Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2013, 01:52   #16
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zapiski Marka Wickhama

- Czujesz ten zapach? To krew. Śmierdzę krwią tak jak ci, którzy mnie wtedy dopadli. Dlatego w końcu każdy z nich skończy w piachu. Wiem, że znajdę każdego, bo tych twarzy nie zapomnę.

Spodziewałem się, że zacznie od początku i wreszcie dowiem się co mu się przytrafiło. Zabrzmi to egoistycznie, ale w tym momencie rozdzierała mnie ogromna ciekawość. Wstyd przyznać, lecz chyba najbardziej chciałem by po prostu zaczął już mówić.

- Wtedy w NJ – zaczął wpatrując się we wnętrze butelki – narobiłem niepotrzebnego zamieszania. Zlokalizowałem go po paru tygodniach, byłem tak zdeterminowany, że za wszelką cenę chciałem go dorwać. Derek Grass, nie zapomniałem jego twarzy. Nigdy nie zapomnę.

Grass, jak się okazało, nie był wysoki stopniem w III, odpowiadał za doprowadzanie Logana do sali tortur odpowiednio go uprzednio zmiękczając. Wraz z drugim „asystentem” tłukli go dzień w dzień i nie raz brali nadgodziny. Minęło parę lat, Grass opuścił siły Posterunku, przeniósł się do Nowego Jorku i tam otworzył swój biznes. Dobrze mu szło, wkrótce został właścicielem hotelu i zaczął zatrudniać byłych kompanów. Nikt nawet się nie skapnął, że zbrodniarze z III Zwiadowczego zadomowili się w mieście. Grassowi wiodło się zresztą coraz lepiej, zyskał szacunek, a pieniądze otwierały mu wrota do kariery znacznie większej.

- Godzinami obserwowałem ten hotel, ale Grass nie opuszczał go nawet na chwilę, sukinsyn siedział w swoim gnieździe i tylko przesyłał kasę przez swoich przydupasów. – Zacisnął palce na butelce. – Rano wspierał szkoły, a wieczorem pod hotel podjeżdżała ciężarówka z wódą i kurwami. A przynajmniej myślałem, że to kurwy – dodał szczerze.

Przebywanie w NJ nie było dobrym pomysłem, ulice robiły się dla Logana coraz ciaśniejsze i coraz bardziej obawiał się, że w końcu ktoś się nim zainteresuje. Postanowił działać, nie opracował zresztą żadnego planu, po prostu wszedł od frontu. Może był już tak zdesperowany albo po prostu mało zależało mu wtedy na życiu.

- Za dwadzieścia minut miała przyjechać ciężarówka z towarem, to był najlepszy moment, bo przed wejściem nie było strażników. Wszedłem do środka, od razu poznałem kilku ćwoków ze Zwiadowczego. Siedzieli w garniturach i uśmiechali się, ale ich ryje zdradzały wszystko. Oprócz nich było jeszcze kilku gości, porozbierani już do naga siedzieli na kanapach i czekali na swoje dziwki.

Drake powiedział, że pod płaszczem ukrywał strzelbę, zatrzasnął drzwi i szarpnął ją do góry. Nikt się tego nie spodziewał, nie zdążyli zareagować. Jeden z ochroniarzy przeleciał kilka metrów i wyrżnął w ladę, kolejny zgiął się w pół, gdy pociski trafiły go w brzuch. Drake nie zastanawiał się do kogo strzelał, byli posterunkowcy, goście hotelu, nieważne. Widziałem zdjęcia i wiem, że to była masakra, minie jeszcze wiele czasu nim zeskrobią kawałki czaszki i mózgów ze ścian.

- Upuściłem pompkę i wyjąłem Betty. Ci, którzy speniali, już leżeli martwi, ale kilku dorwało wreszcie spluwy. – Logan złożył rękę imitując pistolet. – Bang! Bang! Bang!

Widziałem nie raz jak Drake strzela z krótkiej broni i choć może nie ustrzeli tym paczki zapałek z kilometra to nawet bez celowania jest w stanie strzelać celniej niż nie jeden żołnierz. Dziesięciu ludzi tego dnia padło trupem w salonie hotelu. Drake pokazał mi swoją nogę i rękę, a dokładniej miejsca, w którym sam oberwał. Wtedy nie czuł jeszcze ból, wciąż dudniła w nim adrenalina. Betty warknęła jeszcze trzy razy nim Logan na górze odnalazł Grassa.

- Wyglądał inaczej niż wtedy, przez te parę lat schudł, zapuścił wąsy i wyszlachetniał, choć miał na sobie tylko biały podkoszulek i gacie. Chwyciłem go za szyje, pamiętam to jak dziś, był taki lekki. Przybliżyłem go do siebie, widziałem jak jego twarz maluje się w różnych kolorach. Spytałem czy mnie pamięta. Był przerażony, ściskałem jego gardło, więc nie mógł nić powiedzieć, ale widziałem to w jego oczach. Wiedział kim jestem i chyba nie sądził, że jeszcze kiedyś mnie zobaczy. Zawahałem się i zmniejszyłem uścisk, zaczął mówić coś o pieniądzach, o darowaniu życia. Wystarczyło, że usłyszałem ten głos, a wszystko do mnie wróciło, uderzyło jak grom. Widziałem jak sinieje, gdy znów zacząłem go dusić. Zdychał, ale ja nie byłem zadowolony. Wyrzuciłem te żałosną kukłę przez okno, wylądował na dachu ciężarówki, która podjechała pod hotel. Gdy zszedłem na dół, kierowca nawet mnie nie zauważył, gapił się na swojego szefa. Pokuśtykałem na tył auta i otworzyłem klapy. Wiesz co, Linc? To nie były kurwy. To były dziewczynki, mogły mieć… Nie wiem, szesnaście lat? Poubierane w pończochy i pomalowane, ale to nadal były dzieci. Naszprycowane jakimiś prochami i wódą. Sukinsyny zabawiały się z nimi, dochodzi to do ciebie? Rozwaliłem kierowcę i je wypuściłem. O nich nic nie było w gazecie, co? Sukinsyn zawsze pozostanie sukinsynem. A uwierz mi, że Grass nie był numerem jeden na mojej liście.

Nic nie odpowiedziałem, Nowy Jork był moim domem, w którym bywałem jednak tak rzadko, że nawet nie wiedziałem co się tam dzieje.


***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_bQsGiiPVFo[/MEDIA]

Podobnie żyło się kiedyś w Stanach, Drake jak przez mgłę pamiętał te czasy. Wstawanie rano, poranny bieg, krótkie rozmowy z sąsiadami, prysznic, jajka na bekonie i sok pomarańczowy z lodówki. Potem tylko wskoczyć do auta i odjechać do pracy, jak każdy typowy Amerykanin. Jak jego ojciec. Może schronowi Alberta daleko było do tego ideału, ale i tak Drake już dawno nie zaznał snu w normalnym łóżku, a już tym bardziej regularnych posiłków. Budził się więc niczym Amerykanie sprzed lat, jadał prawie jak oni, brał prysznice, ćwiczył w swoim pokoju i polerował Betty. Poza tym dzięki uprzejmości Alberta oglądał filmy o pierwszej pomocy, której w życiu trochę liznął. Zresztą nie tylko takie, przyjemnością było wrócić do dawnych czasów i znów spojrzeć na dawne przeboje z kin.

Mimo to, jedno wciąż pozostawało bez zmian, nawet na moment nie zmalała jego ostrożność, nie pozwolił sobie na totalne rozluźnienie, nie odłożył Betty nawet na moment. Ich miejsce nie było tutaj, nawet jeśli każdy frajer uznałby ten lokal za raj. Drake lepiej czuł się w drodze, wiedział przynajmniej czego może się spodziewać, komu może zaufać. Albert, najłatwiejsza do urażenia maszyna jaką widział, wcale nie przekonywał go do siebie. Był serdeczny i gościnny, lecz wciąż miał nad nimi przewagę i to chyba najbardziej przeszkadzało najemnikowi. Tkwili tu skazani na jego łaskę, ich los zależał od jego osądu. Na pustkowiach prędzej zawierzyłby swoje życie krupierowi z Vegas niż robotowi. Tutaj wszystko wyglądało inaczej. Nie szukał takie życia. Poza tym, jeśli naprawdę nic im nie groziło, czemu nie opuszczało go uczucie niepokoju?

***

Na swój sposób Albert okazał się być użyteczny i nawet Drake mógł na tym skorzystać, pomoc przy zdjęciu mogła okazać się całkiem niezłą próbą zbudowania nici porozumienia. Robot zabrał Logana do sali z komputerami i w jednym z nich umieścił zdjęcie. W ciągu paru chwil fotografia została przeskanowana i wyniki były gotowe.

- Czwarty mężczyzna po prawej, ten w stopniu porucznika, to Rusell Shower. Szef ochrony bunkra. Zdjęcie zostało zrobione w prowincji Ghazi w Afganistanie. Według akt porucznik Shower służył w Afganistanie, reszta osób na zdjęciu należy do tej samej kompanii, poza sanitariuszem w stopniu kaprala o nazwisku Ranner i kapralem Hopkinsem z marines.

- Ranner? - spytał i zrobił zamyśloną minę jakby próbując sobie przypomnieć czy kiedykolwiek słyszał to nazwisko. - Albercie, wiesz jak to zdjęcie się tutaj znalazło? Czy komputer może rozpoznać pozostałe osoby?

- Należało do szefa ochrony, jak wspominałem... Mógłbym zrobić zbliżenie i odczytać więcej nazwisk, stopni i przydziałów. Czemu to zdjęcie tak cię interesuje?

- Mógłbyś to dla mnie zrobić?
- Drake zignorował pytanie robota, ale zachował spokojny ton, nie chciał urazić Alberta, szczególnie, że ten mógł okazać się jeszcze bardzo przydatny. - Interesują mnie wszystkie informacje jakie możesz zdobyć, może mógłbyś je dla mnie wydrukować? Szczególnie coś więcej o samym Showerze i o Ronaldzie Loganie. - Zawahał się przez moment. - Logan był moim ojcem.

- Oczywiście. Przeskanuje i przepuszczę przez bibliotekę. Może mi to zająć parę godzin.

Logan pokiwał głową, a nawet rzucił krótkie „Dzięki” nim opuścił Alberta. Te informacje były dla niego wiele warte.

***

W bunkrze działo się zbyt wiele, nie dość, że utknęli z robotami, to nagle okazało się, że nie byli tu sami. Dwóch Europejczyków, może groźnych, może nie, grunt, że były to kolejne osoby, którym nie można było zaufać. Nie wiadomo było, co mogło się wydarzyć, gdy dłużej będą przebywać w zamknięciu, a przecież trudno było przewidzieć kiedy i czy w ogóle Albert ich wypuści. Drake, póki co nie zaczynał się z nimi bratać, wolał raczej pozostawać w cieniu i obserwować. Z jego mizernej kryjówki wyrwał go jednak dość niespodziewanie Cutler, który zaproponował go na przywódcę. Drake zrobił zaskoczoną minę i spojrzał na Maczetorękiego, ten zaś spokojnie popijał sobie wodę. W tym momencie Polak postanowił ich opuścić, a James ciągnął dalej.

- Słuchajcie. Jak mówiłem przy Stanie i blondynie musimy wybrać nowego lidera. Nie zgłaszam mojej kandydatury, bo każdy z nas wie, że się nie nadaje. Moim zdaniem Młody też nie jest na to stanowisko dobry. Wybacz dzieciaku, ale sam wiesz... To zabawa dla dorosłych. Bashar jako tropiciel, zwiadowca nie może być takim z natury czysto technicznej. Jak zwiadowca ma dowodzić grupą? Ciężko. Zostają więc albo Lynx albo Drake. Osobiście stawiałbym bardziej na Logana, ale po to się naradzamy aby to przedyskutować. Mu chyba najbliżej z nas do Johnatana. Co o tym myślicie? Tylko szybko, bo trening sam się nie zrobi...

-Panowie zgadzam się z Maczetorękim, że demokracja i nasz biznes nie idą w parze – poparł poprzednika Baszar - Wielkolud ma też rację w tym, że ani on, ani ja, czy Junior nie nadajemy się do roli przywódcy. Nie chce mi się jednak głosować, bo dla mnie bez znaczenia kto weźmie na siebie ten ciężar. Niech więc dwóch zainteresowanych ustali to między sobą lub, z całym szacunkiem, Drake lub Lynx, jeśli macie na to wyjebane, to powiedzcie i po problemie.

- Chłopaki... –
odezwał się Lynx, a gdy zgromadzeni spojrzeli na niego kontynuował - ja się zwyczajnie na lidera czy przywódcę nie nadaję. Sami wiecie, że najlepiej mi wychodzi wsparcie, zwłaszcza ogniowe – rzekł i cicho się zaśmiał - W każdej sytuacji mogę Drake’a wesprzeć czy to radą czy pomocą, ale myślę, że on będzie lepszym wyborem. Poza tym... nie wiem, czy to mądrze wybierać na przywódcę kogoś, za kim Posterunek wysłał swoje gończe psy...

- Ależ Lynx...
- powiedział Cutler - Za mną, Drake’iem i nie wiadomo czy nie za resztą naszej ekipy też ktoś już puścił swoje psy. Możemy tak się spierać, kto ma bardziej przesrane: Ja, za którym ruszyli Kundelki z NY, czy ty, mający na pieńku z elitą Wędrownego Miasta. Ja byłbym za tym aby postanowić, że obaj mamy przejebane. Czyli pozostaje nam tylko formalność i parę mentalnych podpisów ze strony Drake’a jak rozumiem? – spytał kierując spojrzenie na Logana.

- Nie wiem czy to dobry pomysł, żaden ze mnie Jonathan - odparł szczerze po chwili namysłu - ale to nie czas żeby się zastanawiać. Może właśnie ładujecie się w jeszcze większe gówno, niż do tej pory. - Rozłożył ręce. - Zgoda - powiedział na koniec.

- No i postanowione – skomentował Cutler. - Drake gówno to by było jak bym ja lub Młody dowodził. Bez obrazy... – rzekł z uśmiechem przy okazji rozkładając ręce. - Do Jonathana z nas wszystkich to tobie jest najbliżej. W razie co Lynx obiecał wspierać ciebie radą. A i mnie możesz czasami o nią zapytać. W końcu mam habilitacje z łamania nosów i wybijania zębów...

- Dobra, zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie i tak siedzimy w pierdlu. Co myślicie o tym Polaczku? –
zapytał Drake, umyślnie pominął jego nazwisko, którego chyba wolał nie próbować wypowiadać.

- Powykręcany jak każdy Polak. Nie jest to pierwszy gość, który mówi jakby był pół metra wyższy i metr szerszy ode mnie. Z tego co pamiętam to nie ma co próbować ich przepić, a i podpuszczać nie warto, bo ich żywotność znacznie wtedy spada. Szczególnie po pijaku nie ma dla nich rzeczy niewykonalnych... - rzekł Cutler - W III był jeden Polak i wiem, że lepszego speca od zadań niemożliwych można szukać ze świeczką...

- A Albert?
- spytał po chwili namysłu Logan - Wiem, że nie wygląda groźnie i etykietą bije dupków z Nowego Jorku, ale coś mi się w nim nie podoba.

- Faktycznie
– potwierdził James - Ale czy można się nam dziwić? Przecież Albert jest maszyną, która nie tylko nie chce nas zabić, ale i gości nas kulturalnie od trzech, pieprzonych dni. Dobrze wiesz Drake, że jedyne czego mogłem wcześniej oczekiwać od maszyn to zaostrzony pręt w bebechach. A teraz... Do tej chwili ciężko mi to ogarnąć.

- Zgadzam się z nowym dowódcą –
dodał od siebie Baszar - Albert powiedz do kurwy nędzy wprost, o co ci chodzi. – Robot zjawił się na zawołanie.

- Skąd to słownictwo drogi Baszarze? – spytał nie kryjąc nawet oburzenia - Jak każdy dbam tylko o swoje bezpieczeństwo, ciągłość istnienia. O tyle, o ile jestem w stanie zrozumieć, na przykład brak zaufania Drake’a, który jest czymś normalnym, to od ciebie bije aż agresja. Chęci zniszczenia wszystkiego, co nieznane.

- Gdyby chodziło tylko o zapewnienie sobie bezpieczeństwa, to po prostu zablokowałbyś wejście do tunelu i nikt nie dotarłby do grodzi. Sam nie możesz się poruszać, więc nie musisz wychodzić. Masz roboty, którymi możesz te prace wykonać. Mogłeś też po prostu nie otwierać grodzi. Krótko, z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że odbierasz mi wolność, a to jedyne czego nie oddam. Złota klatka to nadal klatka. – Baszar sprawiał wrażenie opanowanego, choć w każdej chwili mogło się to zmienić.

- Och, to takie proste drogi Baszarze. Zawalić tunel. Z człowiekiem pogrzebanym pod ziemią. A może po prostu nie otworzyć grodzi? Przecież przybysze nie wrócą z hakerami i bombami, by dostać się do środka. Zrabować, co nie ich. Jesteś człowiekiem, który zna tylko śmierć i zniszczenie. Który niszczy. I pokazujesz to mówiąc, że najlepiej, żebym zniszczył tunel. A według tej logiki najłatwiej byłoby zniszczyć, ale nie tunel, a was. Czy jednak to zrobiłem? – Albert nie dawał za wygraną, wciąż próbował być po stronie wygrywającej.

- Wiesz dobrze, że po pierwsze, to powiedziałem zablokować, a nie zniszczyć – oponował Baszar - To ty mówisz o niszczeniu. Jeśli nie wiesz, jak zablokować i zamaskować wejście, to ci pokażę. Po drugie, to zaufanie działa w dwie strony. Twierdzisz, że w przeciwieństwie do molocha, nie zależy ci na mojej zgubie, to nie atakuję. Pozbawiając mnie tego, co mi najdroższe, nie licz na pozytywne emocje z mojej strony.

- Zniszczenie to nie tylko eksterminacja – ciągnął swoje Albert - No tak... Nie masz wolności... Całe trzy dni nie widzisz nieba. Bez wątpienia to straszne. Cóż... Może na przyszłość bardziej docenisz przestrzeń wokół siebie i nad sobą? Nie będziesz schodził niżej. Naruszał czyjejś prywatności?

- Dość -
wtrącił Drake wyraźnie zniecierpliwiony - Przekomarzacie się jak dzieci. Albert, nie chcieliśmy naruszać twojego spokoju, poszukiwaliśmy schronienia i to miejsce wydało nam się dobre, jak każde inne. Uszanowaliśmy twoją wolę, jesteśmy tu na twoich zasadach i nie zamierzamy ci nic narzucać. Doceniamy twój gest, ale... Zrozum, życie nauczyło nas by spodziewać się zagrożenia z każdej strony, nie dziw się, że Baszar chce się wydostać. Gdybyśmy jednak chcieli wojny z tobą, już byśmy ją rozpętali. - Na moment zerknął na tropiciela. - Jesteśmy gośćmi i jak goście będziemy się zachowywać. Chcemy tylko wiedzieć na czym stoimy.

- Zrozumiałem, ostatni komentarz i milczę. Albercie pamiętaj, zaufanie powstaje, gdy pracują nad nim obie strony, a ty, do tej pory, jedynie stawiasz żądania.
– Na tym Baszar zakończył.

- Drake... Rozumiem ostrożność. Macie broń, macie wszystko. Prosiłem tylko o zostawienie cięższej broni i zostanie przez pewien czas. Dostarczam wam wszystkiego, co chcecie, jednak insynuacje Baszara mnie ranią. – Baszar wysłuchał słów Alberta, ale jego twarz tężała coraz bardziej. Gdyby sytuacja była inna zapewne Albert leżałby już w kawałkach potraktowany maczetą tropiciela.

- Po prostu zachowajmy spokój, to dzięki ostrożności i podejrzliwości Baszara przeżyliśmy tak długo, ciężko jest teraz odłożyć to na bok. Mimo wszystko udało nam się jakoś nie pozabijać.

Drake nie był zadowolony, jak tak dalej pójdzie, to konflikty zaczną narastać szybciej niż tego oczekiwał. Odrzucił jednak od siebie tę myśl. Na razie czekał na informacje od Alberta.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 27-06-2013 o 01:55.
Bebop jest offline