-
Widzę, że nie owijacie w bawełnę, jak to mawiają w dalekich krajach – przytaknął z uśmiechem Frugel. Powiódł wzrokiem po obecnych przy stole awanturnikach. –
I dobrześ odgadł moje intencje. Wasze umiejętności zrobiły na mnie spore wrażenie, przyznam szczerze. Chciałbym was zatrudnić w charakterze ochroniarzy mojej skromnej osoby. Jeno nie wiem, czy to nie kolidowałoby z powodami dla jakich zmierzacie ku stolicy. A o owe nie zapytam z grzeczności – na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. –
Nie spieszcie się z decyzją. Do Altdorfu jeszcze daleka droga. A jak się zgodzicie, to porozmawiamy o szczegółach kontraktu.
Podróż trwała. Dotarli do Delberz, przepełnionego uchodźcami, cuchnącego i wręcz odrażającego. A kiedyś było to takie spokojne miasto. Przejechali przez zatłoczone ulice, pełne śmieci i odpadków i z ulgą przyjęli powiew wiatru za murami, mimo iż z powrotem wjeżdżali do lasu.
Więcej nie zaatakowano ich, ani nigdy więcej nie ujrzeli tajemniczej postaci, którą w czasie nocnej potyczki widział Wolmar. Raz, przekraczając Wyjące Wzgórza ujrzeli ślady działalności zwierzoludzi. Na poboczu drogi leżał rozbity wóz, a obok szczątków ktoś usypał trzy kamienne kopczyki, świadczące że dokonano tam pochówku podróżnych. Zielsko nie zdążyło jeszcze wtargnąć na groby, znak, że usypano je całkiem niedawno.
I w końcu po wielu dniach podróży na południe ich oczom ukazał się Altdorf, stolica i największe miasto Imperium, siedziba Cesarza oraz potężnych Kolegiów Magii. Otoczone wysokim, białym, kamiennym murem, ponad który wystawały dachy co wyższych budynków, świątyń i urzędów, robiło piorunujące wrażenie nawet na osobach, które widziały inne wielkie miasta Imperium. Przez bramę, do której zmierzali przelewał się tłum ludzi, kolorowy i rozkrzyczany. Nawet z tak dużej odległości czuć też było zapach miasta. Charakterystyczny, niemal odrażający aromat dymu, ścieków, jedzenia i niemytych ciał. Im byli bliżej murów, tym zapach stawał się intensywniejszy, ale chyba szło się do niego przyzwyczaić.
Po opłaceniu myta w bramie, karawana przestała istnieć. Ulric, który już czuł się lepiej udał się do siedziby strażników dróg, aby zawiadomić przełożonych o śmierci kompana i incydentach jakie zaszły podczas podróży. Hans i Pieter wraz ze swoimi rodzinami i dobytkiem zgromadzonym na wozach, powoli odturlali się w kierunku jednego z miejskich rynków. Niziołek, pozbawiony kapusty, na resztkach wozu pojechał do gildii, a Wolfgang życzył wszystkiego dobrego, przywołał młodzieńca ciągnącego dwukołowy wózek i odjechał w stronę swojego domu.