kontener w ciągu dnia?

- Tak, w ciągu dnia i na pewno był spokrewniony. Czy wschodni? To na razie nasz typ, słabo znam ich moce a tutejsze wampiry by osiągnąć ten efekt musiałyby być bardzo potężne. Może i porachunki tylko jakoś dziwnie niedawno zaginął Ulrich. Jak znam życie to wszystko może mieć związek. Popytam, powęszę, bądź czujna.

- Dziś przede wszystkim będę dobrą aktorką... Spróbuje skontaktować się z moim starym przyjacielem, on się interesował innymi nadnaturalnymi... Może coś wie o wschodnich wampirach. Irene też może coś wiedzieć, choć ostatnio; od śmierci Ulricha; wydaje mi się jeszcze bardziej zdystansowana. Czy rozmawiałeś z Brantem? Z tego wiem też ma wiedzę okultystyczną. Przyślij do mnie Zacka, jak nie będzie ci potrzebny; proszę.

- Zacka mogę przesłuchać na okoliczność Sabatników. Jest nam wierny od długiego czasu, aczkolwiek owszem może coś wiedzieć. Wolałbym to zrobić osobiście to mój podopieczny. Irene nie lubi zmian, jak wielu spośród nas ze starej daty. Dobrze wie, że zniknięcie Ulricha jest końcem pewnego etapu. Obawia się zmian. Brant jest na końcu mojej listy, postaram się, nim do niego pójdę, wyczerpać inne źródła informacji.

- Dobrze. Jak pojawią się jakieś nowe informacje, chcę o nich wiedzieć. Sama też będę Cię informować...

- Naturalnie - skinął głową i wrócił do swoich obowiązków. Co oznaczało informacje. To z kolei wymuszało rozmowę z ich najlepszym źródłem Esmerem. Po przedłożeniu mu sprawy wnioski były takie jakich się spodziewał. “Popyta” w systemach bezpieczeństwa dworców i portu, ale od razu zaznaczał, że jak ktoś chciał zniknąć to mógł podjechać U-bahn do Essen czy nawet S-Bahn do Dusseldorfu i tam znaleźć się na pokładzie samolotu. Należało przejść do delikatniejszej sprawy.

-Nie poruszaliśmy tego tematu jednak najwyższa pora co się stało z Ulrichem?- Harald zapytał wprost jak miał w zwyczaju.

-Co do księcia - przez chwilę się wahał - w podmiejskim domu, do którego Gunter (młodziak klanu Ventrue) woził księcia znaleziono zapiski i przedmioty wiążące się z Balitami. Zastaliśmy tam sporą bibliotekę, niewielkie laboratorium, “kaplice”... Tylko trzy osoby wiedzą o tym odkryciu - Ja, bo namierzyłem budynek, księżna i Irene...

- Chciałbym tam zajrzeć, zobaczyć zapiski. Po drodze opowiedz mi czego twoim zdaniem on tam szukał?

-Zawiozę cię tam- zadeklarował Esmer. Po czym kontynuował -Jak dla mnie to... - znów się zawahał - Wiele zapisków zostało wykonanych ręką księcia.

- Notował coś o Balich, ciekawe, a wielu miało go za nudziarza.-zażartował ironicznie- To wszystko do czegoś zmierza, nie robił tego bez powodu. Zakładam, że przeanalizowałeś i przejrzałeś wszystko co tam jest. - uśmiechnął się chytrze. Oszczędź mi czasu na dreptanie w miejscu.

- Nie analizowałem, nawet nie przeglądałem wszystkiego co tam jest. Je jestem na tyle biegłym okultystą; nie chciałem się zresztą parać tymi brudami... Te notatki ręką Ulricha nie dotyczyły Bali tylko ich rytuałów... Rozumiesz? - odetchnął głęboko, co w jego kainickim wieku wyglądało teatralnie i komicznie - Wszystko wskazuje na to, że Ulrich... sam zgłębiał zakazaną wiedzę.

Harald przetarł twarz ręką, jak w zwyczaju mają ludzie gdy usłyszą bardzo złą wieść i muszą coś wymyślić. Po czym podszedł do tego z dystansem

- Cholera nie mógł zbierać znaczków? Oddawać się jakiemuś niegroźnemu hobby albo nawet groźnemu. Musiał od razu babrać się w jakieś rytuały w dodatki najgorszego typu? - westchnął -Irene zaczęła to przeglądać powiedziała coś więcej, co było w tym laboratorium?

- Wiem, że tak, zaczęła. Nie wiem czy prowadziła badania... Ja jej odradzałem. Labolatorium chyba było hobby właśnie - taka zabawa w alchemika... To tutaj-wskazał dom parkując.

Dojechali do domku, który absolutnie niczym się nie wyróżnia - jeden z szeregu z skrawkiem skalniaka z przodu i zielonego trawniczka z tyłu. Okolica była bardzo spokojna.

Harald zaczął sprawdzać dom. Szukał śladów, choć w jego wykonaniu było to coś między detektywem a medium. Korzystał bowiem z Nadwrażliwości i własnych doskonalonych setkami lat umiejętności. Esmer mu nie przeszkadzał, jednak pilnował mimochodem. Gdy spojrzał na niego z ukosa Nosferatu rzekł:

-Nie patrz tak na mnie. Takie mamy ustalenia z Księżną i Irene. Nikt nie wchodzi sam i nie chodzi po domu. Irene wzięła dokumenty do analizy. Całej reszty nie ruszamy.

Harald faktycznie dostrzegł w okolicy domu, trochę "bezpańskich" zwierzaków. Wartownicy pilnujący budynku. Przejrzenie domu wiele nie dało. Stare manuskrypty z których nie rozumiał nic, notatki księcia z których rozumiał jeszcze mniej. Ślady badań pozostałej trójki i aura Ulricha. Zainteresowanie, pasja, sukces... Cóż przynajmniej wiem, że mu się "udało"
Harald w końcu przestał przeczesywać dom i wrócił do rozmowy.

- Balita, spokrewniony chodzący za dnia, o Sabatniku nie wspominając. Jakieś domysły? Może jeszcze czegoś nie wiem?

- Balita nie jest nowością wydawniczą... cała reszta - tak. Nie mam żadnych informacji, które mogłyby tu pomóc. Może ta cała Ormond? Nie lubimy się - fakt, ale jak na Torreadorkę to jest bardzo dobrze poinformowana...

- Odwiedzę ją zaraz po Irene. Dziękuje za wgląd i pomoc.-wzruszył ramionami.

-Polecam się łaskawej pamięci...

Harald wyszedł na zewnątrz. Czasu było mało, sytuacja niebezpieczna więc zrezygnował z rekreacyjnych środków lokomocji. Przemienił się w nietoperza i w bardzo szybkim czasie, przemieścił się pod dom Irene.

Jej schronienie było niewielką willą położoną w jednej z spokojniejszych i bogatszych dzielnic miasta. Budynek był stosunkowo nowy - wampirzyca dbała o maskaradę i przeprowadzała się raz na kilka, kilkanaście lat. Przenosiła tylko swój majątek - niezmienny od co najmniej setki lat. Otworzyła sama, ubrana w stonowany żakiet i białą bluzkę - przypominała nauczyciela akademickiego, który właśnie wyszedł z zajęć:

- Coś się stało?

- Witaj - lekko skinął głową jak miał w zwyczaju - Wampir chodzący w słońcu się stał. Mogę wejść?

- Proszę... - odsunęła się od drzwi i podążyła do niewielkiego saloniku: Przychodzi mi na myśl albo bardzo wysoka odporność... oczywiście w połączeniu z innymi mocami; albo - Kuej-jin, wschodni wampir, oni nie muszą być aż tak potężni, aby chodzić w słońcu... choć ono też ich zabija... Gdzie? - zainteresowała się wyraźnie.

- Dziś w porcie było małe zamieszanie. Opowiedz mi o tych Kuej-jinach. Moce, słabości możliwości. Wszystko co może mi się przydać.

- Wiem niewiele. - usiadła. Po czym wstała i podeszła do sekretarzyka noszącego ślady ostrzału czy może wybuchu. Wyciągnęła jakiś sfatygowany notatnik i przekartkowała: Musiała bym poszukać w bibliotece, zastanowić się... To co mogę teraz powiedzieć. Nie różnią sie wyglądem od ludzi, ci, którzy poruszają się poza dworami - powiedzmy, ze to odpowiednik domeny - potrafią nawet spożywać posiłki, pocić się, etc... Nie mają mocy jako takich... Są w tym podobni nam Tremerom, używają... magii. Korzystając z mocy swojej krwi tworzą efekty jakich potrzebują w danej chwili. Jedyną ich słabością jest umysł, który poddaje się zewnętrznym i wewnętrznym naciskom. Są nieodporni na dyscypliny mentalne i często nie kontrolują własnej bestii, czy jak oni twierdzą - demona. Są za to bardzo wytrzymali fizycznie. - Czyli trafiłem idealnie, pomyślał z sarkazmem Harald i pokręcił głową zrezygnowany.- Wiem już o zainteresowaniach Ulricha. Rzuciłaś na to zapewne fachowym okiem. Potrzebuję punktu zaczepienia. Na razie jedynie słyszałem, że plugawe rytuały tych pokręconych Balitów

- To co udało mi się odczytać - wyraźnie ważyła słowa - to... większość notatek księcia dotyczyła rytuału... nieświadomego nawrócenia... Polega on w skrócie oczywiście na tym, że inny wampir nieświadomie dla siebie, przynajmniej początkowo staje się Balitą. Po czasie zapewne staje się tego zepsucia świadomy, ale pewnie wtedy już mu to nie przeszkadza... Dlatego postanowiliśmy utajnić sprawę - ktoś jeszcze w tej domenie może być naznaczony piętnem...

- Dobra żebym nadążył. Książę był Balitą dobrowolnym bądź nie ale był. My w jego notatkach znaleźliśmy przepis na kolejnego Balitę. Problem w tym, że nie wiemy ani kto sprezentował to księciu, ani czy książę przekazał to dalej.

- Tak, do tego się to sprowadza. Rytuał jest skomplikowany i albo wykonawca musiał by mieć pomocników, aby opętać kogoś potężniejszej krwi; albo sam byłby w stanie opętać kogoś słabej krwi lub... umysłu. Nie mam jednak żadnego pomysłu jak to sprawdzić...

- Analiza krwi? Słyszałem, że potraficie ustalić pewne rzeczy.-wiedza z bitwy pod Wiedniem na coś się przydała.

- Tak - uśmiechnęła się - ale metoda ta jest zawodna. Wiele rzeczy da się ukryć, wielu można nie zauważyć... Aby badanie było jak najbardziej obiektywne krew badanego musiała by być oddana bez wiedzy o tym, że będzie badana... Nie, to nienaukowe. Tylko na badaniu krwi nie można niczego oprzeć. Może być pomocą, ale nie dowodem.

- Znaczy można po nim ustalić konkrety? Klan, pokolenie czy siłę? Zwłaszcza klan jest ważny, jeśli mówimy o przemianie w Balitów.

- Tak, takie rzeczy można ustalić. Klan, pokolenie to proste sprawy. Siła jest trudniejsza, a wszelkie inne własności często są zbyt ukryte zwłaszcza u starych kainitów. Ciężko bada się krew niższego pokoleniem, czy starszego wiekiem...

- Teraz muszę zebrać próbki. Wydaje się to ciężkie jednak możliwe. Wolałbym jednak byś gdzieś się ukryła, może z pomocą Esmera. Gdybym był Balitą po księciu zabrałbym się za ciebie. Jako jedyna możesz być nam bardzo pomocna. Wiem, że to kłopotliwe jednak jako Szeryf uważam to za konieczne.

- Nie będę się ukrywać jak szczur po kanałach. - odparła dumnie, po chwili dodała cichym głosem: Może to byłby sensowny koniec? Nie - zdecydowanie - nie.

Schowała pieczołowicie notatnik do szuflady i podeszła do kredensu. Z lekkim skrzypnięciem otworzyła drzwiczki i wyjęła misternie cięty kryształowy kielich. Wyciągnęła go w kierunku Haralda i powiedziała:

- Mieści dokładnie ćwierć litra.

- Co do kryjówki może nie koniecznie kanały. Faktycznie są mało gustowne. Jednak jestem pewien, że moglibyśmy znaleźć bezpieczniejsze miejsce. Ukryte miejsce - zaznaczył po czym spojrzał na kielich i się zasępił - Hmmm może masz jakiś rytuał który ułatwiłby sprawę - podniósł lekko brew rozbawiony, wyobrażając sobie jak ciężko będzie uzyskać krew do kielicha. Są rytuały które mogą to ułatwić. Jednorazowe, skomplikowane jednak istnieją widziałem je. Prosiłbym byś się tym zajęła.

- Nie sądzę, aby w tym przypadku rytuał był konieczny... - uśmiechnęła się lekko - chodzi mi o twoją krew Haraldzie...

- Ah ta zasadniczość.- Naciął rękę i posłusznie wlał tyle ile trzeba.- Tylko jak skończysz chce resztki z powrotem. Nigdy nie wiadomo w czyje ręce może trafić potem. Za dnia różne istoty ostatnio spacerują.

- Dokładnie tyle potrzebuję. - podniosła pełny kielich pod światło i zaczęła się przyglądać. Jej usta wypowiadały jakieś sylaby, nieme, a jednocześnie pełne mocy i jakiegoś wewnętrznego piękna. Część krwi wyparowała z kryształu. Wampirzyca zastanowiła się na chwilę przymykając oczy. Kiedy je otworzyła świeciły wewnętrznym blaskiem. Wypiła część krwi z kielicha smakując każdą kroplę. Pozostałą część wylała na otwartą dłoń i pozwoliła jej odparować. Przez ułamek sekundy na jej skórze widniało jakieś znamię, które rozmyło się gdy na nie spojrzała... - Mocna krew potężnego klanu. To była przyjemność Haraldzie - skłoniła lekko głową... Jeżeli można zasugerować zaczęłabym od młodszych obywateli - są zdecydowanie łatwiejszym celem. I Balckera - jego aura jest nietypowa.

- Nie tylko aura, krążą też znane nam wszystkim plotki. Od niego zaczniemy, nie dasz się na pewno namówić na zmianę siedziby?

- Nie... - wyraźnie zamierzała coś jeszcze powiedzieć, ale wstrzymała się. - Będę zbyt zajęta, aby pojawić się w Elizjum... Nowym Elizjum. Może kiedyś. - dodała.

- Widzę twoje zapadanie się w sobie. Wiem jak zmiany oddziaływają na nas przywiązanych do tradycji, dawnych czasów. Jednak jesteś silna Irene, nie daj się złamać. Sprawa księcia i tego wszystkiego jest na pewno dołująca. Nie chciałbym jednak stracić przyjaciółki, walcz o siebie nie poddawaj się. Może jest coś w czym mógłbym pomóc?

- Nie, nie sądzę. Dziękuję za troskę - wygłosiła “ładną formułkę”.

- Poważnie chcesz mnie zbyć? Trapi cię coś konkretnego czy to jedynie kłopoty z akceptacją tego, że świat zmierza ku coraz gorszemu? - Harald zawsze był bezpośredni, Irene wiedziała o tym i akceptowała to. Choć nigdy nie wiedział czy tą cechę w nim lubiła.

- Mamy dużo pracy - odparła zdawkowo - Mam dużo pracy. Powinieneś już iść.

No tak w kilku zdaniach nie naprawi depresji i rezygnacji rosnącej od setek lat zapewne. Wyszedł na zewnątrz zaraz po pożegnaniu. Musi pamiętać by umieścić dużo kruków w koło domu. Jeśli ktoś wykończy Irene, będzie wiedział kto i dokąd się udał... Przynajmniej może będzie wiedział, dyscyplina Niewidoczności często utrudniała życie. Chwilę później był znów w powietrzu. Wylądował w Elizjum i porozmawiał z księżną. Zaczął od drażliwego tematu jej badania, lepiej zaczynać od cięższej sprawy.


-Skoro takie badanie jest ważne to kto przebada badającego?księżna od razu zaczęła szukać przeszkód.

- Widzę ten sam problem. Mam znajomych w Wiedniu. Wskażą mi kogoś kto anonimowo przebada jej próbkę bez wiedzy od kogo jest. Potrzebny będzie jedynie samolot by wysłać ją odpowiednio daleko. Tymczasem pani- podał jej kielich

- Wolałabym najpierw wiedzieć, że jest po naszej stronie, a dopiero potem powierzać moją krew jej... czy tobie. Wybacz, ale mimo to, ze znamy się ładnych kilka lat - w tej sprawie nie ufam nikomu. W mieście mamy zarówno Balitów, jak i jakiś wschodnich przybłędów, jak i zapewne Sabat. Nie wiem co Tremerzy, albo ich odszczepieńcy z Sabatu są w stanie zrobić z krwią... Moją, czy twoją...

- Być może nie jestem aż tak podejrzliwy. Znam jednak Irene od lat. Przyjaźnimy się, wymienialiśmy nie jedną przysługę. To jednak wciąż członek klanu Tremere, zdaje sobie z tego sprawę. Choć wydaje mi się, że celowo jest na uboczu. Tak czy owak, badanie miało być z zaskoczenia. Zatem skoro już wiesz, pobrać krew musimy tak czy tak. Jestem naturalnie otwarty na metody jej zabezpieczenia czy badającego. Jeśli teraz unikniesz badania wzbudzi to potem niepotrzebne pytania sama rozumiesz. Możesz powierzyć ją mi lub Esmerowi i jeden z nas przekaże ją losowemu w pewnym sensie Tremerowi. Bez informacji czyja jest. Upewnimy się też, by przebadano ją przy kimś zaufanym. Chyba, że masz moja droga lepszy pomysł - powiedział uśmiechając się jednocześnie

- Wiem, że książę Werner przybędzie z Tremerem, prawdopodobnie z primogenem klanu w Essen. To na jego rzecz Gunsdorf straciła przewodnictwo w tamtejszej fundacji. Możemy i jemu i Gunsdorf dać moją krew - tu w Elizjum, czy na górze budynku, aby prawu stało się za dość. Poznamy odpowiedź...

- Tylko wtedy będzie wiedziało o tym za dużo osób. Jesteś gotowa powiedzieć Wernerowi o takiej skali problemu? Balici w domenie nie będą wyglądać za dobrze, w chwili twojego debiutu. No i oczywiście wtedy nasza dwójka musiałaby przebadać również Wernera i siebie na wzajem. Jesteś w stanie jedną rzecz przełknąć a kolejną zaaranżować?

- Nie chcę mieszać w to Wernera. Po prostu poproszę tremera na bok, pod pretekstem konsultacji. W jednym miejscu będą tylko on, Gunsdorf, ja i ty oraz Esmer. odleję swojej krwi wcześniej, ty i Esmer będziecie jej pilnować, kiedy ja poproszę Tremerów o konsultacje. Dostaną nieznaną sobie krew do badania. Możemy powiedzieć o chociażby złapaniu kainity, który nie chce ujawnić swojej tożsamości... Ideałem byłoby gdyby zbadali się na wzajem, ale... w cuda nie wierzę. Utrzymanie Hagera i Gunsdorf w jednym pomieszczeniu przez kwadrans będzie już wymagało sporej dozy polityki...

- Podsumowując ciebie badają oni. Gunsdorf ktoś kogo wynajdę ja lub Esmer. Nie poniżej jej oddając jej krew temu Hagerowi. Więc to musi być ktoś neutralny. Czy takie rozwiązanie akceptujesz moja księżno?

- Zostało postanowione. Mam nadzieję, że załatwimy to jak najszybciej.

-Ja również- powiedział. Nie wiedział najwyraźniej w co się pakuje, zgadzając się na szeryfowanie. Z drugiej strony w końcu zrobiło się ciekawie. Odrobina akcji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Porozmawiał z Esmerem. Nosferatu rozumiał konieczność badania i zgodził się na nie bez problemu. Poproszony o pomoc w zdobywaniu próbek, zważywszy na wysoką niewidoczność... Zadeklarował próbę zdobycia krwi Steuner.

Bycie Szeryfem oznacza życie w pośpiechu. Od razu udał się na polanę gdzie miał przemienić ludzi i wybrać z nich potomka. Później wróci do Elizjum i dorwie Zacka. Będzie potrzebna jego krew oraz przyjdzie czas na małe przesłuchanie.... Jak dobrze pójdzie zdąży na mowę Wernera.
 
Icarius jest offline  
Stary 28-06-2013, 01:12   #18
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- To jest to! – wykrzyknęła Julia śmiejąc się w głos i zdjęła z głowy słuchawki – Ten nowy mix jest genialny Saro, zarobimy na nim krocie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/-9A7K-CwKA0?hl=pl_PL&version=3[/MEDIA]

- Samantha się postarała. – młodziutka asystentka Julii promieniała z dumy – Dobrze, że udało się ją ściągnąć na te nagrania. Płyta powinna ukazać się już w przyszłym tygodniu, tutaj ma pani projekt okładki.

Wampirzyca skinęła głową z aprobatą.

- Mały pozostawiłam jej wybór, prawda? – uśmiechnęła się szelmowsko do Sary.
- Do tej pory nie wiem jak pani zdobyła te informacje – oczy asystentki patrzyły z podziwem na swoją pracodawczynię.
- W sumie to szkoda, że podpisałam ten kontrakt. Zdjęcia najgorętszej laski ostatnich lat, uwielbianej przez tysiące napalonych facetów… w objęciach kochanki… to byłby niezły skandal i wielki zawód dla fanów. – twarz Julii wyrażała udawany smutek.

Wiedziała, że jak tylko kawałek Samanthy Fox zejdzie z list przebojów plotki o jej orientacji seksualnej i tak trafią do odpowiednich środków przekazu. To powinno podwoić zyski.

- Ale mamy w kontrakcie dwa koncerty, to jakoś zrekompensuje tę stratę. Doobra… to na dzisiaj koniec, możesz lecieć do domu. Ja jeszcze trochę posiedzę nad nową wystawą. - dodała

Sara stuknęła się dłonią w czoło.

- Zapomniałabym na śmierć. Posłaniec dostarczył do galerii przesyłkę dla pani. Hans przyniósł ją tutaj w przerwie obiadowej. – mówiąc to podeszła do komody pod oknem i wyjęła z niej dużą, skórzaną torbę, podobną do lekarskiej. Julia spojrzała zaciekawiona.

- Od kogo? – spytała
- Pojęcia nie mam. Hans twierdzi, że zostawiono ją na pani nazwisko. Tylko tyle…
- Postaw ją na biurku i możesz już iść. – w głosie Ormond nie było już poprzedniej nutki wesołości.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać.

Julia wstała powoli i podeszła ostrożnie do przyniesionej torby. Anonimowe paczki nie były czymś normalnym w Gelsenkirchen.
Miasto wydawało się być całkiem spokojną, trochę zaśniedziałą domeną. Tylko dzięki temu zdołała w tak krótkim czasie wypracować sobie dzisiejszą pozycję.

Studio nagraniowe JO Records było jej największą dumą. Mieściło się, tak jak zresztą jej główna galeria sztuki i apartament mieszkalny, na piętrach słynnego wieżowca projektu samego Lindemanna.
Był to nowoczesny, szklany, piętnastopiętrowy budynek, umiejscowiony w samym centrum Gelsenkirchen.



Julia wynajmowała cały parter, oraz trzy górne piętra. Najbardziej prestiżowy był taras na dachu, posiadający własny basen ze zjeżdżalnią i przepiękne, przeszklone atelier. Party, urządzane w jej domu z różnych okazji były wielką atrakcją nie tylko dla naturali. A przy tym dostarczały Julii wystarczająco dużo świeżej krwi. Dosłownie i w przenośni.

Swoje dormitorium oddzieliła specjalnym systemem zabezpieczając je przed światłem słonecznym i ewentualnymi intruzami. Tylko ona miała do niego pełny dostęp.



Do momentu zniknięcia Księcia wszystko było w miarę przewidywalne.

Teraz jakby trochę zbyt wiele działo się wokół niej.

Najpierw to tajemnicze zaginięcie Księcia. Nie żeby jakoś specjalnie rozpaczała. Głowy na wysokich stołkach zmieniały się, a ona musiała trwać.

Potem pojawiła się plotka, że w okolicach Essen ukrywa się Bali. Przecież one powinny już być jedynie legendą. Taką, którą straszy się młode wampiry. Jeśli jednak była to prawda, to szykowały się wielkie kłopoty.

Jakiś czas temu Margot, oczywiście zupełnie niezobowiązująco, zaproponowała Julii opiekę nad nowo powstającym Elizjum. Motywowała to tym, że Brujah mógłby nie zostać dobrze przyjęty na tej pozycji, a nikt ze starszych nie był zainteresowany. Jedyny chętny Malkav nie wchodził w grę…
Niby świetny kąsek dla jej potrzeb, tylko, że Julia nie chciała nikomu niczego zawdzięczać.
Musiała to tylko jakoś dobrze rozegrać. Samej Księżnej obiecała dać odpowiedź tuż przed otwarciem „Niebia i piekła”.

Steuner też naciskała na Julię. Już kilka razy sugerowała przejęcie przez Ormond funkcji Primogena. Zdaniem kainitki szukała tylko pretekstu by opuścić obecną domenę i wynieść się do Essen. Nie rozumiały się z Margot. Ale Julia nie zamierzała jej tego ułatwiać. Nie czuła się jeszcze na siłach żeby brać na siebie taką odpowiedzialność. A już tym bardziej, żeby obciążać się potomkiem.

A teraz jeszcze ta cholerna torba.

Obeszła biurko kilka razy jak pantera krążąca dookoła swojej ofiary, a potem po prostu otworzyła przesyłkę.
W torbie w równiutkich paczkach leżały poukładane marki. A na wierzchu dołączony był list o lakonicznej treści:


"Nie znamy się zbyt dobrze jednak chciałbym, aby wyświadczyła mi pani drobną przysługę. Chciałbym, aby wykorzystała pani te pieniądze do stworzenia nowej wytwórni płytowej, nie chcę robić konkurencji bynajmniej... Chcę po prostu, aby kogoś wydano..."


Julia szybko przeliczyła dostarczone pieniądze. Okrągły milion marek. Kto był na tyle szalony i bezczelny, żeby w ten sposób próbować ją podejść?

Wzięła w dłonie list i banknoty i przyjrzała im się swoimi wyostrzonymi zmysłami *. Kiedy ktoś trzyma jakiś przedmiot przez dowolny czas, zostawia na nim swój psychiczny ślad. Zamierzała się dowiedzieć kto.

W jej głowie pojawiły się krótkie migawki stanowiące mix obrazów i emocji.

List został napisany przez człowieka, trochę zaskoczonego, ale wykonującego swoją pracę. Starał się ją wykonać dobrze. Dotykał on również walizki i niektórych pieniędzy.
Pozostałe banknoty dotykane były przez inną osobę (może nawet dwie), one też wykonywały swoją pracę.
Nie znalazła żadnych śladów innych osób, czy istot nadnaturalnych.

To tylko wzmogło jej podejrzliwość. Ktoś musiał zdawać sobie sprawę z jej umiejętności. Ktoś, kto wiedział kim była. Czyli inna istota nadnaturalna. Do tego cholernie sprytna.

Postanowiła zdeponować torbę w jednej ze skrytek w banku, a sama mieć się mocno na baczności.



***


Wieczór otwarcia Elizjum

To miał być wielki wieczór. Zdecydowała się przyjąć rolę opiekuna nowego Elizjum. Nie mogła się oprzeć szansie na powiększenie swoich wpływów.

Starannie się do niego przygotowała. Stylistka od makijażu, fryzjerka i modystka sprawiły, że nawet sobie wydawała się olśniewająco piękna. Uwielbiała kiedy kierowały się na nią spojrzenia ciekawskich. A nowa suknia od Versace dopełniła wizerunku.

Już miała wychodzić, kiedy zadzwonił telefon. Podeszła szybko do aparatu i podniosła słuchawkę.

- Słucham?....tak…jakie? ….Żartujesz? Cholera..... ok, bądź za 15 minut na parkingu w City Center na drugim poziomie. Będę czekała w aucie.

Kwadrans później

Drzwi Mercedesa otworzyły się na jej znak. Do wnętrza wsiadła, trochę groteskowa postać w czerni. Szyba pomiędzy kierowcą a pasażerami podniosła się dając siedzącym z tyłu potrzebną prywatność.

- Możesz mówić – odezwała się Julia
Mężczyzna w czarnym płaszczu spojrzał na nią krótko i powiedział:
- Na jedną z domen zagłębia Ruhry ma się odbyć atak Sabatu.
- Czy ta wiadomość jest sprawdzona? – Julia nie kryła zdziwienia i niepokoju. Do tej pory mieli tu naprawdę spokój i ta informacja wydawała się po prostu dziwna.
- Niewiele wiadomo. Większość sprzętu mają dostarczyć im w kontenerach. Udało mi się zdobyć numery pięciu z nich – powiedział wręczając jej kawałek papieru, na którym widniały siedmioznakowe ciągi literowo-cyfrowe.
- Co jeszcze wiadomo?
- W zasadzie nic więcej. Nie wiadomo, która z domen ma zostać ich celem, ani kiedy, ani jak ma się odbyć atak.
- Merde…- zaklęła po francusku - potrzebuję więcej szczegółów Johann.
- Jak tylko czegoś się dowiemy, pierwsza dostaniesz informację Milady.
Julia westchnęła.
- Diabli nadali, jeszcze tyko tego u nas brakowało. Dzięki – dodała wręczając mężczyźnie grubą kopertę.

Czarny Mercedes ruszył cicho zaraz po tym, jak mężczyzna oddalił się w kierunku wyjścia.

Musiała porozmawiać z Margot i z Szeryfem. I to zaraz po uroczystości.

***


Elizjum imponowało swoim przepychem. Nie tak wyobrażała sobie ten wieczór, ale i tak udało jej się przywrócić sobie samej odrobinę dobrego humoru.
Rozglądała się ciekawie po twarzach gości sącząc powoli krwistoczerwony płyn z kieliszka.

Znajome i obce twarze mieszały się ze sobą, a ona z satysfakcją myślała o ich małych tajemnicach, które stały się jej własnością.

Odstawiała właśnie pusty kieliszek, kiedy zbliżył się do niej von Brant. Przystojny graf przywdział kurtuazyjny uśmieszek po czym zagadnął:

- Witaj Julio, jesteś piękna jak zwykle.
- Witaj Williamie. Samotnie dzisiejszego wieczoru? – odparła nieco przekornie.
- Jeszcze tak – von Brant uśmiechnął się szeroko – Słuchaj, co to za gra? W co ja mam niby zainwestować te pieniądze?

Julia dziękowała opatrzności, że skończyła już sączyć swój trunek, bo pewnie zakrztusiłaby się nim.

- Słucham?
- Mówię o torbie pełnej kasy, którą ktoś mi podrzucił parę dni temu. O co tu chodzi?
- Tobie również? – Ormond zmarszczyła czoło i opowiedziała Ventrue o swoich spostrzeżeniach.
- Mówisz prawdę. Sam przyglądałem się tym rzeczom. Tą ostatnią osobą, która miała forsę w rękach musiała być jakaś nowo zatrudniona kasjerka. Trudno jej było ukryć radość z nowej sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Nie podoba mi się to wszystko. Jakiś spryciarz toczy z nami gierkę na nieznanych zasadach.
- Co zrobiłaś z pieniędzmi?
- Na razie ukryłam. Nie zamierzam ich przyjmować. A po dzisiejszym wieczorze postaram się odszukać tego dowcipnisia.
- Hmmm…możesz liczyć na moje wsparcie. Ja również nie lubię, kiedy ktoś bawi się ze mną w ciuciubabkę.

Julia zamierzała dodać coś jeszcze, ale właśnie w tym momencie rozpoczęła się ceremonia…



* Nadwrażliwość
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 28-06-2013 o 07:30.
Felidae jest offline  
Stary 29-06-2013, 14:10   #19
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Kiedy niedawno powstały hit zagrał w radiu, w sali pojawił się nowy gracz. To znaczy gość. I kto był w mieście trochę dłużej, poznałby tą osobę chociażby po kroku. Postać w czarnym płaszczu i pomiętej nieco koszuli szła tanecznym krokiem z... Niezwykle ekscentrycznie ubraną kobietą u swojego boku. Jego zaczesane do tyłu włosy nie prezentowały się tak dziwnie przy tej dziewczynie, ubranej w jasny, jakby nieco zużyty gorset, skąpą spódniczkę, kabaretki i glany. Nie mówiąc już o ostrym makijażu wybielającym jej twarz i czerwonej, fantazyjnej fryzurze. Mężczyzna szepnął coś do niej, a ta uradowana podskoczyła w miejscu i natychmiast podbiegła do baru.

Mężczyzna, którego niektórzy poznali już jako Lamberta Gottsteina, zaczął przechadzać się tanecznym krokiem po sali z głupkowatym uśmiechem na twarzy, uniesioną brwią oceniając wszystko co napotkał.
- Śliczna fryzura!
- To wygląda smacznie! Co to jest? Ach, jestem na to uczulony.
- Wygodne fotele? Tak wyglądają.
- Krawat pierwsza klasa!
- Proszę nie wstawać, nic do pana nie mówię. Widelec jest do jedzenia.
- Piękna para nad kubkiem!
- Bilet do księżyca? - opadł na krzesło obok Amona i Irminy. Od tak. Ciężko powiedzieć, czy wybrał ich losowo, czy dokładnie wymierzył ten marsz, by skończyć obok nich. W jego oczach było coś piekielnie niebezpiecznego, ale we wszystkim innym, kroku, uśmiechu, głosie - nie wydawał się nawet najmniejszym zagrożeniem.
- Nie przejmuj się, to tylko moja przyjaciółka - skinął głową na uwijająca się przy barze i robiącą lekkie zamieszanie swoim ubiorem Liz, która próbowała wyciągnąć drinka od jakiegoś biednego chłopaka - Ach, ach, ach... Coś pięknego, coś pięknego... Słowa, oczy, kapelusze, okulary, śliczne buzie, wszystko to tak rzucające się w oczy i tak zamazujące całą prawdę za personami. Czytaliście Kanta? Musisz trzymać Kanta pod kapeluszem. Kant polubiłby ten cylinder. A przynajmniej ja lubię cylindry.
Westchnął ciężko i oparł łokieć o stół, jakby zasłaniając Amona i opadając policzkiem na dłoń, rozmarzonym spojrzeniem wpatrując się w Irminę, nie przejmując się tym, że wbił im się w sam środek rozmowy - Tak dużo musi się pod nim kręcić, prawda? Myśli, prawda? Muzyka, prawda? Prawda, prawda?
- Prawda? Może jest tam i prawda. Moja prawda. Twoja już niekoniecznie. - uśmiechnęła się drapieżnie, po czym rzuciła od niechcenia - Kant był impotentem. To dlatego za dużo myślał. Nerwowy gość...
- Ale miał rację, jak na to nie spojrzeć! - opadł na oparcie, rozkładając szeroko ramiona - Spojrzeć, hehe... Tym bardziej się zgadzam. Nie ma innej prawdy, niż “nasza” prawda. Ale i tak nasza, i tutaj mam na myśli twoją i moją, jest nieco czystsza, prawda?*
Nagłe potrącenie stolika wyrwało Amona z zadumy. W zasadzie widział zarys nowo przybyłego wampira kątem oka już chwilę wcześniej, jednak był zbyt pogrążony w swoim wewnętrznym świecie, by zareagować. W zasadzie, nawet teraz, kiedy Irmina zaczęła rozmawiać z drugim z lokalnych Świrów, jego osoba interesowała go tyle co zeszło roczny śnieg. Bardziej obchodził go długi włos który opadł mu właśnie do szklanki. Na ułamek sekundy w oczach wampira zagościła nienawiść i gniew, nie ustępujące ani trochę przeciętnemu młodemu zbuntowanemu Krzykaczowi. Przez chwilę Amon miał ochotę wgryźć się w szyję właściciela niesfornego włosa... Na szczęście ich obu, byli w Elizjum... gniew Amona opadł równie nagle jak się wzniecił.
Wampir zaczął powoli, z niemałym brzydzeniem jednak, wyciągać włos z swojego nienapoczętego nawet trunku...
- A jaka jest ta nasza prawda? - Irmina umoczyła wargi w kieliszku, jednak zamiast upić jego zawartość, dotknęła tylko językiem tafli karminowego napoju. Nie spuszczała wzroku z Malkaviana.
-Że wszystko jest kłamstwem! - powiedział wyrzucając ręce dramatycznie w powietrze - A raczej wszystko jest prawdą. Ale to synonimy. My widzimy świat lepiej, czyściej. Nie mów mi, słodka Cylindrzyco, że nie rozumiesz o czym mówię.
Nowy gość znowu się rozmarzył i przez całą tą niczym nie ograniczoną radość na jego twarzy na moment przemknął jakiś cień smutku, chociaż trwało to dosłownie ułamek sekundy.
- Ale czuję w tobie radość. Radość i oczyszczające szaleństwo. I doskonały gust - znowu spojrzał oczarowany na jej cylinder.
- Czym jest życie? Szaleństwem? - jej głos był słodkim szeptem - Czym życie? Iluzji tłem? Snem cieniów, nicości dnem... Cóż szczęście dać może nietrwałe, skoro snem życie jest całe...I nawet sny są tylko snem. - pupa zamyśliła się, po czym zwróciła do Nosferatu - Pardon. Faktycznie chyba za bardzo zakotwiczyłam się w ludzkiej egzystencji.
Przeciągnęła się niby kot na parapecie, a następnie rzekła w przestrzeń.
- To będzie ciekawy wieczór. A to co ciekawe sprawia mi faktycznie radość.
Malkavian przyglądał się nadal Irminie.
- Chyba się zakochałem - mruknął do siebie, chociaż świetnie było go słychac, po czym znowu opadł na krzesło i spojrzał na drugiego wampira przy stole - [i]Wybacz panie, nie chciałem cię urazić. Lambert Gottstein.
Kiedy Świr odwrócił się do niego, zajmując wygodnie miejsce przy jego stoliku, Amon kończył wycierać palce swoich dłoni w chusteczką, którą w tej chwili właśnie chował do kieszeni, po ówczesnym starannym jej zlożeniu.
-Gdyby Pan nie chciał, to by Pan tego nie zrobił. Nie przypuszczam, żeby etykieta była Panu obca, skoro gości Pan w swoich progach, co jest powszechnie wiadome, wielu Spokrewnionych gości. - głos wampira był chłodny jak lód. - Pozwolę sobie jednak przejść nad tym do porządku nocnego i dostosować się jako gość do panujących w tych okolicach zwyczajów. Amon Koenig i tak, może Pan przysiąść się do naszego stolika.
- Nasza prawda... nasz stolik. Czuję się przy was ubezwłasnowolniona! Pewnie obaj robicie zakusy na mój cylinder. - poskarżyła się Irmina.
-Wypraszam sobie, Irmino...
- A co sobie wypraszasz, Amonie? Czyżbym się z czymś wprosiła nieopacznie? To chyba nie moje włosy wyjmowałeś przecie.
-Nie Irmino, Twoje zjawienie się przy tym stoliku było bardziej taktowne i uprzejme, niż Pana Lamberta i nie pozostawiło po sobie takich ekhm... niesmaków. Niemniej, zapomnijmy o tym już. Proszę, jeśli chcecie porozmawiajcie o sprawach swojego klanu, albo o czym tam chcecie, o życiu, prawdzie i innych dyrdymałach, nie krępujcie się moją obecnością... - Amon powoli zaczynał tęsknić za czasami, w który szaleńców i idiotów spławiało się w łodziach wzdłuż rzeki i potem dalej, na morze...
- Och, wrażliwiec - westchnął Lambert, zakładając nogę na nogę - Konwenanse, takie sztuczne zasady... Usiadłbym tu, czy byście mi pozwolili czy nie, a zresztą i tak nie będziecie żałować. Mam zamiar bawić się dziś jak nigdy, a kto bawi się ze mną, ten jest znów jak żyw. I Irmino, ukochana, jakże bym mógł pragnąć czegoś co nie dość, że nie moje to jest nierozerwalną częścią twojej osoby!? Mimo mojej natury, mimo ujrzenia prawdy, porządku w chaosie, nie jestem w stanie rozdzierać rzeczywistości!
- Czy to już ten moment, kiedy zdejmiecie spodnie i będziecie sprawdzać kto ma dłuższego? - Malkavianka znów zachichotała, lecz szybko spoważniała - Dzisiejszego wieczoru jesteśmy tylko widzami przedstawienia, które urządzą nam Ventrue. Proponuję więc zamiast popychania się w tłumie, zwędzić im kilka pacynek... kilka oddać, ale wcześniej przemalować... i patrzeć. Patrzeć jak chaos wdziera się w ich uporządkowane, martwe serduszka.
Kierowana jakimś dziwnym odruchem, Irmina odstawiła kieliszek i ujęła za dłonie swoich towarzyszy - zupełnie jak bohaterka “Tajemniczego Ogrodu”. Tylko który z nich był paniczem, a który wiejskim chłopakiem? Wampirzyca uśmiechnęła się do siebie, a Lambert wpatrzył się w nią jak w obrazek, jakby autentycznie się zakochał.
 
Ferr-kon jest offline  
Stary 30-06-2013, 16:31   #20
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Ivalo, Finlandia, 17 marca 1987.


Marc, czy jak nazywał się tutaj Kadera, Sven, pojawił się w domu dopiero trzeciej nocy, późno - jakieś dwie godziny przed brzaskiem. Brujah szedł wolno, stracił prawie cała sprężystość swoich kroków, wydawał się zmęczony, osowiały. Jakby był po długiej imprezie i jeszcze dłuższym afterze... Od garażu był eskortowany przez jednego z bliźniaków. Chłopak odprowadził go do jednego z pokojów i zamknął za wampirem drzwi. Czekał przez chwilę, jakby nasłuchując, po czym szedł z powrotem na parter budynku. Przez chwile słychać lekko podniesione głosy (a może to tylko Tommy tak wyraźnie je słyszał), kiedy bracia o czymś dyskutują po fińsku.
- Otitko Sven?
- Kyllä, se näyttää pahalta. Se ei voi olla hyvä.
- Hitto. Olet vielä toinen. Outoja …
- Toivoin, Sven selittää jotain, mutta ei varmasti tänään.
- Onko sinulla?
- Joo .. triple, ei jäätä. En tiedä, kuinka pelata nyt.
- Kun aamulla ja niin emme tee mitään mielekästä.
- Oikea. Ei yksi.


W końcu Tommy pojawia się, dla braci znikąd. Wparował do kuchni.
- Co się dzieje? - chwycił wódę stojącą na stole i jakieś szkło. Rozgryzł sobie nadgarstek, wlał do szklanki, wymieszał i wyżłopał. Czynność powtórzył.
- Nie widziałem, znaczy, raz widziałem Svena w takim stanie. Potem przez tydzień spał - odparł jeden z bliźniaków. – Jest czymś bardzo wyczerpany i nie powinieneś tam wchodzić.
- Nie? Zabronisz mi? - Tommy nienawidził, kiedy mówiono mu, co powinien, a co nie.
Żaden z chłopaków nie odpowiedział. Młody coś tam wymamrotał pod nosem. Golnął sobie znowu wódki, po czym wziął butelkę i wszedł do góry. Zatrzymał się przed pokojem Svena. Nie wiedział, czy powinien był mu przerywać. Czy po prostu tam wejść i go opieprzyć? A potem on opieprzyłby jego. Standard. Z rozmowy bliźniaków zrozumiał jedynie, że Markus źle wyglądał. Przez drzwi nie było nic słychać. Już wcześniej Tommy zauważył, że żadne z wewnętrznych drzwi nie mają zamków, przynajmniej widocznych. Tommy kręcił się pod drzwiami przez chwilę. Opróżnił w międzyczasie ponad połowę litrowej butelki. W końcu zapukał, nikt jednak nie odpowiedział.
- Markus? Żyjesz? - po chwili dotarło do niego, że słowa, które wypowiedział mogły świadczyć o jakiejkolwiek trosce o zdrowie Starego... Znów cisza. Żadnej odpowiedzi, żadnego śladu życia czy właściwie - nieżycia. Tommy zdążył się już wkurwić brakiem odpowiedzi. Wypił pół butelki, a czuł się ledwo jak po jednym piwie. Tym też zdążył się wkurwić. Nacisnął na klamkę z zamiarem wejścia do środka, miał w dupie ostrzeżenia bliźniaków. Drzwi ustąpiły. W pokoju było praktycznie ciemno, okna były zasłonięte grubymi kotarami i tylko jedna lampa stojąca na niewielkim sekretarzyku rozświetlała pokój. Sven leżał na ziemi owinięty w dywan. Gdy to zobaczył, Młody odetchnął. Złość jakby się ulotniła. Zrobił kilka ostrożnych kroków w jego kierunku, chcąc zobaczyć twarz. Zrobił trzy, może cztery kroki.

Nagle Sven zerwał się, doskoczył do Cannody, skoczył z nim do ściany i wbił w tynk. Świecące czerwonym blaskiem oczy przerażały, a zakrzywione szpony i wysunięte kły odebrały Tommy’emy jakąkolwiek wolę do walki. Bał się, jak jasna cholera, bał się...
Resztki dywanu spadły na podłogę.
- Wy... Wybacz. Nie... chciałem... - zdążył wyjąkać.
Markus lekko przekrzywił głowę, jakby przyglądając się. Bestia wyrwała się z okowów i walczyła o pełne panowanie nad ciałem wampira.
- Co mówiłeś? - wycharczał nieludzkim głosem.
- ...że nie chcia... łem. Markus... to ja jestem. – Młody z trudem mówił przez zaciśnięte gardło.
Pazury lewej ręki zaryły w ścianę tuż koło twarzy wampira, rzeźbiąc w betonie głębokie ślady. Prawa ręka przytrzymująca do tej pory Canodę odrzuciła go w bok wkomponowując w druga ścianę.
- Markus nie żyje... ja? Jakie... ja? - odwrócił, się w kierunku Tommy’ego gotów zaatakować ponownie.
Tommy opadł na ziemię. Spojrzał na bestię. Jak czegoś nie powie to go zabije. Jak się nie obroni to go zabije... jednak, jak się przed czymś takim obronić?!
- Ja! Tommy, kurwa! Nie poznajesz mnie?! - odpowiedź pojawiła się sama, kiedy młody wampir wylądował na kolejnej ścianie. Jego ojciec rzucał nim jak szmacianą lalką. Nie wiadomo czy bawił się jak kot myszą, czy był to sposób na trzymanie Cannody poza zasięgiem swoich rąk...
Młody zorientował się. Uciekać, nie pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Nie drażnić, nie błagać, nie mówić.
W drzwiach pojawił się jeden z bliźniaków z karabinem maszynowym. Padł strzał i pocisk rozszarpał tors Markusa. To tylko na chwilę odwróciło uwagę wampira, dając może sekundę, może dwie, Cannodzie.
- Markus, obudź się. To ja. Tommy, twój syn!
Stary wampir doskoczył ponownie do Tommy’ego i młody miał właściwie pewność, że za chwilę będzie dosłownie niższy o głowę. Jednak słowa “twój syn” spowodowały, że Markus oprzytomniał i chwilę później osunął się na podłogę. Chłopak cały czas celując w Markusa z karabinu bardzo ostrożnie podszedł i po chwili krzyknął:
- Ingmar, tuo verta!

Młody opierał się o ścianę. Ledwo dyszał z przerażenia. Ludzkie, zapamiętane przez lata, odruchy wzięły górę nad wszystkim innym... Chwilę później drugi z bliźniaków pojawił się w pokoju z baniakiem wypełnionym ciemnoczerwonym płynem. W rozchylone usta Markusa zaczął powoli wlewać krew. Drugi cały czas mierzył do leżącego z karabinu. Na ich twarzach malowało się przerażenie.

Tommy leżał przy ścianie w osłupieniu jeszcze przez chwilę. Zaleczył wszystkie stłuczenia i złamania.
Chłopacy wlali w usta Markusa prawie wszystko, kiedy ten odkaszlnął, a rana po strzale zasklepiła się. Otworzył oczy i nie ruszając się, ogarnął chłopaków wzrokiem.
- Anteeksi. Oletko kunnossa?
- Sitä paitsi, minulla ei ole mitään lattiat ...
- odparł jeden z nich.
- Anteeksi kovasti. Hyvää yötä. - powiedział Markus i znieruchomiał. Były 43 minuty i 10 sekund do wschodu słońca. Ingvar dopiero teraz opuścił karabin i głęboko odetchnął.
- Skoczysz po wódke? Bo ja jestem zbyt posrany... – zwrócił się do Młodego.
- Jasne. - Tommy podszedł do baniaka i wypił resztkę, która znajdowała się na dnie. Następnie wyszedł. Też potrzebował się napić. Spalił nad zlewem fajka, potem drugiego, chwycił pierwszą flachę z brzegu z lodówki i wrócił. Ingmar odkręcił i z gwinta wypił kilka łyków. Podał bratu, który siedział oparty plecami o ścianę z karabinem na kolanach. Ten wypił podobną dawkę.
- Żyjemy... Jest dzień... - zabezpieczył i odłożył karabin. Wypił jeszcze łyk i wyciągnął butelkę w powietrze. - Ktoś?
Tommy sięgnął po butelkę, łyknął z gwinta, po czym zaraz wypluł. Spróbował jeszcze raz, i też nie chciało przejść. Odpuścił sobie i zakurzył fajka. Oglądał, jak wygląda stary.
- Często mu tak odwala?
- To był pierwszy raz... - Ingmar wyciągnął drżącą rękę po butelkę.
- Pierwszy? Jak wbiegłeś tu z gnatem myślałem, że to normalka. Wiesz, taki anioł stróż, wkurw po imprezie, tratata, i spokój do następnego wieczora. - odparł, chcąc trochę rozluźnić atmosferę. Nikt się nie zaśmiał.
- Kiedy mieliśmy po 18 lat powiedział nam wszystko. Co robić, kiedy coś takiego się stanie. Nigdy się nie działo. To był jego dom. W końcu. Jego marzenie.
- Marzenie?
- zaciekawił się.
- Tak. Sven ma takie marzenie, o utopijnym społeczeństwie, w którym kainici i ludzie koegzystują pomimo wszystkich różnic, jakie te dwa gatunki dzielą. To takie trochę wilki z owcami w jednej zagrodzie, ale podobno działało w Kartaginie. Ale w sumie to jego musiałbyś zapytać. Ten dom jest taką “małą Kartaginą” Svena.
- Jaki filozof... - “Ta, po prostu bliżej do żarcia ma.” - pomyślał Tommy.
- A wy, jak te owce na rzeź, się zgodziliście?
- Kiedy poznaliśmy Svena mieliśmy niecałe pięć lat i nie mieliśmy żadnego pojęcia o kainitach. Nasi rodzice zginęli w tartaku i nie mamy żadnej rodziny. On się nami zaopiekował, opłacił opiekunki, szkoły. Był moim przyjacielem i w jakimś sensie ojcem zanim zorientowałem się, że nie wszystko, co mi powiedział jest prawdą. Ale nawet to, że mnie okłamał nie zmieniło mojego nastawienia...
- Naszego nastawienia - przerwał Ingmar Ingvarowi – wiemy jak go zabić. Sam nam to powiedział. Skoro był w stanie nam zaufać to i my jesteśmy w stanie zaufać jemu. Nigdy żadnego z nas nie zaatakował, ani w żaden sposób nie skrzywdził.
- Może to utopijne, ale w sumie myśl sobie co chcesz... Tutaj zawsze zapraszani byli tylko dobrzy przyjaciele, więc pewnie ty też do nich się zaliczasz...
- Pewnie tak... Która godzina?
- Siódma trzynaście - odparł Ingmar spoglądając na zegarek. Tommy w myślach dopowiedział “i 32 sekundy. Za niecały kwadrans świt”.
- To na mnie już pora, chłopaki. - zostawił ich sterczących obok Svena i udał się do swojego pokoju. Tak, spał w tych nagich czterech ścianach. Ale nie na podłodze. Wytargał skądś jakieś luksusowe wyro i upakował je u siebie.


Następnego wieczoru Tommy szybko odkrył, że Ingvar i Ingmar zalani w przysłowiowego trupa śpią w bibliotece, a Svena nigdzie nie widać, do jego pokoju wolał nie wchodzić...
“Chłopaki pobalowaly... Ciekawe, gdzie stary się podział. Pewnie spał, ale nie chciał mu za bardzo przeszkadzać. Zwłaszcza po wczoraj... Możne sukinsynowi doczepić krowi dzwoneczek, żeby nie wyskoczył nagle jak Filip z konopii?” - pomyślał.
Młody zgłodnial. Udał się na poszukiwanie żarcia. Znalazł coś w lodowce. Wyssał jeden z grupą 0 rh-. Uniwersalny dawca jak znalazł. Potem kolejny z grupą A rh+. Ta była zdecydowanie lepsza. Znalazł swoją markę.
Po kilkunastu minutach na schodach dało się słyszeć kroki i chwile później Sven pojawił się w zasięgu wzroku.
- Gdzie chłopaki? - zapytał zatrzymując się w sporej odległości od Cannody.
- Leżą w bibliotece. - mruknął.
- Aha. - odparł i zawrócił na piętro – jesteś cały? - zapytał już ze schodów.
- Tia. - Tommy zawahał się. – A ty?
- Ok. - odparł Sven i wrócił na górę. Pojawił się po kilku minutach i zapytał:
- Co jest?
- A co ma być? – rzucił Młody, opierając się o blat i paląc ćmika.
- Bo ja wiem? - rozmowa zaczęła Tommy’emu przypominać te toczone w domu. Zdawkowe, o niczym, bez sensu i przyszłości... – Chłopaki nie mówili nic wczoraj?
- Coś tam mówili. Ale głównie to obsrali się ze strachu.
- Hmm. Nie dziwie się. Któremu odbiło? Można gadać, a zawsze ktoś wie lepiej... – Sven urwał, pogrążając się w myślach.
- Nie wiem. Ingmarowi, albo Ingvarowi chyba...
- Nie ważne chwilowo. Trzeci pokój na dole po lewej jest twój. Wymyśl jak go urządzić. W co chcesz i jak chcesz. Jest twój. Czego się nauczyłeś przez te trzy dni?
- Wiem jak zwymyślać kogoś po fińsku, tak, że poleci w podskokach do mamusi. Oraz że trudno się najebać. I fajki chujowo smakują... - odpowiedział na drugie pytanie.
- A czego chciałeś się nauczyć?
- Napierdalać solówki jak Yngwie Malmsteen... - rzekł z zadumą w głosie, muskając delikatnie się po szyi, a jego wzrok umknął gdzieś ku górze. Tak, zawsze tak odpowiadał na to pytanie...
- I co cie powstrzymało? - odparł zajmujac sie przegladaniem zapasów ludzkiej lodówki.
- Czas, który jest przede mną. I fakt, że nie jestem tak pojebany jak on, żeby tak grać. Chyba... że on też jest wampirem?
Marcus zaśmiał się krótko.
- Nie jest. Ludzie maja olbrzymi potencjał... A czas. On jest bardzo względny. Wydaje się, że mamy go tyle, a potem, nagle, wszytko się kończy i zapada ciemność...
- Mhm... A tobie jak ten minął czas? - wypalił głupkowato.
- Zabiłem swojego potomka kiedy usiłował uciec z mojego domu we Florencji. Było trochę tłumaczenia... Tommy Canoda jako człowiek i jako kainita nie żyje. Jasne?
- Musiał ci się pewnie nieźle naprzykrzać, skoro byłeś taki wkurwiony wczoraj... - wypalił mimochodem. Nie było to dla niego jasne.
- Coś w ten deseń. Twojej krwi i ciuchów użyłem do zaaranżowania małej sceny. Książę i reszta primogenów musieli to kupić, aby był spokój. Nie przewidziałem, że aż tak będą to badać i pytać... a mam swoje tajemnice do ochronienia... Trochę mnie wyprali i jestem zmęczony...
- Aha. To co teraz?
- Wymyśl jakieś niemieckie imię i nazwisko. Zakotwiczymy tam na jakiś czas. Zapomnij o tym, że kiedykolwiek nazywałeś się Cannoda. Znikniesz dokumentnie. Nowe nazwisko, historia, papiery...
- Dzięki. - Tommy nie wiedział, czy nie całować go po stopach z tej okazji, pomyślał ironicznie. Ale ostatnio bardzo ćwiczył “mamtowdupizm” i chyba osiągnął już kolejny poziom wtajemniczenia.
- Ty za to obiecałeś, że mnie czegoś nauczysz. A przynajmniej chciałeś. - zmienił temat.
- To czegoś cię nauczę. Chodź. Muszę kupić lody pistacjowe. - ruszył w kierunku wyjścia. – Tylko, kurwa, ubierz coś na siebie! Wyglądaj jak człowiek.
- Człowiek? - parsknął. – Jak odkupisz mi ramoneske, to pogadamy.
Markus odwrócił się, prawie niezauważalnie wybił z nogi, przeleciał kilkanaście metrów w powietrzu i wylądował przed Młodym z tym samym co dnia poprzedniego wyrazem twarzy. Tylko oczy nie płonęły czerwienią. Zerwał z chłopaka resztki koszulki i chwycił za łańcuch, który miał na szyi:
- M. A. S. K. A. R. A. D. A. - przeliterował po każdej literze waląc go w brzuch. Puścił łańcuch i pozwolił Młodemu się zwinąć z bólu. – Czy temat lekcji powtórzyć?
Tommy pluł przez chwilę czerwienią. Ból na szczęście szybko minął, a moc kainickiej krwi zrobiła swoje i tkanki zregenerowały się. Stał wyprostowany przed Kaderą.
- Nie, dzięki. Ja słyszę, co się do mnie mówi.
- To zbieraj się. - odwrócił się i szedł do wyjścia - Kurtka jest w bagażniku samochodu.
“Posłusznie” wykonał polecenie. Szybko skoczył do samochodu. W bagażniku leżała torba z ciuchami i dwie ramoneski. Jedna będącą kopią tej, którą miał Tommy i druga znacznie bardziej oćwiekowana i pokolorowana. Tommy, po krótkim wahaniu wziął “swoją” i szedł już za Svenem.

Sven wyszedł na zewnątrz i poczekał na Młodego.
- Najważniejsze to wiedzieć co się chce osiągnąć, co trzeba osiągnąć i ile można osiągnąć. Nie myśl o tym jak daleko możesz skoczyć, tylko o tym gdzie chcesz skoczyć albo - gdzie musisz skoczyć. Gdzie chcesz doskoczyć? - wskazał odśnieżoną może pięćdziesięciometrową alejkę przed domem.
- Tam. – Młody usłyszał tylko ostatnie pytanie, będąc zajęty liczeniem fajek w paczce.
Koło kainity coś mignęło, jakiś rozmazany cień i podmuch powietrza, kiedy Sven “wyparował”.* Wylądował na końcu alejki, odwrócił się i powiedział:
- I co? Jakkolwiek się nazywasz Młody. I co teraz? Nie dasz rady? No dalej! Wskazał palcem w ziemię koło siebie - TU. Sam wyznaczyłeś... Jak nie dasz rady... to możesz przyjść... Pokaż co jesteś wart!
- Pfff - wypuścił ze świstem powietrze. – Co on tam pieprzy... - Spróbował zrobić to samo co Sven, czyli skoczyć na sam koniec alejki. Skoncentrował się, zacisnął poślady i skoczył.
Złość na Starego, za to bezczelne naigrywanie się ustąpiła szybko złości na Starego za strzał w potylicę.
- Trzy centymetry za blisko... - Skomentował Sven – jeszcze dwa razy - tam i z powrotem.

Umysł Młodego dopiero przetwarzał to co się stało. Chciał skoczyć, jakiś zakątek umysłu uformował rozkaz w języku, którego nawet nie próbował powtórzyć, ani tym bardziej zrozumieć. Cząstka jego własnej krwi wyparowała zmieniając się w energię, którą martwe mięśnie - paradoksalnie wykorzystując ludzkie możliwości i motorykę wykorzystały do tego, aby skoczyć... 50 metrów dalej. Proste. cholera jasna, proste. Skoczył. I jeszcze dostał w łeb. Miał ochotę przywalić staremu. Jedyne, co go powstrzymywało, to myśl o tym, że on przywali jemu... a tego nie chciał. Trudno, jeszcze trochę nim pomiata i pewnie odpuści. Ile można przecież. Przygotował się do skoku i skoczył z powrotem.
Nie wyszło tak dobrze jak poprzednio i w sumie brakowało z pół metra. “Kurwa! Zaraz pewnie dostanie kontrolnego strzała i się nakryje nogami. A może natychmiast odskoczyć do tyłu i udać, że nic się nie stało?” - przebiegło mu przez myśl. Jak pomyślał, tak zrobił.
Wylądował idealnie przy Svenie tym razem i dwa kolejne, choć technika może nie była najlepsza, ale przynajmniej odległość pasowała... Co prawda pięć cząstek krwi “poszło w diabły” to w jakiś sposób czuł się zadowolony... Nie to, żeby usłyszał pochwałę... Nie dostał strzała. Był zadowolony.
- Co jest najważniejsze dla kainity? - zapytał Sven idąc w kierunku miasta, a w zasadzie światełek na horyzoncie...
- Eee... krew?
- Aha. Zawsze musisz wiedzieć ile jej aktualnie posiadasz i na co możesz sobie pozwolić. Normalne funkcjonowanie cię nie zmęczy, ale równocześnie czasem normalne czynności mogą pochłonąć vitae. Na przykład bieg. Jeżeli będziesz chciał biec szybciej niż biegłbyś jako człowiek to twój umysł zużyje vitae, aby spełnić twoją zachciankę. To bardzo krótkotrwały efekt, więc - nieumiejętne bieganie może spowodować, że zaryjesz kłami w śnieg. Im większy głód odczuwasz tym trudniej powstrzymać bestię i tym gwałtowniej szukasz pożywienia. Możesz wtedy okaleczyć, albo nawet zabić człowieka. Niestety twój umysł cały czas przetwarza jakąś wersję moralności i będziesz się podle czuł po zabiciu człowieka... Tyle teorii. Praktyka jest taka - do Ivalo jest trzydzieści kilometrów. Tam jest jedzonko, drugi na miejscu dostaje wpierdol. Gotów... Start! - Sven wybił się, przeleciał lopem kolejnych trzydzieści metrów i “szybkim truchtem” pobiegł w kierunku miasta.

Tommy wybrał inną drogę. Nie chciał się z nim ścigać, z pewnością nie dałby mu rady. Biegł między drzewami, prawie po pas w śniegu, aż nie dotarł do szosy. Był zdziwiony, że wcale się nie męczył. Droga znajdowała się nad małym urwiskiem, miało może z 20m wysokości. Wziął głęboki oddech i skoczył. Lądowanie nie było najgorsze, chociaż się poślizgnął i wylądował po kostki w śniegu. Głową do dołu. Szybko wypełzł, i brodząc po pasie w śniegu napotkał w końcu domy Ivalo. Nie mógł uwierzyć. Był pierwszy. Gdy Sven dobiegł zaraz po Canodzie, młody wyszczerzyl kły w jego kierunku.
- Pierwszy.
- Wal. Ja dotrzymuje słowa.

Tommy bez słowa uderzył go od dołu pięścią w szczękę. Na swój sposób, cieszyło go to. Nie musiał mieć specjalnego powodu, by mu przywalić. Nienawidził go, więc zrobił to z przyjemnością. Kolejna cząstka vitae wyparowała z ciała Canody zmieniając się w siłę ciosu. Głowa Svena odskoczyła do tyłu z upiornym trzaskiem łamanej szczęki.
- Chodź. - powiedział chwilę później Sven – Odżywianie się obwarowane jest kilkoma zasadami, których łamanie może się skończyć źle. Po pierwsze teren może być czyjś i ten ktoś może sobie nie życzyć, ale to mniejszy problem gdy przestrzega się kolejnych punktów. Po drugie - Maskarada. Po trzecie - Maskarada. Po czwarte - nie robić krzywdy. Wypicie ze śmiertelnika mniej niż pół litra nie czyni mu krzywdy. Jest osłabiony, ale żywy i zadowolony, bo nasze ukąszenie wydziela w ludzkim ciele endorfinę. Wypicie więcej niż dwu litrów w większości przypadków powoduje, że coś musisz zrobić z ciałem... Samo polowanie jest proste i na swój sposób - przyjemne. Podejść, zbajerować, ugryźć, zalizać ranę co ją zaleczy i spadać. Patrz - wskazał ręką na miasteczko – gdzie chcesz zapolować?
- Dobra, rozumiem, nie gryźć ludzi jak wściekły pies. Gdzie? Kurwa, nie wiem. Może jakiś pub? Klub? Byle laski tam były, facetów gryźć nie będę. Chyba...
- Mięczak. Jak wpierdalałeś schab to zastanawiałeś się czy ze świni czy z knura? Tu jest to samo. Pub. Dobry wybór; będzie prościej i po drugie - można spić więcej, ludzie zwalają to potem na karb ciepłej wódki czy kaca... Znam tu jeden lokal... Może nie dostaniesz w pysk w drzwiach. - powiedział krytycznie mierząc Młodego wzrokiem, samemu był ubrany w skórzane spodnie i “lekki” ciemno zielony płaszcz. Czarnej koszuli praktycznie nie było widać.
- Może go nie zabiję. - skrzywił się Młody. Nie przejął się wcale uwagą o ciuchach. – Dobra, tu mnie masz, ale zalatuje gejostwem. A jak zobaczą, że właśnie żłopie jakiegoś kolesia? Dopiero by mnie wynieśli... I w sumie jest jeszcze jeden problem. Przecież jestem zimny jak trup.
- Słuszna uwaga. dlatego ważne jest, aby dotknąć kłami jako pierwszymi. Kiedy człowiek zaczyna odczuwać pewną formę ekstazy jaką daje nasz pocałunek - uśmiechnął się - zapominają o takich drobiazgach jak temperatura. To musi być precyzyjne, w tętnicę szyjną - tam krew jest najlepsza i pije się najszybciej... a to ważne właśnie dlatego, aby nikt nie zauważył...
Szli chwilę pustą ulica, po chwili Sven skręcił w boczną i podszedł do przypominającego kamienny kasztel budynku z szyldem “Linnuitus” nad drzwiami. Z wnętrza dobiegały ciężkie dźwięki. Sven chwycił Młodego za bark i zapytał.
- Jak sie nazywasz?
- Ulrich von Jungingen.
- Von... szlachectwa się zachciało...
- pchnął drzwi i rzucił przez ramię – patrz.
Sven wszedł do środka. Główną klientelą knajpy byli Black metalowcy, co miało swoje odzwierciedlenie w wystroju. Dużo kamienia, grubo ciosanego drewna. Jakieś trzaski z głośników, opary alkoholu i papierosowy dym. Rozejrzał się jakby szukał znajomych, krzyknął “Hei Gunter, Olav. O! Heidi! Hyvää päivää”, co spowodowało zamieszanie przy jednym z większych stolików i towarzystwo tam siedzące rzuciło kilka uwag w kierunku Svena.


Pomachał ręką w geście “zaraz” czy może “mam was w dupie” i poszedł do baru. Zamówił coś i barman przeszedł na drugą stronę do kija i zaczął nalewać piwo. Sven spojrzał na von Jungingena i poszedł za barmanem. Młody nie zauważył, czy coś powiedział, kiedy wpychał się pomiędzy siedzących na barowych stołkach mężczyzn, czy po prostu się wepchnął. Widział jak mężczyzna podaje wampirowi stojącą dalej popielniczkę... Ten wyciągnął po nią rękę nachylając się nad karkiem. Kły dotknęły szyi. Dziesięć, dwanaście sekund później Sven miał popielniczkę i szukał w płaszczu papierosów. Dostał jednego na sępa od barmana i poczekał na piwo. Nikt niczego nie zauważył.
- [i]Pytania?[/u] - zapytał kiedy pojawił się z piwem i popiołką przed Młodym. Czerwony ognik w jego ustach był niepokojący. Może dlatego, że nigdy nie widział Kadery z papierosem.
- Yyy... i nic nie poczuł? - Młody stał w podartych spodniach i skórzanej kurtce na środku pubu, wyglądając trochę jak strach na wróble.
- Yyy. Nie. - odparł Sven. –N o dobra. Poczuł. Przez chwilę było mu dobrze. Więcej trzeba się przejmować wszystkimi innymi, którzy patrzą, albo lustrami, aby sam kąsany nie zauważył. Więc na pierwszy raz nie zgrywaj ważniaka. Za barem jest przejście na drugą salę i przejście do kibelków. Ja idę pogadać. Jak będą tam jakieś wrzaski, albo będę musiał potem cokolwiek komukolwiek tłumaczyć, albo kogoś prać to... - odwinął się na pięcie i powędrował w kierunku stolika. Siedzący przy nim na pewno go znali, choć ich wzajemne stosunki wydawały się “szorstkie”... ale może Sven tak miał ze wszystkimi? Takie “kto się czubi ten się lubi”?

W każdym bądź razie, męczył Tommiego. “Zajebiście, kurwa, idź sobie kogoś dziabnij. Przyprowadził go tu, to chociażby powiedział coś więcej. Ale, po co. Chociaż, chyba nie jest taki mały, by go ciągle prowadzić za rękę...” - pomyślał zdając sobie sprawę z faktu, że gdyby Sven trzymał go za rączkę to byłby jeszcze bardziej nim zmęczony. Tommy wszedł do drugiej sali, w ustach już miał żółty filter malboro. Stary go peszył. Ponadto, nie widział nikogo szczególnego przy barze, czy na głównej sali, kto by się nadawał do... tego. Najlepiej nadawałaby się jakaś młoda dupa. I pijana...

I taka się znalazła.




Siedziała gdzieś w kącie z kumplami na czarnych kanapach. Młody nie czekał długo. Podbił do nich, siedziała akurat z boku. Zlał resztę jej załogi i zaczął się do niej przymilać, zaczął gadkę z cyklu “wszystkie lecą na gitarzystów”. Dziewczyna bez problemu rozmawiała po angielsku, co ucieszyło Młodego. Chyba jej się podobał, bo zaczęła trzepotać rzęskami, odgarniać włosy i w ogóle. Tommy czuł jej zapach. Zapach papierosowego dymu, dziewczęcego potu, parującego alkoholu i tanich perfum. Idealna nastka, co wyrwała się po cichu z domu, kiedy jej starzy już spali. Kusiła. Siedzieli już dobre pół godziny.

Odwróciła się do niego i wydęła policzek od środka językiem. Nie czekał dłużej. Wstał, odruchowo chcąc złapać ją za rękę. Na szczęście to ona złapała go za rękaw kurtki. Poszli do damskiego, zamknęli się w jakiejś kabinie. Dziewczyna przywarła do jego ust. Chwycił jej nagie ramiona. Jęknęła z przerażenia, czując zimno jego dłoni. Później, kiedy zatopił kły w jej szyi jęczała już tylko z rozkoszy. Spijał jej krew powolnymi łykami. Kiedy wypił z 0,5 zawahał się. Uczucie było wspaniałe, miał ochotę na znacznie więcej. Więcej, niż mógł sobie pozwolić. Upił jeszcze dwa, trzy, może cztery łyki.. Tak ciężko było się powstrzymać... Kainita oderwał się od jej szyi, a karminowa krew pociekła dwoma stróżkami wzdłuż jej obojczyka. Prawie zapomniał, zlizał krew z jej szyi, całując ja w miejsce zranienia. Dziewczyna prawie poleciała mu przez ręce. Wypadli z kabiny, wzbudzając niezdrowe zainteresowanie kilku lasek poprawiających makijaż nad umywalkami.
- Osketus. - rzucił w ich stronę, po czym oparł dziewczynę o ścianę. Powiedzieć, że rzygała to był szczyt możliwości fińskiego dla Tommy’ego.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską.
- Tak... chyba tak. – odpowiedziała niewyraźnie.
- Zasłabłaś nagle, chyba za dużo wypiłaś. - dziewczyna pokręciła pół przytomnie głową. Młody odprowadził ją do jej kumpli, niespecjalnie przejętych jej zniknięciem. Młodociane towarzystwo przy stoliku musiało zresztą raczyć się czymś spod stołu, bo rżniętym, lekkim piwem to nie można było się aż tak ściorać... Poczuł potrzebę pochwalenia się nowym doświadczeniem Svenowi, ale jednocześnie nie chciał go widzieć. Postanowił jednak wrócić do niego.

Sven siedział dalej ze “swoją” ekipą. Gadał, pił piwo, śmiał się z głupawych uwag i suchych dowcipów. Młody widział subtelne różnice pomiędzy nim, a resztą - nie tylko w jakości rzeczy, które nosił, w wartości tego w co był ubrany, ale również - a może przede wszystkim - w zachowaniu. Zachowywał się trochę inaczej niż człowiek. Dla ludzi to było może niedostrzegalnie i niewyczuwalne, ale Młody w jakiś sposób dostrzegał tą różnicę... Jakby w każdej chwili kontrolował sytuację. Wiedział co powiedzieć. I wiedział co odpowiedzą jego rozmówcy. Jakby to już wszystko przeżył… Po chwili Sven wstał i z kilkoma pustymi kuflami idzie w kierunku baru.

- Siemasz? - zagaił Młody.
- Co jest? - odparł.
- Nic szczególnego. Wypatroszyłem właśnie jakąś laskę w kiblu.
- Co?!
Młody obserwował reakcję Svena. Po czym się zaśmiał. Stary wysunął kły, a przez nie język.
- Padnę na zawał... Vitae jest cenna. Nigdy nie wies,z kiedy będzie ci potrzebna i kiedy będziesz miał możliwość kolejnego polowania. Więc poluj kiedy możesz i staraj się mieć zawsze pełny zapas. Idę po piwo.
- Dobra robota.
- dodał przez ramie odchodząc.


***************


Gdy wracali zauważyli światła samochodu, po chwili taksówka zbliżyła się do nich i kierowca nawet przystanął pytając czy podwieźć. Tu w Ivalo taksówkarze byli bardzo uprzejmi - miasteczko nie było duże i trzeba było wykorzystać każdą okazję do zarobku.
- Kyllä, onnellinen. Poikani on todennäköisesti hieman kylmä... Mutta tiedätkö lapset nykyään ovat syyttely... - odparł Sven z dziką satysfakcją patrząc na Młodego i otwierając drzwi samochodu. Kierowca również się uśmiechnął.
- Kyllä, tiedän jotain. Hän on poika tuossa iässä. Pelaa villejä musiikkia...
Sven podał adres i samochód zawrócił i wolno potoczył się po drodze. Sven rozmawiał z taksówkarzem. Patrzącemu na tą rozmowę z boku “Ulrichowi” wydawało się, że z każdym zdaniem, ba, z każdym wyrazem panowie stają się coraz lepszymi przyjaciółmi. Dojechali do domu i Sven zapłacił dając znacznie więcej niż wskazywał licznik.

Sven wszedł do domu i zdjął płaszcz. Przez chwilę przyglądał się innemu paltu wiszącemu w przedpokoju. Z salonu słychać było jakąś rozmowę, w języku dla Młodego nieznanym. Niektóre ze słów czy całych zwrotów były powtarzane.


- Cześć - powiedział Sven jakby nigdy nic kiedy wszedł do kuchni i wkładał lody do lodówki.
- Cześć - odpowiedziała kobieta i zwróciła się do jednego z bliźniaków: - Poczyniłeś ogromne postępy od naszej ostatniej rozmowy...
- Dziękuję... - chłopak spojrzał na Svena i dodał – Pójdę już...
- Oczywiście Ingvarze. Mam nadzieję, że porozmawiamy jeszcze później... - powiedziała miękko za odchodzącym. Kiedy zniknął na schodach zapytała.
- Co się stało? Ah, - zmieniła temat – my się chyba nie znamy - podeszła do Młodego i wyciągnęła rękę.
Margot.
- Kurt - powiedział Młody, całując ją w dłoń.
- Miło mi poznać. Kilka rzeczy słyszałam o tobie...
- Wczorajszej nocy wpadłem w szał. - Stwierdził Sven sucho. – Chłopaki byli tego świadkami. Muszę iść to załatwić...
- Ja pójdę z nimi porozmawiać... Kobieta lepiej to załatwi. Dla... - spojrzała na Kurta i dokończyła uśmiechając się. – Nieważne.
- Margot, ja...
- Wiem. I poza swoimi mocami mam jeszcze inne możliwości - powiedziała odchodząc.
- Jeżeli chcieliby odejść... dam im wszystko czego potrzebują, czego będą kiedykolwiek potrzebować... - wampirzyca zatrzymała się na chwilę, ale nie powiedziała ani słowa. Markus chwycił stojąca na stole paterę i cisnął nią o ścianę .
Szlag jasny! – krzyknął.

Podszedł do kanapy, na której poprzednio siedział Ingvar i usiadł wyciągając nogi na stolik. Tommy, a teraz już właściwie Kurt, jak sobie wymyślił, znalazł gdzieś ledwo napoczętą wódkę, litrowego Stocka i przysiadł się obok Svena, nucąc “always look on the bright side of life”. Zaciekawił go podręcznik, który leżał na stole. Skądś go kojarzył... a, tak, dostał nim w łeb, kiedy siedzieli we Florencji. Nie chcąc zakłócać spokoju Svenowi, rozlał do dwóch kufli po piwie wódki. Rozgryzł sobie nadgarstek i wlał do każdego trochę krwi, żeby dało się to wypić. Po czym wziął podręcznik do rąk i zaczął go wertować.
- Ej, wiedziałeś, że moszna to po niemiecku hodenzack? - wypalił.
- Leider so. Unsere Existenz ist nutzliches Wissen. In diesen Tagen, vielleicht ein bisschen weniger, weil sie alle sprechen English, aber vor ein paar Jahren... Was ist letzte Nacht passiert?
Zanim Kurt przewertował słownik w poszukiwaniu wyrazów trochę czasu minęło. Nie wiedział, co powiedzieć, gdy zrozumiał sens słów.
- Wpadłeś w szał. - w końcu odparł.
- To wiem. - powiedział Sven patrząc przed siebie. – Szał, czy też jak kto woli Wyzwolenie Bestii odbiera nie tylko logiczny osąd, ale również pamięć tego okresu. Obejrzałem pokój i do niczego to nie pasuje...
- Wyzwolenie. Dobra nazwa dla tego dziadostwa, jakie tam odpieprzyłeś, ale nie przejmuj się, nikomu nic się nie stało. Rzucałeś sobie tylko mną jak szmacianą lalką, ale poza tym, wszystko było w porządku. – Młody pociągnął spory haust z naczynia.
- Aha. - odpowiedział sięgajac po kufel. – W takim wypadku nic nie jest w porządku. Raz, że łamie to wszelkie zasady, dwa można przy tym się wypierdolić. Nie do końca kontrolujesz zasób vitae. Masz klan jest bardziej na to podatny i trzeba uważać. Drugim pierdolnikiem, którego nie kontrolujemy jest Rotschreck - paraliżujący strach przed ogniem i dniem. Jedno i drugie może cie wykończyć. Jedyny sposób, aby zyskać kontrolę to własna siła woli. Tyle, że ona też nie jest niezłamywalna...
- Zaraz... I czy ty sugerujesz, że też mogę się zamienić w to gówno?
- Aha. Dokładnie tak.
- Jaki klan?
- Brujah. Klan Brujah. Kainici dzielą się na klany, które są jakimś odpowiednikiem narodów. My często nazywani jesteśmy "buntownikami bez powodu", "krzykaczami" czy "mętami", bo po prostu mamy taką naturę. Naszą wadą jest to, że szybko się denerwujemy, przez to, że każdy z nas jest przemieniany w gniewie. Mówi się, że tylko taka przemiana się udaje. Prawda jest jednak trochę inna. Jesteśmy wściekli z innego powodu. To starożytna, powtarzana tylko szeptem, legenda, która mówi o tym, że założyciel linii krwi klanu popełnił najcięższy z możliwych grzechów - zdiabolizował swojego Sire. Wbrew powszechnemu mniemaniu założycielem tego klanu nie był Brujah, lecz jego dziecię Troile. Legenda głosi, że Brujah był wielkim filozofem, którego pochłaniały studia nad naturą czasu. Jego badania doprowadziły go do opracowania zdumiewającej dyscypliny, potężnej mocy, pozwalającej do pewnego stopnia kontrolować upływ czasu - spowalniać go, przyspieszać, a nawet zatrzymywać na kilka chwil. Zazdrosny Troile, chcąc wykraść ojcu sekret władzy nad czasem, zamordował go, i wypił jego krew. Nie zdołał jednak posiąść mocy, której tak pożądał, a gniew, którym wówczas zapłonął, stał się przekleństwem jego i jego potomków aż po dziś dzień. Podobno Stary Brujah zdołał przed śmiercią przekazać tajemnicę panowania nad czasem swemu młodszemu synowi, który po zagładzie ojca przybrał jego imię i uciekł w obawie przed swoim bratem, a którego potomkowie, nazywający siebie Prawdziwymi Brujahami, poprzysięgli dozgonną zemstę synom Troile'a.
- zawiesił głos na chwilę, po czym ciągnął dalej. – Być może, aby odkupić tą winę ojcobójstwa przez całe stulecia próbowaliśmy zbudować idealne społeczeństwo, bez cierpień, wyzysku i podłości, gdzie wszyscy - ludzie i wampiry byliby sobie równi. Co dziwniejsze, udało nam się stworzyć prawdziwą utopię, istny raj na Ziemi, oazę szczęścia i spokoju; miasto, którego sama nazwa przynosiła nieco ukojenia naszym krwawiącym sercom - Kartaginę. Wydawało się, że pokojowe współistnienie potomków Kaina - nas i Setha - ludzi; promieniować będzie na cały świat, niosąc pokój zarówno śmiertelnikom, jak i dzieciom nocy. Niestety to, co dla jednych stanowiło urzeczywistnienie ideału, dla innych było solą w oku; zwierciadłem, które ukazywało im ich własną małość i pychę. Ventrue, kontrolujący rzymski Senat, doprowadzili do wojny. Legiony Scypiona zniszczyły Kartaginę, obracając w gruzy ziszczony sen naszego klanu. Niektórzy powiadają, że w nikczemnym dziele zniszczenia wspierali Ventrue Toreadorzy, za co Brujahowie darzą ich do dzisiaj, w najlepszym wypadku, źle skrywaną pogardą.
- Podzieliliśmy się – kontynuował po krótkiej przerwie. – Część z nas zaczęła walczyć z naszymi wrogami, przy użyciu wszystkich dostępnych metod, nawet tych na wskroś złych i podłych. Inni z kolei pragnęli za wszelką cenę przywrócić do życia sen o zniszczonej Kartaginie. Organizowali i wspierali bunty chłopskie w średniowieczu, dążąc do obalenia feudalizmu. Wspieraliśmy wszelkie nowożytne ruchy społeczne i polityczne, które przyciągały nas niczym lampa ćmy. Rewolucja Francuska, komuny utopijnych socjalistów, Rewolucja Październikowa, a nawet faszyzm - wszystko to stanowiło dla nas krok na drodze ku idealnemu społeczeństwu, nawet dziś niektórzy z nich wierzą w teorie Mao i Pol Pota...

Sven dopił wódkę i wstał z kanapy.
- Młody. My wszyscy jesteśmy anrchistami, taki mamy przydomek. Jesteśmy nonkorformistami, mającymi wszystko w dupie i łamiącymi zasady dla samej przyjemności ich łamania. Tyle, że co to za bunt, kiedy idziesz w tłumie takich samych jak ty buntowników? Pomyśl o tym. Czy nie fajnie byłoby się zbuntować przeciwko własnemu buntowi? Wkurwiać cała resztę buntem przeciwko ich buntowi? Naszą największą potęgą jest zrozumienie czasu. Każdy z nas musi wiedzieć kiedy jest czas, aby się buntować, a kiedy - czas płynięcia z prądem... Ta jedna rzecz została nam wszystkim po Prawdziwym Brujahu, tej jednej rzeczy to gówno Troil nie zdołał zepsuć - zrozumienie czasu i panowanie nad swoim buntem. Ty, albo się tego nauczysz, albo dołączysz do tych wszystkich śmieci, które buntują się tak samo dobrze i skutecznie jak bydło przeganiane stadami z miejsca na miejsce.

Sven poszedł do kuchni i zmysły Kurta wyłowiły otwarcie lodówki i chlupot kolejnej “małej wódki”, dwóch dokładniej. Potem rozległy się kolejne dźwięki, chyba cięcia czegoś... Młody wyczuwał, że dostał chwilę na przetrawienie wszystkiego, co usłyszał.

Na schodach słychać było kroki i szelest długiej sukni.
Margot w zupełnie innej kreacji przeszła koło siedzącego Kurta i szepnęła:
- Postaraj się nam nie przeszkadzać. Proszę. - przeszła dalej nie czekając na odpowiedź i otworzyła drzwi do wydzielonej jadalni. Stół był przygotowany. Zastawa, świece... Wampirzyca wlała do kielicha swoją krew i usiadła po przeciwnej stronie stołu. Po chwili pojawił się Sven i utoczył swojej krwi do jej kielicha. Usiedli naprzeciwko siebie i rozpoczęli rozmowę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=USXHxgWoS9g[/media]

Rozmowę dziwną. Pełną niedopowiedzeń, ukrytych znaczeń, symboli, kontekstów... Czegoś, o czym tylko oni wiedzieli, czym tylko oni żyli. Zdawało się, że zupełnie zatracili się w sobie, w swojej rzeczywistości... Kurt miał wrażenie, że podgląda, włazi z glanami w czyjąś najświętszą strefę, ale jednocześnie nie mógł się odwrócić, oderwać od tej w jakiś sposób pięknej sceny. Atmosfera odurzała jak zioło. Zapach gęstej i potężnej kainickiej krwi nęcił go, doprowadzał do szaleństwa...

Nie mógł tego wytrzymać. Wyszedł.


* - potence, celerity
 

Ostatnio edytowane przez Revan : 05-07-2013 o 23:59.
Revan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172